Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 18 marca 2022

Ostatni tydzien kalendarzowej zimy

Zima odchodzi w zapomnienie. Oczywiscie na 100% nie wiadomo czy powiedziala juz ostatnie slowo, bo zdarza sie, ze sypnie sniegiem jeszcze w kwietniu. Jak dwa lata temu, akurat z poczatkiem pandemii, gdzie snieg spadl 23 kwietnia i przygniotl w pelni rozkwitniete hiacynty oraz zonkile. Poki co jednak prognozy nie zapowiadaja zadnego solidniejszego ochlodzenia, a juz na pewno nie sniegu. Zreszta, w tym roku sledze je raczej obojetnie, bardziej zeby wiedziej jak ubrac Potworki do szkoly niz zeby poddawac je glebszej analizie... Intensywniej przygladam sie oczywiscie sytuacji w Ukrainie, choc przyznaje ze i tu troche zaczynam odpuszczac. Po poczatkowej panice i przerazeniu, zaczyna mnie ogarniac... nie wiem jak to nazwac. Nie obojetnosc, bo nadal wplacam na skladki, wiedzac ze z tak daleka, tylko w ten sposob pomoge, ale bardziej rezerwa moze? Sledze wydarzenia, ale staram sie wiadomosci przesiac nieco przez sito. Zaroilo sie od wszelkiej masci ekspertow i kazdy na wyscigi probuje przewidziec jak konflikt sie zakonczy i co stanie sie w Putinem i Rosja. Oczywiscie takie dywagacje daja baaardzo szerokie pole do popisu, wiec te przestalam czytac zupelnie. Nawet jednak wiadomosci bezposrednio z sytuacji na Ukrainie, czesto przecza same sobie i sa nielogiczne. Czytam np., ze wojska ruskich ida szturmem na Kijow i usiluja go otoczyc, oblezyc i zbombardowac. A potem, ze wlasnie do tego Kijowa pojechali sobie z wizyta dyplomatyczna Morawiecki i Kaczynski! No przepraszam, ale zaden kraj nie wysle wysokich ranga dyplomatow w miejsce gdzie ryzykuja zyciem! I jakos nie wierze ze KWaczynski by narazal wlasny kurduplowaty kuper... :/ Poza tym, w wiadomosciach mamy, ze dwa miliony uchodzcow przekroczylo juz granice, ze pociski wyladowaly raptem kilkadziesiat km od polskiej granicy... Ale w innym artykule ludzie ze Lwowa wypowiadaja sie, ze maja walizki spakowane na wypadek koniecznosci szybkiej ucieczki, ale poza tym zyja normalnie... Czyli spora czesc Ukrainy nadal funkcjonuje zwyczajnie, tak jak do wczoraj wlasnie Lwow, patrzac tylko z niepokojem na linie frontu... I tak zastanawia mnie, czy ci wszyscy ludzie, ktorzy uciekli do Polski (oraz innych krajow), nie mogli przypadkiem zostac na zachodzie Ukrainy? W swoim wlasnym kraju, z tym samym jezykiem, znana logistyka, itd.? Czy konieczna byla dla nich natychmiastowa ucieczka za granice? Rozumiem, ze czesc miala juz tam krewnych, wiedzieli wiec ze beda mieli sie gdzie zatrzymac, ale to przeciez garstka w porownaniu z liczba, ktora uciekla! Czy nie logiczniejsze byloby zostac we wlasnym kraju, w znanym otoczeniu, niz zaczynac wszystko od nowa w obcym miejscu? Oczywiscie wiekszosc to kobiety z dziecmi, skoro juz sa, to trzeba im pomoc stanac na nogi, zapewnic asyste w przystosowaniu sie do zycia w obcym kraju. Nie neguje tego. Jestem tez w stanie zrozumiec panike, ktora pcha cie na oslep jak najdalej od zrodla konfliktu. Jednak z perspektywy imigranta, ktory wie ile czasu zajmuje aklimatyzacja w obcym miejscu, szczegolnie jesli jest sie doroslym a nie zna sie jezyka, dziwie sie, ze wiekszosc z tych ludzi nie wybrala choc chwilowego przeczekania na zachodzie wlasnego kraju i zobaczenia jak sie bedzie rozwijala sytuacja... chocby tymczasowo. No, takie to moje przemyslenia, tym bardziej, ze wiem iz media celowo podkrecaja sensacje (zadna nowosc), a jak sytuacja wyglada na pewno, wie malo kto. Trzymam kciuki za Ukraine, mam nadzieje, ze skutecznie wypra Rosje ze swojego kraju, ale pomalutku zamieniam sie w biernego i lekko sceptycznego "widza". Nie mowiac juz o tym, ze zapowiada sie, ze wojna potrwa jeszcze dlugie tygodnie, jak nie miesiace (oby nie lata). Dla ochrony wlasnej psychiki lepiej sie do tego zdystansowac i po prostu pomagac w miare swoich mozliwosci, ale nie bombardowac psychiki coraz to nowymi doniesieniami...

W kazdym razie, przeskakujac do naszej codziennosci. jak minal nam ostatni tydzien zimy? Byl on prawdziwie marcowy, bo zaczal sie porzadnie zimowo, a zakonczyl niemal latem. :)

Sobota 12 marca zaczela sie zawiezieniem Potworkow do Polskiej Szkoly. Marudzenia i fochow bylo oczywiscie co niemiara, ale coz... W szkole w koncu i klasa Kokusia rozmawiala o wojnie i robila serduszka dla ukrainskich dzieci.

Serduszko Nika jest po prawej, z niemal niewidocznym napisem "milosc" i kolorami flagi przyklejonymi odwrotnie. ;) Nie wiem co on ma z flagami, bo zamiast polskiej kiedys tez zrobil indonezyjska :D
 

Pokaze Wam tez przy okazji ten plakat, o ktory tyle bylo jeku. Znajac zamilowanie Kokusia do pisania wielkimi bukwami, zostawilam mu sporo przestrzeni na tekst, a okazalo sie, ze Mlodszy tym razem wszystko scisnal i w rezultacie zostaly puste miejsca.

Same widzicie jak to wygladalo... A co sie Kokusiowi najbardziej w Koperniku podobalo? A to, ze maja tak samo na imie! :D
 

Co prawda poradzilam Nikowi zeby najpierw napisal olowkiem a potem poprawil markerem, ale oburzyl sie, ze on nie bedzie pisal dwa razy. Nie chcialo mi sie z nim walczyc o plakat na zajecia, badz co badz, dodatkowe, wiec rezultat widac. Puste miejsca, jakies poprawki bo musial sie pomylic nawet przepisujac gotowy tekst. Ech... Wazne ze zrobil na czas, zaliczyl, mam nadzieje, ze pani nie wpadnie na zaden kolejny taki "genialny" pomysl...

Po fakcie stwierdzilam, ze ten jeden raz moglam im jednak odpuscic te Polska Szkole. ;) Juz drugi raz w ciagu kilku dni, postanowila nas bowiem zaatakowac zima. Jak to jednak z prognozami bywa, zapowiadaly one, ze rano bedzie lalo, ale temperatura zacznie stopniowo spadac i deszcz zacznie mieszac sie ze sniegiem, po czym przejdzie w opady czystego sniegu. Jeszcze z samiutkiego ranka wszystkie pokazywaly, ze snieg ma zaczac padac dopiero okolo poludnia, a temperatura do tego czasu ma zostac na plusie. Zawiozlam wiec Potworki na lekcje, a sama wrocilam do domu podelektowac sie cisza. ;) Spodziewalam sie, ze spokojnie odbiore dzieciaki i wroce do domu, zanim zrobi sie nieciekawie. Niespodziewanie jednak, nagle prognozy przeskoczyly na snieg juz o 10 rano. Machnelam reka, bo wiadomo jak to jest z przepowiadaniem pogody. Tymczasem... jak na zlosc mialy racje! Jakos po 9 rano uslyszalam jakby dzwonienie i dotarlo do mnie, ze to marznacy deszcz uderzajacy w szyby, a zaraz po 10 faktycznie zaczal sypac snieg. No pieknie...

Stan z 11 rano...
 

Od tego momemtu juz siedzialam jak na szpilkach i z niepokojem obserwowalam jak swiat z kazda chwila robi sie bielszy. Jazda do Polskiej Szkoly zajmuje mi okolo 25 minut, ale wyjechalam prawie 40 minut przed koncem lekcji, bo nie bylam pewna jakie warunki zastane na ulicach, czy nie bedzie po drodze wypadkow, itd. Okazalo sie, ze mialam nosa, bo pogoda zaskoczyla rowniez drogowcow (jak zwykle) i na drogach bylo straaasznie... :O Nasze osiedle oczywiscie biale, ale tego sie spodziewalam. Oczekiwalam jednak, ze kolejne, bardziej ruchliwe drogi beda lepiej posypane sola i troche rozjezdzone. Noooo... nie byly. A kiedy dojechalam do autostrady, w ogole zoladek podjechal mi do gardla. Ta byla rozjezdzona, owszem, ale za to miedzy pasami utworzyly sie kupki mokrej, sliskiej mazi, ktora szarpala autem przy zmianie pasa. A ja, jak na zlosc, wjechalam na autostrade od jej prawej strony, ale zjazd mialam po lewej, wiec musialam zmienic wszystkie trzy pasy... Jeszcze jakies auto przede mna postanowilo zjechac na inny pas i chlapnelo mi mokrym, brudnym sniegiem prosto na szybe; w rezultacie przez 2 sekundy nie widzialam kompletnie nic przed soba... Jechalam prosto jednym pasem, a auto pipczalo mi, ze opony traca przyczepnosc! :O Odetchnelam z ulga kiedy zjechalam z autostrady, ale moja radosc okazala sie przedwczesna. Kiedy u mnie padal snieg, w okolicach gdzie miesci sie Polska Szkola, ledwie 20 km dalej, padal caly czas marznacy deszcz. Slisko bylo niemozliwie. Odebralam dzieciaki i z dusza na ramieniu ruszylam w powrotna droge. Kawalek, ktory musialam pokonac przez miasto, byl straszny. Slisko, sznurek aut, wiec uwazac trzeba bylo, zeby komus w dupke nie przywalic... Balam sie tez powrotu autostrada, ale okazalo sie, ze tu mialam farta i trafilam na rzadek aut jadacych za plugiem. Co prawda oznaczalo to, ze snulismy sie w slimaczym tempie, ale za to jechalismy po ladnie odgarnietej i posypanej jezdni. ;) Jak tylko zjechalam z autostrady, znow zaczelo sie sniezne bloto i slizgawica. Ale tu juz bylam we wlasnym miasteczku, musialam tylko dotrzec do domu. No i u mnie nadal sypal w najlepsze snieg, wiec nie bylo az tak slisko... Jakos przetrwalam, ale to byla najgorsza jazda od jakiegos czasu. Kiedys czesciej prowadzilam w takich warunkach, odkad jednak dzieciaki poszly do szkoly, a te zamykaja tu przy kazdej gorszej prognozie, zazwyczaj w taka pogode siedze w domu...

Tak swiat przed domem wygladal o 13...

Dzieciarnia troche odsapnela, zjedlismy obiad i Bi zaczela jeczec, ze chce na dwor. Nie bardzo bylo mi to na reke, bo choc przestawalo juz pomalu sniezyc, to temperatura nadal szla w dol i zerwal sie lodowaty wicher. Z drugiej strony, odkad przyjechaly z Polskiej Szkoly, Potworki praktycznie nie oderwaly sie od tabletow. Pomyslalam, ze dobrze by bylo zmusic ich do przerwy, wiec w koncu sie zgodzilam i wyszlam z nimi na chwile. Przy okazji postanowilam odsniezyc problematyczne schodki i kostke przed frontowym wejsciem. Jak widac, sniegu spadlo troche mniej niz w poprzednia srode, ale na odrobine zabawy wystarczylo. Niespodziewanie Bi zabrala sie do pomocy i odsniezyla schody prowadzace od podjazdu. :)

Musze przyznac, ze Bi jest ostatnio ogolnie dosc pomocna; odsniezy, zmywarke rozladuje...
 

Potem troche pozjezdzali, ale zaczelo robic sie coraz zimniej, szczekalam zebami, wiec zagonilam towarzystwo do domu. I nie dziwota, bo okazalo sie, ze w ciagu tych 40 minut, temperatura z -2 spadla do -5, co przy porywistym wichrze z polnocy, dawalo odczuwalna okolo -13. :O

Wyobrazcie sobie, ze te sniezna "hulajnoge" Bi wyciagnela pierwszy raz tej zimy... Akurat na prawdopodobnie ostatni snieg w tym roku! ;)
 

Duzo tego sniegu nie spadlo; akurat na tyle zeby przykryc trawe :)
 

Reszta wieczora to juz grzanie dupki przy kominku. ;)

W niedziele zmienilismy czas, wiec bede teraz przez jakis czas chodzic jak snieta ryba. ;) Nienawidze tej wiosennej zmiany. Tak, wieczorem bedzie dluzej jasno, ale dni juz i tak robily sie dluzsze same z siebie, a to wstawanie o godzine wczesniej to dla mnie tortura... Jak to czesto bywa przy tutejszej pogodzie, po paskudnej, snieznej i ponurej sobocie, niedziela byla piekna i sloneczna, choc nadal dosc zimna. Rano -5 stopni, ale po poludniu zrobilo sie +2, choc przy polnocnym wietrze wydawalo sie, ze jest nadal mroz.

Ktos z fejsbukowej grupy naszego miasteczka, zrobil przepiekne zdjecie zasniezonego centrum o wschodzie slonca. Gdzies tam wsrod drzew na horyzoncie, jest moj dom :)
 

Wedlug prognoz dlugoterminowych, mial to byc jednak ostatni chlodniejszy dzien na jakis czas, pomyslalam wiec ze wykorzystam okazje i zabiore Kokusia ostatni raz w tym roku na narty. Kiedy jednak zaproponowalam mu to w sobote, ku mojemu zdumieniu syn oswiadczyl, ze chce jechac z tata, a jak tata nie jedzie, to on woli na lyzwy. Musze przyznac, ze kompletnie mnie zaskoczyl! :O Coz, nie to nie. Lyzwy tez moga byc, szczegolnie, ze byl to juz ostatni weekend, kiedy lodowisko na swiezym powietrzu mialo byc czynne. Dodatkowo, w malutkim muzeum w naszym miasteczku, zorganizowano wystawe prac IV-klasistow na temat zjawisk przyrody oraz wojny rewolucyjnej (to wojna o niepodleglosc Stanow od Anglii, wczesniejsza od secesyjnej, tak dla informacji ;P). Oczywiscie, jak zawsze wszystko musialo byc na hurra, bo jazda publiczna na lodowisku jest od 14:15 do 16:15, a muzeum czynne w niedziele od 14 do 16. :D Ja bardziej sie sklanialam zeby najpierw jechac do muzeum, a potem na lyzwy, zeby juz spokojnie pojezdzic bez ciaglego sprawdzania czasu. Dzieciaki jednak, z jakiegos powodu uparly sie, ze chca najpierw na lyzwy. Rano pojechalismy wiec do kosciola, potem przyjechal dziadek na ciasto i kawe, a o 13:30 szybko zebralam sie z mlodzieza i popedzilismy na lodowisko, zeby zaplacic za wejscie, wypozyczyc lyzwy i przebrac sie w nie zanim zacznie sie jazda. Zeszlo nam troche dluzej, ale juz o 14:18 weszlismy na lodowisko. ;)

Kamikadze w swoim zywiole ;)

Nie wiem skad ten "nawiedzony" wzrok :D

To chyba byla nasza najkrotsza jazda, bo punkt 15 zeszlismy z lodu, przebralismy sie w buty i pojechalismy do muzeum. A tam... normalnie spotkanie towarzystkie. Nauczycielka Bi z zeszlego roku robila za przewodnika, kiedy weszlismy byl tam najlepszy kumpel Nika z rodzicami, a kiedy zbieralismy sie do wyjscia, przyszedl kolejny jego kolega. Nie moglam z tamtad dzieciarni wyciagnac! :) Przez zmiane czasu mialam problem zeby sie wieczorem ogarnac. Ciagle mi sie wydawalo, ze jest jeszcze wczesnie, a tu nagle zrobila sie 18 (a za oknem nadal jasno), trzeba dzieciaki zagonic pod prysznic, przygotowywac sie na nastepny dzien, itd.

Nik ze swoim dzielem :)
 

Tak jak sie obawialam, pobudka w poniedzialek rano byla po prostu brutalna. ;) Dobrze, ze juz szarzalo za oknem i nie bylo zupelnie ciemno, ale i tak nie moglam sie dobudzic. Dzieciakow tez nie. Nik zszedl bez humoru, co w ogole mnie nie zaskoczylo. Ten dzieciak jest zupelnie jak ja - nienawidze jak mnie ktos budzi, a potem warcze na wszystkich zanim dojde do siebie. ;) W pracy spokoj, bo laboranci po raz kolejny pracowali w weekend, wiec wiekszosc zrobila sobie dzien wolny. Niestety, dopiero kiedy pakowalam sie do pracy, zauwazylam ze niechcacy kupilam sobie kawe bezkofeinowa. Idealnie na pierwszy tydzien po zmianie czasu! :D To byla troche taka cisza przed burza, bo we wtorek mielismy miec znow dluuugi dzien przed kolejnym pacjentem, ale pojawialy sie sygnaly ze nasze komoreczki znow zaliczyly spadek formy i kto wie czy przetrwaja zbior. Oszalec mozna. Dwoch pacjentow odwolanych, a jak w koncu dostalismy zielone swiatlo i potwierdzenie, ze tak, tego pacjenta na pewno bedziemy mieli, to cos sie musi schrzanic. :/ A! Opowiem Wam jeszcze o porannym "zawale"! Dzieciaki pojechaly do szkol, ja poogarnialam co nieco i wlasnie pakowalam sie do pracy, kiedy zadzwonila komorka. Patrze, a tam szkola Bi. Tu wlasnie przezylam chwilowy atak serca, bo wiadomomo, telefon ze szkoly zazwyczaj oznacza klopoty. Pierwsza mysl: "Boze, cos sie stalo Bi!". Druga mysl (poniewaz Starsza smarcze): "O nie, pewnie dzwonia ze mam ja odebrac i zrobic test na obecnosc koronawirusa!". Trzecia mysl: "Moze nie odbierac?". :D Odebralam oczywiscie, no bo jak...

Ja: "Halo?"

Glos: "Halo?"

Ja: "Ha-lo!"

Glos: "Czy to mama...?" (myslalam, ze doda "Bi", ale nie) "Czy to Agata?"

Ja: "Tak, tu Agata." (Zaczelam juz myslec, ze co za jakas nieogarnieta dziewczyna pracuje w tym sekretariacie)

Glos: "O, czesc mamo, tu Bi!"

No padlam!!! Ze Starsza praktycznie nigdy nie rozmawiam przez telefon, wiec nawet nie rozpoznalam jej glosu, ani najwyrazniej ona mojego! Najpierw oczywiscie zapytalam z niepokojem, czy cos sie stalo. Nie, nic. Moje dziecko dostalo pozwolenie zeby zadzwonic ze szkoly (potem okazalo sie, ze z biblioteki), zeby zadac mi arcywazne pytanie, czy dalam jej pieniadze na kiermasz ksiazek, ktory maja w tym tygodniu. Szczerze, to gdzies obilo mi sie o uszy (w mailach pewnie), ze mial byc kiermasz, ale nie mialam pojecia kiedy. Odpowiedzialam, ze przeciez gdybym dala jej pieniadze, to by o tym wiedziala, ale moje dziecko na to, ze pomyslala, ze moze wlozylam je gdzies do plecaka i zapomnialam jej powiedziec. Taaaa, na pewno... :D Spytalam czy to naprawde bylo takie wazne, ze musiala az do mnie zadzwonic i to ze szkolnego telefonu (bo swojego nie ma), ale oczywiscie dla panny byla to w tamtym momencie najwazniejsza sprawa na swiecie. ;) Ja tu dostaje zawalu widzac numer szkoly, a ona wydzwania bo chce kupic ksiazke, a nie ma za co! Bardzo sie ciesze, ze moje dzieciaki lubia czytac, no ale... :D

Po poludniu Nik mial trening plywacki i o dziwo pojechal bez marudzenia, bo stwierdzil, ze jednak nie chce sie wypisywac i bedzie chodzil dwa razy w tygodniu. Szok. Zabral go jednak M., ktory dzien wczesniej ostro pocwiczyl, wiec stwierdzil, ze tego dnia na spokojnie pochodzi sobie po biezni. Zaproponowalam, ze ja pojade, a on niech sobie odsapnie, ale chcial jechac, wiec nie bede protestowac. ;) Przynajmniej mialam 1.5 godziny spokoju. ;) Wieczorem znow nie moglam sie zabrac za przygotowywanie na kolejny dzien, ciagle majac wrazenie, ze jeszcze wczesnie. Zejdzie pare dni zeby przywyknac... W dodatku doszly mnie sluchy, ze senat ma glosowac za utrzymaniem tego "wiosennego" czasu na stale. Zalamalam sie. To ja zawsze czekam na czas zimowy jak na zbawienie, cieszac sie na godzine dluzej snu, a oni chca mnie tego brutalnie pozbawic! ;) Nie mowiac juz o tym, a to powazniejsza sprawa, ze bez zmiany czasu jesienia, rano slonce bedzie wschodzic dopiero grubo po 8. To zas oznacza, ze juz za rok, kiedy pojdzie do Middle School, Bi bedzie na autobus czekac w ciemnosci, bo ten przyjezdza okolo 7:20... I wez tu czlowieku pozwol dzieciakowi samemu wychodzic na przystanek...

We wtorek mialam zostac w pracy do wieczora, wiec jak zwykle stwierdzilam, ze pojade dopiero okolo poludnia. Rano rozwiozlam wiec Potworki do szkol, jak zwykle kiedy jestem rano dluzej w domu. Oni lubia, a dodatkowo daje to pol godziny dluzej snu, co po zmianie czasu bylo wrecz niezbedne. :D Potem wrocilam i jak przystalo na wzorowa gospodynie (hehehe...) zabralam sie za odkurzanie i mycie podlog na dole. Na szczescie kiedy skonczylam zostalo mi jakies 40 minut zeby siasc i wypic w spokoju kawe przed wyjsciem. W pracy wszystko poszlo (prawie) zgodnie z planem i faktycznie zostalam dluzej.

Selfie z pracy i nie wiadomo czy to chirurg czy kucharka... :D
 

Miejmy nadzieje, ze nasz grafik na kolejne dwa miesiace ruszy choc troche do przodu. Zwariowac mozna z takim ciaglym "zawieszeniem" i przesuwaniem calych badan klinicznych o kolejne dwa tygodnie i kolejne i kolejne... :/ Jedyna bolaczka tego dnia byl fakt, ze nasz najmlodszy pracownik przyjechal podobno godzine spozniony, a to oznaczalo odpowiednie opoznienie calego procesu. Z pracy wyszlam wiec o 20:30. Niby tylko pol godziny pozniej niz normalna "dniowka", ale ze nie przywyklam do popoludniowych zmian, to bylam lekko padnieta... Tego dnia z 5 stopni rano, po poludniu zrobilo sie 18. :O Az zal bylo przygladac sie temu tylko przez okno... Malzonek najpierw stwierdzil, ze pierniczy i nie wiezie Bi na zadna gimnastyke; woli spedzic popoludnie z Potworkami na podworku. Mnie bylo wszystko jedno, ale Starsza ponoc zrobila awanture i uparla sie, ze chce jechac, wiec tatus nie mial wyjscia. :D Musial wziac tez Kokusia, ale ten wcale sobie nie krzywdowal i kiedy siostra cwiczyla, on jezdzil po parkingu na hulajnodze, zwyklej i elektrycznej. :) Kiedy wrocilam, jak zwykle okazalo sie, ze malzonek dzieciaki nakarmil, zabral na spacer, zawiozl Bi na gimnastyke, ale poza tym nie ogarnal nic. Nie rozpakowal ich sniadaniowek, nie wyjal bidonow, panna nie odrobila lekcji... Kurtki i plecaki znalazlam rzucone na lawe w przedpokoju, tak jak je pewnie dzieciaki zostawily po szkole... Juz o takich drobnostkach jak spakowanie przekasek i przygotowanie ubran na kolejny dzien nie wspomne... Oczywiscie Potworki sa na tyle duze, ze sami dadza rade to ogarnac, ale trzeba im przypomniec, a tata oczywiscie ma to gdzies... Na szczescie posluchali mojego polecenia (wyslanego sms'em), zeby przebrali sie w pizamy i umyli zeby. Kiedy przyjechalam, akurat zdazylam im poczytac (choc krocej niz zwykle), po czym zeszlam na dol i zaczelam porzadkowac caly ten majdan. A jeszcze moj tata prosil zebym umowila mu wizyte w jednej klinice, bo musi zrobic testy na koronke przed lotem do Polski, klinika umawia tylko przez internet, a ma strasznie skomplikowana strone. Faktycznie, nawet mi chwile zajelo, zeby polapac sie co i jak. No nie ma zeby czlowiek wrocil z pracy i sobie odpoczal; za dobrze by bylo. :D

Sroda zaczela sie mgliscie i ponuro, ale o 9 rano nagle mgla sie podniosla, ukazujac czysciutkie niebo. Przy pieknym sloncu i praktycznym braku wiatru, temperatura po poludniu doszla do 16 stopni. Ten tydzien w szkole Bi nazwany zostal "March Madness Spirit Week". Nie jestem pewna czy dzieciaki mialy jakies dodatkowe atrakcje, ale codziennie mogly ubrac sie odpowiednio do wyznaczonego tematu i zbierac punkty (spirit points) dla klasy za podtrzymywanie "ducha szkoly". Podobnie jak wielu z Was moze pamietac z Harrego Pottera, w szkole Bi kazda klasa zbiera punkty, ktore wchodza potem w pule zespolu (na ktory skladaja sie 4 klasy) i za uzbieranie okreslonej ilosci, dzieciaki dostaja nagrody w postaci dodatkowej przerwy, jakichs drobiazgow w stylu olowkow, zakladek do ksiazek, itd. Poniewaz teraz wariactwo trwalo caly tydzien, oczekuje, ze dzieciaki otrzymaja jakas naprawde extra nagrode. ;) W kazdym razie, Starsza zapomniala dac mi kartke z informacja o tym wyjatkowym tygodniu, wiec nie wiedzialam, ze w poniedzialek miala sie ubrac na sportowo. Ponoc jakos sie wybronila, z racji, ze miala zalozone legginsy i adidasy. Tutaj dzieci nie musza sie przebierac na w-f (ktory Bi wlasnie tego dnia miala), wiec powiedziala pani, ze to jest jej sportowy stroj i juz. ;) We wtorek dzieciaki mialy sie zamienic na ubrania z nauczycielami. Starsza zalozyla elegancka bluzeczke i... chcialam zeby ubrala jeansy oraz komunijne buty na obcasiku, ale nie... Panna uparla sie ze wiekszosc nauczycielek nosi legginsy, wiec i ona je ubrala i wybrala kozaki. Coz, jej wybor. Punkty ponoc dostala. ;) W srode byl najtrudniejszy dzien, dzieciaki mialy sie bowiem przebrac za ulubiona postac z ksiazki. W pierwszej chwili parsknelam, Bi bowiem obecnie szaleje za seria "Wojownicy", ktora opowiada o klanie kotow. Gdzies mamy uszy oraz ogon tygrysa z jakiegos przebrania, wiec pomyslalam, ze moze od biedy poudawac kocura. Strasza jednak oswiadczyla, ze jej ulubiona postacia jest Mandy z serii "Animal Ark". Postac ta jest jednak wielokrotnie opisywana jako chodzaca w jeansach i koszulce. Jak tu ja zrobic bardziej rozpoznawalna? Zaproponowalam zeby Bi ubrala wlasnie spodnie i jakis t-shirt i wziela maskotke - zwierzaka. Szkoda, ze nie mamy juz zadnego dzieciecego zestawu lekarza. Moglaby zawiesic na szyi stetoskop, rodzice tamtej bohaterki sa bowiem weterynarzami. I tym razem jednak Bi miala wlasny pomysl i zalozyla koszulke w zwierzaki oraz bluze z pieskiem. Maskotki nie wziela. No coz, jest na tyle duza, ze moze sama decydowac na ile chce sie angazowac w szkolne wariactwa. :)

Z racji pracy do pozna poprzedniego dnia, w srode wiekszosc laborantow wykruszyla sie do domu wczesniej. Nie bylo szefa, wiec nie bylo komu tego pilnowac, ja jednak mialam po pracy odebrac Bi z badmintona, a ze z domu mam do szkoly Starszej dalej niz z roboty, wiec stwierdzilam, ze nie bede kombinowac i jezdzic w kolko. Zostalam grzecznie do 16. :) Popoludnie i wieczor smignely ekspresowo, bo wkrotce po moim przyjezdzie, M. zabieral Kokusia na basen, a ja zagonilam Bi pod prysznic, po czym pojechalam odebrac syna.

Znow nie zatrzymywali sie z tej strony, wiec wszystkie foty zrobione w momencie zaczerpywania powietrza :D
 

Po raz pierwszy od jakiegos czasu mialam okazje podejrzec jak plywa. :) Po powrocie do domu wiadomo: kolacja, szykowanie sniadaniowek oraz ubran na kolejny dzien i ani sie czlowiek nie obejrzal, a czas bylo zagonic dzieciaki do spania.

Czwartek 17 marca przyniosl zalamanie pogody, choc jak na polowe marca chyba nie takie straszne - deszcz niestety, ale 11 stopni na plusie. Tego dnia byl oczywiscie Dzien Swietego Patryka. W szkole Bi dzieciaki mialy ubrac sie na zielono, zeby zdobyc punkty, zreszta tego dnia zwykle malolaty i bez punktow zakladaja zielone rzeczy. ;) Ja jednak kupilam juz wczesniej Starszej koszulke na St. Patrick's Day - zolta, ale w zielone koniczynki ukladajace sie w ksztalt kotka. Mam nadzieje, ze jej to zaliczyli. ;) Nikowi tez kupilam koszulke, choc w jego szkole jakos w tym roku ten dzien pomineli i powiedzial pozniej, ze prawie nikt z klasy nie byl ubrany na zielono. No coz...

Swietopatrykowe koszulki
 

Sama niechcacy tez wpasowalam sie w ten dzien, bowiem kilka dni wczesniej pomalowam paznokcie na wlasnie wiosenny, zielony kolor. Zupelnie nie myslalam o Swietym Patryku, ale widocznie podswiadomosc pokierowala mnie ku odpowiedniemu kolorowi. :D

Kolor zupelnie mi sie nie podoba, ale sie wpasowal ;)
 

Piatek przyniosl wspomniane wczesniej w poscie lato. Temperatura doszla do 24 stopni, a ja zastanawialam sie od rana jak tu wymknac sie z roboty zeby skorzystac jeszcze z takiej pogody. ;) Tym bardziej, ze choc nastepne 2 tygodnie nie mialy przyniesc jakiegos znacznego ochlodzenia, to jednak prognozowano spadek temperatur do bardziej "wiosennych". Dodatkowo, weekend mial byc deszczowy... Jak na zlosc jednak, tego dnia musialam tez jechac po pracy na zakupy spozywcze, a wraz z dojazdami zajmuja mi one prawie dwie godziny, wiec jesli mialam nacieszyc sie letnia pogoda, musialam "uciec" wczesniej. ;) Ale o piatku konkretniej napisze innym razem, bo zrobila sie 23:40, a rano pobudka do Polskiej Szkoly.

Do poczytania! :*


26 komentarzy:

  1. No wiesz co. Ale poleciałaś. Od lat żyjemy w środowisku, w którym żyją też Ukraińcy , jeszcze zanim wybuchła wojna. Mniej więcej wiem, jak wygląda wojna z perspektywy tych, którzy już tu mieszkali, a których krewni teraz dopiero uciekają z kraju. Ludzie tam giną. Dorośli i dzieci. Jestem w szoku, że kobieta jak Ty, która zdecydowała się opuścić kraj dla lepszego życia w USA ma sumienie zastanawiać się, na ile obywatele kraju, w którym toczy się wojna mają potrzebę uciekać. Nawet jeśli odsetek z nich rzeczywiście "wykorzystuje" sytuację, by uciec (tylko niby dlaczego? przecież mogliby wyjechać już dawno, nikt ich na siłę nie trzymał), to nie nam to oceniać. Idąc tym tropem: "no, jak Polacy mogą opuścić Polskę dla tych kilku pieniędzy więcej?" - przecież to okropne myśleć w ten sposób. Wyjechaliście - Wasza sprawa. Świat jest wielki, nie każdy jest patriotą, nie każdy musi chcieć i móc mieszkać tam, gdzie się urodził, nawet podczas pokoju. A tam trwa wojna. Nie trzeba czytać wiadomości i wyrabiać sobie opinii, wystarczy obejrzeć zdjęcia. Mnie wystarczyło jedno zdjęcie rodziców z martwym półtorarocznym chłopczykiem, który zginął podczas bombardowania, by wiedzieć, że gdyby takie piekło miało być w Polsce, wzięłabym dzieci, plecak i uciekała przed siebie, nawet gdyby jakaś Agata w swoim ciepłym domu napisała, że robię bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, Anonimie, skoro nie masz odwagi sie podpisac, ja nie mam ochoty odpowiadac na taka jawna nadinterpretacje tego, co napisalam, czy raczej wrecz prowokacje.

      Usuń
  2. Zwariowana ta pogoda u Was. Z jednej strony zazdroszczę, że tak długo mieliście śnieg, bo u nas czuję trochę jego niedosyt. Z drugiej jednak chyba bardziej już skłaniam się do tych temperatur z końca Waszego tygodnia. Ja nie ukrywam czekam, aż zrobią w końcu jeden czas i przestaniemy go w kółko zmieniać, bo zarówno w październiku, jak i w marcu chodzę potem nieprzytomna.

    U Was jak zawsze sporo się dzieje. Z tymi plakatami to tak zawsze, jak zostawisz mniej miejsca, to piszą wielkie litery, jak więcej to piszą malutkie :D Nie mówiąc o tym, że człowiek na ogół widzi to trochę inaczej niż dzieciaki. Ale najważniejsze, że plakat się udał, a i ten drugi w muzeum prezentuje się bardzo bogato.
    Z tymi przebierankami fajna sprawa jak się o tym czyta, z drugiej jednak strony nie zawsze jest łatwo tak na szybko, nie kupując nowych rzeczy, się do nich dostosować - zwłaszcza jak ktoś tak jak ja ma problemy z kreatywnym wymyślaniem różnych rzeczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo, zazwyczaj posilkuje sie gotowcami i wkurza mnie jak szkola wymysla takie rzeczy na poczekaniu. ;)
      Kwiecien tez jest w kratke, choc niestety koncowka jest paskudna i zimna... :(

      Usuń
  3. Odniosę się tylko do pierwszej części Twojej wypowiedzi: tak naprawdę ludzie zaczęli uciekać z Ukrainy, bo nie wiedzą w którą stronę przesunie się front. Po drugie autami z niektórych miejsc nie można wyjeżdżać, a pociągi są przeładowane i nie ma ich znowu aż tak dużo w porównaniu do potrzeb. Uciekają póki się da. Bo nie wiadomo, kiedy które miasto zostanie otoczone, albo wysadzone tory. Nie dziwię się, że tyle osób wyemigrowało - każdy potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i Ci którzy walczą, chcą wiedzieć, że ich bliscy są daleko od frontu.
    Agato, dobrze, że pomagasz, mimo, że zastanawia Cię zachowanie uchodźców.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to dobrze rozumiem. Nie zastanawia mnie to w negatywnym sensie, tylko po prostu zastanawiam sie jak byloby lepiej. Dla nich.

      Usuń
  4. Może gdy zamiast pseudoekspertów z sieci przeczytasz to, co zrozumiesz, jakie głupoty napisałaś:

    https://demotywatory.pl/5126380/Gdyby-wojna-24-lutego-2022-roku-rozpoczela-sie-w-Polsce

    Polecam też ten film. Jeśli tylko dasz radę go obejrzeć:

    https://www.instagram.com/p/CbLJkF1De-q/

    I co, Ukraińcy dalej mają przeczekiwać na zachodzie kraju?Ty byś czekała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Katarina, zawsze wchodzisz tu zeby krytykowac, czy to moj post, czy czyjs komentarz. Kompletnie nie wczytalas sie w to, co napisalam. Oddaje sprawiedliwosc, ze pismem czesto ciezko jest oddac wlasne mysli, ale skoro pisze "glupoty", to nie zapraszam ponownie.

      Usuń
  5. Wojna dzieje się też w sieci. Trudno się połapać w tym, co jest prawdziwe, a co nie. I pewnie o to chodzi. Patrzymy na to wszystko z innej perspektywy, ciepłego bezpiecznego domu, choć każdy z nas stara się pomagać, na tyle ile może. Inaczej byśmy reagowali, gdyby sytuacja dotyczyła nas bezpośrednio. Pewnie reakcje, nas samych by zadziwiły. Obyśmy nie musieli się przekonywać. Nie ma, co się oburzać, bo to wszystko, to są naprawdę trudne emocje. Każdy z nas przeżywa je inaczej, a każdy kto tu zagląda od dawna, zna Autorkę i wie, że nie jest to osoba pozbawiona uczuć. Wręcz przeciwnie.
    A z przyjemniejszych rzeczy (wierzę, że ciągle u siebie możemy o nich pisać, oby jak najdłużej)... Piękne to Wasze miasteczko. Fajnie położone. A wdzianko do pracy niezłe. Myślałam, że jesteś u fryzjera. Nie wiem na czym dokładnie polega Twoja praca, ale ostatnio mój Tata załapał się na jakieś badania leku na łuszczycę i wreszcie ma inny komfort życia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Laboratorium, w ktorym pracuje, zajmuje sie eksperymentalna teriapia na stwardnienie rozsiane. :)
      Dziekuje Ci Tygryskowa Mamo. Chyba jako jedyna wczytalas sie w to, co chcialam napisac. :*

      Usuń
  6. "I jakos nie wierze ze KWaczynski by narazal wlasny kurduplowaty kuper..." - Dotychczas lubilam ten blog za obojetnosc polityczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi jesli zranilam Twoje uczucia. Normalnie jestem wrecz antypolityczna, ale na Kaczynskiego jestem wrecz uczulona. ;)

      Usuń
  7. Kwestia ucieczki inaczej wygląda z perspektywy tysięcy kilometrów, inaczej z bezpośredniego sąsiedztwa z Ukrainą, a jeszcze inaczej z perspektywy ludzi uciekających. Teoretycznie patrząc na to wszystko z daleka można sobie tak gdybać, dlaczego nie mogli przeczekać na zachodzie itd. Ale tu chodzi o ludzi, którzy uciekają z własnych zbombardowanych domów, którzy te wybuchy widzieli, słyszeli i przeżyli na własnej skórze. Uciekali w bezpieczne miejsce, do pierwszego kraju, gdzie tej wojny nie ma (i oby nie było). My mieszkamy niecałą godzinę od niemieckiej granicy i gdyby nie daj Boże coś się działo i robiło się niebezpiecznie pewnie też ruszylibyśmy w pierwszej kolejności tam, bo zawsze to już inny kraj. Obyśmy nigdy nie musieli tego robić tak jak ci ludzie.

    Dziś pierwszy dzień wiosny i niesamowicie mnie to cieszy. Niby zima nie dała nam się w tym roku we znaki, ale sama świadomość, że już wiosna inaczej na człowieka wpływa. W weekend zaczęliśmy wiosenne porządki w ogrodzie i poczuliśmy już tą wiosnę w pełni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasza wiosna poki co jest bardzo zmienna, ale niestety raczej zimna... :(
      Na pewno masz racje co to tej perspektywy.

      Usuń
  8. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby na głowę spadały nam bomby;(
    Ograniczam wiadomości, bo potem trudno spokojnie spać.
    A żyć trzeba. Pomagam ile mogę, ale trzeba pamiętać, że ta pomoc musi być długofalowa. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy wracają.
    Myślę, że w takiej sytuacji trudno racjonalnie myśleć, ale rozumiem, że jak jest wojna to trzeba uciekać jak najdalej, tam, gdzie bezpiecznie.

    W życiu nie pomalowałabym na zielono!! ;D Dobrze, że ta wiosna już przyszła. U nas cieplutko i w tym tyg ma być nawet 18 stopni!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie ta zielen to tez byl pierwszy i ostatni raz. :)

      Usuń
  9. Agata po prostu napisała prawdę . Ludzie mają to do siebie że lubią słyszeć same pozytywy nigdy nic negatywnego. A ci co właśnie piszą negatywnie są potępiani. U mnie pracują Ukraincy mężczyźni żaden z nich nie ma zamiaru jechać i walczyć tym bardziej kobiety

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to znam firmę, w której pracownicy z Ukrainy chcieli jechać walczyć. Firma jednak stwierdziła, że nie może ich puścić, bo jeśli oni wyjadą, to produkcja stanie. Ostatecznie dali im wybór, albo jadą i kończy się współpraca, albo zostają i w zamian za to firma ściąga ich rodziny. Nie trudno się domyślić, co ostatecznie wybrali...

      Usuń
    2. u nas pracuje 30 Ukraińców, część z nich już kilka lat i też nikt nie jedzie walczyć. Ściągnęli rodziny tutaj.

      Usuń
    3. Ja mysle, ze tak jak wsrod kazdego narodu, wsrod Ukraincow tez beda patrioci, ktorzy wroca i beda bronic kraju, jak i tacy, ktorzy zafalszuja swiadectwo zdrowia lub cos podobnego, zeby wywinac sie od sluzby wojskowej...

      Usuń
  10. Rozumiem Cię, że analizujesz swoje odczucia i widzisz w nich zmianę. I może nawet chcesz trochę to wszystko "znormalizować", mimo, że wiesz, że się nie da i dlatego wciąż pomagasz. Myślę, że każdego z nas zmienił ten koszmarny stres, strach o przyszłość. Uciekamy w codzienność, żeby przywrócić porządek w głowie. Tak jak rodzice muszą w samolocie najpierw zakładać maskę tlenową sobie, potem dziecku, staramy się utrzymać względny spokój dla naszych rodzin. Damy radę. Nie zobojętnieć też, wierzę w to mocno.
    Moja CJ też czyta Wojowników :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da sie, masz racje. Codziennie sprawdzam wiadomosci z nadzieja, ze moze doszlo do porozumienia i zawieszenia broni, ale wyglada na to, ze zamiast sie uspokajac, konflikt eskaluje. :(

      Usuń
  11. Kochana, u was znowu śnieg? Jeju, jak wam zazdroszczę!! 24C w marcu kompletnie nie zazdroszczę, ale zimy tak. Mam jej ogromny niedosyt w tym roku, choć w tej chwili mamy idealną prawdziwą wiosnę z mroźnymi nocami i miłym (nie gorącym) słońcem w dzień. Wczoraj wygrabiliśmy już trawniki, wypieliłam nawet już kilka chwastów, także śnieg już niewskazany, choć kwiecień plecień przed nami, to jednak zimę chciałabym zimą. Nie mniej jednak, niedosyt śniegowy pozostał po tegorocznej nędznej zimie.

    My już łyżwy zamieniliśmy na rolki. A Tymon myślę, że chętnie poodśnieżał by z Bi ;)

    Piękne to zdjęcie z góry takiego ośnieżonego miasteczka!!



    Uśmiałam się z tego czy to chirurg czy kucharka :) Dobre! Kiedyś mi takie zdjęcie Tymcia, Ciocia z przedszkola przesłała, a ja nie załapałam, że to strój do zwiedzania fabryki cukierków, tylko pomyślałam, że on ma głowę zabandażowaną...! :D



    Jeśli chodzi o Ukrainę - myślę, że też nie wiedziałabym dokładnie jak to wygląda, gdyby to rozgrywało się tysiące km ode mnie i nie miałabym bezpośrednio z nikim stamtąd kontaktu. To prawda, wiadomosci najróżniejszych jest masa, expertom nie wierzę - przepowiadali niepodważalnie, że wojny nie będzie, także ten.. W Polsce ta wojna i jej okrucieństwo jest bardzo - jakby to określić - namacalne? Chyba to dobre słowo. Napisałam u siebie właśnie, jak to u nas wygląda, jak to odbieramy i widzimy. Przede wszystkim mnóstwo polaków zna się bardziej lub mniej z jakimś ukraińcem. Więc większość z nas wie o tym wszystkim co tam się dzieje i przed czym ludzie uciekają, bezpośrednio od nich. Spotykamy się oko w oko z ich przerażeniem i bólem. Czujemy, że to dzieje się naprawdę, choć jest to niewyobrażalne. Mój Mistrz ma bratową ukrainkę - własnie jej 30 letni brat poległ w walce :( Nasz Romek zdołal uciec w ostatniej chwili wraz ze swoją ciężarną żoną i 5 letnią córeczką, choć ich dom jest dość blisko granicy z Polską. Udało mu się też wywieźć część dalszej rodziny, pozostała część została, bo albo chciała, albo nie mogła wyjechać. Niektórzy liczyli na to właśnie, jak piszesz, że w inne części Ukrainy wojna nie dotrze i też uciekali w te rejony, nie tylko poza granice. To nie jest tak, ze wszyscy co uciekli ze swoich domów, to tylko poza granice kraju. Dziś po prawie miesiącu wojny, widzimy, że sytuacja jest coraz bardziej tragiczna, a swiat poniekąd przygląda się temu biernie. Bliscy Romka, bez możliwości obecnie wydostania się z Ukrainy, żałują dziś, że nie uciekli kiedy jeszcze mieli taką możliwość. Tam odbywa się po prostu ludobójstwo. jest przyzwolenie na gwałty, na mordowanie cywilów, bez wyjątku. Terror typowy. Ludzie są wywozeni do obozów w rosji i tylko możemy się domyślac co się z nimi dzieje. Ludzie w korytarzach humanitarnych byli ostrzeliwani, wiele z tych korytarzy zostało zaminowanych, a niektóre prowadziły wprost do rosji, lub białorusi, także.. Ja myślę, że chaos, strach i to "coś" o czym pojęcia nie mamy mieszkając w póki co wolnych krajach, zmusza tych ludzi do podejmowania takich, a nie innych decyzji. Myślę, że człowiek który kieruje się strachem, nie myśli co go czeka dalej, tylko myśli aby uciec jak najdalej od tego co ten strach wywołuje. My mamy relacje od Romka bezpośrednio, który jest w stałym kontakcie z bliskimi, znajomymi, którzy zostali w tym piekle. Nie czerpiemy ich z wiadomości. Media jakoś wyjątkowo nie pokazują całego okrucieństwa i nie o wszystkim informują. Dlaczego? Nie wiem, może wbrew pozorom świat udaje, że kibicuje Ukrainie? Też może ludzie nie chcą wiedziec, bo wolą żyć spokojnie, a jak nie widzą, to wydaje im się, że to nie istnieje, bo okrucieństwo przeszło wszelkie granice. Prosty przykład. ostatnio CNN emitując wystąpienie Zełenskiego pokazało filmik, który prezydent Ukrainy puścił podczas wystąpienia - filmik to był zlepek migawek z prawdziwości tej wojny, oprócz zrujnowanych miast, prawdziwe zwłoki dzieci leżące na chodnikach, reanimacje, rozpacz, ból, przerażenie, masowe groby itd I co zrobiło CNN? przeprosiło widzów, że musieli to obejrzeć... brak słów. nie wiem kto kogo powinien przepraszać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co opowiada nam Romek, pokrywa się niestety z tym, co Zełenski pokazał w filmiku. Dziwi Cię Kijów, ze niby oblężony, a tu kaczadupa jedzie jakby nigdy nic. Prawdą jest, że Kijów miał z założenia być wcześniej już zdobyty, determinacja Ukraińców opóźniła to i dlatego długo Kijów jakoś się trzymał. Wokół niego bombardowane było wszystko, dziś niestety bomby dotarły już i do Kijowa.. Kaczor dokładnie wiedział, że to się stanie na dniach, stąd tak nagła decyzja aby jechać, bez składu i ładu, aby jeszcze zdążyc się wypromowac i nagle grac przeciwnika rosji, a wielkiego sprzymierzeńca Ukrainy. Prawdą też jest, że jego zamiary nie są szlachetne i absolutnie nie chodzi mu tu o dobro Ukrainy. Bo gdyby tak było, to po pierwsze pojechał by już pierwszego dnia wojny, zamiast siedzieć cicho i patrzec na rozwój wydarzeń, zakładając wygraną rosji. Gdy jednak Ukraina zaskoczyła cały świat i wszyscy nagle zaczęli sprzeciwiać się agresorowi, on tez swą śpiewkę musiał zmienić, aby jakoś zatuszowac wcześniejsze swoje niecne postępowania. No a po drugie, jadąc w obstawie w salonce, nie zabrał ze sobą grama pomocy humanitarnej, ani w drodze powrotnej nie zabrał nikogo, komu mógłby tym zycie uratować. Niestety, chciał się wykreowac na wielkiego bohatera, tyle, że największymi bohaterami, są zwykli ludzie, którzy bez fleszy, od pierwszych dni wojny jada bez obstawy swoimi prywatnymi samochodami wypchanymi po brzegi artykułami pierwszej potrzeby,a w drodze powrotnej zabierają zdesperowanych ludzi, którzy chcąc uciec przed tym piekłem. Znam osobiście takich ludzi i wiem co tam widzieli, z czym się zmierzyli. Myślę, że mało kto uwierzył w dobre intencje kaczyńskiego. Szuja zawsze będzie szują, nawet krzywdę ludzką do tego wykorzysta.

      Usuń
    2. My Polacy dziwimy się Ukraińcom, że wracają do kraju mimo wojny, że chcą walczyć, że walczą - myślę, że my nie jesteśmy prawdziwymi patriotami i nie umiemy docenić wolności. Myślimy, że jak kiedyś ją nam dano, to już na zawsze. Czego dowodem jest obecna sytuacja w naszym kraju i jej władza. Ukraińcy sa chyba bardziej honorowi i zdeterminowani. Nie są sprzedawczykami i są przedewszystkim bardzo pracowici. Wiedzą czym jest okupacja rosyjska i to, że wolność to najcenniejsza rzecz na świecie i nikt im jej nie da, jak sami jej nie wywalczą. Świat jednak zamiast to docenić, bazuje na ich nieszczęsciu i liczy, że bez własnego wkładu, Ukraina załatwi nam wszystkim sprawę. Boję się jednak, że możemy się przeliczyć..



      ps: też nienawidze jak ktoś mnie budzi, zwłaszcza skoro świt.

      ps 2: Musiałam podzielić komentarz, bo się rozpisałam i Twój blog się zbuntował :)

      Usuń
    3. Ja mysle, ze gdyby to dotyczylo Polski, wielu Polakow rowniez by walczylo. Polacy zawsze potrafili sie zjednoczyc w obliczu wspolnego wroga.
      Snieg popadal u nas jeszcze troche w marcu, ale za to Wy mieliscie niezly Prima Aprilis. :D

      Usuń