Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 11 marca 2022

Wiosna ukazuje sie coraz mocniej (ale zima tez nie chce odpuscic), choc wcale nie cieszy...

"Zawias" zyciowy trwa dalej. Niby codziennosc uplywa jak zawsze, bo nie da sie inaczej, ale strasznie dziwnie sie z tym czuje. Kilka(nascie) razy dziennie sprawdzam wiadomosci polskie i amerykanskie, kibicuje oczywiscie wewnetrznie Ukrainie i jednoczesnie ze scisnietym sercem i niecierpliwoscia czekam na zakonczenie konfliktu. Kazda planowana rozmowa miedzy Rosja a Ukraina daje (zludna poki co) nadzieje, ze w koncu znajda jakis wspolny punkt i wojska rosyjskie sie wycofaja... Juz chyba lepiej zeby Ukraincy oddali Rosji te dwa niezalezne terytoria. A niech sie ciesza, byle w koncu przestali bombardowac miasta i mordowac cywilow... Tymczasem Ukraina broni sie zawziecie (jestem pelna podziwu dla ich woli walki i determinacji). A Putin nie ustapi ani o krok, jednoczesnie odgrazajac sie calemu Zachodowi i tak to bedzie sie chyba jeszcze jakis czas krecic. :(

A co u nas? Tak, jak wyzej: zyjemy jak zwykle, choc ja mam wrazenie, ze jestem jakby "obok", a wiekszosc rozmow z M. kreci sie wokol wojny na Ukrainie (nie poprawiac, wyrazenie "w" po prostu mi tu nie pasuje i pierdzielic poprawnosc polityczna), a ostatnio tez wokol cen paliwa, ktore jak wszedzie, tak u nas podskoczyly, ze strach gdzies jechac autem... Ponizej maly skrot tego, co dzialo sie przez ostatni tydzien.

Sobota, 5 marca, zaczela sie zima - -8 stopniami, a zakonczyla solidna wiosna - +6. W marcu jak w garncu, zaiste... Z rana zawiozlam Potworki do Polskiej Szkoly. Odbywala sie tam zbiorka rzeczy niemowlecych dla Ukrainy. Szkoda, ze oglosili to dopiero w czwartek po poludniu i nie zdazylam pojechac na zakupy. Na szczescie mozna bylo tez wplacac kase. Dodatkowo, poproszono zeby kazde dziecko przynioslo po symbolicznym $1, ktore zbierali w klasach. Dzieci, ktore wplacaly pieniazki, dostawaly wstazeczke w kolorach flagi Ukrainy.

Praktycznie wszystkie dzieci wychodzily z przypietymi do bluzek, takimi wstazeczkami
 

Podczas kiedy dzieciaki uczyly sie polskiego, ja pojechalam do biblioteki i do domu. W bibliotece mila niespodzianka - pozdejmowali w koncu plastikowe oslony, ktore oddzielaly stanowiska recepcji od wypozyczajacych. Kilka dni temu na FB biblioteka zamiescila ogloszenie, ze maseczki sa tylko dla chetnych; z drzwi zdjeto tez wielkie plakaty nakazujace ich zakladanie. I co? Mimo, ze panie bibliotekarki byly bez maseczek, wszyscy ludzie krecacy sie po dziale dzieciecym (lacznie w maluchami w wieku 3-4 lat) mieli zalozone maski! Bylam jedyna osoba bez! :O W chalupie stoczylam wielka mentalna walke miedzy checia klapniecia na kanape i delektowaniem sie cisza (M. byl oczywiscie w pracy), a wyrzutami sumienia, ze tyle rzeczy do zrobienia wyglada z katow. W koncu poszlam na kompromis sama ze soba i zaladowalam zmywarke, umylam kuchenke, wstawilam pranie oraz odkurzylam swoja sypialnie, lazienki u gory oraz schody, ale potem siadlam zeby obejrzec troche skokow narciarskich. Mialam szczescie, bo pierwsza seria skonczyla sie akurat w porze, kiedy mialam wychodzic po Potworki. Pojechalam po dzieciaki, wrocilismy do domu i po chwilowym odpoczynku zagonilam ich do odkurzania i mycia podlog w ich pokojach. Potem umylam podloge na reszcie gory oraz schodach, poskladalam dwa wysuszone ladunki prania, po czym stwierdzilam, ze weekend zobowiazuje i pierdziele; wiecej nic nie robie. ;)

Skoro sobotnie popoludnie bylo wiosna, to nie wiem jak okreslic niedziele. "Prawie lato" pasuje jak ulal. Z samego rana bylo jeszcze nieciekawie: +8 stopni, ale ponuro i mgliscie, a kiedy wracalismy z kosciola padal ulewny deszcz. Wydawalo sie, ze bedzie to idealny dzionek na zaszycie sie pod kocem przy rozpalonym kominku. Prognozy jednak zapowiadaly cos wrecz przeciwnego i faktycznie. Tuz przed 12 chmury nagle rozwial cieply wiatr z poludnia. Wyszlo slonce, a temperatura momentalnie ruszyla gwaltownie w gore. My jednak mielismy juz na ten dzien plany i to raczej "zimowe", kompletnie nie pasujace do pogody. Znow jechalam troche wbrew sobie i z wyrzutami sumienia, ze my sie tu dobrze bawimy podczas gdy gdzies "niedaleko" (Polska jest mi oczywiscie bliska, wiec mimo, ze dla przecietnego Amerykanina wojna na Ukrainie nie rozni sie bardzo od tej w Afganistanie chociazby, dla mnie to zupelnie inna perspektywa) ludzie cierpia i umieraja... Ponownie jednak musialam uruchomic glos rozsadku, mowiacy, ze po pierwsze, nie wychodzeniem z domu i w kolko czytaniem wiadomosci nikomu nie pomoge, a po drugie, plany na ten dzien mialam juz od kilku tygodni. Kto byl w stanie przewidziec, ze w miedzyczasie moj nastroj i nastawienie do rozrywek pojdzie az tak w dol? :( Tym razem zapisalam Potworki i siebie (M. tez, ale oczywiscie nie chcial) na jazde na lyzwach, zorganizowana przez komitet rodzicielski ze szkoly Kokusia. Zarezerwowal on bowiem lodowisko dla uczniow oraz ich rodzin. Oczywiscie nie do konca bezinteresownie. Komitet sprzedawal koszulki i bluzy z logo szkoly a takze high school, a dodatkowo ciastka z czekolada, batony, soczki i goraca czekolade. Ta ostatnia byla zaskakujaco popularna, zwazywszy na to, ze temperatury byly nieznosnie wysokie. No ale chyba nikt nie spodziewal sie, ze 6 marca bedzie 18 stopni... ;) Bylo tak cieplo, ze szyby otaczajace lodowisko calkowicie zaparowalo, a przy otwartych przy wejsciu drzwiach, lod sie wyraznie topil. Nie bylo to jednak wazne. Liczylo sie to, ze dzieciarnia swietnie sie bawila. Potworki byly przeszczesliwe, bo choc bylo to to same lodowisko, na ktore zawsze jezdzimy, to znajduje sie ono dwa miasteczka dalej i zwykle dzieciaki nie maja szczescia i nie wpadaja na nikogo znajomego (choc czasem sie zdarza). Tym razem mieli cala gromade znajomych dzieciakow! Szczegolnie Nik, ktory zachwycil sie, ze "wszystkich znam!" (klania sie chodzenie do malutkiej szkoly) i nie przeszkadzalo mu nawet, ze na lodowisko nie przybyl zaden z jego blizszych kolegow.

Widzicie te zaparowane szyby? A, no i mozecie naocznie sie przekonac, ze niektorzy nadal nosza maski, nawet na swiezym powietrzu... bez komentarza
 

Bi rowniez znala gromadke dziewczynek, a ze przyjechala jej ukochana przyjaciolka (nasza sasiadka), to juz nic wiecej nie bylo potrzebne do szczescia. To byla godzina szalenstwa, ganiania po lodzie, gry w berka na lyzwach, itd.

Dziewczyny odstawialy jakies tance ;)
 

Organizatorzy probowali zebrac wszystkie dzieciaki na grupowe zdjecie, ale bez skutku. Dzieciarnia bawila sie tak przednio, ze czesc nie uslyszala nawet wezwania (jak np. Nik, ktorego musialam dogonic, zatrzymac i pokazac paluszkiem, bo na megafon nie zwrocil uwagi :O), a druga grupka je olala. :D

Gromadka, ktora udalo sie zwabic na wspolne zdjecie
 

Mielismy szczescie, ze lyzwy byly wczesniej niz jazda otwarta dla publiki. Zwykle z lodowiska wracamy okolo 16:45, kiedy wlasciwie jest juz czas zeby wyszykowac sie na kolejny dzien i zagonic dzieciaki do kapieli i spania. Tym razem tuz po 14 bylismy juz w domu, a ze pogoda byla przepiekna, szybko zapielismy Mayi smycz i ruszylismy na pierwszy po zimie, rodzinny spacer.

Po sniegu w crocs'ach na bosych stopach...
 

Nie pamietam nawet kiedy ostatnio bylismy wszyscy na spacerze, ale chyba jakos w listopadzie. :D Potem zrobilo sie zimno, ciemno i paskudnie i jesli chodzilam, to sama, kiedy akurat bylam w domu w srodku dnia. Nik wyciagnal z szopki BMX'a, ktory mial co prawda troche kapciowate opony, ale dalo sie jeszcze przejechac.

Smiga, tylko kitka mu powiewa ;)
 

Niestety, Mlodszy musial zaliczyc wszystkie pozostale kupy sniegu, a takze kaluze, ktorych przy roztopach nie brakuje, do domu wrocil wiec z obryzgana blotem bluzka. Nie bylam szczesliwa, oj nie... ;) Po powrocie ze spaceru juz faktycznie musielismy zabrac sie za przygotowania na tydzien pracy i tak minela pierwsza niedziela marca.

Poniedzialek to brutalna pobudka z samego rana. Musze przyznac, ze ostatnie tygodnie byly malo systematyczne. A to dlugi weekend, a to snieg, skrocone lekcje kiedy zawozilam dzieciaki do szkoly, wiec mogli pospac dluzej... Takie zmiany niestety skutecznie rozstrajaja i nie dziwie sie, ze Potworki wstaly w wisielczych humorach. Szczegolnie, ze kiedy schodzilam na dol, oboje nadal spali, wiec musialam ich pozniej obudzic wolaniem zeby zeszli na sniadanie. Kiedy wszedl do kuchni Nik, zmarszczyl brwi i strzelil focha (choc pozniej przeprosil i sie przytulil), a Bi zeszla na dol splakana, bo nie chciala isc do szkoly... :O Na szczescie potem oboje sie troche rozruszali i na autobusy poszli juz bez jekow. Choc przez taki poczatek wszystko szlo jakos dlugo i opornie i z domu wyszlismy na ostatnia chwile, a na rog ulicy bieglismy juz truchtem, bo sasiadka z daleka nawolywala Kokusia, ze jedzie ich autobus. :O Najwazniejsze jednak, ze zdazylismy. ;) Tego dnia pozna wiosna trwala sobie nadal w najlepsze. Bylo pochmurno, ale 15 stopni! :O W pracy spokoj, bo laboranci pracowali w weekend, wiec przyszla tylko jedna kobita, a druga przyjechala na chwile o 14. Reszta zrobila sobie wolne. Wracajac musialam pojechac do szkoly Bi, bo zostala dluzej po lekcjach na zajeciach z badmintona. Wyszly z kolezanka zadowolone, choc zastanawiam sie na jak dlugo starczy jej entuzjazmu, bo na siatkowke tez chodzila z radoscia, a potem jej sie odwidzialo i odliczala do konca (mimo, ze te szkolne sporty trwaja zaledwie po miesiac kazdy ;P). Po powrocie do domu zas, czekala mnie przeprawa z Kokusiem. O plywanie. Mimo, ze rozmawialismy juz o tym, ze kiedy skonczy sie klub narciarski, zacznie jezdzic na trening rowniez w poniedzialki, kiedy przyszlo co do czego, Mlodszy sie zaparl, ze nie i juz. On chce plywac raz w tygodniu, albo wcale. I nie chce sie zapisywac ani na karate, ani szermierke. Tlumacze ze sport to zdrowie, przekonuje ze swietnie sobie radzi i szkoda zeby rezygnowal... Na dodatek M. burczy obok, ze po co ma chodzic gdziekolwiek i zebym dzieciaka na sile nie zmuszala... :/ W koncu machnelam reka. Jestem sama po tej stronie barykady, a to jak walka z wiatrakami. W ktoryms momencie Nik chcial probowac wszystkiego i zapisywac sie na 3-4 sporty na raz. Teraz najwyrazniej sie wypalil. A ja mam dosc fochow i niekonczacych sie negocjacji z jednym dzieciakiem i drugim. Nie chce, niech nie chodzi. W koncu powiedzialam, ze w srode pojade i go wypisze i jakos na ten trening pojechal. Teraz zobaczymy co bedzie za dwa dni. Jestem sklonna faktycznie wypisac go z tego plywania jesli rzeczywiscie sie uprze. Ostrzeglam jednak, ze bede rozdawac surowe kary za wariactwa w domu. W tygodniu bowiem Potworkom nie wolno ruszac elektroniki do 19 wieczorem. A obydwoje maja tyle energii, ze dzikuja niczym po gumisoku. ;) Kiedy spedzaja popoludnia w domu, zawsze w koncu zaczynaja jakas gre, ktora oznacza wariackie bieganie w kolo razem z psem, przepychanki i wrzaski. Kiedy zrobi sie cieplej, bede mogla wyrzucic towarzystwo na dwor na cale popoludnie, ale poki co jest za zimno, wiec odstwiaja takie cyrki w srodku, czym doprowadzaja mnie oraz M. do bialej goraczki. Ostrzeglam wiec Kokusia, ze nie chce uprawiac sportow, to nie musi, ale jak sprobuje biegac bez opamietania po domu z nadmiaru energii, to tabletowi i konsoli pomacha tylko z daleka. :/

We wtorek nastapil powrot zimy. Termometr co prawda pokazywal +4, ale poniewaz wial porywisty wiatr z polnocnego zachodu, odczuwalna byla... -2. :O Tego ranka mnie i dzieciakom udalo sie juz wyszykowac na czas i dotrzec na rog ulicy przed autobusem Kokusia. Watpliwej jakosci atrakcje za to zafundowala mi Maya. Jak zwykle wypuscilam ja na dwor idac na gore sie myc. Zalozylam jej tez obroze od niewidzialnego pastucha, zeby nie bylo. Przypomnialo mi sie co prawda, ze w obrozy padly najwyrazniej baterie bo dzien wczesniej trzeba bylo psiura wolac z ogrodka sasiadow. Ale coz, po pierwsze nie mialam czasu bawic sie z bateriami, a po drugie bylo zimno, wiec liczylam ze nie bedzie miala ochoty sie szwendac. Hmm... Jak mozecie sie domyslic, moje zalozenia okazaly sie bledne. ;) Bylam u gory, kiedy Nik wpuscil psa z powrotem. Mlodszy dzien wczesniej zaczal cos smarkac, wiec nie poczul niczego podejrzanego, ale zauwazyl, ze pies ma cala szyje utytlana w "blocie". Na szczescie mnie zawolal. Jeden "niuch" wystarczyl mi, zeby stwierdzic, ze to zadne bloto... :/ Jakby malo bylo atrakcji, w tym momencie pies zaczal rzygac brazowo - szara mazia! :O Udalo mi sie na czas otworzyc tarasowe drzwi, bo stwierdzilam, ze do frontowych nie dobiegnie, a z tarasu zmyje to-to deszcz. Ugh... Najwyrazniej dorwala w lasku cos, co zdechlo jakis czas temu, ale lezalo przykryte warstwa sniegu i lodu. Teraz wszystko stopnialo, "pachnace" scierwo znalazlo sie na wierzchu, a Maya nie tylko sie w tym wytarzala, ale jeszcze zjadla (rzyg! :/). Zmknelam psa na tarasie, a sama popedzilam z Potworkami na autobusy. Po powrocie zaczelam sie skrobac po glowie, co robic z tym wlochatym smierdzielem, bo za chwile musialam przeciez wychodzic do pracy. Gdyby bylo nadal tak pieknie jak w niedziele i poniedzialek, zostawilabym ja na tarasie. Bylo jednak duuuzo chlodniej i nie mialam sumienia. Za zimno bylo zeby jej urzadzic kapiel z weza ogrodowego. Do wlasnej wanny jej nie wezme. W koncu znalazlam w garazu jakas miske, wygrzebalam ze szmatek kawalek frotte, nalalam wody z szamponem i wyszorowalam jej szyje mydlinami, a potem wyplukalam swieza woda. Taka improwizacja, ale musiala wystraczyc, choc przez caly dzien mialam wrazenie, ze czuje ten smrod na sobie... :/

Wtorek to byl wazny dzien dla Kokusia. Mial tego dnia wycieczke do swojej przyszlej szkoly, czyli obecnej placowki Bi. ;) Oczywiscie caly byl podniecony, bo choc w tej szkole spedzil kilka tygodni na polkoloniach, to wtedy czas organizowany mieli glownie na boiskach i sali gimnastycznej. Jesli musieli zostac w budynku, lub skorzystac z lazienek, robili to w skrzydle nalezacym do VI klas. Teraz Nik obejrzal sobie w koncu skrzydlo klas V, a takze wspolne przestrzenie znajdujace sie w glebi szkoly. Szkola jest duzo wieksza niz nasza malutka, kameralna podstawowka, wiec bedzie to spora zmiana. Do obecnej szkoly chodzi okolo 400 uczniow z 5 rocznikow. Tutaj jest okolo 700 uczniow, ale to tylko dwa roczniki. Jednoczesnie sa to dzieci z calej naszej miejscowosci, wiec mozecie miec wyobrazenie o "wielkosci" naszego miasteczka. :D Nik mial obchod calej placowki, a takze specjalna prezentacje przedstawiona przed jedna z nauczycielek zespolu muzycznego. Pewnie bowiem pisalam o tym przy okazji Bi, ale szkola ta chlubi sie, ze wszystkie dzieci biora udzial w programie muzycznym, na ktory sklada sie chorek, orkiestra oraz zespol. Dzieciaki moga wybrac z tego jedne zajecia lub kombinacje dwoch, np. Bi teraz ma orkiestre i chorek. Tak naprawde "zespol muzyczny" rowniez powinien nazywac sie orkiestra, bo wiekszosc instrumentow jest taka "orkiestrowa". No, ale musieli to jakos odroznic od faktycznej orkiestry, na ktora skladaja sie wylacznie instrumenty smyczkowe. ;) W kazdym razie nauczycielka prowadzaca zespol miala pokazac IV-klasistom jak wyglada i brzmi kazdy z mozliwych do wybrania instrumentow. Za dwa tygodnie bowiem dzieciaki beda musialy wyslac swoj wybor zajec muzycznych. :) Przy okazji wizyty w szkole uczniow majacych do niej dolaczyc od wrzesnia, do waznej roli zglosila sie rowniez Bi. Kilkoro V-klasistow mialo bowiem oprowadzac dzieciaki ze swojej starej szkoly. Jak to z "miloscia" wzajemna moich Potworow bywa, obydwoje stwierdzili, ze nie chca zeby Bi okazala sie przewodnikiem grupki Kokusia, choc nie mieli na to wplywu, bo przewodnik byl przydzielany przypadkowo, na podstawie stolika, przy ktorym siadali IV-klasisci. ;) A potem okazalo sie, ze Bi miala ze soba tylko dwoch chlopcow, ktorych nie kojarzyla ze starej szkoly i z ktorych jeden ponoc byl wkurzajaca gadula. ;) Nik wrocil z wycieczki z wiadomoscia, ze chce grac na trabce lub puzonie. :O Coz, ani mnie ani M. nie "porwal" ten pomysl (dlaczego nie flet - malutki, zgrabny i ladnie brzmi?! :D). Probuje Mlodszego troche ukierunkowac, zeby moze zostal przy skrzypcach, bo na nich wie juz, jak grac i zeby moze raz w tygodniu wybral chorek, bo tam nie musi ani cwiczyc, ani taszczyc instrumentu; idzie i spiewa. Ostatecznie bedzie to jednak jego decyzja, bo to on bedzie chodzil na te zajecia. ;) Po poludniu zas, jak zwykle we wtorek, Bi miala gimnastyke. Cieszylysmy sie z kolezanka, ze od nastepnego tygodnia, kiedy bedzie u nas zmieniony czas, w koncu bedzie jasno i nie bedziemy siedziec po ciemku w samochodzie. ;)

Sroda oznaczala powrot "prawdziwej" zimy, choc tylko jednodniowy. ;) Zupelnie nagly zreszta, bo prognozy zaczely zapowiadac opady sniegu ledwie dzien wczesniej. Przedtem pokazywaly snieg z deszczem i to niezbyt intensywny, a we wtorek nagle przeszly w snieg i to calodniowy. :O Nie bardzo chcialo mi sie wierzyc prognozom, ale znajac tutejsze szkoly, przezornie wzielam do domu laptopa z pracy. Okazalo sie to nie do konca potrzebne, bo w srode rano, owszem, odebralam maila i smsa ze szkol, ale postanowiono skrocic lekcje, zamiast kompletnie zamknac placowki. Co zreszta mialo sens, bo kiedy o 8:30 wiozlam Potworki, nie spadl ani plateczek, a temperatura pokazywala +1. Snieg zaczal padac dopiero po 10 rano i poczatkowo osiadal tylko na trawie.

Stan z okolo 11:30. Snieg dopiero zaczyna przykrywac chodniki, ulice i podjazd
 

Poniewaz mialam jednak ze soba kompa, stwierdzilam, ze nie mam po co pchac sie do pracy, skoro i tak bede musiala wyjsc wczesniej. Wyslalam maila, ze tego dnia pracuje z domu i czesc. :) Tym razem dzieciaki wracaly autobusem, nie chcialam bowiem deklarowac, ze ich odbiore, na wypadek gdyby faktycznie zaczelo sypac i zrobilo sie slisko.

A tak wygladalo okolo 15. Tak, pies tam zalatwia "sprawe". Nie, nie zauwazylam jej w kadrze :D
 

Zyskalam w ten sposob spokojny ranek na prace oraz ogarnianie chalupy. Jakby inaczej. ;) Mlodsza mlodziez dojechala przed czternasta, a starsza mlodziez po czternastej. Odrobili lekcje, pokrecili sie i M. (ktory w miedzyczasie wrocil z pracy) powinien byl zabrac Kokusia na basen, ale ze ten nadal byl dosc mocno "pociagajacy", to stwierdzilam, ze lepiej niech zostanie w domu. Niespodziewanie sniegu spadlo kilkanascie cm, ale ze kolejnego dnia mialo byc slonce i temperatury okolo 11 stopni, wiec stwierdzilismy z malzonkiem, ze bez sensu bedzie odsniezac. Samo stopnieje. Kiedy jednak M. pojechal na silownie, poskrobalam sie po glowie, podumalam i uznalam, ze odsnieze chociaz frontowe schodki i kostke przed wejsciem, tam bowiem slonce nie dochodzi az do poznego popoludnia, a co za tym idzie, snieg czy lod bardzo dlugo sie tam trzymaja. Wzielam oczywiscie ze soba Potworki, zeby zaczerpneli swiezego powietrza i poszaleli w puchu.

Hipnoza pileczka :D

Mozliwe, ze to juz ostatni raz w tym sezonie. Ten "puch" byl zreszta bardzo mokry, a ze Nik smarczal, wiec pozwolilam dzieciakom na tylko pol godziny zabawy. I tak wrocili przemoczeni...

Jak ma sie pileczke w reku, to pies poleci za toba na oslep, gdziekolwiek ;)
 

Perszing mknie w dol

W czwartek dzien rozpoczal sie lekkim mrozem (-4), ale za to widoki w drodze na autobusy, byly iscie spektakularne! Nawet Potworki sie zachwycily i wykrzykiwaly zebym pstryknela zdjecia. ;)

Za takie obrazki kocham zime!
 

Potem bylo juz mniej romantycznie, bo temperatury szybko sie podnosily, a topniejacy snieg spadal nam sporymi "ciapami" na glowy. Kokusia autobus spoznil sie 15 minut, wiec stalam tam z Mlodszym, znudzona, poirytowana i z kapturem na lepetynie. Nik, ktory przezornie zalozyl sniegowce za to szalal w najlepsze, biegajac po obrzezach ogrodu sasiada. ;)

Tu jeszcze razem z siostra, ktora (o zgrozo!) wlazla w ten snieg w zwyklych adidasach! :O
 

Zgodnie z prognozami, temperatura po poludniu doszla do 11 stopni i snieg znikal ekspresowo. Na tyle sie ta sniezyca "przydala". Pod wieczor, w naslonecznionych miejscach snieg wlasciwie zupelnie stopnial.

Ale rano psiur jeszcze pogonil za pilka w snieznej scenerii ;)
 

W pracy tego dnia mielismy ekipe nagrywajaca filmik dla jakiejs strony internetowej. Glownie byly to wywiady z szefami, ale laboranci musieli tez z udawanym przejeciem pokazywac (na niby) swoja prace. Jak wszystkie filmy dokumentalne kreci sie w taki sposob, to ja dziekuje... :D

Maly wycinek "planu filmowego" :D
 

Tego dnia Bi znow miala zajecia z badmintona, wiec odbieralam ja oraz jej kolezanke ze szkoly. Do domu wrocilysmy o 16:40, a potem ledwie Bi zjadla obiad i odrobila lekcje do dziennej szkoly, zagonilam Potworki do zadan z polskiej, zeby nie zostawiac wszystkiego na piatek. Cale szczescie tym razem zadne zbytnio nie protestowalo i wszystko poszlo calkiem sprawnie. Nik mial tylko dwa cwiczenia, ale za to mial przygotowac plakat o wybranym slawnym Polaku. Szczerze, to nie znosze tego typu zadan, bo to jest praca domowa dla mnie, a nie Mlodszego. Wiadomo, ze 9-latek sam ani nie wybierze osoby, ani nie wyszuka i nie napisze tekstu w obcym dla siebie jezyku. Pomoc Mlodszego ograniczyla sie do przyklejenia obrazkow, ktore zreszta ja wybralam i wydrukowalam oraz przepisania tekstu, ktory ja znalazlam i zredagowalam na poziom odpowiedni dla mlodszych, dwujezycznych dzieciakow. Poczatkowo tak czy owak Nik sie opieral, ze on nie chce robic plakatu i nie idzie tego dnia do szkoly, sparalizowala go bowiem perspektywa wystapienia na srodku i pokazania plakatu wszystkim dzieciakom. Znam te piete achillesowa Kokusia i nawet przemysliwalam czy rzeczywiscie nie odpuscic mu tych zajec (choc z drugiej strony nie moze tego zawsze unikac i powinien walczyc z trema...), ale potem przyszedl email od nauczycielki, ktora wyjasnila, ze wie iz niektore dzieci bardzo stresuja sie wystepami publicznymi i moga one przeczytac tresc plakatu tylko jej, na przerwie. Na to juz Nik przystal z ulga i nawet ze wzglednym zapalem przystapil do jego wykonania. ;)

Piatek byl pogodowo powtorka z rozrywki z czwartku. Rano lekki przymrozek, po poludniu +12 stopni. Wez sie czlowieku odpowiednio ubierz. :/ Tego dnia musialam po pracy pojechac po spozywke i do domu zajechalam dopiero po 17:30. Zanim sie troche ogarnelam, byla 18, a tu trzeba jeszcze bylo z Bi pocwiczyc czytanke do Polskiej Szkoly, a z Kokusiem skonczyc plakat. Dobrze, ze cwiczenia skonczylismy dzien wczesniej...

I tak minal kolejny tydzien. Tydzien wojny, nadziei na jakies porozumienie, zatrzymanie Putina... Nadziei, ktora poki co, okazuje sie plonna...

10 komentarzy:

  1. Zime konczycie z przytupem, jak widac. Z pieknie prezentujacym sie przytupem. Gdy u was na polnocy sa burze sniezne - do nas dochodza one 1-2 dni pozniej, juz tylko jako deszcze. Tez tak bylo tym razem.
    Ja z ta wojna juz odpuscilam... Bedzie co ma byc. Nie licze na jej szybki koniec. Zaczynam na to obojetniec. Straszne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez liczylam na szybki koniec, tymczasem zaraz maj, a tego konca nie widac. :(

      Usuń
  2. Problem jest w tym, że Putin nie chce skończyć na tamtych dwóch terenach. Tak naprawdę chce, żeby zrezygnowali z aspirowania do NATO (na co strona ukraińska jest w stanie przystać i zgodzić się na bycie krajem neutralnym), ale chcą też żeby zrezygnowali z posiadania wojska (co byłoby głupotą mając takiego sąsiada na wschodzie). Poza tym Putin chce włączyć Ukrainę do Rosji, tak jak to było kilkadziesiąt lat wcześniej. Jeśli się na to zgodzą, skończą jak Czeczenia - jako część Rosji, kompletnie od niej zależna.

    U Was piękny śnieg, kiedy my już zapomnieliśmy jak on wygląda. Chociaż z drugiej strony ta pogoda jest kompletnie pomylona - jeszcze bardziej niż u nas. Bo u nas te różnice temperaturowe nie są aż tak duże.

    Z jednej strony fajnie, że szkoła taki nacisk kładzie na zajęcia muzyczne, z drugiej jednak nie każdy musi się w tym czuć mocny i się tym interesować - nie mówiąc już o zdolnościach muzycznych.

    To u Was szkoła też jest bardzo duża. Nasza podstawówka liczy sobie trochę ponad 1000 uczniów, a teraz będzie jeszcze więcej, bo dojdą dzieci ukraińskie. Pamiętam, jak się cieszyłam przechodząc z tego molocha, do malutkiej szkoły, gdzie było nas 200 razem z nauczycielami. Nik też będzie miał łatwiej, bo już jednak tam jest Bi. Nawet jeśli się nie będą za dużo widywali, to pewnie sama świadomość, że jest siostra, będzie dobrze na niego wpływała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy obecnosc rodzenstwa cos tu pomaga. W tutejszych szkolach (szczegolnie w mlodszych klasach) roczniki sa od siebie bardzo izolowane. Osobno przerwy, osobno lunch... Jak jeszcze byly w tej samej placowce, Potworki czasem machaly sobie z daleka przechodzac korytarzem i tyle. :)

      Usuń
  3. Super ta impreza na lodowisku:)
    U nas nadal skrzypce - chciałam już szkole podziękować, ale okazało się, że musimy płacić dalej aż do końca roku szkolnego... Można zrezygnować dopiero od września:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas Nik jednak przy skrzypcach zostal, ale za to dolozyl sobie... trabke lub saksofon! :O

      Usuń
  4. U Was jak zawsze aktywnie. To marudzenie to już chyba standard u dzieci. U nas wygląda to przeważnie tak, że przybiera na sile przed wyjściem, a potem jak sam Tygrys mówi: było fajnie. Choć znaleźliśmy jedną aktywność przy której nie ma marudzenia: konie.
    Fajna imprezka na lodowisku. Nasze łyżwy zalegają gdzieś na strychu a zima zaraz się skończy. Może trzeba coś z tym zrobić.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lyzwy to jedna z niewielu aktywnosci, ktora lubia oba Potworki, choc Bi czasem kreci nosem. No a Nik to jest po prostu mistrz takiego jeczenia, ze mu sie nie chce, a potem oznajmiania ze dobrze sie bawil. Tymczasem ja sie uslucham od malzonka, ze po co dzieciaka zmuszam i napsuje sobie nerwow... :/

      Usuń
  5. Napatrzeć się nie mogę na tą piękna zimę. Nasza w tym roku narobiła nam tyle nadziei, a potem było jedno wielkie rozczarowanie..

    Impreza na lodowisku super!! Nasze już rozebrane, a Tola wyciągnęła już rolki.

    Ukraina nie podda się, mam taką nadzieję- byłby to największy dla niej błąd i dla większości świata. Determinację i heroizm Ukrainy należy w pełni docenić i wesprzeć, bo to jest jedyną teraz okazja, aby zniszczyć potwora, w przeciwnym razie putin jako człowiek bez honoru, nie przystanie tylko na zagarnięciu jakiegoś tam terytorium... Świat popełnił ten błąd w 2015 roku i dlatego teraz jest jak jest. Drugi raz nie można na to pozwolić.
    Twoja czytelniczka Marta powyżej dobrze to też wyjaśniła.
    Aby świat tylko nie zobojętniał- co jak widac, niektórym już się prztrafia, bo wola sobie nie zawracać głowy czyjaś krzywda i nie burzyć swego poukładanego pozornie bezpiecznego świata.. - zobojetnienie teraz to pierwszy krok do niebezpieczeństwa dla nas wszystkich. I trochę się obawiam, że niestety to spieprzymy.


    Haha, myślę, że tak wlasnie wygląda powstawanie większości "dokumentow" które mają być reklama poniekąd ;)

    Ja myślę, że jak na chwilę "ustapisz" Kokusiowi że sportem, to in z czasem z tzw nudów sam zapala znowu chęcią do niego. Myślę, że chwilowo jest zmęczony aktywnością i potrzebuje odpoczynku, wyciszenia i jakiejś innej rozrywki. Czuję jednak, że szybko mu się taki "odpoczynek" znudzi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie cos to u Kokusia nie dziala. Odpuscilam karate i szermierke, bo uznalam, ze sam znow zechce. No i... ani mysli wracac. Dobrze, ze poki co trzyma to plywanie, no i teraz doszla pilka nozna...

      Usuń