Taka prawda... Nie pomaga wewnetrzny opor, ani wyrzuty sumienia, kula ziemska nadal sie kreci, dzien przechodzi w noc, czlowiek wstaje, mija dzien, znow trzeba sie klasc spac... Podejrzewam, ze gdybym nie musiala pracowac i nie miala dzieci, spedzalabym cale dnie buszujac w serwisach informacyjnych i czytajac artykul za artykulem. Juz i tak zaczynam od nich dzien (i az biore glebszy oddech zanim je otworze po przebudzeniu) i sprawdzam tuzin razy w ciagu dnia. Liczylam, ze negocjacje miedzy Ukraina a ruskimi (celowo mala litera) przyniosa jakies rezultaty, ale psychol Putin najwyrazniej nie chce ustapic ani o jote. :( Spedzam wiec spora czesc dnia czytajac i sama sie stresujac i nakrecajac. :( Mam jednak prace, a wiec trzeba sie w miare ogarnac, pojechac do niej i wykonac swoje obowiazki. Mamy codzienne sprawy do zalatwienia, wizyty lekarskie, itd. Mamy w koncu dzieci. Na tyle duze, ze zdaja sobie sprawe, ze "gdzies tam" jest wojna, bo widza wiadomosci, slysza rozmowy, nie da sie ich od tego odciac. Sa jednak na tyle mali, ze dla nich to jakby ogladali film. Jakas tam Ukraina, gdzies daleko, co z tego, ze sasiad Polski, skoro oni w Polsce nigdy nawet nie byli (dobra; Bi byla, ale miala ledwie roczek i nic nie pamieta). To dla nich jak kraina z ksiazki z basniami, zreszta blade maja narazie pojecie o geografii nawet we wlasnym Stanie, a co dopiero na innym kontynencie! Tej dwojki nie bedzie interesowac (a wrecz przerazi), ze ich matka ma ochote skulic sie na kanapie, zatkac uszy i nic juz nie slyszec na temat wojny. Dla nich zycie toczy sie jak codzien, nic sie nie zmienilo. Trzeba wiec ich nakarmic, ubrac, odprawic do szkol, zabrac na dodatkowe zajecia i jeszcze przy okazji zapewnic jakas rozrywke. I to chyba dobrze, bo tylko dzieki nim udaje mi sie na chwile odciac uwage od tego, co dzieje sie we wschodniej Europie...
Sobote, 26 lutego, rozpoczelam od odstawienia Potworkow do Polskiej Szkoly. Jechali oczywiscie z fochem. Trudno. Okazalo sie, ze drogi w miescie, gdzie owa szkola sie znajduje, a juz szczegolnie uliczki wokol niej, wolaja o pomste do nieba! Po opadach sniegu i marznacego deszczu dzien wczesniej, ulice byly ledwie odsniezone, a soli chyba nawet nie widzialy. Ja hamuje, a auto sobie w najlepsze jedzie, mimo, ze nawet nie bylam rozpedzona! Dobrze, ze trzymalam dystans... Kiedy dzieciaki poszly sie edukowac, ja pojechalam na od dawna przekladana kawe do kolezanki. Mialo byc relaksujaco i wesolo, ale niestety, glownym tematem byla Ukraina, wiec wiadomo... :( Na szczescie na posterunku zostala mlodsza corcia kolezanki, ktora skutecznie rozweselala atmosfere. Taki maly promyczek, mimo, ze rozwrzeszczany i krnabrny. ;) Potem okazalo sie, ze przynajmniej niektore klasy (zapewne te starsze) omawialy w Polskiej Szkole temat napasci Rosji na Ukraine, choc Bi nie pamietala nawet dobrze nazwy napadnietego kraju. Bez komentarza... Dzieci wykonaly za to prace plastyczne, aby pokazac solidarnosc z Ukraina i to juz wyszlo naprawde pieknie.
Nik zdaje sie nie omawial stytuacji politycznej Europy (najwyrazniej uznano, ze klasa III to za male dzieci), ale za to przyniosl wykaz ocen semestralnych. Stwierdzam, ze calkiem niezle jak na dzieciaka, ktory po polsku za cholere nie chce gadac. ;)
W drodze powrotnej, zajechalismy do biblioteki oddac ksiazke i na wzgorzu obok Potworki dostrzegly kilkoro dzieci zjezdzajacych na "slizgaczach". Poniewaz juz przez dobry tydzien nie mielismy sniegu kompletnie, nawet nedznych, brudnych resztek, wiec dzieciaki zapragnely tez pozjezdzac. Wtedy jednak byli glodni i lekko zamuleni po Polskiej Szkole, wiec pojechalismy do chalupy. I pewnie skonczyloby sie juz siedzeniem na kanapie, gdyby nie to, co napisalam na poczatku. Sama zostalabym juz pewnie z nosem w wiadomosciach. Potworki jednak spedzily caly ranek w szkole. Byla sobota i mielismy swieza dostawe sniegu. Kopnelam sie wiec mentalnie w tylek i wzielam ich na te gorke.
Niech sie ciesza zyciem, so mali, maja do tego jak najwieksze prawo. I tak przez ostatnie dwa lata sporo atrakcji zabrala im pandemia (dla nich te dwa lata to odpowiednio 1/4 i 1/5 zycia! :O), wiec niech korzystaja...
Na gorce wyjatkowo bylismy niemal sami. Poza Potworkami bylo jeszcze moze czworo dzieciakow. Nik byl rozczarowany, ze nie bylo nikogo znajomego, Bi sie za to ucieszyla, bo nie lubi tlumow. Zjezdzanie bylo jak zwykle w roznych konfiguracjach: na brzuchu, na kleczkach, siedzac, tworzac "pociag"... Nawet mnie na zjazd namowili.
Poczatkowo sie opieralam, ale w koncu uznalam, ze w zasadzie czemu nie, skoro ma im to sprawic radoche. Niestety, zalozone mialam tylko cienkie legginsy, przy zjezdzie snieg sypal spod slizgacza i przemokly mi na tylku. Na szczescie po chwili i tak ruszylismy z powrotem do domu. ;)
W niedziele M. mial wolne. W ogole, to chyba trzeba wydrapac na scianie, bowiem przez caly luty mial wolna kazda niedziele. W jego firmie maja taki dziwny wymog, ze kazdy pracownik musi miec 4 dni w miesiacu wolne. W okresie okoloswiatecznym sporo bylo dni kiedy ogolnie byli zamknieci, stad potem M. mogl pracowac cale weekendy. W lutym nie bylo juz jednak zadnych swiat, wiec wyszlo, ze kazda niedziele malzonek musial brac wolna. Na ostatnia niedziele miesiaca mialam dla Potworkow zaplanowana atrakcje. Jesli mam byc szczera, to w swietle obecnych wydarzen kompletnie mi sie odechcialo, ale kiedy robilam rezerwacje ponad tydzien wczesniej, jedyna swiatowa bolaczka byl covid-19, ktory wlasnie zdawal sie odpuszczac. Gdyby nie to, ze bilety juz mialam oplacone, pewnie kompletnie bym w tego zrezygnowala. No, ale wszystko zaplacone, a zreszta, zgodnie z tym co napisalam na poczatku, Potworki zasluguja na normalna codziennosc, a nie zycie w zawieszeniu... Pojechalismy wiec na snow tubing, bo tam wlasnie sie wybieralismy.
Mial byc w poprzedni, dlugi weekend, ale bilety dostalam dopiero na ten. Malzonek poczatkowo mowil, ze nie jedzie, ale potem stwierdzil, ze jednak sie zabierze, chociaz kiedy ja stalam i pstrykalam zdjecia i filmiki, on poszedl na obchod calego terenu, ktory zreszta jest calkiem spory, z racji, ze stanowi czesc kompleksu narciarskiego. ;)
Potwory bawily sie oczywiscie wysmienicie. Liczylam na wczesniejszy powrot do domu, bo pamietalam, ze rok temu juz po godzinie wymiekali i jeczeli, ze sa zmeczeni, ale tym razem zjezdzali do oporu.
Niestety i zdjecia i filmiki Kokusia mam nieudane. O ile bowiem Bi w jej rozowej kurtce oraz fioletowo - niebieskich spodniach, bylam w stanie dojrzec z daleka, o tyle niebiesko - czarny Nik kompletnie wtapial sie w tlum na szczycie wzgorza. Wyglada na to, ze 90% chlopcow ubiera sie na czarno i granatowo. ;) Lapalam wiec za telefon jak juz go rozpoznalam, ale wtedy byl juz zazwyczaj prawie przed moim nosem. W wiekszosci przypadkow spoznialam sie i juz zdazyl przemknac kolo mnie. :/
Najwazniejsze jednak, ze dzieciaki fajnie spedzily czas i co wazne, na swiezym powietrzu. Zawsze mam wyrzuty sumienia jesli pogoda nie dopisze i caly weekend spedzimy w chalupie...
W poniedzialek mialam planowo znow siedziec w pracy do pozna - wypadal nam kolejny pacjent. Jak zwykle stwierdzilam wiec, ze nie bede tam kiblowac od rana, tylko pojade w poludnie. Zawiozlam wiec Potworki do szkol, a potem pojechalam wyslac w koncu paczke dla siostry. Az mi wstyd, bo my przesylke od niej dostalismy juz kilka tygodni temu, a ja dopiero wysylam. Kompletnie nie moglam sie z tym zebrac... Paczka miala byc na Boze Narodzenie, a bedzie wielkanocna. ;) Moglam doplacic i przyspieszyc zeby dotarla w ciagu dwoch tygodni, ale jak na zlosc siostra z rodzina wylatuje na wakacje za 10 dni. Pech. Nie chcialam zeby sie akurat z paczka wymineli, wiec wzielam przesylke morska, ktora niestety idzie do 6 tygodni... :O Wrocilam do domu, troche ogarnelam w chalupie i pojechalam w koncu do pracy. A tam... w ostatniej chwili okazalo sie, ze pacjenta jednak znow odwolali! To juz kolejny raz pod rzad! :O A wszystko przez to (nie wiem czy o tym pisalam), ze pacjentka ze stycznia miala jakies kardiologiczne problemy. Mimo ze wszelkie badania wykazaly, ze nie mialo to nic wspolnego z nasza terapia, zostala jakas papierologia do zakonczenia i zatwierdzenia. I ja to rozumiem, naprawde, ale serio nie dalo sie zawiadomic nas w zeszlym tygodniu?! Ludzie zjawili sie w pracy w pelnej gotowosci, ruszyli z ostatnimi testami i... wszystko zostalo przerwane. Nie mowiac juz o tym, ze laboranci przyjechali do pracy w piatek, przy drogach sliskich od sniegu i marznacego deszczu, a takze pracowali przez weekend, niektore testy sa bowiem bardzo czasochlonne. I cale ich poswiecenie na nic. :( Ja ze swojej strony zaczynam juz odczuwac solidna frustracje, bowiem myslimy ciagle o przylocie do Polski. Poczatkowo myslelismy o okolicach polowy kwietnia, kiedy dzieci maja tygodniowe ferie. Potem w mojej pracy, z racji ze odpadali pacjenci, wszystko zaczelo sie przesuwac. Do poniedzialku wydawalo sie, ze skonczymy badania kliniczne do konca kwietnia. Zaczelismy wiec z M. myslec o polowie lub koncowce maja. Teraz znow odpadl nam pacjent i istnieje ryzyko, ze odpadnie tez kolejny, wiec badania kliniczne wchodza juz na polowe maja - zastanawiam sie czy jest sens rezerwowac bilety na poczatek czerwca? W kazdej chwili wszystko znow moze sie przesunac, ech... :(
Poniewaz wrocilam z pracy w miare normalnie (wyszlam godzine pozniej niz zwykle, z racji, ze tak pozno przyjechalam), moglam pojechac po Nika na basen, bo tym razem wybyl na trening w poniedzialek. Malzonek naciska bowiem na to, zeby Mlodszy plywal wiecej niz raz w tygodniu, "skoro za to placimy". Tak gwoli scislosci, to uiszcza sie jedna oplate za druzyne plywacka, a druzyna ma spotkania 4 dni w tygodniu; nie placi sie od ich ilosci. ;) Rozumiem poniekad argument M., ze skoro tyle jest treningow, to Nik powinien na nie chodzic, choc uwazam, ze skoro nie ma zawodow, to naprawde nie potrzeba ich az czterech. Z drugiej strony, wiem ze malzonkiem nie kieruje zaden argument, poza finansowym. On za to placi, wiec Nik ma chodzic i nie marudzic. Mnie natomiast bardzo zalezy zeby Mlodszy choc raz w tygodniu plywal ze wzgledu na wade postawy. Nie to ze nie dociera do mnie aspekt pieniedzy. Dociera, naprawde, tyle w porownaniu z wiekszoscia sportow, ktorymi paraja sie Potworki, plywanie jest akurat tanie jak barszcz. Dlatego tez wzruszam ramionami, kiedy Nik sie wykloca, ze chce plywac tylko raz, ale nie chce sie wypisac. Tylko jak wbic to do glowy takiemu dusigroszowi jak M.? :/ W kazdym razie pojechalam, syna odebralam, reszta wieczora uplynela jak zwykle. :)
We wtorek odstwilam dzieciaki na autobusy, ogarnelam troche kuchnie, bo M. gotowal dzien wczesniej barszcz i cala kuchenke mialam zalana na rozowo, zajechalam do biblioteki oddac ksiazki (Nik wzial je do szkoly, zostawil w lawce i zapomnial o nich, wiec bede placic kare :/), po czym podazylam do pracy. A tam... nieprzyjemna niespodzianka. Pikam karta przy wejsciu i... nic. Drzwi pozostaja zamkniete. Cos mnie tknelo, sprawdzam date na przepustce, a tam, ze wazna do 28 lutego 2022 roku! Nosz kurna! :/ Na dworze -2 i moze nie jest to jakis wielki mroz, ale stac i przytupywac az ktos bedzie szedl, to nic przyjemnego. Poszlam naokolo budynku do okna naszego biura i cale szczesie, ze mamy je na parterze i ze jedna kolezanka byla juz w pracy, wiec zastukalam w szybe i mnie wpuscila. Wyrobienie nowej przepustki zajmie jednak okolo 2 tygodni, wiec juz mialam wizje kilkunastu dni stukania w okienko lub czekania pod drzwiami az ktos sie zjawi... Na szczescie sekretarka miala karte chlopaka zwolnionego kilka miesiecy temu, wiec bede mogla jej uzywac, az wyrobie swoja. Po poludniu Bi miala jak zwykle gimnastyke, a ja "samochodowe" pogaduchy z kolezanka. Poki co siedzimy na tylkach, bo ciemno, zimno i nic innego nie pozostaje. Za dwa tygodnie jednak zmieniamy czas i miedzy 18 a 19 godzina bedzie nadal jasno. Pewnie wtedy przeniesiemy sie do pobliskiego parku, zeby mlodsza corcia mojej kolezanki mogla poszalec na placu zabaw zamiast siedziec z nosem w telefonie. :)
W srode Potworki mialy skrocone lekcje z powodu szkolen nauczycieli. Poniewaz dla mnie oznaczalo to wczesniejsze wyjscie z pracy, stwierdzilam ze po prostu bede tego dnia pracowac z domu. Dodatkowa motywacja za tym byl fakt, ze Nik mial tego dnia zalegly bilans 9-latka. Ujezdzilam sie jednak za wszystkie czasy, bo kiedy Potworki dowiedzialy sie, ze bede w domu, doprosily sie oczywiscie odwiezienia i odebrania ze szkol. Na 8:45 rano, zawiozlam wiec Bi do jej szkoly, po czym wrocilam do domu (w obie strony to juz solidne pol godziny) na 15 minut i na 9:30 popedzilam z Kokusiem do pediatry. U lekarza wszystko oczywiscie w porzadku, doktorek zachwycony ze Mlodszy zdrowy i wysportowany. Obawialam sie, ze znow uslysze pogadanke na temat szczepienia przeciw grypie i na koronke dodatkowo, ale zdziwilam sie, bo nic. Ani slowka na ten temat. :O No i cale szczescie, bo nie planowalam brac ani tego ani tego, ale nie lubie konfrontacji, a juz kilka lat temu starlam sie z jednym z lekarzy w tej przychodni na temat szczepien na grype. Na szczescie ta wizyta uplynela bez takich nieprzyjemnosci. Nik zostal zwazony, zmierzony, lekarz zajrzal mu w oczy, uszy, buzie, osluchal, sprawdzil kregoslup, cisnienie, odruchy. Obmacal tez jame brzuszna i "meskie" czesci, gdzie Nik potem stwierdzil, ze straaasznie bolalo i faktycznie mine mial nietega, co jest dosc niezwykle jak na niego. Na koniec pielegniarka przeprowadzila badanie wzroku, a ten jak zawsze wyszedl mu idealny. Szczesciarz. ;) I tyle. Uwinelismy sie w 20 minut. Na szczescie przychodnia znajduje sie doslownie za rogiem od szkoly Kokusia, wiec odstawilam potomka, po czym wrocilam do domu prawie na sam poczatek meetingu, na ktory laczylam sie wirtualnie. Jeeej... ;)
Dane techniczne:
wzrost: 138.4 cm
waga: 33.1 kg
I w jednym i w drugim jest niemal idealnie w 75 centylu. Smiac mi sie chce, bo dla nas, dla dziadka, znajomych itd., Bi jest zawsze "ta wielka", a Nik malutki. Ot, taka dola mlodszego. Tymczasem ten "malutki" Kokusio jest o dobre 4 cm wyzszy niz Starsza w tym samym wieku! :D Bi konczac i 8 i 9 lat, miala wzrost i wage w 50 centylu, a Nik i w obecnym i zeszlym roku w 75. Dopiero konczac 10 lat, Starsza wystrzelila na 87 centyl. Ciekawe czy Mlodszy tez miedzy 9 a 10 urodzinami tak pojdzie w gore, czy tu jednak klania sie fakt, ze Bi wpadla z hukiem w okres dojrzewania...
Na ten dzien to nie byl koniec jezdzenia. Na 13:15 musialam jechac odebrac Potwory ze szkol. Potem zaprowadzalam ich do sasiadki bo zaprosila do zabawy, ale juz godzine pozniej ich odebralam, zeby zdazyli zjesc obiad nim wyruszymy dalej. Akurat rano do M. napisal nasz ksiegowy, ze skonczyl nasze rozliczenie podatkowe, wiec pojechalismy je odebrac. Wrocilismy na pol godziny do chalupy, po czym niestety, z racji Popielca, na 18 jechalismy na msze. :( Wieczorem serio czulam sie niczym kon po westernie...
Czwartek oznaczal kolejny dzien na wariackich papierach. Potworki ponownie mialy skrocone lekcje, a ja ponownie pracowalam z domu. Dzieciaki znow domagaly sie zawiezienia i odebrania ze szkoly, wiec (mimo, ze oznacza to dla mnie wiecej jezdzenia i zerkania na zegarek), zgodzilam sie. Niech maja... ;) Rano odstawilam wiec Kokusia, potem Bi, a wracajac zajechalam jeszcze na tygodniowe zakupy, zeby je odhaczyc w dzien, kiedy nie musialam jechac do pracy. Wrocilam do chalupy, rozpakowalam spozywke, poskladalam wysuszone pranie, odpowiedzialam na pare maili, po czym zabralam sie za odkurzanie. Nie dalam rady skonczyc, bo czas bylo jechac po dzieciaki. Znow zrobilam rundke po miasteczku, a po powrocie na szybko robilam obiad, konczac jednoczesnie odkurzanie i zaczynajac jezdzic na mopie. :/ Dzieciarnia zdazyla zjesc, do domu wrocil M. i... trzeba bylo wychodzic. Bylismy umowieni z nowa agentka ubezpieczeniowa. Myslalam, ze wpadniemy tylko po podpisy, ale okazalo sie, ze kobieta nie zachowala tego, co wczesniej dla nas wyszukala i teraz od nowa wbijala wiekszosc informacji. :/ Poniewaz bylismy juz w miescie, gdzie znajduje sie Polakowo, M. uparl sie, zeby wejsc na szybkie zakupy. Przyznaje, ze bylam tak zniecierpliwiona, ze na wszystkie jego sugestie odpowiadalam "nie, nie trzeba, nie bierz...". Teraz troche zaluje, bo moglismy jednak wziac kawalek ciasta, no ale... przynajmniej nie pojdzie w boczki. ;) A niecierpliwilam sie, bo reszta rodziny wracala sobie do domku, ja jednak mialam kolejna sprawe do odfajkowania. Dojechalismy do chalupy, wpadlam tylko na szybka wizyte w toalecie i popedzilam do szkoly Bi, a wkrotce Kokusia. Odbywalo sie tam wlasnie spotkanie organizacyjne dla rodzicow dzieci, ktore beda zaczynaly nauke w tej szkole od wrzesnia. Poniewaz Bi juz tam chodzi, to w sumie moglam sobie odpuscic, ale po pierwsze chcialam jednak posluchac czy cos sie nie zmienia od nastepnego roku szkolnego, a po drugie, rok temu owo spotkanie bylo wirtualne, wiec czulam mocny niedosyt. Do szkol nadal za bardzo rodzicow nie wpuszczaja, wiec w przeciwienstwie do starej, dobrej podstawowki, ktora znam od podszewki, w tej bylam tylko raz - na spotkaniu zapoznawczym dla uczniow pod koniec sierpnia. Chcialam wiec sobie jeszcze raz budynek obejrzec od srodka. :D Przynajmniej z tym ostatnim mi sie udalo, bo ogolnie nie dowiedzialam sie niczego nowego. Zmienili jeden formularz i to wszystko. ;) Do domu wrocililam przed 19, wzielam prysznic, przygotowalam co trzeba na kolejny dzien i pora byla klasc Potwory spac.
Piatek w koncu mial juz normalny grafik. Potworki caly dzien w szkole, a ja w pracy. Wieczor niestety uplynal na odrabianiu lekcji do Polskiej Szkoly. Myslalam, ze zdazymy to zrobic w ktorys ze "skroconych" dni, ale nie bylo szans. :/ Tym razem to Nik okazal sie slabszym ogniwem i ostro protestowal przed praca domowa. Najpierw ignorowal moje wolania, a potem wybuchl pretensjami i fochem, az do akcji wkroczyl M., co zwykle szybko zalatwia sprawe :D Bi, co zaskakujace, usiadla i spokojnie zrobila zadania, przecwiczyla grzecznie czytanke i nawet bez marudzenia pouczyla sie na dyktando, ktore zreszta tym razem calkiem niezle jej szlo. Jakby sie z Kokusiem zmowili, ze zamienia sie zachowaniem! ;)
Tak zlecialy ostatnie dni lutego i pierwsze marca. Dla mnie przelecialy niczym huragan, dla innych pewnie ciagna sie w nieskonczonosc jak ta bezsensowna wojna i poczucie rozpaczy. Dwa lata temu w polowie marca moje zycie nagle stanelo w miejscu. Jakos to czlowiek przewartosciowal, znalazl nawet kilka pozytywow... Rok pozniej wszystko pomalutku zaczelo isc ku normalnosci. No a w tym... jednemu swirusowi to najwyrazniej przeszkadzalo. Jeszcze swiat nie podniosl sie w pelni po pandemii, jeszcze ludzie nie odetchneli z ulga (bez maseczek), a juz kolejny kryzys, tragedie smierc... Powiem Wam, ze kiepsko sobie z tym radze. Lapie sie na tym, ze szczeka mnie boli od zaciskania zebow, wargi mam pogryzione do krwi. Mam jakies ataki paniki z walacym sercem (a moze to juz menopauza?), budze sie kilka razy przed budzikiem bo jestem cala spieta i przede wszystkim znow mam to ohydne poczucie zycia w zawieszeniu. Nie chce mi sie nic planowac, malo co cieszy. Codziennosc plynie swoim rytmem, ale caly czas z tylu glowy czai sie mysl, ze to wszystko moze w kazdej chwili prysnac jak banka mydlana... :(
To fakt, że na myśl o tym co dzieje się na Ukrainie, to cierpnie skóra i trudno nie rozmyślać o tym. Jednak i dzieci i my zasługujemy na to, żeby móc cieszyć się drobiazgami, codziennością. Męczące jest uczucie strachu, niedowierzania, frustracji, złości itp. Musimy dbać o swoją psychikę, żeby móc pomagać innym. A pomagać można w różny sposób, nie tylko materialny - Ty pomagasz prowadzeniem swojego bloga, opisując normalne życie, co daje chwilę wytchnienia Twoim czytelnikom. Też śledzę różne artykuły, ale również potrzebuję (i na pewno nie tylko ja) zwykłej codzienności, artykułów, postów i komentarzy, które nie będą przytłaczające.
OdpowiedzUsuńDziękuję za to.
To prawda, ze zwyczajnosc jest teraz na wage zlota...
UsuńDokładnie wiem co czujesz. Tu człowiek próbuje żyć normalnie - przynajmniej dla dzieciaków, a tu czuje się winny, bo podczas gdy nasze radośnie biegają po boisku, dzieci z Ukrainy siedzą w schronach, albo uciekają do innych państw... Też jesteśmy w zawieszeniu, bo mieliśmy szukać wakacji, aby w końcu po dwóch latach gdzieś wyjechać, ale teraz stwierdziliśmy, że na razie nie ma sensu. Nie wiadomo co będzie, jaka będzie sytuacja, więc poczekamy bliżej wakacji.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że jesteś zirytowana tym co dzieje się w pracy. Nawet gdyby to nie wpływało na Wasze plany przyjazdu do Polski, to i tak jest wkurzające to, że coś jest ustalone, zmienia się i nikt nie raczy wcześniej poinformować.
Nik jest wyższy i cięższy od Oliwki. Jak czytam pomiary Twoich dzieci, to mam wrażenie, że Oliwka jest taka malutka, chudziutka. Chociaż wzrostem zaczyna mnie powoli doganiać.
Oliwka jest proporcjonalna. Jesli nie jest wysoka, to i wage bedzie miala odpowiednio nizsza. Nie znam Was, ale mozliwe, ze i Ty i Krzysiek nie jestescie bardzo wysocy, wiec dzieciaki po prostu maja postury po Was. U nas M. jest jak na faceta niski, ale ja jak na kobiete juz jestem w miare wysoka, moj tata jest za to bardzo wysoki, wiec mysle, ze Potworki wzrost jakos po mojej stronie odziedziczyly. Zreszta wiesz, teraz to nie jest wazne, bo to w okresie dojrzewania wszyscy wystrzela w gore i bedzie mozna ocenic kto jest wysoki, a kto nie. :D
UsuńNo z ta Polska to mamy przechlapane. Najpierw 2 lata pandemii, teraz wojna za miedza i burdel w mojej pracy. Czy my w koncu tam dotrzemy?! :/
Wojna przygnebia, choc z przerazeniem zauwazam, ze niemal przywyklam do wiadomosci o kolejnym bombardowaniu, kolejnych uchodzcach... Juz tak czesto nie sprawdzam stron internetowych, nie szukam wiesci...
Matko i córko! Śnieg!!! My już zapomnieliśmy co to jest. Z utęsknieniem czekamy aż zrobi się cieplej. Mam dosyć tego zimna!!!
OdpowiedzUsuńJa na początku wyszukiwałam info, wszędzie czytałam o wojnie, śniło mi się to. Aż mąż któregoś dnia powiedział, że nie pomagam ani sobie ani tym bardziej młodej. Staram się żyć w miarę normalnie. staramy się też nie rozmawiać przy Klarci o wojnie.
Buziaki, dobrego tygodnia!
Klarcia i tak za mala jest, zeby cos rozumiec. My przy dzieciach normalnie rozmawiamy, bo sa juz starsi i wrecz powinni wiedziec, ze na swiecie nie dzieje jak powinno, ale poki co nie zadaja pytan.
UsuńU nas zeszly tydzien jakis sniezny byl, a w tym mamy wiosne i kilkanascie stopni na plusie. ;)
Życie w zawieszeniu... bliskie mi określenie... Ja się jeszcze nie pozbierałam po zeszłym roku (trzy pogrzeby bliskich mi osób)... a tu wojna tak blisko... masakra jakaś.
OdpowiedzUsuńJa z kolei staram się ograniczyć do minimum czytanie informacji o tym co tam się dzieje. Skupiłam się za to na konkretnej pomocy ludziom z terenów objętych wojną...
Ps. A tego śniegu to nadal zazdrościmy:)
Snieg juz sie skonczyl i chyba nie wroci. ;)
UsuńJa tez lapie sie, ze sprawdzam wiadomosci coraz mniej.
Mam wrazenie, ze cala pandemie przezylam w zawieszeniu. A jak tylko zaczela porzadnie odpuszczac, to bach! i Putin wojne rozpetal. :(
Oj, nie chce tu dorzucac do tego pieca depresyjnego, ale i ja mam juz dosc. Dosc wszystkiego. Mielismy jechac do PL w maju, bo skladalo sie kilka waznych terminow rodzinnych, a tu nic z tego. Odwolane. Kolejny powod do przygnebienia... Zyje niby w jakims marazmie: podzialam nieco w domu, troche w pracy, a tak naprawde nie robie nic normalnego, jak dawniej. Taka nieciekawa wegetacja. Przepraszam, ze nie umiem nikogo dzis pocieszyc.
OdpowiedzUsuńMam tak samo... Niby funkcjonuje normalnie, ale mysli biegna gdzies indziej. I to zaczelo sie juz dwa lata temu, wraz z koronapanika... My tez do Polski chcielismy leciec wiosna, a tu nie dosc, ze u mnie w pracy badania kliniczne ciagle sie przedluzaja, to jeszcze teraz ta wojna. :(
UsuńKochana, ostatni akapit postu, to tak jak byś w mojej głowie była. Mam dokładnie to samo zawieszenie i czuje jak ta banka prawie pęka.. u nas ciut inaczej odbieramy wszyscy wydarzenia zza wschodniej granicy, choć życie toczy się dalej prawie swoim torem, to jest inaczej. W szkole są o tym rozmowy, w każdej klasie. W domach też rozmawiamy, nie da się nie, gdyż chociażby w kółko szykujemy jakieś paczki, wozimy je, w szkolevsa różne zbiórki, powoli trafiają straymatyzowane dzieci ukraińskie do naszych szkół. Tu w Polsce nie da się przejść obok tego dramatu, myślę, że gdzieś go współdzielimy. Na ulicach widać znacznie więcej samochodów z rejestracjami UA, albo w sklepach rozmowy w języku ukraińskim. Choć od wielu lat Ukraińcy chętnie przyjeżdżali i pracowali u nas w sporej ilości, to jednak da się zauważyć wzmożony ich napływ. Nie wiem jak jest w innych częściach Polski, myślę, że podobnie jak w Warszawie i okolicach. W końcu gdzieś te prawie 2 mln ludzi musi się podziać, nie da się ich nie dostrzec. Natomiast brak straszny i jednocześnie bolesny jest, gdy nagle naszych uczynnych i punktualnych kurierów z dnia na dzień zabrakło. I świadomość, że ci młodzi biedni Chłopcy musieli iść się bić z agresorem, ściska serce :( Nawet nasz słynny mur wyścigów konnych, który od lat jest najdłuższym przepięknym miejscem na fantastyczne murale, w całości zmienił barwy na żółto niebieskie - w gardle ściska. Autobusy komunikacji miejskiej jeżdżą symbolicznie z flagami Ukrainy, wiele prywatnych samochodów również. Pojawiają się naklejki na samochodar w stylu "stop war", "Putin chuj" itp. Myślę, że bliskość tej wojny i brak stabilności i poczucia bezpieczeństwa w kraju u wielu Polaków nie pozwala na "normalne" funkcjonowanie. Wśród nas jest tysiące wolontariuszy samozwańczych, to przecież cały czas trwa, ci ludzie cały czas potrzebują pomocy I wiele Polaków przeorganizowali swoje życie codzienne. Choć oczywiście na ulicach nadal są korki, ludzie pędzą do pracy, do szkoły, na treningi, do kina, teatru itd Jednak odnoszę wrażenie, że coś się zmieniło, jest inaczej i z każdej strony, w każdym miejscu słychać na temat wojny rozmowy. Bardzo dużo Polaków pracuje, zna, czy przyjaźni się z kimś z Ukrainy, dlatego myślę, że tak bardzo nas tu to wszystkich dotknęło i poruszyło.
OdpowiedzUsuńJestem zaskoczona Waszym śniegiem i szczerze Wam go zazdroszczę!!! Ja już zapomniałam, że była w tym roku zima :( Co prawda mamy od jakiegoś czasu dość mroźne noce, to w dzień jest prawie wiosennie i nie ma deszczu już chyba z 3 tygodnie. Bazie na galazkach, krokusiki wszędzie kolorowe. Tola szykuję już strój na pierwszy dzień wiosny...zima poszła w zapomnienie, niedosyt jej mam ogromny, ale co zrobić.
Czytam o tym Twoim jeżdżeniu i widzę swoją codzienność. Ostatnio widziałam naklejkę na samochodzie taxi tata, myślę, że mogłybyśmy mieć śmiało taxi mama. I tak jak od zawsze lubię jeździć samochodem, tak bywa coraz częściej, że cieszę się, jak mam dzień w którym nigdzie nie muszę jechać.
Z waszym basenem to tak jak u nas z siatkówka, płacimy jednakowo, treningów jest 5 w tygodniu, chodzić możesz na ile chcesz. I trochę rozumiem M, bo też mi czasem szkoda, ale fakt, no 5 razy nie będzie Tola chodzić, zwłaszcza, że ma też inne zajęcia ;)
Ściskam i kończę. Rozpisałam się, a robię to na telefonie, czego nie znoszę.
Spokoju w sercu życzę!
To wlasnie troche takie wkurzajace z tymi niektorymi sportami, ze robia tyle treningow jakby nie pamietali, ze dzieci maja tez inne zajecia, a nawet jak nie, to jednak dla malo ktorego dziecka dany sport to taka wielka pasja, ze mogloby chodzic codziennie...
UsuńJestem pewna, ze w Polsce wojna na Ukrainie jest odczuwana znacznie bardziej. Szczerze, to mialam nadzieje, ze do maja bedzie po wojnie, ludzilam sie, ze w XXI wieku taki konflikt szybko zostanie zazegnany, a tu doopa... :(