W sobote, 5 lutego, ku przeogromnej radosci Potworkow, nie pojechalismy do Polskiej Szkoly. Wieczorem solidnie zmrozilo i nawet przyproszyl snieg. Co prawda widzialam, ze jezdzily piaskarki, ale nie bylam pewna co zdolaly zdzialac na swiezo zamarznietych powierzchniach. Kiedy zadzwonil rano budzik, pierwsze co, to napisalam do M. z pytaniem, jak drogi. Odpisal, ze slisko, bo nie wszedzie dokladnie sypali i ze jak nie musze, to lepiej zebym nigdzie nie jezdzila. Sprawdzilam tez lokalne wiadomosci, gdzie prognozy straszyly oblodzeniem, itd. Stwierdzilam wiec, ze nie ma po co sie pchac, zeby jeszcze nie daj Bog rozbic auto i ryzykowac zyciem... Nie powiem zebym byla jakos szczegonie nieszczesliwa z tego powodu, chociaz przepadla mi ponownie kawa z kolezanka. ktora to zadzwonila do mnie pozniej, ze przejechala bez problemu, a drogi byly czarne i suchutkie. :/ Malzonek nastraszyl mnie wiec niepotrzebnie. Chociaz, moze nie do konca, bo on jednak jechal o godzinie 3 nad ranem, kiedy warunki mogly byc duzo gorsze niz o godzinie 8. No ale coz, musztarda po obiedzie. Bylo bardzo zimno; ponownie temperatura -7, ale odczuwalna, przy sporym wietrze -14. Na dokladke, dzien wczesniej dostalam okres i jakos tak nie mialam ochoty na zadne wyjscia z domu. Spedzilismy wiec spokojny dzien, Nik pochodzil do 14 w pizamie, ja cos tam ogarnialam i wstawialam/suszylam/skladalam pranie... Udalo mi sie znalezc powtorke ceremoni otwarcia igrzysk i obejrzelismy z dzieciakami kawalek, podobnie jak kilka konkurencji. Malzonek przyjechal do domu po 12, a o 14 jak polozyl sie na "krotka" drzemke, tak o 17:45 przyszlam go spytac czy chce juz po prostu spac do rana, czy jednak wstanie. Zerwal sie wtedy, bo bal, ze obudzi sie potem o 1 nad ranem i nie bedzie mogl juz spac. To zreszta mialam na mysli budzac go. Przynajmniej zszedl na dol i rozpalil w kominku. ;) I wlasciwie niewiadomo kiedy zleciala ta sobota. Aha, to byly moje imieniny, ale ze tutaj sie ich nie obchodzi, M. nigdy nie pamieta, a i moja rodzina jakos odeszla od tej tradycji, to pamietalam o tym tylko ja. Sama sobie zyczylam szczescia. :D
Niedziela byla kolejnym bardzo spokojnym dniem. Rano pojechalismy do kosciola, a potem M. wybral sie na silownie, zas do mnie i dzieciakow przyjechal moj tata. Razem obejrzelismy olimpijski konkurs skokow narciarskich, a po wyjezdzie dziadka malzonek podgolil syna bo juz byl czas, po czym wzielam Potworki po kolei do kapieli. Musialam tez przygotowac rzeczy na kolejny wypad narciarski ze szkola Kokusia. Dzien przelecial jeszcze szybciej niz poprzedni. ;) Przeszlo mi przez mysl, ze moze warto byloby wyciagnac dzieciaki na lodowisko, bo dawno nie bylismy, ale z racji nart kolejnego dnia i mojego okresu, jakos tak dopadl mnie len i dalam sobie spokoj. ;) Zreszta, pogoda tez nie zachecala, bo pomimo pieknego slonca, temperatura doszla ledwie do -4. Przy sporym wietrze, wiec odczuwalna byla duzo nizsza. I tak minal chyba najnudniejszy od dluzszego czasu, weekend. ;)
Poniedzialek zaczal sie troche pozniej z racji, ze musialam odstawic narty i plecak Kokusia do szkoly, a wiec zawozilam tez przy okazji dzieciaki. Caly styczen w "narciarskie" poniedzialki mielismy pogode idealna - slonce i mroz, czasem lzejszy, czasem mocniejszy. Zaczal sie luty, wiec prognozy, jak na zawolanie, sie schrzanily. :D Rano bylo jeszcze bardzo zimowo, bo -3 i proszyl lekki snieg. Kiedy bieglam z Nikiem do szkoly (malo nie wywijajac orla na oblodzonym, ale przykrytym warstewka sniegu chodniku ;P), zachwycilam sie, ze wyglada to wrecz bajkowo. Niestety, zycie to nie bajka, a zima w Poludniowej Nowej Anglii jest kaprysna, wiec w dzien temperatura miala sie stopniowo podnosic, zas snieg przechodzic w marznacy deszcz, deszcz ze sniegiem i w koncu w pospolity deszcz. "Idealnie" przeciez na narty! :D
Po poludniu wiec, przeklinajac Matke Nature, w mzawce pojechalam na stok. Prognozy optymistycznie zapowiadaly przerwe w opadach, ale jak zwykle sie pomylily... Padal marznacy deszcz. Calutki czas. Na szczescie nie ulewa, ale upierdliwy, ciagly opad. Do tego nad gorna czesc stoku naciagnela mgla. Chyba najgorsza pogoda na narty, jaka mozna sobie bylo wyobrazic... Oczywiscie dzieciaki podniecone, bo "cos innego", wiec zadowoleni jak prosie w... nomen omen... deszcz. ;)
Przed obiadem znow jezdzilam z Kokusiem i jego kolega i wystarczylo jedno klapniecie tylkiem na wyciag, zeby spodnie przemokly nam na wylot! Cudnie po prostu!!! :( Podczas przerwy polecialam do lazienki, gdzie przekonalam sie, ze mam przemoczone i spodnie i legginsy pod nimi i nawet majty, od ktorych niemal odkleila sie podpaska, bo przeciez mialam tez akurat "te" dni! :/ I chociaz przed przerwa nawet az tak zimna nie odczuwalam, to po niej juz ciagle szczekalam zebami na wyciagu, mimo, ze temperatury byly plusowe. Po przyjezdzie do domu, okazalo sie, ze Nik rowniez jest przemoczony do bielizny i tylko cudem nie skonczylo sie to jakas choroba. :( Chlopaki bawili sie oczywiscie przednio, mokre tylki czy nie.
Po obiedzie dolaczyl do nich jeszcze jeden chlopiec, z ktorym ponoc jezdzili tydzien wczesniej, kiedy mnie nie bylo. Cala trojka jeczala mi, ze chca na czarny szlak, ze dlaczego nie, ze on wcale nie jest trudny, ze tata, z ktorym tydzien temu jezdzili im pozwalal, itd. W koncu, zmeczona marudzeniem, przy ostatnim zjezdzie uleglam i pozwolilam. Przykazalam oczywiscie bandzie, ze maja sie trzymac razem (ten "nowy" chlopiec byl od Kokusia i jego kumpla sporo wolniejszy, wiec mieli na niego czekac) i ze jakby cos sie ktoremus stalo, to jeden ma zostac z nim, a drugi zjechac do mnie i przekazac co sie dzieje. Niestety, okazalo sie, ze mialam nosa i potem (mimo, ze nie stalo sie w koncu nic strasznego) wyrzucalam sobie, ze uleglam smarkaczom i po fakcie powiedzialam im, ze pod moja opieka beda zjezdzac tylko tymi samymi szlakami, co ja. Koniec kropka. Zjechalam bowiem innym szlakiem i zdziwilam sie, ze chlopcow nadal nie ma na dole, bo zwykle sa przeciez duuuzo szybsi ode mnie. No ale pomyslalam, ze pewnie zjezdzaja wolniej ze wzgledu na tego "nowego". ;) Czekam tam i czekam i coraz bardziej sie niepokoje... I niestety nie bezpodstawnie... :/ Najbardziej martwilam sie o tego nieznanego mi chlopca, a tymczasem to kumpel Nika stracil panowanie nad nartami. Za mokro bylo na lod, ale snieg byl nasiakniety woda i przez to rownie sliski. Kolega Kokusia chcial podobno zakrecic, ale cos mu nie wyszlo, po czym nie mogl sie zatrzymac i... wypadl ze szlaku! :O To znaczy, zjechal w jakby row, bo sztucznie usypany snieg sprawil, ze sam stok byl nieco wyzej niz lasek po dwoch stronach. Sytuacje znam tylko z opowiesci chlopcow, ktorzy opowiadali, ze G. kompletnie nie mogl sie pozbierac i wydostac z dolka. Na szczescie zapamietali moje pouczenie, wiec O. zostal z kolega, a Nik zjechal do mnie. Malo zawalu nie dostalam jak powiedzial, ze G. mial wypadek i musimy wezwac straz! Na szczescie zaraz dodal, ze nic mu sie nie stalo, ale nie moze sie wydostac z powrotem na stok. Przezylam jednak chwile zalamania, bo jednak chlopak byl pod moja opieka, pozwolilam tej trojce zjechac samym i prosze! :/ Mielismy z Nikiem szczescie, ze akurat pod wyciag zjechala kobieta w stroju straznika. Miala krotkofalowke, wiec zawiadomila kogos na szczycie, ze musza jechac poratowac chlopaka. ;) Po kilku kolejnych minutach (ktore dluzyly sie niczym godziny), G. zjechal na dol caly i zdrowy. Straznik przekazal, ze raczej nic mu nie jest, ale zeby obserwowac i dac znac rodzicom, bo mlody twierdzi, ze puknal sie gdzies lekko w kask. :/ I po tym wlasnie oznajmilam gowniarzom, ze moga mnie teraz blagac nawet na kolanach, a sami nigdzie nie pojada! ;)
Do domu wrocilismy wymordowani i niemal ociekajacy woda. Cala jadalnie mialam zawalona rozwieszonymi na krzeslach, mokrymi ubraniami. Na szczescie M. rozpalil w kominku, wiec moglam zagrzac przemarzniety tylek przy ogniu. ;) W domu bylismy dopiero o 20:15, wiec jak to ostatnio w poniedzialki, szybko dac Kokusiowi kolacje (oraz Bi, ktora przesiedziala caly wieczor w domu, a teraz przypomnialo jej sie, ze "ona w sumie by cos zjadla") i do lozek. Musze przyznac, ze M. sie sprawil i nie tylko ugotowal zupe, ale nawet zaladowal zmywarke. :D Zawsze zalamuje mnie, kiedy zostawiam rano w kuchni porzadek, a wracam do zachlapanej kuchenki i gory naczyn w zlewach. Co prawda malzonek zaladowal naczynia troche wbrew prawom fizyki (a tyle sie zawsze natlumacze, ze woda musi po nich swobodnie splywac, inaczej nie umyje dokladnie), ale nie czepiajmy sie szczegolow. ;) Pare miseczek musialam przelozyc i moglam wlaczyc maszyne. :)
We wtorek przyszla wiosna. :) Slonce i +6 stopni. Gdyby byl juz marzec, pewnie chcialabym zeby tak zostalo. W lutym... nadal wole troche bardziej zimowe klimaty. ;) Nie bylo jednak na co liczyc; caly tydzien byl wiosenny. W dzien, bo w nocy nadal solidne mrozy. Nic szczegolnego sie tego dnia nie dzialo. W pracy sporo roboty i irytuje mnie nasz najmlodszy pracownik, bo wszystko mu trzeba pokazywac doslownie paluszkiem i stac nad nim z batem zeby cos skonczyl. Ja rozumiem ze jest mlody, ale ma 23 lata, skonczyl jakos licencjat i serio, mam mu slowo po slowie dyktowac co ma pisac? I w dodatku piec razy przypominac co mial zrobic? Przykladowo? Mial wypisac dokumentacje zwiazana z bledem, ktory popelnil (przeprowadzil badanie sterylnosci za pomoca przeterminowanej odzywki). Oprocz wypisania podstaw: kiedy, jak i dlaczego, trzeba bylo wypisac jak bedzie zapobiegal temu bledowi w przyszlosci. Chlopak zmienil dokumentacje zeby musiec wypisywac date waznosci od razu przy przeprowadzaniu testu. Pomijam fakt, ze nowy protokol zostal podpisany pod koniec stycznia, teraz mamy niemal polowe lutego, a on nadal uzywal starych formularzy! Ktore SAM zmienil! :O Oprocz jednak zmian w dokumentacji, taka standardowa akcja przy bledach laborantow, jest ich ponowne przeszkolenie. Chlopak wpisal wiec sobie grzecznie w dokumentacje, ze bedzie mial ponowione szkolenie. Mowilam mu chyba z piec razy, ze wszystko co wpisze, musi zostac udokumentowane w ten czy inny sposob. Obok szkolenia, musial dopisac "planowana" date jego ukonczenia. Wpisal. Obok jest jednak kolejna tabelka z "faktyczna" data ukonczenia szkolenia. Chlopak wrecza mi dokumentacje, patrze faktyczna data wpisana. Pytam, czy mial to szkolenie i czy kierowniczka (z braku lepszego slowa) wypisala formularz. No nie... No to po ch*ja wafla wpisujesz tam date?! Nie mowiac juz o tym, ze oddaje mi dokumentacje, w ktorej na ostatniej stronie jest jak byk miejsce na podpisy: osoby, ktora to wypisala, managera, moj... Myslicie, ze chlopak sie podpisal?! Tiaaa... Rece i cycki opadaja... :/ Dodam tylko na koniec, ze mlodziak jest przy tym bardzo sympatyczny, ale czasem mam dosc, bo nie dosc, ze w domu mam dwa Potwory, ktore na kazdym kroku musze pilnowac, to jeszcze w pracy takie duze "dziecko". ;)
A po poludniu Bi miala jak zwykle gimnastyke i jak zwykle pojecia nie mam, co tam robila, bo gadalam godzine w aucie z kolezanka. ;) Najwazniejsze, ze nadal jezdzi z entuzjazmem i bez marudzenia, bo zanim zacznie sie w marcu badminton (w szkole), a w kwietniu pilka, to jej jedyna pozalekcyjna aktywnosc fizyczna. ;) A! Starsza przyniosla tez ze szkoly dyplom za jakies wypracowanie.
Najwyrazniej jej praca zostala wybrana przez nauczycielki oraz uczniow z "zespolu" (ang. team) D, do ktorego nalezy jej klasa (na ktora skladaja sie cztery klasy V). Jestem z niej oczywiscie ogromnie dumna! Zawsze wiedzialam, ze Bi bardzo ciekawie pisze! :)
Sroda rozpoczela sie mrozem -4, ale po poludniu temperatura miala dojsc do +7. Mowie Wam, takie wahania sa najgorsze! Kompletnie niewiadomo jak sie ubrac i albo czlowiek marznie, albo sie poci, w zaleznosci od pory. ;) Tego dnia mialam cale biuro dla siebie. Laboranci pracowali w poprzednia sobote i mieli pracowac caly kolejny weekend, plus w piatek, ktory powinnismy miec wolny (jakies dziwne "swieto" firma zaanektowala na jeden z wolnych dni). Poniewaz sroda byla jedynym dniem, gdzie nie mieli nic pilnego do zrobienia, wszyscy zgodnie postanowili wziac ja wolna za miniona sobote. Ja na to jak na lato oczywiscie. U nas zawsze jest cisza i wzgledny spokoj, ale to jednak inny wymiar spokoju jak sie jest kompletnie samemu. Przynajmniej maski na gebe nie musialam nakladac i baka swobodnie moglam puscic. No co, taka prawda! :D Godziny pracy uplynely wiec bardzo relaksujaco, choc tez zaskakujaco produktywnie. Majac na wzgledzie wolny piatek, a potem nadchodzacy we wtorek ponownie dluuugi dzien w robocie, spielam poslady zeby jak najbardziej posunac do przodu wlasnie wtorkowe przygotowania. :) Po poludniu jak zwykle Nik mial trening na basenie. To juz zaczyna byc nasza mala tradycja, ze M. go zawozi, po czym zostaje dluzej na silowni, a ja Mlodszego odbieram. Przynajmniej zawsze podejrze, co tam robia. Tego dnia akurat cwiczyli styl zabka. ;)
Nik nabiera powietrza ;)
Mlodszy spytal sie tez trenera czy w koncu ma wyniki przeciwnej druzyny z ostatnich zawodow i ten odparl, ze pracuje nad nimi. Nie bardzo rozumiem co to oznacza, ale wydaje mi sie, ze tamci wyslali mu po prostu "cyferki" i teraz biedak sam sleczy i porownuje czasy kazdego z zawodnikow. Troche to pewnie jeszcze potrwa, a tymczasem Nik co i rusz wzdycha, ze chcialby juz dostac kolejne wstazki... ;)
Czwartek byl kolejnym wiosennym dniem. Po poranku kiedy termometr pokazal 0 stopni, tempertury doszly do 10. W sloncu pewnie bylo to grubo powyzej... bez wiatru, bo ten obnizal temperature odczuwalna do 7 stopni. ;) Tego popoludnia Potworki wreszcie nie mialy zadnych zajec, trzeba bylo sie wiec zabrac za lekcje do Polskiej Szkoly. W tym tygodniu panie sie chyba zmowily, bo Potworki nie mialy praktycznie zadan pisemnych, ale za to kupe nauki. Nik mial sie nauczyc na pamiec miesiecy oraz wybranego wierszyka. O ile miesiace mialy byc zdawane juz tydzien temu, o tyle wiersz pani zadala dodatkowo, mimo ze zaznaczyla iz wiele dzieci nie zaliczylo jeszcze miesiecy. Poniewaz Nik nienawidzi wystepow ani recytacji na glos, wiec widzac jego przerazona mine, znalazlam krociutki wierszyk "Dzik". Puscilam mu tez wersje z "Akademii Pana Kleksa" (ktora Potworki kiedys, daaawno temu ogladaly i uwielbialy) i zgodnie z moimi przewidywaniami, Mlodszemu tak sie spodobala, ze nauczyl sie wiersza w dwie minuty. ;) Gorzej bylo z Bi. Jej klasa miala tydzien temu za czytanke fragment ksiazki "Afryka Kazika", wiec po pierwsze, dzieciaki mialy wymyslec i nauczyc sie opowiadac wlasna historyjke z przygoda w Afryce. A po drugie, przygotowac sie na dyktando. Wydaje mi sie, ze to sporo jak na jeden raz, szczegolnie, ze pani przyslala zadanie domowe dopiero w poniedzialek, a przeciez wiadomo, ze dzieciaki maja tez dzienna szkole z jej zadaniami oraz jakies zajecia dodatkowe. Rozumiem albo opowiadanie albo dyktando. Ale na raz?! Kiedy te dzieciaki maja sie tego wykuc?! Zgodnie z moimi obawami, Bi podniosla placz. O ile historyjke w miare szybko wymyslilysmy i nie zajelo dlugo zeby ja zapamietala, to dyktando okazalo sie strasznie trudne. Naprawde, podejrzewam, ze nawet polskie dzieci mialyby okazje zeby zrobic bledy, a Bi - wiadomo, nie dosc, ze zapisywala wyrazy fonetycznie po angielsku, to jeszcze dochodzila cholerna ortografia... Nauka okraszona zostala gorzkimi lzami i zalom, ze ona tak strasznie nienawidzi tej Polskiej Szkoly... ;) W koncu, po poltorej godziny przepytywania i placzu, stwierdzilam, ze wystarczy tych tortur. :D Na pocieszenie pozwolilam Potworkom na zajecie, o ktore wiercil mi w brzuchu Nik. Uparl sie mianowicie, ze chce przygotowac upominki dla kolegow na Walentynki. Dusil mnie o to caly tydzien i nie docieralo, ze przeciez to dopiero w poniedzialek, wiec bedzie mial na to caly weekend. On nie chce czekac i juz. Wreszcie w czwartek uleglam i uznalam, ze jak chce, niech robi. Do brata oczywiscie natychmiast przylaczyla sie Bi. Niestety, warunkiem wymianki walentynkowej jest to, ze upominki maja byc dla calej klasy, zeby nikomu nie bylo przykro. Jadalniany stol zamienil sie wiec w fabryke "Kupida" i co gorsza, beda mi teraz te paczuszki walac sie po nim przez caly weekend... ;)
Jak pisalam wyzej, piatek dostalam bonusowo wolny. Szkoda tylko, ze nie moglam go spedzic na kanapie, tudziez moczac doopsko w kapieli z piana... :D To znaczy, w sumie, moglam, ale sumienie nie daloby mi spokoju. ;) W praktyce wiec, dzien wolny spedzilam jezdzac w te i nazad. Najpierw zawiezc Potworki do szkoly (bo taka ze mnie matka - kwoka, ze obiecalam im, ze zawioze i odbiore, jak juz "siedze w domu" :D), potem wpadlam do chalupy, wyslalam maile zeby nauczycielki po lekcjach wyslaly dzieciaki do odbioru przez rodzica (tutaj niestety trzeba o tym zawiadamiac, koniecznie tego samego dnia, jesli dziecko zwykle wraca autobusem lub idzie na swietlice), umalowalam oko, przebralam sie w cos bardziej "wyjsciowego" i popedzilam na tygodniowe zakupy spozywcze. Wrocilam po 1.5 godzinie i mialam tylko szybko rozpakowac torby i jechac dalej, ale dostalam sms'a z pracy. Wiadomo przeciez, ze jak mam wolne, to cos musi pieprznac i to zdrowo. W rezultacie pol godziny spedzilam rozmawiajac z ludzmi z roboty, bo nastala panika, ogolna dezorientacja i nikt nie wiedzial co robic. Ja zreszta tez nie, bo zaden z naszych przepisow nie bral pod uwage tego, co sie stalo (dluuuga historia), ale poradzilam to, co podpowiadal zdrowy rozsadek. ;) Jak sie w koncu rozlaczylam, na szybko wciagnelam jogurt zeby zagluszyc burczenie w brzuchu i pojechalam z kolei na zakupy obuwnicze. Myslalam, ze bede miala na nie wiecej czasu i popatrze za jakimis fajnymi kozakami lub dla odmiany czyms na wiosne, ale ze zostalo mi tylko okolo godziny, to skupilam sie na szukaniu tego, po co glownie przyjechalam, czyli polbutow. ;) I znalazlam, choc tak szczerze, gdyby nie to, ze to moje ulubione obuwie do pracy w okresie jesienno - zimowym, a obecne buty poszly do kosza, pewnie wyszlabym z niczym. Znalazlam tylko dwie pary, ktorymi nawet w zasadzie nie bylam zachwycona, ale uznalam, ze ujda w tloku. ;) Potem mialam zagroske, ktore wybrac, bo obie byly naprawde wygodne. Skonczylo sie tak, ze ubralam but z jednej pary na prawa noge, a but z drugiej na lewa i tak krazylam po sklepie, probujac je "wyczuc" i zagladajac w lusterka, zeby sprawdzic jak sie prezentuja. Po wylonieniu zwyciezcy, polecialam do kasy, zaplacilam i popedzilam do domu. Tam mialam 20 minut zeby "dychnac" z kubkiem kawy i czas byl jechac po dzieciaki. Tego dnia mialam cale auto smarkaczy, bo napisalam do sasiadki, czy chce zebym odebrala jej dziewczyny. Jej opiekunka ostatnio kilka razy odebrala Bi, wiec mialam okazje sie odwdzieczyc. Sasiadka oczywiscie chetna, wiec mialam runde po miasteczku od szkoly do szkoly, a na koniec czworo wesolkow w samochodzie. ;)
A! Bi stracila kolejnego zebiszcza. Tym razem to trzonowa 4, ktora nie wiem jak sie nadal trzymala, bo pod nia rosl, juz calkiem spory, nowy zab. Panna szczesliwa wsadzila go pod poduszke dla Zebowej Wrozki. A mnie zastanawia, czy moja prawie 11-latka faktycznie nadal w nia wierzy, czy po prostu chce kase, a wie, ze jak nie bedzie Wrozki, to skonczy sie i magia i dulary za zeba... :D Stracilam tez kompletnie rachube co do ilosci stalych zebow Starszej. Kurcze, 9 to na pewno. Moze jednak juz 10, albo 11..? Nie pamietam za jasna cholere! :O
Tak sobie minal kolejny tydzien. Jak widac, nie dzialo sie za duzo i nie mam pojecia skad wyszedl mi taki dlugi post... ;)
O, pierwsza. Dawno nie pisałam, to chociaż pierwsza to uczynię :)
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, ze wcale, a wcale nie dziwię się, że Bi dostała dyplom za wypracowanie. Jeśli odziedziczyła Twój talent do pisania, to musi robić to mega! Bez cukrowania, ale naprawdę masz smykałkę do tego, piszesz lekko, wesoło i ciekawie, mimo, że o zwykłej codzienności - co jest nie lada sztuką jednak. Gratulacje dla Bi zatem.
UsuńMówisz, że wiosna zimą u was? U nas wręcz paskudna jesień. Mrozu porządnego to już dawno nie pamiętam, śnieg znika szybciej niż napada, temperatury nawet do +10C bywają. Zima zaczęła się szybko i pięknie, ale już chyba tylko jest wspomnieniem niestety w tym roku :( Ogromna szkoda, bo ja kocham zimę taka prawdziwą, śniezną i mroźną. To co mamy od ponad miesiąca to niestety najbrzydsza z najbrzydszych jesieni. I coraz gorzej nam się wstrzelić w aurę, żeby dzieciaki ze stoku mogły pokorzystać - a korzystają nie z górskiego tylko z warszawskiego, więc tymbardziej trudno, bo naprawde pogoda nie jest łaskawa. Fajnie, że Wam się to udaje i macie taką możliwość. O przemoczonych ubraniach narciarskim wiem coś doskonale. Suszymy w kółko po każdym wypadzie teraz ;)
Podziwiam szczerze Twoje Potworki i rozumiem doskonale niechęc do polskiej szkoły. Język polski jest mega trudny i tak jak napisałaś, nawet dzieci posługujące się na codzień nim, mają problemy z pisownią i ortografią, a co dopiero dzieci anglojęzyczne. Tak z ciekawości, w jakim języku porozumiewacie się w domu? Mój Tymon ma dokładnie to samo z recytacją wiersza. To chyba najgorsze z najgorszych zadań jakie ma do wykonania w szkole.
Haha, ja tez się czasem zastanawiam, Tymonowi też ostatnio wypadł ząb i skrzętnie schował go pod poduszkę - u nas wróżka przynosi zamiast kasy, jakieś drobne upominki - i cieszył się szalenie rano z nowego matchboxa. A rachybą ja już też straciłam, nawet u Toli ;)
Ach no i wszystkiego najlepszego z okazji imienin!!! ja o mojej Agacie (siostrze) też zapomniałam, zadzwoniłam z życzeniami kolejnego dnia, w urodziny Toli, gdy sobie przypomniałam, że są one dzień po imieninach Agaty :)
UsuńNAJLEPSZEGO I ZDRÓWKA, może być ono nawet w nadmiarze :)
ściskam!
Dziekuje! Tak Kochana, zdrowia to przyjme kazda ilosc! :D
UsuńZobaczymy jak Bi pojdzie pisanie kiedy bedzie musiala pisac referaty na konkretny temat. Poki co, oni maja swobode w wyborze tematow i nie maja nawet obowiazkowych lektur do przerobienia. :O Ja tutaj smaruje tasiemce, ale w szkole napocilam sie zeby stworzyc dwie strony formatu A4. :D
No luty to poki bardziej przypomina marzec-kwiecien. Jak w styczniu jeszcze z grubsza trzymal mroz (oczywiscie nie caly czas), to w lutym jest wlasciwie permamentna odwilz, z pojedynczymi zimowymi dniami. I tak jak piszesz, na narty czy deske taka aura jest najgorsza. Jak jest mrozik to snieg jest suchy, wiec czlowiek sie otrzepie i juz. Kiedy jest plucha to wszystko przemaka doslownie na wylot i korci zeby do suszarki wrzucic, bo wisi na krzeslach cala noc, a i tak nieraz cos nie doschnie. ;)
W domu mowimy po polsku, chociaz dzieciaki uparcie odpowiadaja nam po angielsku i przyznaje, ze czasem z lenistwa tez mowie cos do nich w tym jezyku, bo nie chce mi sie tlumaczyc. Z takimi codziennymi sprawami nie maja problemu i rozumieja, ale jak odrabiamy lekcje i tlumacze im cos po polsku, caly czas leca pytania "a co to znaczy?". :D
To musi być bardzo ciekawe, takie wasze rozmowy z dzieciakami przemieszane językowo :) byłam właśnie ciekawa, co im łatwiej przychodzi. No i czy to jest kwestia łatwości języka czy tego, że jednak angielskim zapewne porozumiewają się częściej wszędzie. A jak byli mali to dwujęzycznie od razu ich uczyliście mówić?
UsuńZazdroszczę wolnych tematów i braku narzuconych lektur. Dla Tymona to koszmar, Tola lepiej to znosi, ogólnie lubi czytać i pisać, ale jak ma wolny temat to rozwija skrzydła dopiero :) Ja byłam taka sama, jak mi temat podszedł to mogłam pisać i pisać. O lekturach w sumie też, ale dopiero sprawiało mi to przyjemność w szkole średniej po zakończeniu mitologii ;)
Wszystkiego najlepszego z okazji imienin!!!! Wszystkiego co sobie wymarzysz :)
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię nerwom na szlaku. Prawda jest taka, że człowiek zawsze o czyjeś dzieciaki boi się bardziej niż o swoje. Dobrze, że skończyło się tylko na strachu.
Gratulacje dla Bi za dyplom. Widocznie odziedziczyła po Tobie umiejętność pisania.
Afrykę Kazika przerabiał teraz Jasiu, z tym że pani im czytała tekst, bo sami lektury czytają dopiero od drugiej klasy. Ale faktycznie mieli sporo zadane, zwłaszcza że to nie jest ich jedyna szkoła.
Oliwia wie już, że nie ma Wróżki Zębuszki i jej pierwsze pytanie było czy nadal będzie dostawała pieniądze pod poduszkę jak jej jakiś ząb wypadnie. Teraz jak Jasiek gubi zęba i pokazuje jej co dostał pod poduszką, to patrzy na niego z lekkim politowaniem. Ale wiem, że czeka aż jej wypadnie ząb, żeby też go mogła włożyć pod poduszkę :)
Dziekuje!
UsuńJa ogolnie jestem panikara, a jak jeszcze mam pod opieka obce dzieciaki, to w ogole trwam na pograniczu zawalu serca. :D
Taaak, te dzieciaki wiedza jak dbac o swoje interesy. :D Nik ostatnio mnie przylapal jak zaczelam mowic, ze kupilam cos tam, a on dostal to od "Mikolaja". ;) Ale jak zaczynam zartowac, ze "wiecie, jak przestaniecie wierzyc w Mikolaja czy Zajaczka, to skoncza sie prezenty...", to od razu obydwoje zapewniaja, ze nie nie, oni wierza! :D
A u nas wiosna, taki słoneczny weekend że aż szkoda siedzieć w domu. Podobno już pierwsze bociany wróciły. Fajnie że dzieci jeżdżą na wszystkim co możliwe. Raz nabyte umiejętności zostają na całe życie. Powiem ci, że chyba bym zeszła na zawał gdyby coś takiegoi się trafiło, ten wypadek chłopaczka. Ja jestem panikarą... Dobrze, że na koniec wszystko ok.
OdpowiedzUsuńJa tez panikuje o byle co, a tu jeszcze wyrzucalam sobie, ze puscilam ich samych! :O Na szczescie skonczylo sie na strachu...
UsuńJa tez wychodze z zalozenia, ze powinni sprobowac wszystkiego, co sie da. Nabiora i sprawnosci i perspektywy i beda w przyszlosci wiedziec co lubia i dlaczego.
"Przynajmniej maski na gebe nie musialam nakladac i baka swobodnie moglam puscic."
OdpowiedzUsuńMade my day, text roku! Jestes niezla, gratuluje!
Ja tez podziwiam Bi i ciesze sie na okolicznosc dyplomu pisarskiego. Brawa dla mamy i corki.
Wierz mi, dla mnie to tez byl jeden z fajniejszych dni w pracy! :D
UsuńBrawa dla Bi! Podpisuję się pod poprzednimi wypowiedziami, że talent do pisania odziedziczyła na pewno po mamusi ;)
OdpowiedzUsuńZima u Was i tak nie zła, u nas to już coraz bliżej do lata... Nie żebym narzekała, ale boję się, że to oznacza jakieś dziwne anomalia w okolicach Wielkanocy i majówki :/
Szkoda, że nauka w Polskiej Szkole sprawia Bi średnią przyjemność. Mam nadzieję, że doceni jednak kiedyś Twoje (i swoje wysiłki), bo jednak nie każdy ma szansę być dwujęzyczny ;) Choć zdaję sobie sprawę, że mając na głowie amerykańską szkołę i inne zajęcia pozalekcyjne, zadania do Polskiej Szkoły mogą już tylko dolewać oliwy do ognia.
Ps. Ciekawe czy się uda wysłać ten komentarz. Ja zawsze właśnie z laptopa komentuję, na telefonie z reguły czytam komentarze, kiedy przychodzi mi powiadomienie na maila ;) I jakoś nigdy nie odpisuję...
To byłam ja, nie mogłam skomentować z konta...
UsuńMalwina
Obydwa Potworki nie lubia Polskiej Szkoly. Nik jeszcze w miare niezle sie tam bawi z kumplami, ale Bi, mimo ze ma jakies kolezanki, nie znosi. Ja rowniez mam nadzieje, ze w przyszlosci docenia, ze dostali znajomosc kolejnego jezyka. Zobaczymy jednak. Wiesz, to nie przypadek, ze w najmlodszych rocznikach sa po 3-4 klasy, a od VII klasy wzwyz juz tylko po jednej. Dzieciaki nie chca i sie z czasem wykruszaja...
UsuńU nas byl zimowy styczen w przeblyskami wiosny. Luty mielismy zas wiosenny z przeblyskami zimy. :D
Imieninowe serdeczności:)
OdpowiedzUsuńPs. Ta chwila grozy na stoku to masakra... Dobrze, że w sumie nic strasznego się nie stało...
Dziekuje!
UsuńTak, na stoku okazalo sie, ze wszystko skonczylo sie bezproblemowo, ale stresik musial byc. ;)