Zgodnie z moimi przewidywaniami, wielka, straszna burza sniezna z soboty (29 stycznia) okazala sie... nie taka znow wielka czy straszna, po prostu byla dluga. ;) Oczywiscie pisze o naszej miejscowosci, bo wschodnia czesc Stanu oberwala porzadnie, nas jednak najgorsze ominelo. Snieg zaczal padac juz w piatek poznym wieczorem i padal sobie cala noc i do 17 w sobote. Pomyslalby ktos, ze przez tyle czasu dowali go z pol metra... Niestety, czy tez stety (zalezy, jak ze wszystkim, od punktu siedzenia) byl solidny mroz (w dzien w sobote mielismy caly czas -10 stopni! :O - tescie nie chcieli nam uwierzyc; twierdzili, ze moze mamy z -3, bo to niemozliwie zeby bylo zimniej niz w Zakopanem; coz, jeszcze potrafimy korzystac z termometru :P), wiec snieg padal gesty, ale drobniutki i leciutki. Bylo to w sumie dosc zdradliwe, bo przy okazji solidnie wialo, w niektorych miejscach nie bylo go wiec prawie wcale, a w niektorych nasypane zostaly spore zaspy. Ciezko przez to okreslic ile tego sniegu w koncu spadlo, ale mysle, ze nie wiecej niz z 20-30 cm. Nie jest to malo, ale tez taka ilosc nie powala. ;) Malzonek mial tego dnia wolne, wiec spedzilismy bardzo spokojny dzien, z racji, ze zwyczajnie nie bylo gdzie jechac ani co zalatwiac. Nie jezdzila nawet poczta, silownia byla zamknieta (M. pograzyl sie w rozpaczy :D), a kiedy po poludniu postanowilismy dzielnie sforsowac slabo odsniezone drogi, zeby dotrzec do kosciola (z racji, ze malzonek mial w niedziele pracowac) okazalo sie, ze ten tez zamkneli! :O Wrocilismy wiec jak niepyszni do domu i reszte wieczora juz z niego nie wytknelismy nosa. Poza tym, M. upadl sie, ze nie uzyje odsniezarki, tylko bedzie odgarnial snieg szufla. Rano, patrzac przez okno, faktycznie wydawalo sie, ze nie bedzie z tym duzo roboty. Malzonek ubral sie niczym na Alaske i poszedl szuflowac. I sie zdziwil, bo okazalo sie, ze wiatr tak zawiewal, ze wiekszosc sniegu z podjazdu byla zdmuchiwana w dol i naprzeciw garazu bylo solidnie dowalone.
No, ale ze chlop moj uparty, to zawziecie odgarnal to szufla, choc potem narzekal, ze cos sobie naciagnal w barku... ;) Kilka godzin pozniej wyszedl jeszcze raz i tym razem wzial ze soba Potworki. Ja wyszlam tylko na moment pstryknac pare zdjec, z ktorych wiekszosc i tak srednio wyszla, bo dzieciakom snieg zawiewal w oczy i miny maja jakby im sie cos dzialo, a nie swietnie sie bawili na sniegu. ;)
Pozniej czym predzej ucieklam z powrotem do cieplutkiej chalupy, wymawiajac sie konieczna koniecznoscia odkurzenia i pomycia podlog. :D I tak zleciala sobota. Po naszej ulicy plug przejechal tylko raz przez caly dzien. W ogole panowal spokoj i jak zawsze przewala sie cala parada ludzi spacerujacych z psami lub samych, a takze biegaczy, tak tego dnia widzialam tylko dwie osoby. Wszystkie psiaki z osiedla zalatwialy sie w sobote na wlasnych ogrodkach. ;)
W niedziele M. pojechal do pracy, ale na krocej niz planowal, bo wiadomo, ze nie odpusci mszy. :/ Ja i Potworki mielismy spokojny ranek z powolnym dobudzaniem sie, potem przyjechal maz i ojciec, pojechalismy do kosciola, a pozniej zajechalismy po kawe dla rodzicow oraz goraca czekolade (Nik) i herbatke (Bi) dla dzieciakow. Mlodszy mial co prawda jakies pretensje, bo chcial cole, ale sorry, bylo -6 stopni i mrozny wiatr. To nie byla pogoda na zimne napoje. Po drodze zajechalismy jeszcze po jablka, bo M. naszla chec na szarlotke (i sam ja upiekl!) oraz sushi na lunch. Po powrocie zjedlismy, malzonek zabral sie za ciasto, a ja stwierdzilam, ze szkoda marnowac takiego slonecznego (co z tego, ze pieronsko zimnego ;P) dnia ze swiezym puchem i zabralam Potworki na gorke. Zebralo sie tam jak zwykle pol naszej miejscowosci, ale dzieki temu Potworki wpadly na gromadke znajomych dzieciakow.
Razem to byly oczywiscie popisy, zjezdzanie na "pociag", trzymajac sie za nogi i ogolnie kupa smiechu i zabawy.
Jak ostatnio wytrzymali raptem pol godziny i chcieli do domu, tak tym razem spedzili tam prawie 2 godziny i gdybym nie dala hasla do wymarszu, siedzieliby jeszcze dluzej.
Ja niestety dreptalam tylko z miejsca na miejsce zamieniajac pare slow z innymi mamuskami i choc na poczatku, pomimo mrozu, slonce fajnie ogrzewalo, to kiedy zblizal sie jego zachod, temperatura zaczela ostro pikowac w dol. W ktoryms momencie zauwazylam, ze stoje i szczekam zebami (mimo cieplych sniegowcow, zimowej kurtki i spodni narciarskich), wiec czym predzej zabralam dzieciaki do domu. Oni nadal nie mieli dosyc i zostali jeszcze chwile kolo chalupy, ale ja ucieklam do srodka grzac sie przy kominku, w ktorym M. zdazyl juz rozpalic. :)
A wieczor to juz wiadomo, kapiel dzieciakow, wyciaganie plecakow oraz sniadaniowek Potworkow, a do tego pakowanie rzeczy Kokusia na narty. Przy okazji troche sobie plulam w brode, bo po sankach spodnie narciarskie oraz rekawice Mlodszego byly przemoczone. Zanim moglam je zapakowac musialy wyschnac, a wiec trzeba bylo zostawic je na noc i istnialo realne ryzyko, ze rano ich zapomne. ;) Dodatkowo M. zaczal panikowac, ze Nik bedzie na nartach sam i zaczal syna przekonywac, zeby zostal w domu, bo "jeszcze cos mu sie stanie", albo "nie ubierze sie porzadnie i zobacze (to do mnie) ze bedzie chory, zobacze!". Na prozno moje tlumaczenie, ze tych wyjazdow jest tylko 5 i szkoda gdyby Nika ktorys ominal, bo on je uwielbia. Zreszta, na 25 dzieci, jest grupka 5-6 rodzicow, wiec Nik nie bedzie pierwszym ani ostatnim, ktore nie ma przy sobie mamy czy taty. Na szczescie syn sam podniosl protest, ze on lubi i chce jechac i M. odpuscil, choc nie mogl darowac sobie czarnowidztwa. ;)
Poniedzialek zaczelam wiec od odstawienia nart oraz narciarskiego plecaka syna, a przy okazji dzieciakow do szkol. Termometry pokazywaly -14 stopni, choc i tak temperatura sie podniosla, bo M. twierdzil, ze kiedy nad ranem wyjezdzal, bylo -17! :O Poniewaz tego dnia nie jechalam z klubem narciarskim bowiem mialam utknac w pracy do pozna, wiec wybieralam sie do niej dopiero okolo poludnia. Dzieki temu zdobylam trzy godziny wolne z rana, ale zeby nie bylo mi za fajnie, to w wiekszosci wykorzystalam je na odkurzenie i umycie podlog na gorze. Ot, dola gospodyni. ;) W pracy, jak zwykle w te "pozniejsze" dni, szef fundowal nam lunch i choc zazwyczaj sa to kanapki z Subway'a, tym razem, z racji, ze kolejnego dnia byl Chinski Nowy Rok (a jak wiadomo, u nas wiekszosc stanowia Chinczycy), zamowil ichnie jedzenie. Lubie chinszczyzne, wiec sie ucieszylam, dopoki nie okazalo sie ze ktos cos pomylil. Albo nasza administratorka, ktora skladala zamowienie, albo restauracja, poprosilam bowiem danie z owocami morza, a dostalam... wegetarianskie. Smaczne, nie powiem, ale nie to, co chcialam... :/
Tego dnia laborantom wszystko poszlo pomyslnie, co bylo srednio pomyslne dla mnie, bo mialam cichutka nadzieje, ze jednak cos trafi szlag i dolacze do Kokusia na nartach. ;) A tak to kwitlam w robocie do 19:50. :O Niestety, pomimo tego, ze komorki przezyly i zostaly wyslane, to ponoc z rana mieli ponad godzinny poslizg, a w dodatku babka, ktora wykonuje najbardziej skomplikowany i najdluzszy test, trenuje nowego laboranta, a wiadomo, ze przy pokazywaniu i tlumaczeniu, wszystko schodzi dwa razy dluzej... W ten sposob nie tylko nie pojechalam na narty ze szkolnym klubem, ale nie zdazylam nawet pojechac odebrac Kokusia z autokaru! Musial jechac M. i w dodatku ciagnac ze soba Bi, ktora juz zadazyla przebrac sie w puchaty szlafroczek i cieszyc relaksujacym wieczorem. ;) Mlodszy wrocil srednio zadowolony, bo pod moja nieobecnosc, w klubie zmusili go do zajec z instruktorem. Tak miedzy Bogiem a prawda, to Mlodszy jest na te lekcje zapisany, ale pierwszego dnia klubu podniesli z kolega taki lament, ze machnelam reka i odpuscilam, wzdrygajac sie na dodatkowa kase wydana na instruktora. Kiedy ja bylam na stoku, opiekujaca sie grupa nauczycielka zostawiala Mlodszego pod moim nadzorem i nie interesowala sie czy Mlody dotrze na lekcje. Tym razem mnie nie bylo, wiec zostal odprowadzony do instruktora. A niezadowolony byl, bo z racji, ze smiga na nartach niczym zawodowiec, w grupie mial dwoch, sporo starszych chlopcow, ktorych nie znal. I nie pocieszalo go nawet, ze dzieki temu pojezdzil przynajmniej na najtrudniejszych, czarnych szlakach, bo ja sie na nie nie daje namowic. ;) Po kolacji, juz przy "wolnej" jezdzie, dolaczyl do swojego kumpla i scigali sie razem, pod opieka jakiegos biednego tatusia, ktory mial pod soba piatke mlodocianych szalencow. ;) No ale i tak wrocil oburzony za te lekcje, bo oczywiscie nie pamieta, ze kiedy go zapisywalam, pytalam czy chce pojezdzic tez z instruktorem, zeby sie czegos nauczyc i chcial. No, ale kolega nie ma lekcji, wiec on tez nie chce... :/
I tak zakonczylismy styczen... Jaki byl? Na pewno bardzo zimowy. Po wiosennym grudniu, w styczniu nastala Arktyka. Niezbyt sniezna, bo puchu padalo niewiele, ale baaardzo mrozna. Zimne dni przeplataly sie oczywiscie z cieplejszymi, ale jak juz temperatura spadla, to nie tam do 0 czy -1, ale od razu do -5 w dzien (w nocy nawet -18)! :O Mam wrazenie ze dawno nie nosilam tyle czasu grubych swetrow, a termostat w salonie jak zwykle nie wyrabial i choc nastawiony byl na 18 stopni, temperatura rano ledwie dochodzila tam do 15. Uroki wysokiego sufitu, kiedy cale cieplo ucieka do gory. ;) Dobrze, ze reszta domu jakos cieplo trzymala.
Pierwszy dzien lutego ponownie przywital mrozem, tym razem -13. Dni robia sie jednak wyrazniej dluzsze i slonce rano wczesniej wstaje. Kiedy zwlekalam sie z lozka o 7, Bi, ktorej okno wychodzi na wschod, a przy tym ma zolte sciany, wiec rano jej pokoj doslownie oslepia, juz siedziala na lozku ogladajac cos na tablecie. Nik, wykonczony po nartach, przy nadal ciemnawym, "zachodnim" pokoju, jeszcze spal, ale kiedy zajrzalam i zaskrzypiala podloga, natychmiast sie zerwal. Cale szczescie dni kiedy nie moglam sie ich z dolu dowolac, bo rano ciemno i spali jak zabici, pomalu odchodza w zapomnienie na kilka miesiecy. Mielismy niewiarygodne szczescie i autobus Kokusia przyjechal doslownie kilka sekund po naszym dotarciu na przystanek, a Bi byl niedlugo za nim. Przynajmniej nie musielismy wiec stac tam skuleni i przytupujacy dla rozgrzewki. ;) W pracy niespodzianka, bo szef zaprosil nas na lunch z okazji Chinskiego Nowego Roku. Wyjatkowo pojechalismy w miejsce gdzie latwo trafic i wiedzialam jak dojechac, wiec zaoferowalam, ze zostane szoferem. Przez niemal 5 lat zawsze zabieralam sie z kims, czas byl sie odwdzieczyc. ;)
Jedzenia bylo jak zwykle wbrod i wszyscy zgodnie stwierdzilismy, ze po powrocie do pracy, chowamy sie pod biurka na szybka drzemke. Nooo, wszyscy poza nasza administratorka, ktora byla bardzo niechetna probowaniu dan. Skubnela tylko spring rolls, a reszty chyba nie tknela. Wiekszosc byla ostrawa, ale ze wszystkie baby u nas (nawet Chinki) wola lagodniejsze dania, to na testera wybralysmy sobie jedynego Amerykanina. Ten niestety okazal sie smakoszem ostrych potraw i kubki smakowe mu juz chyba dawno porazilo, bo na prawie wszystkie dania stwierdzal, ze nie sa w ogole ostre, a potem probowalam ja (bo siedzialam obok i przy obrocie stolika bylam nastepna w kolejce) i okazywalo sie, ze jednak sa. :D Choc i tak niezle mi poszlo, bo naprawde nie bylam w stanie przelknac tylko dwoch. Reszta byla mocno przyprawiona, ale zjadliwa. Mimo mojej rekomendacji, zeby sprobowala tego czy tamtego, bo jest naprawde smaczne i nie pali w jezyk, S. praktycznie nic nie zjadla. Coz, jej strata... Mi nie posmakowala tylko ryba, bo byla wlasnie w sosie, ktory palil zywym ogniem oraz zupa, bo to byla jakas wodnista lura z plywajacym zielskiem. No i zabie udka (tak!) sprobowalam, ale choc byly bardzo dobrze przyrzadzone, to za duzo bylo w nich drobnych kosteczek, ktore musialam memlac w ustach i dyskretnie wypluwac, wiec kolejnej porcji juz nie nabieralam. ;) A moim zdecydowanym faworytem byly meduzy z ochra w sosie sezamowym. Pyyycha!
Pod koniec pracy dostalam niespodziewanie smsa od M., ze stoi w korku, a ze byla juz pora kiedy Nik dojezdza do domu, to szybko sie pozegnalam z kolegami i popedzilam. Tak jak podejrzewalam, Mlodszy juz urzedowal sobie w chalupie, ale na szczescie zupelnie nie wydawal sie zaniepokojony tym, ze nikt tak dlugo nie przyjezdzal (zwykle M. dojezdza przed, lub doslowanie minute po nim). Tego dnia przyszla paczka od mojej siostry i musze przyznac, ze kobieta zaszalala! Nie dosc, ze kupe prezentow dla Potworkow, to jeszcze (mimo, ze umawialysmy sie, ze kupujemy tylko dzieciom), pizame dla malzonka i blyszczyk Dior'a dla mnie. :O A ja zebralam w koncu upominki dla jej dzieciakow, ale leza w piwnicy i nie moge sie zmotywowac, zeby je w koncu zapakowac i wyslac! :O Nie przyznam sie! :D Jak to we wtorek, Bi miala tego dnia gimnastyke, ale jak zwykle siedzialam godzine z kumpela w jej aucie, wiec nie mam zielonego pojecia co Starsza na niej robila. ;) Tego dnia wieczorem walczylam tez z zapisem Potworkow na wiosenny sezon pilki noznej. Tak, tak, poczatek lutego, czlowiek nadal mentalnie w srodku zimy, a tu ruszaja zapisy na sport, ktory ma sie rozpoczac pod koniec kwietnia. :O A dlaczego walczylam? Ano dlatego, ze nasze kochane miasteczko zmienilo sobie strone internetowa przez ktora owe zapisy sie robi. A ze nowa strona, wiec od poczatku trzeba bylo zakladac konto gospodarstwa domowego, wpisywac wszystkich czlonkow, weryfikowac adres... Z tym adresem tez smiesznie, bo wbilam numer domu, ulice, itd., a na koniec wyskoczyla mi wiadomosc, ze nie mogli tego zweryfikowac, wiec pytanie czy chce zarejstrowac sie jako "nie-rezydent", czy chce uzyc adres, ktory znalezli oni - ktory byl identyczny z tym, ktory wklepalam!!! :D Jako rezydenci, wszelkie zajecia mamy taniej, czasem o kilkadziesiat $$$, wiec lepiej, zeby go, kurna, zatwierdzili! ;) A spedzajac dobre pol godziny wbijajac wszystkie te informacje, zastanawialam sie, co bylo nie tak ze stara strona i dlaczego upieraja sie utrudniac mi zycie? :D No ale nasza rodzina zarejstrowana (to znaczy ja i Potworki, bo rodzice w niczym i tak nie biora udzialu, a siebie musialam podac, bo na koncie musi figurowac jedna osoba dorosla, odpowiedzialna za oplaty, a jak ;P), dzieciaki na pilke zapisane. Przezornie ich zapytalam i oboje przyjeli perspektywe biegania w korkach z entuzjazmem. ;) Bi mnie wrecz ofuknela, ze nie musze jej o pilke pytac, bo ona ja uwielbia. Taaa... Uwielbiala plywanie. Po dwoch latach znienawidzila. Uwielbiala karate. Po trzech sesjach zrezygnowala. Lubila tenisa. Po kilku miesiacach stwierdzila, ze tenis jest jednak glupi. :/ Nie ma wiec to tamto. Wole zapytac. :D
W srode nadeszla odwilz ktora, po raz pierwszy od miesiaca, miala z nami zostac dluzej niz jeden dzien. ;) Temperatura doszla do 8 stopni i snieg calkowicie nie stopnial chyba tylko dlatego, ze bylo pochmurno. Po poludniu M. zabral Kokusia na trening plywacki, a ja, tak jak ostatnio, go odebralam. Trener nadal nie podal oficjalnych wynikow ostatnich zawodow, ale Mlodszy nawet specjalnie sie nie przejmuje. Tego dnia lecial wrecz z radoscia, bo jakis kolega (ktorego nie mam pojecia skad zna ;P) przeszedl do jego grupy. Ja na szybko zmusilam Bi zeby wziela prysznic, na co panna urzadzila jeki, ze dlaczego nie moze tylko umyc wlosow? Tlumacze, ze tluste klaki to jedno, ale przeciez spod paszek tez ostro zalatuje, a i inne czesci ciala trzeba czasem przemyc... ;) Coz, musze jakos przetrwac dziecieca niechec do higieny, a potem pewnie nastoletnia do niej obojetnosc i w ktoryms momencie Bi sama zmieni sie w czysciocha. Przynajmniej taka mam nadzieje... :D A kiedy juz dopilnowalam, zeby Starsza umyla cos wiecej niz kudly, pojechalam po syna. Tego dnia cwiczyli, jak widac, styl grzbietowy. :)
Czwartek byl znow cieply, a do tego padalo, wiec snieg znikal w oczach. Fajnie bylo w koncu czekac na autobus nie drepczac w miejscu dla rozgrzewki. ;) Troche pozniej, idac z parkingu do budynku pracy, z zaskoczeniem stwierdzilam, ze czuje jakby wilgoc w bucie. W biurze patrze, a na skarpetce mokra plama, podeszwa buta zas peknieta. :/ Nie pamietam kiedy kupilam te buty, ale nie wiecej niz dwa lata temu. Badziewie jakies. :/ Czekaja mnie wiec zakupy obuwnicze, bo to moje jedyne polbuty. Na pantofelki jest za zimno, a kozakow pod spodnie nie lubie. Spodnic nosic zima tez nie. :D Dosyc mila niespodzianka w pracy bylo to, ze pol godziny przed moim planowanym wyjsciem do domu, rozwyl sie alarm pozarowy. W takim wypadku pracownicy musza opuscic budynek i czekac az przyjedzie straz, sprawdzi co sie dzieje i alarm wylaczy. Wszystkim miny zrzedly, bo na dworze leje, wiec i ja i jeszcze przynajmniej dwie inne osoby stwierdzilysmy, ze jak mamy stac w deszczu 15 minut zeby potem wejsc na kolejne 15, to lepiej juz jechac do domu. ;) Zapakowalam wiec wszystko i pojechalam. Wzielam tez na wszelki wypadek i laptopa, bo na piatek zapowiadali gwaltowne ochlodzenie i zmrozenie tego, co wlasnie zmywal deszcz. Nie bylam pewna co wymysla szkoly, wiec wolalam byc przygotowana. ;) Wieczorem, akurat w czasie kiedy zmusilam Potwory do odrobienia lekcji do Polskiej Szkoly (nie pytajcie z jaka "ochota" do tego podeszli...), owa szkola zadzwonila, zeby poinformowac, ze w te sobote lekcje maja byc juz normalnie w budynku szkoly. Dodatkowo, z racji, ze w styczniu dzieciaki ani razu nie mialy zajec stacjonarnie, odbeda sie one rowniez w kolejna sobote, ktora miala byc feriami zimowymi. Suuuper... :/
W piatek rano okazalo sie, ze mialam nosa z zabraniem do domu laptopa, bowiem o 6 rano otrzymalam zawiadomienie, ze szkoly tego dnia sa zamkniete. Wylaczylam wiec budzik i poszlam spac dalej. ;) Kiedy pozniej wstalismy, okazalo sie, ze mroz, ktory mial nadejsc w nocy, przesunal sie do okolo poludnia. Byly 2 stopnie na plusie i temperatura ani drgnela, wiec pomimo paskudnej pogody (nadal naprzemian lalo i kropilo), po sniadaniu zagonilam Potworki zeby sie ubraly i pojechalismy na zakupy. Te planowo mialam zrobic po pracy, ale szkola zmusila mnie do pracy z domu, to nie bylo wyjscia, szczegolnie, ze obawialam sie, ze po poludniu faktycznie przymrozi i nigdzie juz sie nie rusze. Popedzilam wiec z dzieciakami do jednego sklepu, do drugiego, a potem jeszcze po kawe, caly czas patrzac nerwowo na termometr, zeby zawrocic do domu jakby zaczelo sie ochladzac. Taaa... Obrocilismy bez problemu, a temperatura zaczela leniwie opadac dopiero okolo 16. Mogli wiec z powodzeniem zostawic szkoly otwarte, bo autobusy bez problemu by przejechaly. No ale... Nie powiem, jak juz wrocilismy do domu, a potem jeszcze M. rozpalil w kominku, milo bylo patrzec na deszcz, a pozniej na marznaca mzawke i delikatny snieg, przez okno. Bo temperatura w koncu zaczela faktycznie spadac, tyle ze prognozy pomylily sie o jakies 16 godzin. :D
I tak wlasnie minal kolejny tydzien. Jak niewiele w sumie sie dzialo, widac doskonale po znikomej ilosci zdjec. ;)
Do poczytania!
Nonono, pogratulowac mozna wam zimy! Snieg i mroz konkretne, nawet jesli jest tak tylko przez 1 tydzien. Ladna zima.
OdpowiedzUsuńJa tez sie czesto zastanawiam, po co ktos robi zmiany na stronach internetowych, dzialajacych dotychczas bez zarzutu... Po co wprowadza sie nowosci tam, gdzie w ogole ich nie potrzeba. Jedyne co mi przychodzi do glowy to dawanie pracy, zatrudnienia/zajecia znajomym ludziom/firmom to prowadzacym, czyli umozliwianie im zarobkow. Ze niby cos ulepszyli, poprawili. Zrobili cos za pieniadze, oczywiscie. Wykonali prace - konieczna, potrzebna - jak dziura w moscie.
Niestety, tylko zycie utrudniaja. :D
UsuńStyczen mielismy naprawde pieknie zimowy. Teraz, w lutym przyszla wiosna. W marcu pewnie bedzie nawrot zimy. :D
Ale fajnie macie z tym śniegiem. Co prawda bardziej ze względu na dzieciaki, ale to nie zmienia faktu, że fajnie się patrzy na te Twoje zdjęcia. U nas deszcz i wiatr urywający głowy.
OdpowiedzUsuńJa na tych waszych lunchach też bym raczej nie zjadła zbyt wiele. Co prawda lubię ostre potrawy, ale wszelkie owoce morza, żabie udka itp. mnie nie pociągają. Co więcej na sam widok ośmiornic czy krewetek w sklepowej zamrażalce wszystko mi się cofa :P
Ja z kolei uwielbiam probowac nowych rzeczy i naprawde malo co powoduje u mnie prawdziwe obrzydzenie. A owoce morza uwielbiam. :)
UsuńJa tak naprawde tez wole taka prawdziwa zime ze sniegiem i mrozem, wiec ciesze sie, ze choc styczen dopisal pod tym wzgledem. Luty jest, poki co, beznadziejny. :/
Fajne macie te zimy... Zadroszczę dzieciakom :D No, może nie tego mrozu, ale śnieg i te wszystkie górki do zjeżdżania - bajka!
OdpowiedzUsuńJa lubię ostre potrawy, w domu gotując, muszę się niestety dostosowywać do większości ;P Fajnie tam pewnie macie w pracy, ciekawie, takie towarzystwo, zupełnie inna mentalność.
Ja lubie takie lekko ostre. Jak wpierdziela do potrawy kilo ostrych papryczek, to tez nie tkne. ;)
UsuńTe nasze zimy sa rozne. Czasem snieg nie pada w ogole, a czasem sypie co chwila. Dobrze, ze stoki narciarskie sztucznie nasniezaja. :)
Ten śnieg to proszę podesłać do nas:) Chętnie przygarniemy.
OdpowiedzUsuńW domu 18 stopni? U nas musowo 21 i jak na dworze jest minusowa temperatura, to jeszcze się dodatkowo ubieram:)))
Niestety, dostawy sniegu skonczyly sie w styczniu. Dzis mamy 14 stopni! :D
UsuńTe 18 to tylko w jednym pokoju, bo tam jakos inaczej sie te temperature odczuwa. I w sypialniach. W reszcie domu jest 20, a ja i tak laze w dresach. :)
Piękna ta Wasza zima!!! Bardzo, baaaaardzo zadroszcze. Ja mam ogromny niedosyt naszej, tak pięknie zaczetej i tak szybko i paskudnie skończonej.. chyba. Choć mam nadzieję, że jeszcze nie powiedziała zima koniec.
OdpowiedzUsuńMysle, ze zima ma jeszcze szanse wrocic w marcu. Na co zreszta licze, bo po zimowym styczniu, w lutym mamy wiosne...
Usuń