No nie da sie tego inaczej opisac; przeczytajcie same! W zeszla sobote temperatura doszla do 16 stopni i pobite zostaly wszelkie rekordy, tylko po to, zeby w nocy zaczac gwaltownie spadac. Do obnizajacych sie temperatur, doszly opady sniegu i w rezultacie, niedzielny poranek przywital nas iscie zimowo. Wiekszosc dnia proszyl snieg, a temperatura doszla do 1 stopnia na plusie. Na poniedzialek zapowiadano za to siarczysty mroz i faktycznie, o 7 rano bylo -10 stopni, a najwyzsza temperatura w srodku dnia dotarla do zawrotnej -6 kreski. Bylo piekne slonce, ale przy okazji porywisty wicher, wiec odczuwalna wynosila... -14! :D We wtorek rano, termometr pokazal faktyczne -14. Jaka byla temperatura odczuwalna, wole nie myslec. ;) Sroda zaczela sie ponownie lekkim mrozikiem, ale w dzien, mimo zachmurzenia, podskoczyla do +4. I slupek rteci juz tak zostal, a w nocy zaczal podnosic sie dalej. W czwartek dzien zaczal sie od +11 stopni, a po poludniu temperatura wzrosla dalej, do +15. W nocy stopni bylo nadal kilkanascie, ale nadszedl front i przyniosl ulewe oraz porywisty wicher. Az zal bylo psa wieczorem wypuszczac, ale coz, wysikac sie musi. :) Piatek byl takim przeplatajacym "kwietniem" samym w sobie. Kiedy szlam z dziecmi na przystanek o 7:50 rano, bylo 13 stopni i kropilo. Kiedy wracalam z zakupow o 10:30, juz tylko... 4, ale za to swiecilo piekne slonce. Caly dzien temperatura stopniowo spadala az, o zachodzie slonca, doszla do -1. Taki to byl szalony pogodowo tydzien, a kolejny zapowiada sie bardzo podobnie. ;)
W sobote 12 lutego pogoda byla jak marzenie, ale niestety nie dane bylo nam z niej pokorzystac. Rano, przy intensywnych prostestach, zawiozlam Potworki do Polskiej Szkoly. Niestety, jednej mojej kolezanki nie bylo, a druga miala plany, wiec kawa w milym towarzystwie przeszla mi kolo nosa. ;) Pojechalam za to do chalupy, gdzie przynajmniej pozytecznie wykorzystalam czas, bo posprzatalam w kuchni i lazienkach. Po poludniu zas M. umyslil sobie, zeby pojechac do spowiedzi i zabrac przy okazji Potworki. A jak juz czlowiek tam byl, to zostalismy na mszy. Troche zalowalam tej pieknej pogody, ale przyznaje, ze perspektywa spokojnej niedzieli, bez zrywania sie rano do kosciola, byla zbyt kuszaca. ;)
Zgodnie z prognozami (a to niespodzianka!) w niedziele rano okazalo sie, ze temperatura spadla na leb na szyje, a z nia przyszedl snieg. Nie za duzo, ale wystarczajaco zeby pokryc powierzchnie ktore, po ostatnich rekordowo cieplych dniach, zdazyly kompletnie odtajac.
Poniewaz msze zaliczylismy dzien wczesniej, poranek byl bardzo spokojny. Wszyscy pospalismy dluzej niz zwykle, no, poza M., ktory przyzwyczajony do wstawania o 3:30, zerwal sie z samego ranka i o 9 rano juz nie wytrzymal i poszedl odsniezac. ;) Zupelnie niepotrzebnie zreszta, bo po ostatnich cieplych dniach, z nagrzanych chodnikow oraz podjazdu snieg sam schodzil, no ale kto mu zabroni... ;) Potem chwile M. pogadal z rodzicami, ja zadzwonilam do taty, a wczesnym popoludniem, jak zwykle sie rozdzielilismy. Malzonek pojechal na silownie, a ja z Potworkami do kina. Mlodziezy zachcialo sie obejrzec "Encanto" (w Polsce z jakiegos powodu przechrzczone na "Nasze magiczne Encanto" :D), ktore weszlo do kin na Indyka, ale wtedy ich jakos nie ciagnelo. Film jednak najwyrazniej zrobil furore wsrod innych dzieciakow, koledzy z klas spiewaja wszystkie piosenki i wiedza o co chodzi, wiec Potworki zapragnely rowniez sprawdzic na czym polega fenomen tej bajki. Smialam sie, ze obejrzec go chciala rowniez Bi, ktora od kilku lat uwazala sie za taka "dorosla" i twierdzila, ze ona bajek nie lubi i interesuja ja tylko filmy z prawdziwymi aktorami. Wiem zreszta skad sie to wzielo. Kilka razy biorac Potworki do kina, pisalam do mojej sasiadki, a mamy najlepszej kolezanki Starszej, z pytaniem czy nie chce dolaczyc ze swoimi dziewczynami. Odpowiedzi dostawalam dosc "kryptyczne" (i w koncu przestalam w ogole proponowac), ale zrozumialam z nich, ze ich corki bajek nie ogladaja. I faktycznie, w dobie wszechobecnej Elsy i innej Disney'owskiej ferajny, te dziewczyny nigdy nie mialy bluzek z bohaterami ani innych akcesoriow w tym stylu. Podejrzewam, ze to nie do konca wybor dziewczynek, ale stoja za tym ich rodzice, ktorzy maja jakies wlasne rozumowanie. A ze Bi i starsza z nich byly przez prawie 4 lata w jednej klasie i doslownie nierozlaczne, wiec moja corcia, jak taka bezmyslna papuga, tez przejela te niechec, awanturujac sie przy okazji, ze ona jest juz za duza na bajki (taaak, w wieku 8 lat...). Tymczasem w tym roku, w nowej szkole, dziewczyny zostaly w koncu rozdzielone. Spotykaja sie oczywiscie w domu, u nich czy u nas, ale to juz nie ta czestotliwosc co kiedys. Na poczatku byla czarna rozpacz, ale mysle, ze moze im to wyjsc pod wieloma wzgledami na dobre. Najwyrazniej nowi koledzy Bi z klasy sa "normalni" i panna przekonala sie wlasnie, ze w wieku 10 lat spokojnie bajki nadal sie oglada. ;) W kazdym razie, Potworki nagle w zeszlym tygodniu wyskoczyly z prosba, zeby pojsc na to Encanto, a ja bezradnie rozlozylam rece, ze teraz juz pewnie nawet go nie graja. I faktycznie, w kinie do ktorego zwykle jezdzimy, maja juz zupelnie inny repertuar, ale w innym, tylko troche dalej, nadal mieli pojedyncze seanse.
Bilety kosztowaly tylko $3 (pewnie dlatego, ze to juz koncowka pokazow tej bajki)!!! Normalnie jak za darmo! :O Dla mnie to byl powrot do przeszlosci, bo w tym kinie bywalam daaawno temu, z jednym z bylych chlopakow. Wtedy oczywiscie wygladalo zupelnie inaczej, no ale wspomnienia sa. ;) Dla Potworkow to oczywiscie jakas dodatkowa atrakcja, bo tam ich jeszcze nie bylo. Sama bajka oni byli zachwyceni. Mnie sie podobala, owszem, ale bez szalu. Oczywiscie przez reszte wieczora slyszalam w kolko kilka wersow piosenki "We don't talk about Bruno", az utknela w mojej wlasnej glowie. :D
Poniedzialek (jak pisalam na poczatku) przywital nas mrozem: -10. Nawet w srodku dnia temperatury leniwie podniosly sie raptem do -6 i na mysl o spedzeniu wieczora na stoku, przechodzily mnie ciarki. Co jednak bylo robic, lepiej tak, niz jak tydzien wczesniej, w padajacej mzawce i mgle. :D Poza tym, to juz ostatni raz.
Przyznaje, ze jak na jesien nie moglam sie doczekac, tak teraz w zasadzie odetchnelam z ulga. Chyba dlatego, ze w tym roku troche bylo jednak z tym stresu. W mojej pracy prawie wszystkie te dlugie dni, kiedy musze siedziec do pozna, wypadaly w poniedzialki, wiec pytanie bylo, ile razy uda mi sie z klubem narciarskim wyskoczyc. Tym razem mialam szczescie, bo pozny dzien w pracy przelozono z poniedzialku na wtorek. Inaczej nie moglabym tam tego dnia byc. Jak juz tym sie denerwowalam, dodatkowo dochodzil stresik, czy w te dni kiedy moglabym pojechac, nie rozchoruje sie czy cus. ;) W styczniu minal rok od mojego zapalenia nerki, ale nadal pamietam ten bol, dlatego kazde pykniecie w plecach stawia mnie natychmiast na bacznosc: to czy jeszcze nie to?! :D Zamartwianie sie to niestety moje drugie imie. ;) Klub byl jednak glownie dla Kokusia, a on go uwielbial. To najwazniejsze. No i to takie urocze, kiedy synek jedzie wyciagiem z kolegami pare razy, ale potem oznajmia, ze teraz pojedzie z mama, "zeby nie czula sie samotna". Jak tu nie kochac tego mlodziaka?! <3 Tego dnia na poczatku jezdzilam jak zwykle z Nikiem i jego kumplem.
Warunki na stoku byly zaskakujaco dobre. Poniewaz z soboty na niedziele tak nagle zmrozilo, spodziewalam sie sporego oblodzenia, a bylo wiecej puszystego sniegu. Od razu lepiej sie zrobilo i moje nogi nawet nie protestowaly. Dopiero wieczorem poczulam miesnie. :) Po przerwie na jedzenie, dostalam pod swoje skrzydla bande chyba 5 chlopcow (plus jedna dziewczynke, ktora woli jezdzic z chlopakami, a nie innymi pannami :O), plus Nik i jego kolega. W teorii mieli mi sie od czasu do czasu meldowac, w praktyce Mlodszy oraz G. do nich dolaczyli, wiec jezdzilismy cala gromada. Na najlagodniejszym stoku porobili gorki i male skocznie, wiec jezdzilismy glownie tam, bo dla chlopcow to oczywiscie najlepsza rozrywka.
Oni i tak zamiast jechac normalnie szlakiem, szukaja jakichs bocznych sciezynek miedzy drzewami. Strach pomyslec co beda wyprawiac za kilka lat, kiedy na stoku nie beda juz pod opieka doroslych. ;) Wieczorem Nik stwierdzil, ze to bylo najfajniejsze szusowanie, poza tym, gdzie jezdzi z tata, bo tatus zabiera go na czarne szlaki. Jak tu wyciagnac M. na stok zeby pojezdzil z synem? :/
I tak mi wlasnie minely WaleWtynki - odmrazajac sobie kinola na stoku. :D Nie narzekam jednak, bo wiadomo, ze M. jest romantykiem do bani i tak czy owak nic nie mielismy zaplanowanego dla nas jako pary. A ze narty szczerze lubie, to spedzilam to popoludnie przyjemnie i z moja ukochana, najmlodsza "Walentynka". ;) Tymczasem Bi miala w szkole Walentynki klasowe, gdzie kazde z dzieci mialo wpisac cos milego na serduszkach kolegow. Musze przyznac, ze bardzo fajnie to wyszlo i na pewno jest to mile dla tych mnie popularnych dzieci, choc widac na pierwszy rzut oka, kto robil to na odwal-odpieprz, albo brak mu bylo inwencji tworczej. :D
Wtorek byl kolejnym lodowatym dniem. Rano w salonie ponownie temperatura nie chciala podniesc sie do wiecej niz 15 stopni... Oczekiwanie na autobusy to bylo przytupywanie dla rozgrzewki, a jak tylko przyjechaly (obydwa prawie jednoczesnie na szczescie), Potworki pobiegly do nich bez chociaz szybkiego uscisku na pozegnanie. Po pracy dla jednych i szkole dla drugich, Bi miala gimnastyke. Drobnym urozmaiceniem byl fakt, ze musialam wziac ze soba Kokusia, M. mial bowiem wizyte lekarska. Nie bylo mi to bardzo na reke, bo chcialam w spokoju poplotkowac z kolezanka. Jej trzylatka wiadomo, nie bardzo zwraca uwage na to, o czym paplamy, ale Nik to juz "gumowe ucho". ;) Zastanawialam sie tez, czy mlodziez nie bedzie probowala wyczyniac jakichs akrobacji w aucie. Nie bylo jednak wyjscia; musialam zabrac Mlodszego ze soba. Na szczescie dzieciakow jakby nie bylo. Jedno wpatrzone w bajki na telefonie, drugie w Nintendo i Mala tylko od czasu do czasu podkarmiala Nika chrupkami, z czego on zreszta mial niezla radoche. ;)
Ranek w srode byl juz cieplejszy - "tylko" -8. ;) Po poludniu temperatura podniosla sie jednak na plus i osiagnela +4 stopnie. Niestety, autobus Kokusia mial nowego kierowce (kierowniczke? :D), ktora nie znala adresow i nie wiem czy nie zostala sciagnieta w ostatniej chwili, bo spoznila sie o 35 minut (Bi pojechala o czasie)! A my tam stalismy na mrozie, marznac niemilosiernie... Swiecilo piekne slonce i na poczatku nawet nie bylo zle, ale po jakims czasie juz czlowiek naciagnal kaptur na glowe, dlonie wepchnal w kieszenie kurtki i przytupywal wpatrzony tesknie we wjazd na nasze osiedle, wypatrujac koloru zoltego. ;) W ktoryms momencie podjechal sasiad, ktory zrezygnowany postanowil zawiezc corke do szkoly i zaoferowal, ze wezmie tez Nika. Niestety Mlodszemu wlaczyl sie "niesmialek" i nie chcial, mimo, ze przeciez ich zna i nie ma problemu zeby bawic sie u nich w domu. Potem mi powiedzial, ze nie lubi jezdzic obcymi samochodami. :D Wlasciwie juz powiedzialam Kokusiowi, ze czekam jeszcze 5 minut i tez go zawioze i w tym momencie autobus wyjechal zza zakretu. :D Po poludniu, juz tradycyjnie, M. zabral Mlodszego na basen i zostal na silowni, a ja zagonilam Bi pod prysznic, a pozniej pojechalam po syna. Tego dnia cwiczyli styl motylkowy.
Odbylam tez z Mlodszym rozmowe na temat dodatkowych sportow. Poki co, narty sie skonczyly, a pilka nie zaczyna az do konca kwietnia. Sa jednak kolejne sesje szermierki oraz karate. Obie dyscypliny wczesniej sprobowal i mu sie podobalo. Teraz jednak cos sie odmienilo... Na szermierke nie ma ochoty, a z karate odstraszyl go sam... sensei. Kiedy konczyla sie ostatnia sesja, w ktorej Nik bral udzial (jeszcze przed Swietami), trener zaczynal wprowadzac elementy zapasow. Mlodszy stanowczo sie opieral zeby sprobowac zbic ktoregos kolege z nog. ;) Na pozegnanie jednak sensei powiedzial kazdemu z dzieci, czego bedzie od nich oczekiwal kiedy zajecia znow rozpoczna sie po przerwie i Kokusiowi wlasnie zapowiedzial, ze chce zeby sprobowal walki z przeciwnikiem. Gdyby Mlodszy zapisal sie na kolejna sesje "z marszu", pewnie nawet by o tym nie myslal, ale teraz minelo troche czasu i widze, ze Nik za dlugo "przegryzal" to, co uslyszal. Tlumacze, ze przeciez jak sie uprze, ze nie jest gotowy, sensei go nie zmusi. Ze musza cwiczyc tez inne elementy sztuk walk, wiec nie beda uprawiac zapasow na kazdych zajeciach. Mlodszy jednak sie zaparl, ze nie i koniec. Co robic, trudno, moze sam zdecyduje sie do tego wrocic...
W czwartek, podobnie jak w poprzednia sobote, wyciagnelam z szafy kurtki wiosenne. Juz rano bylo 11 stopni i caly czas robilo sie cieplej. Az strach pomyslec ile byloby stopni gdyby zaswiecilo slonce. Od rana sie chmurzylo, wiec temperatura doszla ledwie do 15 stopni. No ale pietnascie stopni w polowie lutego, to niezly wynik! Dobra, moze nie powinnam robic sensacji, bo w zasadzie juz od kilku lat luty przynosi takie anomalie. Pamietam zdjecie jeszcze ze starego domu, gdzie Potworki bawia sie na ostatniej kupie sniegu, a maja na sobie kalosze i bluzki z krotkim rekawkiem. A cztery lata temu, tuz przed przeprowadzka, bylismy w odwiedzinach u (jeszcze) dawnych wlascicieli naszego domu i wszyscy tez mielismy na sobie tylko cienkie bluzeczki. Tak jest praktycznie co roku, czlowiekowi wydaje sie, ze nadeszla wiosna, a potem okazuje sie, ze to tylko zlosliwe poczucie humoru Matki Natury i w marcu wraca zima. ;) Po poludniu Potworki nie mialy zadnych dodatkowych zajec i fajnie byloby chociaz zaczac lekcje do Polskiej Szkoly. Co prawda w ten weekend dzieciaki maja przerwe, ale przynajmniej czlowiek by troche nadgonil, zeby za tydzien nie stresowac sie, czy zdazy. Niestety, nauczycielka Kokusia przyslala juz prace domowa, a Bi nie. Zapewne mysli, ze ma czas, skoro w ten weekend nie ma zajec, moglaby jednak pomyslec logicznie, ze wielu rodzicow chcialoby odrobic lekcje wczesniej, albo inaczej, robic je po troszku, korzystajac z kilku dni wiecej. Poza tym, przed nami dlugi weekend, ktory sporo osob wykorzystuje na wyjazdy (nasi sasiedzi polecieli sobie na jedna z Karaibskich wysp, ha!), wiec tych dni nie ma az tak znowu duzo. W kazdym razie, Potworki zawsze odrabiaja lekcje do Polskiej Szkoly razem, inaczej jest marudzenie i pretensje, ze on/ona ma mniej, a dlaczego ja tak duzo, a dlaczego ja musze, a siostra/brat nie, itd. Zdecydowanie mniej nerwow dla mnie. ;) Czekamy wiec (nie)cierpliwie az nauczycielka Bi sie obudzi. :)
Przebisniegi w ogrodku sasiada, ktore po niedzielnym sniegu oraz mrozie z poczatku tygodnia, troche zmaltretowalo, znow zaczely dumnie prostowac biale glowki. :)
Ja zas otrzymalam maila ze szkoly, ktory sprawil, ze Potworki zaplasaly w tancu radosci. Od kilku tygodni w naszym Stanie trwala debata nad maseczkami w szkole. Przypomne, ze tutaj musialy byc one noszone caly czas w budynku: w klasach, na korytarzach, na sali gimnastycznej... Zdejmowane byly tylko do jedzenia oraz podczas wyjsc na podworko. W zwiazku z gwaltownym spadkiem liczby pozytywnych testow (w tej chwili odsetek wynosi okolo 6%), gubernator Stanu oglosil, ze chce zlikwidowac ten odgorny nakaz (ktory sam wprowadzil w sierpniu 2020 roku). Jak to bywa ze wszystkim co dotyczy koronki, rozpetala sie mala burza. Decyzja zalezala od tego czy rzadzacy Stanem przeglosuja przedluzenie dla gubernatora wyjatkowej mocy wykonawczej, ktora otrzymal w zwiazku z epidemia, a ktora pozwalala mu podejmowac decyzje wzgledem zdrowotnego "dobra" (bo to jednak mocno subektywna rzecz) mieszkancow wedlug wlasnego widzimisie, z pominieciem normalnego, czasochlonnego wprowadzania nowych ustaw. Przy okazji oczywiscie pojawily sie glosy senatorow, innych politykow, ekspertow, celebrytow oraz zwyklych, szarych obywateli, ktorzy musieli wyrazic swoje (mocno podzielone) zdania na ten temat. Kilka dni temu gubernatorowi przedluzono te moc wykonawcza w kilku sektorach, w tym zwiazanym z maskami. Gubernator oglosil koniec odgornego przymusu, ale zostawil decyzje kazdej miejscowosci. Jeszcze zanim wszystko przeszlo, pare miast juz oglosilo, ze bez wzgledu na final, maski zostaja, wiec czekalam z napieciem na to, co postanowi nasze miasteczko. W koncu przyszedl dlugo oczekiwany mail ze szkoly i YES!!! Od 1 marca koniec z "kagancami" w szkolach! Oczywiscie nie ludze sie i wiem, ze bedzie pewnie pierdylion wyjatkow i specjalnych okazji, kiedy maseczki beda wymagane, poki co zostaja tez w autobusach (ktore traktowane sa jako transport publiczny). Nie mowiac juz o tym, ze decyzja co do masek zostala przekazana rodzicom (czyli prawidlowo), a wielu, jak moi sasiedzi, na pewno bedzie posikana ze strachu i przy nich jeszcze zostanie. Nie mniej to jednak maly kroczek w kierunku normalnosci. :) Potworki odliczaja juz dni do 1 marca; ja poki co w pracy nadal w masce... ;)
W piatek Potworki konczyly lekcje wczesniej. Dlaczego? A kto to wie... Prawdopodobnie kadra chciala wczesniej zaczac dlugi weekend. ;) To oczywiscie wymusilo wczesniejsze wyjscie z pracy dla mnie. Poniewaz chcialam jeszcze zrobic normalne, tygodniowe zakupy, zawiadomilam w pracy, ze tego dnia bede pracowac z domu. Kiedy rano stalam z Potworkami czekajac na autobusy, bylo niesamowicie cieplo, bo 13 stopni. Juz bylo jednak czuc zimny, polnocny wiatr. Na zakupy pojechalam jeszcze w wiosennej kurtce, ale kiedy wyszlam ze sklepu, wiatr tak mnie owial, ze jadac o 13 po dzieciaki, ubralam juz zimowy plaszcz. Temperatura caly dzien stopniowo opadala i z porannej "wiosny", do godziny 17 zrobilo sie -1, czyli powrocila zima. ;) Korzystajac z wczesniejszego zakonczenia lekcji, pozwolilam Potworkom zaprosic kolegow. Oboje marudzili o to juz jakis czas, ale M. jest wielkim przeciwnikiem obcych dzieciakow w domu i zawsze znajdywal tysiac wymowek, dlaczego nie moga. ;) Tym razem stwierdzilam, ze moge dzieciarnie odebrac ze szkoly i napisac rodzicom, ze sa do odebrania o 16, czyli akurat w porze, kiedy malzonek dojezdza do domu. To dawalo mlodziezy 2 godziny zabawy, bo zanim obrocilam na dwie szkoly, do domu dojechalismy tuz przed 14. Chlopcy jak zwykle bawili sie przednio, wiekszosc czasu oczywiscie napierdzielajac na dole w Minecraft.
Ten duzy ekran starego telewizora to jednak jest swietna rzecz. ;) Dziewczynom cos zabawa nie szla... Najlepsza przyjaciolka Bi wyjechala na dlugi weekend, wiec Bi zaprosila inna, o zabawe z ktora tez prosila juz jakis czas. Dziewczynka byla u nas latem i wydawalo sie, ze dobrze sie dogadywaly, tym razem jednak slyszalam jak Bi bezskutecznie probowala odciagnac kolezanke od tableta i jakos nie udalo im sie znalezc zadnej innej, wspolnej aktywnosci. Mozliwe, ze tej panny juz u siebie nie zobacze. ;)
Przed nami (mna i Potworkami) cztery dni laby. To znaczy, teoretycznie pracuje z domu we wtorek, ale umowmy sie, "isc" do roboty we wlasnej jadalni i w dresach, to nie to samo co zasuwac do biura. :D
Milego tygodnia!
Pogoda widzę zwariowana nie tylko u nas. Choć u Was szaleje z temperaturami i śniegiem, a u nas głównie z porywistym wiatrem.
OdpowiedzUsuńMy byliśmy na tej bajce w ferie, w ramach nagrody za pobranie krwi. Przyznam, że nie tylko dzieciakom, ale też nam się bardzo spodobała. Może dlatego, że w zachowaniu nestorki rodu widziałam wiele zachowań mojej mamy i dlatego też stwierdziliśmy, że to ona powinna ją obejrzeć. Na pocieszenie powiem, że nasze dzieciaki do dzisiaj (po ponad miesiącu), śpiewają piosenki z tej bajki, a ta o Bruno jest ich ulubioną, choć czasami podstawiają też inne imiona. Szkoda, że u nas kina nie zmniejszają ceny za bilety przy filmach, które za moment mają zniknąć, bo choć do kin weszła w listopadzie, a my byliśmy na niej w styczniu, to płaciliśmy normalną cenę 24,90 zł. Swego czasu miałam koleżankę, która nie uznawała żadnych nadruków na dziecięcych ubrankach, więc kiedy inne dzieci chodziły w bluzkach z postaciami z bajek, jej córka zawsze chodziła w gładkich.
Najważniejsze, że wypady na narty się udały i Nik zadowolony, a i Ty trochę poszusowałaś. Dziewczynce się nie dziwię, ja też zazwyczaj wolałam się bawić z chłopcami - mieli ciekawsze zabawy :D
U nas maseczki w szkole były noszone na korytarzach, ale w salach zdejmowali i na salach gimnastycznych też nie mieli. Jak idą na dodatkowe to mają do wejścia do szatni, wtedy zdejmują i zakładają dopiero po skończonych zajęciach wychodząc z szatni. Rodzice mają cały czas. Chociaż jak mają trening w piątek, na tej dużej sali i wówczas rodzice stoją w większych odległościach od siebie, to nawet my je ściągamy - chociaż jest jedna woźna, która chodzi i karze zakładać... Ale też czekam na moment zdjęcia maseczek w pomieszczeniach.
Mam wrażenie, że te zabawy będą tak coraz częściej wyglądały. Obserwuję to na placach zabaw, gdy my graliśmy w gry, albo lataliśmy po drabinkach, teraz dzieciaki siedzą na ławkach, każde w swoich telefonach. Ale pewnie masz rację, że koleżanka już się u Was nie pojawi, tak jak ostatni kolega Jasia u nas. Jednak Wasze dzieciaki tutaj są podobne do naszych i jak kogoś zapraszają to po to, aby się z nim pobawić.
Tak, dzieciaki jednak sa nadal na tyle male, ze jak sa koledzy, to do zabawy (nawet jesli jest to wspolna gra na konsoli), a nie zeby siedziec razem, ale osobno, kazde wpatrzone we wlasny ekran. ;)
UsuńPowiem Ci, ze z tymi maseczkami to nie moge sie doczekac az wszedzie po prostu z nich zrezygnuja... Nie zeby mi jakos straszliwie przeszkadzaly, ale kiedys bylo wiadomo, ze wszedzie maja byc i czlowiek jakos o nich pamietal. Teraz tu trzeba, tam nie i nagminnie o nich zapominam. :D
Pogoda nadal zwariowana. Raz 18 stopni, raz pada snieg, oszalec mozna. ;)
Pogoda przewrotna. Ten okres przedwiosenny jest jak dla mnie najgorszym okresem w roku. Człowiek rano wychodzi wybierany, a I tak marznie, a potem się kisi w tej kurczak... jeszcze kilka tygodni i będzie wiosennie :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Was, że macie siłę na te wszystkie zajęcia pozalekcyjne. Ja nie raz mam dość, a tylko 3 razy w tygodniu z synem zasuwam na fizjoterapię.
Macie w ogóle czas tak zasiąść wszyscy razem i się tak rodzinnie zrelaksować, powygłupiac?
My to chyba jednak domatorzy jesteśmy :P
Jezus, jak mi tu słownik namącił!
UsuńDopiero teraz zauważyłam. Sorki.
*wyubierany
*tej kurtce
Domyslilam sie, co chcialas napisac. ;) Mi tez czasem telefon przekreca wyrazy po swojemu.
UsuńTak naprawde to mamy tyle samo zajec, bo Wy 3 razy w tygodniu fizjoteriapia, a my mielismy narty i basen Kokusia oraz gimnastyke Bi, czyli tez trzy dni. ;) No i Polska Szkola w sobote, ale to jakos tak osobno traktuje. :D
Wiesz, moj maz to jest taka zrzeda czasem, ze ja sie wlasnie wyglupiam czy gram z dzieciakami, a on burczy zebysmy byli ciszej, bo jasnie pan bez humoru. :/
Z tą pogodą to przekichane macie:) W ciągu jednego dnia można się przebierać parę razy jak widać by móc dopasować się do warunków atmosferycznych:))
OdpowiedzUsuńU nas maseczki były tylko w starszych szkołach:) Na szczęście moich to ominęło:)
U nas teraz tez kazdego dnia zaliczamy minimum dwie pory roku. Czasem trzy. :D
UsuńU nas też pogodowe szaleństwo, raz się człowiek poci, raz mu wiatr głowę urywa. Ale byle do wiosny, już ją przecież prawie widać ;)
OdpowiedzUsuńU nas ta wiosna jest juz calkiem widoczna, tylko co kilka dni zima nadal wraca uparcie. ;)
UsuńNo nie, wcisnelam niechcacy niechcacy "skomentuj jako" zamiast "opublikuj" i jak wróciłam to komentarza brak :( a poemat stworzyłam i to na telefonie..
OdpowiedzUsuńZachwycałam się przebisniegami, marudziłam że u nas przez zbyt dużo wody po deszczach chyba wszystko się zmarnowało. O ,azdroszczeniu wam śniegu, o podziwianiu Potworków i o tym, że NIK jeszcze może się przekona do karate. Tymon po tylu latach dopiero wraz do kata się pr ekonal, resztę ćwiczeń lubił. I dużo dużo jeszcze napisałam I zła jestem, że zniknęło :(
I cholera ślepa chyba jestem, bo nie dość, że nie trafiam w odpowiednie "kliki" to i pisanie też widzę mi na telefonie nie idzie. Mam nadzieję, że zrozumiesz co pisze. Jest u nas 01.57 może to też porą temu winna.
UsuńBuziaki
Rozumiem, Kochana, rozumiem. Ja z telefonem sie poddalam, bo moje komentarze ulatuja w eter i nie wiem jak to naprawic. :D
UsuńCo do karate to zla jestem na tego sensei'a, bo Mlodszy lubil te zajecia, to idiota nagadal mu, ze MUSI zaczac sie zmagac z kolegami. Wiem, ze Nik sam by do tego dojrzal, ale poki co nie ma mowy zeby walczyl sam na sam na srodku. Trema go zzera. No i w ten sposob sensei sam odstraszyl calkiem zdolnego ucznia, bo teraz Mlodszy nie chce o karate nawet slyszec. :/