Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 28 stycznia 2022

Pogoda w kratke oraz troche sportu, czyli koniec stycznia

No, prawie koniec; zostalo w koncu jeszcze kilka dni. :D

W sobote, 22 stycznia, Nik mial drugie (i niestety najwyrazniej ostatnie w tym sezonie) zawody plywackie. Z racji, ze mialy sie one odbyc po poludniu, zas Polska Szkola byla nadal na Zoomie i w skroconej wersji, plan byl zeby rano sie normalnie polaczyli na lekcje, a potem Nik mialby godzine przerwy przed zawodami. Potworki podniosly jednak lament (nawet Bi, ktora zadnych zawodow nie miala), ze jak to?! Ze przeciez jak Nik ma wyscigi, to nie powinni miec Polskiej Szkoly! Tlumaczylam, ze spokojnie wyrobia sie i z jednym i z drugim, ale w koncu machnelam reka - a niech sobie te lekcje odpuszcza. W koncu wiecej zawodow ma juz tej zimy nie byc. ;) Ranek byl wiec spokojny i niespieszny, czyli wlasnie taki, jaki powinien byc w sobote. Malzonek byl w pracy, ale wrocil jeszcze przed moim i Kokusia wyjsciem, wiec zostal z Bi, my zas popedzilismy na basen. Bardzo "pedzic" zreszta nie musielismy, bo zawody odbyly sie "wirtualnie", czyli kazda druzyna plywala na wlasnym basenie. Mialam wiec cale dwie minuty jazdy. :D Ponoc druga druzyna ma nadal sporo problemow i ograniczen i nie chcieli goscic przeciwnikow, bojac sie koronki. Trenerzy uzgodnili wiec, ze kazdy poplynie u siebie, a potem mieli porownac uzyskane wyniki. Dziwny uklad, ale to wiedza powszechna, ze przyszlo nam zyc w dziwnych czasach. W kazdym razie, przynajmniej mielismy blisko, bo basen przeciwnikow znajduje sie ponad pol godziny jazdy, a tak to nawet mi sie auto nie zdazylo rozgrzac, a bylismy na miejscu. :D Nik ucieszony i podniecony, lecial jak na skrzydlach.

Kibicuja kolegom :)
 

Liczyl pewnie na kilka latwych wygranych, jak ostatnio. No i sie przeliczyl. ;) Tym razem trener tak ustawil mu wyscigi, ze plywal nie tylko przeciw czarnoskoremu koledze, z ktorym ida zawsze leb w leb i licza sie milisekundy zeby zobaczyc kto wygral, ale jeszcze przeciw mlodemu azjacie, ktorego nie bylo na poprzednich zawodach, a teraz okazalo sie, ze jest bardzo szybki i zostawial wszystkich daleko w tyle.

Zeby nie byc goloslownym - ujecie z jednego z wyscigow. Czy bylybyscie w stanie stwierdzic, ktory doplynal pierwszy?! Tu bedzie sie liczyl refleks w przycisnieciu guzika na stoperze! :D
 

Poki trener nie porowna czasow przeciwnej druzyny, nie bedzie wiadomo na 100%, kto zajal ktore miejsce, ale poki co Nik byl (chyba, bo jak wspomnialam, z jednym kolega przyplywaja w praktycznie tym samym czasie), dwa razy drugi, raz trzeci i jedna sztafete jego grupa wygrala. Oczywiscie panicz spuscil nos na kwinte, ale pocieszalam go, ze najwazniejsze to dac z siebie wszystko, a to nie tylko sa nadal bardzo dobre miejsca, ale jeszcze, co maja powiedziec dzieciaki, ktore zajely 4 czy 5 miejsce?! A zdarzalo sie to i Bi kiedy jeszcze plywala... Mam nadzieje, ze bedzie to dla Kokusia dobra lekcja na przyszlosc. Mlodszy poki co rezygnowac z plywania nie chce, ale nie ma tez ochoty jezdzic na wiecej niz jeden trening w tygodniu, a jest ich az cztery (sobotni juz z gory odpada przez Polska Szkole). Przymykam na to oko, bo ze wzgledu na jego wade postawy, chce zeby plywal chociaz ten raz (a wiem, ze jakbym cisnela na wiecej, to Nik raczej by zrezygnowal z basenu zupelnie), ale mam nadzieje, ze Mlodszy wyciagnie wnioski i przed kolejnymi zawodami zacznie trenowac czesciej. Niestety, plywanie to jest taka dyscyplina, ze jak sie juz pozna style, to szybkosc i wytrwalosc zalezy bardzo od czestotliwosci treningow...

Tu wyscig zabka. Nik jest po prawej. Po lewej plynie wspomniany przeze mnie azjatycki chlopiec, zostawiwszy konkurencje daleko w tyle. ;) Nik w koncu srodkowego chlopca solidniej wyprzedzil i doplynal drugi.
 

Nik wiec sie scigal, a ja bylam kolejny raz wolontariuszem, a ze po ostatnich zawodach stwierdzilam, ze moja rola nie byla taka zla, wiec ponownie zglosilam sie jako "runner". Mierzacy czas stercza cale zawody przy basenie, a notujacy wyniki przy biurku, zawaleni karteczkami z czasami oraz tabelkami i musza porownywac milisekundy oraz zaznaczac zajete miejsca. "Biegacz" jednak ma wiecej swobody. Moglam spokojnie poruszac sie wokol basenu, zrobic moment przerwy zeby nagrac Nika, itd. Zgodnie z nazwa jednak, sporo sie tez musze nabiegac zeby zebrac karteczki z zaznaczonymi czasami i zaniesc je do stolika osob notujacych wyniki. Szczegolnie przy mlodszych grupach, ktore maja krociutkie wyscigi, wiec leca jeden za drugim. W rezultacie, po 3 godzinach krazenia prawie non stop w te i nazad basenu, nogi wlazily mi w tylek i w domu z ulga klapnelam w koncu na fotel. ;) Reszta popoludnia zleciala tak, ze nawet nie pamietam co robilismy, wiec pewnie nic specjalnego. ;)

Weekendowy relaksik :)
 

W niedziele M. mial wolne! Trzeba by to wydrapac na scianie! Pierwszy dzien wolny od 3 stycznia! :D Rano pojechalismy do kosciola, potem po kawe, a pozniej juz planowalismy spokojne popoludnie. Plany troche sie ryply, bo Bi juz ze trzy tygodnie suszyla nam glowe o zaproszenie kolezanki, ale i jej rodzina i my mamy napiete grafiki, wiec ciagle nie moglismy sie zgadac. Tego dnia, kiedy napisalam do sasiadki, odpisala, ze akurat jada na lodowisko. Odpowiedzialam, ze bedziemy w domu jakby A. miala ochote potem wpasc sie pobawic, ale po cichu liczylam, ze juz tego dnia nie da rady. ;) W miedzyczasie napisala mama kolegi Nika, czy Mlodszy ma ochote sie pobawic. Przy tym tak zesmy sie dogadaly, ze ja bylam pewna ze H. przyjedzie do nas i potem sie zdziwilam kiedy kolega zapukal do drzwi i oznajmil, ze przeciez Nik mial jechac do nich. ;) Zadnej z nas nie robilo roznicy gdzie chlopaki zostana, ale ostatecznie Mlodszy pojechal do nich. To oznaczalo z kolei, ze ktos musial go odebrac, wiec nici z zaszycia sie w chalupie. ;) W czasie kiedy Nik byl u kolegi, sasiadka napisala, ze kolezanka Bi jednak da rade przyjsc, z siostra na doczepke. Ech... A juz sie cieszylam, ze mozna bedzie spokojnie polazic w gaciach. :D Dziewczyny przyszly, po chwili M. przywiozl tez Kokusia, ale cala czworka byla nadzwyczaj spokojna. Dzieciarnia dorasta, bo nawet najmlodsza dziewczynka skonczyla juz 8 lat. Kiedys najlepsza zabawa to bylo dzikie ganianie gora - dol po domu, przy akompaniamencie wrzaskow. Teraz zaszyli sie w pokojach Potworkow i nie wiedzialabym nawet co robia, gdyby nie to, ze Bi przyszla spytac czy moze przebrac sie w legginsy, bo uczy kolezanki wygibasow z gimnastyki. Nie wiem jak Nik wpasowuje sie w ten babiniec, ale nie narzeka. Zawsze chetnie do nich chodzi, a i teraz, jak tylko wszedl do domu, zaczal nawolywac mlodsza sasiadke. ;) Dopiero pod koniec, niewiadomo dlaczego, starsze dziewczyny rozsiadly sie przy kuchennym stole, a Nik i mlodsza panna, na schodach. Poniewaz na dole mamy otwarty plan domu, wiec dzieciece rozmowy i chichoty troche jednak irytowaly i przeszkadzaly... Tata przyjechal po dziewczyny dopiero przed 18, a tu jeszcze trzeba bylo wykapac Potworki i szykowac sie na kolejny dzien. Przygotowania zaczelam juz wczesniej, ale musialam jeszcze zapakowac wszystkie narciarskie akcesoria Kokusia, nie mowiac juz o samych nartach i kijkach. Kolejnego dnia czekala bowiem Mlodszego znow wycieczka na stok.

Poniedzialek zaczal sie od lekkiego biegu, bo musialam wyszykowac i Potworki i siebie, zeby po ich odwiezieniu do szkol, pojechac prosto do pracy. Na szczescie, dzieki temu ze wiozlam dzieciaki (zeby za jednym zamachem odstawic tez sprzet Kokusia), poranna bieganine moglismy zaczac pol godziny pozniej. ;) W pracy nerwowo, bo jedna z wazniejszych laborantek, odpowiedzialna za trzy testy przy produkcji probek, ma w domu siedlisko koronki. I maz i obie corki pozytywne. Ona poki co negatywna, ale to bylby cud gdyby sie nie zarazila. A w piatek miala zaczac testy, bo w poniedzialek musimy zebrac komoreczki dla kolejnego pacjenta... Najlepsze, ze ona i jej maz wzieli i szczepionki i dawke przypominajaca, obie corki rowniez zaszczepione i prosze. Na tyle zdaja sie te szczepienia. ;) Szczescie w nieszczesciu, akurat tego dnia rozpoczal prace nowy facet. Ma on doswiadczenie w dwoch testach, ktore dotychczas przeprowadzala tamta babka, tyle, ze nie na naszych probkach, ktore sa dosc specyficzne i nie na naszym sprzecie. Szef zarzadzil natychmiastowe szkolenie, pod wirtualnym nadzorem tamtej laborantki, tyle ze maja na nie, bagatelka, trzy dni. Bez presji, c'nie? :D W kazdym razie, stracilismy poprzedniego pacjenta kiedy w grudniu zdechly nam komoreczki, a teraz znow wszystko stanelo pod znakiem zapytania, wiec atmosfera jest dosc nerwowa... Dodatkowym stresem jest to, ze w miedzyczasie musimy zaczac produkcje dla kolejnego pacjenta, bo teraz beda nam leciec co dwa tygodnie... Stres glownie dla laborantow oczywiscie, ale udziela sie wszystkim. 

Z ulga wyszlam wiec o godzine wczesniej, wpadlam do domu przebrac sie w kilka dodatkowych warstw i popedzilam na stok. Tam szybko zostalam oddelegowana do pomocy dzieciakom wypozyczajacym sprzet, co wcale nie bylo mi na reke, bo ta grupa jest kompletnie nieogarnieta. Nie mowie juz, ze sami butow narciarskich nie zaloza bo to wcale nie takie latwe, ale im trzeba przypominac np., ze musza ubrac grubsze skarpety! Ba! Nawet, ze kurtke przeciez potrzebuja! Torby, plecaki, obuwie zostawiaja rzucone na srodku i trzeba paluszkiem pokazywac, ze maja to wsadzic do szafek... Ogarniecie calej gromady zajelo wieki, a Nik i jego kumpel juz w tym czasie przebrali sie i czekali na mnie przytupujac z niecierpliwosci. ;) Niestety, glowna opiekunka musiala jeszcze zalatwic przepustki dla rodzicow, co tez zajelo dluzsza chwile. Chlopaki wyszli na zewnatrz zeby sie nie spocic i przez okno dawali mi znaki na migi zebym sie pospieszyla, na co ja musialam rowniez gestami pokazywac, ze nadal czekam i nie, nie mam pojecia ile jeszcze. ;) Przez to, jazde zaczelismy ze sporym opoznieniem, ale moze to dobrze, bo tego dnia dosc szybko potwornie zaczely bolec mnie miesnie ud. Nie mam pojecia z czego to wynika, bo dwa tygodnie temu jezdzilam bez problemu i cieszylam sie, ze wycwiczylam nogi (taaa... :D). Podejrzewam, ze winowajaca mogly byc warunki. Poprzednim razem stok dopiero co otworzyli, naturalnego sniegu bylo tyle co kotek naplakal, wiec cala warstwa to bylo to, co wypluly armatki. Bylo bardzo zimno, wiec wyprodukowany snieg byl sypki i miekki. W ciagu poprzednich dwoch tygodni jednak, temperatury skakaly i raz mielismy solidna odwilz, a za chwile mrozy. Padal lekki snieg, ale padal tez snieg z deszczem i marznacy deszcz. To zas sprawilo, ze tym razem szlaki byly solidnie oblodzone. Po zmroku jest tam ciemnawo, a ja slepa, powierzchnia nierowna, bo albo lod albo kupy sniegu (zsuniete z lodu), wiec podejrzewam, ze bylam bardziej spieta, niepewna i odruchowo mocniej zaciskalam miesnie.

Znow w swoim zywiole...
 

Chlopcy jednak ponownie dobrze sie bawili, wariowali, scigali i tylko niepocieszeni byli, ze nie dalam sie namowic na najtrudniejsze, czarne szlaki. ;) No dziekuje, wystarczyl mi lod na tych srednich, az boje sie myslec, jak wygladaly te o najwyzszym stopniu trudnosci... Mlodziaki namawiali mnie, ze oni pojada czarnym, a ja niebieskim i spotkamy sie na dole, ale tu tez stanowczo zaprotestowalam. Koledze Kokusia przy najlzejszym upadku wypinaly sie narty. Zreszta, tego dnia (zapewne przez lod) zaliczyl cala mase upadkow. Oczami wyobrazni widze jak G. sie przewraca, narta leci mu niewiadomo gdzie i zjezdza cala gorke na tylku. Albo jak cos inngo sie wydarzy i obaj utkna gdzies na szlaku, a ja bede stala pod wyciagiem zastanawiajac sie, co sie dzieje... Wystarczajaco wystraszyl mnie w poniedzialek Nik. Jak zwykle, chlopaki pojechali przodem i zanim pokonalam pierwsze wieksze wzniesienie, dawno znikneli za zakretem. Norma. ;) Pedze dalej, mijajac innych narciarzy, az natknelam sie na figurke machajaca do mnie w daleka. Okazalo sie, ze to kolega Kokusia, ktory pyta mnie, gdzie jest Mlodszy, bo jechal tuz za nim, a teraz znikl. :O Mowie, ze go po drodze nie widzialam, a G., ze nie widzial zeby Nik go mijal. No pieknie. Stoimy tam, przygladajac sie uwaznie innym narciarzom, kontemplujac co robic. Zaczelam zastanawiac sie, czy mozliwe, ze Mlodszy stracil kontrole i wjechal gdzies w drzewa? Zjechalismy w koncu kawalek nizej, gdzie za ostatnim pagorkiem widac w dole wyciagi. Patrze, stoi tam cos jakby Nik, przy siatce ostrzegajacej "slow". Oczywiscie ja malo co widze, bo ciemno i daleko, ale pokazuje G. i bingo! Okazalo sie, ze Mlodszy go jednak wyprzedzil, ten nie zauwazyl i spanikowal, straszac przy okazji mnie. :D Przerwa obiadowa to tez najlepszy czas na wyglupy.

Wracajac do (z braku lepszej nazwy) kurortu, chlopcy znalezli taka "ogromna" gore, z ktorej zjezdzali w samych butach, bo to taaaka zabawa :D
 

Juz kolejny raz Nik nie zjadl praktycznie nic poza frytkami, bo zamiast jesc, papla i podskakuje na krzesle. ;) Poza tym, musialam zaplacic za jakas dziewczynke, bo zapomniala pieniedzy (to jedna z tych "wypozyczalniowych" gap, wiec kto wie, moze zgubila ;P), a moj syn wypalil na glos czy za nia zaplace. No i co mialam zrobic? ;) W nastepnym tygodniu Nik bedzie na nartach sam, wiec mam nadzieje, ze w razie czego, jakis rodzic tez mu pomoze (choc kase to mam nadzieje, ze Mlodszy upilnuje ;P)...

A w czasie, kiedy ja z Kokusiem szusowalam, M. wraz z Bi rozebrali choinke. Wraz z nia, zniknely z salonu ostatnie slady Swiat. Jeszcze tylko w jadalni i na stole kuchennym mam swiateczne serwetki, ale w ten weekend wrzuce je juz do prania i wyciagne zwykle. :/

Wieczorem Nik padl jak kon po westernie, a kiedy zeszlam na dol po czytaniu dzieciakom, okazalo sie, ze sypie snieg. W ciagu godziny nasypalo jakies 2 cm i liczylam na opoznienie lekcji, bo tez padnieta bylam po tych nartach. Niestety, kiedy kladlam sie o 23:30, snieg juz przestawal padac i choc zapowiadano dalsze przelotne opady w nocy, jednak chyba nas ominely, a dodatkowo odsniezarki zdazyly drogi porzadnie oczyscic. Nie bylo wiec zmiluj, trzeba bylo zrywac sie do roboty i szkoly z samego ranka. ;) Niestety, wtorek to byl jeden z tych irytujacych ostatnio dni z jednodniowa odwilza. W weekend byla temperaturowo Arktyka, wponiedzialek caly dzien -1, a we wtorek temperatura podskoczyla do +4, snieg ktory spadl stopnial i zostawil wszedzie mokre nawierzchnie, zas na kolejne dni znow zapowiadano Antarktyde... :/ Juz moglaby sie ta glupia pogoda zdecydowac... A najlepsze, ze reszta tego tygodnia miala byc zimowa, a w przyszlym zapowiadaja wiosne i nawet  10 stopni! :O To dopiero bedzie szok dla organizmu... W kazdym razie, wtorek uplynal rodzicom w robocie, a dzieciakom w szkolach. Po poludniu M. napalil w kominku i grzali z Kokusiem dupki, a ja z Bi pojechalysmy na gimnastyke. Panna poszla cwiczyc, a ja spedzilam godzine na plotach z kumpela. ;) Poza zwyczajowym zrzedzeniem na mezow i dzieci, zastanawialysmy sie tez czy w sobote bedzie Polska Szkola i w jakiej formie. Jesli stacjonarnie, to umowilybysmy sie na kawke, jesli na zoomie, to znow nam kawa przejdzie kolo nosa. ;) Dodatkowo, na sobote zapowiadana byla wieksza burza sniezna i choc zostalo jeszcze kilka dni, to moglo byc tak, ze szkola pominie nawet ten zoom i zrobi dzieciom "snow day", na wzor hamerykanckiej. Wiem, ze Potworki bylyby na to jak na lato, ale moja kolezanka zzyma sie, ze nie zaplaci im za semestr, jak beda sobie tak odwolywac (zaraz po Swietach odwolali z powodu opadu sniegu, ktory spadl dwa dni wczesniej), albo przenosic na zoom (gdzie lekcje obciete sa o polowe). ;) No, ale wtedy to byl dopiero wtorek i nasze dywagacje byly mocno na wyrost, wiec stwierdzilysmy po prostu, ze bedziemy w kontakcie.

Zgodnie z zapowiedziami, srode rozpoczelismy z temperatura -9, a i w srodku dnia podniosla sie ledwie do -5. Lodowaty wicher sprawial, ze wydawalo sie jeszcze zimniej... Na szczescie poprzedniego dnia bylo na tyle cieplo i slonecznie, ze drogi, podjazd oraz chodniki zdazyly porzadnie wyschnac, wiec mozna bylo isc na autobus bez ryzyka wybicia zebiszczy. :) Przed jazda do pracy musialam podjechac jeszcze do biblioteki zeby oddac ksiazke Bi bo juz dostalam maila z przypomnieniem. Przy okazji wzielam dla Kokusia kolejna czesc opowiesci, ktora czytamy przed snem. Co prawda zostalo jeszcze sporo rozdzialow, ale jak juz tam bylam... ;) Potem praca, gdzie nadal dalo sie odczuc napiecie, a po poludniu Nik na basen. Tak jak w zeszlym tygodniu, zawiozl go M., ale ze chcial dluzej pocwiczyc, to predko pomoglam Bi wziac prysznic i pojechalam odebrac syna.

Nawet cieszy mnie to odbieranie Kokusia, bo przynajmniej moge podejrzec trening ;)
 

Dzieci bylo jakos podejrzanie malo (czyzby sprawka koronki? ;P), a trener nadal nie dostal wynikow przeciwnej druzyny, wiec nic specjalnego sie tam nie dzialo. Prognozy, ktore rano zapowiadaly na sobote do pol metra sniegu, w czasie dnia zeszly na 30 cm, potem 20, a wieczorem juz tylko 7. :D

Czwartek przywital -12 stopniami na termometrze. Nie wiem jaka byla temperatura odczuwalna kiedy czekalam z Potworkami na autobusy, ale bylo ziiimno... ;) Kiedy dzieciaki odjechaly, popedzilam z ulga do cieplej chalupy i calkowicie zignorowalam Maye, ktora przyniosla mi pileczke, liczac na jakies rzucanko. ;) No dziekuje, nie przy takich temperaturach... Po pracy pojechalam na tygodniowe zakupy spozywcze i... sie zdziwilam. Sporo polek pustych, normalnie jak na poczatku pandemii, kiedy ludzie rzucili sie robic zapasy, z ta roznica, ze tym razem papier toaletowy akurat byl. :D Ale owoce wymiecione, brak smietanki do kawy, jajek od kur z wolnego wybiegu, niektorych chrupek do mleka, a nawet ketchupu! :O Tak, zapowiadali burze sniezna na sobote (przypominam, ze bylo dwa dni wczesniej), ale na tamten czas w naszych okolicach przewidywane ilosci sniegu byly naprawde znikome. No ale juz dzien wczesniej, w srode, jedna ze stacji telewizyjnych powtarzala, ze w czwartek po poludniu temperatury maja byc znosniejsze i ze to bedzie doskonaly, sloneczny dzien na przygotowanie na sniezyce. Najwyrazniej ludziska wzieli to sobie bardzo do serca, a ja zastanawiam sie, dlaczego akurat czwartek? Co bylo nie tak z piatkiem? Mial byc pochmurny, ale nadal bez sniegu, a za to cieplejszy, bo z temperaturami okolo zerowymi! W kazdym razie nie dostalam czesci rzeczy z mojej listy i bede musiala podjechac do innego supermarketu, zeby uzupelnic produkty. Ale to juz raczej jak minie szalenstwo z sobotnia sniezyca. Hamerykanie sa po prostu posikani kiedy prognozy zapowiadaja jakiekolwiek wieksze zawirowania pogodowe i robia zapasy jakby mieli utknac w domu na conajmniej miesiac... Nie musze chyba dodawac, ze w 99% prognozy sa mocno na wyrost? ;) Kolejna irytacja zwiazana z zapowiadana burza sniezna, wiazala sie z Polska Szkola. Ta zdecydowala sie zajecia... odwolac! Normalnie wykrakalam to podczas mojej wtorkowej rozmowy z kumpela! :D Mimo, ze spodziewalam sie, ze moga cos takiego odwalic, nie zmniejsza to mojej frustracji. Dwie poprzednie soboty, zajecia odbyly sie przez Zoom. To nie mogli pociagnac Zooma jeszcze trzeci tydzien?! Ciekawe co wymysla za tydzien, bedzie to bowiem ostatnie spotkanie przed 2-tygodniowa przerwa i jakos nie wierze, ze beda chcieli dzieci ciagnac do szkoly na jedne zajecia (chociaz z nimi nic nie wiadomo)...

I nadszedl piatek. Przez wieksza czesc ranka padal snieg, ale tylko przykryl gdzieniegdzie powierzchnie. Na noc oraz kolejny dzien zapowiadaja jakis armageddon, a co bedzie, zobaczymy. ;) Tak naprawde to dopiero kiedy burza sniezna nadejdzie i przejdzie, bedzie wiadomo ile sniegu nasypie. Kazda strona z prognoza pokazuje tak naprawde inne numery i rozstrzal jest calkiem spory. Wiadomo jednak, ze ma byc lekki mroz, wiec snieg napada leciutki i latwy do szuflowania. Na wszelki wypadek jednak, po pracy M. wytaszczyl z szopki odsniezarke, nalal do niej benzyny i sprawdzil czy dziala, bo w tym roku jeszcze jej nie uzywal. Snieg padal co prawda kilka razy, raz nawet spadlo go calkiem sporo, ale malzonek uznal, ze da rade lopata i ze to swietna gimnastyka. No, okeeey... :D Przyniosl tez zapas drewna do kominka, zeby starczylo i na dzis i jutro i nie trzeba bylo po nie biegac pod szopke.

Kominek odzyskal co prawda swoj "pozaswiateczny" wyglad, ale rozpalony sprawia, ze pokoj jest tak samo przytulny :)
 

Poza tym jednak, cala ta sniezyca jest zupelnie bez sensu, bo od srody do piatku w nastepnym tygodniu, mamy miec temperatury 8-11 stopni. Do tego deszcz, ktory snieg szybko zmyje. Ale przynajmniej w poniedzialek chlopaki beda mieli swietne warunki na stoku do szusowania i strasznie zaluje, ze akurat tego dnia mnie tam nie bedzie... :/

9 komentarzy:

  1. Pomysł wirtualnych zawodów mnie rozbroił. Chociaż z drugiej strony, chyba już lepiej tak, niż jakby miały się wcale nie odbyć. Ciekawe jak tam ostatecznie poszło Nikowi, skoro tutaj miał takie wyrównane wyniki. Ale tak to już jest z dziećmi, że trudno jest im przyjąć porażkę. Z resztą człowiek niby wie, że ważna jest zabawa i możliwość sprawdzenia się z innymi, ale też przecież mu żal jak przegrywa :P

    Jak dla mnie, samo to że dzięki szczepionce mogę przejść lżej chorobę, już mi wystarczy, aby się zaszczepić. Choć nie ukrywam, że po pierwszych doniesieniach na jej temat spodziewałam się czegoś innego.

    Nie zazdroszczę chwili strachu na stoku. Nie lubię takich momentów, gdy dzieciaki znikają z oczu, bo im bardziej człowiek się stresuje, tym mniej jest uważny i tym łatwiej jest ich przeoczyć. Dobrze, że jednak okazało się, że Nik po prostu był szybszy i wyprzedził kolegę.

    Z temperaturami to i u nas taka niezdecydowana pogoda. Czasami rano pada deszcz, popołudniu deszcz ze śniegiem, a wieczorem już deszcz. Dawno już nie kojarzę takiej niezdecydowanej pogody, żeby co dzień, a czasem nawet jednego dnia, się zmieniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w styczniu byla zima przeplatana z pojedynczymi wiosennymi dniami, a w lutym mamy wiosne przeplatana pojedynczymi zimowymi dniami. Tak czy owak temperatura skacze, a pogoda szaleje i zmienia sie w takim tempie, ze czasem czlowiek gubi sie z dnia na dzien. ;)
      Ja tez nie znosze jak gdzies "zgubie" Potworki. A jeszcze zawsze im powtarzam, ze maja sie trzymac w kupie, albo razem, albo z kolegami, ale gdzie tam! Zawsze sie rozdziela, bo korona z glowy im spadnie jak na kogos beda musieli poczekac, a ja potem gryze pazury z nerwow. ;)
      Masz racje, lepsze juz zawody wirtualne niz zadne. A wynikow, kurna, nadal nie mamy! :D

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widac preparat, ktorym zostalo zaszczepieni wszyscy Ci co chcieli nie dziala tak jak powinien chroniac ich przed ponownym zakazeniem w zwiazku ja za taka 'szczepionke' serdecznie podziekuje.
      Moj system odpornosciowy jest na tyle silny, ze nie mialam okazji przez te dwa lata chodza wszedzie bez maseczki zarazic sie wirusem, wiec widocznie albo tenze wirus jest przedstawiony i rozglosniony przez TV jako 'grozny I zabojczy' albo moje cialo ma boska sile naprawcza I nie potrzebuje genetycznie modifikowanych preparatow.
      Gdyby ktos powiedzial mi, ze beda zamykac ludzi w domach, bo przyszla grypa (czasami wiazaca sie z powazniejszymi powiklaniami jak zapalenie serca czy pluc) to bym w zyciu w to nie uwierzyla, a jednak.. Samodzielna myslenie jest w obecnych czasach bardzo w cenie.
      Wspolczuje tych sniezyc I minusowe pogody,ale do Wiosny juz coraz blizej.
      Ciesze sie takze, ze M. wzial wolne w niedziele. Prawie jak jakies swieto! Sciskam

      Usuń
    2. Nie nie, ja tam w styczniu i lutym to sie ciesze na mroz i snieg, bo wtedy jest tak, jak powinno, czyli zimowo! :D
      Niestety, obawiam sie, ze te szczepionki beda nam wciskac, jak na grype, co roku. Na grype nigdy sie nie szczepilam, na covida mnie zmusili w pracy, ale mam nadzieje, ze juz tego szczepienia nie powtorze. ;) Ja przez te dwa lata cos tam chorowalam, czesto wlasnie tak a'la "covidowo", ale ze sie nie testowalam, to nawet nie wiem co to bylo. ;)

      Usuń
  3. Współczuję tej chwili grozy na stoku... Serce w gardle zapewne.
    U nas polska sobotnia szkoła hula w najlepsze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasza Polska Szkola kombinuje jak kon pod gore, ale moze juz od tego miesiaca beda chodzic normalnie. ;)

      Usuń
  4. U nas w NC tez przepowiednie pogodowe sa mocno na wyrost. Ma byc ogromna sniezyca i smierc na drogach, a jest 1-2 cm sniegu i lekko pokryte oblodzeniem na mostach. Posypanie sola czy piaskiem wystarcza, zeby jezdzic spokojnie. Ale kto jezdzi jak wariat to zawsze moze sie napytac biedy.
    Korona jest swietnym wytlumaczeniem na nierobstwo czy lenistwo. U nas od dawna niezmiennie trwaja konferencje i spotkania na Zoomie, co daje oszczednosc dla pracodawcow, zeby juz wcale nie wynajmowac sal konferencyjnych i przestrzeni biurowych. Taka to wielka tajemnica. Skapstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie. My pracujemy w miare normalnie, ale sasiadka opowiada, ze u niej, jak tylko zachorowania poszly lekko w gore, ludzie podniesli glosy, ze jak to maja nadal pracowac w biurze, skoro moga obowiazki wykonac z domu, a przeciez odsetek pozytywnych testow rosnie! I tak wrocili do pracy zdalnej, tyle, ze teraz jest ona przedluzana co tydzien. Co piatek zarzad zawiadamia czy nadal maja pracowac z domu, czy od poniedzialku wrocic do biura. A wszystko rozbija sie o to, ze pracownikom nie chce sie jezdzic do biura i wola sie laczyc na meetingi z wlasnej sypialni. ;)

      Usuń