W sobote 15 stycznia, Polska Szkola odbyla sie za pomoca Zoom'a. Pisalam juz wczesniej, ze bylo mi to na reke, a jak jeszcze rano okazalo sie, ze jest -17 stopni, to w ogole dziekowalam niebiosom. ;) Mimo radosci, ze nie musze ruszac sie z cieplej chalupy, przewidywalam jednak problemy "techniczne" i nie pomylilam sie. Plan byl zeby Potworki polaczyly sie na lekcje na swoich szkolnych Chrome book'ach, ale na wszelki wypadek wzielam tez kompa z pracy, z racji, ze moj osobisty laptok ma zepsuta kamere. I cale szczescie! Bi zdolala sie polaczyc, choc tez nie obylo sie bez lekkiego cisnienia i problemow. Mimo, ze laczylam sie wedlug instrukcji nauczycielki, wyskakiwalo mi, ze spotkanie jest tylko dla autoryzowanych osob. Koniec koncow, okazalo sie, ze dziecko jest madrzejsze od matki, bo Bi cos tam kliknela i zdolala sie polaczyc. Instrukcje nauczycielki mozna bylo wiec o kant doopy rozbic. ;) Gorzej bylo z Kokusiem, ktory akurat na ten dzien, zdolal sobie zepsuc szkolny komputer. :O Tak wlasciwie to w sobote jeszcze nie wiedzialam na 100% czy go zepsul, ale fakt, ze Mlodszy pozwolil mu sie kompletnie rozladowac, chrome book padl i juz sie nie wlaczyl... Nik oczywiscie zaskoczony, bo kiedys tak mu sie w szkole stalo i jego pani udalo sie go wlaczyc. Hmmm... Moze pani zna magiczne sztuczki, ale zarowno ja, jak i Mlodszy poleglismy. Spuscilam synowi ostra zje*ke, bo skoro wie, ze kiedy komp mu sie rozladuje to nie chce sie wlaczac, to dlaczego, do cholery, nie pilnuje zeby go regularnie ladowac?! Ale nie, Nik to jest kurna krolewicz, przyzwyczajony, ze mamusia i tatus wszystkiego za niego przypilnuja i zalatwia... Rece opadaja. :/ Tu wlasnie przydal sie moj komp z pracy, choc ten jest mocno przeladowany i wiecznosc zajmuje mu zeby sie zalaczyc, wiec Mlodszy polaczyl sie z klasa z kilkunastominutowym opoznieniem. Coz, pierwsze sliwki robaczywki.
Nie tylko moje dzieciaki mialy problemy. Corka kolezanki z kolei nic nie slyszala. Moja kumpela jeszcze mniej technicznie ogarnieta niz ja, wiec ani nie zdolala naprawic, ani podlaczyc sluchawek, malzonek jej z domu wybyl, ja przez telefon za bardzo pomoc nie moglam i jej cora w koncu na lekcje sie nie polaczyla. Tak to jest z ta Polska Szkola... Tyle ceregieli zeby przeniesc lekcje na Zoom na dwie soboty.
Tak swoja droga to kombinuja jak kon pod gore. Lekcje przelozone na Zoom z powodu licznych zachorowan na koronke, ale przeciez klas w tej szkole jest okolo dwudziestu! Chyba nie powiedza mi, ze wszyscy nauczyciele sa chorzy?! Rozumiem, ze te klasy, gdzie kadra jest na kwarantannie, musza przejsc na nauke zdalna, ale reszta powinna chodzic normalnie do szkoly! Cos mi tu podejrzanie smierdzi, tylko jeszcze nie wiem co. ;)
W kazdym razie, reszte dnia spedzilam na wstawianiu, suszeniu i skladaniu prania, myciu podlog na dole i w piwnicy oraz ogolnym odgruzowywaniu. Temperatura w dzien nie podniosla sie powyzej -11 stopni, wiec nie ruszalismy sie z chalupy (poza M., ktory byl oczywiscie rano w pracy), a wieczorem grzalismy dupki przy kominku. ;)
Niedziela przywitala nas ponownie siarczystym mrozem. Malzonek twierdzil, ze kiedy nad ranem wyjezdzal do pracy, bylo -16. Gdy ja z Potworkami wstalam bylo "juz" -10. ;) Po powrocie M. z roboty pojechalismy do kosciola, a potem tradycyjnie po kawke.
Temperatura w ciagu dnia piela sie pomalu w gore i po poludniu osiagnela zawrotna wartosc -3 stopni. Uznalam, ze to wystarczy aby pojechac na lyzwy. ;) Dzieciaki wyrazily chec, choc potem wzdychaly ciezko kiedy kazalam im zalozyc ocieplane spodnie.
Oczywiscie, matka nie pomyslala, ze mlodziez jednak inaczej odczuwa temperature, bo ubrani bylismy w tyle samo warstw i mi bylo w sam raz, a Potwory narzekaly, ze im za goraco. I jeszcze Kokusia moge zrozumiec, bo zapierniczal po lodzie niczym wyscigowka, slalomem miedzy ludzmi, wiec mial prawo sie zgrzac. Bi jednak tego dnia jezdzila niczym mimoza, oniesmielona tlumem, wiec nie miala nawet jak sie mocniej rozgrzac. Znow bowiem na lodowisku bylo zatrzesienie ludzi. Ostatnio tlumaczylam to sobie tym, ze jest okres swiateczny, wiele osob ma wolne, wiec korzysta. Tym razem nie mam pojecia czym wytlumaczyc taka ilosc, chyba, ze dlugim weekendem... Jazda byla wiec dosc ciezka, bo caly czas trzeba bylo jezdzic zygzakiem, wymijajac wolniejsze osoby. Po jakims czasie jednak zaczelo sie robic pusciej, a Potworki oswoily sie z lodem na tyle, zeby zaczac kombinowac. Jezdzili sobie na jednej nodze, podskakiwali, a ja patrzylam z zazdroscia, bo samej mi tego dnia cos nie szlo.
Kilka razy lekko sie poslizgnelam i prawie stracilam rownowage, wiec potem juz jezdzilam bardzo zachowawczo. ;)
Po powrocie do domu, goracy rosol dzieciaki wciagnely doslownie nosem, a ja z rozkosza zasiadlam przy kominku, ktory zdazyl rozpalic M. Nie mowiac juz o tym, ze niesamowicie relaksujaca byla mysl, ze kolejnego dnia nie trzeba sie zrywac skoro swit do pracy. ;)
Poniedzialek byl dniem M. L. Kinga, wiec szkoly oraz wiele urzedow bylo zamknietych. No i moja praca tez. ;) W koncu mielismy dzien, gdzie mozna bylo sie wyspac do oporu, jesc sniadanie godzine (to Nik) i chodzic w pizamach do poludnia (oba Potworki), bo nie trzeba bylo szykowac sie ani do Polskiej Szkoly ani kosciola. Co prawda jesli o Polska Szkole chodzi, to nawet Bi sie wycwanila i w sobote stwierdzila, ze wlasciwie to moze ubrac tylko bluzke, a dol zostawic od pizamy, bo i tak nikt go nie widzi. :D Pogoda ostatnio szaleje i nie moze zdecydowac sie jaka mamy pore roku, wiec tego dnia nadeszla solidna odwilz. Jeszcze w niedziele wieczor, kiedy kladlam sie spac, bylo -4 na termomentrze, padal snieg i juz go osiadlo na jakies 2 cm. Bawiac sie ustawieniami nowego telefonu, pstryknelam nawet fote. ;)
Rano jednak bylo juz +3 i to co napadalo w nocy, wlasnie pod wplywem deszczu, zmienialo sie w wodnista ciape. W koncu temperatura doszla do +6 stopni i nawet momentami przebijalo slonce (na przemian z opadami deszczu, a po poludniu sniegu; pogoda niezdecydowana niczym kobieta!), choc nie zdolalo stopic tego mokrego paskudztwa. Malzonek musial odsniezyc, ale powierzchnie pozostaly mokre, a na noc mial scisnac znowu mroz... Z racji malo zachecajacej aury, zostalam z Potworkami w domu i musze przyznac, ze dzien byl tak nudny, ze nawet dzieciaki z entuzjazmem zabraly sie za odkurzanie i mycie podlog w swoich pokojach. To sie nazywa desperacja... :D Przyjechal tez do nas dziadek, ktory bardzo sie zdziwil, ze tyyyle mamy sniegu, bo u niego (a mieszka zawrotne 14 minut autem od nas) nic nie zostalo od poprzedniej sniezycy, a w miniona noc spadlo tylko tyle, ze samo wszystko stopnialo. To az niesamowite, ze taka moze byc roznica miedzy sasiadujacymi miejscowosciami...
Tak jak sie obawialam, we wtorek rano nasz podjazd to byla slizgawka. Poprzedniego dnia M. odsniezyl dopiero okolo 14, wiec asfalt nie zdazyl przeschnac do wieczora. W nocy przyszedl zas mroz i rowno skul lodem wszystkie mokre powierzchnie. Chodniki zreszta lepiej nie wygladaly i trzeba bylo isc baaardzo ostroznie. Nik, ktory zanadto sie rozpedzil, zaliczyl glebe, ale na szczescie wyladowal na plecaku. ;) O dziwo, autobusy przyjechaly o czasie, a spodziewalam sie opoznienia szkol. Taka niespodzianka. Po trzech dniach wzglednej laby, Potworki wstaly w wisielczych humorach. Bi w ogole wiekszosc ranka chodzila ze lzami w oczach, ze "ona nie chce do szkoly, wolalaby juz isc do pracy (to na moje stwierdzenie, ze ja nie chce do pracy, ale nie mam wyjscia :D), ze nienawidzi autobusu i nie chce nim jechac", itd. Coz, tak to bywa po przedluzonym wolnym... Na "szczescie" kolejny dlugi weekend dopiero za 5 tygodni, chyba ze w miedzyczasie sypnie sniegiem i Potworki zalicza jakis "snow day". :) Po pracy okazalo sie, ze mimo calodziennego przymrozku, slonce zdolalo jednak stopic troche z kupy sniegu obok garazu. Cieknaca woda utworzyla spora warstwe lodu na podjezdzie. Kiedy probowalam wjechac do garazu, zarzucilo mi auto i o maly wlos, a walnelabym w sciane. Na szczescie obylo sie bez takich sensacji. ;) Mentalnie tkwilam w poniedzialku, wiec musialam sobie przypominac, ze byl juz wtorek i trzeba zabrac Bi na gimnastyke. Panna nadal jezdzi z entuzjazmem, wiec chociaz odpadlo mi przekonywanie i negocjacje. Starsza sobie pocwiczyla, a ja jak zwykle spedzilam godzine na plotach z kolezanka. Wiwat gimnastyka! :D
Sroda byla kolejnym dniem, ktory udowodnil, ze pogoda jest ostatnio kompletnie nieprzewidywalna. Juz nie mowie nawet o prognozach na np. tydzien, kiedy opady sniegu pojawiaja sie, znikaja, po czym znow wskakuja tego samego lub innego dnia. Nawet jednak z dnia na dzien, meteorolodzy nie sa w stanie przewidziec co sie bedzie dzialo. Mialo byc troche slonca rano, ale potem sie zachmurzyc. Faktycznie, z rana slonce przebijalo sie przez chmury, ktore jednak potem wiatr kompletnie rozgonil i przez reszte dnia mielismy piekne, lazurowe niebo. W jednym sie nie pomylili - mialo nadejsc solidne (choc jednodniowe) ocieplenie i nadeszlo. Zapowiadane bylo jednak 5-6 stopni, a temperatura podniosla sie do 8! Wynikalo to zapewne z wiekszej ilosci slonca niz przewidziano... Snieg, ktory nadal gdzieniegdzie lezal, topnial w oczach, tymczasem na noc znow zapowiadali gwaltowne ochlodzenie, wiec ponuro przewidywalam, ze dojscie na autobusy kolejnego ranka, to bedzie ekspedycja na szczyt lodowca. :) Dodatkowo, na noc zapowiadano opady sniegu, ale tu doslownie kazda strona pokazywala inna ilosc oraz czas opadu. Nigdzie jednak nie pokazywano armagedonu, wiec machnelam reka i nawet nie bralam kompa z pracy... Oczywiscie majac swiadomosc, ze moge utknac w chalupie i byc zmuszona do wziecia dnia z urlopu. Ryzyk - fizyk, choc bylam pelna optymizmu, jak nie ja. :D Po poludniu Nik mial trening plywacki. Ojciec zabral go na basen, ale ze chcial zostac dluzej na silowni, to odebrac pojechalam go ja.
W miedzyczasie Bi zdazyla wziac prysznic, wiec nie chcialam jej ciagnac, a ze to raptem dwie minutki autem, stwierdzilam, ze nic jej sie nie stanie jak zostanie sama na te 20 minut z hakiem. Zostawala zreszta z psem, choc nie wiem kto tu kogo mial pilnowac, Maya to bowiem nie tylko straszny tchorz, ale jeszcze siersciuch, ktory kocha kazdego "ludzia" i kazda osobe wita jak najlepszego przyjaciela. :D W koncu jednak nic sie nie zadzialo i wrocilam z Kokusiem do nadal - stojacej chalupy i calej i zdrowej corki. Oraz psa. ;) Wieczorem w wiadomosciach zaczelo sie pojawiac coraz wiecej ogloszen o zamknieciu szkol lub opoznieniu lekcji kolejnego dnia. Z naszego miasteczka oczywiscie ciiisza... Jak zwykle czlowiek kladl sie spac nie wiedzac na czym stoi. :/
W nocy spalam kiepsko, czesto sie wybudzajac i okolo 5 zbudzil mnie zaswiecony telefon. Spojrzalam i oczywiscie - sms ze szkol. Ku mojemu zdumieniu, zamknieto je na ten dzien kompletnie (to tyle z mojego optymistycznego nastawienia ;P)! Skoro juz sie obudzilam, to wstalam do lazienki i wyjrzalam przez okno. Bylo za ciemno zeby cos dokladnie zobaczyc, ale zdolalam dojrzec, ze podjazd byl mokry, ale calkowicie czarny. Czyli snieg jeszcze nie padal. Porzadnie mnie to zirytowalo, ale coz robic, przestawilam budzik i poszlam spac dalej. Rano okazalo sie, ze sniegu napadalo tylko na tyle zeby przykryc powierzchnie, a i to niedokladnie. Zamkniecie szkol bylo wiec mocno na wyrost! :/ Poniewaz drogi wydawaly sie ok, a przy okazji widzialam wywrotki sypiace sol nawet na naszej malej osiedlowej ulicy, uznalam, ze nie moze byc tak zle zeby nie dalo sie wyjechac. Dalam wiec Potworkom sniadanie, po czym zarzadzilam szybka wycieczke do pracy, zeby zabrac kompa i moc pracowac reszte dnia z domu. :D Przy okazji obiecalam sobie, ze teraz bede brala laptopa ze soba, chocby zapowiadali 1 cm sniegu, tak na wszelki wypadek. ;) Zeby bylo smieszniej, juz okolo 11 snieg przestal proszyc, a w poludnie wyszlo slonce. Temperatura, ktora miala od rana gwaltownie spadac, zatrzymala sie na -1 stopniu i ani myslala dalej isc w dol. Drogi momentalnie wyschly, wiec autobusy szkolne mogly z powodzeniem przejechac, no ale... Potwory byly oczywiscie przeszczesliwe mogac pokisic sie w chalupie, a i ja, jak juz mialam kompa i wiedzialam, ze nie musze wykorzystywac dnia z urlopu, szczegolnie nie narzekalam. Dzien zlecial wlasciwie niewiadomo kiedy. Troche siedzialam w plikach z pracy, troche ogarnialam (to ogarnianie to taka domowa niekonczaca sie opowiesc ;P), troche dokarmialam potomstwo. Ono zas odkrylo na nowo dlugopisy 3D, ktore dostali na Mikolajki, a ktore potem wyladowaly w czelusciach ich pokoi nie ruszane.
Tego dnia odszukali je ponownie i sporo czasu spedzili tworzac trojwymiarowe ksztalty. Az w szoku bylam, bo w dni wolne zwykle kroluje elektronika, a tu niespodzianka. Po lunchu poszlam odsniezac, a Potworki oczywiscie wybiegly na snieg.
Powinnam w sumie napisac "odsniezac", bo swiezego sniegu spadlo raptem 1-2 cm, ale w zacienionych miejscach nadal lezal, a po ostatnim lodowisku na podjezdzie, chcialam uniknac powtorki. Tym bardziej, ze przy takiej warstwce nie trzeba sie bylo nawet bardzo wysilic. ;) Z podjazdem i chodnikiem wzdluz ulicy poszlo latwo, ale niestety schody oraz sciezka prowadzace z podjazdu do frontowych drzwi, praktycznie nie dostaja o tej porze roku slonca, pokryte sa wiec lodem, do ktorego przywarl swiezy snieg i byl nie do ruszenia. Trzeba poczekac na cieplejszy dzien, a ten, jak na zlosc, zapowiadaja dopiero na wtorek; teraz przez pare dni ma trzymac mroz. :/ W czasie kiedy ja zmagalam sie ze sniegiem, dzieciarnia szalala na ogrodzie, choc tez musiala uwazac, bo wszedzie pod cieniutka warstwa sniegu, czail sie lod. Nie przeszkadzalo im to siedziec na nim tylkami, zakopujac psu pileczke i cieszac sie jak wariaty kiedy Maya ja w koncu wyniuchala i odkopala.
Nie obylo sie tez oczywiscie bez zjezdzania z gorki, choc tu, przy oblodzonych powierzchniach, mieli lekkiego stracha, bo slizgacze pedzily z gory niczym perszingi. ;)
Kiedy M. wrocil z pracy, zostawilam go z dzieciakami, a sama popedzilam na zakupy. I dopiero kiedy okolo 17 wyszlam ze sklepu, gdy slonce wlasnie zaszlo, zaczelo sie robic naprawde zimno, co potegowal jeszcze lodowaty wicher. Na szczescie M. zdazyl napalic w kominku, wiec po powrocie moglam zagrzac dupke przy ogniu. ;) Wzielam sie tez w koncu za mini cytrynowe serniczki, ktore planowalam zrobic juz od Swiat, z racji, ze zostalo mi troche twarogu sernikowego.
Az dziwne (i niepokojace), ze nie splesnial, ale w sumie to dobrze. Przynajmniej go wykorzystalam i nie wywalilam polowy kubelka...
Dzis rano termometr pokazal -12 stopni, a temperatura odczuwalna, przez mocny wiatr, byla jeszcze nizsza. Czekanie na autobusy laczylo sie wiec z tuptaniem w miejscu na rozgrzewke, ale na szczescie oba przyjechaly mniej wiecej o czasie. Bi byla bez humoru i znowu jojczala, ze nie chce do szkoly, mimo, ze w tym tygodniu jechala do niej dopiero trzeci dzien, bo przeciez poniedzialek byl wolny, a w czwartek mieli snow day. Za duzo wolnego ostatnio mieli, bo jak nie Swieta, to dlugi weekend, opoznienia i zamkniecia z powodu lodu i sniegu i dzieciarnia robi sie rozleniwiona na maksa. ;) Koncze posta kadrem na poduszki z salonu w nowych poszewkach.
Wiekszosc swiatecznych dekoracji nadal stoi i ma sie dobrze, ale pomalu, pomalenku zaczynam je zbierac. Schowalam skarpety z kominka i wlasnie zmienilam poszewki na poduchy z typowo bozonarodzeniowych, na bardziej "zimowe". W ten weekend prawdopodobnie pochowam juz reszte pierdolek i definitywnie pozegnam klimat Swiat...
Ty masz zime... my... nic- bo to nawet nie jest wiosna. Troche sniegu by mnie ucieszylo. W pracy w ciuchahch juz wiosna, na stole tulipany i hiacynty, a uciebie jeszcze swieta :) Niezle!
OdpowiedzUsuńOstatnio w sklepie widzialam wlasnie tulipany i bazie! To byla jeszcze koncowka stycznia! :O Pomyslalam sobie, ze ktos tu chce zaklinac rzeczywistosc! ;)
UsuńWidzę, że u Was ta pogoda to taka sama jak u nas. Jeden dzień mocno na plusie, drugi na minusie. I jak tu człowiek ma być zdrowy i organizm nie ma głupieć.
OdpowiedzUsuńFajnie, że dzieciakom udało się skorzystać ze śniegu i dobrze, że zapanowałaś nad samochodem. Taki niepozorny lód jest wbrew pozorom najgorszy, bo najbardziej zdradliwy.
My zawsze ozdoby świąteczne ściągamy w okolicach 2.02. W tym roku planuję je ściągnąć w ostatni poniedziałek miesiąca. Akurat będę miała wolne, dzieciaki popołudniu też nie będą miały żadnych zajęć, to można będzie rozebrać choinkę.
Ja pamietam, ze u mnie w domu ubieralismy choinke w Wigilie, ale potem wlasnie stala az do poczatku lutego. A teraz M. sie ze mnie smieje, ze dekoracje beda staly do Wielkanocy. ;)
UsuńTego sniegu u nas w tym roku nie ma za duzo, wiec trzeba korzystac, jak jest. :)
Tak pogoda kaprysna, choc w ogolnym rozrachunku styczen mielismy bardzo mrozny.
Ile sniegu I frajdy dla dzieciaczkow. Chociaz te minusowe temperatury az strasza. Nasz termometr rzadko widzi minusowa, ale tez wysokich dodatnich jest co kot naplakal. Ja wszelkie swiateczne dekoracje zmiotlam 3 stycznia. Nie lubie ich trzymac za dlugo, bo wtedy czas do wiosny mi sie dluzy
OdpowiedzUsuńB. lubi chyba peace :-) bo na kazdym zdjeciu pokazuje 2 dlugie paluszki :-) Pozdrawiam
Tak, Irlandia ma bardzo wyrownany klimat. :) U nas roznica miedzy latem a zima jest jednak spora, a tegoroczny styczen byl naprawde mrozny...
UsuńJa z kolei nie moge sie pozegnac z dekoracjami, choc troche to moje lenistwo, bo nie chce mi sie biegac z pudlami. ;)
O tak, to ostatnio popisowy gest Bi. :D
Oj mija ten styczeń w jakimś zawrotnym tempie.
OdpowiedzUsuńFajnie, że macie tyle śniegu. U nas skromniutko, a rok temu kopaliśmy tunele na podwórku.
Tak samo jak u Was, w tym roku tego sniegu jest mniej niz w zeszlym, ale fajnie, ze mamy choc odrobine. A dzieki mrozom nawet sie trzyma...
UsuńWow! Minus 17!!! To nieźle. U nas tylko w nocy minus 3 bywa i już człowiek szczęka zębami:))
OdpowiedzUsuńPs. Wczoraj wieczorem właśnie zgarnęłam już wszystkie ozdoby świąteczne:)
Tak, styczen pokazal sie z baaardzo zimowej strony. ;)
UsuńU nas tez jest zimowo i wiosennie - naprzemiennie. Ozdoby swiateczne juz dawno schowalam, bo nie lubie ich miec na widoku za dlugo po swietach. Juz raczej wole je wystawiac na dlugo przed swietami, w oczekiwaniu.
OdpowiedzUsuńJa w tym roku wyciagnelam zaraz po Thanksgiving, ale i tak szkoda mi bylo ich chowac. ;)
UsuńNasze ozdoby zostały schowane w połowie stycznia, kiedy nasza choinka pojechała do lasu (w pobliskim forcie sadzą te które mają korzenie).
OdpowiedzUsuńA teraz mamy remont :)
Mi zawsze ciezko pozegnac swiateczne dekoracje. ;)
UsuńA po remoncie bedzie pieknie! :)
Uwielbiam patrzeć na Wasze zimowe zdjęcia! Zresztą, nie tylko te oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńMy już pozbieraliśmy wszystko, co świąteczne.
U nas temperatury przeważnie na plusie, dziś to nawet czuć było przedwiośnie... Co prawda chętnie bym wyskoczyła jeszcze raz czy dwa w góry na sanki, ale potem już spokojnie może rozgościć się wiosna ;P
Heh, u nas dzis takie "prawdziwe" przedwiosnie - 6 stopni na plusie i pada deszcz! :D Ja jeszcze pare razy chce na narty, ale zobaczymy czy pogoda bedzie wspolpracowac. ;)
UsuńMy nasze świąteczne dekoracje, łącznie z choinką sprzątnęliśmy w zeszły weekend dopiero. ja tez lubię ten nastrój i wieczorne światełko choinki. I nie lubię chowania i sprzątania tego wszystkiego. U nas drugi dzień bez deszczu i mróz.... ciiiii nie zapeszam!
OdpowiedzUsuńZgadza sie, tez nie lubie pakowania tych wszystkich lancuchow i bombek. No i nastroj z choinka w salonie jest po prostu niepowtarzalny...
Usuń