Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 16 grudnia 2021

Strasznie dlugi, grudniowy post

Tak to juz w grudniu jest, ze obowiazkowo wciskam wen Kokusiowy post urodzinowy, a potem robia mi sie 2-tygodniowe zaleglosci. To nic, nadrobimy. ;)

W piatek, 3 grudnia, dostalam raport semestralny Kokusia (tutaj sa 3 semestry). Tym razem raport jakby slabszy niz zwykle, bo w 7 kategoriach (na 30) Nik otrzymal wynik N, od near = blisko. Czyli niewiele mu brakuje do opanowania owego materialu, ale jednak brakuje.

Tak wygladaja tutejsze "swiadectwa", bo po kazdym semestrze oceny sa dodawane po prostu do kolejnego okienka :)
 

Na szczescie w zadnym punkcie nie otrzymal B (od below = ponizej), ale tez w zadnym nie zostal oceniony na E (od exceed = powyzej). Wszystkie pozostale wyniki ma na M (meet), czyli zna material na poziomie wymaganym dla pierwszego semestru IV klasy. :)

Nie wiem czy to bedzie dobrze widac, ale w komentarzach od nauczycieli, same pochwaly oczywiscie :)
 

Jego nauczycielka wyslala maila w zeszlym tygodniu, w ktorym wyjasniala zasady oceniania oraz uprzedzala, ze miedzy III a IV klasa jest spora przepasc. Pewnie sie obawiala, ze czesc rodzicow widzac wyniki, bedzie do niej wydzwaniac z pytaniami i pretensjami. :D Ja do takich nadgorliwych mamusiek nie naleze, choc rzeczywiscie zdziwiona jestem troche wynikami Mlodszego, ktory zazwyczaj mial 2-3 N-ki, jesli w ogole. Siedem wydaje mi sie spora liczba, ale Nik ma jeszcze dwa semestry zeby sie poprawic. ;) Na dzien dzisiejszy (pisze w poniedzialek, 6 grudnia), nie otrzymalam raportu Bi, mimo ze zwykle dostawalam je jednoczesnie. Starsza jest teraz jednak w nowej szkole i moze u niej wysylaja je pozniej? Planuje odczekac pare dni i jak nic nie dostane, napisac do nauczycielki. 

Sobota zaczela sie znow od Polskiej Szkoly. Potworki jak zwykle niezadowolone, ale poki co maja niewiele do powiedzenia. ;) Kiedy oni sie edukowali, ja pojechalam na szybka kawke z kolezanka, a potem zrobic zakupy w polskim sklepie. Wrocilam do chalupy, rozpakowalam torby, zamienilam z mezem pare slow i musialam pedzic z powrotem po dzieciarnie. Nie znosze takiego pedu w te i nazad, ale co robic. Pocieszalam sie, ze jeszcze dwie soboty polskiej szkoly (albo i jedna, jesli Nik jednak zdecyduje sie wziac udzial w zawodach plywackich), a potem beda dwa tygodnie przerwy. :) Mojego malzonka porzadnie w ten weekend rozlozylo. Juz w piatek dzwonil z pracy, ze boli go gardlo i cieknie mu z nosa, ale zbylam to jako zwykle przeziebienie. W sobote rano dalej smarczal i plukal gardlo woda z sola, byl jednak "na chodzie". Po poludniu jednak nagle zaczal sie ubierac. Mamy w domu okolo 18-20 stopni i ja chodze w dlugich spodniach, bluzce i na to jeszcze zakladam bluze, bo mi zimno. A M. w tym czasie lazi w t-shircie i bokserkach. Kiedy wiec zaczal szukac spodni i bluzy dresowej, wiedzialam, ze cos jest na rzeczy. Wiekszosc popoludnia przelezal na kanapie, a kiedy w koncu zmierzyl temperature, mial 38.2. Oho! Zaczelam juz podejrzewac grype czy inna korone, ale poki co (odpukac!), wyglada to albo na zatoki, albo wyjatkowo mocne przeziebienie. No ale przez to znow nie powiesil lampek swiatecznych na domu...

Tego dnia w centrum naszego miasteczka, obok szkoly Nika mialo byc spotkanie swiateczne. Planowali swiatelka, ozdoby, przekaski do kupna, mialy byc koledy spiewane przez chorek ze szkoly Mlodszego, mieli sie pojawic Mikolaj i Pani Mikolajowa... Bylo jednak zimno, powietrze przesiakniete taka jakas nieprzyjemna wilgocia, ze po przyjezdzie z Polskiej Szkoly z Potworkami (gdzie chwile musialam na nich poczekac na dworze) bylam tak skostniala, ze kompletnie nie moglam sie rozgrzac. Rozpalilismy w kominku i jak siedzialam zaraz przed nim, bylo ok, ale jak tylko przechodzilam do dalszej czesci domu, znow mnie telepalo. Az balam sie, ze mnie tez cos lapie, tak jak M. W kazdym razie, przyszla godzina 17, kiedy wszystko sie zaczynalo i stwierdzilam, ze pierdziele, nigdzie nie jade. ;)

W niedziele M. czul sie ok, choc glos mial nadal mocno zmieniony, ale oznajmil, ze nie ma nawet mowy zeby ominal msze. Mysle, ze wystarczajaco juz napisalam na temat tego mojego "kosciolkowego" malzonka, ze nikt nie jest zdziwiony? ;) I ja i nawet tescie mowili mu, ze ma zostac w domu, ale gdzie tam. Musialby miec chyba 40 stopni goraczki i nie byc w stanie podniesc sie z lozka... :/ Pozostawie to bez dalszego komentarza, bo cisna mi sie na usta same epitety... :( W kazdym razie, tego dnia juz duzo wczesniej postanowilam, ze pojedziemy do jednego z polskich kosciolow w pobliskim miescie. Tam bowiem staraja sie utrzymac polska tradycje Mikolajek i po mszach Mikolaj mial rozdawac dzieciom paczki.

Mikolaj kroczy nawa :)
 

Poniewaz Potworki nadal dopytuja o Christmas Party, ktore zawsze bylo organizowane przez nasz dawny kosciol (ktory swoja droga polaczyl sie z inna parafia i poza jedna niedzielna msza, wlasciwie przestal istniec), pomyslalam, ze to moze byc chociaz namiastka.

Potworkom jednak paczki wreczyl zwykly ksiadz, choc najsympatyczniejszy z mi znanych :)
 

Spodziewalam sie paczuszek pelnych slodyczy i z gory uprzedzalam dzieciaki, zeby nie marudzily, ze nie dostaly zabawek. Paczki jednak okazaly sie byc "na bogato". Slodycze byly (polskie! :D), ale oprocz tego znalazly sie tam breloczki na klucze, kubeczki, silikonowe bransoletki, balwanki - maskotki i jakies inne duperelki, a wszystko z napisami w stylu "Jesus loves you SNOW much". No kicz, ale Potworki zachwycone, bo w koncu prezent to prezent. :D W dodatku w kosciele mieli tych paczek tyyyle, ze nie do uwierzenia... Zachecali do brania i dzieci i mlodziez i zeby wziac nawet dla nieobecnego dziecka czy rodzenstwa. Malzonek zartowal, ze podejdzie i powie, ze w domu zostawil szescioro dzieci. :D Mnie zas zastanawia tylko, ze w tych polskich kosciolach na prawie kazdej mszy placza, ze kasy brakuje na to czy tamto, zeby zwiekszyc datki, itd. A potem wydaja forse na tego typu bzdury...

Po poludniu, troche zeby uciec przed fruwajacymi w chalupie wirusami, a troche zeby odetchnac swiezym powietrzem i sie poruszac, zabralam Potworki na lodowisko. Tym bardziej, ze w kolejny weekend chcialam urzadzic Kokusiowi mini urodziny z dziadkiem i chrzestnym, a ze w sobote Polska Szkola i caly dzien w biegu, wolalam zaprosic ich na niedziele. A w tym roku jazda dla wszystkich jest otwarta tylko w ten wlasnie dzien. :/ Zostawilismy wiec ojca wygrzewajacego znow dupke przy kominku, a my ruszylismy. Dzieciaki pojechaly z entuzjazmem i z rowna energia smigaly po lodzie, choc Bi znow obcieral but. Te wynajmowane lyzwy jednak nigdy nie beda dobrze pasowac. Nika za to spotkala wyjatkowo mila niespodzianka, bowiem na lodowisku wpadl na najlepszego kumpla. Co prawda jego mama i rodzenstwo przyjechali na pierwsza godzine otwartej jazdy, wiec byli juz zmeczeni i pomalu konczyli, my zas dojechalismy na druga godzine, ale chwile chlopcy razem poszaleli. :)

Pajacowanie :D
 

Potem zostalam juz z Potworkami sama, ale bylo bardzo przyjemnie. Kiedy dojechalismy, na lodowisku byly doslownie tlumy, ale widocznie sporo osob przyjechalo na te pierwsza godzine, wiec zaraz zaczeli sie zbierac. Ostatnie pol godziny to juz byl luz i swobodna jazda, bez ciaglego omijania innych ludzi. :) A po powrocie zaraz kapiel dzieciakow oraz szykowanie na kolejny tydzien kieratu: wyciaganie ze schowka plecakow i sniadaniowek, pakowanie przekasek, przygotowywanie ubran... I po weekendzie. A ja ciagle w myslach przypominalam sobie, zeby nie zapomniec przed spaniem wyciagnac upominkow od Mikolaja i polozyc przy lozkach Potworkow. Caly dzien bowiem co chwila wylatywalo mi z glowy, ze nastepnego dnia mialy byc Mikolajki i tylko Potworkowa paplanina o tym, ze ciekawi sa, co dostana, przypominala mi o tym. :D

Na szczescie udalo mi sie nie zapomniec, wiec dzieciaki obudzily sie nad ranem z upominkami przy lozkach. Bi dostala obraz tygrysa do malowania po numerkach, zas Nik robocika do zbudowania, ktory ma sie ruszac na energie sloneczna. Zobaczymy, czy nie okaze sie to tylko chwytem reklamowym. :D Oprocz tego oboje dostali po dlugopisie do tworzenia trojwymiarowych kreacji. Nik na liscie do Mikolaja lub urodzinowej (juz nie pamietam) wpisal drukarke 3D. No coz, taka drukarka nie jest nam do niczego potrzebna, ale pomyslalam, ze dlugopis moze byc fajna namiastka. Rano niestety Potworki zdazyly tylko prezenty obejrzec, a potem musieli jechac do szkoly. Po lekcjach Nik zostawal w swoim "klubie gier", a Bi na siatkowce, wiec wrocili do domu dopiero przed 17. Na szczescie nie mieli tego dnia dodatkowych sportow, wiec byla chwilka na zorientowanie sie w nowych zabawkach. Niestety, tym razem "Mikolaj" trafil srednio. Skladanie robota okazalo sie dosc skomplikowane, mimo, ze teoretycznie jest oznaczony jako +8, a Nik konczy juz lat 9. Mlodszy jednak spojrzal na wszystkie czesci, wymiekl i poprosil o pomoc ojca, ktory stwierdzil, ze moze w weekend. :/ Dlugopisy spodobaly sie obojgu, ale nie pomyslalam, ze one nie beda dzialac na kazdej powierzchni. To znaczy, teoretycznie dzialaja, ale poniewaz ten plastikowy filament jest goracy, wiec przywieraja i nie da sie ich oderwac. Potrzebne sa specjalne, silkonowe maty, co nie przyszlo mi nawet do glowy.

Mlodszy wyprobowuje nowy nabytek
 

Bi sie bardzo nie przejela. Porzucila dlugopis, zachwycila sie obrazem ale tez nie zabrala sie za malowanie i tyle z prezentow. Nik za to byl niepocieszony i caly wieczor zalil sie, ze co mu z takich upominkow, ktorymi nie moze sie bawic... Nie pocieszalo go ani to, ze maty do dlugopisu natychmiast zamowilam i mialy przyjsc w srode, ani to, ze w piatek jego urodziny, wiec wiadomo, ze otrzyma wiecej prezentow...

Wtorek rozpoczal sie niespodzianka, choc okazala sie ona srednio mila... :D Otoz, jemy rano sniadanie, szykujemy sie na rozpoczecie dnia, wygladam leniwie przez okno i... slysze otwierajacy sie garaz! Sekunde pozniej na ulicy dostrzegam auto M. Najpierw pomyslalam, ze czegos zapomnial. Tylko dlaczego wraca po to tak pozno? Okazalo sie jednak, ze malzonek w rozmowie z szefem "pochwalil" sie, ze cos mu dolega i ze w sobote mial goraczke. Wiadomo jaka mamy obecnie sytuacje, wiec szef ponoc ostroznie spytal czy komus w pracy o tym mowil, na co M. radosnie odparl, ze wszystkim kolegom naokolo, bo zauwazyli ze glos ma wyraznie "nosowy". No i niestety, szef musial sie zastosowac do zasad i powiedzial, ze ma wybor: albo zrobic test i za 48 godzin kolejny i jak oba wyjda negatywne moze wrocic do pracy, albo musi siedziec 10 dni na kwarantannie. Co wybral M.?! Kwarantanne!!! W zasadzie to go rozumiem, fajnie jak mozna posiedziec w domu i jeszcze ci za to placa, ale nie wiem jak wytrzymam 10 dni z chlopem w domu! :/ M. bowiem to nie jest ktos, kto zajmie sie spokojnie swoimi sprawami, bedzie wypoczywal i cieszyl sie spokojem. Nie! To jest czlowiek, ktory bedzie na sile wymyslal sobie projekty, oczywiscie nie takie, ktore powinien (jak wykonczenie w koncu lazienki dzieci), przy ktorych chodzi nabuzowany, we wszystko usiluje angazowac mnie, ciagle czegos chce, o cos pyta, no jest po prostu irytujacy na maksa! Juz rano sie prawie poprztykalismy, bo zadowolony oswiadczyl, ze posiedzi na kwarantannie (platnej, ale bez nadgodzin) do nastepnego czwartku czy piatku, a potem odbije sobie godziny w sobote. Odpowiedzialam, ze niekoniecznie, bo Nik moze bedzie mial zawody, a wtedy malzonek musi zostac w domu z Bi. Na to M. oburzony, ze co wazniejsze: zawody Nika, czy jego praca i zarobki?! Ku*wa!!! Jakos jak teraz radosnie poszedl sobie na kwarantanne (a mogl nic szefowi nie mowic, bo on zagadal tak sobie, towarzysko) to sie zarobkami nie przejmowal (a odpadly mu wszystkie nadgodziny), ale kiedy umyslil sobie juz isc do pracy, to nagle one najwazniejsze! :/

Wtorkowe popoludnie to oczywiscie gimnastyka Bi. Choc tym razem o maly wlos a panna by sie doigrala i nie pojechala. ;) Starsza od jakiegos czasu twierdzi, ze jak dorosnie przejdzie na wegetarianizm. Nigdy nie byla specjalnie miesozerna, ale ostatnio dochodzi do tego marudzenie, ze ona nie chce jesc zwierzat. Malzonek, jako typowy miesozerca, nie moze tego pojac, a poza tym nie znosi grymaszenia przy jedzeniu. Tego dnia dal dzieciakom rosol (ktory jest nota bene ulubiona zupa Bi), ale pechowo nadrobil do niego troche kurczaka. No i Bi siedziala nad talerzem obrazona, ze ona tego jesc nie bedzie, ze po co ten kurczak, ze teraz jest fuj i ohydne i w ogole. Z M. jest jednak krotka pilka i oznajmil, ze albo zupa zacznie znikac, albo panna moze pomachac gimnastyce z daleka. Podzialalo i jakims cudem w ciagu kilku minut talerz byl pusty. :D Na gimnastyce jak zwykle siedzialam sobie z kolezanka w aucie i przynajmniej moglysmy sie nagadac do woli. A ze wracamy po 19, to dzien sobie zlecial. :) A wieczorem Nik zaczal kichac, momentalnie dostal zalzawionych oczu i cieknacego nosa... Opcje sa dwie. Albo zarazil sie od M., albo jest na cos uczulony. Mlodszy dosc czesto kicha i kicha i  nic z tego nie wynika, albo trze oczy narzekajac, ze go swedza... Wyglada to na alergie, ale robi to w przypadkowych miejscach i czasie i naprawde ciezko domyslic sie na co ona moze byc... Coz, nastepne dni pokaza czy tym razem to uczulenie, czy katar...

Sroda zaczela sie od irytacji. Wiedzialam, ze chlop w domu bedzie mnie ciagle denerwowal. ;) Jestem zwykle z Potworkami sama, wiec mamy swoje przyzwyczajenia i rytualy. Szczegolnie ja, bo jestem spiochem, ciezko mi sie dobudzic i wstaje zla jak osa. ;) Rano musze chwile oprzec sie o zaglowek i w takiej pollezacej pozycji przegladam maile, blogi i sie kilka minut dobudzam. A tu malzonek specjalnie mnie szturcha i zaglada, na co ja tam patrze. Zwykle wstaje w koncu, schodze do kuchni, wlaczam tylko mala lampke nad zlewem i pomalu i w ciszy szykuje sniadanie. Tego dnia M. zszedl pierwszy, bo skoro zwykle budzi sie o 3:30, to o 7 jest wyspany i zrywa sie niczym skurwonek. Zeszlam na dol, a tam swiatlo daje po oczach, muzyka z radia ryczy, a mi sie momentalnie podnioslo cisnienie... :D Tego dnia Potworki mialy skrocone lekcje z "okazji" szkolen nauczycieli. Juz w zeszlym tygodniu wyslalam maila, ze z tego powodu bede pracowala po poludniu z domu. I planow zmieniac nie zamierzalam, mimo, iz malzonek przekonywal mnie, ze przeciez nie musze wychodzic wczesniej skoro on jest w domu. Niedoczekanie! Mialabym zrezygnowac z wyjscia z biura wczesniej, kiedy mam pretekst?! :D Tak jak planowalam, o 13 wybieglam z roboty jak na skrzydlach. Popoludnie minelo spokojnie i zaskakujaco szybko. Jak to jest, ze w pracy minuta wlecze sie za minuta, a w domu godzina potrafi przeleciec w piec sekund? ;) W kazdym razie niby nic nie robilismy, ot, obiad, jakies szybkie ogarniecie tego czy owego, pomoc Potworkom w odrobieniu lekcji i nagle czas byl ruszyc na plywanie z Nikiem. Mlodszy, jak zwykle w skrocone dni, zaczal wymyslac, ze taki dzien to prawie jak weekend i on nie chce isc, ale przypomnialam mu, ze zdecydowal sie wziac udzial w zawodach, wiec lepiej zeby solidnie trenowal. No to pojechal. :)

Wszyscy mlodzi plywacy jacys rozproszeni :)
 

W srode mial spasc pierwszy tego roku snieg. Jeszcze tydzien wczesniej prognozy zapowiadaly kilkanascie cm puchu i liczylam cichutko na dzien wolny od szkoly, ale niestety tak to wszystko sie poprzesuwalo, ze w koncu zapowiadano tylko przelotne opady mokrego sniegu i jego raptem warstewke. Jakie bylo wiec nasze zdumienie przy wyjezdzie z garazu, kiedy zauwazylam, ze faktycznie pada! Gesty, choc bardzo drobniutki. Kiedy po godzinie wyszlismy z silowni, lezal juz cienka warstwa na zaparkowanych autach. Potem z kazda chwila robilo sie bielej, choc faktycznie nie napadalo wiecej niz ze 2 cm. Ale i tak, choc na momencik zrobilo sie pieknie. Szkoda, ze w tym tygodniu mamy temperatury raczej wiosenne i na wiekszy opad (sniegu oczywiscie) nie ma szans. :/

Narnia powraca na jeden wieczor :D

W czwartek rano liczylam na jakies opoznienie szkoly, ale sie przeliczylam. ;) Ulice naszego osiedla byly kompletnie biale i nawet bardziej ruchliwa droga poza nim byla po prostu rozjezdzona, a nie odsniezona, wiec warunki srednie, szczegolnie, ze to pierwszy snieg, wiec kierowcy w lekkim szoku. Dzieciaki jednak znow konczyly wczesniej, wiec pewnie wydzial edukacji stwierdzil, ze jesli mieliby opoznic lekcje, to rownie dobrze mogliby po prostu je zupelnie odwolac. :D O dziwo autobusy przyjechaly normalnie, Potworki ruszyly do szkoly, ja do pracy, a M. na zakupy. ;) Krotkie dni maja jednak te zalete, ze juz o 14 wszyscy bylismy z powrotem w domu. Bi nie miala pracy domowej, za to z Kokusiem musialam odrobic i ze szkoly codziennej i polskiej (tu Bi miala ostatnio zastepstwo i tez nie miala nic zadane; szczesciara). Potem juz troche relaksu i wygrzewania dupki przy kominku i trzeba bylo jechac z Mlodszym na karate. Tym razem nawet nie protestowal. :)

No i nadszedl jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku. :) Piatek, 10 grudnia. Urodziny Kokusia. Dziewiec lat. Od nastepnego roku, urodziny juz beda dwucyfrowe... Rosnie te moje "malenstwo" i az zal matczyne serce sciska, ze za chwile przytulic sie czy dac buziaka rodzicielce, to bedzie obciach... ;) Szkoda, ze dzien urodzin wypadl w piatek, wiec Mlodszy musial isc do szkoly, ale za to (podobno) obudzil sie juz o 5:45, zapalil sobie swiatlo i bawil sie nowymi rzeczami. Dostal, zgodnie ze swoimi zyczeniami gre Snowrunner na Nintendo, maskotke - koze z Minecraft'a oraz taka jakby zabawke sensoryczna, ktora wyglada jak mala maskotka, ale kiedy sie ja nacisnie, wyplywa z niej balonik z zelowymi kuleczkami. ;) Od siebie dorzucilam tez cos praktycznego - specjalny plecak na buty narciarskie i kask, skoro mlodszy ma byc od stycznia w klubie. :) W pracy mielismy wizyte jednego z szefow, ktory na codzien mieszka w Kaliforni i pracuje zdalnie. Poniewaz badania kliniczne ida w miare sprawnie, a przy okazji zblizaja sie Swieta oraz Nowy Rok, mielismy wyjscie do restauracji na lunch. Matko i corko, dawno sie tak nie opchalam! Zarelko bylo jednak pyszne, no i byla to doslownie uczta, zreszta same popatrzcie!

Siedzielismy przy bardzo sprytnym stole z obracanym srodkiem (ta szklana czesc), gdzie kazdy mogl dowolnie go przekrecic w swoja strone i nabrac wybrana potrawe
 

To wszystko na 8 osob! :O Po pracy zas, malutka, rodzinna celebracja urodzin Kokusia, bo wiadomo, w dzien urodzin musi zostac zdmuchnieta swieczka, musi i koniec! :D Co prawda zostala ona wetknieta w kawalek kupnego ciasta, bo na tort tego dnia upieklam dopiero biszkopt, ale zawsze. ;)

I dziewiec lat przelecialo...

W piatek przyszedl tez raport semestralny Bi. Tu w zasadzie zaskoczen nie ma. Wszystko na M, czyli "meet", oprocz plastyki, gdzie otrzymala dwa E, czyli "exceed". Bi zawsze byla dobra w takich manualnych sprawach, zreszta miala to po kim odziedziczyc, bo i ja i moja siostra niezle rysujemy. :)

"Swiadectwo" semestralne ;)
 

Nowoscia w raporcie ze szkoly Bi jest kategoria "effort", ktora oznacza czy dziecko konsekwentnie pracuje na lekcji i angazuje sie w nauke. Przy kazdym przedmiocie zaznaczone bylo w skali 1-3. Bi z kazdego przedmiotu otrzymala "1", oznaczajace, ze zawsze sie stara. Wiadomo nie od dzis, ze owa panna w szkole to aniolek, tylko w domu daje popalic. :D

Raport ze szkoly Bi ma troche inny format, wiec drugie zdjecie to w wiekszosci powtorzenie poprzedniej strony. Dopiero na dole sa komentarze nauczycieli. Wszystkie pozytywne, rzecz jasna ;)
 

Sobota byla deszczowa, mglista, ponura i paskudna. Zapowiadane bylo gwaltowne ocieplenie, ktore przyszlo jednak o... 17 wieczorem. :/ A caly dzionek mielismy 5-6 stopni, co przy wilgoci w powietrzu odczuwalne bylo jako duzo mniej. Potworki mialy Polska Szkole, do ktorej zreszta jechali choc raz z checia i entuzjazmem. Tego dnia klasy bowiem odwiedzal Mikolaj! :)

Trzy klasy III polaczono w tym roku w dwie, ale za to baaardzo liczne...
 

W paczkach bylo glownie duuuuzo slodyczy, ale kazdy dzieciak dostal tez po koszulce z logo szkoly. Szkoda tylko, ze koszulki sa w rozmiarze S, ale doroslym. Spokojnie mieszcze sie wen ja, ale Potworki nie chca mi ich oddac. :D

Klasa Bi znacznie mniejsza liczebnie, ale za to praktycznie wszyscy zdjeli do zdjecia maseczki :)
 

Podczas kiedy mlodziez uczyla sie jezyka ojcow, matka wrocila i spedzila "blogie" 3 godziny sprzatajac chalupe, skoro nastepnego dnia mielismy miec gosci. :) Po poludniu zas niekonczaca sie opowiesc zwana praniem, a potem trzeba bylo konczyc tort. Nie wiem jak tego dokonalam, ale pierwszy raz nie dekorowalam go po nocy! Co za mila odmiana. Niestety, laczylo sie to z tym, ze Bi koniecznie chciala mi pomagac. Pomoc w jej wykonaniu niestety okazala sie byc zadawaniem miliona pytan, czesto majacych niewiele lub zero wspolnego z tortem. Po chwili bylam juz tak poirytowana, ze pogonilam obrazona panne z kuchni. ;) Wrocila niestety na koniec zwabiona wizerunkiem bitej smietany i probowala mi podkrasc polewe. Na szczescie zostalo jej na tyle duzo, ze starczylo i na tort i zeby kompletnie zamulic i mnie i Starsza. Co sobie pojadlysmy, to nasze. ;) W kazdym razie, na koniec tort prezentowal sie tak:

Torcik dla zapalonego gracza :D
 

Poczatkowo szukalam oplatka z wizerunkiem postaci z Minecraft i... nie znalazlam! :O Wizja dekoracyjna tez nie wyszla mi tak, jak bym chciala. Myslac nadal o w/w grze, chcialam uzyskac kolor soczyscie zielony, ale niestety moje barwniki, ile bym ich nie lala, produkuja pastele... :/ Te zielone ksztalty zas, to mialy byc kwadraciki, ale oczywiscie polewe trudno jest uformowac; to nie masa cukrowa. Zalamaly mnie te "kwiatki", M. machnal reka, ze "przeciez tort ma smakowac, a nie wygladac", ale moj honor uratowal Kokusio, ktory wszedl do kuchni i spytal dlaczego na torcie sa prostokaty. Moj kochany! Rozpoznal wizje, ktora matka nieudolnie probowala przeniesc z wyobrazni na tort! :D

W niedziele rano Nik mial trening skokow do wody. Jego trener obudzil sie na ostatnia chwile, skoro w kolejny weekend maja byc pierwsze zawody. :/ Nie bardzo mi pasowal ten trening, bo chcialam na spokojnie przygotowac wszystko przed przyjsciem gosci, poskladac ostatnie pranie, itd. Mlodszy jednak chcial jechac, bo nie pamietal jak sie skacze. No fakt, skoro ostatni raz cwiczyl skoki dwa lata temu... Trening mial trwac dwie godziny (:O), ale postanowilam zabrac Nika po troche ponad godzinie.

 

Na zdjeciu wyglada jakby Mlodszy wpadal do wody, wiec musicie uwierzyc mi na slowo, ze na zywo szlo mu calkiem niezle :D

Lekkim zgrzytem bylo to, ze po treningu nie bylo sie gdzie przebrac. Odbywal sie on w prywatnej szkole, byly tam oczywiscie przebieralnie, ale... nieczynne. To znaczy z wielka wywieszka, ze mozna tylko korzystac z toalety, ale przebieranie sie jest zabronione. Serio?! Chcialam Nika owinac recznikiem i przebrac przy basenie, ale Mlodszy podniosl protest. Podejrzal, ze kilku kolegow nalozylo po prostu spodnie na kapielowki i uparl sie, ze chce tak samo. Mnie to malo przekonuje, choc widzialam juz dzieciaki tak wlasnie sie "przebierajace" po zwyklych treningach. Nie bylo tego dnia mrozu, do auta dwa kroki, wiec machnelam reka. Niech sobie Nik robi, co chce. ;)  Przyjechalismy do domu, ogarnelismy to i owo i ani sie obejrzelismy, a przyszla godzina 15. Przyjechali dziadek i wujek, zjedlismy, popchnelismy tortem, posiedzielismy chwile, pogadalismy i wlasciwie bylo po imprezie.

Solenizant juz wyrwal z torta swieczke :)
 

Liczylam, ze troche wiecej tortu zostanie i wezme kawalek do pracy, ale i moj tata i A. zjedli po dwa spore kawalki. Cholera. :D To znaczy to dobrze, bo oznacza, ze smakowal, no ale... ;) Tym razem i Bi zjadla kawalek i nawet solenizant, ktory zwykle torem gardzi i ma ogolnie dlugie zeby na wiekszosc ciast. Musialam mu tylko pieczolowicie zeskrobac polewe, a on wyjadl sam srodek z kremem. :D

Od dziadka Nik otrzymal dwa zestawy Lego (jeden wydawal sie nawet dosc skomplikowany), ktore ulozyl w... pol godziny

Wujek podarowal malego drona, ktorym mozna robic w powietrzu jakies sztuczki. Wszystkiego Mlodszy jeszcze nie rozpracowal :)

W poniedzialek nagle mnie olsnilo, ze do Swiat zostaly niecale dwa tygodnie, a ja nawet nie zamowilam prezentow. :O Tak juz mam, ze poczatek grudnia to dla mnie urodziny Kokusia i nie moge skupic sie na Bozym Narodzeniu, dopoki one nie przemina. Kartki swiateczne oraz kalendarze wybieralam, tworzylam (musialam powybierac zdjecia dzieciakow) i zamawialam wieczorami w weekend i choc dojda przed Swietami, to musialam dodatkowo doplacic za przyspieszona przesylke, inaczej by nie doszly. Niestety, kartki maja przyjsc w czwartek, ale potem musze je rozeslac dalej, czyli do Polski znow dotra po Swietach albo i Nowym Roku. ;) Przestalam sie tym zreszta az tak przejmowac, bo ja wysylam dwadziescia kilka kartek, a z powrotem dostaje w porywach... 6. :/ W tym roku, jak narazie przyszly 3. Po pracy musialam odebrac syna z jego "klubu gier", ktory konczyl o 16:15, a na te tez godzine M. mial dentyste. Powstal dylemacik co z Bi, ktora okolo tej pory (czasem troche wczesniej, innym razem troche pozniej) przyjezdza ze szkoly. Stwierdzilam jednak, ze panna jest spokojnie na tyle duza zeby wejsc garazem i poczekac, nawet jakby mialo to byc 20-30 minut. Rano uprzedzilam ja, ze jak wroci nikogo raczej nie bedzie, wiec ma otworzyc garaz, po czym go za soba zamknac i wejsc do domu posiedziec z psem. Nik juz kilka razy tak czekal, tylko ze u niego to bylo doslownie kilka minut. Zawsze zamykal drzwi garazowe i jezdzil sobie po nim hulajnoga, z jakiegos powodu nie chcac wchodzic na gore. ;) W poniedzialek podjezdzamy z Kokusiem do domu, a tam drzwi garazowe otwarte na osciez! Oczywiscie te prowadzace z garazu do domu, rowniez nie zamkniete na zamek. A mowilam pannie wyraznie, zeby garaz zamknela, to nie, po co, niech ktokolwiek sobie swobodnie wlezie! :/

Reszta popoludnia to juz na szczescie relaks i zabawa (dla dzieciakow), z racji, ze zadne nie mialo nic zadane. :) Podziwialismy tez swiatelka, ktore malzonek w koooncu zawiesil na domu.

Tak wyglada teraz chalupa wieczorami. Przez okno, przy otwartych zaluzjach, widac nasza choinke
 

W tym roku troche skromniej i jednokolorowo, bo niebiesko - biala siatka, ktora zarzucalismy na tuje obok frontowego wejscia, przestala swiecic. Trudno. :) Wieczorem, kiedy juz wszyscy spali, mialam zas mala, prywatna sensacje. Za oknem jak walnelo, to az podskoczylam! Przeszlo mi przez mysl, ze to jakis halasliwy pojazd, ale cos mnie tknelo, wygrzebalam z szuflady latarke i wyjrzalam ostroznie przez tarasowe drzwi. Patrze, a tam kubel na smieci przewrocony i cos czarnego spierdziela przez ogrod z plastikowym workiem w zebach! :O Cholerne niedzwiedzie, no! Powinny juz spac! Niestety, w naszym klimacie misiaki nie hibernuja tak naprawde. Spia, ale budza sie przy cieplejszych temperaturach i wyruszaja na zer. A ze przez ostatnie kilka dni mamy temperatury wiosenne, to prosze. Laza dalej skubance. :/ W kazdym razie poswiecilam latarka w krzaki, gdzie "lobuz" sie schowal, a tam w swietle odbijaja sie dwie pary oczu! Matka z mlodym! "Super" po prostu, bo o ile niedzwiedzie brunatne raczej ludzi unikaja i rzadko kiedy atakuja, tak samice z maluchami sa agresywne.

Jedna reka przyswiecalam sobie latarka, druga probowalam pstryknac zdjecie, stad jego jakosc jest jaka jest. W kazdym razie, misiek podnosi tam akurat leb :)
 

Nasz czujny - inaczej pies oczywiscie przespal cale zamieszanie i dopiero kiedy wlazlam z powrotem do domu, wstal i zaczal krazyc zeby go wypuscic. A chwile temu mial otwarte na osciez drzwi tarasowe, to zupelnie je zignorowal. :/ Poniewaz teraz, zima, Maya zwykle wychodzi tylko przed dom, zalatwia co trzeba i wraca pod drzwi, wiec niewiele myslac wypuscilam ja frontem. Niestety, tym razem musiala pojsc po zapachu i doslownie za minute uslyszalam zza domu szczekanie (a Maya przeciez praktycznie nigdy nie szczeka!) i ryk. Chwycilam latarke, wybieglam na taras, a tam niedzwiedzica juz na srodku trawnika, a Maya kawalek od niej. Zawolalam psa i na szczescie przybiegla cala i zdrowa, choc zjezona na grzbiecie. :) Niedzwiedzia matka wrocila w krzaki, mlode widzialam jak zlazlo z drzewa i w koncu pomaszerowaly w lasek. Ja jednak dlugo nie wyjde po ciemku przed dom. ;)

We wtorek w pracy trzeba bylo przetrwac meeting, ale na szczescie najblizsze dwa najprawdopodobniej zostana odwolane, wiec nie ma co narzekac. :) Po pracy cos zjesc, zagonic Potworki do odrabiania lekcji, a potem musialam sie rozdwoic. Jakos tak wyszlo. ;) We wtorki Bi ma gimnastyke, a ze to byl ostatni dzien zajec z karate, wiec uznalam, ze Nik powinien na nie pojechac, choc w tej sesji wozilam go tylko w czwartki. Zreszta, juz kupilam bon podrunkowy dla sensei'a. ;) Mlodszy uparl sie, ze chce jechac z mamusia, wiec M. musialby zabrac Bi. Zaczal jednak krecic nosem, kiedy wytlumaczylam mu, gdzie to jest i dowiedzial sie, ze to sasiednia miejscowosc. I niewazne, ze sala gimnastyczna miesci sie doslownie 200m od granicy naszego miasteczka. :D Poniewaz tego dnia nie mialo byc mojej kolezanki, bo jej corka byla chora, postanowilam zabrac oboje Potworkow i pokrazyc w kolko miedzy zajeciami. Przynajmniej popatrzylam po trochu na kazde i nie siedzialam godziny bezczynnie w aucie. :) Na 18 popedzilismy wiec na gimnastyke. Odstwilismy Bi, popatrzylismy chwilke przez szyby, po czym podwiozlam Nika na karate.

Bi "biegnie" odbijajac sie od trampoliny, ale wyglada jakby uprawiala podniebny balet :)
 

Wrocilam na sale gimnastyczna, popatrzylam jeszcze moment na Starsza, po czym, kiedy skonczyla, pojechlysmy po Kokusia. Tam Bi siedziala na korytarzu grajac na Nintendo, a ja podgladalam przez otwarte drzwi, co tam porabia Mlodszy. Sensei wprowadzil elementy walk, wiec kazde dziecko po kolei moglo sobie wybrac partnera do zapasow.

Koledzy cwicza pod okiem instruktora, a Nik (siedzacy pod sciana) woli jednak pozostac w roli obserwatora :)
 

Nik niestety sie wycofal i nie chcial nawet sprobowac. ;) Dostali tez nowe pasy. Nie maja jeszcze na tyle doswiadczenia i wiedzy zeby zasluzyc na cale zolte, otrzymali wiec zolto - biale. :D

Obecny pas Kokusia :)
 

A po karate w domu bylismy dopiero przed 20, wiec czasu starczylo tylko na kolacje i do spania. ;)

Dzien wczesniej przyszly zamowione kartki swiateczne, w srode trzeba bylo sie wiec zabrac za wypisywanie. Na szczescie przy gotowych kartkach, ogranicza sie ono do wypisania adresu na kopercie. ;) Przy okazji wyszlo na jaw, ze nie mam ani jednego znaczka do Polski, a wlasciwie to na "zagranice", bo niektore kartki leca tez do Niemiec i Anglii... Na szczescie chlop jeszcze w domu, wiec radosnie wyslalam go na poczte. :) W pracy jak w pracy; przetrwal czlowiek te pare godzin. :D Po robocie odbieralam Bi i jej przyjaciolke z siatkowki, a ze korki w miasteczku nieziemskie, to do domu zajechalam dopiero o 16:50. Na 17:30 Nik mial trening druzyny plywackiej, ale M. oznajmil, ze z nim pojedzie. Nie z dobrego serca rzecz jasna, tylko chcial pocwiczyc na silowni. Chlopaki pojechaly wiec, a ja przymusilam Bi do kapieli, sama wskoczylam pod prysznic, a potem kontynuowalam wypisywanie kartek. Przy co chwilowej przerwie na zajecia okolodomowe, troche mi zejdzie. ;) Za to M. wrocil z silowni zly jak osa (szerszen? :D), ale zwyczajowo nie powie o co mu tak naprawde chodzi, tylko warczy na dzieciaki, burczy na mnie... Nie moge sie doczekac az wroci do pracy. Zreszta, moze to wlasnie o to biega, ze zbliza sie nieuchronny koniec gnicia w domu. ;) W kazdym razie akurat probowalam ulozyc menu na Swieta i nieopatrznie zapytalam sie jasnie pana o zdanie. I mialam za swoje! On tego nie lubi, tamtego nie chce, to niepotrzebne, mam pamietac, ze to co robie mam robic tylko po troszku bo potem bede sama to dojadac, bo on tych swiatecznych potraw nie znosi... Salatke chce tylko najzwyklejsza jarzynowa, ale bez groszku (ktory ja uwielbiam)... Ciasta to najlepiej kupic, po co piec... W ogole mam wyluzowac z przygotowaniami i gotowaniem, bo potem siedze dwa dni w kuchni, a on musi pilnowac dzieciakow. No strasznie ciezko mu, ku*wa mac! Pomijam fakt, ze na kazde swieta wykreca mi taki numer, ze idzie grzebac przy aucie czy w piwnicy i dzieciaki i tak mi zawracaja doope, ale serio, to nie sa maluszki, ktore trzeba zabawiac! Wystarczy dac im wolna reke co do elektroniki, a dzieci nie ma! Przysmaki sami biora z szafek, a w razie czego zrobia sobie platki z mlekiem. Naprawde nie ma juz przy nich praktycznie roboty, ale nawet pomijajac to wszystko, naprawde tak ciezko jest spedzic czas z wlasnymi dziecmi?! Jak widac, Swieta zapowiadaja nam sie w takiej atmosferze, co zwykle, czyli ch*jowej. :/

A dzis urwalam sie z pracy wczesniej, zeby zrobic sie znow na blondyne! ;) No i skrocic te moja grzywe, ktora urosla niemozliwie. Ostatni raz bylam u fryzjera przed Komunia Potworkow, wiec nie dziwota, ze kudly wymagaly juz porzadnego odswiezenia... Z drugiej strony, wlosy Bi rosna dziwnie pomalu, bo od czasu pokomunijnego ciecia, niemal nie urosly...

Tutaj czas chyba zakonczyc tego tasiemca. Do przeczytania! :)

14 komentarzy:

  1. :) jak zwykle się zasapałam, czytając. Kiedy Ty odpoczywasz Agatko?? Mąż w domu jest dokładnie jak mój, jak przeczytałam "angażując mnie we wszystko" parsknęłam śmiechem. Mój tylko sport ogląda sam, całą resztę najchętniej robiłby "razem" - największy rozłam jest, kiedy on coś robi a ja sobie bym chciała poleżeć i np poczytać :)) Też jestem "w lesie" jeśli chodzi o święta, ale jakoś przecież damy radę - jak zwykle... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dobrą tę kwarantannę ma M. jak i tak wszędzie jeździ - hi,hi:) powinien być zadowolony a nie jak chmura gradowa.
    Ja właśnie idę piec biszkopt na tort, bo jutro impreza urodzinowa córci:) Ty masz początek grudnia zajęty a ja przed świętami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaa... To nie kwarantanna, tylko chec posiedzenia w domu. Chociaz, jak widac, za duzo to on w tym domu nie posiedzial... ;)

      Usuń
  3. Wszystkiego najlepszego dla Nika, przegapiłam ostatni post!
    Dzieje się u Was, dzieje... Nieźle z tymi prezentami w kościele :O Dzieciaki musiały być zadowolone, tyle prezentów z każdej strony ;)
    Dom ślicznie wygląda oświetlony. Fajnie, że udało się w końcu zawiesić światełka ;)
    A kwarantanna jeśli płatna, to czemu sobie w domu nie posiedzieć? ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i M. wlasnie z tego zalozenia wyszedl. Jak placa, to sobie posiedze. Choc samego "siedzenia" to tam niewiele bylo. :D

      Usuń
  4. U Was jak zwykle się sporo dzieje :D

    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla Nika!!! Matko, kiedy te nasze dzieci tak wyrosły? Z tymi świętami dobrze Cię rozumiem, bo ja mam tak samo. Co prawda niby coś tam kupuję na święta i planuję, ale tak naprawdę biorę się za nie dopiero po urodzinach Oliwki.

    Gratulacje dla Nika za kolejny pas i oczywiście dla obydwojga za osiągnięcia. Prawda jest taka, że zarówno Nik, jak i Bi przeszli spory skok jeśli chodzi o szkołę, więc tym bardziej wielkie brawa.

    Dom wygląda super, my właśnie dzisiaj sięgnęliśmy wszystkie ozdoby i oświetliliśmy balkon oraz okna.

    Z tymi niedźwiedziami to Wam nie zazdroszczę. Ja bym chyba z domu nie wyszła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dziwo, czlowiek nawet do tych niedzwiedzi sie przyzwyczaja, chocnie chcialabym sie znalezc z zadnym oko w oko... :D
      Nie wiem Martus, jak to sie stalo, ze mamy juz takie "stare" dzieciaki... No przeciez dopiero co to byly maluszki, uczace sie mowic, zaczynajace przedszkole... A tu juz nawet najmniejszy - Jasiu, w szkole...
      Tak, ja tez nie potrawie sie porzadnie skupic na Bozym Narodzeniu, az nie przejda urodziny Nika. :)

      Usuń
  5. Uwielbialam dostawac paczki swiateczne! Moje byly jeszcze za czasow glebokiego PRLu i byly zawsze wydarzeniem roku. Slodycze, cytrusy, jakies drobne zabawki... Oj, przypomnialo mi sie dziecinstwo teraz, dzieki Potworkowym obdarunkom.
    A z niedzwiedziem w ogrodzie za domem to jednak jakos mi nie po drodze byloby, chociaz i u nas zwierzyny lesnej nie brakuje. Wole jednak lisy i inne drobiazgi. Za niedzwiedzia bardzo dziekuje. Bo jak tu wyjsc z domu wieczorem czy w nocy - chocby do kontenera na smieci? - Nie! Nie dalabym rady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wieczorem to tylko z bardzo mocna latarka i zoladkiem w gardle. I jak najrzadziej. ;) U nas czesciej jednak widujemy lisy niz niedzwiedzie, choc paradoksalnie te drugie czesciej kraza po osiedlu szukajac smieci... No ale zdarza sie przylapac je we wlasnym ogrodzie...
      Oj tak, pamietam te paczki z dziecinstwa. Wyroby czekoladopodobne i pomarancze. :D

      Usuń
  6. Dobra, dobra... Ale ten... POKAZUJ JAK RYSUJESZ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, ale tak naprawde to lata cale nic nie nabazgralam. Mam plik rysunkow zachowanych jeszcze z czasow liceum. Moze kiedys cos wrzuce, choc troche sie wstydze... ;)

      Usuń
  7. Czy Ty w ogóle masz czas w ciągu dnia usiąść? Zawsze w biegu😄
    U Was niedźwiedzie. A u nas w okolice bloków podchodzą dziki :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malo tego czasu, ale cos sie znajdzie. Dlatego tak sobie cenie te chwile rano, po wsadzeniu dzieci w autobusy. Wracam do domu, ale choc zawsze cos przed wyjsciem do pracy ogarniam, to na spokojnie i popijajac kawke. ;) No i poznym wieczorem, jak juz wszyscy spia. A maz sie potem dziwi, ze siedze do polnocy... :D

      Usuń