Piatek, 17 grudnia to byla jedna nerwowka za druga... Tak to juz jest, ze jak wyskoczy jakas sprawa, to zaraz inne wyskakuja dla towarzystwa. ;)
Po pierwsze cos, co zaczelo sie w sumie kilka dni wczesniej. Bodajze we wtorek dostalam sms'a z (podobno) mojego banku, ze wychwycili transakcje z mojej karty na zawrotne $4 z groszami, ktora wydala im sie podejrzana. Prosili zeby oddzwonic na podany numer i potwierdzic czy to faktycznie ja cos kupowalam, czy ktos przechwycil moje numery. Poniewaz (nie wiem jak w Polsce, ale pisze o sytuacji tutaj) ostatnio panuje wysyp roznego rodzaju oszustw telefonicznych, a zlota zasada mowi, zeby nigdy nie klikac na nieznane linki, ani nie oddzwaniac na nieznane numery, wiadomosc czym predzej usunelam i myslalam, ze po sprawie. Kolejnego dnia otrzymalam telefon, ktorego nie odebralam, ale z ktorego zostawiono mi wiadomosc, tym razem glosowa. Znow to samo, ze to z banku, ze maja podejrzaja transakcje i chca ja sprawdzic i prosza o kontakt na podany numer. W przeciwnym wypadku zablokuja karte. Co ciekawe, mowa nie o karcie kredytowej, tylko najzwyklejszej bankowej. Tym razem wbilam numer telefonu w niezawodnego Google'a, zeby sprawdzic co to za jedni. Niestety, numer raporty mial mieszane - jedni twierdzili, ze jest on faktycznie z banku, inni, ze to oszusci usilujacy naciagnac na kase. Zrobilam wiec sobie mentalna notke zeby przejrzec z M. ostatnie transakcje (malzonek moze to zrobic w telefonie), ale... zapomnialam. W piatek jednak wybieralam sie po pracy na zakupy, a ze zablokowana karta to malo przyjemna rzecz kiedy chce sie placic za spozywke (nie mowiac juz o tym, ze obciachowa), stwierdzilam, ze podjade do banku i sprawdze, czy cos jest na rzeczy. Bank mam po drodze, wiec optymistycznie zalozylam, ze tylko wyjde, spytam i wyjde. Taaa... Babka wydrukowala mi wyciag ostatnich transakcji, ktory jednak mial co prawda cyfry, ale nie bylo zaznaczone gdzie dokonano zakupu. Co mi po takim wyciagu?! Kobieta sama pytala o te transakcje czy inna, ale wszystkie byly ok. W koncu doszlam do wniosku, ze te wiadomosci to musieli byc jednak oszusci i juz mialam wyjsc, ale jeszcze spytalam babki zeby potwiedzic, czy moja karta dziala. Sprawdzila i co?! I zablokowana!!! Tyle czasu tam sprawdzalam ostatnie wplaty i wyplaty z konta, a gdybym nie spytala, kobieta nawet nie zauwazylaby, ze karte mi zablokowali! Ugh... Czyli jednak bank faktycznie przechwycil cos podejrzanego, poniewaz jednak transakcja zostala automatycznie odrzucona, nie pojawila sie w transkrypcie. Jaki byl wiec sens to sprawdzac? W kazdym razie dostalam tymczasowa karte i czekam na nowa, a przy okazji wyszlo jeszcze, ze choc po przeprowadzce zmienilismy adres w banku, to pod moja karta nadal figuruje stary i tam zostalaby wyslana! :O
Druga sprawa to zawody plywackie Kokusia. W czwartek trener wyslal w koncu liste wyscigow z przypisanymi imionami. W pierwszej chwili myslalam, ze zaszla jakas pomylka, bo zapisalam Mlodszego do grupy wiekowej "8 i ponizej", konsultujac to zreszta najpierw z trenerem, bo nie wiedzialam na jakiej zasadzie przypisuja kategorie, a jak wiadomo, urodziny Mlodszy mial doslownie tydzien wczesniej. Tymczasem w rozpisce chwile mi zajelo, zeby syna znalezc, wpisany zostal bowiem do grupy 9-10 lat. :O No to dawaj, pisac do trenera z pytaniem, czy zmienil Nikowi grupe! Tak naprawde z ta grupa bylo mi wszystko jedno; jesli Mlodszy ma byc juz w starszej, to niech tam bedzie. Wiekszym dla mnie problemem bylo to, ze zglosilam sie jako wolontariusz przy zawodach dla najmlodszej grupy. W obecnej kategorii wiekowej Nika, nie bylo juz miejsc, zeby sie zapisac. Mlodszy mial strasznego stresa w zwiazku z zawodami i ciagle dopytywal, czy ja tez tam bede. Wiedzialam, ze jesli nie bede mogla byc, rownie dobrze moge Kokusia z zawodow wycofac. Zreszta, sama nie wyobrazalam sobie tam nie byc. ;) A poza tym, o takich rzeczach powinno sie rodzica, do cholery, powiadamiac, szczegolnie, ze w obecnych koronowych czasach, te dwie grupy wiekowe, mialy zawody o zupelnie innych godzinach! :O Trener odpisal, ze tak, musial przeniesc Nika do starszej grupy. Odpisalam, ze ja w takim razie chce byc wolontariuszem w jego grupie i ze jesli nie da rady mnie gdzies wcisnac, Mlodszy najprawdopodobniej nie poplynie. Dopiero w piatek poznym poludniem, trener odpisal, ze jeden z wolontariuszy sie wycofal i moge zajac jego miejsce. Nie ma to jak wiesci na ostatnia chwile... No ale ufff... Teraz pozostalo jeszcze zalatwic opieke dla Bi na czas zawodow, bo przeciez malo mam jeszcze zachodu. Z powodu korony, mieli nie wpuszczac zadnych dodatkowych osob i balam sie, ze z Bi nas cofna (okazalo sie jednak, ze jeden z tatusiow mial ze soba mlodsze dziecko i nikt go nie wyrzucil). Nie bylo tez mowy zebym zostawila ja na 3 godziny sama w domu czy samochodzie. Jak na zlosc, M. wrocil w piatek do pracy i odpuszczenie przez niego soboty nie bylo nawet opcja. :/ Zadzwonilam wiec do taty, spytac czy w sobote ma wolne i moze zostac z wnuczka. Normalnie mialabym jeszcze potencjalnie sasiadow - rodzicow przyjaciolki Starszej, ale pechowo akurat zjechala do nich rodzina az z Kalifornii, wiec nie chcialam im zawracac gitary. W kazdym razie dziadek odpowiedzial, ze nie pracuje i z Bi zostanie. Niestety, wieczorem zadzwonilam zeby ustalic szczegoly, a tu tata odpowiada, ze plany sie zmienily bo szef chce zeby przyjechal na szybka fuche! :O Nosz kurna! Moj tata, jak M., nie potrafi odmowic w pracy, nawet jesli chodzi o jego wnuki, ale stwierdzil, ze pojedzie na 7 rano i powinien wyrobic sie na tyle szybko zeby przyjechac do nas na 9:30... Hmmm... Zwariowac mozna.
A trzecia sprawa, to padl nam garbage disposal. :/ Nie wiem jak to przetlumaczyc, ale jest to jakby mlynek zainstalowany pod zlewem, do ktorego mozna wrzucac resztki, a ktory mieli je na male czesci i spuszcza dalej do odplywu. Kiedy ja wlaczalismy, przez chwile brzmiala jakby ruszala, po czym cos zgrzytalo i wode wybijalo do gory. :( Tak naprawde to wcale tak czesto tego ustrojstwa nie uzywamy i czlowiek obszedlby sie bez niego, gdyby nie to, ze z jakiegos powodu przestalo przepuszczac wode. Wczesniej mozna bylo uzywac tego zlewu bez wlaczania mlynka. Teraz, woda wyplywala gora, a pozniej splywa w slimaczym tempie. Na poczatku bardzo sie nie przejelam, bo tak jak pisze, nie uzywalam tego jakos specjalnie czesto, a mam w koncu drugi zlew. Wieczorem jednak chcialam wlaczyc zmywarke, a nie pomyslalam, ze z jakiegos powodu, odplyw z niej idzie przez te maszynke. I jak tylko zmywarka sie wlaczyla, zanim jeszcze zaczela nawet pobierac wode, pod wplywem chyba cisnienia, woda z maszynki znow zaczela wybijac w gore, do zlewu! :( Tu padl na mnie blady strach, bo za tydzien Swieta i na mysl o przetrwaniu calego tego pichcenia i obzarstwa bez zmywarki, coz, robilo mi sie slabo... ;)
Nadeszla sobota i powolne rozwiazywanie powyzszych zagwozdek. Dziadkowi udalo sie przyjechac na czas, choc oczywiscie caly wczesny ranek to byla nerwowka, bo musialam szykowac siebie oraz Nika, ale jeszcze dodatkowo na wszelki wypadek Bi! :O Na szczescie okazalo sie, ze niepotrzebnie... Jakby tego bylo malo, nie pamietam czy pisalam w poprzednim poscie, ale Mlodszy, jak to Mlodszy, zaczal tchorzyc i od kilku dni dopytywal czy musi jechac na zawody, zas w czwartek zmienil repertuar i marudzil co chwila (nieraz wrecz ze lzami w oczach), ze zmienil zdanie i nie chce brac w nich udzialu. Podnosilo mi sie cisnienie, bo nie dosc, ze na ostatnia chwile naprawde nie wypada nagle zawiadamiac trenera, ze sie rezygnuje (no chyba, ze zdarzy sie jakis nagly wypadek, jak choroba na przyklad), to jeszcze Nik jeczal przy ojcu, ktory z kolei wyskakiwal z pretensjami, ze znowu dzieciaki do czegos zmuszam! :O A przeciez pytalam wczesniej Kokusia czy chce jechac na zawody?! Pytalam! Chcial, a ze teraz mu sie odwidzialo, to co mam robic... W kazdym razie jeszcze w sobote rano Mlodszy zawodzil, ze nie chce i nie jedzie... nawet juz w samochodzie. :O A potem, w polowie zawodow, oznajmil, ze wlasciwie to jest fajnie i mu sie podoba. Czy pisalam juz, ze kiedys go udusze?! :D Dla Nika najwazniejsza cecha "fajnej" aktywnosci, jest czas na wyglupy z kumplami. A tu mial go az w nadmiarze, bo na niecale 3 godziny zawodow, kazdy dzieciak plynal tylko 4 razy. Wiekszosc czasu to czekanie, a wtedy wiadomo, dzieciarnia wyzywala sie towarzysko. ;)
Moj "wolontariat" zas okazal sie bezproblemowy. Duzo lepszy niz osob mierzacych czas, bo oni utkneli na koncach linii i mierzyli wyscig za wyscigiem. Przed kazdym wyscigiem, dzieci biorace w nim udzial, dostawaly karteczki z wypisanymi informacjami: jaki styl, odleglosc i ktora linia. Te karteczki przekazywaly osobom mierzacym czas, ktorzy wpisywali na nich rezultat. Moim zadaniem bylo potem zebrac owe karteczki i zanosic je do stolika osob, ktore wbijaly te wyniki w system, zaznaczaly miejsca i przyznawaly punkty. Proscizna, szczegolnie, ze bylo nas 3, wiec zmienialysmy sie zeby nie biegac co minute w te i we w te. Dodatkowo, mialysmy pomoc w razie gdyby kogos trzeba bylo zaprowadzic do kantorka z pierwsza pomoca, znalezc zagubionego plywaka (nieraz zdarzalo sie, ze dzieciaki szly do lazienki tuz przed swoim wyscigiem i przepadaly), czy zdarzylo sie cos innego nieprzewidzianego.
Na szczescie zawody okazaly sie bezsensacyjne i nic takiego nie wyskoczylo. :) Was jednak, podejrzewam, interesuje bardziej jak poszlo Nikowi, niz kulisy zawodow plywackich. ;) A poszlo mu swietnie! Mial, tak jak wiekszosc, dwa wyscigi indywidualne i dwie sztafety. W indywidulanym zabka na 50m (dwie dlugosci basenu), byl pierwszy!
Kraulem na 100m (4 dlugosci basenu) byl drugi, choc mial szanse wygrac. Jego kolega wysforowal sie na prowadzenie na poczatku, ale potem zaczal wymiekac. Nik okazal sie nieco wytrzymalszy i na ostatniej dlugosci basenu praktycznie go dogonil. Przez chwile szli leb w leb i gdyby wyscig byl dluzszy, mysle, ze Mlodszy by go wyprzedzil, a tak, to jednak kolega doplynal szybciej o ulamek sekundy. :)
Oprocz tego, chlopcy plyneli dwie sztafety (jedna mieszanymi stylami, druga cala kraulem), gdzie kazdy przeplywal jedna dlugosc basenu, ale czas odmierzany byl jeden dla calej ich czworki. Tu jednak plyneli dla samego czasu, zeby miec nad czym popracowac, bo w drugiej druzynie nie bylo chlopcow w ich grupie wiekowej, wiec scigali sie sami ze soba. :D Ogolnie bylam z Mlodszego niesamowicie dumna! Poszlo mu wspaniale, zupelnie nie marudzil (co zaobserwowalam u kilkorga dzieci) i swietnie sie bawil. :)
Po powrocie do domu planowalam posprzatac gore w ramach przedswiatecznych porzadkow. Jak to jednak bywa, plany planami, a zycie zyciem... Dojechalismy z Kokusiem, rozpakowalam torby i wspomnialam do M. o tym, ze przez zepsuty garbage disposal, nie moge wlaczyc zmywarki. Co prawda malzonek zartowal sobie, ze przeciez moge wywalona gora wode, przelewac kubeczkiem do drugiego zlewu, ale poslusznie wyciagnal wszystko z szafki i zabral sie za ogledziny ustrojstwa. Ja szykowalam dzieciakom lunch i przy okazji asystowalam M. Na dzien dobry okazalo sie, ze nasze urzadzenie, zamiast byc podlaczone wtyczka do gniazdka, ma kabel, ktory wchodzi sobie gdzies w sciane. I to kabel wyraznie wyzszego niz zwykle napiecia. Super. I wez tu ogladaj i sprawdzaj co sie dzieje, kiedy zly ruch i nagle urzadzenie wlaczy sie i zmieli ci reke, albo popiesci cie prad... Ostroznie, starajac sie uzywac tylko drewna lub plastiku, M. doszedl do tego, ze nic sie w ustrojstwie nie zablokowalo. Co lepsze, odlaczone od zlewu i rurek, po wlaczeniu, urzadzenie zdawalo sie dzialac bez zarzutu. W tym momencie, oboje skrobiac sie po glowach, ruszylismy po pomoc do wujka Google. :D I oboje w praktycznie tym samym czasie, doszlismy do wniosku, ze zapchac musiala sie rurka odchodzaca od urzadzenia do odplywu. No ale pomacalismy paluchami na ile udalo nam sie dosiegnac, potem malzonek znalazl kawalek gietkiego plastiku i pokrecil glebiej. Nic nie blokowalo. Cieplo, cieplo, ale nie goraco. ;) Ponizej tego odplywu byla juz tylko laczka odplywu z obydwu zlewow, a poniewaz z drugiego woda schodzila bez problemu, wiedzielismy, ze tam nie moze byc zatkane. Z poczucia obowiazku, M. wyjal jeszcze rurke odprowadzajaca wode z urzadzenia do tej laczki. I... bingo! Cala jej czesc od strony dziadostwa zapchana jakims paskudztwem! Kiedy to oczyscilismy, okazalo sie, ze odplyw z urzadzenia jest w tym miejscu smiesznie waski - doslownie na grubosc palca! Nic dziwnego, ze sie zatkal! Pewnie zatykalo sie pomalu od jakiegos czasu, az w koncu zablokowalo na amen! W kazdym razie, kolejny problem rozwiazany, ale ze potem znow jechalismy do kosciola bo M. szedl w niedziele do pracy, to ze sprzatania znow wyszly nici... Podobnie jak z pieczenia piernikow, na ktore ciasto lezakowalo w lodowce od piatku. Nik dopytywal sie co chwila czy pieczemy, ale nie chcialam zaczynac i przerywac, a potem zrobilo sie pozno i w koncu stwierdzilam, ze lepiej przelozyc pierniczenie na niedziele. :)
W niedziele M. pojechal rano do pracy, ale ja i Potworki leniuchowalismy. Rano dzieciaki obejrzaly w koncu Ekspres Polarny, ktory staje sie chyba coroczna tradycja. Dobrze, ze nie prosza o durnowatego Kevina. ;) Potem matka ogladala skoki narciarskie. To z kolei moja zimowa tradycja. ;) Chociaz, nie wiem czy w koncu nie dam sobie spokoju, bo nasi w tym roku cofneli sie do poziomu juniorow. :O Pozniej zabralam sie za dwa ladunki prania, nastepnie posprzatalam na gorze... i dzien zlecial niewiadomo kiedy. W koncu jednak nie mialam dalszych wymowek, a Nik obrazil sie, ze "obiecalam" i nic, wiec zabralismy sie za pierniki. Musze przyznac, ze w tym roku praktycznie wszystko dzieciaki zrobily same. Ja tylko podsypywalam maki kiedy byla potrzebna i kontrolowalam grubosc rozwalkowanych plackow, czasem je wyrownalam i tyle.
Potworki ugniataly kule, walkowaly ciasto i wykrawaly ksztalty. A, ja tez ukladalam je na blasze i wsadzalam do piekarnika.
Kiedy upieklismy wszystkie partie, zabralam dzieciaki do kapieli, a potem zaczeli je dekorowac. Normalnie pewnie zostawilabym to na inny dzien, ale Nik chcial zabrac po kilka piernikow dla pan z klubu gier, wraz z kartkami swiatecznymi, bo w poniedzialek mial ostatnie spotkanie.
Piernikow wyszlo jednak tak duzo, ze Potworki w koncu wymiekly i czesc zostala nieudekorowana. :)
Myslalam, ze tego dnia pojedziemy na lyzwy, ale dobrze, ze jednak zrezygnowalam, bo w zyciu nie wyrobilibysmy sie i z lodowiskiem i z piernikami... Moze pojedziemy za tydzien, spalic swiateczne kalorie. ;)
Poniedzialek przywital nas solidnym mrozem, bo -7 na termometrze nie widzielismy od marca tego roku. Cale szczescie, ze autobusy przyjechaly o czasie i w dodatku jeden po drugim. Chociaz tego ranka az tak zimna nie odczuwalam, bo Potwory zdazyly mi przed wyjsciem solidnie podniesc cisnienie. Zwlaszcza Bi. Ostatnio zauwazylam, ze jedne ze spodni zrobily sie na nia za krotkie, a ze to zwyczajne dresiaki, ale porzadne, fajnej firmy i w dodatku zielone, wiec niewiele myslac przelozylam je do szafy Kokusia. Akurat tego dnia dalam mu je do zalozenia, zauwazyla to Bi i w krzyk. Bo to przeciez jej spodnie! Tlumacze, ze byly juz na nia za krotkie, a na Nika sa w sam raz. Logiczne? No nie! Panna dalej sie awanturuje, ze ona sie nie zgadza zeby Nik nosil jej rzeczy i ze jak na nia sa juz za male, to mam je oddac do sklepu z uzywana odzieza! Ze ona je zabierze i schowa w swojej szafie i nie pozwoli zeby je wiecej zalozyl! Taaa... bede sie gowniarza pytala... ;) Ale co to za paskudny charakterek, no... Chwile pozniej, ten sam Potwor zauwazyl maseczke, ktora polozylam jej na plecaku i pyta z pretensja czy nie bylo jakiejs lepszej maski, tylko akurat ta. Kurcze, czlowiek przygotowuje, zaczepia tasiemke zeby nie zgubila, kladzie na plecaku zeby nie zapomniala, to jeszcze slyszy jakies pretensje. :/ Warknelam, zeby wziela sobie inna jak ta jej nie odpowiada, to pannica poszla, jak to ona, spacerkiem. Dopiero jak rozdarlam sie, ze musimy juz wychodzic i zeby zaczela zywiej przebierac odnozami, nieco przyspieszyla. A moment pozniej Nik, ktoremu wyraznie powiedzialam, ze ma zalozyc czapke, bo jest baaardzo zimno, wyszedl sobie bez! Nie dziwcie sie wiec, ze na przystanek autobusowy doszlam nadal z para buchajaca mi uszami. Dobrze, ze przed okresem nie bylam, bo nie wiem jak by sie to dla Potworow skonczylo. I tak gardlo sobie zdarlam wrzeszczac... ;)
Tego dnia Nik mial po szkole ostatni raz klub gier (konczyl o 16:15), zas Bi siatkowke (konczyla o 16:20). Poniewaz czarodziejka nie jestem i sie nie rozdwoje, M. pojechal po syna, a ja po corke i jej psiapsiolke. Przebic sie po poludniu przez to nasze miasteczko to tragedia, a dziewczyny rozrabialy z tylu tak, ze mialam ochote wywalic je z auta. Jechalam i zaklinalam sznureczek aut przede mna, zeby sie, do cholery, ruszaly... ;) Po powrocie do domu juz zwyczajny wieczor. Ogarnianie rozgardiaszu, odrabianie lekcji i te sprawy. Zaczelam tez pomalu przygotowywac kapuste z grzybami na Wigilie. Poniewaz byl to nadal normalny, szkolny dzien, Potworki nie mialy pozwolenia na elektronike do 19, wiec musialy znalezc sobie inne zajecie. Dokonczyli dekorowanie piernikow z poprzedniego wieczora, a potem wymyslili jakas gre, ktora co prawda wymusila spora doze wariactw, ale za to tak ich zaabsorbowala, ze na zegarek spojrzeli dopiero prawie o 19:30. ;)
Jakis czas temu, Igomama pisala o holenderskim przysmaku - wafelkach wypelnionych karmelem. Juz wtedy bylam przekonana, ze widzialam je i u nas. I prosze! Znow udalo mi sie je dostac! :)
We wtorek zapowiadal sie znowu dluuugi dzien w robocie, wiec pojechalam do biura dopiero przed poludniem. Zamiast jednak sie porelaksowac, to po wsadzeniu dzieci w autobusy, uwijalam sie jak w ukropie. Nie wiem jak to jest, bo na codzien zupelnie nie jestem osoba porzadnicka, raczej blizej mi do tekstu znanej piosenki Elektrycznych Gitar: "Przewrocilo sie, niech lezy...", czy "Cos wylalo sie, nie szkodzi", choc moze nie az tak ekstremalnie. :D W kazdym razie, przed Swietami wlacza mi sie cisnienie na ukladanie, szorowanie i doczyszczanie. To chyba pokazuje jak gleboko siedza w nas nawyki z dziecinstwa. Swiat poszedl do przodu, baby pracuja zawodowo i robia kariere, ale w czasie Swiat, 90% z nich nadal utyka w kuchni i zasuwa ze sciera. ;) We wtorkowy ranek wiec dokonczylam kapuste z grzybami, wyszorowalam lazienke dzieci i czesc naszej, wypisalam reszte kartek swiatecznych i prawie dostalam zawalu kiedy wygladalo, ze nasz ekspres do kawy wyzional ducha. Ekspres slubny jeszcze z czasow cywilnego, wiec ma ma rowniutko 14 lat. Mialby pelne prawo pasc, tyle, ze akurat napelnilam go woda i kawa i liczylam na pierwsza dzienna dawke "ambrozji", a tu doopa... ;) Poniewaz jednak i tak chcemy kupic wypasiony zaparzacz robiacy pianke z mleka i takie tam bajery, wiec nawet troche sie ucieszylam, ze kupimy za jednym zamachem podwojny - na cappuccino, latte itp., ale tez z opcja zaparzenia po prostu calego dzbana kawy. Niestety - stety, po przejrzeniu wszystkich galek oraz guziczkow (a ze ekspres te 14 lat temu byl "z gornej polki" to troche ich ma) odkrylam, ze po prostu ktos (potem przyznal sie M.) poprzestawial ustawienia. Cholera. :D Ale, ze do ekspresu mam ogromny sentyment, wiec poklepalam go przyjacielsko po obudowie i stwierdzilam, ze jednak bede musiala kupic sobie osobny na latte. :D
Jak napisalam wyzej, w poludnie dotarlam do pracy psychicznie nastawiona, ze wyjde z niej dopiero pod wieczor. Tymczasem... niespodzianka, choc tym razem nieprzyjemna. Wszystko szlo sprawnie, az o 15:30 laboranci wrocili do biura i oswiadczyli, ze nic z tego nie bedzie, bo komoreczki postanowily sobie zdechnac. :O Niestety, to nie tak, ze ktos popelnil blad, ktorego latwo uniknac. Problem zdaje sie byc dosc zlozony. Czeka nas male, wewnetrzne dochodzenie oraz sporo papierologii. Niestety, przez wtorkowa porazke potencjalnie stracilismy pacjenta i pod znakiem zapytania stanal nasz miedzyswiateczny odpoczynek. Szlag. :( Zeby nie bylo az tak pesymistycznie... przynajmniej udalo mi sie pojechac z Bi na gimnastyke. Mial ja zabrac M., ale po pierwsze nie bardzo mu sie chcialo, a po drugie, musialby ciagnac ze soba Kokusia i razem z nim kiblowac godzine w czasie, kiedy Starsza cwiczy. No ale ze matka niespodziewanie wyszla z pracy "juz" o 17, to spokojnie pojechala z corka. Przy okazji pogadalam sobie z kolezanka, ktorej nie widzialam ponad tydzien, bo jej nie bylo na gimnastyce w zeszlym tygodniu, a potem mnie nie bylo w sobote w Polskiej Szkole. Pogadalysmy, ponarzekalysmy na chlopow, tesciowe, itd. i jakos tak lzej sie zrobilo na watrobie. ;) A przy okazji ustalilam, ze na Sylwestra upieke ciacho, bo glupio tak przyjechac z pustymi rekoma.
Sroda w pracy przyniosla pilny meeting dotyczacy wtorkowej porazki. Tak jak podejrzewalam, mamy sporo do wyjasnienia, naprawiania oraz udokumentowania. Dobra nowina bylo jednak to, ze poza jedna laborantka, ktora musi przyjsc w nastepny czwartek i piatek (szef chce przeprowadzic eksperyment zeby sprawdzic co nawalilo, nim bedziemy musieli ruszyc z produkcja dla kolejnego pacjenta), cala nasza reszta ma wolne do 3 stycznia! Juhuu! :D
Jedna z osob w pracy przebrala sie za Mikolaja, wiec obowiazkowe bylo zdjecie grupowe. ;) Szkoda, ze poza szefem, nikt nie pomyslal, zeby zsunac maseczki... :/ Na focie brakuje trzech osob (jedna robi zdjecie). W takiej "wielkiej" firmie pracuje :D
Pod wieczor Nik mial trening druzyny plywackiej. Namarudzil sie strrrasznie, bo "to juz tydzien swiateczny, wiec on nie chce" i za nic mial moje tlumaczenie, ze to nadal zwykly tydzien, przynajmniej do piatku. ;) Mi zas cisnienie podniosl M., ktory jak zwykle na marudzenie syna wyskoczyl z pretensja do mnie, ze skoro on nie chce, to po co go zapisuje?! Zawsze, ku*wa, ta sama spiewka! Pomyslalby, ze po tylu latach nauczylby sie, ze dzieci marudza bo lubia pojeczec, ze Nik to urodzona meczydusza i ze posmeci, posmeci, a potem pojedzie i bedzie sie dobrze bawil... To nie, jak dzieciak nie jedzie z entuzjazmem, to od razu wykreslic, wypisac i koniec. :/ W kazdym razie Nik pojechal z ojcem, ktory chcial pobiegac na biezni, ja zas zostalam w chalupie z mysla, ze popchne do przodu przygotowania swiateczne. Taaa... Okazalo sie, ze mialam dzien zapominalca... :D Na srode zaplanowalam sobie sernik, bo to ciasto, ktore nie musi byc swiezutkie zeby dobrze smakowac, a poza tym lubie je piec wieczorem i potem zostawic w piekarniku na noc, zeby spokojnie do konca wystyglo. No niestety, kiedy otworzylam przepis, przypomnialo mi sie, ze nie wyjelam margaryny, zeby zmiekla... Spojrzalam na godzine - dochodzila 18 i stwierdzilam, ze jak wtedy ja wyjme, zaczne okolo 19 i... mi sie odechcialo. Tym razem naprawde wyjatkowo nie mialam ochoty na nocne zmagania z mikserem, zreszta nie wyrobilabym sie przed pora kladzenia dzieci spac, a nie zostawie takiej rozbabranej roboty. :/ Zeby wiec zrobic cokolwiek, pomyslalam, ze zapekluje mieso na swiateczna pieczen. Niestety, zapomnialam rano wyjac go z zamrazarki. Teraz mialam wiec kawal miecha twardy jak kosc i tyle z peklowania. ;) Najgorzej, ze w takim razie czwartek mial byc wyscigiem do piekarnika, bo i sernik i pieczen i jeszcze losos. No ale skoro z sernikiem oraz miesem nie wyszlo, przyszlo mi do glowy, ze moze chociaz zrobie salatke sledziowa, ktora jak wiadomo, powinna sie "przegryzc". Niestety, zapomnialam wczesniej ugotowac jajek i ziemniakow... :/ I marchwi, choc to juz do salatki jarzynowej. A przy okazji przypomnialam sobie, ze zapomnialam kupic do niej groszku! A na koniec znalazlam w pralce mokre pranie lezace tam od rana, musialam bowiem wyjsc do pracy zanim pralka skonczyla cykl. Mialam je przelozyc do suszarki zaraz po powrocie do domu, ale tak, zgadlyscie, zapomnialam! Aaaaaa!!! Co za dzien; szkoda, ze wlasnej glowy nie zapomnialam...
I w koncu ten czas oczekiwania dobiegl konca. Wlasciwie to juz w srode wieczorem stwierdzilam, ze jestem zmeczona tymi przygotowaniami, choc wowczas nawet ich dobrze nie zaczelam. :D W czwartek Potworki szly jeszcze do szkoly, choc lekcje mieli skrocone. Poniewaz ja juz sie "urlopowalam, wiec litosciwie zawiozlam ich do szkol. Wracajac, musialam zajechac do supermarketu po nieszczesny groszek, a przy okazji pare innych rzeczy, ktore byly juz na wykonczeniu i grozilo realnie, ze skoncza sie przed niedziela, ktora u nas jest juz zwyczajnym dniem... Reszta dnia to glownie sprzatanie, choc upieklam tez sernik, zrobilam salatke sledziowa oraz zapeklowalam i zamarynowalam mieso, a wieczorem wstawilam je do piekarnika. Tym razem naprawde wzielismy sobie do serca zeby nie robic niewiadomo ile wszystkiego. Zobaczymy czy rzeczywiscie sie uda i czy, z drugiej strony, zostanie cos na chociaz jeden - dwa dodatkowe dni. :D Kiedy to pisze, pieczen jeszcze siedzi w piekarniku, a ja musze jeszcze zapakowac dwa ostatnie prezenty. W tym roku znow planuje podlozyc wszystkie paczuszki pod choinke wraz z listem "od Mikolaja", zeby nie otwierac ich do wieczora. ;)
Pozostalo juz tylko:
Kochane moje Czytelniczki!
Niech to Boze Narodzenie uplynie Wam w Zdrowiu i Spokoju! Odpocznijcie, Pobadzcie z Rodzina, Najedzcie sie pod korek (a co, w Swieta mozna!) i Zapomnijcie o tym, co serwuje nam ostatnio Swiat! :***
Wesołych świąt!
OdpowiedzUsuńWesolego Po Swietach i Szczesliwego Nowego Roku!
UsuńBardzo fajnie, ze na luzie podchodzicie do swiat w tym roku. Ja tez tak wlasnie robie latos, bez spiny i wariactwa.
OdpowiedzUsuńA Bi juz typowo po kobiecemu stanela do fotografii, z nozka zgieta w kolanie, jak dama. Cudna!
Merry Xmas!
Bi zawsze potrafila jakos tak naturalnie pozowac. Ja nie potrafie do dzis. :D
UsuńU nas też jest sporo wyłudzeń na telefony czy maile i ostrzegają, żeby nie być zbyt ufnym. Nie mniej miałaś fuksa z tym zapytaniem o kartę. Ciekawe tylko, że pani nie widziała, że masz zablokowaną...
OdpowiedzUsuńZawsze się zastanawiałam czy te maszynki w zlewach faktycznie są w domach czy to tylko na amerykańskich filmach tak wygląda - a tu jednak :D Ja bym się chyba jednak bała, że wciągnie mi rękę i bałabym się tego używać.
Gratulacje dla Nika za osiągnięcia na zawodach!!! Ale widzę, że przepływ informacji taki tak sam jak u nas. Oni chyba płacą dodatkowo trenerom za takie irytowanie rodziców :D
Pierniki wyglądają wspaniale i jak ciekawie ozdobione. To mówisz, że jeszcze chwila i ja też przestanę być potrzebna przy ich wyrabianiu oraz wykrawaniu? Wcale bym się nie pogniewała.
No mysle Kochana, ze Oliwka pewnie dalaby rade sama juz w tym roku. Ale mysle, ze za jakies dwa lata i Jas sam sobie poradzi. :)
UsuńOj tak, wszelkie informacje trzeba samemu dopytac i zweryfikowac. Nie ma, ze ktos cie po prostu zawiadomi. :D
Tak, tak, takie maszynki ma wiekszosc domow, choc moj tata np. nie. Ale u sasiadow za to, jest jeden duzy zlew z ta maszynka, wiec wszystko co leci do odplywu, musi przez nia przeleciec. :) Ja mam chociaz drugi zlew bez tego. Wbrew pozorom, zeby zlapalo reke, trzeba by wsadzic tam cala piesc i jeszcze troche. Ja bardziej sie boje, ze wpadnie mi tam np. lyzeczka i nie zauwaze, wlacze to i spale silniczek. :D
No panie w banku nieogarniete. Spedzilam tam pol godziny, a gdybym nie spytala, nie dowiedzialabym sie, ze karta mi nie dziala. :/
Dobrego czasu na to świętowanie.I najlepszego w Nowym Roku od nas i Grzesia, pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńNawzajem Misiu!
UsuńGratulacje dla Kokusia!
OdpowiedzUsuńDobrze, że z tą kartą płatniczą nie wyszło, że jest zablokowana przy płaceniu. Bo to dopiero była by porażka.
Wszystkiego najlepszego już praktycznie po świętach. Ale za to życzę dobrego 2022 roku:)
Tak Wszystkiego Wspanialego w Nowym Roku!!!
UsuńPo to wlasnie pojechalam do banku, zeby sprawdzic czy wszystko ok, a gdybym nie spytala, nawet nie powiedzieliby mi, ze karte mam zablokowana! :O
Doczytalam i jak zwykle sie u was dzieje :-) musze napisac, ze twoje dzieci maja duze zdolnosci plywackie!! Brawo dla Nika za tak wysokie miejsca!Ma chlopak talent. U Nas swieta bardzo spokojne i rodzinne. Mam nadzieje, ze u was tez minely podobnie jak u nas. Sciskam.
OdpowiedzUsuńTak, Swieta mielismy bardzo przyjemne. Szkoda, ze potem dopadly nas chorobska i wszystkie plany na przerwe daly w leb. :/
UsuńTak, moje dzieciaki maja talent do plywania, ale niestety Bi nie chce byc juz w oficjalnej druzynie, a i Nik sie pomalu wycofuje. :(
Agaciu, faktycznie stroopwafle!
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się, widząc holenderskiego stroopwafelka na kubeczku u Was w Hameryce. ;) Świat jest mniejszy niż się wydaje. :)
Nie masz pojecia jak ja sie ucieszylam, kiedy je zobaczylam w sklepie! Bo u Ciebie pisalam, ze tutaj tez mozna dostac, ale potem jakis czas ich nie widzialam i juz zaczelam sie zastanawiac czy mi sie nie przywidzialo. ;)
Usuń