Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 5 listopada 2021

Sezon dyniowy

O ozdobach mowa, nie o gotowaniu. ;) Jakos w tym roku nie mam weny. Nawet na zrobienie wlasnego musu, ze juz o przygotowaniu czegos bardziej skomplikowanego nie wspomne... ;) Wokol chalupy zaroilo sie jednak od dyni. Duze stoja przed frontowym wejsciem, choc akurat tu nie mam zdjecia... Poza tym, na szafce pod telewizorem stoja dynki udekorowane na festynie przy bibliotece:

Po lewej dynia Bi - tygrys, po prawej Nika. Co to mialo byc, niewiadomo :D
 

Zas na stoliku w kuchni te, zrobione przez Potworki w szkolach:

Znowu - po lewej Bi, po prawej Kokusia. U Nika to chyba narzedzia z Minecraft'a (jakzeby inaczej), u Bi jak sie dobrze przyjrzec, to widac, ze mial byc piesek :)

Dynie jednak dyniami, za chwile bedziemy je i tak zamieniac na ozdoby bozonarodzeniowe, a co sie dzialo w ostatnie dni pazdziernika i pierwszy roboczy tydzien listopada?

Jak pisalam ostatnio, z powodu zapowiadanego ulewnego deszczu, sobote 30 pazdziernika mielismy niespodziewanie bardzo leniwa. Zreszta, co normalne, mecze poodwolywali troche na wyrost, bo co prawda padalo w nocy z piatku na sobote, ale caly sobotni ranek raczej kropilo sobie leniwie. Dopiero po poludniu naprawde sie rozpadalo... Mecze mogly sie wiec spokojnie odbyc, bo dzieciaki grywaly juz przy gorszej pogodzie... No ale odwolali to odwolali, trudno. Dzieki temu zreszta, ja oraz Potworki moglismy spokojnie sie wyspac (M. byl rano w pracy), a potem to juz ogarnianie dla matki, granie dla dzieci... Bi przebrala sie z pizamy dopiero okolo poludnia, Nik, ktory robil to na raty, w koncu zalozyl ostatnia czesc garderoby o 14! :O Naszlo ich tez jednak na cwiczenie gry na skrzypcach, gdzie i ja chetnie posluchalam, a i im sie przydalo. ;)

Skrzypek na dachu do polowy w bieliznie, boszzz... Dopiero wieczorem zauwazylam co to za fote strzelilam... :D

Panna w pizamie, ale przynajmniej nie swieci majtami :D A w bonusie przeciagajacy sie piesiur, ktory oczywiscie towarzyszy nam przy kazdej czynnosci ;)

Po poludniu upieklam w koncu ciasto z jablkami, ktore "chodzilo" za mna od dwoch tygodni, a na ktore ciagle brakowalo mi czasu.

Pyyycha...
 

Potworki zas zrobily rice krispies treat w wydaniu Halloweenowym.

Ten barwnik byl na poczatku tak ciemny, ze wygladal jak krew i az mnie ciarki przeszly... :O
 

Wyszlo im po trzy dynie i co typowe dla nich, Bi az dwie zjadla juz tego samego wieczora, a ostatnia kolejnego ranka, zas Nik swoich nie ruszyl, az zaproponowalam mu, ze bede mu je pakowac po jednej w ramach deseru do szkoly. ;)

I (prawie) gotowe dynie
 

Poza tym sobota to wygrzewanie kosci przy kominku, bo w taki ponury, deszczowy dzien, az prosilo sie o odrobine przytulnego ognia...

Zdjecie co prawda z piatku, ale w sumie kominek wyglada zawsze tak samo :) Obowiazkowo siersciuch, moja stopa i gira Kokusia ;)
 

Niedziela to oczywiscie dzien, na ktory Potworki, a szczegolnie Bi, czekaly jak na Boze Narodzenie conajmniej... :D Juz od rana slyszalam w kolko "kiedy idziemy na trick-or-treating???". Oszalec mozna bylo. A mi wyjatkowo w tym roku nie chcialo sie lazic... Po sobocie mialam nadzieje, ze w niedziele tez popada i bede miala pretekst zeby skrocic wedrowke do minimum, ale niestety... ;) Wrecz przeciwnie - bylo slonce i 19 stopni! Pogoda kompletnie nie pasowala do ostatniego dnia pazdziernika. Poniewaz byl to pierwszy dzien od dwoch tygodni, kiedy M. mial wolne, pojechalismy do kosciola troche pozniej, zeby nie trzeba bylo sie zrywac z samego rana. Potem po kawe, malzonek na chwile na silownie, rodzinny spacer, bo psiurowi przeciez tez nalezy sie cos od zycia... ;) A dzieciaki co chwila dopytywaly ktora godzina i ile jeszcze i dlaczego tak dlugo... :D W koncu sie jednak doczekali.

Jak widac, humory mieli szampanskie ;)
 

 Trzeba przyznac, ze w tym roku chodzilo duzo, DUZO wiecej dzieciakow niz rok temu. W zeszlym wszyscy nadal bali sie wiadomego wirusa, a do tego, choc bylo chyba cieplej nawet niz tym, to padalo i strasznie wialo. Pogoda nie zachecala do dlugich spacerow. W tym roku bylo sucho, choc po sobotnim deszczu wszedzie bylo pelno kaluz, oswietlenie na osiedlu mamy slabe i trzy razy wlazlam w wode przemaczajac buta, ech... :/ A dzieciakow chodzily cale, wielkie bandy! :O Sporo osob nawet w tym roku zostawilo slodycze w miskach na zewnatrz, w tym my, choc u nas to nie strach przed wirusem, tylko niechec M. do otwierania drzwi raz za razem i rozdawania slodyczy. ;) Potwory niestety juz wczesniej ustalily miedzy soba plan zeby pojsc na sasiadujace z naszym, mniejsze osiedle (ale za to z chalupami, ze ho ho!), bo tam ktos ponoc co roku rozdaje wielkie slodycze. Zgadnijmy? W tym, nikt nic takiego nie rozdawal! :D Skoro przeszlismy po innym osiedlu, spodziewalam sie, ze Potworki odpuszcza czesc naszego, ale gdzie tam! Uparli sie, zeby isc nasza stala trasa, a tamto osiedle to byla taka wisienka na torcie. ;)

Wszystkie zdjecia niestety wyszly wlasnie tak, bo i modele w ruchu i za ciemno...
 

Dziwie sie, ze dali rade, bo nasz wczesniejszy spacer byl sporo dluzszy niz zazwyczaj, a chodzac biegajac od domu do domu, Nik narzucil takie tempo, ze nawet Bi jeczala, ze dlaczego on tak pedzi, ze ona ma kolke i chce wolniej. ;) Okazalo sie, ze lecial na zlamanie karku, bo chcial koniecznie byc tym, kto dzwoni do drzwi. Serio, nie wiem co to za wyroznienie... :D Mlodszy zas zwolnil dopiero wtedy, kiedy powiedzialam, ze czy sie zmeczy czy nie, sam niesie torbe ze slodyczami. Ja jej nosic nie bede, wiec lepiej zeby oszczedzal energie. Nadal mam w pamieci pierwsze Halloween Potworkow na tym osiedlu, kiedy niespelna 6-letni Nik w polowie prawie plakal, ze jest zmeczony i zeby mu poniesc torbe, ale do domu wracac nie chcial... ;) W tym roku w koncu wrocilismy do chalupy i niespodzianka, w misce nadal byly slodycze! Dzieciaki musialy je brac bardzo kulturalnie, bo w zeszlym miske znalezlismy pusta, a dzieci chodzilo duzo mniej. Chyba, ze postrachem byl sasiad naprzeciwko, ktory rozdawal cukierki siedzac na podjezdzie, wiec widzialby gdyby ktos podszedl i wrzucil sobie cala miche slodyczy do torby. :D

Poniedzialek rozpoczal sie od zdziwienia, ze przeciez jest ciemno, wiec to niemozliwe, ze pora wstawac... :D Nie moge sie doczekac zmiany czasu (juz w ten weekend!), bo przez chwile znow bedzie jasno w porze pobudki (nie mowiac o tym, ze przeniesiony z zeszlego tygodnia mecz Bi jest na 9, wiec bedzie sie wydawalo jakby byl na 10! :D). I wcale nie przeszkadza mi wczesniejsze zapadanie zmroku. Zawsze wolalam te zimowa zmiane (ktora zreszta jest zmiana na "normalny" czas), bo jako klasyczny spioch, ciesze sie mozliwoscia dluzszego snu, nawet jesli to tyko zludzenie, bo spie tyle samo godzin, ale za to mam wrazenie, ze wstaje pozniej. :) Nik zdazyl juz odjechac swoim autobusem, kiedy dostalam telefon ze szkoly, z automatyczna wiadomoscia, ze autobus Bi spozniony jest o 10 minut. Rychlo w czas. :/ Na szczescie tym razem bylo to faktycznie "tylko" dziesiec minut...

Po pracy do szkoly Bi, po Starsza i jej przyjaciolke, ktore znow zostawaly po lekcjach na zajeciach dodatkowych. Z jakiegos powodu, szkola postanowila utrudnic rodzicom zycie i przy odbiorze z zajec pozalekcyjnych, zamiast ustawic sie w wezyku jak zwykle, kazala parkowac i podchodzic do wejscia, gdzie juz czeka gromada dzieciakow. Podobno mialo to odkorkowac droge biegnaca pod szkola. Mozna tam bowiem dojechac z dwoch stron, ale z obydwu kazdy przeciwny pas ruchu jest oddzielony pasem zieleni. Sprawia to, ze jesli utknie sie za wezykiem aut, nie da sie go juz wyminac, bo na pasie rosna drzewka i nawet jakby komus przyszlo do glowy przejechac po trawie, to nie da rady. ;) A ze rodzice ustawiaja sie w kolejce juz kilka minut przez zakonczeniem zajec, a potem auta poruszaja sie w slimaczym tempie, bo po kolei staja zeby dzieciaki mogly wsiasc, to faktycznie robi sie zator i autobusy szkolne nie moga przejechac. Rzeczywiscie, w poniedzialek, kiedy wszyscy rodzice poparkowali samochody, uliczka dalo sie przejechac bez najmniejszego problemu. Problemem za to okazalo sie znalezienie miejsca parkingowego. ;) Nie mowiac juz o tym, ze zadna to frajda kiedy trzeba wysiasc z samochodu i poczlapac pod szkole. Tego dnia przynajmniej bylo w miare cieplo i piekne slonce. Przy deszczowym dniu, lub mroznym i sliskiej, sniegowej brei zima, nie bedzie tak przyjemnie. ;)

Po odwiezieniu sasiadki do domu i powrocie do wlasnego, Bi ekspresowo zjadla obiad i popedzila poganiac z tymi dziewczynkami co zwykle. Nie wiem, ze jej sie chcialo, bo z kolei na 17:30 mielismy pojsc do jej przyjaciolki (tej sasiadki, ktora wczesniej odwiozlam do domu :D) na mini przyjecie urodzinowe. Wieksza impreze ma miec za dwa tygodnie, ale mama zaprosila kilkoro dzieci w dniu jej urodzin. Tlumaczyla, ze skoro nastepnego dnia dzieciaki nie mialy szkoly... Tyle, ze ona zawsze naciska na przyjecie w dzien urodzin, bez wzgledu czy nastepnego dnia beda miec wolne, czy nie. :D Planowalismy co prawda jechac na cmentarz zapalic symbolicznie swieczki, ale stwierdzilismy z M., ze mozemy to zrobic w Dzien Zaduszny. W poniedzialek wiec, Bi polatala pol godziny z sasiadkami, po czym popedzili z Kokusiem jak na skrzydlach do... drugich sasiadek. :D Tam doszla jeszcze dwojka rodzenstwa, bylo wiec szescioro lobuzow do zabawy.

Banda :) Mlodsza siostra solenizantki, ewidentnie zazdrosna, schowala sie pod stol :D
 

Spodziewalam sie, ze odstawie Potwory i wroce do domu, ale sasiadka zaprosila na kawe, a ze juz daaawno nie mialysmy okazji tak po prostu posiedziec i pogadac (chyba od urodzin Bi), to zostalam. Przynajmniej i ja spedzilam milo czas. :) Co prawda dzieci nie mialy we wtorek szkoly, ale sasiedzi normalnie pracowali (co prawda z domu), wiec chcialam zabrac Potworki do domu o rozsadnej porze. Troche sie jednak przedluzylo z pizza, potem tortem, a ze dzieciaki dobrze sie bawily, wiec ciezko bylo ich wyciagnac... i do domu zawitalismy o 20. ;)

We wtorek caly dzien mialam wrazenie, ze jest sobota. Taki wolny dzien w srodku tygodnia jednak strasznie wybija z rytmu. :D Jak to z wolnymi dniami bywa, zlecial ekspresowo. Malzonek pojechal oczywiscie do pracy, ale ja z Potworkami pospalam do oporu, potem powoli zjedlismy sniadanie i matka przystapila do niekonczacego sie ogarniania, a dzieciarnia do grania. ;) Nik dostal zaproszenie do kolegi z sasiedniego osiedla, wiec mialam dwa przymusowe spacery: najpierw zeby go odprowadzic,  a potem zeby go odebrac. ;) Moglam jechac samochodem, ale nasza okolica jest tak smiesznie skonstruowana, ze trzy osiedla maja na koncu drog takie male "laczniki" - przejscia miedzy ogrodami ludzi. Sa one jednak na tyle waskie, ze mozna przejsc tylko na piechote, albo przejechac rowerem. Poza tymi lacznikami zas (ktore sa zreszta tylko w kilku miejscach), uliczki kazdego osiedla konca sie slepym zaulkiem. Przejscie na piechote do kolegi Kokusia zajmuje niecale 8 minut. Zeby zas dojechac tam autem, musialabym wyjechac z naszego osiedla na wieksza droge, dojechac do glownej trasy biegnacej przez nasza miejscowosc, po czym zrobic kolko i wjechac w siec uliczek na drugim osiedlu. Czasowo wychodzi to minimalnie szybciej (6 minut), ale trasa na piechote to 0.4 mili, zas autem juz 2.8 mili. Bardziej oplaca sie wiec spacer, a i pies na tym skorzystal. :) W czasie kiedy Mlodszy bawil sie u kolegi, Bi znow biegala z sasiadka z naprzeciwka. Dobrze, ze byla w domu, inaczej musialabym sama zabawiac znudzona 10-latke. :) M. wyszedl z pracy wczesniej, wiec na spokojnie udalo sie podjechac na cmentarz zapalic symbolicznie (bo nie mamy tutaj zmarlych) znicze, a pozniej jeszcze zaglosowac. W tym roku glosowanie tylko lokalne, ale obowiazek patriotyczny spelnilismy. :D Najwieksza ucieche i tak mialy dzieci, bo dostaly po olowku (co za radosc! ;P), wrzucily do urny nasze karty, a na koniec wybraly sobie po naklejce. ;)

Tak, glosowalismy :)
 

Potem do chalupy i Potworki znowu wylecialy do sasiadki na podworko. A poznym popoludniem Nik mial ostatni trening pilki noznej, zas Bi gimnastyke, wiec znow musielismy sie z M. rozdzielic. Poki co, ostatni raz. :) Zdjec z gimnastyki brak, bo z kolezanka znow siedzialysmy w aucie, obrabiajac dupska malzonkom. :D

Sroda przywitala pierwszym przymrozkiem. Rano telefon pokazal mi, ze jest 0 stopni, choc juz termometr kolo domu upieral sie, ze mamy +2. ;) Na przystanku bylo jednak pieronsko zimno i nawet Potworki przekonaly sie chyba naocznie, ze pod jesienne kurtki musza zalozyc jeszcze jakies bluzy lub sweterki, nawet jesli potem w szkole mieliby je zdjac. Zazwyczaj bowiem kloca sie ze mna, ze przeciez cieplo jest, a mi sie wydaje. :D Dostalam maila z potwierdzeniem, ze Nik zapisany jest do klubu narciarskiego, ale nadal nic o mojej aplikacji na opiekuna, hmmm... Praca, szkola, powrot do domu, obiad, a potem Bi na dwor ganiac z sasiadka, ja zas z mlodszym na szermierke. Cale szczescie Nik polubil te zajecia i nie marudzi. Zreszta, teraz zostaly juz tylko dwa. ;)

W tych maskach i kaftanach mozna ich rozpoznac wylacznie po spodniach, wiec objasniam, ze Nik to ten w dlugich portkach ;)
 

Tym razem instruktor mnie oraz inna mame zwyczajnie "wyprosil" (choc stalysmy za drzwiami), oznajmiajac zeby sie nie martwic i chlopcom nic nie bedzie, po czym bezceremonialnie zamknal nam drzwi przed nosem! :D Cos takiego! Przeciez wiem, ze Mlodszemu nic nie bedzie, ja po prostu lubie sobie popatrzec! ;) Co prawda drzwi maja szybki, wiec moglam przykleic do nich nochal i dalej obserwowac, ale wobec wyraznej sugestii, ze przeszkadzam, przeszlam sie po budynku, a potem wrocilam do auta czytac ksiazke. :)

W czwartek rano Potworki potulnie zalozyly pod kurtki bluzy. Musieli dzien wczesniej naprawde solidnie zmarznac. :D Autobusy nadal przyjezdzaja kiedy chca, wiec choc Nik odjezdza do szkoly troche wczesniej, to Bi sterczy tam ze mna jeszcze kilka minut... Zwariowac mozna, bo wedlug grafiku to jej autobus powinien przyjezdzac pierwszy... :/ Po poludniu nastapil w koncu ostatni trening pilki noznej. Zostaly jeszcze po dwa mecze na lepka i sezon zostaje zamkniety. :) Z okazji ostatniego treningu, trener urzadzil dziewczynom rozne gry i zawody, glownie slalomy z pilka. Dlugo sie nie przygladalam, bo bylo tak zimno, ze wolalam zaszyc sie w samochodzie. ;)

To byla jakas sztafeta i Bi pedzi z powrotem do swojej grupki
 

Z okazji konca sezonu, Bi wreczyla trenerowi karte upominkowa (jak dla mnie to zloty medal mu sie nalezy za wytrzymywanie fochow niektorych jednostek :D), zas od trenera wszystkie dziewczyny otrzymaly po bidonie ze slodyczami w srodku. Mam podejrzenie, ze chlop chcial sie pozbyc czesci cukierkow pozostalych mu po Halloween. :D

Udalo mi sie strzelic taki piekny zachod slonca... Listopad to jest dobra pora na lapanie zachodow. Przychodza wczesnie i nie trzeba na nie czekac i choc zeby troche klekocza z zimna, to przynajmniej nie gryza komary! :D
 

Piatkowy ranek przywital nas znow Arktyka. ;) A moj Mlodszy Potworek wyklocal sie, ze jemu wystarczy sama bluza... W koncu, z lekkim fochem, ale zrezygnowal z bluzy na rzecz kurtki. ;) A potem lekkie zdziwko, kiedy zobaczyl biala trawe, kruszaca sie pod butem. To sie szron nazywa moj drogi... :D Dzien spedzilismy w polowie zwyczanie, na pracy, szkole, dla matki zakupach spozywczych (ble...), a w polowie... imprezowo. O tym jednak juz kolejnym razem, bo padam na pyszczek. :) Weekend zas zapowiada sie bardzo pilkarski... i ziiimny. A ze dzieciaki graja na zewnatrz, to nie jest to dobre polaczenie... :D

12 komentarzy:

  1. Dynia Bi od pierwszego wejrzenia skojarzyła mi się z królikiem :) Ale ogólnie wszystkie dynie pięknie są przyozdobione.
    Świetnie wyglądali w tych przebraniach. Jak tak pisałaś o Niku dzwoniącym do drzwi, to od razu pomyślałam o Jasiu, który codziennie, a nawet dwa razy dziennie biegnie do ulicy, aby wcisnąć przycisk przy światłach. A jak ktoś to zrobi przed nim, to domaga się, abyśmy poczekali na zmianę świateł, żeby on mógł nacisnąć - też tego nie rozumiem :D
    U Was jak zwykle sporo się dzieje i nawet jak macie wolne od szkoły, to wpadają spotkania towarzyskie :D
    Czyli jednak, szermierka się spodobała. Szkoda tylko, że zaraz się kończy. Te krótkie zajęcia z jednej strony są fajne, bo dzieciaki mają okazję popróbować różnych rzeczy, z drugiej jak coś się spodoba, to nawet nie ma czasu, żeby się tym nacieszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, ze takie zajecia powinny trwac przynajmniej po kilka miesiecy. I jak karate zazwyczaj ma kilka sesji pod rzad, wiec mozna chodzic na nie faktycznie przez pol roku bez przerwy, tak szermierka jest oferowana raptem dwa razy do roku. Bez sensu...
      No cos z tymi guzikami jest. W budynku gdzie jest szermierka jest guzik przy drzwiach, zeby je otworzyc automatycznie dla osob niepelnosprawnych. I Nik, jak Jas na swiatlach, nawet jak drzwi ktos przed nim otworzy, upiera sie zeby poczekac az znow sie zamkna i nacisnac guziki zeby otworzyc je od nowa. :D
      Heh, dynia Bi rzeczywiscie bardziej przypomina krolika niz pieska, ale co tam. Najwazniejsze, ze panna zadowolona ze swojego dziela. :)

      Usuń
  2. Przeurocze jest skupienie dzieciarni w czasie grania na skrzypcach <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba patrzec w nuty i odpowiednio nie tylko ustawic smyczek, ale jeszcze nacisnac strune odpowiednia iloscia palcow, bo w zaleznosci czy bedzie to 0, 1, 2 czy 3 palce, instrument wyda inny dzwiek. Czarna magia... :O

      Usuń
  3. Twoje dzieci poza szkola maja tyle zajec i zabaw wsrod kolegow, na roznych wyjsciach/spotkaniach i na treningach, ze ich dnie sa wypelnione jak w korporacjach. Nie maja czasu na zakwitniecie przed komputerem czy telewizorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, zauwazylam, ze w weekend czy jakis wolniejszy dzien, spedzaja przed ekranami naprawde sporo czasu. Dlatego m.in. wymyslam, szukam i zapisuje ich na co sie da, zeby troche inaczej ten czas spozytkowali...

      Usuń
  4. Dyniowy tygrys Bi - rewelacja!
    Mój Junior w tym roku też zaprosił kolegów w dniu swoich urodzin. Impreza dla dziadków i kuzynów była w weekend, a w dniu urodzin przyszli kumple, bo Junior stwierdził, że inaczej to byłby po prostu taki zwykły dzień. A że następnego dnia mieli wolne, to zaprosiliśmy chłopaków. I byliśmy w szoku - jeszcze rok temu szaleli tak, ze myśleliśmy, ze rozniosą chałupę. A w tym roku, jak na poważnych 8-latków przystało byli bardzo spokojni jak na nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wlasnie nie moge sie dopytac Nika, gdzie chcialby miec urodziny i nawet zaproponowalam mu, ze moze zaprosic kilku kolegow do domu i juz. Ale Mlodszy stwierdzil on ma liste 10 kumpli i tylu to jednak w chalupie nie mam ochoty ogarniac. :D

      Usuń
  5. Fajne te dziecięce dyńki:)
    Podoba mi się bezrękawnik Bi! Sama bym taki nosiła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez sie podoba! A ona zaklada go bardzo niechetnie... :/

      Usuń
  6. Dynie piękne, Twoje dzieciaki mają fantazję!!!
    Rozumiem Nika, dzwonki i inne guziki mają moc przyciągania.

    OdpowiedzUsuń