Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 19 listopada 2021

Rozne roznosci: polska szkola, przyjecie urodzinowe, szermierka, karate i bilety lotnicze, ajajaj! :)

Czas nadal sobie radosnie zapiep**a... Jeszcze wszedzie dynie, jeszcze resztka kolorowych lisci, ale juz w sklepach powstaly cale dzialy dedykowane Bozemu Narodzeniu, juz w radiu slyszalam pierwsza kolede... Za kilka dni przejdzie Thanksgiving i wtedy cala Hameryka wpadnie z kretesem w przedswiateczny szal. ;)

Tymczasem jednak nadal mamy listopad i rzadzi jesien... W sobote, 13-ego, Potworki zaliczyly pierwsze lekcje w tym roku w Polskiej Szkole... Spodziewalam sie strasznej awantury, ale o dziwo, choc caly poprzedni tydzien, zwlaszcza Bi, burczala ze Polska Szkola jest glupia i ona nie idzie, to w sobote pojechali bez wiekszego marudzenia... Przy okazji wyszlo, ze jak ze wszystkim, tak i w szkole Polacy robia co chca. Jestesmy jednak bardzo niesubordynowanym narodem. ;) Jak w zeszlym roku otworzono koscioly i archidiecezja nalozyla wymagania, ze miedzy ludzmi maja byc odstepy i zakazala spiewania, to w hamerykanckich faktycznie psalmy mowiono, lub wyznaczano jedna osobe prowadzaca msze, a wszystkie rodziny siedzialy tak daleko od siebie, jak sie dalo. W polskich kosciolach ludzi bylo napchane do oporu, a chor oraz wszyscy wierni darli sie ile sil w plucach. :) Kiedy we wszystkich sklepach noszono maseczki (niektorzy nawet podwojne ;P), to w polskich ludzie chodzili ostentacyjnie bez, lub mieli je pro forma, wiszace na brodzie lub uchu. :D A teraz Polska Szkola. Potworki co prawda nie chodzily, ale ja otrzymywalam od zarzadu wszystkie wiadomosci. A w nich jak byk bylo napisane, ze wstep dla rodzicow do szkoly jest wzbroniony. Dzieci maja wchodzic same, tylko po najmlodsze klasy beda wychodzily nauczycielki, zas starszym, w razie potrzeby maja pomoc dyzurujacy rodzice. Jesli potrzeba cos zalatwic w biurze, trzeba sie wczesniej umowic. Potworki jechaly wiec lekko wystraszone, bo byl to de facto ich pierwszy dzien i martwily sie, ze nie znajda swoich sal. Tu ich jednak uspokoilam, ze ide z nimi, bo przeciez nie znaja nawet numerow swoich klas, grzecznie spytam czy moge wejsc i na pewno w takiej wyjatkowej sytuacji nikt nie bedzie robic problemu. Zreszta, niech mnie ktos sprobuje powstrzymac! :D Jechalam wiec nastawiona dosc wojowniczo, ale jak sie okazuje, zupelnie niepotrzebnie. Pod szkola rzeczywiscie zbieraly sie klasy pierwsze i zerowe, a reszta dzieciakow wchodzila sama. Spodziewalam sie, ze ktos bedzie pilnowal porzadku, zapyta gdzie ide, lub cos w tym stylu... Taaak... ;P Drzwi otwarte, nikt nic nie sprawdza, nikt mnie nie zatrzymal. Przelazlam przez polowe szkoly zeby dojsc do biura i dowiedziec sie, w ktorych salach maja zajecia Potworki. W biurze typowy burdel i najpierw kilka minut szukali osoby, ktora wie, gdzie tego szukac, a potem kolejne kilka minut zeby znalezc te informacje. ;) Nikt nie spytal mnie dlaczego weszlam do szkoly zamiast wczesniej zadzwonic. Co wiecej, na korytarzach minelam cala kawalkade innych rodzicow, odprowadzajacych swoje dzieciaki do klas. Czyli jak zwykle wsrod Polonii: zasady ladnie wygladaja na papierze, ale kazdy i tak robi, co chce. :D W koncu Potworki dotarly do swoich klas, kiedy zas oni zglebiali tajniki jezyka polskiego, ja wyruszylam na kawke do kumpeli i przy okazji zobaczyc jej nowo wyremontowana chalupe. Kurcze, jak mi bylo fajnie! :D 

Przy okazji polskiej szkoly, dostalam w koncu nieodebrane w zeszlym roku swiadectwo Bi. ;)

Dla mnie wzruszajace, dla Potworkow wzruszenie, ale ramion :D


 

Wraz ze swiadectwem, pochwala od wychowawczyni :)

A po lekcjach, mlodziez uprosila jeszcze wypad na plac zabaw znajdujacy sie obok szkoly. Co bylo robic, cos im sie w koncu nalezalo po czterech godzinach "tortur". ;)

Po 10 minutach z tamtad uciekli, bo ponoc ta mala dziewczynka za nimi chodzila i zadawala pytania :D
 

Reszta soboty zleciala ekspresowo, szczegolnie, ze znow musielismy jechac po poludniu na msze, bo na niedzielny poranek byly inne plany...

No wlasnie, niedziela... Malzonek jechal znow do pracy, czyli pracowal siodmy dzien pod rzad i siodmy dzien z rzedu wstawal o 3:30 nad ranem. Ma chlop zdrowie... Dzieciaki zas mialy zaproszenie na urodziny do przyjaciolki Bi. Odbylo sie w miejscu pelnym atrakcji, bo i z kreglami i z sala na bitwe laserowa i z automatami na zetony, czy raczej na karty; w koncu mamy XXI wiek. ;) Jak to na imprezach bywa, zamowiono tez pizze (starczylo nawet dla rodzicow, huhu!) oraz zamiast torta, babeczki. Najpierw dzieciaki graly w kregle i wydawaly sie swietnie bawic, choc Nik marudzil potem, ze trafil na linie (bylo ich 3 dla naszej grupki), gdzie nie mial zadnego kolegi.

To chyba byl pierwszy raz Bi na kreglach...
 

Nie wiem jak to sie stalo, ale w sumie co za roznica... Chodzilo o sama gre, a dwaj koledzy, ktorych znal, byli zaraz obok, wiec mogli sie bez problemu razem wyglupiac. Ale nie, lepiej wymyslac sobie problemy... ;)

Nik byl juz w tym miejscu ze dwa razy na innych urodzinach, a ja zastanawiam sie, jak to sie stalo, ze nadal nie wybralismy sie na kregle cala rodzina :D
 

Po kreglach, zjedzeniu pizzy oraz dmuchaniu swieczek i konsumpcji babeczek, gromada ruszyla do przyciemnionego pokoju na lasery.

Pracownica zapala swieczki na stosach babeczek, a dzieki maseczkom nie musialam nawet "cenzurowac" zdjecia ;)
 

Rodzice mogli podgladac dzieciaki na ekranie, choc te byly czarno - biale i malo co bylo widac. ;) Banda lobuzow wyszla z tamtad kompletnie przepocona i cale szczescie, ze dostali jeszcze karty do gry na automatach. Zdazyli troche ochlonac grajac.

Bi probuje zlapac maskotke. Mimo, ze to sa chyba najgorsze automaty, gdzie najlatwiej przepuscic kase, Starsza ma do nich i slabosc i talent. Nie raz udalo jej sie cos chwycic. Tym razem jednak sie nie poszczescilo... ;)
 

Tu tez Nik musial sobie pomarudzic, bo kazdy z gosci dostal karte z nabitymi $5, zas kazda gra kosztowala $1.5 - $2, czyli wlasciwie starczylo tylko na 2-3 gry. ;) Na szczescie nie przyszlo mu do glowy zeby jeczec o ponowne nabicie karty, zas Bi w ogole nie zglaszala pretensji i udalo mi sie zgarnac ich do domu.

Nik zazwyczaj wybiera gre, gdzie moze sie poscigac :)
 

I tak wyszlam z tamtad z bolem glowy. Jako ksiazkowy meteopata czulam bolesnie spadek cisnienia, do tego w srodku rypala muzyka i blyskaly kolorowe swiatla, a jako wisienka na torcie wlasnie zaczal mi sie okres. No, nie byl to moj najlepszy dzien... ;)

Kiedy dotarlismy do chalupy, napisalam do mojego taty, ze jestesmy, wiec wpadl jeszcze dziadek... Ktory mial ze mnie niezla polewke, bo mimo pitej kawy, ziewalam raz za razem. :D A po wyjsciu seniora, trzeba bylo jeszcze prania powstawiac i poskladac, dzieci wykapac, itd. Malzonek rozpalil w kominku, a ja znow przy nim siedzialam tylko z doskoku; nie mialam czasu spokojnie siasc na doopie i wygrzac girek. ;)

W poniedzialek zapowiadal sie znow baaardzo dlugi dzien w pracy, wiec planowalam do biura przyjechac dopiero okolo poludnia. Zreszta, zwykle i tak nie jestem potrzebna wczesniej, a w takie dni, wychodze ostatnia... Tego ranka jednak, wszystko szlo na opak. Zaprowadzilam Potworki na autobusy, ktore przyjechaly na szczescie w miare na czas, po czym wrocilam pod dom, a tam... zza rogu wystaje przewrocony smietnik! Kiedy wychodzilam, zupelnie go nie zauwazylam! Zagladam na patio: oba kubly wywrocone, a zawartosc rozsypana! :(

To brazowe, pedzace radosnie z pileczka w pysku, to oczywiscie nie winowajaca :D
 

Cale szczescie, ze w piatek zabierali smieci, wiec malo co zdazylismy wyrzucic, ale kurcze, no! Mamy dosc cieply listopad i niedzwiedzie, zamiast szykowac sie do hibernacji, nadal grasuja po smietnikach! :/

Potem pileczka Mayi odbila sie jej od pyska i poleciala w lasek za domem... Widzialam dokladnie, w ktorym kierunku sie poturlala i... i tak jej nie znalazlam... Pomaranczowa pileczka w brazowo - rudych lisciach, przy ostrym porannym sloncu odbijajacym sie od mokrych powierzchni (w nocy padal deszcz) kompletnie sie zakamuflowala. Przemoczylam buty, przemarzly mi paluchy od lazenia w kolko i na darmo... :/

A na koniec, zamiast spokojnie sie relaksowac i ogarniac co sie da przed jazda do roboty, zaczelam dostawac wiadomosc za wiadomoscia od sekretarki. Jedna z laborantek nie mogla znalezc formularzy, ktore ostatnio przygotowalam specjalnie na ten dzien, a w piatek jeszcze celowo sprawdzilam, czy na pewno zachowalam je w odpowiednim folderze, zeby wszyscy wiedzieli, gdzie je znalezc. Kiedy wiec rozpikal mi sie telefon, ze w folderze sa stare wersje, lekuchno sie wpienilam. Wyzwalam ich w myslach od idiotow, ktorzy potrzebuja niani... ;) A potem okazalo sie, ze zawinil moj komp, a wlasciwie to blokady antywirusowe w pracy. Dzieki nim m.in nie moge wchodzic na bloga Klarki oraz Matki Kaszubki, z powodu... tamtaramtam... pornografi!!! :D W kazdym razie, zauwazylam juz jakis czas temu, ze choc na wyszukiwarke google moge wchodzic, to zalogowac sie juz nie. Nie przeszkadzalo mi to za bardzo, wiec ignorowalam ten "problem". Nie polaczylam tylko faktow, ze system w pracy tez mamy polaczony z googlem. Dopiero w poniedzialek przekonalam sie, ze przez to, kiedy cos zmieniam w naszym systemie, zmiane te rejestruje tylko moj komp, natomiast reszta jej nie widzi... I to juz jest spory problem, ktory nie wiem jak obejsc i bede musiala poczekac az szef wroci z Chin. ;) A poki co, aktualne formularze wyslalam wszystkim mailem. ;)

Do pracy dojechalam w poludnie, a wyszlam z niej po 20... Zas w domu... myslalam, ze cholera mnie wezmie. Rano wrzucilam naczynia do zmywarki, umylam zlewy... Wieczorem znow pietrzyla sie w nich gora naczyn... Pewnie, jak matka nie powklada, to inni sie nie domysla... :/ Dzieciaki ani nie rozpakowane sniadaniowki, ani nie wylana reszta wody z butelek. Nie przygotowane ubrania na kolejny dzien... Wyjezdzajac spod pracy, napisalam M., zeby dzieciaki szly juz myc zeby, bo w koncu byla to ich normalna pora kladzenia sie spac... Taaa... czekali na mnie, a tatus siedzial na kanapie i mial wszystko w doopie. :/

We wtorek mialam wyjsc wczesniej z pracy, bo po pierwsze dzieciaki mialy skrocone lekcje (w poniedzialek tez, ale ze ja kiblowalam w robocie, wczesniej wyszedl M.), a po drugie, po poludniu mialam (wirtualne) wywiadowki z nauczycielkami. Poniewaz jednak dzien wczesniej pracowalam na "druga" zmiane (;P), to stwierdzilam, ze skoro i tak mam sie urywac, wiec po prostu popracuje z domu. :) I to byl naprawde fajny dzien. Zatesknilam za praca z wlasnej jadalni, ech... Zawiozlam dzieciaki do szkol, podjechalam do biblioteki, bo Bi zazyczyla sobie kilka czesci ksiazek, ktore akurat czyta, a ktorych nie maja w szkolnej. Na meeting z praca polaczylam sie z chalupy... Spokojnie ogarnialam zadania domowe i pracownicze, siedzac w dresach i z mokrymi po prysznicu wlosami... No zyc nie umierac! :) A potem zaczely sie zjezdzac dzieciaki i sielanka sie skonczyla. ;) Najpierw dojechal Nik. Bi miala przywiezc sasiadka, ktora tego dnia odbierala swoja corke, ale choc autem powinna przyjechac mniej wiecej o tej samej porze, o ktorej autobusem dojechal Nik (kiedy odbieram Bi, czesto jestem nawet przed zoltkiem Mlodszego), minelo 10 minut, 20, pol godziny... Zaczelam sie juz powaznie martwic, bo lekcje konczyly sie o 13:15, zrobila sie 14:10, a tu Bi nie ma! Juz mialam dzwonic do sasiadki, ale nagle sama napisala. Okazalo sie, ze miala pod opieka jeszcze corke kolezanki i cala gromade zabrala po szkole do Dunkin Donuts na paczki.

Ta najwyzsza dziewczynka (goruje nawet nade mna!) chodzi do tej samej szkoly, co Bi, jest w VI klasie i ma niecale 12 lat... :O
 

Kobieta jest kochana, bo pamietala nawet o Kokusiu i jemu tez kupila. :O A chwile po jej wiadomosci, zajechala pod dom z Bi we wlasnej osobie. I wszystko super, tylko, ze przez to wszystko, zupelnie wylecialo mi z glowy, ze akurat o tej porze mialam miec wywiadowke z nauczycielka Starszej! :O Czas mialam wyznaczony na godzine 14:15-14:30, tymczasem przypomnialam sobie o... 14:28! Aaaaaa!!!! Oczywiscie zanim otworzylam maila, znalazlam link i polaczylam sie, byla juz 14:30! Przeszlo mi przez mysl, zeby juz odpuscic i napisac do pani maila z przeprosinami i prosba o wyznaczenie innego dnia na rozmowe, stwierdzilam jednak, ze szybciej bedzie po prostu sprobowac sie polaczyc i umowic na inny czas osobiscie. W najgorszym wypadki nauczycielka mogla mnie po prostu na meeting nie "wpuscic". I dobrze, ze tak zrobilam, bo okazalo sie, ze pani miala akurat okienko i chetnie ze mna porozmawiala. Strasznie bylo mi glupio i dawno nikogo az tak nie przepraszalam, ale przynajmniej udalo mi sie wywiadowke zaliczyc. :) Bezposrednio po rozmowie z nauczycielka Bi, mialam ja z wychowawczynia Nika. Celowo tak sie umowilam, zeby miedzy jedna a druga miec kwadrans na zaparzenie swiezej kawy, siusiu czy cos takiego, ale przez wlasna skleroze mialam je jedna po drugiej. ;) Co do samych wywiadowek, ani jedna, ani druga z pan nie ma do Potworkow zadnych zastrzezen. Jesli o zachowanie chodzi, to wrecz oboje zachwalani sa pod niebiosa. Naprawde w takich sytuacjach zastanawiam sie, czy Potworki nie wysylaja do szkoly sobowtorow. ;) Zyczylabym sobie, zeby wiecej tego "szkolnego" zachowania przeniesli na lono rodziny, ale z dwojga zlego, wole walczyc z fochami, marudzeniem i buntem w domu, niz byc wzywana do szkoly na dywanik. :D Co do nauki panie rowniez nie widza zadnych dramatycznych problemow. Z matematyki oboje radza sobie bardzo dobrze. Nikowi ponoc dluzej zajmuje ogarniecie materialu, ale to dlatego, ze on nie chce slepo zapamietywac formulek, tylko probuje je rozgryzac na czesci pierwsze zeby zrozumiec dlaczego dane zadanie rozwiazuje sie tak, a nie inaczej. Taki analityczny umysl. ;) Bi ostatni test z "nauki" (science - tutaj to cos jak polska "przyroda" - polaczenie biologii, geografii, elementow chemii i fizyki) napisala na 100%. Trudno powiedziec czy sa bardziej umyslami scislymi, bo Bi pisze bardzo ciekawe, przemyslane opowiadania, choc bledy w spelling (tutejsze literowanie) robi nieziemskie. ;) Nik z literowaniem nie ma najmniejszych problemow (choc angielski jest trudny i w ostatnim wypracowaniu zamiast ravine [rawin] = wawoz, napisal raven [rejwen] = kruk :D), ale za to przecinki dla niego nie istnieja, o kropkach zapomina i tworzy zdania na piec linijek oraz notorycznie zapomina o zaczynaniu z duzej litery. ;) To jednak takie bardzo ogolne spostrzezenia. Jakies konkrety bede miala, kiedy w koncu dostane raporty z pierwszego trymestru, ale to niestety dopiero na poczatku grudnia. :/

We wtorek, jak ostatnio co tydzien, Bi miala gimnastyke, choc tu znow przesiedzialam z kumpela w aucie, wiec dokumentacji fotograficznej brak. ;) A Nik wrocil ze szkoly z wiadomoscia, ze mieli na w-fie bieg na mile (1.6 km) i zdobyl najlepszy czas z klasy. Wcale sie nie dziwie, bo juz w I klasie mieli bieg charytatywny i Nik byl najszybszy ze wszystkich pierwszych klas w szkole. Pedziwiatr. :)

W srode juz grzecznie, choc bez entuzjazmu, pojechalam do biura. ;) Wczesniej zas ustalam sie na przystanku, bo autobus Kokusia przyjechal spozniony o... 20 minut! :O Zeby bylo "przyjemniej", w nocy pierwszy raz mielismy temperatury solidnie minusowe i przed 8 rano nadal bylo 0 stopni, a wszystkie powierzchnie pokrywal szron. Nienajfajniejsza pogoda na sterczenie przy ulicy. ;) W pracy bylam obecna cialem, bo duchem to juz nie bardzo... Nie wiem czy to nadal zmiana czasu, rozbicie wywolane kompletnie rozpieprzonym poniedzialkiem czy okres (a pewnie wszystko na raz), ale siedzialam tam jak snieta ryba i musialam naprawde zmuszac sie do wykrzesania z siebie odrobiny produktywnosci... ;) Po pracy wpadlam tylko na krotko do chalupy, bo na 17 Nik mial szermierke.

Nik "atakuje" trenera :)
 

Juz ostatni raz. Szkoda, bo mlody naprawde polubil te zajecia. Pan nie jest pewien kiedy znow wroca zajecia w naszej miejscowosci, zachecal jednak, zeby zapisac sie w innych, prowadzi je bowiem w dwoch sasiadujacych miasteczkach. Niestety, w jednym w czwartki, gdzie obecnie Nik bedzie mial karate, a w drugim nie dosc, ze o 19 wieczorem (:O), to jeszcze w poniedzialki, kiedy Mlodszy od stycznia bedzie mial narty... Poczekamy wiec chyba az kiedys szermierka wroci do nas. ;)

Pojedynek :D

Czwartek to byla jakas anomalia pogodowa, bardzo jednak przyjemna i szkoda, ze tylko jednodniowa. Osiemnascie stopni w polowie listopada to rzadkosc, przynajmniej na tym polozeniu geograficznym. :) Juz z samego rana, mimo, ze termometr pokazywal 10 stopni, bylo calkiem milutko i czulo sie, ze temperatura caly czas pnie sie w gore. Autobusy przyjechaly wyjatkowo prawie o czasie, wiec kiedy Potworki odjechaly, stwierdzilam, ze wezme Mayuche na spacer. Zwykle rzucam jej przez chwile pileczke, bo ganianie za nia to jej ukochane zajecie, ale jakims cudem zdolalismy zgubic kolejna pilke (druga w 3 dni! :O), wiec bidula nie miala za czym biegac po ogrodzie. Zapielam wiec smierdziuchowi smycz i ruszylysmy na koleczko po osiedlu. :) W lekkiej, jesiennej kurteczce zdolalam sie zgrzac. Zyc nie umierac! Ja to jednak jestem cieplolubna. Lubie lyzwy i narty, ale zima czuje sie dobrze wlasnie tylko aktywnie robiac "cos" na sniegu. Natomiast do codziennego funkcjonowania, zdecydowanie wole ciepelko. :)

Zapomnialam Wam tez napisac, ze znow wkurzylismy sie na sytuacje z biletami lotniczymi. Zrezygnowalismy z nich latem, kiedy Polska nalozyla na przyjezdzajacych spoza Unii obowiazkowa kwarantanne. Bilety mielismy z LOTem i wybralismy opcje, ze chcemy zwrot pieniedzy. Zadnego kuponu, ani nic w tym stylu, bo chcielismy miec mozliwosc lotu innymi liniami przy kolejnej rezerwacji. Przy obecnej sytuacji, wszystkie linie uprzedzaja z gory, ze maja opoznienia ze zwrotem kasy, wiec przygotowalismy sie na dlugie czekanie. W koncu jednak M. stwierdzil, ze do cholery, mamy listopad, a pieniedzy ani widu, ani slychu i ze trzeba do nich zadzwonic. Zwykle to ja musze zalatwiac takie sprawy, bo "ty mowisz lepiej po angielsku". Poniewaz moja skrajna niesmialosc mnie zawsze paralizuje i przyplacam telefony rewolucjami zoladkowymi, tym razem ucieszylam sie, ze z LOTem mozna rozmawiac po polsku i bardzo zadowolona przekazalam paleczke mezowi. ;) W koncu M. zadzwonil i... zonk. Tu trzeba sie skontaktowac ze strona internetowa, z ktora robilismy rezerwacje. :/ To bardzo ciekawe, bo choc pierwsza rezerwacje robilismy przez strone agencji, to potem wszystkie zmiany oraz kancelacje zalatwialismy juz bezposrednio z LOTem. I wtedy sie dalo, a teraz nie?! :/ No ale co bylo robic... Malzonek z lekko zlosliwym usmieszkiem przekazal paleczke z powrotem do mnie ;) Dlugo sie nie pocieszyl, bo musial w czelusciach skrzynki mailowej odnalezc wszystkie informacje z oryginalej rezerwacji, a ze robilismy ja dwa lata temu, to ten tego... :D W koncu jednak zasiadlam do kompa poszukujac kontaktu i o dzieki losowi! Teraz zeby dostac sie do zywej osoby, trzeba przejsc kilkadzisiat krokow automatycznych odpowiedzi na czacie! A pisac to ja moge, bez zadnego problemu! ;) Na szczescie juz z tych automatycznych odpowiedzi uzyskalismy odpowiedzi na nasze pytania, choc nie do konca nam one pasuja. Otoz, przyznano nam "kredyt" na sume wczesniejszych biletow. Czyli, cwaniaki, kasy nie oddadza, tylko mozemy zrobic nowa rezerwacje, ale tylko u nich, a co gorsza, tylko z ta sama linia lotnicza. :/ Nie podoba mi sie to za bardzo, ale ze poki co nie zdecydowalismy sie jeszcze na konkretny termin lotu do Polski, wiec narazie zostawiamy to jak jest. Kto wie, moze i tak LOT okaze sie najtanszy, choc nie znosze nim latac, a jak nie, bedziemy kombinowac czy da sie zawalczyc o swoje...

W czwartek po poludniu, Nik pojechal na pierwsze od wiosny zajecia karate. Nie bardzo wiedzac na ktory poziom go zapisac, wybralam poczatkujacy. I chyba to byl blad, bo znow jest tam mnostwo dzieci, kilkoro sporo mlodszych, ktore nie sluchaja, przeszkadzaja i wyraznie sie nudza. Wiekszosc wyraznie nigdy na takie zajecia nie chodzila, wiec cala grupa ucza sie od nowa kopniec i ciosow, czyli tego, co Mlodszy ma juz opanowane.

Niezbyt zdyscyplinowani karatecy ;)
 

Nik wyszedl niezadowolony i oznajmil, ze juz nie chce chodzic, tylko ze jemu przeszkadzal fakt, ze nikogo nie znal. ;) Co zreszta nie bylo prawda, bo sama rozpoznalam jednego z chlopcow, ktory jednak nie byl dla Nika jakims dobrym kolega. :) W kazdym razie, planuje po kolejnych zajeciach zapytac sensei'a czy Nik moze przyjezdzac na zajecia grupy srednio - zaawansowanej. Tam grupka jest nie tylko mniejsza, ale i dzieci sa starsze i bardziej zdyscyplinowane. A ze Nik zna rowniez tylko jednego chlopca w tamtej grupie (i jedna dziewczynke, ale ona sie dla niego nie liczy ;P), wiec w sumie na jedno wychodzi, a bedzie mial szanse nauczyc sie czegos wiecej... Zobaczymy jednak, czy sensei sie zgodzi...

I w koncu piatek... Chyba przez to, ze ten tydzien byl taki "nietypowy", dluzyl mi sie straszliwie. W piatek na szczescie dzieciaki nie maja zadnych sportow, ale za to matka zawsze jezdzi po pracy na tygodniowe zakupy... Nie dosc, ze zajmuje to wiecej czasu niz by chciala, to teraz jeszcze trzeba odrobic lekcje do Polskiej Szkoly na kolejny dzien... :/ Poniewaz jednak kolezanka wylamala sie z potencjalnej kawy, zakupy przelozylam na kolejny dzien. I tak musze jakos spozytkowac te 4 godziny, kiedy Potworki sa w szkole... Na szczescie, nastepny tydzien bedzie krotszy i... raczej nie spokojniejszy (przynajmniej nie jego wiekszosc), ale przynajmniej mniej "pracujacy". ;)

15 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że nie tylko ja narzekam na szybko uciekające dni. Czasami jak patrzę na innych rodziców, którzy wracają po odprowadzeniu dzieci ze szkoły spacerkiem, a my pędzimy jakbyśmy mieli motorki w tyłkach, bo wiecznie jest coś do zrobienia, mam wrażenie, że jestem jakoś mało ogarnięta. U nas ozdoby świąteczne były już w połowie października. Obok siebie stały znicze i ozdoby świąteczne - szaleństwo już totalne.

    Gratulacje dla Bi za świadectwo i pochwałę.

    Fajne miejsce z tyloma atrakcjami. My na kręgle staramy się iść raz w roku, bo faktycznie to takie coś innego i zawsze można się trochę pośmiać. A te automaty z maskotkami zawsze też interesują Oliwkę, ale zazwyczaj odpuszcza, gdy jej tłumaczymy jak to działa i ostatecznie wybiera jakiś automat, na którym można pograć.

    Ja zawsze się do Krzyśka śmieję, że komputery są głupie :P Nie znoszę takich właśnie dziwnych systemowych rzeczy, które utrudniają pracę i sprawiają, że człowiek non stop się z czymś męczy. A przecież logiczne, że ja to chcę zrobić i komputer powinien to wiedzieć :P

    Fajnie, że sąsiadka pamiętała o Niku, ale wypadałoby wcześniej napisać, co planuje zrobić, żebyś się nie martwiła. No i super, że udało się jednak połączyć na wywiadówce, bo przynajmniej miałaś z głowy. Ja ostatnio, jak Jasiu czytał pomyślałam właśnie o Twoich dzieciakach, o ile oni mają gorzej, bo przecież w angielskim literki jedno, a wymowa to kompletnie coś innego :D

    Szkoda tej szermierki, ale tak sobie pomyślałam, że masz co ogarniać z tymi notorycznie zmieniającymi się zajęciami. My to jednak cały rok mamy te same i w końcu człowiek już automatycznie wie co i kiedy. Ale u Was to wszystko się tak szybko zmienia, że naprawdę jest co ogarniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, Ty malo ogarnieta?! TY?! :D Jak czytam ile sie u Was kazdego dnia dzieje, to wydaje mi sie, ze ja w sumie niewiele robie! ;)
      Te automaty na maskotki to najwiekszy pozeracz pieniedzy, ale musze przyznac, ze Bi bardzo czesto udaje sie w nich cos zlapac. Nie wiem jak ona to robi... :D
      A daj spokoj, u nas takie zabezpieczenia porobili w pracy, ze to istna loteria na co pozwoli mi wejsc, a na co nie. :O Na maile w mojej skrzynce Yahoo raz wchodze, raz nie, co jest wkurzajace kiedy musze wyslac cos np. do szkoly. A kiedys cos sie porobilo i malo zawalu nie dostalam, bo nie wpuszczalo mnie na mojego wlasnego bloga!!! :O
      Wiesz, z tym czytaniem tutaj, to mimo, ze to teoretycznie trudniejsze, ale tak jak w Polsce, jednym dzieciom przychodzi to latwiej, drugim trudniej. Bi od poczatku miala problemy. Dukala, a piszac do dzis robi takie bledy, ze rece opadaja. A Nik od poczatku czytal swietnie i pisze tez znakomicie, oprocz tego, ze nie chce mu sie wstawiac duzych liter. ;)
      Powiem Ci, ze tez wolalabym zeby tez zajecia byly przez caly rok. Albo chociaz semestr. A tak to miesiac to, dwa miesiace tamto, 6 tygodni jeszcze co innego... A najlepiej byloby zeby wszystkie sporty byly w szkole. ;) U Bi juz sporo zajec jest, ale niestety tez tylko po 5-6 tygodni. :O

      Usuń
  2. Mój blog i pornografia - rozwaliłaś mnie xD Polska szkoła polską szkołą, ale od dawna zastanawia mnie, w jakim języku rozmawiacie ze sobą w domu? Brat mojej mamy z żoną 30 lat temu emigrowali do Niemiec. Oboje Polacy z dziećmi, a nawet między sobą już po kilku latach pobytu rozmawiali po niemiecku. Efekt taki, że moi dziś już dorośli kuzyni po polsku ledwo co dukają, nawet mimo każdego roku spędzanych w Polsce wakacji. Zawsze mnie to zastanawiało. Może łatwiej jest się tak przestawić w całości na jeden język, ten dominujący w środowisku Czy jednak Wam łatwiej po polsku?
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee, my gadamy po Polsku. Do siebie zawsze. Do dzieci, przyznaje, ze czasem odpowiem odruchowo po angielsku, ale zaraz gryze sie w jezyk. ;) Dzieci jednak miedzy soba to juz tylko angielski, a wiadomo jak to z jezykami jest. Szybciej sie rozumie, samemu ulozyc zdanie w sensowna calosc juz trudniej. Dlatego Potworki wszystko po polsku rozumieja, Bi calkiem niezle mowi bo probuje, za to Nik gada tylko na sile i wtedy idzie mu to jak krew z nosa. :D

      Usuń
    2. Język to dziwna sprawa. Uczę się teraz kaszubskiego, jestem osłuchana od dziecka, ale mówić to już właśnie jak krew z nosa. Za to moje dzieci mają w klasach obcokrajowców (głównie Ukraina i Turcja), rodzice mówią, że łatwiej dzieciom nawet uczyć się polskiego wśród rówieśników, niż swojego własnego ojczystego języka w domu. A jedni to już w ogóle mieszanka, bo ojciec z Turcji, mama Polka, rozmawiają ze sobą w domu po angielsku. Mieszkali w Turcji pięć lat, rok w Irlandii, teraz w Polsce. Dzieci totalnie zakręcone językowo xD

      Usuń
  3. Jak zwykle u Ciebie bardzo intensywnie, aż po przeczytaniu, chce się pójść, zrobić ciepłej herbatki i chwilę odsapnąć :) Ale fajnie tak, czas prędzej leci i już bliżej do świąt, Nowego Roku, do wiosny ;))
    Juz jestem ciekawa co będzie w kolejnej relacji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje dla Bi na okolicznosc bardzo dobrego swiadectwa i pochwaly szkolnej. Fajna coreczka!
    Z liniami lotniczymi chyba trudno wygrac czy w ogole "zawalczyc o swoje". Jak juz wzieli pieniadze, to na pewno nie oddadza. Znam z autopsji. Powodzenia zycze w znalezieniu i wydebieniu jakiegos dobrego terminu podrozy do PL. W koncu kiedys musi sie udac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam sie wlasnie tego "kiedys". Bo tak to ciulowo (zeby brzydziej nie powiedziec) jest... :/

      Usuń
  5. Nigdy LOT-em nie lecieliśmy. U nas głównie Ryanair wchodzi w grę, bo lata do mojej Bydgoszczy. Ciekawa jestem co tam Wam z tego ostatecznie wyjdzie. Oby wszystko udało się załatwić pozytywnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poki co walczymy z paszportami, a ze znow strasza ograniczeniami dla podroznych, raczej przyjdzie nam czekac do wiosny i lapac cos na ostatnia chwile... :/

      Usuń
  6. Ooo, jedziecie do Polszy? Fajnie, choć ja coraz częściej wyjechałabym z... ;)))

    Zawsze powtarzam moim siostrom, jak dzieci odstawiają przy nich cyrki, że to dlatego są grzeczni przy "obcych", bo przy mamie mają poczucie bezpieczeństwa. Tak czytalam. Taką to cenę ponosi rodzic za bycie ostoją swojego bombelka :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedziemy, Noelciu, tyle, ze od 2 lat!!! :D I doleciec nie mozemy... :(
      No tak mowia, ale dla rodzica to czasem malo pocieszajace jest. ;)

      Usuń
  7. Gratulacje za piękne świadectwo dla Bi! I dobrze, że udało Ci się jednak porozmawiać z nauczycielką. Pomyśl co by było, gdyby trzeba było jechać na zebranie do szkoły... ;)
    Z tymi pieniędzmi za niewykorzystany lot, to już przesada... Ale z tego co widzę, to większość linii lotniczych próbuje jak może uniknąć zwrotu kasy. Ja lubiłam LOT, kiedy latałam nim na trasie Warszawa- Ateny, potem coś pozmieniali w godzinach, poza tym bagaż już nie był w cenie biletu i coś tam jeszcze przestało mi pasować...
    Dzieciaki jak zwykle miały mnóstwo atrakcji, oj Wy to się nie nudzicie!
    A co do migreny, to też niestety ostatnio miewam coraz częściej przy zmianie pogody... Coś okropnego :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, ze ja wolalam te niegdysiejsze wywiadowki w cztery oczy? Jakos tak fajniej bylo, bezposredniej. Przez ekran czuje sie jakos... sztucznie. ;)
      Tak, z tego co wiem, to wszystkie linie lotnicze kombinuja jak moga. :(
      Dzieciaki sie nie nudza, wiec ja tez nie. :D

      Usuń