Jak napisalam w ostatnim poscie, w piatek, 19 listopada, po pracy pojechalam prosto do domu, nie zajezdzajac na zakupy (juppi!). Bi znow odebrala ze szkoly mama jej kolezanki i Starsza pojechala do nich sie chwile pobawic.
Kiedy wszyscy zjedlismy obiad i troche odsapnelismy, przy wielkich protestach zagonilam Potworki do lekcji z Polskiej Szkoly. Bi sie wrecz poryczala, po swojemu tupiac nogami, ze dlaczego nie zrobilismy ich wczesniej i ze piatek to jej najlepszy dzien, a ja go wlasnie zrujnowalam. No tak, bo przeciez pilnowanie lekcji, to moja dzialka... :/ Nik zas oznajmil, ze nie idzie i nie moge go zmusic. :D Starsza narobila rabanu, a okazalo sie, ze albo miala szczescie, albo tegoroczna pani zadaje im niewiele pracy domowej, bo gdzie Nik mial uzupelnic tekst odpowiednimi zmiekczeniami oraz opisac smoka, ona miala tylko odmienic trzy rzeczowniki przez przypadki. Do tego Mlodszy musial nauczyc sie opowiadac legende o hejnale, zas Bi czytac wybrany fragment czytanki. Oczywiscie panna wybrala najkrotszy akapit. ;) W kazdym razie mam nadzieje, ze tak juz zostanie, bo w przeszlosci bywalo, ze siedzialam z Potworkami nad lekcjami po dwie godziny, a teraz uwineli sie w pol. :)
W sobote rano, o dziwo pojechali do szkoly juz bez protestu. Bi poczatkowo tylko prosila zebym weszla z nia jeszcze raz poszukac sali, bo nie pamietala gdzie isc. Przy wejsciu wpadlismy jednak na moja kolezanke i jej corke, ktora zaoferowala, ze pomoze Starszej znalezc jej sale (sama chodzi z Kokusiem), wiec matka okazala sie niepotrzebna. Nik na propozycje pomocy tylko wzruszyl ramionami, ze on sam wie gdzie isc. Okey... ;) W czasie gdy Potworki uczyly sie ciezkiego jezyka przodkow (:D), matka pojechala na tygodniowe zakupy spozywcze. Po powrocie do domu i rozpakowaniu siatek, mialam troche ponad godzine, zanim musialam wyjezdzac po dzieciaki. Glupia ja, zamiast klapnac na tylku i wypic kawke, zabralam sie za cos, do czego przymierzalam sie od dluzszego czasu, tylko nie moglam sie zmobilizowac. Mianowicie, wzielam worek na smieci i ruszylam do pokoju Mlodszego. Nik ma niestety manie zbieractwa. Jemu wszystko zawsze sie przyda i nigdy nic nie wyrzuci, nawet zabawek, ktore sa popsute lub polamane i tak stare, ze od dawna sie nimi nie bawi... Co gorsza, znosi kolejne smieci. Praktycznie codziennie w kieszeniach jego spodni znajduje jakies "skarby". Dzieci w szkole gubia lub wyrzucaja, a on zbiera... Jeszcze rozumiem czasem jakas figurke czy gumke do zmazywania, czy nawet przypadkowy klocek Lego. Nik jednak przynosi polamane czesci czegos, przykrotkie od wielokrotnego ostrzenia olowki, a ostatnio taka malutka gierke, gdzie kuleczke trzeba przeprowadzic przez labirynt, kojarzycie? Niby ok, sama lubilam takie gierki jak bylam mala. Tyle, ze akurat ta Nikowi jeszcze w szkole spadla, wieczko sie odpadlo, kuleczka wyleciala i juz jej nie znalazl. Nie przejmujac sie, zlozyl z powrotem dwie czesci i przyniosl je do domu, zupelnie ignorujac moje upomnienia, zeby wywalil to do kosza, bo bez kulki i tak jest bezuzyteczne... Dodatkowo, Mlodszy "przygarnia" wszystkie zabawki, ktore proponuje mu Bi. Starsza sprzata swoj pokoj nawet dosc regularnie, ale jest cwana. Nie chce jej sie biegac na dol do kosza, wiec pyta brata czy nie chce tej czy tamtej zabawki, a Nik zawsze, zaaawsze chce. ;) W ten sposob, ma w swoim pokoju kolekcje ubranek i mebelkow dla Barbie, nie mowiac juz o samych lalkach oraz Poly Pocket, ktorymi nigdy sie nie bawil i bawic nie bedzie, bo przeciez on kocha tylko auta, Bakugan'y i ostatnio Minecraft'a. No ale siostra sie pozbywa, wiec on chetnie sie zaopiekuje. :D A poniewaz na moja propozycje posprzatania i wyrzucenia niepotrzebnego balaganu, uderza w placz, wiec stwierdzilam, ze sama zrobie "czystki". Wywalilam pol wielkiego wora na smieci, ale niestety nie udalo mi sie skonczyc. Bede musiala wrocic tam innego dnia. Mlodszy zachwycil sie porzadkiem na biurku, ale na szczescie nie zauwazyl braku niektorych "skarbow". Pechowo jednak, Nik od czasu do czasu przypomina sobie, ze mial taka czy inna rzecz i potrafi urzadzic afere, ze nie moze jej znalezc, nawet ze dwa lata odkad ja "zutylizowalam". Niewykluczone wiec, ze z opoznieniem, ale jeszcze mi sie oberwie. :D Reszta soboty to juz zwyczajowe sprzatanie, gotowanie (to dla M.), dmuchanie lisci oraz wieczorny relaks przy kominku. No i jeszcze msza, bo malzonek w niedziele ponownie szedl do pracy.
W niedziele rano, jak napisalam wyzej, M. wyruszyl do roboty, zaliczajac tym samym czternasty dzien pracy pod rzad. I niewazne, ze sobota i niedziela to praca tylko do 11 rano. Krocej czy nie, ale nadal trzeba sie zerwac juz o 4 rano, a dzien, nawet przy krotszej pracy, nigdy nie bedzie tak relaksujacy jak ten calkowicie wolny. Potworki oraz ja mielismy za to spokojniutki ranek, z wylegiwaniem sie w lozku do oporu. To znaczy, takie wylegiwanie lubie ja oraz Nik, ktory oglada sobie filmiki na tablecie lub gra w lozku az wstanie matka. Bi, z jakiegos powodu, woli wyjsc spod cieplutkiej kolderki i przeniesc sie na ulubiony fotel w salonie. Co prawda tam tez ma puchaty kocyk, wiec moze sie zakryc i jest jej zapewne rownie przytulnie, co w lozku. ;) Kiedy M. wrocil zalapal sie akurat na koncowke skokow (szkoda, ze nasi kompletnie rozczarowali), zadzwonil do rodzicow, a ja w miedzyczasie zaczelam wielkie "planowanie". Albo "umawianie". A wlasciwie to i jedno i drugie. :) Tydzien temu bowiem otworzono nasze ulubione lodowisko. W tym roku poki co nie trzeba sie wczesniej zapisywac i miejmy nadzieje, ze juz tak zostanie. Nie trzeba tez nosic maseczek, co tutaj jest rzadkoscia i jedyna w sumie roznica jest, ze kiedys jazda publiczna, dla wszystkich, byla w oba weekendowe dni, a teraz jest tylko w niedziele. Tydzien wczesniej Potworki jechaly na urodziny, po ktorych dopadl mnie bol glowy, a ponadto dostalam okres, wiec odpuscilam sobie lyzwy. Na miniona niedziele jednak nie mielismy planow, wiec zaproponowalam dzieciakom, ze mozemy zainaugurowac sezon. Ku mojemu zdumieniu, Bi az podskoczyla z radosci, a Nik (ktory lyzwy przeciez zawsze uwielbial!) oznajmil, ze chcialby... ale bardziej wolalby sie spotkac z kumplem. I jakby mial szosty zmysl, bo godzine po naszej rozmowie dostalam smsa od mamy kolegi, czy Mlodszy jest dzisiaj wolny i mialby ochote sie pobawic. Odpisalam pytaniem o godzine, bo musialam to jakos zsynchronizowac z jazda na lodowisko, albo zostawic instrukcje malzonkowi. ;) Wytlumaczylam tez w wiadomosci, ze po poludniu chce jechac z corka na lyzwy, a mama odpisala niespodziewanie, ze... moze kumpel Kokusia tez chcialby jechac. Nie bylo jej w tym momencie w domu, wiec umowilysmy sie, ze da mi znac jak dojedzie, a ja zaproponowalam, ze moge H. wziac ze soba. A cala ta, przydluga historia skonczyla sie tak, ze kumpel jednak na lodowisko jechac nie chcial, zas Nik juz sie nastawil, wiec niespodziewanie wybral lyzwy. Wyladowalam wiec tam z obydwoma Potworkami i bez zadnych obcych dzieci, co nie ukrywam, bylo mi raczej na reke. :D
Cala nasza trojka bawila sie doskonale, mimo ze stope Bi obtarla jedna z wypozyczonych lyzew.
Po chwili ja wymienilismy, ale szkoda juz zostala wyrzadzona i pomimo grubej skarpety, jednak potem Starsza musiala robic czeste przerwy bo stopa bolala...
Zreszta, mnie samej zastrajkowalo kolano i musialam dac mu od czasu do czasu odpoczac. Starosc nie radosc. :) Nie mowiac juz o tym, ze mam od stycznia byc opiekunem w szkolnym klubie narciarskim Kokusia! Jak ja mam jezdzic na nartach, jak nie zrobie kilku koleczek po lodowisku?! ;)
Poniedzialek byl w miare spokojny i przewidywalny. Praca, szkola dla dzieci... Sportow zadne nie mialo, klub gazetki szkolnej dla Bi sie skonczyl, za to Nik zapisal sie do "klubu gier" (game club). Do przerwy swiatecznej, w poniedzialki beda zostawac po lekcjach, zeby godzinke grac w planszowki. Nie jestem pewna jaki cel przyswieca temu klubowi poza dobra zabawa, ale fakt, ze pierwszy raz Nik sam podsunal mi formularz z miejscem na podpis rodzica (pozwolenie) pod nos, sam wsadzil go do foldera i oddal pani w szkole bez przypominania. :D Dla kontrastu, podpisane przeze mnie pozwolenie z lekcji hiszpanskiego (maja sie laczyc wirtualnie z dzieciakami z Madrytu) kwitnie w folderze juz ze dwa miesiace... ;) W kazdym razie, byl to pierwszy poniedzialek kiedy Bi nie miala gazetki, za to Nik zostawal na zajeciach, wiec caly dzien powtarzalam sobie w myslach, ze musze pamietac zeby jechac po syna, a nie corke. Balam sie, ze pojade na autopilocie do szkoly Starszej. :D Reszta popoludnia i wieczora to juz tylko odrabianie lekcji i relaksik przy kominku, czyli standard. ;)
Wtorkowy ranek rowniez byl zwyczajny, ze szkola dla dzieciakow, praca dla rodzicow. W pracy przestoj miedzy pacjentami, wiec tez spokojnie. Mozna poleniuchowac, ale tez podgonic zalegle zadania :) Po pracy za to bieg, bo tego dnia, jak zawsze, Bi miala gimnastyke, a do tego Nik mial tez karate, bo w czwartek zostalo odwolane z powodu swieta. W poprzednim tygodniu, nie czekajac na kolejne zajecia, napisalam do Sensei'a czy Mlodszy moglby dolaczyc do grupy sredniozaawansowanej. Odpowiedzial, ze nie ma problemu, ale ze przed zajeciami chcialby zamienic slowko ze mna i Kokusiem. Oznaczalo to, ze choc poczatkowo planowalam na karate wyslac Nika z tatusiem, musialam jednak jechac ja. To zas wymagalo niezlej logistyki: na 18 zawiezc Bi, po czym na 18:30 Nika, wrocic po Starsza, ktora konczyla o 19:00, po czym po Mlodszego, ktory konczyl z kolei o 19:30. Niestety, grupa sredniozaawansowana ma zajecia w te same dni, co poczatkujaca, ale o godzine pozniej. :/ Dla Kokusia takie godziny to naprawde pozno, ale trzeba chyba zaczac przywykac... Zajecia sportowe sa najczesciej rozdzielane na poziomy lub na wiek uczestnikow i im starsze i/lub bardziej zaawansowane dzieciaki, tym odbywaja sie one pozniej. W tygodniu, gdzie niewiele zajec zaczyna sie wczesniej niz o 17, dla tych starszakow godziny robia sie naprawde wieczorne... A skonczylo sie tak, ze Sensei mnie po prostu wkurzyl, bo najezdzilam sie jak glupia, a jak wygladalo to "zamienienie slowka"?! Wpadlam zziajana, wprowadzilam Kokusia na sale, "Hello, how are you?" i takie tam pierdoly, mowie ze tak jak uzgodnilismy, przywiozlam Mlodszego na zajecia wyzszego poziomu i patrze na goscia wyczekujaco... a on, ze okey, dobrze... i tyle! No i gdzie ta arcywazna rozmowa?! Moglam z powodzeniem wyslac Nika z M., a samej pojechac z Bi, posiedziec sobie z kolezanka, itd.! Ughhhh... :/ W kazdym razie, z tego co udalo mi sie popatrzec, Nik w zaden sposob nie odstaje od grupy.
Zdawal sie tez calkiem dobrze bawic, duzo lepiej niz na poprzednich zajeciach z grupa poczatkujaca, ale kiedy spytalam czy tym razem bylo lepiej, odpowiedzial, ze nie i ze po tej sesji nie chce juz chodzic i z plywania tez sie chce wypisac...
No masz babo placek, druga Bi! Trudno powiedziec czy Nik byl zmeczony, czy moze glodny (wiadomo, Polak glodny to zly), bo humor mial ogolnie wisielczy, ale zjadl kolacje i nagle wrocil usmiechniety Kokusio. ;) A Starsza po gimnastyce wyszla jak zawsze zachwycona. Ciekawe ile jeszcze potrwa ta milosc? :D
Sroda przywitala nas porannym mrozem. Dobrze, ze autobusy przyjechaly w miare wczesnie i juz o 8:03 bylam z powrotem w cieplutkim domu. Ktory to natychmiast opuscilam, zeby pojsc porzucac Mayi pileczke. Kilka dni temu siersciuch zadarl sobie opuszek w lapce. Nie krwawilo, wiec nie chcielismy tego obcinac, zeby nie pogorszyc, ale troche jej przeszkadzalo i kustykala. Nie bralam jej wiec na spacery ani nie rzucalam pilki. Poprzedniego wieczora zauwazylam jednak, ze psiur chodzi juz praktycznie normalnie, wiec zgarnelam pileczke i urzadzilam jej chwile latania. :) Jako, ze to dzien przed Thanksgiving, Potworki mialy skrocone lekcje, czyli ja musialam skrocic sobie prace. Nie zebym jakos specjalnie narzekala. ;) Po pracy planowalam zabrac sie za sprzatanie, skoro na Indyku mamy miec mojego tate oraz chrzestnego dzieci, a ze dzieciaki i tak mialy wrocic wczesniej, stwierdzilam, ze nie chce mi sie po nich jezdzic. Troche pozniej jednak, gdy juz dojechalam do pracy, napisala sasiadka, ze bedzie odbierac corke i moze odebrac tez Bi. No i super, tylko nie mogla napisac wczesniej?! Starsza sie mnie specjalnie pytala przed szkola czy wraca autobusem, odpowiedzialam, ze tak, a tu masz! No ale dla Bi chyba fajniej zmienic plan w ostatniej chwili i wrocic z sasiadka niz wedlug planu tluc sie autobusem... ;) Nik mial z okazji Swieta Dziekczynienia, doroczne Turkey Trot, czyli po prostu bieg na czas wokol boiska. Zazwyczaj, zeby oddac charakter biegu, dzieciaki maja na glowach przepaski z wizerunkiem indyka, ale tym razem najwyrazniej odpuscili sobie te czesc tradycji...
Ze wszystkich (czyli czterech ;P) czwartych klas, Nik zajal pierwsze miejsce, ex aequo z kolega. Moze zamiast na karate czy plywanie, powinnam zapisac go na biegi przelajowe... :D
Bi za to miala sie ubrac w jesienne kolory, czyli na zolto, czerwono, pomaranczowo lub brazowo. Niestety, Starsza posiada mase bluzeczek na krotki rekaw w kolorze zoltym, ale przy -3 stopniach rano, nie pozwole jej ubrac t-shirt'a, nawet pod kurtke. Z cieplejszych ciuchow ma czerwony sweter, ale ze jest to obecnie jej najgorszy kolor, odmowila jego zalozenia. W koncu wybrala inny sweterek - w zolto - srebrno - biale paski. Podobno ta odrobina zoltego tez sie liczyla... ;)
W tym tygodniu juz sie raczej nie odezwe, bo malzonek bedzie siedzial w domu i zerkal przez ramie (:D), wiec:
Udanego świętowania :)))
OdpowiedzUsuńJuz po fakcie, ale dziekuje! ;)
UsuńSzybko zanim zapomnę! Robotny ten twój chłop! No ale podobno tacy są górale, jednak 14 dni bez wolnego? Podziwiam!!! I jeszcze gotuje, to już zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńMiłego świętowania!
Robotny, ale zrzeda, wiec wiesz, rownowaga musi byc. :D
UsuńM. rzeczywiscie robotny, ale jak mu dobrze placa to niech sie wykazuje.
OdpowiedzUsuńNigdy wczesniej o tym nie pisalam, bo glupio mi bylo, ale... podziwiam, ze dogadujesz sie z Hindusami. Rozumiem, ze to sasiedzi i ze kolezanki corki, ale wciaz podziwiam!
Ci moi sasiedzi to tacy Hindusi z gornej polki. ;) Oboje bardzo wyksztalceni, zajmuja wysokie stanowiska, a przy tym to naprawde ciepli, sympatyczni ludzie. :)
UsuńU Was jak zwykle sporo się dzieje :) Nik to tak jak Jasiu. On też jak po treningu jest głodny, to jest marudny i wszystko jest na nie, ale jak już zje, to zupełnie inny dzieciak.
OdpowiedzUsuńZ tego co widziałam, to u nas też zaczynają działać lodowiska, ale przyznam, jeszcze nie miałam czasu sprawdzić, na jakiej zasadzie teraz działają. Może po świętach zwolnimy na tyle, żeby się udało pojechać.
Mam nadzieję, że wolny czas dał trochę odpoczynku :)
Z tym odpoczynkiem fizycznym to srednio, ale odsapnac od pracy sie dalo. :D
UsuńNom, ja tez juz jakis czas temu zauwazylam, ze Nik jak wraca ze szkoly to jest zly jak osa, ale zje i nagle humor wraca. :D
Kochana, myślę że Polak (i nie tylko Polak) głodny to Polak zły i marudny :))
OdpowiedzUsuńJa już czekam na łyżwy, ale najpierw muszę jakoś dojść do siebie po chorobie.
Dobrego świętowania
Dochodz, dochodz, Kochaniutka! Ja to sie az trzese zeby skorzystac z tego czy owego zanim nas znow pozamykaja, bo zachorowania rosna! :O
UsuńKolejny już post przeczytałam, ale ciągle nie zostawiłam śladu. Dziś wbiegłam, żeby choć kilka słów napisać. Jestem niezmiennie pod wrażeniem Waszej aktywności i Twojej organizacji. U nas tylko 1-2 godziny basenu w tygodniu, a padamy na pysk. W sumie sami utrudniliśmy sobie życie bo jeździmy na basen do sąsiedniej miejscowości, ale tam jakoś tak przyjemniej. Teraz żałuję, że Chłopiec nie zdecydował się na piłkę, bo treningi widzę z okna. Także naprawdę jesteś niezłym logistykiem. I fajnie, że Potworki mają taki wybór aktywności. Może z czymś zostaną na dłużej.
OdpowiedzUsuńDla mnie nowością w szkole są właśnie te dni, kiedy jest akcja z przebieraniem. Tygrys jest zupełnie oporny, więc nie mamy problemu z doborem koloru bluzki, jak Bi.
Ja też nie lubię, jak Małżonek zerka mi przez ramię. Potem niech czyta, ale nie w trakcie.
Pozdrawiam
Dla mnie przebieranie to nie problem jesli nie musze specjalnie kupowac ciuchow. ;) Ale przychodzenie do szkoly w pizamach to nadal wielki dziw. :D
UsuńDla mnie z tych zajeciach najgorsza jest wlasnie logistyka, szczegolnie, ze mam dwa grafiki do pogodzenia. A niestety to ja musze sie dostosowac do instruktorow i trenerow i potem wychodzi tak, ze Potworki maja zajecia o prawie tej samej porze w jeden dzien, ale w zupelnie innych miejscach. :D
Klub planszówek? Mega! Zakładam! ;)
OdpowiedzUsuńTo taki bardziej klub gier, zadan manualnych i robienia tego, co sie chce. :D
Usuń