Taki moze dosc krotki ten urlop, bo tylko (niecalkiem) tygodniowy, ale zawsze... ;) Zreszta, na poczatku lipca zrobilismy sobie przedluzony, 5-dniowy weekend, a na poczatku wrzesnia planujemy (oby sie udalo!) znow przeciagnac nieco dlugi weekendzik, wiec tego wolnego troche sie jednak uzbiera. ;)
Wyjazd mielismy naprawde udany. Wyjezdzalismy w niedziele, a wracalismy w piatek, zahaczylam wiec urlopem tez o dwa weekendy, co dalo mi w sumie 9 dni wolnych. Mozna zlapac resecik. :D Szkoda tylko, ze nasz wyjazd wypadl akurat w czasie ochlodzenia, a ze jechalismy na polnoc i bylismy na samiutkim wybrzezu, to bylo tam jeszcze o kilka stopni chlodniej i niemozliwie pizdzilo. A ze my do pogody na wyjazdy mamy ogolnie pecha (nawet na Florydzie ciagle nam padalo! :D), to akurat na oceanie krazyl jakis uparty sztorm, ktory pogode popsul nam kompletnie niby tylko jednego dnia, ale skutecznie "zabieral" slonko praktycznie caly tydzien. Nie ma jednak co narzekac, bo wiadomo, nad samym oceanem opala nawet wiatr, wiec i tak cala czworka wrocilismy w lekkim brazie, a kilka razy wieczorem kazdy z nas mial jakies podejrzane, zarozowione placki na ramionach, karku lub nosie. ;)
Mnie dodatkowo wkurzal okres, ktory jesli pamietacie przyszedl tydzien (!) wczesniej i cieszylam sie, ze chociaz skonczy sie do wyjazdu. Tiaaa... Wyobrazcie sobie, ze choc najgorsze mialam za soba, to jeszcze w poniedzialek cos tam plamilo! To byl juz 9 dzien! :O No takiego okresu to daaawno nie mialam... :/ Najwazniejsze jednak, ze w koncu sie skonczyl i moglismy z malzonkiem w koncu "ochrzcic" lozko w nowej przyczepie. :D
Byl to typowo relaksacyjny wyjazd, bo oprocz wtorku, nasza aktywnosc ograniczala sie do plazy oraz kempingu. :) Poczatkowo probowalam znalezc jakies atrakcje w poblizu. Na mapie wydawalo sie, ze mamy stosunkowo blisko do Bostonu, a tam wiadomo - huk aktywnosci. Ja dodatkowo uwielbiam to miasto; jest wedlug mnie o wiele piekniejsze niz Nowy Jork, do ktorego mamy mniej wiecej taka sama droge. Niestety, kiedy spojrzalam na dojazd do roznych ciekawych miejsc, okazalo sie, ze kemping jest na takim zadupiu, ze wszedzie to ponad godzina jazdy. Odpuscilam sobie wiec i stwierdzilam, ze bedziemy sie relaksowac do rozpeku. :D Zreszta, Potworki jak wiekszosc chyba dzieci, jak maja rowery oraz bliskosc wody (i niewazne czy to ocean, jezioro, rzeka czy basen), sa w swoim zywiole i nic im juz do szczescia nie potrzeba. :) Na kempingach luzujemy tez troche domowe zasady i mniej pilnujemy, wiec dzieciaki chyba 3 dni nie myly zebow, a poza sniadaniem oraz obiadem, zywily sie glownie lodami oraz chipsami. Na kolacje zas, upodobaly sobie... zupki chinskie. A co, jak wakacje, to wakacje! :D
Tak wiec, jak pisalam juz w poprzednim poscie, w sobote (31 lipca) zapakowalam wiekszosc przyczepy, a wieczorem zerwalam jeszcze ostatnie skromne plony z ogrodka i zrobilam malosolne. Ktorych nie chcialam zostawiac na prawie tydzien na wierzchu, wiec wsadzilam nastepnego dnia do lodowki. W rezultacie, kiedy wrocilismy, okazalo sie, ze kompletnie sie nie "ukisily" (umalosolnily? ;P). ;) W niedziele juz "tylko" zapakowalismy do przyczepy jedzenie i okolo 11 rano wyjechalismy. Jak na nas to calkiem niezly czas, a na kempingu i tak mozna sie meldowac dopiero o 13. Po drodze byly delikatne korki, ale nie jakies tragiczne, wiec chwile po 14 bylismy na miejscu. Tego dnia, po rozlozeniu sie na naszej miejscowce, czasu i ochoty starczylo tak naprawde tylko na chwile na placu zabaw:
Oraz spacer wzdluz plazy nad rzeka. O tej porze plaza jest juz opustoszala, wiec mozna wziac ze soba siersciucha. :)
Poznym rankiem, po sniadaniu oraz kawie na pobudke, pomaszerowalismy wiec na plaze.
Tym razem bylismy w pierwszym rzedzie kempingu, wiec nie tylko mielismy fajna prywatnosc, bo z jednej strony oslanialy nas krzaki (na pozostalych miejscach ma sie z trzech stron inne przyczepy, a z frontu droge dojazdowa i... kolejna przyczepe naprzeciwko :D), to jeszcze dwie miejscowki dalej byl skrot, ktorym wystarczylo wyjsc z kempingu (zamiast dralowac naokolo do glownych wyjsc), przeciac droge do plazy dla aut spoza kempingu, przemaszerowac przez plac zabaw oraz parking i juz bylo sie nad samiutkim oceanem. Trafilismy na odplyw i poza szalenstwami w wodzie, Potworki odkryly, ze w piasku kryje sie mnostwo malzy. Zaczeli wykopywac jedna za druga, nie mogac sie nadziwic, ze jest ich az tyle. Az w koncu Bi wykopala piaskowego robaka, paskude okolo 15 centymetrowa i wiecej rak w piachu nie zanurzyla. :D
Zapomnieli wziac z kempigu swoich desek, ale na szczescie tam zawsze sa spore fale (choc przy odplywie jednak mniejsze), wiec zabawa i tak byla przednia. :)
Po plazy byl czas na posiedzenie przy przyczepie, kolejna kawe dla rodzicow, obiad, rowery, jakies gry na powietrzu i zrobilo sie pozne popoludnie. Trzeba wiec bylo zaliczyc obowiazkowy spacer wzdluz rzeki. Nasza "piesa" strasznie nie lubi wody, tego dnia jednak odwazyla sie pomoczyc choc lapki.
Potworki zas mialy gratke, bo wpadly na mala grupke lapiaca kraby. Przy rzece jest mnostwo kamieni porosnietych wodorostami, ktore odslania odplyw, a ktore stanowia dla krabow swietny schowek. Nik szybko zapalal jak lapac sworzonka zeby nie mogly dosiegnac go szczypcami.
Bi zas wolala brac do reki malenstwa, ktore raczej wybieraly ucieczke, zamiast obrony. ;)
Wtorek, jak juz wspomnialam, byl jedynym "urozmaiconym" dniem. Na ten dzien wykupilam nam bowiem wycieczke na wieloryby! ;) Nie zeby tam je upolowac, czy cus, ale zeby podejrzec w naturalnym srodowisku. ;) Tu mielismy szczescie bo statki wycieczkowe wyplywaja juz z sasiedniego, malutkiego rybackiego miasteczka. Myslalam, ze wycieczka bardziej ucieszy Kokusia, a tymczasem to Bi byla cala podniecona (bo tak kocha przyrode i zwierzeta!), a Nik... zaczal sie zamartwiac, co bedzie jak statek zatonie niczym Titanic... :D Na szczescie pozniej obydwoje bawili sie wysmienicie. Wyplynelismy rano, a wycieczka trwala okolo 4 godzin, bowiem trzeba bylo wyplynac na ocean (port znajdowal sie na rzece, niedaleko ujscia), znalezc wieloryby oraz wrocic.
Jak glupia taszczylam pelna torbe przekasek oraz kurtek (bo oczekiwalam nizszych temperatur na otwartej wodzie), a potem bylo calkiem cieplo i zlecialo na tyle szybko, ze jesc sie nie chcialo i wszystko przywiozlam z powrotem. ;) Oczywiscie jak potem czytalam relacje przewoznikow na Fejsie, to w inne dni widzieli duza roznorodnosc gatunkow, od delfinow po foki, a my... malo co. Jak zwykle. ;) Najpierw, zaraz po wyplynieciu z delty, wpadlismy na... samoglowa (mola-mola). Byl jednak malutki, okolo 30 centymetrowy i szybko schowal sie pod lodz, po czym zniknal. ;) Nawet zdjecia nie mam. Nastepnie przeplynal niedaleko pletwal karlowaty (minke whale), ale one podobno boja sie wiekszych lodzi, wiec sploszony pojawil sie tylko na chwile z jednej strony stateczku (oczywiscie nie mojej :D), zanurkowal i tyle go widzieli. ;) Potem zaczely pojawiac sie humbaki. Wraz z nimi wzrastalo moje rozczarowanie ze wzgledu na Potworki. Bylam juz bowiem kiedys na takiej "wielorybiej" wyprawie. Wyplywalismy wtedy z Bostonu na wiekszym i szybszym statku. To bylo 12 lat temu, wiec nie wiem czy inne byly zasady i mozna bylo wieloryby wabic, czy po prostu lepiej trafilismy, ale pamietam, ze zwierzeta te przeplywaly jeden za drugim, tuz obok lodzi. W oddali widac zreszta bylo dobrych kilka takich statkow jak nasz, a wieloryby przeplywaly sobie od jednego do drugiego. Tutaj powiedziano nam, ze musimy od wielorybow trzymac sie w odpowiedniej odleglosci, te zas pojawialy sie tylko pojedynczo i kazdego musielismy "szukac". Wiekszosc, przy zblizajacym sie statku, dawala nura i tylko z daleka machnela nam ogonem. ;)
Dwa przeplynely blizej lodzi, rzecz jasna z drugiej strony. ;) Potworki z entuzjazmem przebiegaly przez kabine do przeciwnej burty, ale my z M. machnelismy reka. Nie chcialo nam sie wpychac miedzy stloczonych tam ludzi. ;) W koncu jednak dotarlismy do wieloryba, ktory blogo sobie drzemal i udalo nam sie podkrasc nieco blizej. Biedak, czy raczej biedaczka bo okazala sie znana przewoznikom samica o imieniu Owl czyli Sowa (rozpoznaja je po plamach na spodzie ogona) najpierw sploszyla sie i odplynela, ale tylko kawalek, po czym znow uciela sobie drzemke. Wieloryby unosza sie wtedy na powierzchni i tylko wydech od czasu do czasu wskazuje, ze zyja. ;)
I tutaj w koncu poszczescilo sie naszej stronie lodzi, bo Owl, najwyrazniej poirytowana nachalnymi ludzmi, postanowila dac nura, ale zrobila to tuz przy burcie, wzbudzajac oczywiscie gromkie wiwaty. ;)
Na tym niestety nasza wycieczka dobiegla konca i czas byl wracac... Cale szczescie, ze Potworki nie maja porownania, bo byli zachwyceni, ze w ogole widzieli tak ogromne stworzenia na zywo. My z M. bylismy nieco zawiedzeni, ale ze wycieczke odbylismy z mysla o dzieciakach, wiec to im mialo sie podobac. ;) W drodze powrotnej zas, mielismy widok najpierw na plaze przy kempingu, a pozniej na sam kemping od strony rzeki.
Poniewaz nie bylo nas caly ranek i czesc popoludnia, reszte dnia spedzilismy juz malo aktywnie. Pod wieczor tradycyjnie poszlismy przejsc sie wzdluz rzeki. Nik zlapal kolejnego kraba do kolekcji. Robi sie z niego ekspert. Wystarczy mu patyk i sprawne paluchy. Lazi bez poslizgu po sliskich kamieniach, odgarnia bez obrzydzenia wodorosty... i znajduje "nagrody". Oczywiscie potem wypuszcza szczypiacych kolegow na wolnosc. ;)
A podczas wieczornej przejazdzki na rowerach, nad mokradlami zlapalismy taki cudowny zachod slonca. Caly dzien slonce bylo ni to za mgla, ni to za cieniutkimi chmurkami. Zaowocowalo to iscie spektakularnym pokazem barw o zachodzie. Nie bylo bata, musielismy pstryknac pare fot. :)
W srode obserwowalam z niepokojem prognozy na kolejny dzien. Przesuwaly sie i zmienialy, ale w koncu utknely pokazujac na czwartek deszcz. Mialam nadzieje, ze jednak sie to poprzesuwa, na wszelki wypadek jednak, postanowilam wykorzystac srode na maksa. Mimo wiec raczej ponurej aury (ale hej, nie padalo, a slonce od czasu do czasu zdolalo sie przedrzec przez chmury! :D) zabralam Potworki na plaze.
Spedzilismy tam ponad dwie godziny, az juz oni zglodnieli (na plaze zaraz kolo kempingu odpuszczam sobie branie przekasek), a mi tak chcialo sie sikac, ze myslalam, ze nie utrzymam. ;) Tym razem Potworki wziely deski, wiec najpierw "surfowaly", pozniej zas odplyw rozhulal sie na dobre i porobily sie wysepki oraz bajorka.
Dzieciarnia znow wykopywala wiec malze i umieszczala je w wybranym zbiorniku, broniac go zawziecie przed mewami, ktore masowo zalegaly na plazy, tylko czekajac na okazje, zeby skubnac kasek. Kiedy wracalismy, Potworki skrupulatnie wszystkie znalezione malze zakopaly z powrotem w piachu. ;) Po poludniu postanowilismy zas wybyc rowerami poza kemping. Wzdluz drogi wjazdowej zauwazylismy bowiem sciezke rowerowa i stwierdzilismy, ze fajnie bedzie zobaczyc dokad prowadzi. No to pojechalismy. :) I.. zonk. Sciezka doszla do skrzyzowania drog i znikla. :D My zas skrecilismy w prawo i pojechalismy do nadmorskiej czesci miasteczka. Jak na miejscowosc nadmorska jednak i przy tym srodek lata, miasteczko wydawalo sie wrecz wyludnione. Wiekszosc uliczek pusta, nawet publiczna plaza pustawa. Pokrecilismy sie po miasteczku, ale nic ciekawego nie znalezlismy. Wszedzie pustka. Dla mnie to bylo az nierelane i mialam ciarki, bo wiem jak wyglada taka np. Leba o tej porze roku, gdzie ludz na ludziu i przejsc sie swobodnie nie da... A tu pusto, cicho i tylko mewy dra sie nad glowami. W koncu dojechalismy na obrzeza i skrotem, przez wydmy, wrocilismy na droge prowadzaca z powrotem na kemping. ;)
A wieczorem znow na spacer nad rzeke i Nik znow zdolal wygrzebac z zakamarkow w glazach kraba. :) Za to pies nam sie zbuntowal. Maya nie lubi wody, ale okazuje sie, ze nie lubi tez plazy i piachu. Zwyczajnie siadala i nie chciala isc. Zawolana podeszla pare krokow, klapla dupskiem na piasek i piszczala. W ktoryms momencie bylam przekonana, ze cos jej sie wbilo w ktoras lape, ale przez przyklejony piach nie moglam nic zobaczyc. Poniewaz jako jedyna mialam na nogach klapki (reszta zostawila swoje wczesniej na plazy), zabralam psa pierwszym napotkanym wyjsciem z plazy, ciagnac prawie po piachu, bo nie chciala isc, cholera jedna, a za ciezka jest zeby ja niesc... Wyszlam na asfalt, a pies... otrzepal sie i dziarsko ruszyl naprzod! No co za aparatka! Po prostu nie chciala isc po plazy i juz! :D
A prognozy na czwartek niestety przesunely sie, ale nie tak, jakbym chciala... Zamiast padac mniej, padalo wiecej. :/ Caly prawie dzien naprzemian deszcz i mzawka. W dodatku przy wejsciu do przyczepy zrobila nam sie kaluza po kostki. Szkoda, ze nie wzielam kaloszy, ale dobrze, ze my mielismy klapki, a dzieciaki crocs'y, wiec nawet jak niechcacy chlapnelismy w wode, wszystko dalo sie szybko wytrzec. Wiekszosc dnia niestety spedzilismy w przyczepie, rozgrywajac jedna runde Uno oraz Dobble za druga. ;) To znaczy ja i dzieciaki, bo M. tylko prychna na propozycje gry. ;) Co wydawalo sie, ze deszcz ustaje, wylegalismy na zewnatrz, w nadziei, ze najgorsze juz za nami, zeby za moment biegiem wracac do srodka. ;) Okolo 17 w koncu wydawalo sie, ze deszcz przeszedl na dobre. Zaczelo sie nawet czasem przebijac slonce. Poszlismy wiec jak zwykle na spacerek nad rzeke. Nik znow wyszukal pare krabow, jednego nawet na tyle malego, ze zachwycil Bi. ;)
Az tu nagle... zagrzmialo, a chwile pozniej zaczelo kropic. :O Do przyczepy wracalismy w pospiechu, gonieni przez coraz mocniejszy deszcz. ;) Na szczescie tym razem dosc szybko przestalo padac i wieczorem udalo sie rozpalic ognisko. A w nagrode za ten niespodziewany "napad" deszczu, nad kempingiem zablysla piekna tecza. :)
Co do ogniska, to palilismy je co wieczor, tylko jakos umknelo mi, zeby o tym wspomniec. ;) A jak ognisko, to oczywiscie s'mors'y! I ja sie skusilam, choc to deser wybitnie slodki do wyrzygu. Ale co tam, raz na kilka tygodni, na kempingu mozna. ;)
I tak, o wiele za szybko, dotarlismy do piatku, czyli dnia wyjazdu. Dzien wczesniej zreszta podjelismy probe przesuniecia wyjazdu o jeden dzien, skoro z powodu deszczu praktycznie "stracilismy" caly czwartek. Niestety, w budce, gdzie rejestruja gosci powiedziano nam, ze oni nie moga przedluzyc rezerwacji. Czyli sa tam tylko po to, zeby meldowac nowoprzyjezdnych...Dali nam numer telefonu do centrali, ale po 20 minutach wiszenia na telefonie i sluchania "uroczej" muzyczki, uzyskalam tylko wiadomosc, ze niestety maja pelne oblozenie. :O Nie bylo rady, trzeba sie bylo zbierac. A jak na zlosc piatek przywital nas czystym niebem i upalem. :/ Wymeldowac zas trzeba sie bylo o 11, choc z reguly nikt tego skrupulatnie nie przestrzega. Kolejni goscie moga jednak meldowac sie od 13, wiec wiedzielismy ze do tej godziny musimy koniecznie opuscic miejscowke. Zeby jednak nie stracic kompletnie tego ostatniego ranka, nastawilam budzik na 7, zeby na spokojnie wstac, zjesc sniadanie, umyc sie (co w przyczepie, w maciupenkiej lazience jest troche utrudnione) i jeszcze zabrac Potworki na ostatnie plazowanko.
Juz od kilku lat zreszta taki mamy uklad z M., ze skoro on za plaza nie przepada, to ja ostatniego ranka biore dzieciaki na zabawe w wodzie, a on zaczyna na spokojnie sie pakowac. Tym razem zreszta byl nieco nadgorliwy, zaczal pakowanie od samego ranka i w rezultacie wrzucil juz na pake moj lezak. Trudno, obylam sie bez. ;) Tego dnia nad oceanem trafilam z Potworkami niemal na maksymalny przyplyw, fale byly wiec bardzo duze (choc widywalismy tam juz wieksze), a dzieciaki mialy niesamowita frajde na swoich deskach.
I tym samym nasz krotki urlop dobiegl konca. :( Powrot do domu byl relatywnie dlugi i meczacy z powodu korkow, mimo, ze wyjechalismy grubo przed godzina szczytu. Po poludniu zawitalismy jednak szczesliwie na wlasne podworko i trzeba bylo rozpoczac to, czego Tygryski nie lubia najbardziej - rozpakowywanie! ;) A Potworki wystrzelily z auta i stesknione popedzily szukac tabletow, malo nog nie pogubily. ;)
Fantastyczny urlop i sądząc po opisie nawet M. dopisywał humor. Cieszę się, że wypoczęliście, oby kolejne wyjazdy były równie udane :)
OdpowiedzUsuńTak, ten sierpniowy wypad to byl hit. :)
UsuńZauwazylas na przystani "las lodeczek oraz jachcikow (przygarnelabym ktorys)" - nic prostszego: Bill Gates rozwodzi sie z Melinda. Maja najwiekszy jacht swiata, ktory chyba dostanie sie Billowi. Wystarczy, ze zakrecisz sie kolo Billa i JACHT bedzie TWOJ. Dla takiej duzej lodki warto.
OdpowiedzUsuńHehehe...
UsuńPięknie tam wygląda. Co prawda kemping to nie moja bajka i akurat ten rodzaj odpoczywania mnie jakoś nie ciągnie, ale takie widoki chętnie bym przygarnęła choć na kilka dni. Podziwiam Nika, że łapał kraby, fajnie to wygląda na zdjęciach, ale nie ukrywam, że miałam ciarki na rękach :) Lubie patrzeć na takie zwierzęta, ale z daleka.
OdpowiedzUsuńDobrze, że podczas wycieczki na wieloryby udało się coś zobaczyć i dzieciaki wróciły zadowolone. Ale rozumiem Twoją frustrację, bo my też niejednokrotnie mamy takie "szczęście" podczas wyjazdów.
To chyba norma ze czlowiek ma spore oczekiwania, a potem zderza sie z rzeczywistoscia. :D
UsuńPowiem Ci, ze podziwiam Kokusia, bo ja tam jednak wole podziwiac kraby bez bezposredniego kontaktu. ;)
Suma sumarum wyjazd sie udal i pomimo, ze pogoda' taka se 'to dzieci i tak swietnie spedzily czas no i jestem pewna, ze wy takze. Ja nigdy nie kempingowalam. Moj M. lubi takie klimaty. A Maya to niezla agentka. Z ta lodzia to rozumiem, ze troszke nie wypal. Chcialo by sie tyle zobaczyc i zawsze pozostaje niedosyc. My kiedys bylismy w Dingle, gdzie od 1985 r zamieszkiwal delfin Fungie. Mieszkal tam przez ponad 30 lat. Bodajze rok temu zniknal, badz odszedl, a on nigdy nie opuszczal zatoki. Mielismy szanse go widziec popisujac sie przed nami skokami i poruszaniem nam lodzi. Kochane sa to wodne stworki.
OdpowiedzUsuńJa tez ogolnie lubie zywe stworzenia i widze, ze Potworki maja to po mnie.
UsuńCieszę się, że miło spędziliście wakacje:) Fotki z krabami robią wrażenie! Sama z przyjemnością wybrałabym się na taki kemping:)
OdpowiedzUsuńNik to szogun. Sama w zyciu nie wzielabym zadnego do reki, bo one sa cwane i probuja szczypcami siegnac od dolu zeby zlapac za tego, kto je trzyma. :O
UsuńFaktycznie jest to okres, że na pewno każdy z nas chce wypocząć i ja również jestem zdania, iż ciekawą opcją jest wynajęcie przyczepy kempingowej. Akurat my je wypożyczamy z firmy https://autocampingi.pl/ i jest to bardzo dobra opcja.
OdpowiedzUsuńDla osób poszukujących wyjątkowej oferty czarterowej, strona https://kubi-czarter.pl/ może okazać się znakomitym źródłem informacji. Firma oferuje specjalne pakiety, które są dostosowane do różnych okazji, takich jak podróże poślubne czy firmowe wyjazdy integracyjne. Każdy pakiet jest projektowany z myślą o zapewnieniu jak największego komfortu i satysfakcji klientów. Możliwość dostosowania rejsu do indywidualnych potrzeb jest tym, co wyróżnia firmę na tle konkurencji.
OdpowiedzUsuń