Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 7 maja 2021

Poczatek maja

Pierwszy tydzien maja (prawie) za nami. Jaki byl? Zwariowany, jak zwykle. 

O te wariactwo prawie zreszta poklocilam sie z M. w zeszla niedziele. A zaczelo sie niewinnie... Jedziemy rano do kosciola. Slonce swieci, ptaszki cwierkaja, samochod sie kolysze,.. Az tu nagle M. wyskakuje: "Jestem juz taki zmeczony tym zyciem. Chcialbym rano wstac i nic nie musiec robic, nigdzie nie musiec jechac...". Niczego nie podejrzewajac, zasmialam sie wiec, ze doczeka sie tego, owszem, na emeryturze. ;) Zla odpowiedz! Moj maz sie nagle "nakrecil" i rozpoczal tyrade: "Zwariowac mozna! Codziennie cos, kazdego dnia jakies zajecia, tego zawiez tu, tego zawiez tam... Oni sa przemeczeni i dlatego ciagle marudza!". Tu wlaczyla mi sie czerwona lampka pt. "a to tu jest pies pogrzebany!". Nie chodzi wcale o to, ze moj maz ma za duzo zajec, tylko, ze dzieci maja za duzo obowiazkow i wedlug M. wlasnie dlatego strzelaja fochy, tupia nogami i urzadzaja awantury! A moj maz gledzi dalej, ze: "Powinni miec chociaz 3-4 dni kiedy nie ma nic, zeby mogli sobie po prostu posiedziec (tak, najlepiej grac na konsoli i wpieprzac chipsy), a ty ich ganisz z jednych zajec na drugie, bo musza sie ruszac! Codziennie cos, a teraz juz dwa razy dziennie! I ja musze zawiezc tego, odebrac tamtego...". Mowie Wam, niezle mi cisnienie skoczylo i dobrze, ze do kosciola mamy niecale 10 minut jazdy. Na ten dzien zaplanowalam male przyjecie dla Bi, a wiedzialam, ze jesli sie poklocimy, to malzonek bedzie burczal, chodzil niczym gradowa chmura, a ja bede swiecic oczami przed kolezankami, albo po prostu wezmie i zniknie... Nie mowiac juz o tym, ze byl to dzien urodzin Bi i jak by sie ona czula gdyby tatus trzasnal drzwiami i znikl na caly dzien, co robi po praktycznie kazdej klotni?! Zacisnelam wiec zeby i odpowiedzialam spokojnie, ze dwa zajecia w jeden dzien ma tylko Bi i tylko we wtorek bo tak sie pechowo zlozylo, ze w ten dzien ma karate i trening pilki noznej. Z zadnego nie chce zrezygnowac, a ja nie mam wplywu na grafik. I tylko w ten nieszczesny wtorek prosze M. zeby zawiozl na karate Kokusia, zebym mogla dowiezc Bi prosto z pilki noznej. A na silownie jedzie zawsze mniej wiecej w tym samym czasie kiedy dzieci maja treningi plywackie, wiec czasem  pytam czy nie zabralby dzieciakow. Przeciez jedzie w to samo miejsce! Najwyrazniej jednak hrabiemu ciezko! No a to ze powinni miec kilka dni na odpoczynek? No przepraszam, ale dopiero co mieli prawie 3 tygodnie, kiedy byl tylko basen i religia. I w te dni gdzie nigdzie nie jechali, myslalam, ze chalupe rozniosa! Normalnie zachowywali sie jak po wypiciu gumisoku! Poza tym, za 1.5 tygodnia skonczy sie karate i grafik nam sie poluzuje. Na koniec maja odbedzie sie Komunia i odpadnie religia. Potem za chwile konczy sie Polska Szkola, nastepnie pilka nozna i zostaje tylko basen, z ktorego na lato mysle, ze i tak dzieci wypisze. W dodatku M. to jest taki typ, ktory sam nie potrafi sie relaksowac. Jak odpoczywac to aktywnie, a jak akurat nie ma aktywnosci, to caly dzien drzemie na kanapie i zrzedzi, ze co za nudy. A tak naprawde to malzonek cala sobote i pol niedzieli jeczal o przyjecie dla Bi i podejrzewam, ze cokolwiek gadal, to o to wlasnie sie rozchodzilo! M. jest osoba kompletnie nietowarzyska. Wkurzalo go, ze bedzie gromadka dzieci, ze beda moje kolezanki. Nie chcial z nami posiedziec, a przeszkadzalo mu, ze nie bedzie mogl rozlozyc sie przed tv w bokserkach (choc kto mu broni?). Planowal jechac do sklepu budowlanego oraz na silownie, po czym odeszla mu ochota i spedzil prawie caly czas pucujac auto. Pojechal jednak w koncu, kiedy? Kiedy przyszla pora na tort i dmuchanie swieczki. Przyzwyczajona jestem juz do tego, ze malo go obchodza uroczystosci, rocznice (chyba ze swieto koscielne i na msze trzeba jechac, to wtedy jest pierwszy), itd., no ale nie zostac zeby swojemu dziecku zaspiewac Sto Lat? Kiedys mu to Potworki wypomna, na bank. :/

Ale wystarczy malzenskich irytacji. Wracajac do naszego tygodnia. Mimo, ze juz maj, zaczne jeszcze od piatku, 30 kwietnia. Wzielam sobie tego dnia wolne, zeby na spokojnie odkurzyc i pomyc podlogi oraz obleciec sklepy spozywcze, a takze upiec biszkopt na tort Starszej. Matko i corko, jak mi bylo dobrze! Zatesknilam za byciem w domu, choc na pelen etat wrocilam do biura zaledwie 3 tygdnie temu. ;) W ten dzien Bi odpoczywa, zas Nik ma trening pilki noznej. Zanim jednak pojechalismy na pilke, przymusilam go zeby zagral dla nauczycielki skrzypiec utwor, ktory bedzie gral na koncercie. Wirtualnym niestety. :( Mlody oczywiscie strzelil focha, no ale kurcze, mial dwa tygodnie na to. Przypomnialam raz, przypomnialam drugi. On ma czas. W koncu, w piatek byl ostatni dzien na probne nagranie, zeby nauczycielka zdazyla cos poprawic przed nagraniem "koncertowym".

Widzicie to skupienie? A w tle Bi, ktora musialam ostrzej upomniec, bo caly czas nucila melodie pod nosem, dodatkowo wpieniajac Mlodszego :D
 

W koncu zagral, choc tez sie wsciekal, bo powiedzialam mu, ze to przeciez tylko kilka minut. Wezmie skrzypce i nuty, otworzy program w kompie, stanie, zagra, wysle pani. I juz. Nie wzielam jednak pod uwage, ze Nik w szkole niewystarczajaco cwiczyl owy utwor. Teraz mylily mu sie nuty, smyczek zeslizgiwal sie ze strun, musial zaczynac od nowa i zamiast kilku minutek, zrobilo sie prawie 20. Coz, czy to moja wina? :D No ale zagral, jedno odhaczone. Moglismy z czystym sumieniem pojechac na pilke. W miedzyczasie zerwal sie zimny wiatr, a temperatura zaczela spadac. Moj syn oczywiscie oprotestowal bluze, wiec machnelam reka. Sama chwile popatrzylam na trening, ale ze wichura urywala glowe, schowalam sie w aucie.

Nik to ten w bialej koszulce, zreszta widac, ze jedyny blondas. ;)
 

Po treningu Nik mial nosek czerwony niczym Rudolph, ale nadal utrzymywal, ze mu cieplo. ;) Tyle, ze pomimo maseczki, nalykal sie zimnego powietrza i zaczal... kaszlec! No ja cie! Juz mialam wizje testow na wiadomego wirusa, ale Mlody pokaszlal jeden wieczor i magicznie mu przeszlo. ;)

Sobotni ranek oraz wczesne popoludnie byly zalatane. Nik mial mecz pilki noznej. Juz na 9 rano i w miasteczku oddalonym od nas o ponad 1/2 godziny jazdy. Wiadomo jak to jest ze zbieraniem sie do wyjscia, szczegolnie z samego rana, wiec juz w drodze ostrzeglam Kokusia, ze dojazd, plus znalezienie miejsca parkingowego i na mecz powinien zdazyc, ale z rozgrzewka moze byc roznie. ;) Okazalo sie jednak, ze dojechalismy na czas, tylko co z tego, skoro nadal pizdzilo jak w kieleckiem, a w dodatek bylo ledwie 5 stopni! Nik, ktory z entuzjazmem wyskoczyl z auta, szybko do niego wrocil. Mial bluzke na dlugi rekaw a na to koszulke druzyny, ale tez niestety krotkie spodenki, choc te pilkarskie skarpety siegaja mu do kolan. Niestety, na takie temperatury to bylo za malo. Posiedzial w aucie przez wiekszosc rozgrzewki i wyszedl dopiero, kiedy czas byl zaczynac mecz.

Nie pamietam juz co to za akcja sie tu podziala. Ktos lezy na ziemi, a Nik przebiega obok niego w poscigu za pilka, ktora mozna dojrzec za noga przewroconego gracza ;)

Na szczescie, biegajac szybko sie rozgrzal. Kiedy trener zdjal go z boiska (dzieciaki od czasu do czasu sa wymieniane, zeby kazdy mial szanse pograc) podeszlam i spytalam czy chce schowac sie na chwile pod moja kurtke, ale oznajmil, ze mu cieplo. Zreszta, byl zbyt zajety bieganiem wzdluz boiska, dopingujac kolegow. Niestety, doping niewiele pomogl, bo przegrali 1:4. Przynajmniej tym razem z honorem. :D Ja probowalam jak zwykle byc pilnym widzem, ale pomimo, ze zalozylam gruby sweter i kurtke (taka ciensza, wiosenna), przy tym potwornym wietrze bylo mi po prostu za zimno. Od czasu do czasu szlam sie wiec zagrzac do auta, w ktorym Bi przeczekala caly mecz. Na szczescie parking byl tak usytuowany, ze boisko zaczynalo sie przed samymi maskami samochodow. Kiedy siedzialam jako kibic, widzialam tez Bi, bo przeniosla sie na przednie siedzenie. ;)

Po meczu wrocilismy do chalupy na raptem 40 minut, bo na 12 pedzilismy na lekcje z Polska Szkola. W koncu przyszedl maj i beda sie teraz odbywac w plenerze, jesli tylko pogoda na to pozwoli. Temperatura litosciwie podniosla sie do 15 stopni, ale z powodu zimnego wiatru, wszystkie klasy usadowily sie w pelnym sloncu. Podobno nie zmarzli. ;) Oczywiscie wyjazd do Polskiej Szkoly spotkal sie z karczemna awantura (Nik wykrzyknal, ze nie idzie i koniec i nie moge go zmusic!), ale tym razem na oboje mialam haka. Nikowi przypomnialam, ze powinien sie cieszyc, ze rano mial mecz ukochanej pilki, bo jego siostra tego dnia nie grala z powodu konfliktu czasowego. Bi zas, ze kolejnego dnia ma przyjecie urodzinowe, ktore moge odwolac jednym sms'em do wszystkich zaproszonych. To natychmiastowo zamknelo dykusje, choc nie powstrzymalo Starszej przed powtarzaniem polglosem "glupia polska szkola, glupia polska szkola, itd." przez wieksza czesc drogi, az powiedzialam ze ma mowic w myslach, jesli koniecznie musi, bo mnie wkurza. :D Kiedy dzieciaki mialy lekcje, ja poplotkowalam sobie z kumpela, ktora pokazala mi wianek oraz akcesoria komunijne, ktore zakupila dla swojej corki. Wiekszosc naszych rozmow teraz skupia sie na Komunii. ;)

Wrocilismy do domu prawie o 14 i osobiscie bylam padnieta jakbym to ja miala mecz i lekcje. ;) Niestety, nie bardzo dane mi bylo odpoczac. Trzeba bylo ogarnac dolna lazienke, kurze i takie tam i zaczac przygotowywac pare przystawek dla doroslych gosci, bo dzieciaki to wiadomo, slodkosci, chipsy i soczki. ;) A pod wieczor przyszla pora na przekladanie oraz dekorowanie torta. Jakos najlepiej mi sie to robi wieczorami, kiedy juz wszyscy spia i nikt nie placze sie pod nogami. A przed samym spaniem, ulozylam jeszcze prezenty dla Bi na krzesle. :)

Nowa posciel, kask, zestaw Lego i oczywiscie wykrywacz metalu
 

Co do tortu, juz kolejny rok z rzedu Bi zazyczyla sobie motyw tygrysa, tym razem jednak obrazek okazal sie sredniej jakosci. Swiezo polozony na tort wygladal tak:

Piekne, soczyste kolory...
 

Niestety, po nasiaknieciu wilgocia z polewy, w niedziele rano wygladal juz tak:

Na zdjeciu nie widac roznicy az tak, musicie uwierzyc mi wiec na slowo, ze obrazek zrobil sie lekko zamazany :/
 

Niewyrazny i rozmyte kolory! Nie zdarzylo sie tak jeszcze z zadnym z zamawianych oplatkow, a przeciez juz sporo ich wyprobowalam... No ale trudno, najwazniejsze, ze nadal bylo widac, co jest na obrazku. ;) W niedziele rano oczywiscie kosciol (i zrzedzenie M. przytoczone na poczatku), a potem dla mnie dalsza czesc przygotowan. Niby wydawalo sie nieduzo, a ledwie sie wyrobilam. Zaprosilam moje dwie dobre kolezanki z dzieciakami oraz sasiadke, z racji, ze zaproszone byly jej corki. Sasiadka jest wegetarianka, wiec stwierdzilam, ze zrobie przystawki bez miesa. Przygotowalam wiec faszerowane pieczarki oraz dwie pysznosci. Pierwsza to cukinia, ktora zapewne jeszcze powtorze, bo jak wiecie, zawsze latem mi obradza i nie wiem jak ja spozytkowac. Tym razem zrobilam plastry cukinii z pomidorem, pokropione oliwa z oliwek wraz z oregano i bazylia oraz posypane tartym parmesanem. Wszystko zapiekane w piekarniku. Niebo w gebie! Do drugiego przepisu zabieralam sie jak do jeza, bo byl z brukselkami, a tych jako dziecko nienawidzilam. Przepis byl jednak bajecznie prosty i szybki, wiec sie skusilam. Brukselka panierowana w mieszance bulki tartej i parmezanu i pieczona (nie smazona!) w piekarniku. Do tego dip ze smietany z pietruszka i szczypiorkiem z wlasnego ogrodka (bo juz wyrosly). Ta brukselka to niespodziewanie byl hit i kolezanki dopytywaly jak ja przygotowac. :)

Bardziej chyba niz z prezentow, Bi cieszyla sie, ze ma teraz podwojna cyfre w urodzinach ;)
 

Poza przygotowaniem jedzenia, trzeba bylo jeszcze rozlozyc przekaski dla dzieciakow, ogarnac kuchenke i blaty, a potem przypomnialam sobie, ze mialam przeciez wylozyc pierdolki zeby zajac czyms dzieciaki jesli beda sie snuc bez celu. Kupilam male wind chimes (takie dzwoneczki, ktore wiesza sie zeby dzwieczaly na wietrze), ktore kazde dziecko moglo sobie dowolnie pomalowac i male zestawy z doniczkami, kapsulka ziemi (ktora pecznieje w wodzie) oraz nasionami. Doniczki tez mozna bylo malowac. O ile do dzwoneczkow dalam dzieciom nasze domowe, zmywalne farby, wiec polozylam je na stole w kuchni przykrywszy go tylko ceratowym obrusem, o tyle farbki do doniczek byly zalaczone w zestawie. Nie ufalam za bardzo czy beda zmywalne, zreszta zabawa zakladala tez grzebanie w ziemi, wiec rozlozylam to wszystko na lawie przy ognisku. ;) Okazalo sie, ze takie zabawy byly strzalem w 10. Dzieciarnia choc na chwile usiadla spokojnie i (pomoglo pewnie to, ze zdecydowanie przewazaly dziewczynki) chetnie wyzyla sie artystycznie. Jedynym wyjatkiem byl syn jednej z kolezanek, ktory nie lubi takich zabaw, no ale wszystkim nie dogodzisz. ;) Ciesze sie tez, ze mlodziez w miare bawila sie razem. Na poczatku ta lub tamta byla lekko oniesmielona, ale szybko przelamali lody. Wyjatek stanowil wyzej wspomniany syn kumpeli, ale on ma lekkiego aspergera i choc funkcjonuje swietnie, to ma jednak swoje upodobania i ciezko go naklonic do zabaw z innymi dziecmi. Choc widze, ze tu przyczyna moze byc tez osobowosc, bo corka tej samej kumpeli rowniez odstawala lekko od grupy. Mala ma 5.5 roku, a w grupce byla tez dziewczynka 7.5-letnia i myslalam, ze moze sie dogadaja. Niestety, tamta spokojnie zachowywala sie na poziomie starszych dziewczynek, a malutka K. nie dosc ze jest strasznie drobniutka jak na swoj wiek, to mam wrazenie, ze jest tez slabo rozwinieta jak na ponad 5-latke. Wedlug tutejszych zasad, moglaby juz byc w zerowce i kiedy kumpela powiedziala we wrzesniu, ze przetrzymuje ja o rok, bylam zaskoczona, ale patrzac na to dziecko, faktycznie byla to dobra decyzja. Nie wiem czy ona nadaje sie do zerowki nawet w tym roku. Porownuje ja z zachowaniem i wygadaniem Kokusia, ktory w jej wieku (oboje sa z grudnia) konczyl juz przeciez zerowke i szedl do I klasy i to jest niebo a ziemia. No ale, sorki, kolezanka nie wyslala tej malej nawet do preschool, zeby przygotowac ja choc troche do szkoly. To dziecko spedza dzien ze swoim ojcem, ktory pracuje na nocki, wiec w dzien odsypia. Mala jest wiec zmuszona wiekszosc dnia ogladac kreskowki lub spac z tata. Nie chodzi do szkoly ani do przedszkola, kontakt z rowiesnikami ma wiec znikomy. W domu brat z aspergerem, a kiedy kumpela musi gdzies wyjsc, "podrzuca" K. sasiadce, ktora ma syna z... autyzmem! :O No i jak to dziecko ma sie nauczyc obcowania z rowiesnikami? Od wrzesnia idzie w koncu do zerowki i smiejemy sie z druga kolezanka, ze to biedne dziecko w koncu zazna zycia. Inna sprawa jak odnajdzie sie w grupie 20 dzieci, z ktorych wiekszosc bedzie znala prawie wszystkie literki, itd.? Bedzie odstawac, przynajmniej na poczatku, tak jak wyraznie odstawala na przyjeciu urodzinowym Bi. Oby szybko nadrobila. No coz, rozpisalam sie, a w sumie, jak to mowia, nie moj cyrk i nie moje malpy. Mam wlasne, bo moje Potworki aniolami nie sa i tez mam z nimi wlasne zgryzoty. ;)

Gwozdz programu - dmuchanie swieczki :)
 

Ta mala w czerwonych spodniach obsypala Bi confetti. Spytala wczesniej grzecznie czy moze, a ja dopiero pozniej zaczelam sobie pluc w brode, ze pozwolila. Dziadostwo bylo bowiem z tak cienitkiego papieru, ze doslownie przylepia sie do wszystkiego. Z poduszek nie moglam tego strzepac, a na deskach tarasu nadal jeszcze troche lezy, bo nawet miotla nie moge zmiesc :/
 

Moje kolezanki posiedzialy dwie godziny, po czym pojechaly, ale zostaly mi jeszcze sasiadki. Ich mama jak zwykle poleciala kulki, bo mowila, ze wpadnie z nami posiedziec, a przyszla dobre pol godziny po wyjsciu reszty gosci. Wypadalo jednak zaproponowac jej cos do przekaszenia oraz kawalek tortu i tak zostala z godzine. Dobrze nam sie gadalo, szczegolnie, ze dawno nie mialysmy ku temu okazji, ale caly czas mialam z tylu glowy mysl, ze jeszcze czeka mnie sprzatanie. :D

Po wyjezdzie wiekszosci gosci, Bi ruszyla z kolezanka na poszukiwanie "skarbow". Jesli sie zastanawiacie, to nie, nic nie znalazly :D

Impreza byla wiec w miare udana, choc po wyjsciu wszystkich, sprzatac skonczylam dopiero po 18. ;) Niby takie male przyjecie, niby papierowe talerzyki oraz plastikowe widelce, a jednak sporo sie tego uzbieralo. Jeszcze przezylam maly zawal serca, bo ktos potracil kubek z woda do plukania pedzli i kiedy weszlam do kuchni, pod stolem byla gigantyczna kaluza w kolorze fuksji oraz male strumyki rozplywajace sie po fudze. Farby niby zmywalne, ale mialam wizje jak kolor wsiaka w te fuge i zostaja one takie rozowe. Na szczescie wszystko ladnie zeszlo. ;)

W poniedzialek, po szkole oraz pracy, religia. Wszystko na wariata, bo kierowca autobusu najwyrazniej w poniedzialki nie moze sie ogarnac po weekendzie (w sumie go rozumiem) i jak normalnie przyjezdza przed 16, tak akurat w poniedzialek, kiedy mamy zajecia najwczesniej i najdalej, dociera prawie o 16:10. A na 17 musimy byc w sasiednim miescie i wypadaloby zeby dzieciaki zjadly przed wyjsciem normalny obiad... :/ A przy okazji, kolejny juz raz stwierdzam, ze kobieta, ktora prowadzi cala te przyparafialna szkolke, jest nie tylko roztrzepana, ale jeszcze klamie w zywe oczy, co wedlug mnie jest mocno slabe ze strony kogos, kto pracuje przy kosciele... ;) Pomijam fakt, ze informacje podawane na stronie internetowej, bardzo czesto zawieraly literowki, zly dzien, nie te date, itd. Ale pamietacie zebranie komunijne, na ktore przyszlo tylko 6 osob, bo zamiast wyslac rodzicom zawiadomienia, babka wrzucila informacje na strone? Wtedy tlumaczyla sie, ze wyslala listy poczta, ale maja problem z listonoszem, ginie im korespondencja, zlozyli skarge w urzedzie pocztowym, itd. Moze i bym w to uwierzyla, gdyby nie to, ze dwa tygodnie wczesniej sama powiedziala mojej kolezance (na jej pytanie), ze planuje spotkanie dla rodzicow i miala wyslac zawiadomienia, ale zapomniala! Teraz zas, na stronie szkoly wrzucila, ze na zebraniu rozdala formularze z prosba o kopie aktu chrztu dzieci i prosi o ich oddanie. Tiaaa... Na zebraniu takiego formularza nie bylo. Moze stwierdzilabym, ze niechcacy go nie wzielam, ale zadna z moich kolezanek nie pamietala zeby byl taki formularz, a kartek bylo raptem 4, wiec to nie tak, ze czlowiek sie pogubi. W poniedzialek kobita stala przed szkola i rozdawala owe formularze wszystkim rodzicom przyprowadzajacym dzieci. Kiedy go bralam, wspomniala jeszcze raz ze rozdawala je na zebraniu, a kiedy twardo oznajmilam, ze bylam tam i go nie widzialam, na bezczelnego odpowiedziala, ze lezal troche dalej, z boku. No ma baba tupet! ;) A pomijajac juz fakt, ze na sile wciska ciemnote, to serio, teeeraz sobie przypomniala o aktach chrztu?! Dzieciaki chodza na religie od pazdziernika, a ona prosi o nie niecaly miesiac przed Komunia! A gdyby ktos nie mial kopii w domu i musial jezdzic po to gdzies do innej parafii, moze kilka Stanow dalej? Jakby nie zdazyl, to co, nie pozwoli dziecku przystapic do Sakramentu?! :/ U nas zreszta okazalo sie, ze na kopii aktu Kokusia, ksiadz sie nie podpisal. Sa wszystkie informacje, jest pieczatka, tylko podpisu brak. Mam nadzieje, ze to zalicza. Zreszta, wiem ze tamten ksiadz, choc jest juz na emeryturze, czesto pomaga w tej parafii. Znaja go, to niech go sami o podpis scigaja. ;)

A wtorek to jak zwykle moj oraz Bi crazy Tuesday. :D Tego dnia tez na 17 musimy byc na zajeciach, ale na szczescie w naszym wlasnym miasteczku, wiec mozemy spokojnie wyjechac 10-15 minut pozniej. Bi miala trening pilki oczywiscie.

"Bitwa" o pilke ;)
 

Niestety, M. walczy z lazienka, wiec tym razem zmuszona bylam zabrac ze soba tez Kokusia. Na szczescie, pomimo ponurej aury, bylo w miare cieplo i w czasie kiedy Starsza kopala pilke, my poszlismy na plac zabaw.

Akurat uchwycilam moment, kiedy Mlodszy zle wymierzyl skok i przywalil goleniami w barierke. Spokojnie, nic mu sie nie stalo, skrzywil sie bolesnie, ale nawet nie rozplakal ;)
 

Mlodszy oczywiscie wariowal, skakal przez kaluze pozostale po nocnym deszczu, az w koncu zle wymierzyl skok i wpadl do jednej calymi stopami. A ze na nogach mial crocs'y, bo adidasy przemoczyl w identyczny sposob juz w szkole, to za kare reszte czasu stal ze mna przy boisku i skoczylo sie wariactwo. ;) Potem zgarnelismy Bi z treningu i popedzilismy na karate. Potwory przebraly sie w aucie, polecialy na zajecia, a matka miala 40 minut na czytanie ksiazki.

Sensei demonstruje jakies urzadzenie, dlatego wszyscy ciekawscy podeszli do sciany
 

Nowoscia jest, ze z racji, ze gubernator luzuje pomalu obostrzenia, rodzice moga teraz czekac na dzieci w budynku. Co za laskawcy... :D Niestety, w srodku nadal obowiazuja maseczki, wiec i tak wole wlasne autko. ;)

Sroda byla fajna, bo Potworki mialy skrocone lekcje, co oznaczalo, ze i ja musialam wyjsc wczesniej z pracy, zeby zdazyc przed autobusem. Juz o 1:20 bylam w domu i raaany jak mi bylo dobrze!!! :D Przypomnialy mi sie calkiem przeciez niedawne czasy, kiedy jezdzilam sobie do pracy na godzinke, a potem juz spedzalam czas w domku. :) Na spokojnie wstawilam pranie, pozmywalam recznie to, co nie nadaje sie do zmywarki i pokrecilam sie po chalupie, delektujac "wolnoscia". Oczywiscie pozorna, bo nadal pracowalam, tylko z biura domowego. ;) Potworki wpadly i z racji wolniejszego dnia ublagaly pozwolenie na elektronike. A niech im bedzie, zreszta musialam miec troche spokoju zeby skonczyc prace. ;) Na szczescie tez, w te krotsze dni oboje wracaja z domu zaraz po lunch'u, nie byli wiec glodni i nie awanturowali sie od momentu przekroczenia progu domu. Jednak to prawda, ze Polak glodny to zly. :D Pod wieczor mieli trening druzyny plywackiej i tu niestety juz troche sie umarudzili, ale spodziewalam sie w sumie gorszej afery. ;)

Rzadka chwila, kiedy oba Potworki doplywaja do scianki w tym samym czasie :)
 

Troche poprawilo im humor to, ze plan na wakacje zaklada wypisanie ich z druzyny. Ogolnie latem raczej nie planujemy zadnych zajec dodatkowych, wystarczy, ze i tak beda spedzac dni na polkoloniach. Bi oczywiscie juz teraz oznajmia, ze po przerwie letniej w ogole nie chce byc z powrotem zapisana na plywanie. Szkoda, ale chyba tak bedzie lepiej dla mojej psychiki. Mam tylko nadzieje, ze Nik bedzie chcial dalej plywac. Dla jego wady postawy to wymarzony sport i dobrze by bylo zeby byl na basenie chociaz raz w tygodniu. Ale zmuszac i sluchac takich jekow jak ostatnio tez nie mam ochoty. Jak zwykle wiec, czas pokaze i zweryfikuje...

Czwartek to byl kolejny dzien skroconych lekcji, a dla mnie skroconej pracy. Yuhuuu! ;) Z tej okazji pomyslalam, ze zaprosze do nas ulubionego kolege Kokusia. Jakis czas temu Mlodszy byl u nich, a w niedziele spytal gorzko dlaczego Bi miala na urodzinach najlepsza przyjaciolke, a on na swoich nie mial ukochanego kumpla. No fakt. Przyjecie Bi bylo na dworze, a przy tym jej przyjaciolka to sasiadka. Urodziny Kokusia byly w grudniu, w domu i mialam wrazenie, ze wtedy ludzie jednak jeszcze tak sie nie zapraszali... W kazdym razie, zeby mu to jakos zrekompensowac, stwierdzilam, ze akurat lekcje sa skrocone, a wiec jest i okazja do zaprosin. Oczywiscie, w obecnych czasach nic nie jest proste. Ustalilysmy bowiem z mama H., ze przyjedzie on po prostu do nas autobusem, razem z Nikiem (normalnie jezdza innymi). Tymczasem rano dostalam od niej sms'a, ze z powodu koronaswirusa, dzieciom nie wolno jezdzic innym autobusem poza "swoim". No co za glupie rozporzadzenie! Rozumiem, ze chodzi o sledzenie ktore dzieci mialy ze soba kontakt w razie czego. Ale, po pierwsze, no bez przesady, przeciez dzieci nie zmieniaja autobusu non stop, a jak juz raz w miesiacu jakies zmieni, to czy tak trudno to zapamietac? A po drugie, wszystkie jezdza w maseczkach, wiec ryzyko zarazenia jest znikome... No ale nie, to nie. Co teraz? Mama i tata chlopca pracuja, wiec nie mial kto go do nas przywiezc. Normalnie zglosilabym, ze odbiore dzieciaki osobiscie i odebrala H. razem z nimi (jego mama musialaby zglosic w szkole, ze bedzie odebrany przeze mnie; niestety to nie Polska, ze dzieci moga sobie same wyjsc ze szkoly i isc gdzie chca). Ale, ze jestem teraz znow w pracy, a i tak urywalam sie wczesniej juz drugi dzien (nie mowiac, ze kolejnego mialam wziac ranek wolny, a po poludniu znow pracowac z domu...), wolalam nie wychodzic jeszcze pol godziny wczesniej zeby odebrac dzieciaki. Odpisalam wiec mamie, ze szkoda, trudno, innym razem. Po czym powiedzialam Nikowi, ze H. nie przyjedzie, a ten z rozczarowania... poplakal sie i zamknal w lazience! :O Przykro mi sie zrobilo ze wzgledu na Mlodszego, bo on jednak duzo rzadziej ma kolegow do zabawy niz Bi, z racji, ze jej przyjaciolka mieszka na naszej ulicy, a naprzeciwko tez mamy dziewczynke w zblizonym wieku. Kilka minut pozniej przyszlo mi do glowy, ze przeciez H. po lekcjach chodzi na swietlice, wiec kiedy Potworki przyjada do domu, moge zapakowac ich do auta i po niego pojechac! Znow napisalam do jego mamy, ktora zawiadomila szkole (na szczescie jest nauczycielka w innej placowce w naszym miasteczku, wiec wszyscy ja kojarza) zeby wydali mi H. ze swietlicy. Mowie Wam, tyle ceregieli, zeby mlody mogl przyjechac pobawic sie po szkole z Nikiem! :D

W kazdym razie, dzieciaki przyjechaly i bez przeszkod pojechalismy do szkoly po H., gdzie zostalam wylegitymowana (bezpieczenstwo ponad wszystko ;P), zabralam nadprogramowe dziecko i wrocilismy do domu. W miedzyczasie okazalo sie, ze nie tylko ja korzystalam z wolniejszego popoludnia, bo napisala do mnie sasiadka czy dzieciaki nie chcialyby przyjsc sie pobawic. Odpisalam, ze Nik ma kolege, ale Bi na pewno bedzie chetna. Udalo mi sie wiec "pozbyc" corki, a potem przywiozlam chlopcow do domu. Niestety, akurat tego dnia u sasiada scinali drzewa zaraz obok naszej chalupy, zabronilam wiec chlopakom wychodzic, zeby cos im na glowy nie pospadalo. W rezultacie, jak wsiakli w Minecraft'a na konsoli, tak oderwalam ich tylko na krotki spacer zeby odebrac Bi od sasiadki. Czasy sie zmieniaja. Kiedys, kiedy do dzieciakow przyjezdzali koledzy (szczegolnie do Nika), mialam oczy wokol glowy i nie nadazalam z przenoszeniem sie z domu, na podworko, z przodu ogrodu do tylu, itd. Bylo dzikie ganianie, piski i glupie pomysly. A teraz prosze. Chlopcy siedzieli w jednym miejscu, na kanapie w pokoju zabaw, a ja moglam spokojnie przygotwac im jedzenie i jeszcze usiasc z kawa. ;)

Pomimo wiec, ze wcale za duzo ruchu nie mieli, po wczesniejszym zakonczeniu lekcji i wyzytach (u) kolegow i kolezanek, Potworki byly lekko wymordowane. Oboje stekali, ze nie chca jechac na karate, ktore przeciez uwielbiaja! :O Chyba faktycznie odbija sie i na nich napiety grafik i praktycznie codziennie jakies zajecia. Na szczescie karate to jeszcze tylko 1.5 tygodnia, a w zasadzie 3 zajecia. Potem czwartki beda mieli wolne, a we wtorki Bi bedzie miala tylko pilke nozna. 

Czwartek byl wiec calkiem udany towarzysko (dla dzieci), ale za to ogolnie caly tydzien srednio poszedl "lazienkowo". Pomieszczenie nadal jest kompletnie rozbabrane, M. zdazyl jedynie polozyc sufit, ale to akurat zajelo mu ledwie godzinke ktoregos dnia. A! Kupil tez w koncu wybrane kafle i zamowil te na podloge. Podobno maja przyjsc w ciagu tygodnia. Pozyjemy, zobaczymy. Zamowil tez czesc kafli na sciany, bo w sklepie nie mieli na stanie wystarczajaco, ech. Poza tym wiekszosc czasu jezdzi po pracy oddajac niepasujace czesci, wraca do domu prawie o 17, a potem juz niewiele czasu jest na cokolwiek. :/ Jak zwykle przy remontach, ciagle cos jest nie tak. Najpierw rurki i kolanka do podlaczenia wanny nie pasowaly jak trzeba. Potem przyslana armatura miala raczke zupelnie innego koloru niz reszta zestawu. A na koniec wanna, po rozpakowaniu, okazala sie peknieta! :O Normalnie jeszcze z niczym nie ruszyl, a juz ciagle cos jest nie tak! :/

A dzis rano (w piatek) jak wspomnialam, bralam wolne. Ale o tym juz kolejnym razem. ;)

Pozdrowienia!

19 komentarzy:

  1. Duzo sie dzialo, jak to zwykle u Potworkowych rodzicow i samych Potworkow. Ale tak jak podziwiam Twojego M. ze potrafi osobiscie remontowac lazienki, schody i wszystko inne w domu, ogrodzie i samochodzie, tak jeszcze bardziej podziwiam Ciebie, ze wytrzymujesz z M, ktory ma wybitnie irytujace odbicia odnosnie chodzenia do kosciola. Zeby w niedziele jechac z rodzina do swiatynii na msze sw. i w drodze urzadzac tyrady graniczace z awantura... Nooo, ja bym nie zdzierzyla! Pasy bym darla z takiego... Wygladalby potem tak, ze by do tego kosciola wejsc nie mogl. Temat jest mi szczegolnie bliski, bo mialam (i nadal mam) takich swirow wsrod krewnych, co to hipokryzja level hard nie sa im obce, wlasnie gdy kosciol jest w temacie. No ale jak widac - swiat pelen jest zadziwiajacych ludzi.
    Ciesze sie, ze przyjecie urodzinowe Bi udalo sie, ze mieliscie fajne, udane towarzystwo dzieci i doroslych. A sasiadka spoznialska juz chyba inaczej nie umie, niz tylko zawsze sie spozniac, nawet na urodziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sasiadka niestety, zawsze spozniona. ;)
      Czasem wypominam M. te jego hipokryzje dotyczaca kosciola i zachowania w ogole, ale szczerze, malo do niego dociera. Pod tym wzgledem to typowy "katol". Kosciol ponad wszystko, a poza kosciolem to juz jestem przeciw calemu swiatu. :/

      Usuń
    2. Hahaha, to typowe jak u moich krewnych.
      Wszyscy oni TACY SAMI.

      Usuń
  2. Agatko, pięknie wyszedł tort dla Bi, na zdjęciu wcale nie widać, że tygrys się nieco rozmazał.
    I cudownie, że już mogliście zaprosić gości.
    W Holandii ciągle panują obostrzenia, mogą przyjść maks. dwie osoby dorosłe (dotąd była jedna), więc urodziny Okruszka będziemy świętować na raty, podobnie jak rok temu.
    Jeszcze raz serdecznie życzenia dla świeżo upieczonej nastolatki.
    Trzymaj się, Kochana, dużo sił i zdrowia dla Ciebie, zwłaszcza teraz na czas szykowania Komunii Potworków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczescie Komunia bedzie kameralna, wiec duzo szykowac nie musze. :) W sumie tylko ciasta...
      U nas tak naprawde nigdy nie wprowadzili takiego limitu osob, nawet na Swieta. Chyba uznali, ze i tak nie maja tego jak wyegzekwowac. ;)

      Usuń
  3. Wszystkiego najlepszego dla solenizantki :) Oj pamiętam jak to jest do 18-stki być coraz starszych i jaka to frajda, teraz za to chętnie bym odejmowała sobie lat :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, ja tak samo. Odkad skonczylam 25 lat twierdzilam, ze urodziny sa jednak przereklamowane. Teraz napawaja mnie wylacznie przerazeniem. :D

      Usuń
  4. Ach te Chłopy. Mnie najbardziej boli, jak niefajne teksty idą przy Tygrysie, zwłaszcza że On bardzo wszystko bierze do siebie i mocno przeżywa. Czasami wystarczy nie ten ton głosu. A tak,njak piszesz dzieciaki będą to wszystko pamiętały. Na długo niestety. Ale najważniejsze, że goście dopisali i przyjęcie było udane. Tort pierwsza klasa. Te dekoracje... Ja się ciągle uczę. Na naszych rodzimych opłatkach jest napisane, żeby położyć chwilę przed podaniem i tak też robię. Może trafił się taki felerny. Swój drogą co jest w tych zwierzątkach, że dzieci je tak lubią. Lew i tygrys to i Młodego nr 1.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wlasnie tez nie wiem. Nie sarenka, nie cos kudlatego i przymilnego, tylko drapiezniki... ;)
      Mnie wkurza jak M. gada takie rzeczy, bo podwaza moj autorytet jako matki. Jesli nie podoba mu sie ilosc zajec dzieci, niech pogada ze mna na osobnosci. A tak, dzieciaki posluchaly i choc wczesniej nie zglaszaly pretensji, nagle do normalnego marudzenia, ze nie chca na basen, doszlo "bo ja codzieeeennie cos mam...". Dzieciaki glupie nie sa i podchwycily haselka...

      Usuń
  5. Jejciu, grafik jak zwykle u was napiety, ale nie moglabym funkcjonowac w Stanach normalnie. To, ze biedne dzieciaki non stop zmuszone sa do noszenia maseczek wola o pomste do nieba
    . Maseczki nie chronia, nie daja zadnej gwarancji czy sie zachoruje, czy nie i nie zmniejszaja ryzyka infekcji, a jedynie zagraza zdrowiu noszacego. Wybacz Agatko, wiesz jaka ja jestem i jaka mam opinie na ten temat.
    Torcik wyszedl super, nie widac rozmazanego tygrysa.
    U Nas powoli otwieraja gospodarke. Na razie ruszyl sport na dworzu i chlopcy mieli juz za soba trening (bez zadnych maseczek, ktore nie obowiazuja do lat 13stu). Nie napisalas nic o tacie. Wrocil juz z Polski?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Kochana, znam Twoja opinie na temat maseczek. Ja rowniez nie jestem ich fanka, nie moge jednak nie zauwazyc, ze dzieki nim (oraz ciaglemu myciu rak), Bi nie chorowala w tym roku w ogole, a Nik dwa razy pociagal nosem przez 3 dni i tyle. Poza tym, bez maseczek pewnie pozamykaliby szkoly na glucho jak w Polsce. Tak, moze w maseczkach, ale Potworki zaliczyly normalny rok szkolny oraz aktywnosci pozaszkolne. To tez wazny aspekt normalnego rozwoju dla dzieci, wiec nie narzekam. :)

      Usuń
  6. Sto lat, sto lat! Jejku, Bi juz ma 10lat. A dopiero pamietam takie urodziny Elizy a za chwilę wskoczy Jej 15... mamy naprawdę stare dzieci. Ech, ech... M.to bardzo specyficzny typ a chyba z wiekiem pewne jego cechy dają o sobie jeszcze bardziej znać. Masz i tak do niego anielską cierpliwość. Ja chyba nie dałabym rady powstrzymywać swoich wkurwow. A jeszcze świadomość że muszę trzymać nerwy na wodzy, bo pań mąż wykręci numer na urodzinach dziecka?! No way. Tobie się po prostu i medal i order należy. Dzieci rzeczywiście mają sporo zajęć, ale jeśli one nie protestują? Dlaczego nie! Szkoda tylko , że nie uzupełniacie się w tym, w końcu dzieci są wspolne, a to głównie Ty ogarniasz calutką logistykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, Martus, pamietam Elizke z Twoich pierwszych postow, jak miala bodajze 7 lat... Gdzie te nasze maluszki, no i kurna nasza mlodosc??? ;)
      Tak, masz racje, ja tez mam wrazenie, ze te wkurzajace cechy M. sa coraz widoczniejsze z wiekiem. Albo to ja wiecej widze i mniej akceptuje...
      Sprostowanie. Potworki nie protestowALY. Dzieki tyradzie tatusia juz to podchwycily i slysze, ze dlaczego oni codziennie cos maja... :/

      Usuń
  7. Masz anielską cierpliwość do M. i naprawdę podziwiam, bo ja już dawno bym chyba trzasnęła drzwiami. Jakbym nie wiedziała jak to wygląda i słyszałabym M. to bym stwierdziła, że to on na wszystko wozi dzieciaki, a Ty siedzisz i nic nie robisz... Tak naprawdę problemem nie jest ilość zajęć, skoro dzieci się nie skarżą, a nasze dzieci nie mają tyle zajęć co Wasze i też się wściekają, Jasiek potrafi tupnąć nogą, bo coś mu się nie podoba, tylko problem jest z M. Czasem mam wrażenie, że on sam nie wie czego chce. Ale naprawdę powinien się opanować chociażby ze względu na Bi.

    Pomysły na te zestawy dla dzieciaków masz fajne i aż szkoda, że nasza trójka by się tym nie zainteresowała, a już na pewno nie Stasiu i Julka. Faktycznie ta dziewczynka biedna, skoro nie ma kontaktu z rówieśnikami i ciekawe jak się odnajdzie we wrześniu. Ja się zastanawiam jak będzie z Mają, skoro ona też nie bardzo umie bawić się z innymi, bo wszystko wszystkim zabiera. A tort piękny i gdybyś nie napisała, to byłabym pewna, że to tylko kwestia światła i innego ustawienia aparatu.

    Faktycznie szybko pomyślała o tym akcie chrztu, u nas wołał o to już we wrześniu. Ale swoją drogą - nie znoszę jak ktoś mi kłamie w żywe oczy i jeszcze robi ze mnie głupią. Krew mnie wówczas zalewa.

    Nie mogę się już doczekać kiedy zobaczę nową łazienkę. Jak ja uwielbiam takie zmiany - zwłaszcza u kogoś, jak sama nie muszę się nimi zajmować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lazienke na pewno pokaze. Poki co idzie jak po grudzie. :/
      Tak, tym razem M. sie ugadal jakby to on sie wszystkim zajmowal. Tymczasem to ja woze ich na sporty, ja biegam do szkoly, to ja zajelam sie zapisami na polkolonie...
      Nie, no jasne, takie zestawy to dla starszych dzieci. Gdybym miala takie maluszki jak Stasiu i Julka, myslalabym nad czyms innym. U mnie wszystkie dzieci byly powyzej 5 roku zycia, wiec to juz inne standardy. :)
      Wiesz, Maja przynajmniej idzie nadal do przedszkola, wiec ma czas zeby nabrac troche oglady. Ale tamta mala to juz zerowka, a tutaj zerowka jest juz w szkole, wiec dzieci wpadaja w taki wir wiekszej placowki. Musza umiec sie ubrac, pilnowac spakowania swoich rzeczy, wsiasc i wysiasc z autobusu i niczego nie zapomniec, stanac w rzadku zeby pojsc na stolowke, itd. Jak dziecko bylo wczesniej w przedszkolu, to przynajmniej umie pilnowac wlasnych rzeczy, rozpakowac sobie lunch i potem zapakowac sniadaniowke (tutaj kazde dziecko przynosi jedzenie z domu). Ta mala cale zycie spedzila w domu, teraz dopiero bedzie na polkoloniach, gdzie moze nauczy sie samodzielnosci.

      Usuń
  8. Tak sobie myślę, że lepiej będzie jak załatwisz ten podpis na akcie chrztu Kokusia dopóki ten ksiądz jeszcze jest w zasięgu, żeby później jaj nie było...

    Podziwiam za opanowanie z Twojej strony mi by chyba coś strzeliło przy takich akcjach ze strony męża...

    Czekam na efekt końcowy remontu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie ksiadz juz jest na emeryturze, czasem tylko pomaga do mszy lub przy spowiedziach przed swietami, kiedy jest duzo ludzi...
      Ja kiedys strzele mojego chlopa! :D

      Usuń
  9. Spóźnione 100 lat dla Bi!!!! 🎂🎂❤ To pierwsza dwucyfrowa liczba, wow. Alez ten czas leci, za rok naście.. Wszystkiego najlepszego!!!

    O M pewnie wiele mogłabym napisać, ale wiem, że jakby cie nie wkurzał, to i tak krytyka od kogoś z boku na jego temat, może Cię dotknąć i zrobić przykrosc. Nie uczynię więc tego. Wiem, że ja oszalalabym z nim i zylabym w ciągłym stresie, pilnując siebie, aby nie zaogniać sytuacji, bo on takich skrupułów raczej nie ma i spływa po nim czy sprawi komuś przykrość czy nie i dobrze wie, że to Tobie zależy abyś nie musiała świecić oczami przed koleżankami, więc nie hamuje się kiedy mu coś nie pasuje i wali prosto z mostu, okazując swe niezadowolenie. Jemu impreza, goście i zajęcia dzieci ciążą, ale ciąganie rodziny do kościoła bo on ma taką potrzebę i chodzenie na silownie już nie. Przykre i bardzo egoistyczne. Podziwiam Twoje opanowanie i stoicki spokój. Też się kiedyś z takim murem zderzałam i plakac mi się chciało czasami z bezsilności. Mój ex też dobrze wiedział, że to mi tylko zależy, więc umywał ręce od Wszystkiego, bo wiedział, że i tak zrobię za niego, aby dla Zuzi było dobrze ... Dzieci na szczęście widzą to wszystko z boku i przychodzi taki moment, kiedy wiedzą kto dla nich jest w stanie się poświęcić, a kto tylko o tym mówi.
    Sił dużo życzę!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, nie wyobrazam sobie w domu nastolatki. ;) Szczegolnie w wydaniu ekstremalnym, a na takie Bi sie zapowiada. :O

      Niestety, M. ma wlasnie te wade (miedzy innymi), ze jest wybuchowy, ale kiedy sie wkurza, zamiast nawrzeszczec, trzaska drzwiami i znika. A co do dzieci to nieraz mu wyrzucam, ze nie wiem po co on je wlasciwie chcial miec, skoro teraz malo go interesuja? Bo inni maja, bo to modne? Mamy dzieciaki i niech teraz siedza cicho, nie zawracaja glowy, biegaja do kosciolka, a na pytanie odpowiadaja "tak tatusiu!"... Oczywiscie nie zawsze tak jest, wiem ze M. naprawde ich kocha i potrafi sie zajac nimi na rowni ze mna, ale niestety jest antytowarzyski i zawsze jak ktos ma wpasc, albo sa swieta, wiec wiadomo, ze bedzie towarzystwo, dopada go fatalny humor. :(

      Usuń