Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 5 lutego 2020

Padam na pysk ;)

Czuje sie przezuta i wypluta. ;) Od 3 tygodni doleczam sie z przeziebienia i nadal nie jestem tak do konca, w 100% zdrowa, a nasza codziennosc nie ma zamiaru zwalniac. Za 1.5 tygodnia Potworki maja dlugi, 4-dniowy weekend i nie wiem komu jest on bardziej potrzebny - im, czy mi. :D

Skonczylam ostatnio na 20 stycznia.
Kolejny (pracujacy) tydzien byl krotszy i to niespodziewanie duzo krotszy. Pisalam juz, ze w poniedzialek byl Dzien Martina Luthera Kinga i zostalam w domu z dziecmi. To znaczy, wyladowalismy rodzinnie na stoku narciarkim. ;)
We wtorek, srode i czwartek normalnie pracowalismy, a Mlodziez chodzila do szkoly. W srode oczywiscie mieli basen, w czwartek lyzwy.

Nik jak zwykle w pedzie :D

Bi cwiczy duzo spokojniej...

W piatek rano zas, wsadzilam Potworki w autobus, przyjechalam do pracy, zaparzylam kawe i w koncu zasiadlam przed komputer. Odpalilam skrzynke, a tam... mail od szefa, ze kolejnego dnia jest Chinski Nowy Rok (pracuje, jak pamitacie, glownie z Chinczykami) i z tej okazji mozemy pracowac w piatek z domu! Wyslal maila o 2 nad ranem i wnioskuje, ze wszyscy go przeczytali, bo nikt (oprocz mnie) sie w biurze nie zjawil. :D No i fajnie, absolutnie nie narzekalam, dopilam kawe (no przeciez nie wyleje, toz to by bylo swietokradztwo! :D) i pojechalam radosnie do domu. Pies cieszyl sie jakbym wrocila po calym dniu, a nie po 1.5 godziny, a ja choc raz moglam w spokoju i bez ciaglego "Maaamooo!" odkurzyc i pomyc podlogi, ha! ;)
Tak naprawde pracowalam wiec calutkie 3 dni, ale mialam wrazenie, ze ciagnely sie niczym dziesiec. Moze dlatego, ze po raz pierwszy od bodajze 15 lat, "bralam prace do domu"? Tyle mi zajelo zbieranie materialow do szkolenia, ktore mam przeprowadzic, ze kiedy zaczelam juz konkretnie wklepywac informacje w slajdy, okazalo sie, ze za cholere sie nie wyrobie. Zaczelam wiec brac notatki do domu i klepac jeszcze wieczorem, po polozeniu Potworkow spac. A na koniec, kiedy ledwie zipiac stwierdzilam z rozpacza, ze bede musiala zarwac ze dwie nocki, zeby to wszystko poukladac w logiczna calosc, szkolenie przelozono z czwartku na kolejny poniedzialek. Nastepnie dwie osoby zbuntowaly sie, ze w poniedzialek maja bardzo duzo pracy i nie moga sobie pozwolic zeby siedziec dwie godziny na szkoleniu, wiec szef zarzadzil przelozenie go... na polowe lutego.
Kurtyna. :D

To teraz moze, wzorem Iwosi, polece datami. Tak chyba latwiej wszystko ulozyc we w miare logiczna calosc. :)

Sobota, 25 stycznia

Potworki mialy zabawe karnawalowa w polskiej szkole, a ja (glupia! ;P) zglosilam sie jako opiekun. Dzieciaki mogly sie przebrac i wiekszosc to zrobila. Troche szkoda mi bylo nieprzebranych maluchow, szczegolnie tych z II klas, bo dla nich to juz ostatni rok zeby zalapac sie na bal. Wiem po rozmowach uslyszanych przypadkiem w klasach Potworkow, ze wielu rodzicow nie sprawdza podawanych informacji, nie zapisuje sie na liste telefonow czy maili do klasowej komunikacji, nie pomaga przy imprezach... Ogolnie obchodzi ich tylko, zeby dziecko przywiezc do szkoly i do widzenia. Cztery godziny wolnosci! :D To ze ktos nie moze lub nie chce pomoc w uroczystosciach, jeszcze rozumiem. Ze nie przyniesie nawet nic na te impreze, tez moge zrozumiec. Niektorzy uznaja, ze placa za szkole, wiec powinna ona potem wszystko sponsorowac, inni uwazaja, ze szkoda im kasy, choc zwykle to sa drobiazgi w stylu papierowych kubeczkow i jego dziecko tez bedzie przeciez z nich korzystac. Ale juz nie doczytanie takich szczegolow, ze trzeba przyniesc kolorowy papier, albo wlasnie zeby dziecko sie przebralo, tego juz nie rozumiem. Bal karnawalowy nie jest az taki wazny, ale zdarzylo sie np. przy pasowaniu na ucznia, ze rodzice zapomnieli ze dzieci maja miec biale bluzeczki, ciemne spodnie, itd. Pamietam jak w klasie Bi jedna dziewczynka przyszla na pasowanie ubrana w zwykle, codzienne ubranie i nauczycielki dopytywaly wszystkie mamy czy nie maja zapasowej bialej bluzki lub rajstop. Jak by to dziecko wygladalo w legginsach i bluzie, kiedy wszystkie pozostale dziewczynki byly w eleganckich bialych bluzeczkach i rajstopkach?! Ta sama dziewczynka przyszla na bal w sobote bez przebrania. Czy jestem zaskoczona? Ani troche. Nie wierze, ze nie bylo jej przykro. Najwyrazniej jej mama jest jednym z tych rodzicow, ktorym wszystko zwisa i powiewa, byle dzieciaka sie pozbyc na kilka godzin.

Dobra, wstep wyszedl mi przydlugi. W kazdym razie, rok temu ten bal jakos lepiej byl zorganizowany. Zawody "sportowe" i tance byly na sali gimnastycznej, a stacje z aktywnosciami jak malowanie twarzy czy wodne tatuaze, porozstawiane w korytarzu. Tym razem wszystko upchneli w stolowce. Nie powiem, jest ona bardzo duza, ale na zajecia sportowe juz miejsca nie bylo, a dzieciakom ewidentnie byly potrzebne. Co poniektorzy w skorze sie nie miescili i nie mogli wysiedziec na pokazie iluzjonisty - klauna. Ze wstydem przyznaje, ze jednym z tych "niewyzytych" dzieci, byl moj osobisty Nik, ktory z tylu sali szalal z kolegami niczym pijany zajac. ;)
W tym roku Nik koniecznie chcial byc... triceratopsem. ;)

Moj uroczy triceratopsik :*

Kostiumem byl zachwycony, dopoki go nie przymierzyl. Okazalo sie, ze na brzuchu go drapia rzepy, a na pleckach cos gryzie... Dalam mu podkoszulek, ale okazalo sie, ze na ramionkach tez cos uwiera! :) W koncu ubral pod spod t-shirt, ktory wylazil mu na karku, ale coz... ;)
Za to Bi kompletnie mnie zaskoczyla, bo wybrala zeszloroczny kostium tygrysa, ktory poza opaska z uszkami, ogonem oraz kilkoma pasiastymi dodatkami, kostiumem jako takim nie jest. Dla mnie to jednak mniej szukania i zachodu, wiec co bede narzekac. ;)

Bi z coreczka znajomych. W tej Polskiej Szkole ciagle sie wpada na kogos znajomego... ;)

Po pokazie klauna, wlaczono cos na ksztalt tanecznego karaoke, czyli postacie na ekranie pokazywaly dzieciakom jak tanczyc do muzyki.

Bi wytancowuje z kolezankami z klasy

Nie wszystkie dzieci jednak chcialy tancowac, a dookola przy stolach mozna bylo pograc w gry lub zrobic bizuterie z gumek albo koralikow, panie malowaly buzie, inne urwisy (glownie chlopcy) woleli ganiac jak wsciekli i cala sala szumiala niczym ul.

Nawet oboje zalapali sie na te sama aktywnosc, bo zwykle sie do siebie w szkole nie zblizaja ;)

Muzyke z glosnikow ledwo bylo slychac, a ja po okolo godzinie juz mialam dosc. Ogolnie, tegoroczna impreze zapamietalam jako wielki chaos i halas, ale Potworkom sie podobalo. No ba, przeciez dzieki temu nie bylo normalnych lekcji, to jak mialo sie nie podobac?! ;)

Tego samego popoludnia pedzilismy na przyjecie urodzinowe corki mojej dobrej kolezanki. Okazalo sie ono byc... nietypowe. Zamiast jakichs dmuchancow, czy innego miejsca na wyzycie sie dla malolatow, ci, przy stolikach wspolnie mieszali ciasto na babeczki.

Nik miesza...

Upieczenie i udekorowanie wlasnych babeczek bylo glowna atrakcja, tyle, ze pomiedzy wymieszaniem skladnikow, a dekorowaniem, bylo sporo wolnego czasu kiedy opiekunki przelewaly ciasto do foremek, piekly je, studzily, a potem przygotowywaly wlasny, kolorowy lukier.

Miesza i Bi...

I tu zabraklo mi jakiegos pomyslu na zabawienie dzieci. Opiekunek bylo az 3, ale przez wiekszosc czasu dwie z nich zajete byly w kuchni, stanowiacej jedna sciane w salce. Sala byla spora, ale poza stolami wlasciwie pusta. Na tej wolnej przestrzeni, pozostala opiekunka probowala zorganizowac gry w "znikajace krzesla" (czy jak to sie zwie) lub inne muzyczne zabawy, ale okazalo sie, ze wiekszosc dzieciakow zupelnie nie byla zainteresowana.

W ktoryms momencie dzieciaki odwiedzil... kurczak, ale tylko przybil wszystkim piatki i sie zwinal

Zadnych innych gier czy zabawek tam nie bylo, wiec malolaty szybko zaczely robic to, co wychodzi im najlepiej, czyli ganiac w kolko jak wsciekli. ;) A nadmienie, ze kolezanke znam z polskiej szkoly, wiekszosc dzieci tez byla polska (z pochodzenia rzecz jasna) i rano wybawily sie na balu przebierancow. Pomyslalby kto, ze powinny byc zmeczone. Taaa... :D
W kazdym razie gromada Potworow usiadla w koncu spokojnie kiedy przyszedl czas na dekorowanie babeczek. Pomaziali je kolorowym lukrem, poproszyli posypkami i mogli te swoje arcydziela wziac do domu.

Dekorowanie to chyba byla dla dzieciakow najfajniejsza czesc imprezy

Moje osobiste Potworki potem wcale nie mialy zamiaru ich zjadac (ale wyrzucic tez nie dali). W koncu zaczelam pakowac im po jednej do szkoly w ramach deseru. Nauczycielki pewnie za glowe sie lapaly na te ociekajace cukrem przekaski, ale co tam. ;)
Do domu wrocilismy wszyscy troje wymordowani jak po maratonie o godzinie 18, przy czym dzieci odzyly po 10 minutach, a matka dostala bolu glowy i przesiedziala reszte wieczora patrzac tepo w przestrzen. :D

Niedziela, 26 stycznia

Po takiej sobocie uznalam, ze w niedziele trzeba dojsc do siebie, tym bardziej, ze juz od dwoch tygodni smarkalam i nie moglam przestac, a na dodatek kilka dni wczesniej dolaczyl do mnie Nik. Poza wyjsciem na msze w kosciele, przesiedzielismy wiec caly dzien w domu, ja doczyszczajac chalupe, a Potworki oraz M. snujac sie po katach, troche ogladajac tablety i troche sie bawiac. Taki spokojny dzien, chociaz i tak nie czulam sie po nim jakos szczegolnie wypoczeta. ;)

Poniedzialek, 27 stycznia

Poniedzialek oznacza klub narciarski. Juz poprzedniego wieczora oraz tego ranka, Bi urzadzila awanture, ze ona nie chce jechac, ze traci na ski club caly dzien, nie ma ochoty i w ogole. Porazka z naszego rodzinnego wypadu tydzien wczesniej, tez mogla miec cos wspolnego z tym buntem. ;) Nagle nic jej nie pasowalo, nawet kurtke narciarska skwitowala nienawistnym epitetem. :) W kazdym razie urzadzilam pannie pogadanke, ze wrecz blagala mnie o zapisanie do tego klubu, ze zaplacilam za niego kupe kasy i zeby wybila sobie z glowy, ze ot tak zrezygnuje po dwoch razach. Starsza wsiadala do autobusu szkolnego ze lzami wscieklosci w oczach, a ja jechalam odwiezc narty do szkoly z para buchajaca uszami. ;)

Najpierw mekolenie, a potem taaaki usmiech...

I co? I potem okazalo sie, ze bawila sie tak przednio, ze sama stwierdzila, ze nie wie dlaczego rano marudzila, a we wtorek rano... rozplakala sie, ze klubu narciarskiego nie ma kolejny dzien! :O
Nie nadazam czasem, no...

Wtorek, 28 stycznia

Wtorki to nasze dni relaksu, przynajmniej narazie. ;) Dzieciaki nie maja zadnych zajec pozalekcyjnych, wiec spokojnie odrabiaja lekcje i maja czas na zabawe. Zeby nie bylo za latwo, z powodu jego "luzu" jest to tez dzien, kiedy cwicza gre na skrzypcach. I tak mi wstyd, bo powinni cwiczyc codziennie, ale z racji napietego grafiku i pragnienia, zeby mieli choc godzine dziennie swobody, cwicza srednio 1-2 razy w tygodniu.
Tego dnia, kiedy wjechalam na nasze osiedle, droge przebiegl mi najprawdziwszy RYS! I dobrze, ze nikt za mna nie jechal, bo najpierw jadac, przygladalam sie temu stworzeniu, myslac, ze "troche jak kot, ale jakis taki dziwny...", a kiedy rozpoznalam to, co widze, dalam ostro po hamulcach, chcac lepiej sie przyjrzec. Siegnelam tez po telefon zeby pstryknac fote, ale rys uciekl juz w geste krzaki! ;)

Sroda, 29 stycznia

W srody Potworki maja trening na basenie, poniewaz jednak Nik nadal byl wyraznie "przytkany", pojechalam tylko z Bi.

Tym razem cwiczyli styl na plecach - to w wodzie z wyciagnieta reka, to Bi :)

Musze tu dodac, ze mialam ochote udusic malzonka, bowiem w poniedzialek, w czasie, kiedy ja pilnowalam bandy mlodocianych narciarzy, on zabral Nika na trening na basenie. Mowilam wyraznie, ze Mlody jest podziebiony i moze trzeba mu ten trening odpuscic, ale tatus uznal, ze nic mu nie jest. Efekt byl natychmiastowy. Jeszcze w niedziele tylko przez sen bylo slychac, ze Kokusiowi cos "furczy" w nosie, we wtorek mowil juz wyraznie "nosowo". Coz... Na szczescie, poki co, wydaje sie, ze to tylko leciutkie przeziebienie, bez goraczki i nawet niespecjalnie dokuczliwe. Najbardziel chwycilo mnie i puszcza bardzo opornie. :/
Tego samego wieczora, Nik mowil cos do mnie, kiedy zauwazylam cosik dziwnego. Najpierw myslalam, ze resztka jedzenia siedzi mu miedzy zebami, ale po chwili zauwazylam, ze to cos ciemnego, to korzen gornej jedynki, ktora wisiala doslownie na wlosku, kompletnie przekrecona! :D Niestety, mimo, ze byl to cud, iz ten zab w ogole jeszcze sie trzymal, Nik nie dal go dotknac, ani sam nie mial na tyle zimnej krwi, zeby go sobie "usunac". Zaproponowalam kawalek chlebka. Po jednym kesie uslyszalam, ze suchy chleb jest fuj i on jesc nie bedzie. A zab nadal sie trzymal. Na szczescie na ratunek przyszedl tost z miodkiem. Nie dosc, ze smaczna przekaska, to wystarczyl jeden gryz, zeby niesforna jedynka w koncu wyleciala. ;)


Wrozka Zebuszka lekko spanikowala, bo po przeszukaniu portfela wlasnego oraz meza, okazalo sie, ze znalazla caly... $1. :D Na szczescie, od czego ma sie butle na drobniaki? Nasypala do woreczka troche monet i nastepnego dnia dziecko cieszylo sie jakby dostalo sakiewke pelna zlotych dukatow. ;)
Usmiech Nika jest teraz mocno szczerbaty, bo dolne dwojki, z ktorych jedna wypadla we wrzesniu (!), dopiero co zaczely sie wyrzynac. Nie mam pojecia dlaczego tak wczesnie wypadly skoro ewidentnie nie byly na to gotowe...


Na szczescie pod jedynka, ktora wyleciala w srode, juz wyraznie widac stalego zeba (lopate - masz racje Iwosiu! :D). Kolejna gorna jedynka juz tez mocno sie kiwa, wiec Zebowa Wrozka lepiej niech podjedzie do banku po troche gotowki... ;)

Czwartek, 30 styczen

Czwartki to lekcja lyzew. Mimo, ze Nik nadal byl lekko "pociagajacy", stwierdzilam, ze go wezme. Juz dzien wczesniej marudzil, ze tez chce na plywanie, a ze lyzwy uwielbia, wiec nie mialam serca go tego pozbawiac. Tym bardziej, ze nie mial goraczki i w ogole nie widac bylo po nim, ze cos mu dolega. Na szczescie na lodowisku wiadomo, jest chlodno, wiec trzeba sie ubrac cieplo, ale bez przesady i jest szansa, ze jesli sie nie spoci i go nie przewieje, Nikowi sie nie pogorszy. Wrecz przeciwnie, troche ruchu na swiezym powietrzu, moze wrecz pomoc. Tamten czwartek to byl chyba dzien dobroci dla zwierzat (potworow! :D), bo M. zdecydowal sie jechac z nami na lekcje, zeby popatrzec jak radzi sobie jego progenitura. Pierwszy raz!

To cud, ze zlapalam usmiech, bo zwykle jest strasznie skupiona i wyglada raczej na przejeta :)

I on rowniez byl pod wrazeniem umiejetnosci Nika.
Troche slabsze wrazenie robi zachowanie Mlodszego, bo on pragnie po prostu jezdzic i to jak najszybciej.

Tym razem Nik jakis powazny, jak nie on ;)

Kiedy maja wykonac jakies cwiczenie, robi je od niechcenia, a dodatkowo najszybciej jest po drugiej stronie lodowiska, wiec nudzi sie i zaczyna pedzic w kolko. Po chwili tak sie zapamietuje w tym pedzie, ze kompletnie nie zauwaza, ze instruktor wydaje juz kolejne polecenie i tak sie to kreci... ;)

Piatek, 31 styczen

Nawet w piatek nie ma pelnego relaksu, bo trzeba odrabiac lekcje do Polskiej Szkoly. ;) Szczegolnie Nik ma zadawane duzo, z racji, ze to I klasa i cwicza polskie litery. Ma wiec zawsze 2-3 strony przepisywania liter i wyrazow. Nie lubi, oj nie. Nawet po angielsku, Mlodszy nie lubi pisania, a juz po polsku to w ogole. Co ciekawe, bez wiekszych problemow radzi sobie z czytaniem. Czasem sie walnie lub polegnie na jakims trudniejszym wyrazie, ale ogolnie nawet nauczycielka go chwali. Z pisaniem juz gorzej. Mieli ostatnio dyktando i pani przyznala, ze w koncu oceny wystawila tylko dzieciom, ktore dostaly 4,5 lub 6. Reszte zignorowala i Nik wlasnie w tej "reszcie" sie znalazl. :D Nie bylam jednak zaskoczona, bo wyrazy do dyktanda przecwiczylismy tylko raz, wiec trudno, zeby Nik sie ich nauczyl. Mea culpa. ;)


Dobrnelam do kolejnego weekendu i czas chyba przerwac. Koniec tasiemcowatego codziennika, pozdrawiam! ;)

22 komentarze:

  1. Ohne Agata zmęczyłem się twoim wpisem. Aktywnie żyjecie. No ale młodszym łatwiej;)
    Nie wiem jak ja kiedyś dawałam radę...
    A jak u was z coronawirusem? W niemcowie trochę panika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, staruszko Ty jedna, ja wcale nie jestem duzo mlodsza! :D
      U nas jakos paniki brak, co jest dziwne zwazywszy na liczbe "skosnookich" naokolo. ;) Jedyne co, nawet "moje" Chinczyki w pracy, mowia, zeby unikac Nowego Jorku. Wiekszosc duzych metropolii bowiem oglasza przypadki zdiagnozowanego coronawirusa i ostrzega, natomiast w Nowym Jorku, ktory ma ogromna chinska populacje, ciiisza... Nawet rodzime chinczyki twierdza, ze to mocno podejrzane i wladze miasta prawdopodobnie zamiataja przypadki zachorowan pod dywan. ;)

      Usuń
  2. To Ci Szef niespodziankę zrobił :) Haha, też bym kawy nie wylała ;) Psy są wspaniałe, one zawsze się cieszą jakbyśmy się po latach spotkali. Uśmiałam się gdy przeczytałam, że jak masz chwilę wolną, to zamiast spa dla siebie, robisz je dla domu ;) Rany, jestem taka sama..
    Własnie, miałam pytać jak Lux, jak u Was z coronawirusem. Czy tylkow Europie panika i tylko Europa chce gospodarkę chińska wykoleić? U nas już wszystkie loty do Chin zakazane, poczta Polska nie wysyła już nic do chin, no bo własnie loty zakazane itd. My mamy w naszych okolicach ogromne centrum chińskie (chińskotureckohinduskie) i chyba też im się sporo ukruci, a tam milionowe zyski, wszelkie bentleye itp to tylko właśnie stamtąd ze skośnookimi za kierownicą ;) Rzecz jasna grosz z tego do budżetu państwa nie wpada, żadne konta bankowe, faktury itd, co i rusz naloty różnych służ nie pomagają, to kto wie, coronawirus może zdziała cuda ;) Niestety bije on i w naszych polskich przedsiębiorców. Znajomy który ma firmę autokarową, już mówi o ogromnych stratach, bo nie wozi już chińskich wycieczek, pracowników itd. Jego znajomy zaś miał taką firmę tylko do przewozy chińczyków i zaczyna być nieciekawie u niego.. Ale na pewno na tym ktoś skorzysta, wystarczy opanika wśród ludności.

    Kłaniam się nisko :) tak, żebyś wiedziała, jakoś odkryłam, że system datowy jest idealny.

    O masz, temat rodziców ignorantów to temat rzeka, skąd my to znamy. Ale masz rację, ich dzieciakom musi być szalenie przykro w takich sytuacjacj, czują się zwyczajnie wyobcowane :/
    Cudny Nik w tym kostiumie. Wiem coś o tym "gryzieniu/drapaniu", właśnie obklejałam od spodu maskę Tymonowi na wszystkie strony, bo gryzie, drapie... ech
    Bi jak Tola ułatwiła zadanie i super. Nasze niewybredne Królewny :)
    O nie, czyli nadszedł ten nieuchronny czas! Małe górne perełki zaczynają się wymieniać na łopaty - prawda, że trafne porównanie?!
    Nik i łyżwy - jest identyczny jak moje "Potwory" :)
    Ja też póściłam teraz Tolę na łyżwy z bolącym uchem, tzn nie bolało bo była na lekach, ale nic poza tym się nie działo, to takie łyżwy to dla zdrowotności raczej.
    Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina .. ;) tak, jak moje dziecko nie przysiądzie do jakiejś lekcji, też to ja się potem biję w pierś. A właśnie, mam pytanie, apropo polskiej szkoły, są tam same polskie dzieci, z pochodzenia rzecz jasna ;) A powiedz, jak ze sobą rozmawiają? Po polsku? Bo lekcje pewnie tylko po polsku prowadzone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rany, że tu się nie da edytować, oczywiście "puściłam" miało być ;)

      Usuń
    2. Kochana, tak, lekcje po polsku, ale dzieciaki oczywiscie miedzy soba tylko po angielsku! :D
      Wiesz, Nikowi jak sie to przeziebienie ciagnelo, tak ciagnie sie nadal. :/ Goraczki nie ma, nie widac zeby mu szczegolnie dokuczalo, wiec puszczam do szkoly i na wszystkie zajecia, bo juz sama nie wiem co robic, a nie bede go miesiac trzymac w domu z powodu przytkanego nosa... Jakis glupi wirus, bo mnie tez trzymalo prawie 4 tygodnie i dopiero od kilku dni czuje sie tak naprawde zdrowa...
      Z tymi rodzicami to jakas porazka. Amerykanscy nie lepsi. W srode dzieciaki mialy w szkole "dzien kapci", wiec Potwory radosnie zapakowaly swoje puchate kapciochy - Bi jednorozce (a jak), a Nik Mario. I po szkole pytam, to jakie kapcie mieli koledzy? Nik wymienia, ale ten kolega nie mial, tamten kolega nie mial... No nie wierze, ze jak cala szkola chwalila sie wymyslnymi papuciami, to tym kilkunastu (na cala szkole) dzieciom bez, nie bylo smutno...
      Z coronawirusem to jak Lux u gory napisalam, paniki brak, tylko u mnie w pracy przed Nowym Jorkiem przestrzegaja. No i zapomnialam wyzej dodac, ze poniewaz kapital naszej firmy idzie z Chin, a tam gospodarka stoi, to mamy pensje opoznione. Narazie o tydzien, ale kto wie co bedzie dalej...

      Usuń
    3. Też bym puszczała, kata sam to nie choroba, może być z wielu przyczyn, niekoniecznie wirusowych.
      Tak wlaśnie myślałam, że między sobą gadają po angielsku, ale bylam ciekawa ;)
      Myślę, że na bank było tym dzieciakom smutno, przykre.
      O czyli NY albo nie panikuje, albo to jakaś cisza przed burzą. Ja myślę, że więcej w tym wszystkim drugiego dna niż samego wirusa. Jedni zbiją fortunę inni się wykoleją, a jeszcze inni pokażą wladzę. taka zabawa bogatych zwykłymi ludźmi.
      Z wypłatami cienko, ale tak przypuszczałam. Parcowałam kiedyś w firmie gdzie większość zleceń wykonywaliśmy w Chinach, pewnie teraz też tam nie wesolo mają :/ Gospodarka jak widać nie tylko w Chinach obrywa.
      Trzymam kciuki za pozytywne rozwiązanie sprawy.

      Usuń
  3. Super z tym dniem wolnym. Pamietam jak to bylo miec "pusta chate" bez dzieciaczkow i fajna sprawa z tym Karnawalem w pl szkole.
    Nie zazdroszcze tego przeziebienia ciagnacego sie w nieskonczonosc. U mnie walka z zatokami trwala 2 tygodnie, ale wyszlam na tym zwyciesko, a juz balam sie, ze bede musical isc do lekarza. Milego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ze te godziny bez dzieci to przemykaja jak wicher i sie czlowiek cisza nie nasyci. :)
      Ja rok temu z zatokami walczylam prawie 2 MIESIACE, ale to tez dlatego, ze bylam w ciazy, wiec odpornosc spadla. Bylam wtedy u lekarza, ale ze wzgledu na "stan odmienny" nie dal mi zadnych lekow. I w sumie dobrze sie stalo, bo wyszlam z tego sama, bez antybiotyku i teraz wiem, ze sie da...

      Usuń
  4. O mamusiu ileż się u Was dzieje!!! Szok ze dajesz radę nadążyć. 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ledwo ledwo, jezykiem szoruje po ziemi, ale pedze dalej... :D

      Usuń
  5. Sporo mają tych zajęć twoje dzieciaki, ale mój Junior podobnie i niektórzy (czyli moja ciotka i kuzynka) mnie pytają czy nie za dużo i po co tyle? ;)

    U Was zawsze tak sportowo i aktywnie :))
    Zdrowia życzę oby katar wreszcie odpuścił!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zyczenia sie przydadza, bo Nik dalej nie moze sie tego katarzyska pozbyc. A ja az cierpne, bo juz mam wizje zapalenia ucha... :/
      U mnie to moj MAZ najbardzie utyska na ilosc zajec Potworkow, choc to nie on ich wozi. :D Tak naprawde to staly maja tylko basen. Pech, ze klub narciarki jest w tym samym czasie co zawody plywackie, no i Potworki chcialy koniecznie kontynuowac lyzwy, a to tez sport zimowy, wiec nalozyl sie w czasie... Ale juz wychodzimy na prosta, przynajmniej chwilowo. :)

      Usuń
  6. Fajny szczerbolek;)
    ps.a mój Mamelek ostatnio był niepocieszony, bo Wróżka Zębuszka nie przyniosła mu 50 funtów, o które poprosił! (a ja nawet nie zauważyłam tego mini liściku, który wcisnął pod poduszkę do Zębuszki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 50 funtow, fiu fiu! Ceni sobie Mamelek swoje zebiszcza! :D

      Usuń
  7. Podziwiam, ze nadazasz. Tydzien w tydzien, dzien w dzien. Bohaterka. Ja w KAZDY weekend musze sie porzadnie wyspac. Inaczej pozabijalabym wszystkich dookola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez dochodze do tego punktu. :D Juz naprawde ledwie zipie i na dlugi weekend teraz marze wlasnie najbardziej o wyspaniu sie. :D

      Usuń
  8. Zmęczyłam się samym czytaniem Twojego posta, codziennie macie coś i to bardzo intensywne rzeczy.
    Przebrania świetne, a Bi może już powoli dorasta i stąd to ograniczenie do minimalnego stroju?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojecia co sie Bi stalo, bo normalnie to jest wielka strojnisia i nie przepusci okazji zeby dostac cos nowego. Ale przyznaje, ze brak nowego kostiumu byl mi bardzo na reke. :)

      Usuń
  9. Też ostatnio tak się czuję , a nie jestem przeziębiona :P

    Zdrówka!
    Super kostiumy. Fajnie że dzieciaki dobrze się bawią.
    U Was jak zwykłe bardzo aktywnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Az ZBYT aktywnie, ale jakos dajemy rade, a wlasnie tez 2/3 zajec nam sie koncza, wiec bedziemy lapac oddech. :D

      Usuń
  10. Wcale się nie dziwię, że padasz. Przy takim tempie też bym padała. W sumie to ja niejako też padam, ale z innych względów - przez ostatnie dwa tygdonie w domu panowała grypa i możesz mi wierzyć na słowo tegoroczna jest naprawdę paskudna. Stefano 10 dni siedział w domu, goraczkował wysoko przez tydzień, przesypaił całe dnie...dziś poszedł pierwszy dzień po cgoribie do szkoły, ale wciąż jest zmęczony. Naturalnie bez zarażenia członków rodziny sie nie obyło i mnie podarował kaszel,a mężowi full paket! Byle do wiosny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, wspolczuje! Zdrowka Wam zycze, grypa to paskudztwo! A powiedz, u Was tez tak cisna na szczepienia przeciw grypie? Tutaj zewszad nagonka, a do mnie ta szczepionka kompletnie nie przemawia...
      Na wiosne to nie czekam, bo nie nacieszylam sie jeszcze zima... :D

      Usuń