Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 25 lipca 2018

A moze by tak... Monster Jam? :D

Jak po weekendzie?
Chociaz... Pytam, ale ze zaczynam pisac w poniedzialek, zanim skoncze bedzie pewnie piatek i nikt, lacznie ze mna nie bedzie pamietal co robil w miniony weekend... Wszyscy beda juz czekac na kolejny! :D

Ja w niedziele glownie leniuchowalam, bo pogoda sie popsula i bylo parno, duszno, pochmurno oraz burzowo. Ale za to sobota... sobota byla bardzo aktywna. Znaczy sie aktywna w sensie zajec, bo ruchu za duzo nie uzylismy i dupki jednak glownie nam siedzialy. :D

Rano jak zwykle basen z Nikiem, ktory skrzywil sie bolesnie, ale pojechal na zajecia bez marudzenia. Wrocila instruktorka, z ktora mial kiedys zajecia, co ucieszylo wyraznie jego kolege. Maly cieszyl sie, pokrzykiwal oraz trajkotal wesolo i jego entuzjazm najwyrazniej udzielil sie Kokusiowi. Po raz pierwszy w tej sesji, Nik wygladal na rzeczywiscie zadowolonego z lekcji. Oby tak zostalo mu juz do konca :)
Pozniej wpadlismy na pol godziny do domu, gdzie zaczelam pakowac prowiant i picie na kolejna atrakcje dnia. Po czym powrot na basen, bo wypadla kolej Bi. Starsza byla tym razem znow sama w grupie, z czego wydawala sie calkiem zadowolona. ;)

Pozniej znow szybko do domu (dobrze, ze mamy jakies 3 minuty autem!), zapakowac reszte przekasek i w droge. W ostatniej chwili wrzucilam do torby tez czapki z daszkiem dla Potworkow, okulary przeciwsloneczne dla siebie oraz krem z filtrem. I cale szczescie, bo pogoda splatala nam psikusa. Mialo byl pochmurno, a slonce prazylo az milo. Po kilku minutach ramiona zaczely mnie piec i w pospiechu smarowalam siebie i Potworki. Zachmurzylo sie kiedy juz wracalismy autem do domu. Rychlo w czas. ;) Po drodze na atrakcje oczywiscie wpadlismy w korek (naprawde, ludzie nie maja co robic, tylko pakowac sie w stluczke w sobote z rana! ;P), a kiedy probowalismy go ominac, GPS zafundowal nam wycieczke krajoznawcza po najwiekszym miescie w naszym Stanie. ;) W rezultacie na "impreze" spoznilismy sie pol godziny, ale okazalo sie, ze duzo nas nie ominelo. ;)

A bylismy, moi Drodzy na najprawdziwszym Monster Jam! Czyli pokazie sztuczek wielkich aut z gigantycznymi oponami. ;) Impreza odbyla sie prawie pod nosem, bo godzinke jazdy od nas i wpadla mi kiedys w oko na Fejsie. Poniewaz Nik jest ogromnym fanem pojazdow wszelkiej masci i monster truck'i oczywiscie uwielbia, pomyslalam, ze moze mu sie podobac. Poza tym sama bylam ciekawa jak takie cos wyglada... ;)

O, to dla TEGO goscia bylo! ;) W tle widac "gwiazdy" imprezy :)

Jak nasze wrazenia? Hmmm... Eeee, no ja akurat sie troche wynudzilam... ;) Spodziewalam sie spektakularnego miazdzenia pojazdow, wyscigow i sama nie wiem czego. Tymczasem, jak dla mnie, zabraklo efektu "wow". Ale moze to tylko ja. W koncu co baba moze wiedziec o autach... ;)
Wydarzenie bylo dosc dlugie, bo trwalo nieco ponad 2 godziny z polgodzinna przerwa. Z tego sporo czasu zajely wyscigi quadow (nie pytajcie mnie co maja quady do monster truck'ow). Pojazdy wzbijaly tumany kurzu mimo polewanej wody i wyly ogromnymi silnikami (ale o to chyba w tym chodzilo). Wszystko odbywalo sie na zasadzie konkursu. Szesc aut pokazywalo jak kreca sie wokol wlasnej osi, czy potrafia za pomoca rampy podniesc sie na dwa kola (i ujechac tak kawalek)...


...oraz na koniec dowolne sztuczki. Po popisie kazdego z aut, widownia miala 20 sekund na zaglosowanie (za pomoca telefonow). I widzialam, ze sporo osob rzeczywiscie z zapalem kibicowalo.
A ja? Slonce prazylo, auta halasowaly, kurz i spaliny smierdzialy i dla mnie osobiscie wydawalo sie to srednio fajne. Potworki tez zdawaly sie interesowac przyniesionymi przeze mnie ciastkami i krakersami na rowni z pojazdami. Ale zapytane pokazywaly, ze jest super. ;)


Najwazniejsze wiec, ze im sie podobalo. Ja zas mam cala serie zdjec "latajacych" pojazdow, bo skoki to byla zdecydowanie najbardziej spektakularna czesc pokazu. :D


Tu widac jakie tumany kurzu wzbijaly pojazdy

Po powrocie musialam jeszcze podjechac do biblioteki, zeby oddac ksiazki, bo akurat tego dnia mijal termin. Kiedy w koncu wrocilam na dobre do domu, zrobila sie 17:30. Bylam tak zmeczona upalem oraz halasem i smrodkiem z Monster Jam, ze marzylam tylko o tym, zeby klapnac na kanapie. Tymczasem na podjezdzie zastalam auto faceta ciotki M... Kiedy nas nie bylo, przyjechali zabrac tesciow na zakupy, po czym wrocili urzadzic sobie u nas grilla! :/
Jak normalnie lubie gosci oraz jak cos sie dzieje, tak tym razem nie mialam zwyczajnie na to sily. Poszlam, przywitalam sie, po czym wrocilam do salonu czytac ksiazke. Jak maja ochote na grilla, niech grilluja, ja nie musze w tym brac udzialu. Tym bardziej, ze ciotka M. zdazyla mi w ciagu tych 2 godzin kiedy u nas byli, trzy razy podniesc cisnienie.
Po pierwsze caly ten grill. Juz trzeci raz w czasie pobytu tesciow przyjechali "na grilla" i nie powiem, sa z grubsza samoobslugowi. Przywoza swoje mieso, salatki, a nawet plastikowe talerze i sztucce. Wkurza mnie jednak to, ze umawiaja sie z tesciami bez uprzedniego zapytania nas! Tesciowie zas, niepytani, nie wspomna nawet, ze cos planuja! Nikt nie zapyta czy moze my mamy ochote posiedziec w spokoju na wlasnym, badz co badz, tarasie? Bez glosnych rozmow i dymu gryzacego w oczy? Moze oczekujemy wlasnych gosci? Moze, tak jak w sobote, jestesmy padnieci i w ogole nie mamy ochoty na towarzystwo? I naprawde, wiem, ze tesciowie beda tu 3 miesiace, ze na pewno troche sie nudza i chetnie spotkaja sie ze swoja krewna. Gdyby spytali, podejrzewam, ze ani ja, ani M. bysmy nie protestowali. Chodzi wlasnie tylko o to spytanie, albo chociaz poinformowanie... Ciekawi mnie tez to, ze ciotka nigdy nie zabierze tesciow do siebie! Owszem, maja male mieszkanko, ale posiadaja tez balkon oraz kawaleczek ogrodka, gdzie jest stolik i krzeselka. Miejsce na grilla wiec sie znajdzie. Ale nie, zawsze zwalaja sie do nas. :/
W sobote ani ja ani M. nie mielismy ochoty z nimi siedziec. Po chwili mama M. ochrzanila mojego malzonka, ze nie rozpala grilla, bo ciotka sie obrazila (!) i stwierdzila, ze ona w takim razie jedzie do domu! Dobrze, ze M. zrelacjonowal mi to pozniej i tego nie slyszalam, bo nie wiem czy ugryzlabym sie w jezyk! I tak mnie cos trafilo, jak to uslyszalam! Przyjezdza wielka pani bo zechce JEJ sie grilla i jeszcze zada, zeby jej go rozpalac i to teraz, natychmiast! To trzeba miec tupet!
To byla pierwsza sytuacja. A wlasciwie to druga, bo pierwsza zdarzyla sie zaraz na poczatku. Poszlam sie grzecznie przywitac (no taki uprzejmy ze mnie czlek), a ciotka akurat przeprowadzala inspekcje moich doniczek. Wiecie, to taki typ, ktory uwaza, ze nikt jak ona nie dba o kwiatki ani nie opiekuje sie zwierzakami. A musicie wiedziec, ze u nas od tygodnia kraza burze, leje przynajmniej raz dziennie, wilgotnosc powietrza wynosi 90% i w doniczkach stoi woda, bo nie ma szans odparowac. Wylewam ile sie da, ale to syzyfowa praca. Wychodze wiec i mowie "czesc ciociu", a ta, zamiast odpowiedziec na powitanie, wypala: "Ty za mocno te kwiatki podlewasz, one tak nie maja szansy przezyc!". Cos tam chciala jeszcze dodac, ale ja - zmeczona i bez humoru, burknelam, ze tak sie sklada, ze WCALE ich nie podlewam, robi to za mnie deszcz i to w nadmiarze! Ciotka sie troche zreflektowala, cos tam wymamrotala, ze aha, deszcz, no tak, a ja sie odwrocilam na piecie i poszlam do domu. Mam alergie na te kobiete...
Za trzecia sytuacje obwinilam poczatkowo tesciowa, dlatego nie ochrzanilam ciotki jak u nas byla i teraz zaluje. ;) Pamietacie, pisalam ostatnio, ze Maya czegos sie nazarla i przez kilka dni miala biegunke. W koncu zaczela dochodzic do siebie, to znaczy przestalismy znajdywac "niespodzianki" po kazdej, nawet krotkiej nieobecnosci. ;) W sobote, kiedy wrocilismy z Monster Jam, siersciuch byl zamkniety na tarasie i zdazyl zrobic tam dwa placki. Na powitanie musialam je wiec scierac, szorowac deski bo juz przyschlo, po czym ciagnac na gore weza, zeby wszystko splukac. Znalazlam tez na tarasie do polowy zjedzona kosc, wiec wiedzialam, ze to ona byla przyczyna. Ciotka M. zawsze skads przywozi takie kosci dla Mai i jeknelam do M., ze jego mama mogla kurcze powiedziec swojej szwagierce, ze pies ma problemy zoladkowe i zeby jej nie dawala...
Po wyjezdzie gosci, przypomniala mi sie ta sytuacja i powiedzialam tesciowej, zeby poki pies zupelnie nie dojdzie do siebie, mowila ciotce, zeby mu nie dawala zadnych kosci czy innego podejrzanego jedzenia. Czesto bowiem ciotka przyjezdza podczas naszej nieobecnosci, wolalam wiec uprzedzic. Tesciowa zas zaczela sie tlumaczyc, ze ona mowila, ze Maya ma cos z zoladkiem, ale ciotka uparla sie, ze po tym jej nic nie bedzie i oczywiscie dala!
Bo ona przeciez wie lepiej! No ku*wa, jak tak mozna?! Tu juz mi naprawde gula skoczyla! Szkoda, ze nie wiedzialam o tym wczesniej i nie spodziewalam, ze ciotka zwali sie na grilla! Zostawilabym obie "niespodzianki" i na dzien dobry wreczyla jej reczniki papierowe oraz plyn do mycia i kazala posprzatac smrod, ktory sama spowodowala!!! :/
Uch! Niech ona juz sobie wraca do tej Polski... Troche mi zal Potworkow, ze traca jednego z dwoch czlonkow dalszej rodziny, ktorego mamy na miejscu, ale osobiscie tesknic nie bede... ;)

*

W poniedzialek rano zaliczylam z Mlodszym dentyste. Tu akurat otrzymalam kiepskie wiesci. W jednym z trzonowcow cos zaczyna sie "dziac". Dentystka mowi, ze narazie nie widac tam ubytku, ale na powierzchni czuc "miekkie" miejsce. Narazie do obserwacji, ale za pol roku moze juz okazac sie dziura. :/
Nik oczywiscie stanem swojego uzebienia sie nie przejmuje. Podniecony wybral sobie naklejke, wiatraczek oraz okulary przeciwsloneczne ze skrzyni skarbow, ludka z maszyny na monety oraz jeszcze pierscionek dla Bi. Do tego dolozono mu nowa szczoteczke z Zolwiami Ninja oraz paste (wybral mietowa!), wiec caly byl szczesliwy. ;)

*

Jestem w solidnym szoku, bowiem dostalam juz liste z przyborami szkolnymi! :) Wiem, ze wiele z Was dostalo je juz w czerwcu, ale ja zazwyczaj nie mialam tak dobrze... ;) Nie wiem czy zmienily sie zasady w miescie, czy nowa szkola Potworkow dziala nieco inaczej? W poprzedniej szkole, listy wysylaly bezposrednio nauczycielki, czyli dostawalo sie je w polowie sierpnia, bo nauczycieli przydziela sie tu na poczatku owego miesiaca. W obecnej szkole, listy wyslala sekretarka, osobna dla uczniow idacych do I klasy i osobna dla II klasy. Zaloze sie, ze kazdy nauczyciel tez bedzie mial jakies indywidualne zyczenia, ale ciesze sie, ze wiekszosc przyborow moge kupic juz teraz. Dwa poprzednie lata, zanim dostalam listy i zanim moglam wybrac sie na zakupy, byl juz koniec sierpnia, w sklepach wszystkie przybory byly przemieszane i przebrane i nieraz musialam objechac kilka supermarketow zanim znalazlam wymagany folder w odpowiednim kolorze. :D A teraz zrobie zakupy na luzie w polowie wakacji, ha!
Nadal za to czekam na przydzial nauczycieli, ale teraz juz mniej niecierpliwie. Ciekawe czy Nik, tak jak w zeszlym roku, dostanie pania Bi z I klasy? ;)

*

Kilka dni temu uratowalam na parkingu w pracy to malenstwo:


Siedzialo na samym srodku goracego asfaltu i cud, ze nikt go nie rozjechal! Na szczescie (albo na pecha, bo stamtad biora sie wszelakie zyjatka ryzykujace zycie) na obrzezach parkingu mamy mokradla i tam wlasnie odnioslam tego malucha. Myslalam, ze mlode bylo to to, nieogarniete, tymczasem kilka dni pozniej, kiedy wieczorem wypuszczalam Maye na siusiu, na drzwiach tarasowych znalazlam kolejny egzemplarz, zreszta beztrosko rechoczacy:


Tutaj tego nie widac, ale byl podobnej wielkosci, co tamta zabka na parkingu. Jak dostala sie na nasz taras (i wazniejsze - po co?!), ktory jak wiecie jest dosc wysoko, nie mam pojecia. To znaczy raczej wspiela sie, a nie przyfrunela (zreszta widac, ze nie ma problemu ze wspinaczka), ale w jakim celu, to tylko ona sama wie. ;) Podejrzewam, ze to taki maly gatunek zaby i ze akurat maja pore godowa, ktora sklania je ku wedrowkom. :)

A skoro dzis wyszlo mi dosc krotko (jak na mnie), wrzucam pare fotek kwiatkow:

Lilii mam niestety tylko kilka egzemplarzy, a przy tym dosc marnych. Przyginaja sie do ziemi i pozeraja je czerwone zuki, z ktorymi zmagalam sie tez w starym domu :/

Za to znajdzie sie kilka ladnych gatunkow liliowcow :)

Natomiast floksy, ktore w starym domu kwitly mi skromnie i opornie, tutaj sa piekne i pachna wrecz oszalamiajaco. Ten siega mi do szyi!

Ten zas jest malutki (dorasta mi do kolan), ale przepiekny!

Jezowka nigdy nie zawodzi :)

Tutaj wsrod cudownie pachnacej tojesci

Roza zas niemal calkowicie zostala przeslonieta przez rudbekie :)

A jednak skonczylam pisac w srode, ha! Trzymajcie sie, buzka! :D

22 komentarze:

  1. Ja chyba nie dalabym rady ugryzc sie w jezyk przy takiej ciotce :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem zupelnie niekonfliktowa osoba, wiec jeszcze sobie odpuszczam awantury. ;)

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o Ciotkę, chyba bym się w język nie ugryzła.
    A Monster Jam, moi byliby w siódmym niebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim sie podobalo, ale chyba nie jakos szalenie. Bi to dziewczyna, a Nik chyba jednak jeszcze troche za maly... ;)

      Usuń
  3. Ciocia, cioteczka;)))) "trzymajta" mnie jak ja nie lubię takich ludzi:(

    Ps. A Kokuś jak Mamelek - nawet u dentysty pomyślał o siostrze wybierając dla niej pierścionek:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez nie znosze takich ludzi uwazajacych, ze wszystko wiedza najlepiej. :/

      Z tym pierscionkiem, to niby pamietal, powtarzal, ze chce wziac cos dla siostry, a na koniec taki byl szczesliwy wybierajac cos dla siebie, ze o Bi musialam mu przypomniec. ;)

      Usuń
  4. Mój Junior pewnie byłby zachwycony na takim Monster Jam ;)

    Cioteczka bezczelna trochę ;)

    A kwiaty piękne!

    Udanego weekendu życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Troche" to lagodnie powiedziane. :D Ale niech jej bedzie. I tak za miesiac wraca na stale do Polski. ;)

      Moze Junior bylby bardziej podniecony. Bo Nik chyba jednak jest jeszcze za maly. Podobalo mu sie, ale bez jakiegos wielkiego szalu. ;)

      Usuń
  5. Ciotki pozazdrościć ;)
    A żabka mnie rozczuliła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, ze to nie moja ciotka. Chociaz, wtedy moze szybciej bym otwarcie powiedziala co o niej mysle. ;)

      Zabka tez mnie wzruszyla, tym bardziej, ze sama o malo co jej nie rozdeptalam!

      Usuń
  6. Uwielbiam twoje tasiemce! O rodzinie się nie wypowiadam bo u mnie była by krotka piłka i pewnie na dłuższy czas mialabym spokój z rodziną. Czytając o Potworkach rozczulam się, moje juz takie duże. ..te problemy takie odlegle a jeszcze bliskie. Przerażające jest jak szybko leci czas. Miłego wypadu i wypoczynku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja juz kilka razy o malo co nie wypalilam do ciotki ostrzej. Powstrzymywalo mnie tylko to, ze oprocz mojego taty, to nasza jedyna rodzina tutaj. I zal mi Potworkow, bo to ich mi tylko szkoda na tej emigracji...
      Taaa... Czas tak zapierdziela... Pamietam jak Potworki byly malutkie i myslalam, ze nie wyobrazam sobie jak to bedzie, kiedy beda mialy po 3-4 lata. Potem mowilam, ze nie wyobrazam sobie zycia z 7-latkiem. A teraz maja 7 i prawie 6 lat i mysle jak to bedzie, kiedy beda mieli po 10-11 i zupelnie sobie tego nie wyobrazam. A przyjdzie zanim sie obejrze... ;)

      Usuń
  7. Mój syn uwielbia z tatą takie wypady!! A zabke bym pocałowała - może zmieniłaby się w księcia ❤️

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumie Cię doskonale nic tak nie wkurza jak teściowa z bandą ludzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja tesciowa akurat jest calkiem w porzadku. Gorzej z jej szwagierka (ciotka to siostra mojego tescia)... ;)

      Usuń
  9. Jak wszyscy o ciotce - to i ja: Zrobila w koncu u was tego grilla, czy obraziwszy sie, wrocila z jadlem i talerzykami do swego domu?
    A wtracajac swoje 3 grosze, konkluduje: Ciotka moze i ma miejsce na grilla w swym mieszkanku/ogrodku, ale woli sie rozsiasc po pansku w waszym ogrodzie, na tarasie, jak dama. Nie wspominajac, ze u siebie ciotka musialaby posprzatac lazienke, kuchnie i wokol wejscia, zeby normalnie gosci przyjac, a tak to moze miec pierdolnik na ladzie w kuchni, nieumyte lustro w lazience, rozsypujajce sie buty przy drzwiach wejsciowych, skoro gosci karmi nie u siebie, a u was.
    Maja ludzie tupet... Moj bliski krewny, przyjechawszy 1-szy raz do mojego domu w Ameryce, zaprosil (natychmiast po przyjezdzie) 4-osobowa rodzine naszych wspolnych krewnych, zebysmy "sie polubili", bo ja od dawna z tamtymi bylam w duzym konflikcie. Zanim tamci jednak do nas sie wybrali - moj maz wyrzucil naszego glupiego goscia z domu. Tak wiec roznie to bywa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobila. :) M. zrzedzac pod nosem, ale poszedl grzecznie rozpalac. Zeby MNIE sie tak sluchal! :D
      Ciotka jest ogolnie straszna pedantka i sama pierdolnika w domu raczej nie ma. ;) Bardziej sklaniam sie ku wnioskowi, ze ona nie chce zeby goscie JEJ nabalaganili... :/
      Bosz... Twoj krewny sie popisal! Podejrzewam, ze uwaza tak jak ciotka M. - ze jego racja jest najmojsza i on zaprowadzi porzadek! :/ Dobrze, ze Twoj maz stanal na wysokosci zadania! Moj M. ma do swojej rodziny jakis dziwny, przesadny szacunek i jesli czasem nawet wypadaloby zeby sie postawil, to tego nie robi...

      Usuń
  10. Ohh jak ja rozumiem Twój gul. Ale ja też często duszę w sobie, a potem żałuję, ze sie nie odezwałam.
    Fajnie mieć takie wydarzenia niedaleko siebie! Choć ja na upały wybrałabym coś wodnego haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zaluje, ze sie nie odezwalam, ale jak czasem sie odezwe, to potem mi glupio, ze narobilam kwasu... ;)
      Haha, ja normalnie tez wybralabym cos w poblizu wody, ale tu bilety kupowalam z miesiecznym wyprzedzeniem. A potem i tak mialo byc pochmurno i chlodniej, ale prognozy postanowily sie zmienic. ;)

      Usuń