Poza tym, M. ukaral sie sam i to podwojnie. Po pierwsze przyznal, ze kanapa na dole jest naprawde potwornie niewygodna. Po pierwszej nocy mial wziac swoj materac i polozyc go na wierzch, ale ja - wsciekla, ze sobie poszedl, zlozylam lozko (spimy na rozkladanym w pokoju Kokusia) i tym samym go zablokowalam. ;)
Nawet na fotce widac, ze kanapa jest waziutka ;)
Na zdjeciu u gory pokoj, do ktorego przeniosl sie M. Teoretycznie jest to piwnica, ale jak widac znajduje sie nad ziemia, ma spore okno i jest wykonczony jako dodatkowy pokoik. Na codzien pelni funkcje bawialni dzieci (co mozna poznac po ilosci zabawek) oraz pokoju telewizyjnego. TV wisi na niewidocznej scianie, po lewej. ;) Sciany sa biale; nie mam pojecia dlaczego na zdjeciu wygladaja na szare...
Po drugie, w dzien kiedy M. w koncu przeprosil i mial nadzieje na gorace "godzenie sie", ja dostalam okres! :D
Po drugie, w dzien kiedy M. w koncu przeprosil i mial nadzieje na gorace "godzenie sie", ja dostalam okres! :D
Ma za swoje i chociaz sie pogodzilismy to i tak mi go w sumie nie zal! ;) W kazdym razie chwilowo mamy sielanke. Ciekawe ile potrwa...
Ciekawe jestescie jak poszla Nikowi druga w tej sesji lekcja plywania? ;)
Lekcja jako lekcja poszla dobrze, a nawet bardzo dobrze. Za to przed lekcja... O matko i corko! Caly ranek placzu, ze on nie chce plywac, nie chce na trening, chce zostac w domu, itd. Zupelnie nie wiem o co mu chodzilo, bo ostatnio przeciez tak dzielnie oglaszal, ze bedzie plywal bez pomocy... Poczatkowo probowalam zachecac. Powtarzalam, ze ma kolege w grupie, ze beda razem plywac bez "gabek", ze znow beda skakac do basenu, ze posiedzi potem w jacuzzi, chwalilam, ze robi sie z niego juz taki fajny, duzy plywak, etc. Na prozno. Nik dalej zawodzil, wiec w koncu wyciagnelam rodzicielski autorytet i oznajmilam, ze jedzie na plywanie i nie ma dyskusji. W myslach dodalam sobie, ze bedzie plywal chocbym miala go do tego basenu wrzucic, chociaz oczywiscie nie mialam zamiaru spelnic pogrozki. :D
Po dojezdzie na basen, okazalo sie, ze ewidentnie cos wisialo w powietrzu. Kolega z grupy Nika zbiesil sie, zazadal instruktorki, ktora mial w poprzedniej sesji i ryczal u mamy na kolanach przez pol lekcji, odmawiajac wejscia do wody. Inna dziewczynka, majaca prywatne zajecia, wyla na caly glos. ;) Nawet Bi wyszla ze swoich zajec wscielka, bowiem tym razem miala w grupie dziewczynke, ktora najwyrazniej jej nie podpasowala. Starsza twierdzi, ze kopala ja w szyje. Przygladalam sie lekcji jednym okiem (drugim pilnowalam Nika) i nic takiego nie zauwazylam, wiec skwitowalam, ze moze plynac niechcacy ja kopnela. Corka strzelila focha, ze jak mowi, ze ja kopala specjalnie, to ja kopala, a ja nic nie wiem. Nawet sie specjalnie nie klocilam, bo "wiem, ze nic nie wiem", to moja ulubiona zyciowa dewiza. ;)
Taaa... zdecydowanie humory mlodszej czesci spoleczenstwa w zeszla sobote nie dopisywaly... ;)
A Nik? Ten wyplakal sie w domu i na basenie byl juz spokojny i usmiechniety. I rzeczywiscie plywal bez zadnej pomocy! Narazie na krotkie dystanse, srednio po dwa metry (potem lapal sie scianki, zeby odpoczac), ale i tak duma mnie rozpierala.
W naszym przydomowym, plytkim baseniku nauczyl sie plywac zabka pod woda, wiec w koncu zanurza bez strachu glowe. Nie ludze sie, ze zrobie z niego takiego zapalonego plywaka jak Bi, ale niech sie chociaz chlopak nauczy porzadnego obcowania z tym zywiolem. :)
Bi zas uczy sie teraz poprawnej "zabki" (na nizszych poziomach trenerzy skupiaja sie na pseudo-kraulu i odpowiednim oddychaniu w czasie plywania), a ze jest to styl preferowany przeze mnie, to cieszy sie: "Mamo, umiem teraz plywac tak jak ty!". ;) Ucza sie tez plywania na plecach. :)
W tym wszyskim irytuja mnie tesciowie, bo patrza na wyczyny Potworkow w naszym basenie, na ich nurkowanie do siebie (patrza przez gogle, wiec sie nie zderza), przewrotki, piruety pod woda i nad (Bi robi w wodzie gwiazdy) i slysze tylko: "Uwazaj! Tak nie rob! Nie! Przestan! To niebezpieczne!". Dobrze, ze zazwyczaj to ja pilnuje dzieciaki, bo przy takich "kibicach" zadne dziecko nie oswoiloby sie z woda. ;)
Ciekawe jestescie jak poszla Nikowi druga w tej sesji lekcja plywania? ;)
Lekcja jako lekcja poszla dobrze, a nawet bardzo dobrze. Za to przed lekcja... O matko i corko! Caly ranek placzu, ze on nie chce plywac, nie chce na trening, chce zostac w domu, itd. Zupelnie nie wiem o co mu chodzilo, bo ostatnio przeciez tak dzielnie oglaszal, ze bedzie plywal bez pomocy... Poczatkowo probowalam zachecac. Powtarzalam, ze ma kolege w grupie, ze beda razem plywac bez "gabek", ze znow beda skakac do basenu, ze posiedzi potem w jacuzzi, chwalilam, ze robi sie z niego juz taki fajny, duzy plywak, etc. Na prozno. Nik dalej zawodzil, wiec w koncu wyciagnelam rodzicielski autorytet i oznajmilam, ze jedzie na plywanie i nie ma dyskusji. W myslach dodalam sobie, ze bedzie plywal chocbym miala go do tego basenu wrzucic, chociaz oczywiscie nie mialam zamiaru spelnic pogrozki. :D
Po dojezdzie na basen, okazalo sie, ze ewidentnie cos wisialo w powietrzu. Kolega z grupy Nika zbiesil sie, zazadal instruktorki, ktora mial w poprzedniej sesji i ryczal u mamy na kolanach przez pol lekcji, odmawiajac wejscia do wody. Inna dziewczynka, majaca prywatne zajecia, wyla na caly glos. ;) Nawet Bi wyszla ze swoich zajec wscielka, bowiem tym razem miala w grupie dziewczynke, ktora najwyrazniej jej nie podpasowala. Starsza twierdzi, ze kopala ja w szyje. Przygladalam sie lekcji jednym okiem (drugim pilnowalam Nika) i nic takiego nie zauwazylam, wiec skwitowalam, ze moze plynac niechcacy ja kopnela. Corka strzelila focha, ze jak mowi, ze ja kopala specjalnie, to ja kopala, a ja nic nie wiem. Nawet sie specjalnie nie klocilam, bo "wiem, ze nic nie wiem", to moja ulubiona zyciowa dewiza. ;)
Taaa... zdecydowanie humory mlodszej czesci spoleczenstwa w zeszla sobote nie dopisywaly... ;)
A Nik? Ten wyplakal sie w domu i na basenie byl juz spokojny i usmiechniety. I rzeczywiscie plywal bez zadnej pomocy! Narazie na krotkie dystanse, srednio po dwa metry (potem lapal sie scianki, zeby odpoczac), ale i tak duma mnie rozpierala.
Nastepca Michael'a Phelps'a? :D
W naszym przydomowym, plytkim baseniku nauczyl sie plywac zabka pod woda, wiec w koncu zanurza bez strachu glowe. Nie ludze sie, ze zrobie z niego takiego zapalonego plywaka jak Bi, ale niech sie chociaz chlopak nauczy porzadnego obcowania z tym zywiolem. :)
Bi zas uczy sie teraz poprawnej "zabki" (na nizszych poziomach trenerzy skupiaja sie na pseudo-kraulu i odpowiednim oddychaniu w czasie plywania), a ze jest to styl preferowany przeze mnie, to cieszy sie: "Mamo, umiem teraz plywac tak jak ty!". ;) Ucza sie tez plywania na plecach. :)
W tym wszyskim irytuja mnie tesciowie, bo patrza na wyczyny Potworkow w naszym basenie, na ich nurkowanie do siebie (patrza przez gogle, wiec sie nie zderza), przewrotki, piruety pod woda i nad (Bi robi w wodzie gwiazdy) i slysze tylko: "Uwazaj! Tak nie rob! Nie! Przestan! To niebezpieczne!". Dobrze, ze zazwyczaj to ja pilnuje dzieciaki, bo przy takich "kibicach" zadne dziecko nie oswoiloby sie z woda. ;)
Tak jak pisalam ostatnio, w naszym miasteczku odbyl sie (podobno doroczny, chociaz wczesniej o nim nie slyszalam) festyn. Organizowany byl przez remize strazacka, ktora w ten sposob zbierala fundusze na nowy sprzet, renowacje starego, itd.
Impreza nie jest organizowana ze zbyt wielkim rozmachem, ale dla Potworkow wystarczyla. Zreszta, wiekszosc atrakcji dedykowana byla wlasnie mlodszym dzieciom. Bylo tam male wesole miasteczko, z ktorego moze 3 karuzele mogly byc interesujace dla mlodziezy, w piatek i sobote wieczorem odbyly sie pokazy fajerwerkow (ale niemal o godzinie 22, wiec nie pojechalismy), a w sobote pod wieczor przeszla parada. Caly festyn otwierali dopiero o godzinie 18 i trwal trzy dni: czwartek, piatek i sobote. Slabo wiec i skromnie.
Dla Potworkow bylo to jednak dopiero drugie spotkanie z tego rodzaju atrakcjami i chloneli je pelnymi piersiami. Pierwszy festyn, na ktorym byli, to dwa lata temu spotkanie z Tomkiem i Przyjaciolmi. Nik mial wowczas 3.5 roku i impreza zupelnie nie przypadla mu do gustu, a karuzeli panicznie sie bal. ;) Nie bylam pewna jak zachowa sie teraz, ale najwyrazniej w koncu "dorosl" do tego rodzaju frajdy. Chcial sprobowac kazdej przejazdzki i bardzo byl rozczarowany, ze na niektore mogl wejsc tylko z osoba dorosla (brakowalo mu niestety kilku cm). Ja zas nie jezdzilam ( o tym dlaczego, za chwile), wiec musial obejsc sie smakiem i przyjal to buntem i tupaniem noga.
Pierwszego dnia festynu, w czwartek, po pracy niestety mialam lepetyne ciezka i cmiaca i zamiast halasu i smrodku, wybralam spokojna prace w ogrodzie. Niestety, okazalo sie to bledem. Byl to jedyny dzien, kiedy po znizkowej cenie mozna bylo kupic przepustke na wszystkie karuzele. Wiedzialam o tym, ale nie sadzilam, ze to jakas wieka okazja. A niestety taka sie okazala. ;)
W piatek Potworki dowiedzialy sie juz o festynie od sasiadow, wiec nie bylo mowy zeby odpuscily. Kiedy wiec wybila godzina 18, zapakowalam podniecona dziatwe do auta i pojechalismy. W portfelu mialam 42 dolce, dodatkowe 10 zwedzilam z portfela meza i stwierdzilam, ze starczy az nadto. W razie czego moglam przeciez zaplacic karta, tak?
Nooo, niestety nie. :D Stad wlasnie nie moglam jezdzic na karuzelach z Nikiem. Zwyczajnie zabraklo mi gotowki, a do banku nie chcialo mi sie specjalnie jechac. Impreza, jak na taki skromniutki "rozmach", okazala sie pieronsko droga. Zeby skorzystac z atrakcji trzeba bylo wykupic bileciki. Kazdy kosztowal zaledwie $1, wiec niby nie duzo. Niestety, wiekszosc przejazdzek kosztowala 4 bileciki, a wiec juz $4. Od dzieciaka. A Potworki, gdyby mogly, sprobowalyby oczywiscie wszystkiego. Byly wiec dinozaury:
Helikoptery:
Byla przejazdzka ciuchcia:
Zabytkowa karuzela:
Baloniki, zjazd z duzej zjezdzalni i masa innych.
Dodatkowo zazyczyli sobie wate cukrowa.
Tutaj poczekalam do samego konca i przedstawilam ultimatum: albo wata, albo ostatnia przejazdzka, z racji, ze w portfelu zostalo mi ostatnie $10. Wybrali wate, ale mimo to, kiedy (z ulga) oznajmilam, ze ok, nie mam juz kasy, wiec wracamy do domu, rozzloszczony syn mnie kopnal. Zaraz przeprosil, ale jednak... ;)
Najbardziej jednak nie moglam przelknac tego zdzierstwa. Karuzele byly naprawde male i co gorsza, kazda przejazdzka trwala dokladnie trzy (!) okrazenia! Tylko tyle! I za to placilo sie 4 dolce! Jedynie ciuchcia kosztowala $3, ale za to jechala tak pomalu, ze Potworki ziewaly z nudow, a po przejazdzce oznajmily, ze to atrakcja dla dzidziusiow... Oczywiscie te kilka dolarow to nie fortuna, ale moim zdaniem, za to co zaprezentowaly atrakcje i tak sporo przeplacilam.
Najgorsza jednak byla cholerna zjezdzalnia. Cztery dolary za JEDEN zjazd?! Wolne zarty!
W ten wlasnie sposob sama nie zaliczylam ani jednej karuzeli. Zwyczajnie nie chcialam zuzywac kupionych biletow na sama siebie. Nie zeby mi to szczegolnie przeszkadzalo, chodzi o sam fakt. ;) Oczywiscie Nik nie docenil mojego "poswiecenia" i marudzil, ze ale on chce i dlaczego jest za maly, ze przeciez jest duzy, nie bedzie czekal do nastepnego roku i w ogole to mnie nie lubi... :D
Musze zapamietac na kolejny rok, zeby koniecznie jechac na festyn w czwartek, zaplacic za przepustke na wszystkie atrakcje i zaoszczedzic troche monet. ;)
Po zalamce cenowej w piatek, nie bardzo mialam ochote jechac w sobote na parade. Tym bardziej, ze Potworki juz zapowiedzialy, ze chca potem wrocic na festyn. Bi caly piatek "polowala" na przejazdzke miniaturowa kolejna gorska, ktora co i rusz utykala i nie mogli jej naprawic. Dwa razy stawalysmy w kolejce i dwa razy odeszlysmy z kwitkiem. Nik zas chcial sie koniecznie przejechac na diabelskim mlynie, ale tu juz zdecydowanie potrzebowal towarzystwo doroslej osoby.
Pewnie obilo Wam sie o uszy, ze Hamerykanie kochaja parady? Urzadzane sa one z okazji wielu swiat, a najslynniejsza jest chyba ogromna z okazji Thanksgiving, idaca przez Nowy Jork z wielkimi dmuchancami. W mniejszych paradach najczesciej "wystepuja" zasluzeni staruszkowie (bo organizowane sa glownie z okazji swiat upamietniajacych wojny i weteranow) oraz szkolne druzyny sportowe i orkiestry marszowe. Takie orkiestry posiada praktycznie kazda szkola srednia. :)
Przyznaje sie bez bicia, ze choc Potworki maja juz 7 oraz 5.5 roku, jeszcze na zadna parade ich nie wzielam. Sama ostatnio bylam na niej wieeele lat temu, podczas mojej pierwszej wizyty w Stanach. Duzo z tamtej parady nie pamietam, oprocz tego, ze odbyla sie z okazji Memorial Day pod koniec maja, panowal nieznosny upal, a ja wynudzilam sie i spalilo mnie slonce. Zdecydowanie nie zrobila na mnie wrazenia i nie ciagnelo mnie z powrotem. ;)
Uznalam jednak, ze moze Bi i Nik sa juz na tyle duzi, zeby im sie spodobalo, a jednoczesnie na tyle mali, zeby sie nie wynudzili. ;) Tym bardziej, ze parada byla nazwana "strazacka", wiec oczekiwalam wozow oraz sprzetu strazy pozarnej, a to jak wiadomo jest cos, co Nik uwielbia. Pojechalismy wiec (nawet M. sie z nami zabral) i okazalo sie, ze bylo calkiem interesujaco! ;)
Spodziewalam sie kilku wozow strazackich z naszej remizy, tymczasem ulica przewinely sie pojazdy z przynajmniej 10 okolicznych miasteczek oraz kilku z sasiednich Stanow. Az zazartowalam do M., ze nie wiem kto teraz gasi pozary, skoro wszyscy "paraduja" u nas. :D
Pomiedzy pojazdami, przechodzily "maszerujace orkierstry". Bardzo fajnie to wygladalo.
Niemal kazda orkiestra ubrana byla w stroje rodem z wojny secesyjnej i przygrywala skoczne melodie. Az nogi rwaly sie do tanca! Ja sama przytupywalam do taktu, a Bi wytancowywala na calego! ;)
Chociaz moimi faworytami niewatpliwie byla orkiestra szkocka! Nic nie poradze, ze uwielbiam ich tradycyjne stroje! ;)
Pierwszego dnia festynu, w czwartek, po pracy niestety mialam lepetyne ciezka i cmiaca i zamiast halasu i smrodku, wybralam spokojna prace w ogrodzie. Niestety, okazalo sie to bledem. Byl to jedyny dzien, kiedy po znizkowej cenie mozna bylo kupic przepustke na wszystkie karuzele. Wiedzialam o tym, ale nie sadzilam, ze to jakas wieka okazja. A niestety taka sie okazala. ;)
W piatek Potworki dowiedzialy sie juz o festynie od sasiadow, wiec nie bylo mowy zeby odpuscily. Kiedy wiec wybila godzina 18, zapakowalam podniecona dziatwe do auta i pojechalismy. W portfelu mialam 42 dolce, dodatkowe 10 zwedzilam z portfela meza i stwierdzilam, ze starczy az nadto. W razie czego moglam przeciez zaplacic karta, tak?
Nooo, niestety nie. :D Stad wlasnie nie moglam jezdzic na karuzelach z Nikiem. Zwyczajnie zabraklo mi gotowki, a do banku nie chcialo mi sie specjalnie jechac. Impreza, jak na taki skromniutki "rozmach", okazala sie pieronsko droga. Zeby skorzystac z atrakcji trzeba bylo wykupic bileciki. Kazdy kosztowal zaledwie $1, wiec niby nie duzo. Niestety, wiekszosc przejazdzek kosztowala 4 bileciki, a wiec juz $4. Od dzieciaka. A Potworki, gdyby mogly, sprobowalyby oczywiscie wszystkiego. Byly wiec dinozaury:
To byla pierwsza przejazdzka Kokusia i po jego minie obawialam sie, ze moze byc ostatnia ;)
Helikoptery:
Byla przejazdzka ciuchcia:
Zabytkowa karuzela:
Baloniki, zjazd z duzej zjezdzalni i masa innych.
Dodatkowo zazyczyli sobie wate cukrowa.
Tutaj poczekalam do samego konca i przedstawilam ultimatum: albo wata, albo ostatnia przejazdzka, z racji, ze w portfelu zostalo mi ostatnie $10. Wybrali wate, ale mimo to, kiedy (z ulga) oznajmilam, ze ok, nie mam juz kasy, wiec wracamy do domu, rozzloszczony syn mnie kopnal. Zaraz przeprosil, ale jednak... ;)
Najbardziej jednak nie moglam przelknac tego zdzierstwa. Karuzele byly naprawde male i co gorsza, kazda przejazdzka trwala dokladnie trzy (!) okrazenia! Tylko tyle! I za to placilo sie 4 dolce! Jedynie ciuchcia kosztowala $3, ale za to jechala tak pomalu, ze Potworki ziewaly z nudow, a po przejazdzce oznajmily, ze to atrakcja dla dzidziusiow... Oczywiscie te kilka dolarow to nie fortuna, ale moim zdaniem, za to co zaprezentowaly atrakcje i tak sporo przeplacilam.
Najgorsza jednak byla cholerna zjezdzalnia. Cztery dolary za JEDEN zjazd?! Wolne zarty!
W ten wlasnie sposob sama nie zaliczylam ani jednej karuzeli. Zwyczajnie nie chcialam zuzywac kupionych biletow na sama siebie. Nie zeby mi to szczegolnie przeszkadzalo, chodzi o sam fakt. ;) Oczywiscie Nik nie docenil mojego "poswiecenia" i marudzil, ze ale on chce i dlaczego jest za maly, ze przeciez jest duzy, nie bedzie czekal do nastepnego roku i w ogole to mnie nie lubi... :D
Musze zapamietac na kolejny rok, zeby koniecznie jechac na festyn w czwartek, zaplacic za przepustke na wszystkie atrakcje i zaoszczedzic troche monet. ;)
Po zalamce cenowej w piatek, nie bardzo mialam ochote jechac w sobote na parade. Tym bardziej, ze Potworki juz zapowiedzialy, ze chca potem wrocic na festyn. Bi caly piatek "polowala" na przejazdzke miniaturowa kolejna gorska, ktora co i rusz utykala i nie mogli jej naprawic. Dwa razy stawalysmy w kolejce i dwa razy odeszlysmy z kwitkiem. Nik zas chcial sie koniecznie przejechac na diabelskim mlynie, ale tu juz zdecydowanie potrzebowal towarzystwo doroslej osoby.
Pewnie obilo Wam sie o uszy, ze Hamerykanie kochaja parady? Urzadzane sa one z okazji wielu swiat, a najslynniejsza jest chyba ogromna z okazji Thanksgiving, idaca przez Nowy Jork z wielkimi dmuchancami. W mniejszych paradach najczesciej "wystepuja" zasluzeni staruszkowie (bo organizowane sa glownie z okazji swiat upamietniajacych wojny i weteranow) oraz szkolne druzyny sportowe i orkiestry marszowe. Takie orkiestry posiada praktycznie kazda szkola srednia. :)
Przyznaje sie bez bicia, ze choc Potworki maja juz 7 oraz 5.5 roku, jeszcze na zadna parade ich nie wzielam. Sama ostatnio bylam na niej wieeele lat temu, podczas mojej pierwszej wizyty w Stanach. Duzo z tamtej parady nie pamietam, oprocz tego, ze odbyla sie z okazji Memorial Day pod koniec maja, panowal nieznosny upal, a ja wynudzilam sie i spalilo mnie slonce. Zdecydowanie nie zrobila na mnie wrazenia i nie ciagnelo mnie z powrotem. ;)
Uznalam jednak, ze moze Bi i Nik sa juz na tyle duzi, zeby im sie spodobalo, a jednoczesnie na tyle mali, zeby sie nie wynudzili. ;) Tym bardziej, ze parada byla nazwana "strazacka", wiec oczekiwalam wozow oraz sprzetu strazy pozarnej, a to jak wiadomo jest cos, co Nik uwielbia. Pojechalismy wiec (nawet M. sie z nami zabral) i okazalo sie, ze bylo calkiem interesujaco! ;)
Bi okazala sie zdecydowanie fanka parad :)
Pomiedzy pojazdami, przechodzily "maszerujace orkierstry". Bardzo fajnie to wygladalo.
Niemal kazda orkiestra ubrana byla w stroje rodem z wojny secesyjnej i przygrywala skoczne melodie. Az nogi rwaly sie do tanca! Ja sama przytupywalam do taktu, a Bi wytancowywala na calego! ;)
Na te orkiestre Nik powiedzial, ze wygladaja jak piraci ;)
Chociaz moimi faworytami niewatpliwie byla orkiestra szkocka! Nic nie poradze, ze uwielbiam ich tradycyjne stroje! ;)
Organizatorzy wytrzasneli nawet skads mala dziewczynke ubrana jak ksiezniczka, jadaca ni to karoca, ni to zabytkowym wozem strazackim, a ciagnieta przez... strazakow rodem z XIX wieku. ;)
Po paradzie, zgodnie z obietnica poszlismy jeszcze na chwile na festyn. Tym razem jednak przykazalam Potworkom, ze moga wybrac sobie po dwie przejazdzki i ani jednej wiecej. Cala rodzina (szkoda tylko ze zostalismy rozdzieleni do dwoch wagonikow) poszlismy na diabelski mlyn i powiem Wam, ze to byl ogromny blad! Trzeba mi bylo wyslac samego M.! ;) Mam lekki lek wysokosci i myslalam, ze sie tam posikam ze strachu! Poki karuzela sie krecila, bylo ok. Ale raz stanela, kiedy bylysmy z Bi prawie na samej gorze i prawie zemdlalam z przerazenia! :/ A poszlismy i tak na wolniejszy i mniejszy diabelski mlyn, bo byl jeszcze drugi - wyzszy i krecacy sie naprawde szybko. Popatrzylam sobie na bujajace sie pod wplywem szybkosci wagoniki i na sam widok zrobilo mi sie niedobrze. ;)
Potem Bi poleciala ucieszona na kolejke gorska, na ktora polowala w piatek:
A Nik wybral... zjezdzalnie! Najnudniejsza i najmniej oplacalna atrakcja przypadla mojemu synowi najbardziej do gustu. :D
Co jeszcze z ciekawostek?
Jestem bardzo, baaardzo niedobra mama, bowiem zabralam sie z Potworkami za cwiczenie czytania, co by nie zapomnieli tej umiejetnosci przez lato. Planowalam zrobic im przerwe do konca czerwca i zaczac w lipcu, ale ciagle byly ciekawsze rzeczy do roboty. Odwlekalam i przekladalam, az zrobil sie trzeci tydzien lipca... ;)
I tu Potworki same sobie zrobily kuku, bowiem pewnego dnia rozrabialy, wrzeszczaly i przepychaly sie na potege. Upominalam ja, upominal tata oraz babcia. Bez rezultatu. W koncu wkurzylam sie nie na zarty i oznajmilam potomstwu, ze skoro nie potrafia znalezc sobie zabawy bez klotni, to JA znajde im zajecie. I zabralam kazde na 15 minut indywidualnego czytania. Rezultat? Juz do konca wieczora byl spokoj. ;)
Nik przyjal czytanie z entuzjazamem i nawet kiedy minelo przepisowe 15 minut, chcial czytac dalej. Oznajmil sam do siebie "I am a good reader!" i mial racje. Jest bardzo dobrym "czytaczem". :D
Bi jak zwykle miotala sie po lozku i kazda poprawke przyjmowala ze wscieklym steknieciem. Tutaj chyba nigdy nic sie nie zmieni. ;)
Mam jednak nadzieje, ze uda mi sie utrzymac te cwiczenia choc 2x w tygodniu do konca wakacji, szczegolnie ze wzgledu na Starsza, chociaz Mlodszemu odrobina praktyki tez nie zaszkodzi. ;)
Nik ostatnio namietnie kolekcjonuje dinozaury z jajka z niespodzianka. Chwali sie ostatnio swoja kolekcja dziadkowi:
"Tu jest jego szkieleton!" od ang. skeleton = szkielet
"A ten dinozaur jest dzunglowy!"
Nasz psiur nazarl sie czegos w ogrodzie. W srodowy wieczor, niemal o polnocy biegala nerwowo pod drzwiami, wiec wypuscilam ja na zewnatrz. Juz to bylo do niej niepodobne, bo zazwyczaj wieczorem spi jak zabita i nawet oka nie uchyli. Po chwili jednak wpuscilam ja i poszlam spac nie zastanawiajac sie zbyt duzo. O 4 nad ranem obudzily mnie przeklenstwa dochodzace z dolu. Okazalo sie, ze Maya zostawila w korytarzu "niespodzianke", a M. idac po ciemku, wdepnal w nia i rozniosl na pol domu. ;) Niestety, kiedy wstalam o 7 rano, znalazlam kolejne 3 "niespodziewanki". Dobrze, ze na kaflach i parkiecie, a nie na dywanie. ;)
Cos jej ewidentnie zaszkodzilo, ale nikt nie przyznaje sie do nakarmienia jej niczym podejrzanym. Coz, mam nadzieje, ze "samo weszlo, samo wyjdzie". :D
Zabawy w basenie nadal trwaja, mimo ze chwilowo spadla wilgotnosc powietrza, a wraz z nia nocne temperatury.
Z tylu domu nie ma zbyt duzo slonca niestety, wiec woda w basenie uparcie nie chce sie nagrzewac. Z zeszlego roku mamy co prawda folie do przykrycia, ktora ma za zadanie wspomoc ten proces, ale tesc uparl sie, zeby basenu nie przykrywac. Dlaczego? Bowiem on lubi miec zajecie w postaci wylawiania codziennie zdechlych owadow oraz smieci, ktore wpadaja do wody.
Dzieki wiec zamilowaniu dziadka do bycia w ciaglym ruchu, wnuki kapia sie w lodowatej wodzie. :/ Nie powiem jednak, zeby im to zbyt przeszkadzalo. Po pol godzinie, kiedy trzesa sie jak galaretki i maja sine usta, wyciagam ich w wody niemal na sile, bo "A-a-a-le m-m-mi j-j-j-jest z-z-zimno t-t-tylko j-j-jak wy-wy-wyjde z w-w-wody...". Tiaaa... ;)
We wtorek przyszedl zamowiony dmuchany skuter. Nasz basen za maly jest na dwa, ale Potworki pchaja sie na nim na zmiane i nawet sie nie kloca. ;)
Po paradzie, zgodnie z obietnica poszlismy jeszcze na chwile na festyn. Tym razem jednak przykazalam Potworkom, ze moga wybrac sobie po dwie przejazdzki i ani jednej wiecej. Cala rodzina (szkoda tylko ze zostalismy rozdzieleni do dwoch wagonikow) poszlismy na diabelski mlyn i powiem Wam, ze to byl ogromny blad! Trzeba mi bylo wyslac samego M.! ;) Mam lekki lek wysokosci i myslalam, ze sie tam posikam ze strachu! Poki karuzela sie krecila, bylo ok. Ale raz stanela, kiedy bylysmy z Bi prawie na samej gorze i prawie zemdlalam z przerazenia! :/ A poszlismy i tak na wolniejszy i mniejszy diabelski mlyn, bo byl jeszcze drugi - wyzszy i krecacy sie naprawde szybko. Popatrzylam sobie na bujajace sie pod wplywem szybkosci wagoniki i na sam widok zrobilo mi sie niedobrze. ;)
M. z Kokusiem na diabelskim mlynie
Potem Bi poleciala ucieszona na kolejke gorska, na ktora polowala w piatek:
A Nik wybral... zjezdzalnie! Najnudniejsza i najmniej oplacalna atrakcja przypadla mojemu synowi najbardziej do gustu. :D
Co jeszcze z ciekawostek?
Jestem bardzo, baaardzo niedobra mama, bowiem zabralam sie z Potworkami za cwiczenie czytania, co by nie zapomnieli tej umiejetnosci przez lato. Planowalam zrobic im przerwe do konca czerwca i zaczac w lipcu, ale ciagle byly ciekawsze rzeczy do roboty. Odwlekalam i przekladalam, az zrobil sie trzeci tydzien lipca... ;)
I tu Potworki same sobie zrobily kuku, bowiem pewnego dnia rozrabialy, wrzeszczaly i przepychaly sie na potege. Upominalam ja, upominal tata oraz babcia. Bez rezultatu. W koncu wkurzylam sie nie na zarty i oznajmilam potomstwu, ze skoro nie potrafia znalezc sobie zabawy bez klotni, to JA znajde im zajecie. I zabralam kazde na 15 minut indywidualnego czytania. Rezultat? Juz do konca wieczora byl spokoj. ;)
Nik przyjal czytanie z entuzjazamem i nawet kiedy minelo przepisowe 15 minut, chcial czytac dalej. Oznajmil sam do siebie "I am a good reader!" i mial racje. Jest bardzo dobrym "czytaczem". :D
Bi jak zwykle miotala sie po lozku i kazda poprawke przyjmowala ze wscieklym steknieciem. Tutaj chyba nigdy nic sie nie zmieni. ;)
Mam jednak nadzieje, ze uda mi sie utrzymac te cwiczenia choc 2x w tygodniu do konca wakacji, szczegolnie ze wzgledu na Starsza, chociaz Mlodszemu odrobina praktyki tez nie zaszkodzi. ;)
Nik ostatnio namietnie kolekcjonuje dinozaury z jajka z niespodzianka. Chwali sie ostatnio swoja kolekcja dziadkowi:
"Tu jest jego szkieleton!" od ang. skeleton = szkielet
"A ten dinozaur jest dzunglowy!"
Nasz psiur nazarl sie czegos w ogrodzie. W srodowy wieczor, niemal o polnocy biegala nerwowo pod drzwiami, wiec wypuscilam ja na zewnatrz. Juz to bylo do niej niepodobne, bo zazwyczaj wieczorem spi jak zabita i nawet oka nie uchyli. Po chwili jednak wpuscilam ja i poszlam spac nie zastanawiajac sie zbyt duzo. O 4 nad ranem obudzily mnie przeklenstwa dochodzace z dolu. Okazalo sie, ze Maya zostawila w korytarzu "niespodzianke", a M. idac po ciemku, wdepnal w nia i rozniosl na pol domu. ;) Niestety, kiedy wstalam o 7 rano, znalazlam kolejne 3 "niespodziewanki". Dobrze, ze na kaflach i parkiecie, a nie na dywanie. ;)
Cos jej ewidentnie zaszkodzilo, ale nikt nie przyznaje sie do nakarmienia jej niczym podejrzanym. Coz, mam nadzieje, ze "samo weszlo, samo wyjdzie". :D
Zabawy w basenie nadal trwaja, mimo ze chwilowo spadla wilgotnosc powietrza, a wraz z nia nocne temperatury.
Tu proba ochlapania dziadka ;)
Z tylu domu nie ma zbyt duzo slonca niestety, wiec woda w basenie uparcie nie chce sie nagrzewac. Z zeszlego roku mamy co prawda folie do przykrycia, ktora ma za zadanie wspomoc ten proces, ale tesc uparl sie, zeby basenu nie przykrywac. Dlaczego? Bowiem on lubi miec zajecie w postaci wylawiania codziennie zdechlych owadow oraz smieci, ktore wpadaja do wody.
Dzieki wiec zamilowaniu dziadka do bycia w ciaglym ruchu, wnuki kapia sie w lodowatej wodzie. :/ Nie powiem jednak, zeby im to zbyt przeszkadzalo. Po pol godzinie, kiedy trzesa sie jak galaretki i maja sine usta, wyciagam ich w wody niemal na sile, bo "A-a-a-le m-m-mi j-j-j-jest z-z-zimno t-t-tylko j-j-jak wy-wy-wyjde z w-w-wody...". Tiaaa... ;)
We wtorek przyszedl zamowiony dmuchany skuter. Nasz basen za maly jest na dwa, ale Potworki pchaja sie na nim na zmiane i nawet sie nie kloca. ;)
M. marudzi, zeby nie dawac Nikowi gogli, bo robia mu sie od nich "klapciate" uszy :D
I tu lepiej skoncze. Myslalam, ze dzis bedzie krocej, a znow mam tasiemca. Chociaz to glownie przez ilosc zdjec. Raczej sie nie pogniewacie, co? ;)
No cóż, mąż sam sobie winien;)
OdpowiedzUsuńSuper macie te festyny, chciałabym to kiedyś zobaczyć na własne oczy;)
My też w wakacje czytamy i liczymy;-)
Ja jestem zla na siebie, ze nie cisne tego czytania bardziej, ale sporo sie dzieje, trzeba korzystac z pogody i czesto brakuje czasu. Ale pocieszam sie, ze nawet odrobina przyniesie korzysci...
UsuńParady to ciekawa rzecz. Chociaz M. twierdzi, ze podobna parade urzadzaja dorocznie w Zakopanem. Nie pamietam z jakiej okazji, ale moze tam skoczycie? Zawsze to blizej... ;)
I dobrze, M przyda sie taka nauczka. Nastwpnym razem 3 razy sie zastanowi zanim sie obrazi.
OdpowiedzUsuńTaki festyn i parady to fajna atrakcja zwlaszcza dla dzieci, wiec nie dziwie sie, ze Potworkom sie podobalo. Ja jako wielka fanka karuzeli tez puscilabym tam kupe kasy :-P
Niestety, obawiam sie, ze M. bedzie sie nadal obrazal, tylko moze juz sypialni nie opusci. ;)
UsuńO tak, takie festyny to dla dzieci gratka. Ja karuzel nie lubie, ale jako dziecko przepadalam, wiec ich rozumiem. ;)
Fiu,fiu przeprosiny były:)) To ładnie z jego strony.
OdpowiedzUsuńA co do festynu, to znamy, znamy. Byliśmy tydzień temu:))) Kasy poszło całe mnóstwo! Ja się karuzel nie tykam, bo nie lubię, więc Maluchy jeździły na tych dziecięcych.
Haha, ja tez nie lubie! Na szczescie i Twoje Maluchy i moje Potwory jeszcze nie protestuja za bardzo, ze chca na wieksze karuzele. ;)
UsuńNo byly, przeprosiny, byly. Ma chlop szczescie... ;)
Męża jednak trzeba wychować :)
OdpowiedzUsuńFestyny, a zwłaszcza wata cukrowa - podstawa! :)
Moj juz za stary na wychowanie. Poddalam sie juz dawno temu. ;)
UsuńFestyny to dla mnie mordega, ale Potworkow szal, wiec nie ma rady, trzeba zacisnac zeby i isc... ;)
Super być na takiej paradzie! Zazdroszczę. U nas taka z prawdziwego zdarzenia jest na sw Marcina. Ale i pieeerdyliard ludu. I co rok to samo..
OdpowiedzUsuńDobrze, że Nik się "przeprosił" z tym basenem. A takie czytanie to super sprawa! Faktycznie może nie zapomną:) ale ten dmuchany pojazd.. Czadowy!!!!
Na naszej paradzie tez bylo ludziow jak mrowkow. Ale jakos tak sie wszyscy rozciagneli, ze kazdy mial dobry widok. ;)
UsuńNa tym dmuchanym skuterze, sama bym poplywala. :)
Ale mąż się postarał no no ;) A ty pisałaś tu kilka razy, że on w ogóle romantyczny nie jest..No jak to nie?? ;)
OdpowiedzUsuńFestyn super! A takie parady z orkiestrami to często w Holandii oglądaliśmy, gdy mieszkaliśmy tam kilka lat :) Fajnie to wyglądało.
My w wakacje również czytamy i piszemy, aby Junior nie zapomniał literek itd.
Bo M. nie ma zazwyczaj takich romantycznych odruchow. Nauczyl sie jednak skubaniec, jak udobruchac zone. :)
UsuńMi to czytanie z Potworkami idzie jak po grudzie, ale pocieszam sie, ze lepiej nawet tyci-tyci niz zupelnie nic. ;)
Super :-) juz widze jakby u nas wszyscy marudzili ze przez parade ulica zamknięta 😂 a wate cukrowa sama bym zjadla mmmm 😉
OdpowiedzUsuńU nas na szczescie zamkneli tylko kawalek centrum, ktore mozna ominac z kilku stron, moze wiec nikomu szczegolnie przejazdu nie utrudnili. ;)
UsuńDo nas przyjeżdża lunapark co roku na przełomie października i listopada. Stefano ma mieszane odczucia co do tego typu rozrywki - raz mu się podoba,ABW ubiegłym roku to zaciągnęliśmy go na siłę. Ja w ogóle nie korzystam z karuzeli ze względu na lek wysokości i zawroty glowy.
OdpowiedzUsuńMnie tez lek wysokosci paralizuje. Ale najgorsze, ze nie moge wchodzic na karuzele, ktore jada do tylu, lub oprocz krecenia sie, wiruja im wagoniki. Paw natychmiastowy. Nawet na zwyklych, ale szybkich jest mi niedobrze. Ograniczona wiec jestem w sumie do karuzel dla maluszkow. ;)
UsuńSzkoda że u mnie w mieście takiego czegoś nie ma.Ale takie jest życie i ja tego nie zmienię,
OdpowiedzUsuńNa pewno gdzies w poblizu sie znajdzie. ;)
UsuńU Was zawsze coś ciekawego się dzieje! Basenu na własność zazdroszczę! Do innych mam jakiś uraz ;))
OdpowiedzUsuńU nas też wakacje z książką, choć czytanie słabo idzie kiedy w koło inne atrakcje!
Tak naprawde to cos dzieje sie w weekendy. Szczegolnie teraz - latem, sama czuje potrzebe zeby pojechac w jakies ciekawe miejsce, a poza tym wakacje zaraz sie koncza (u nas juz za 3 tygodnie) i chce zeby Potworki mialy atrakcje. Bo w tygodniu spedzaja cale dnie z babcia i dziadkiem...
UsuńOj dzieje się u Was, dzieje. Sama chętnie bym zobaczyła taką paradę, bo w telewizji fajnie wyglądają.
OdpowiedzUsuńA nowe okulary wyglądają świetnie, nawet mam wrażenie, że oczy masz bardziej rozświetlone :)
Dzieki! :*
UsuńZa parada jeszcze trzeba dobrze trafic. Czasem sa nudne i tloczne. ;)
ja nie przepadam za takimi festynami i tłumami. Na szczęście moje dzieci tez, ale może dlatego, że większość atrakcji maja po prostu w domu... basen z piłeczkami, basen duzy, trampolina, plac zabaw ... a dmuchańców w basenie mam bez liku. Dzisiaj dokupiłam kolejny materac hahaha
OdpowiedzUsuńZ moimi dziecmi (szczegolnie z Bi) to jest tak, ze kazda atrakcja jest super, byle wyrwac sie z domu. Nie wiem po kim to maja, bo i ja i M. jestesmy raczej domatorami. ;)
UsuńO rety, ile się u Was dzieje...! Mam wrażenie, że codziennie macie jakieś atrakcje :D My przy Was wypadamy wręcz jako nudziarze :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją regularność w pisaniu - chciałabym też się zmobilizować, bo to dla mnie ważne, chcę zapisać jak najwięcej wspomnień.
Ucałuj swoje dzieciaczki :)
Nie, nie, to sie tylko tak wydaje. Zauwaz ze pisze mniej wiecej raz w tygodniu i opisuje jedna atrakcje. Czyli cos ciekawego robimy tylko raz w tygodniu, zazwyczaj w weekend. ;) Poza tymi pojedynczymi dniami, ja oraz M. pracujemy, a Potworki siedza w domu z babcia i dziadkiem. :)
UsuńJakos tak ostatnio wychodzi, ze publikuje posty raz w tygodniu. ;) Ale za to taki jeden post pisze czesto 3-4 dni. I tez chce zachowac te wspomnienia, kiedy dzieci sa jeszcze stosunkowo male...
Fajnie jest. Dokazujecie na calego, wakacje beda niezapomniane. A maz - super romantyk. Dobrze go wychowalas. Jednak.
OdpowiedzUsuń