Nawet nie wiem, od czego tu w ogole zaczac... Tyle watkow sie uzbieralo! Nowa praca M. i zwiazane z nia zmiany w naszym poukladanym jako tako zyciu, afera w mojej pracy, lodowkowa saga, wycieczka przedszkolna Kokusia i frustracje matki zerowkowicza...
Dobra... Zaczne od najmniej przyjemnego tematu, a raczej jedynego naprawde nieprzyjemnego, czyli od pracy matki.
Pewnie nie pamietacie, ale wracajac w zeszlym tygodniu, po 5-dniowej nieobecnosci, wzdychalam na mysl o ilosci papierow na moim biurku. Okazuje sie, ze to nie o ilosc raportow do podpisania, powinnam byla sie martwic...
W pracy, akurat tego dnia, goscili bowiem ludzie z glownej siedziby, ktorzy poznym rankiem zaprosili nasza grupe na obowiazkowy meeting. W jego czasie, oznajmili bez ogrodek (i z doza bezczelnosci, wg. mnie), ze chociaz sa organizacja nie nastawiona na dochod (not-for-profit; nie mam pojecia jak to dokladnie przetlumaczyc), to nie sa jednak organizacja charytatywna. A nasza filia, po 5 lat od kupna, nadal nie przynosi dochodow. Po czym poinformowali, ze nasz byly glowny manager, ktory od kilku miesiecy zajmowal sie nadzorowaniem wspolpracy 4 laboratoriow: naszego, w Brazylii, Niemczech oraz Chinach, zostal zwolniony. Podobnie jak dwoje ludzi od marketingu i sprzedazy, ktorzy od dluzszego czasu nie zdobyli nowych projektow.
Tu nastapilo mocne niedoinformowanie. Jak sie pozniej okazalo, meeting mial na celu dokladnie to: poinformowac o zwolnieniu trzech osob i o reorganizacji zarzadu. Nic wiecej. Natomiast sposob w jaki facet sie wypowiadal, sprawil, ze na wszystkich (lacznie ze mna), padl blady strach. Poczulismy, ze to tylko kwestia czasu, zanim zamkna nasza filie calkowicie. Niektorzy szykowali sie, zeby dolaczyc do meza/zony ubezpieczenia zdrowotnego. Ja (i pewnie jeszcze pare osob) wieczorem zaczelam przegladac oferty pracy.
Nieco sie wyjasnilo w poniedzialek, kiedy nasz obecny glowny manager, wezwal wszystkich na kolejne krotkie spotkanie. Doszly do niego pogloski o naszej panice i zapewnil, ze w tej chwili cala ta sytuacja nas nie dotyczy. Na dzien dzisiejszy nie ma przewidzianych kolejnych zwolnien. Zmieni sie troche zakres jego obowiazkow, a przez to i kilku innych wyzej postawionych osob. To wszystko. Na rezultaty trzeba bedzie i tak poczekac pare lat.
Poczulam sie nieco uspokojona. Nieco. Musze doszlifowac swoje CV i wrzucic je na portalach dla poszukujacych pracy. Wiem, ze nigdzie nie bede miala gwarancji, ze firma nagle nie splajtuje, ale niewiadoma jest chyba lepsza niz dalsza praca tutaj, gdzie juz wiem, ze kiepsko sie dzieje. :/
Nie powiem, zal mi tej pracy. Dla rodzica malych dzieci, jest idealna! Godziny moge dostosowywac do potrzeb. Mam sporo dni wolnych, co pozwala mi zostac z Potworkami w domu, kiedy zamkniete sa szkoly. Dojazd to tylko okolo 20 minut w jedna strone. Poza tym, zwyczajnie zzylam sie z miejscem oraz ludzmi. Po 10 latach, szkoda mi odchodzic. Ale jesli firma ma nie przetrwac, czy jest sens tu tkwic? Nie mozemy sobie z M. pozwolic, zeby jedno z nas zostalo bez pracy. Niestety zadne nie utrzyma naszej rodziny samo, takie sa smutne realia. A lepiej teraz, pomalu i bez stresu przegladac oferty (szczegolnie, ze w tej branzy, w mojej okolicy jest ich jak na lekarstwo), niz pozniej, majac noz na gardle...
Poza tym, tak zwyczajnie i po ludzku, jest mi smutno. I nie chodzi konkretnie o prace jako taka. Wraz ze zwolnionym managerem - Jim'em, trace nie tylko szefa, ale i bliska osobe. Jim przyjal mnie do pracy i przez lata stal sie bliskim przyjacielem, takim co zawsze wyslucha, na ktorego ramieniu zawsze mozna sie wyplakac (co w swoim czasie robilam dosc czesto :D), nigdy nie oceni, za to czesto doradzi. :( Najgorzej, ze pare miesiecy temu przeprowadzil sie na Floryde, a teraz nie bedzie juz nawet wpadal do nas na kontrole i kontakt pewnie wkrotce nam sie urwie, bo co to za kontakt, maile i sms'y? :(
Zostalo uczucie przykrosci oraz niepokoju o przyszlosc... :(
Same widzicie, ze nie jest za kolorowo. Mam jednak troche czasu na znalezienie czegos odpowiedniego. Poki co zatrudnienie mam, teraz pozostaje miec oczy otwarte i nie przegapic jakiejs dobrej okazji. Na bok sentymenty, Walenty! ;)
I na tym, zakoncze smuty. Czas na cos weselszego, czyli to, na co wszystkie czekacie. Dokonczenie Piesni o Lodowce! :D
Saga lodowkowa sie w koncu zakonczyla i mam nadzieje, ze nie bede musiala dopisywac kolejnych czesci przez przynajmniej kilka(nascie) lat!
W sobote, jak bylo ustalone, przywiezli nam lodowke #4. Tym razem obylo sie bez wiekszych sensacji. przyjechali, wniesli, podlaczyli. Jedne z drzwi byly lekko wyzej (:D), ale ze tym razem zawiasy byly proste i nie brakowalo srub, wystarczylo je tylko podkrecic. ;) Nowy sprzet jest bajerancki, a poza tym ogromny! Lodowka jest wyzsza ode mnie (a kurduplem nie jestem) oraz szeroka i zeby ja wniesc, musieli wyjac frontowe drzwi z zawiasow! :O
Oczywiscie ja, jak to ja, zawsze znajde sobie powod, zeby troche ponarzekac. ;) Po pierwsze, lodowka jest dosc glosna. Nie tak jak ta pierwsza, ale duuuzo glosniejsza niz nasz stary Szajsung. Najwyrazniej ta firma juz tak ma. Oby za to pochodzila dluzej. ;) Poza tym, uleglam tym razem mezowskim gustom i zdecydowalismy sie na model z tych posiadajacych zamrazarnik(i) na dole, w postaci szuflad. A lodowka jest u gory i otwiera sie skrzydlowo. Niby nie ma to znaczenia, na polkach jest tyle samo miejsca, ale za to wiszace polki w drzwiach sa mniejsze. Z prawej strony sa nieco wezsze, co da sie jakos przezyc, ale po lewej sa dodatkowo plytsze, bo za nimi jest panel oddzielajacy maszynke do lodu. Nie miesci sie na nich nic, o srednicy wiekszej niz np. sloiczek dzemu! A dodatkowo, poniewaz przez taki uklad, drzwi lodowki stracily na wysokosci, polki sa tez nizsze. Nie mieszcza nam sie wszystkie butle i pojemniki, ktore wczesniej trzymalismy w drzwiach. Producent najwyrazniej pomyslal o tym, bo w glownej czesci lodowki, jedna z polek zapada sie w polowie, tworzac wneke na wyzsze rzeczy. Wtedy jednak traci sie czesc z miejsca w glebi lodowki. Bledne kolo. ;)
Nie sa to juz jednak usterki mechaniczne i da sie z tym zyc, to tylko kwestia przyzwyczajenia. Nie ma podstaw do reklamacji. :D
To tyle o lodowce. Teraz o nowej pracy M. Ktorej jeszcze nie zaczal, ale zaczyna (w koncu!) w poniedzialek. ;)
Przy okazji, dziekowalam w komentarzach, ale ze nie wszyscy wracaja i czytaja odpowiedzi, dziekuje jeszcze raz Tarheel oraz Tysce, za cenne informacje dotyczace pracy uczelni wyzszych! Na cale szczescie, tym razem poszlo gladko, ale zapamietam Wasze informacje. Moze przydadza sie kiedys mi, jesli przyszly pracodawca zechce sie kontaktowac z Uniwerkiem Gdanskim. ;)
W kazdym razie, M. zostal sprawdzony wzdluz i wszerz i nadaje sie do tej arcywaznej pracy. ;) Zaczyna od poniedzialku i tu nastapia dosc znaczne zmiany w naszym zyciu rodzinnym. Mianowicie, maz moj zostal przyjety na druga zmiane. Godziny pracy to 15 do 23:30, co oznacza, ze nie bedzie go wieczorami w domu. :( A te mamy naprawde chaotyczne i nerwowe i druga para rak do ogarniecia Potworkow jest nieoceniona.... Ale coz, bede musiala radzic sobie sama.
Zeby sobie za bardzo nie krzywdowac, teraz bedzie i tak o niebo latwiej niz pierwsze 15 miesiecy po narodzinach Nika, kiedy M. pracowal na noc, a ja wieczorem musialam samodzielnie ogarnac dwojke naprawde malutkich dzieci. Obecnie Potworki zazwyczaj same zjedza, potrafia sie same zabawic, zalatwiaja sie na kibelek i nie wisza po 40 min. przy cycku! :D Nie jest wiec najgorzej.
Poza tym, M. ma obiecane, ze ta druga zmiana jest tylko tymczasowa. Za jakies pol roku ma zostac przeniesiony na pierwsza. Z tego, co mowia koledzy juz tam pracujacy, szefostwo raczej dotrzymuje slowa, wiec trzeba zacisnac zeby i przeczekac. ;)
A poki co, znowu bede meza widywac tylko w weekendy. Kiedy bede rano wychodzic, on bedzie jeszcze dosypial. A kiedy bede wracac z Potworkami do domu, on bedzie juz w pracy.
M. zal jest czasu z dziecmi, chociaz zastanawiam sie jakiego czasu konkretnie. Bedac wieczorem w domu i tak zazwyczaj siedzi z nosem w laptopie lub telefonie, albo drzemie na kanapie. Dobra, czasem cos upichci. ;) Malo kiedy aktywnie bawi sie z Potworkami. ;)
A najbardziej, na zmianie trybu pracy taty, skorzystaja wlasnie Potworki. Poniewaz M. bedzie rano w domu, Bi nie bedzie musiala zostawac rano w swietlicy, a Nik siedziec w przedszkolu od bladego switu. Zawsze mam wyrzuty sumienia zrywajac ich z lozek zaraz po 6 rano i wybiegajac z nimi z domu przed 7. Teraz beda mogli spokojnie dospac, zjesc w domu sniadanie, po czym tata zawiezie ich do placowek edukacyjnych dopiero przed 9 rano (Bi zaczyna lekcje o 8:45). A ze ja, bez porannej zabawy w szofera, bede docierac do pracy wczesniej, a co za tym idzie wczesniej z niej wychodzic i ich odbierac (jakies pol godziny po zakonczeniu lekcji u Bi), to w ogole tryb zycia Potworkow znacznie zwolni. Juz nie bede czula wyrzutow, ze dzieci moje spedzaja caly dzien w placowkach zamiast w domu i bardzo sie z tego sie ciesze.
Skoro juz dotarlam do tematu Potworkow.
Tak jak pisalam, w srode zawiozlam Nika na wycieczke przedszkolna, pojezdzilam na przyczepie z klujacym sianem, pomoglam synowi wybrac dynie, po czym odwiozlam go z powrotem do przedszkola. :) Ogolnie nie bylo zle. Tylko, chyba zeby przedluzyc cala atrakcje, kierowca traktora ciagnacego przyczepe, zamiast popedzic na pole z dyniami, wlokl sie niczym zolw oraz jechal zygzakiem przez cala farme, ech... W ktoryms momecie od kolysania wozu, az mi sie spac zachcialo i moze by mi autentycznie glowa opadla, gdyby nie to, ze siano naprawde porzadnie klulo mnie w dupsko. :D Po zebraniu dynii oraz powrocie do glownego budynku, dzieciaki dostaly po buteleczce domowego "apple cider", czyli czegos w rodzaju soku jablkowego, ale z przyprawami oraz jablkowego paczka. Potem siusiu i powrot do przedszkola. I koniec wycieczki. ;)
(Chlopiec i jego dynka, a w tle dyniowe pole)
Az sie czlowiek zastanawial "po TO wzielam wolne z pracy?!". Zauwazylam zreszta, ze jak rok temu wiekszosc dzieci przyjechala z rodzicami, tak w tym roku byla nas ledwie garstka. Nawet z dzieci zapisanych na pol dnia (gdzie u nas "pol dnia" to zaledwie 3 godziny, wiec te mamy napewno nie pracuja) wiekszosc przyjechala autobusem. Zreszta, sam Kokus byl rozczarowany, ze nie jechal school busem. A ja specjalnie dla niego wzielam wolne! :D Najwazniejsze jednak, ze wszystkie przedszkolaki (no prawie; jeden chlopczyk urzadzil histerie z rzuceniem sie na ziemie i szlochaniem niewiadomo o co) mialy frajde. A na kolejna wycieczke rodzice nie beda juz proszeni o towarzyszenie dzieciom, wiec spelni sie marzenie Nika o przejazdzce autobusem. ;)
Cala sroda to byl w ogole dzien w biegu. Wstalam rano, nakarmilam dziatwe, odwiozlam Bi do szkoly, a skoro juz tam bylam, odstawilam tez Nika do przedszkola. Mialam godzine do odjazdu autobusu z wycieczka, wiec podjechalam po kawe i wrocilam do domu na drugie sniadanie. Po czym nie chcialo mi sie tylka ruszyc z kanapy, a ze pamietalam zeszloroczne opoznienie, nie spieszylam sie specjalnie. Blad! Dojechalam do przedszkola punkt 10 i okazalo sie, ze dzieci ladowane sa juz do autobusu, tylko jedna z nauczycielek (niezbyt zadowolona) czeka specjalnie na mnie z Kokusiem. Ups. :D
Odbebnilam wycieczke, wrocilam do przedszkola, a tam... cwiczenia przeciwpozarowe! Cala ludnosc szkoly (przedszkole miesci sie w budynku gimnazjum) na zewnatrz. Nikogo nie wpuszczaja do srodka! Wrrr... Postalismy tak z 20 minut, w koncu pozwolili wejsc. Odstawilam syna, po czym ruszylam dalej.
Tak sie bowiem skladalo, ze M., majac badania przed nowa praca, dojechal na nie za wczesnie, mial do zabicia troche czasu, a ze byl w okolicy zapelnionej sklepami, spytal czy czegos nie potrzebujemy. A ja (glupia, oj glupia) zaproponowalam, zeby sie rozejrzal za kurtkami zimowymi dla Potworkow. Szczerze, to myslalam, ze po prostu nic nie znajdzie, tymczasem owszem, znalazl... Powiem tylko tak: nigdy wiecej nie wysle chlopa na zakupy ciuchowe dla dzieci! :D Kupil jedna kurtke dla Nika oraz trzy dla Bi, bo nie mogl sie zdecydowac. ;) Wszystkie kurtki dla Bi byly do oddania. Starsza jest wysoka, to prawda, ale rozmiaru na 8 lat jeszcze nie nosi. :D Zreszta i tak srednio mi sie podobaly. ;) Nikowa zostawilam, zeby nie robic mu przykrosci, bo jest porzadna, tylko smutna dla malego chlopczyka, prawie cala czarna... Mialam ochote oddac i ja, ale M. wydawal sie dosc podlamany faktem, ze nic nie "trafil" dla corki, wiec sie ulitowalam i ta zatrzymalam. ;)
Poniewaz wzielam caly dzien wolny w srode, postanowilam wykorzystac ten czas na oddanie Bibusiowych kurtek. Niby objechac dwa sklepy to pikus, poniewaz jednak w Hameryce nic nie jest blisko i pod reka, a dodatkowo byl potworny ruch na drodze (gdzie ci ludzie, do cholery, jezdza w srodku dnia?! :D) , zajelo mi to ponad 1.5 godziny! A do sklepow tylko wchodzilam, oddawalam i choc mnie korcilo, nawet nie spogladalam na polki oraz wieszaki. ;)
Musze tez nadmienic, ze w minionym tygodniu, pogoda postanowila poudawac, ze mamy sierpien. Bylo 27 stopni + 60% wilgotnosci. Mimo, ze lubie cieplo, to chyba jednak organizm odzwyczail sie od takich temperatur, bo po calej tej wycieczce, a potem objezdzaniu sklepow, kiedy wrocilam do domu, czulam sie spocona, nieswieza i marzylam tylko o prysznicu. A tu zaraz po dzieci trzeba bylo jechac, ech... ;) A wieczorem, po takim maratonie, oczy zaczely mi sie zamykac juz o 21. Jednak fizycznie, znacznie mniej daja po doopie dni spedzane w pracy. :)
A w czwartek, moj syn wrocil z przedszkola z dynia... na czole. ;) Mieli jesienny festyn, a w jego ramach malowanie twarzy. ;)
(A z tylu mozecie podziwiac cud techniki, ktory zagoscil w naszej kuchni :D)
Wtrace tez mala dygresje na temat rutyny. Mowi sie duzo o tym, ze niemowleta i male dzieci bardzo lubia poukladany plan dnia. Czuja sie wtedy bezpieczne, bo wiedza czego oczekiwac o kazdej porze dnia. Okazuje sie jednak, ze troche starsze dzieci, jak moje Potworki, tez zle znosza odchyly od codziennej rutyny. ;) W srode zawozilam ich do placowek edukacyjnych pozniej, wiec rozjechal nam sie plan poranka. O ile szczesliwi byli, ze moga zjesc sniadanie w domu, o tyle potem zazadali bajek. Mielismy czas, a ja musialam sie w spokoju wyszykowac, wiec wlaczylam. I pierwszy zgrzyt (czyt. pretensje i foch) mialam juz kiedy pora byla je wylaczyc.
Nastepnie, po podejsciu do przedszkolnej sali, Nik stanal jak wryty i odmowil wejscia. Normalnie kiedy przyprowadzam go o 7, jest pierwszy lub drugi, w klasie panuje cisza, a panie dopijaja kawe. A w srode byl juz prawie komplet dzieciakow, w sali wrzawa, ruch i chaos i Kokus przezyl lekki szok. Niech sie lepiej przyzwyczaja, bo od nastepnego tygodnia zawsze bedzie o tej porze docieral do przedszkola. ;)
To samo Bi. Myslalam, ze ucieszy sie, ze idzie prosto do swojej klasy, tymczasem dziecko przywarlo do mnie i uderzylo w placz, ze nie chce zostac w szkole! :O
Rutyna. Kochana, zbawienna rutyna, tylko ona trzyma mnie (i Potworki) przy zdrowych zmyslach. :D
W ten sposob doszlismy do ostatniego watku, czyli dlaczego posiadanie w domu zerowkowicza, przyprawia mnie o bol glowy.
Po pierwsze, w czwartek Bi wrocila ze szkoly bez kamizelki oraz bez bidonu na wode. O ile kamizelke przyznala, ze zostawila w szafce, o tyle bidon przepadl. Moje dziecko nie ma pojecia co sie z nim stalo. A zawsze chwalilam Bi, ze jest dosc ogarnieta i pieknie pilnuje swoich rzeczy... :(
Po drugie, od minionego tygodnia, Bi dostaje... TAMTARAMTAM... prace domowa!!! :O W zerowce! Co prawda zadania dzieciaki dostaja na 4 dni, bo pakiet otrzymuja w poniedzialki, a do oddania jest on w piatek, ale mimo wszystko... Wiecie jak wygladaja teraz moje wieczory?
Wpadam do domu przed 17. Zanim wypakuje wszystko z auta, pojemniki po lunchu wrzuce do zlewu, odgrzeje obiad, itd. jest 17:30. Zanim wszyscy zjedza (Nik okropnie sie guzdrze) jest 18. Wtedy predko sprzatam ze stolu, zeby Bi mogla usiasc do lekcji. Ona pisze, a ja usiluje np. zaladowac zmywarke, albo w pospiechu zaczynam obiad na nastepny dzien, co chwila przerywajac, bo Starsza potrzebuje, zeby jej przeczytac instrukcje, lub chce sie upewnic ze dobrze wykonuje zadanie. Czescia pracy domowej jest tez kolorowanie obrazkow na kartkach, co Bi uwielbia, wiec robi dokladnie i z namaszczeniem, a przez to baaardzo powoli. Zanim wiec odrobi dzienna porcje pracy domowej (wszystkiego naraz w zyciu nie zrobilaby jednego wieczora) jest niemal 19. Wtedy zostaje tylko godzina do pory spania Potworkow.
Oprocz "kart pracy", czescia pracy domowej sa gry, majace dzieciom pomoc w zapamietaniu tzw. "SNAP words", czyli prostych i czesto wystepujacych wyrazow (jak: is, like, the, a, can, itp) ktore dziecko powinno czytac automatycznie, bez literowania. Pytanie tylko, kiedy mamy sie w nie bawic?! Nie mam sumienia zabierac Bi tej ostatniej godziny swobodnej zabawy. W zeszlym tygodniu, w czwartek (czyli ostatniego dnia przed oddaniem pakietu), napredce wypisalam na karteczkach wyrazy i zagralysmy w kilka gier, tylko po to, zeby Starsza mogla z czystym sumieniem zaznaczyc, ze sie w nie bawila. :/
Nie podoba mi sie to. Zupelnie mi sie nie podoba. Po pierwsze, nienawidze robic wszystkiego w takim szalonym pospiechu. Po drugie, wole zeby moje dziecko mialo wiecej czasu na swobodna zabawe niz marna godzine. Po trzecie, mam jeszcze Nika. W tej chwili, kiedy Bi odrabia lekcje, Mlodszy albo wypelnia wlasne karty pracy (ktore w przedszkolu nie sa obowiazkowe, ale jesli dziecko je wykona, dostaje naklejke), albo skacze po ojcu. ;) Od nastepnego tygodnia, M. nie bedzie wieczorem w domu. Nie wiem jak ja - jedna osoba, mam pogodzic ogarnianie wszechobecnego i niekonczacego sie burdelu, pomocy Bi w lekcjach i zabawianie Nika... :( Juz teraz, po polozeniu dzieci spac, czuje sie jak kon po westernie. Bez M. bede chyba zasypiac podczas wieczornego czytania dzieciom ksiazek... :/
I na tym skoncze te gorzkie zale. I tak juz chyba pobilam swoj rekord tasiemca. Nikt nie bedzie chcial tego czytac! ;) Zostawie Wam za to zdjecie naszego jesiennego ogrodu. Prawda, ze pieknie?
(Trzech wariatow, chociaz trzeci - pies, w tych kolorach niemal niewidoczny :D)
Ja dotarłam do końca! Co do lodówki. Super, że to się już skończyło. Ileż można? Przecież to hAmeryka nie Polska! Druga rzecz - "wycieczka" hmm głupio to zrobili, raz dwa i po wycieczce. Ledwo przyjechali już wyjeżdżają. I jakoś wydaje się być bez szału.. faktycznie trochę tych zawirowań macie ostatnio. Ślicznie ma ogrodzie. W Poznaniu ostatnio od prawie 2 tygodni leje. Bywają dni, że nie da się wyjść z dzieciakiem na dwór :/ a jak nie pada deszcz, to mamy +11i mega wiatrzysko przez co odczuwalna jest 2,3st na plusie :( i szaro. Deprecha jak nic.
OdpowiedzUsuńI nas ten ziab oraz szarosc dogonily. ;) Od wczoraj mamy przymrozki w nocy, a w dzien raptem 8-9 stopni. A od jutra, przez kilka dni ma padac. Wsam raz na pozegnanie pazdziernika i przywitanie listopada. ;)
UsuńWierz mi, pod wieloma wzgledami, ta Hameryka jest gorsza niz Polska. :D
Agato, oczywiscie, ze czytam i to dokladnie i do konca! Zaczynajac od pracy- gratulacje i powodzenia w nowej pracy!!Zmiany wielkie i choc pewnie na poczatku bedzie ciezko z czas wyjdzie wam na lepsze!Lekko nie bedzie...ale Agata, Potworki rosna.
OdpowiedzUsuńLodowka piekna- moj Menzon bylyby zachwycony- mamy Samsunga z roznymi takimi i to jego "milosc"- oby wam lata sluzyla!
Slodka ta Twoja "dynka" akolory jesiennego ogrodu cudowne!
Widze, ze moj komentarz tez tasiemcowy ;)
Wiem, wiem, Potworki rosna i bedzie coraz latwiej. Juz dostrzegam zalety - M. byl sam w domu i z nudow wysprzatal chalupe! :D
UsuńHehe, nasza lodowka tez M. zachwyca sie bardziej niz ja. A niby kuchnia to domena bab! :D
Lubie tasiemcowe komentarze! ;)
Z ta praca to rzeczywiscie nieciekawie, a zmiania M. przypomina mi moja, chociaz ja siedze do 24..5 I rano wstaje z dziecmi by zawiezc I odebrac ich ze szkoly. Na pewno jakos ulozycie sobie plan tygodnia - da sie tak zyc :-)
OdpowiedzUsuńA zadania domowe sa u nas na porzadku dziennym od polowy wrzesnia... :-(
I jeszcze powoli zaczynaja sie uczyc irlandzkiego... super :-/
Bi ma codziennie 20 minut... hiszpanskiego! :D Ktorego uczylam sie w lyceum, ale teraz pamietam raptem kilka wyrazow. ;)
UsuńPraca domowa to zmora, ale w tym tygodniu nauczycielka zadala mniej niz ostatnio. Moze jacys rodzice zglosili sprzeciw? ;)
Jasne, jakos sobie to poukladamy. Dzieciaki bardzo skorzystaja na tej zmianie, a my z M. bedziemy nadrabiac tesknote w weekendy. :D
Piękna jesień u was, u nas ponuro i buro na ten moment. Niech lodówka dobrze działa, żeby już nie trzeba bylo o niej spiewać :) Poza tym facet i zakupy? Dla dziecka? VCo Ty kobieto myślałaś? Ciesz się, że Bi nie dostała kurtki moro :P
OdpowiedzUsuńMyslalam, ze M. spojrzy na wieszaki w dziale dziewczecym i sie podda. A on uparl sie cos znalezc! :D
UsuńU nas buro i ponuro ma byc od jutra, ale tylko przez kilka dni. Potem znow ocieplenie, na ktore bardzo licze. :)
Kobieto Ty to książkę mogłabyś napisać :D Kurka nie wiem od czego zacząć. Może od wycieczki bo cos ok czwartku okazało się ze wychowawca mojej Martyny wytypował ja ma konkurs recytatorski i wszystko fajnie ale okazuje się ze najlepiej gdybym to ja ją na ten konkurs zawiozla i z nią została. Niby ma być jeszcze jedno dziecko ale z nauczycielem dzieci do auta wsiąść nie mogą a na dwójkę brać autobus? Nie wiem jak to wyjdzie jeszcze, konkurs jest na początku listopada. Więc Hameryka od Polski daleko nie pada.
OdpowiedzUsuńZ dzieciowych względów to super, że praca Wam się mija ale jednak fajnie spędzić wieczór razem. Na szczęście to przejściowa sytuacja.
U nas w zerowce prac domowych nie ma ale zupełnie Cię rozumiem, ja w domu jestem o 18 zanim ogarnę wszystko to jest 19, a za rok pierwsza klasa wiec juz jakieś szlaczki trzeba będzie robić. Dobrze ze starszą jest obowiązkowa i generalnie lubi wszelkie plastyczne rzeczy.
Lodówka na wypasie :)
Ciekawa bylaby ta ksiazka. Kto by to czytal... :D
UsuńUlala, konkurs recytatorski! Brzmi super! Tylko ta logistyka... :/
Wlasnie, przejsciowa niby, ale wczesniej mowili, ze pol roku, a juz drugiego dnia pracy wspomnieli cos o calym roku... :D A wieczory, coz, bedziemy nadrabiac w weekendy. ;)
Moja narazie tez z zapalem siada do lekcji. Co ciekawe, siada tez Mlodszy, ktory wcale nie musi! :D Ale to akurat dobrze, bo nie musze mu wymyslac zajecia. ;)
Czyli do 4 razy sztuka - najważniejsze, że saga lodówkowa zakończyła się sukcesem.
OdpowiedzUsuńWe Włoszech ostatnio wybuchła polemika na temat zadań domowych, których podobno jest o wiele wiele za dużo -rodzice się burzą, że dzieciaki nie mają czasu na nic i nawet niedziele spędzają nad książkami.
Tutaj slychac dokladnie takie same protesty. Ale czy cos dadza? Ja nie mam ogolnie nic przeciwko pracy domowej, jesli jest zadawana w ilosci zdrowo rozsadkowej. Np. w zeszlym tygodniu (i to na pierwszy raz!), nauczycielka zadala stanowczo za duzo. Bi siedziala nad kartkami codziennie przez prawie godzine! To za duzo na 5-latke.
UsuńPoza tym, jestem przeciwna pracom domowym dla dzieci, ktore nie umieja czytac. W tej chwili, musze odrabiac zadania razem z Bi, bo sama nie przeczyta instrukcji. A do tego, mam przeciez na glowie Nika oraz caly dom. :/
Powodzenia dla M. Te pół roku szybko minie, choć jestem pewna, że poukładacie sobie wszystko z czasem.
OdpowiedzUsuńCo do lodówki. Wygląda imponująco, niech Wam długo służy. My po przeprowadzce zastaliśmy też wypasioną lodówkę z jakimś głupim alarmem, który budził nas co chwilę w nocy. Na szczęście M. opanował sytuację.
Z pracą kilka lat temu miałam podobnie. Groziła nam likwidacja. Miałam pietra, bo o moja pierwsza praca i chyba miałabym problem odnaleźć się w nowej, oczywiście o ile bym ją znalazła. M. miał łatwiej, bo z niejednego pieca chleb jadł.
No wlasnie... Zanim M. zaczal prace, mowili mu o pol roku. Teraz, po dwoch dniach, mowia juz o calym roku... ;)
UsuńMam nadzieje, ze lodowka chociaz posluzy dluzej niz ostatnia, bo niecale 5 lat to duzo za krotko.
Ta niby moja pierwsza praca nie jest, ale pracuje tu juz tak dlugo, ze prawie wroslam w swoje biuro. I tez mam pietra. :D
Gratulacje dla małżonka - niech mu będzie dobrze w nowej pracy. Tobie życzę, byś pewnego pięknego dnia też znalazła coś fajnego:)
OdpowiedzUsuńMalzonek, po dwoch pierwszych dniach, ma mieszane uczucia, ech... ;)
UsuńCiesze się bardzo , że M znalazł nową pracę . Oby mu się tam wiodło jak najlepiej . I oby jak najszybciej przeszedł na pierwszą zmianę - tak żebyście mogli spędzać wieczory wspólnie .
OdpowiedzUsuńA wizji zmiany pracy nie zazdroszczę . I po cichu liczę , że jednak takiej potrzeby nie będzie .
Lodówka wygląda okazale . Niech służy długie lata . Tak po cichu .
Wlasnie, ciiii... ;)
UsuńEch, tez licze po cichu, ze firma rozwinie skrzydla pod nowym zarzadem. Ale to tylko czas moze pokazac...
Ja rowniez mam nadzieje, ze M. szybko uda sie przejsc na pierwsza zmiane, chociaz teraz szefostwo przebakuje cos o roku, a nie polroczu... :/
Hmmm... Po takim tasiemcu nie wiem co tu skomentować ;-) Po pierwsze ja przeczytałam od deski do deski z miłą chęcią :-) Jesienny ogród wygląda pięknie. Co do rutyny to zgadzam się w 100%, raz "wyjątkowo" pozwalam Anetce obejrzeć bajki przed wyjściem do przedszkola i teraz co rano słyszę "ale wyjątkowo dziś... mogę???" Również gratuluję małżonkowi nowej pracy, oby pół roku szybko zleciało, dla mnie popołudnia i wieczory są najgorsze jak męża nie ma w domu, ale cóż... trzeba sobie radzić :-)
OdpowiedzUsuńNiestety, trzeba, nie ma innego wyjscia. :)
UsuńO tak, dzieciom da sie palca, to prosza o cala reke. Nie ma, ze tylko troche, czy tylko raz. ;)
Ale u Was piękna jesień! I Synka też fajna:)
OdpowiedzUsuńDobrze, że przygody z lodowka zakończyła się pomyślnie. No macie teraz lodówke wypasiona!
Zgodnie z blogowa zasada, zeby niczego nie chwalic, bo sie spiep**y, temperatura spadla na leb na szyje, a jutro ma lac. :)
UsuńLodowka naprawde robi wrazenie i mam nadzieje, ze posluzy dluzej niz ostatnia. :)
Heh faktycznie troszke malo tej trawki, albo i zero. Pamietam, ze w dziecinstwie przejazdzka przyczepa to bylaw dla nas ogromna atrakcja, tylko ze jezdzilismy na wozie z sianem ktory mail z 2, 5 metrow wysokosci, a my siedzielismy na samej gorze trzymajac sie sznurkow od snopowiazalki :)
OdpowiedzUsuńZero, zero, tam byly same suche badyle! ;)
UsuńJa na wozie z sianem nie mialam okazji jezdzic jako dziecko, ale za to zjezdzalam ze stogow jak z gorki. Ale byla zabawa! :D