Post ten "pisze" dla Was od miesiaca. ;) Chodzi mi on po glowie i gra w duszy odkad wrocilam z urlopu, ale jakos nie moglam przysiasc, skupic sie i skonczyc...
Pamietacie kokusiowego "skulcybyka" z przedostatniego posta o gadaniu Potworkow? Jesli cofniecie sie do tamtego dialogu, przeczytacie, ze "skurczybykiem" okreslil zwierzaka, ktory obgryza nasze warzywa.
No wlasnie...
Juz pierwszego dnia po wyjezdzie, ciotka M., ktora opiekowala sie Maya, wspomniala przez telefon, ze cos nam zzera warzywa. Wtedy, daleko od domu, podnieceni poczatkiem urlopu i pieknym miejscem do ktorego trafilismy, stwierdzilismy, ze martwic bedziemy sie PO wakacjach.
Coz... Pierwszy dzien po powrocie, to bylo brutalne zderzenie z rzeczywistoscia. Nie tylko polnoc przywitala nas chlodem, nie tylko przed nami byla perspektywa powrotu do pracy juz nastepnego dnia, ale jeszcze stan warzywnika doslownie zalamywal.
Na zdjeciach nie bedzie tego dobrze widac, bo zrobilam je przed wypieleniem (a chwasty niezle zaszalaly podczas naszej nieobecnosci...), ale wszystkie pnace sie pedy ogorkow zostaly zerwane i obgryzione...
(Jak sie przyjrzec, widac zaschniete na sznurku "wasy", po ktorych ogorasy sie wczesniej piely)
Z fasolki pozostaly badyle niemal pozbawione lisci.
Koperek "skoszony" niemal do samej ziemi.
Liscie buraczkow cale przeorane, ale to juz robota slimakow...
Groszek, ktory przed naszym urlopem pial sie radosnie po sznurkach, teraz poobrywany i smetnie plozacy sie po ziemi...
Z jednego krzaczka jagod zostaly nedzne resztki.
Z drugiego tylko ziejaca w ziemi dziura. :/
Troche zajelo nam znalezienie winowajcy takiego stanu rzeczy... A podejrzanych byla cala rzesza. Normalnie obwinilabym kroliki, szczegolnie ze futrzasty "przestepca" wykopywal sobie przejscie pod plotkiem, tyle, ze tych w tym roku w ogole nie widzialam. Wiewiorki oraz chipmunk'i tez byly na liscie, ale te sa niewielkie i nie wyobrazam sobie, zeby zerwaly z tyczki caly ped ogorka. Nie mowiac juz o tym, ze nie bawilyby sie w podkopy, tylko przeskakiwaly przez siatke. Przez chwile zlapalismy falszywy trop, kiedy na jednym z krzaczkow ogorkow, znalazlam to:
"To" wyglada moze niepozornie na zdjeciu, ale mialo okolo 10 cm dlugosci, a grube bylo na 2 cm (w najszerszym miejscu)! W zyciu nie widzialam takiej gasiennicy! Niewiele owadow mnie obrzydza, ale tego nie moglam dotknac, nawet przez rekawiczki... Wzielam potworkowa lopatke, ktora podwazylam stworzenie i stracilam do wiaderka. A i tak az mi sie zbieralo na mdlosci. ;) Doszlam do wniosku, ze jesli jest ich w warzywniku wiecej, to nie dziwota, ze wyglada on jak wyglada. Mimo jednak intensywnej inspekcji oraz zagladania pod prawie kazdy listek (ktorych wcale znowu tak wiele nie zostalo), wydawalo sie, ze gigantyczna gasiennica byla tylko jedna... Poza tym, znowu, gasiennice nie zerwalyby ogorkow z ich tyczek...
Odchodzac od tematu, gasiennica skonczyla dosc tragicznie... Nie zamierzalismy wypuszczac jej z powrotem do ogrodu, oczywiscie. Ja mialam zamiar spryskac ja srodkiem na owady, M. spuscic w kiblu. Niestety, w miare "szybka" smierc nam nie wyszla, bowiem Nik oswiadczyl, ze to jego "psyjaciel" i nie pozwolil nam jej ruszyc. Nosil ja ze soba w wiaderku caly dzien i byl zachwycony kiedy nastepnego ranka nadal w nim tkwila (zapomnielismy dyskretnie pozbyc sie intruza, kiedy Nik zasnal). Chcial ja nawet zabrac do kosciola i troche zajelo nam wyperswadowanie mu tego pomyslu... ;) Kolejnego dnia w wiaderku, gasiennica jednak juz nie przezyla...
Sporo czasu spedzilam z wujkiem Google'm, zeby dowiedziec sie, CO to wlasciwie bylo, a raczej ktory motyl lub cma produkuje takie egzemplarze. Nic jednak nie znalazlam. Wyglada to na jakis wybryk natury. ;)
Wracajac do ogrodu. Wiecej gigantycznych gasiennic nie zarejstrowalam, slimaka namierzylam raptem jednego (chociaz wiem, ze musi ich byc wiecej), a warzywnik wygladal coraz gorzej. Na poczatku zjadane byly tylko swiezutkie, soczyste nowe pedy ogorkow i cukini.
Te jakos sobie jednak radzily, wypuszczaly nowe liscie w miejsce tych zjedzonych i nadal kwitly. Uznalam, ze jakos przelkne strate fasolki oraz groszku, bo te wygladaly na konczace zywota, byle reszta warzyw dala jako takie plony...
Niestety, nasz szkodnik przerzucil sie na swieze warzywka.
(Jednego dnia, cukienie wygladaly tak)
(Kolejnego tak. Trzeciego, nie bylo nawet co zbierac. Chyba posmakowalo :/)
(Smakowaly tez baklazany)
A my w koncu namierzylismy dziada, kiedy dojrzelismy go spierdzielajacego wlasnie z warzywnika. Moje Drogie, przedstawiam Wam: Swistak amerykanski!
Duzy gryzon, spokrewniony z wiewiorkami, ale sporo od nich wiekszy. I prawdziwa, okazuje sie, plaga, jesli namierza ogrod warzywny... :/
Niestety, z jakiegos powodu, swistaki nie boja sie zbytnio ludzi... Nawet "nasz", kiedy zauwazylam go w warzywniku, wychodzilam na taras, krzyczalam, gwizdalam, tylko stawal bez ruchu, nasluchujac. Dopiero, kiedy wyraznie bieglam w kierunku ogrodu (albo wypuszczalam psa), uciekal pod szopke. Niestety, takie ploszenie nie dawalo zadnych efektow. Szkodnik konsekwentnie wracal.
Wypowiedzielismy draniowi wojne.
Kupilismy spray'e z odstraszaczem. Podzialaly na 3 dni... :/
Potem kupilismy klatke. Przetrzepalam internet w poszukiwaniu najlepszej przynety. Poswiecilam kilka (i tak juz nadgryzionych) cukinii oraz baklazanow (tylko dwie cukinie udalo mi sie zerwac zanim zostaly pozarte). Z bolem serca oraz tesknym burczeniem zoladkow, wpakowalismy nawet do klatki kawalki swiezego melona, ktory podobno jest najlepsza przyneta... Niestety, swistak okazal sie dla nas za sprytny... Klatke omijal, ale nadal konsekwentnie doprowadzal warzywnik do ruiny... My zas lapalismy cala rzesze jego glupszych kuzynow...
(Widzicie w jakim skupieniu przyglada sie "wiezniowi" Nik? :D)
Tak, to wiewiorka... Wiekszosc udalo nam sie wypuscic, tylko jedna nie przezyla calego dnia w klatce, kiedy chwycila sie podczas naszego pobytu w pracy. Maz moj wyrzucil ja w las, nieopatrznie mowiac Nikowi, ze wiewiorka spi. Mialam z nim przez kilka dni niezla przeprawe, kiedy co chwila probowal pojsc popatrzec na "spiacego" wiewiora... :/
Ponad dwa tygodnie zastawialismy klatke, liczac na to, ze cholernik w koncu sie zlapie i wywieziemy go kilkadziesiat kilometrow od domu, na lake przy pracy M...
W koncu jednak musielismy przyznac sie do kleski. Swistak smial nam sie w nos, a warzywa wlasciwie dogorywaly... Szczegolnie ogorki, ktore poobrywane, pozbawione mlodych pedow lezaly nedznie na ziemi. Na fasolke oraz groszek w ogole balam sie spojrzec. Wlasciwie to kazde kontrolne zagladniecie do warzywnika doprowadzalo mnie niemal do lez. Nawet zdjec nie mam, bo wlasciwie spisalam go na straty...
Kilku kolegow z pracy M., ktorzy mieli (nie)szczescie zmagac sie ze swistakami w ogrodzie, poradzilo nam, zeby w tym roku odpuscic sobie warzywnik i sprobowac dziada zlapac na jesien, kiedy bedzie malo swiezego pozywienia i jest szansa, ze pojdzie na przynete. Kiedy jednak siedlismy i podliczylismy ile pieniedzy poszlo na ziemie, kompost, sadzonki, nasiona, oraz ile czasu i energii juz poswiecilismy, M. na przekopanie, ja na sadzenie i pielegancje, zalamalismy sie. Skazac to wszystko na pozarcie przez jakiegos cholernego szkodnika?!
Teraz... niektore z Was moga nas potepic, ale... postanowilismy nie odpuscic tak latwo. Skoro nie udalo sie zlapac go zywcem, postanowilismy rozsypac trutke... Nie jestem zwolennikiem mordowania, jak by nie patrzec, niewinnych stworzen, ja nawet malo co pryskam w ogrodzie, ale tu chodzilo o byc albo nie byc mojego warzywnika...
Stresa mialam jak cholera. Ponuro przepowiadalam M., ze wytrujemy pol lasu, chociaz tak naprawde najbardziej balam sie, ze trutki nazre sie Maya. Co prawda, "niewidzialny plot" nie pozwala jej zapuszczac sie az pod nasz lasek, ale wiadomo, licho nie spi. Ktos zapomni zalozyc jej obroze, albo wyczerpia sie w niej baterie i nieszczescie gotowe... :O
Suma summarum.
Od rozsypania trutki, swistaka nie zarejstrowalismy. Mialabym nadzieje, ze po prostu przeniosl sie do sasiadow, ale mysle, ze pasie sie teraz na lakach w innym swiecie...
Szkoda mi go troche, ale za to moj warzywnik pomalu odzywa. Fasolka odzyskala liscie, kwitnie i pojawily sie pierwsze straczki. Baklazany rosna na potege. Groszek wybujal i codziennie zrywamy coraz wiecej straczkow z soczystym groszkiem, ktory polubil nawet Nik. Koperek odrasta. Ogorki nadal nie pna sie jak powinny, ale wypuszczaja boczne pedy, dzielnie kwitna i produkuja ogorki. Udalo mi sie zakisic dwa pierwsze sloiki.
Nie bedzie tylu ogorkow, ilu oczekiwalabym z 20 krzaczkow, ale jeszcze ze 2-3 sloiki powinny wyjsc. Najgorzej, o dziwo, ma sie cukinia, ktora w zeszlym roku rosla mi jak szalona. Niby odrosly jej liscie. Niby kwitnie. Ale rosnie tylko jedna, mala cukinka. Nie wiem, czy juz za pozno w sezonie?
Tak sie maja sprawy warzywnikowe. Pozostal niesmak z powodu otrucia zwierza, zamiast humanitarnego wywiezienia, ale skoro zlapac sie nie dal...
Ogolnie, w tym roku w ogrodzie jakas plaga. Najpierw swistak oraz gasiennice - giganty. Czerwone zuki nadal pozeraja mi lilie, a najczesciej wystarczylo je raz, dwa razy spryskac i po sprawie... Inwazyjne, japonskie zuki, zjadaja mi krzaczki malin. A na dokladke, mam myszy w samochodzie! Tak, dobrze przeczytalyscie: w samochodzie! W ktoryms momencie wszedzie bylo pelno "bobkow", pogryzione plastiki... Dokladnie odkurzylam auto (wiadomo, Potworki smieca i krusza, wiec gryzonie mialy pewnie uczte), wyczyscilam wszystkie gumowo - plastikowe czesci. Teraz slady (czyt. odchody), pojawiaja sie w znacznie mniejszej ilosci, ale codziennie znajduje 1-2 kupki... :/ Chyba bede musiala zastawic pulapki we wlasnym samochodzie... :(
O.M.G. Po pierwsze gąsienica..bleee jakie to wielkie i obrzydliwe. Ale mojemu Bratankowi na bank by się spodobała :/ Obrzydliwe toto. Uśmiałam się wyobrażając sobie Nika z gąsienicą w kościele ;)))) ale widząc te warzywa też bym się złamała. I też szukałabym tego kto doprowadził ogród do ruiny. Ale ten świstak... Jezu w życiu bym na to nie wpadła, że przyjdzie do domostw. A dał się pogłaskać?;)) hihi. Poza tym, myślisz, że nażarł się trutki?? Może zwyczajnie coś mu nie pasowało i już nie przychodzi? I jeszcze, jak skubany sie tam do Was dostał?? A dzieci widziały zwierzątko?;) dobrze, że warzywa odżyły :)) pozdrosy z Żagania! :)
OdpowiedzUsuńAnula, prześlesz mi zaproszenie na bloga? Zaskoczyłaś minie nagłym zamknięciem, przeczytałam ostatni post i chyba przeoczyłam to, że zamierzasz zniknąć :) mail: red_sonia@poczta.fm
UsuńNie wykluczam, ze swistak po prostu sie wyniosl w cholere... ale slabo w to wierze. Nie sadze, zeby porzucil takie dobre zrodlo zarcia.
UsuńTego wlasnie nie moge zrozumiec, bo swistaka (zakladam, ze to ten sam) widujemy kolo naszej szopki praktycznie od wprowadzenia sie do domu. Ale on nigdy wczesniej nie wlazl nam w warzywa! :/
Te swistaki podobno, dokarmiane przez ludzi, potrafia podejsc tak blisko, ze prawie jedza z reki. Szkoda takiego ufnego, ladnego stworzenia, ale kurde... :/
Gasiennica byla ohydna, to fakt. Nawet teraz jak wspominam, zoladek podchodzi mi do gardla, bleeee...
Ja bym była chyba w stanie znieść świstaka i gąsienice . Ale myszy ? Fuj . Bleee . W samochodzie ? Nienawidzę gryzoni . I wydałabym wszystkie pieniądze na trutki .
OdpowiedzUsuńJa akurat myszy sie tak nie brzydze. A w aucie wystarczylo podlozyc pulapki raz i tej samej nocy zlapala sie cholera. Wyglada, ze byla tylko jedna, bo pomimo kolejnych pulapek, juz nic nie zlapalismy. :)
UsuńPocieszęCię, że ja walczyłam z mszycami, które to się okazały mszycami nie być i jak wreszcie im odpuściłam, bo po prostu mialam dość to się wyniosły ;) Cukinia u mnie marna, w tamtym roku o tej porze to rozdawałam ją na prawo i lewo bo miałam przesyt, a w tym? Raptem dwie były :( Reszta jak już jest taka ok 10 cm to robi się żółta (siałam zieloną odmianę ;) i przy końcówkach zaczyna gnić lub schnąć (podlewam z umiarem). Także nie wiem co się dzieje. Za to we folii pomidory przerosły moje oczekiwania, są wielkie i jest ich dużo, to samo tyczy się koktajlowych - ilość niesamowita i to zarówno żółtych jak i czerwonych, papryka też coraz ładniejsza jest i rośnie jej w miarę :)
OdpowiedzUsuńTakiego świstaka to moje dziewczyny chętnie by przygarnęły jako zwierzątko domowe. Ślimaki już hodowały ale wszystkie uciekły :D
O widzisz, czyli to ogolnie jakis slaby rok dla cukinii... Ja rok temu tez szukalam nowych przepisow, itd., bo nie moglismy przejesc tego co obradzalo. A w tym roku kilka malych cukiniek i w dodatku polowa pozarta przez swistaka... :/
UsuńPapryki oraz baklazany tez mi dobrze rosna. Ale pomidory bardzo slabo. :( I w ogole przez ta walke ze szkodnikami, czuje sie zniechecona i zaczyna mi byc wsio ryba... :/
:O jakie paskudztwa się przypałętały!!
OdpowiedzUsuńPlaga w tym roku, PLA-GA! :(
UsuńOj pod dostatkiem tam u was zwierzat ;)
OdpowiedzUsuńA tak serio, to nie zazdroszcze.... jakos nie mialabym ochoty na takowe spotkania... bo i sie brzydze..i nawet chyba boje :)
A swojskie ogoreczki- nawet dwa trzy sloiki to juz luxus :)
Nie, no jasne. Zawsze to sa 3 sloiki wlasnych, niepryskanych ogorasow. ;) Tyle, ze rok temu mialam niewiele mniej ogorkow z zaledwie 6 krzaczkow... :/
UsuńZal mi tego swistaka, ale poniekad rozumiem twoj bol. Starszak tez pokochalby gasienice I nie dal jej nikomu zabic. A z tymi myszami to nieciekawie. Ja mam luksus, ze mam kota w domu I myszy wkolo brak (uff)
OdpowiedzUsuńMy zawsze mielismy cala ferajne kotow sasiadow maszerujacych przez nasz ogrod. I myszy w domu nie mielismy juz od kilku lat. Ale w tym roku kotow nie widze (na wiosne widywalismy lisy i nie wiem czy ich nie przegonily), wiec moze myszy wracaja? Mam nadzieje, ze nie. Narazie zastawilismy pulapki i zlapalismy w aucie mysz. Jedna, ale nie wyglada, zeby bylo ich wiecej.
UsuńO Boze, tyle pracy ...
OdpowiedzUsuńWasnie to chyba jest najgorsze. Czlowiek doglada, pielegnuje, podlewa... A potem taki szkodnik w ciagu kilku dni doprowadzi wszystko do ruiny. :(
UsuńOj nie miałabym cierpliwości i nerwów do ogródka, pewnie bym się poddała, ale super że się udało bo plonów Wam mogę pozazdrościć. Nam pozostaje targ, a i tak jest pysznie, tylko satysfakcja mniejsza.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze wlasny ogrod to spora satysfakcja. ;) Chyba, ze szkodniki wszystko zezra... :/
UsuńKochana, ciocia Marta Cię rozgrzesza :) Po drugiej stronie tęczowego mostu na pewno jest mu dobrze...
OdpowiedzUsuńA tak serio-pamiętasz, jak pomstowałam na nornicę, które spowodowały u mnie tyle strat? Nie miałam żadnych sentymentów. I nie czuję się, jakbym była bez serca :) Mam serce do kwiatów, nie do szkodników :)
A Nikuś mnie rozczulił- no taki kochany chłopiec. I do kościółka chciał wziąć psyjaciela :)
Lila zazwyczaj przyjaźni się ze ślimakami i biedronkami. Te pierwsze przeżywają wyzwania, które niesie za sobą przyjaźń z L., biedronki? Żadnej się nie udało. Idą spać, tak jak u Was wiewiórki :)
Buziaki!
Haha, pamietam, ze jak bylam chyba w wieku Bi albo tyci starsza, to "uczylam" biedronki plywac. Chyba malo ktora to przetrwala. ;)
UsuńA mnie jakos tego swistaka szkoda, bo on mieszkal pod nasza szopka od kilku lat i poki sobie tak pokojowo koegzystowalismy, bylo ok. No, ale musial, no musial skurczysyn wlezc do mojego warzywnika! :/
A świstak siedzi i zawija? Czy tylko wpieprza? :P
OdpowiedzUsuńNasz niestety wylacznie wpieprza... :/
UsuńA to skulczybyk... wchodząc, myślalam, że zastałaś to samo co ja w ogrodzie po powrocie. Przez deszcze i dość ciepłe w sumie nadal dni, wszystko mi tak porosło, łącznie z chwastami, jakby to był conajmniej maj, a nie sierpień.. nie mogę się odgrzebać w pracach ogrodowych...
OdpowiedzUsuńLas chwastow tez zastalam. Ale nie zszokowal mnie az tak, jak zniszczenia...
UsuńA wygląda tak uroczo szkodnik jeden.
OdpowiedzUsuńDokladnie! Kiedy opowiedzialam mojemu tacie, co to za "skulcybyk" wlazl nam do ogrodu, jego reakcja bylo: "Ten taki puchaty misiek?!". ;) No tak, ten wlasnie...
Usuń