Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 19 sierpnia 2014

Zoo? Nie, dziekuje!

Jak sie pewnie domyslacie, bedzie o kolejnej, rodzinnej wycieczce. I tego... hmm... bede narzekac... ;)

Co do wyprawy do zoo, od poczatku mialam mieszane uczucia. Rozdarcie poglebialy jeszcze opinie innych rodzicow dzieci w podobnym wieku jak Bi i Nik. Popytalam znajomych i rodzine, poczytalam blogi i stwierdzilam, ze ile dzieci, tyle opinii. Jedni odradzali nam pomysl, mowiac ze ich dzieciaki sie wynudzily i marudzily. Inni twierdzili, ze ICH maluchy byly zachwycone.

Dlatego tez odkladalam ta wycieczke w czasie, ciagle sie zastanawiajac. Szala przewagi na "za" przechylila sie, kiedy moj malzonek zaczal namawiac coraz gorecej na wycieczke do zoo, ale w Nowym Jorku. Przerazila mnie mysl o niemal 3-godzinnej jezdzie z dwojka dzieci, ktore dotychczas w aucie spedzily najwyzej godzine. Przerazila mysl o calodziennym lazeniu (to jedno z najwiekszych zoo w kraju) z Bi i Nikiem, ktorzy moga wcale nie byc zwierzakami zainteresowani i urzadzac histerie na potege. A potem jeszcze trzeba by wracac kolejne 3 godziny do domu... Dlatego stwierdzilam, ze zanim podejmiemy sie wyprawy do Nowego Jorku, trzeba sprobowac czegos bardziej lokalnego i zobaczyc czy Potwory w ogole beda zainteresowane.

Okazalo sie, ze (jak zwykle, hehe) mialam racje. Niko mial cale zoo i zwierzeta w glebokim powazaniu. O dziwo dal sie wsadzic do wozka, ktory wzielismy bez wiekszej nadziei, ze wysiedzi w nim dluzej niz 10 minut i przejezdzil w nim niemal caly czas, ktory tam spedzilismy. Bi interesowala sie zwierzetami na poczatku, ale jak sie przekonala, ze nie tylko nie da sie ich poglaskac, ale do wiekszosci nawet nie mozna sie zblizyc, kazdy wybieg lub klatke kwitowala "Oooo... Jus nie ciem paciec, idziemy dalej...". Wiecie co wzbudzilo u niej najwiekszy entuzjazm? Klatka z SOWA! Nie zrobilam zdjecia, ale Bi niemal skakala w miejscu, powtarzajac "Hu-hu-huuu!!!". Sowy bowiem slychac czasem u nas w ogrodzie, ale nigdy nie udalo nam sie zadnej zobaczyc. Bi zna je tylko z ksiazek, a tu jedna na zywo! Taka gratka! :)

Dla moich dzieci byla to wiec wycieczka - niewypal. Dla nas zreszta tez. Wiedzialam, ze Beardsley Zoo bedzie niewielkie, ale nie przypuszczalam, ze okaze sie MALUSIENKIE. Serio, caly obiekt mozna bez pospiechu obejsc w niecale 2 godziny i jeszcze sie w kilku miejscach zatrzymac! I gdyby moje dzieci byly zainteresowane dzika fauna, jego rozmiar pewnie bylby zaleta bo Bi i Nik akurat daliby rade przejsc go na wlasnych nogach. A tak, nie dosc, ze oni sie nudzili, to i my nie mielismy na czym oka zawiesic... Ja, przyzwyczajona do zoo w Gdansku Oliwie, ktore przeciez nie jest jakies ogromne czy "wypasione", oczekiwalam znacznie wiecej. A tu kilka marnych zwierzakow. Na stronie internetowej ladnie napisali, ze koncentruja sie na gatunkach spotykanych w Amerykach Polnocnej i Poludniowej. Taaa... Nie wiem w takim razie dlaczego maja wielblady i dwa tygrysy... A nie uraczysz niedzwiedzia... Te brunatne, pospolicie wloczace sie ludziom po ogrodach, sa moze nudne, ale jak Ameryka Pn., to rowniez Niedzwiedz Polarny - to juz byloby cos! Poza tym Ameryka Pd. to przeciez tropiki, to Amazonia, tam dopiero byloby pole do popisu! A tu moze 2-3 gatunki malych malpek, jeden Tukan i przyczepa kempingowa przerobiona na objezdna wystawe plazow i gadow z doslownie kilkoma zolwiami, zabkami i wezami. W dodatku ta wystawa okazala sie byc sezonowa! Oprocz tego spora czesc zoo zostala wydzielona na pokaz zwierzat gospodarczych. Zoo miesci sie na obrzezach sporego miasta, tamtejsze dzieci napewno nie maja pod reka farmy zeby zobaczyc jak wyglada np. koza, ale czy tylko mi sie wydaje, ze zoo to miejsce dla zwierzat egzotycznych??? Szczegolnie, ze tutaj na jednym z wybiegow mieli nawet KOTA! Nie rysia, nawet nie jakiegos rasowego kocura, tylko zwyklego dachowca! Ale juz konia czy krowy nie uwzglednili... No ludzie!!! ;)

Samo miejsce mnie wiec rozczarowalo, ale postanowilam nie dac sie niecheci i cieszyc sie z tego co jest. W koncu spedzalam popoludnie kawalek od domu, z rodzinka, dzieciaki choc nie zachwycone, to jednak grzeczne, niech wiec spacer po zoo bedzie wedrowka po troche nietypowym parku. ;) I prawie mi sie udalo. Niestety, moj malzonek dostal przykra wiadomosc, ze cos co sprzedal na eBay wraca do niego bo kupujacy twierdzi, ze nie dziala. To spierdzielilo mu humor kompletnie. Nie dziwie sie, naprawde! Tylko ze ja pier-dzie-le! Jestesmy na rodzinnej wycieczce, czy on musi co chwila sprawdzac co slychac na tym piep**onym telefonie?! Nawet bedac w zoo z dziecmi nie potrafi wsadzic tego dziadostwa do kieszeni i zapomniec o nim na chwile? Do mnie tez dzwonil moj tata, ale nie odebralam, tylko oddzwonilam jak juz skonczylismy zwiedzac! W kazdym razie przez reszte czasu M. chodzil jak gradowa chmura, a raczej milczac pedzil z wsciekloscia, pchajac przed soba wozek z Nikiem, a ja, trzymajac za reke Bi, kompletnie nie moglam za nim nadazyc... Humor odzyskal nieco dopiero w drodze powrotnej, rychlo w czas! :(

Ech, a zapowiadalo sie tak pieknie!



Przez wiekszosc drogi towarzyszyly nam takie cudne widoki. Rzadko jezdzimy w tamtym kierunku, wiec jak zwykle zaparlo mi dech w piersiach z zachwytu. Czulam sie jakbym jechala w gory!
Po chwili jednak zjechalismy na dol, do miasta i czar prysl... ;)

A w samym zoo przywitaly nas ogromne zolwie:



Oraz mozliwosc przejazdzki na wielbladzie, tu podziwianym przez trzymanego przez tate Nika:



Oczywiscie "atrakcje" sobie odpuscilismy. Bi w zyciu by na wielblada nie wsiadla, a mnie bylo go zwyczajnie szkoda. Dobrze, ze mieli ich trzy i jezdzily naprzemiennie...

Potem juz bylo gorzej... Bi miala w glebokim powazaniu ogromne bizony (widac je troche po lewej), ktore z kolei mialy w powazaniu zwiedzajacych (czemu ja sie im nie dziwie?) i schowaly sie za skalkami i krzakami...




Chwilowe zainteresowanie wzbudzil wybieg z Pieskami Preriowymi. Szkoda, ze zdjecie wyszlo mi zamazane, a zauwazylam to dopiero w domu... :/



Mozna tu bylo wejsc przez waskie tuneliki, zeby wyjrzec przez przezroczysta"rure" w samym srodku kolonii. Po prawej widac wejscie do wiekszego tunelu, prowadzacego do tych mniejszych. Szkoda, ze wiekszosc tunelikow obudzila we mnie klaustrofobie, bowiem musialabym sie tam doslownie wczolgac i to tylem, inaczej potem bym nie wstala. Sa one zdaje sie pomyslane dla osobnikow o znacznie mniejszych gabarytach... Bi, ktora z kolei wlazla tam bez problemu, byla za niska zeby cos zobaczyc. Dobrze, ze najwieksze "okno" bylo szerokie i nie trzeba bylo sie do niego przeczolgiwac, tylko wdrapac po schodkach. Dzieki temu moglam sama tam wejsc i jeszcze podsadzic Bi, zeby i ona mogla cos zobaczyc... Niestety, plastikowe "rury" widoczne na zdjeciu, przez ktore sie wygladalo, byly tak obdrapane przez czas oraz zapewne zwiedzajacych, ze zrobily sie matowe i niewiele bylo przez nie widac...

Na dluzej udalo sie tez zatrzymac Bi przy wybiegu dla wydr. Chyba dlatego, ze one same sa w ciaglym ruchu, bawia sie i przesmiesznie poswistuja. Zdjecie wklejam, chociaz szczerze mowiac malo co tam widac, bo wydry bawily sie w chowanego w pustych pniach i tylko od czasu do czasu ktoras wyskakiwala i wpadala do wody. Musicie uwierzyc mi na slowo, ze tam sa. :)



W kazdym razie Bi nie mogla oderwac od nich wzroku. Ale i tak z calego zoo, najlepsze bylo to, co mialo niewiele wspolnego ze zwierzakami, przynajmniej tymi zywymi... Np. takie cos. Prosze, moja prywatna, mala "wydra":



A moze nie powinnam tak Bi nazywac? Moja mama opowiadala kiedys, ze jak babcia sie na nia zloscila, to wolala "ty mala wydro!". :)))

Mam tez wlasnego pawia, a jak!



Tak przy okazji to pawie i kilka innych ozdobnych ptakow podobno przechadza sie swobodnie po calym zoo. "Podobno", bo nam nie udalo sie zadnego zauwazyc. Chyba byly za duze tlumy...

W samym srodku parku stal sobie tez taki konik, na ktorego Bi nie omieszkala sie wdrapac:



Na terenie zoo jest tez z jakiegos powodu muzeum staroswieckich karuzeli. A wlasciwie jest to pawilon, w ktorym jest miejsce na przyjecie urodzinowe dziecka, jedna wielka, zabytkowa karuzela i mnostwo pojedynczych koni lub innych zwierzakow z takich karuzel. Bi nawet skusila sie na przejazdzke. Na poczatku, jak to ona, ostroznie, w powozie:



Za drugim razem jednak juz jak nalezy, na koniu:


 
 
Na karuzele wzielismy tez Nika, ale ten, przymulony po ponad godzinnej jezdzie w wozku, nie okazal wiekszego entuzjazmu. Na koniu nie dal sie nawet posadzic, podniosl wrzask. :)
 

 
 
Troche wigoru Potworki odzyskaly dopiero na placu zabaw, ktory jak wszystko w tym zoo, rowniez rozczarowal. :) No bo co to za plac zabaw, gdzie jest tylko kilka plastikowych tworow udajacych glazy do wspinania i pusty pien drzewa oraz lina symulujaca pajecza siec? Na szczescie dzieciom wiele do zabawy nie trzeba i z radoscia zaczely odkrywac mozliwosci swoich konczyn oraz malenkiego placyku. :)
 
 

 

 
 
A w tle mozecie podziwiac tatusia, wpatrzonego, jakzeby inaczej, w telefon... :/ Zeby bylo smieszniej, Wielmozny Pan Tata, w ktoryms momencie podniosl glowe i zawolal "Gdzie jest Niko?!". Przyznaje, ze spanikowana az podskoczylam, bo akurat pomagalam Bi przejsc po linie i na kilka sekund spuscilam Mlodszego z oczu. Na placyku zrobilo sie troche bardziej tloczno, wiec ze scisnietym w supel strachu zoladkiem rozgladam sie naokolo. Kokus jest, bawi sie doslownie kilka krokow ode mnie. Patrze poirytowana na meza o co mu chodzi, a on na to z przygana w glosie: "Trzeba go pilnowac!". Bo ja sie ku*wa rozdwoje! Sama mam strzec corki i syna, obydwojga niczym zywe srebra, sama mam za nimi ganiac, a Pan Maz siedzi wpatrzony w komorke i jeszcze smie mi zwracac uwage! Tylko obecnosc innych ludzi powstrzymala mnie przed dobitnym i glosnym wypowiedzeniem tego, co sobie o nim wtedy pomyslalam... ;)
 
W tym momencie powinnam chyba napisac, ze jesli macie na stanie dzieci roczne - trzyletnie, nie wybierajcie sie z nimi absolutnie do zoo! Tyle, ze to nie do konca tak... Kolega z pracy twierdzi, ze byl w tym samym miejscu z synem kiedy mial on dwa latka i maly byl zachwycony. Zeby daleko nie szukac, chlopaki Mini tez swietnie sie w zoo bawili. Wszystko zalezy wiec od dzieci. Z moimi (stwierdzilismy z M. kiedy juz odzyskal nieco humoru) wroce najwczesniej za 2-3 lata i raczej nie w to samo miejsce.
 
W kazdym razie czujcie sie ostrzezeni, ze moze byc tak jak u nas! :)



23 komentarze:

  1. a ja zachęcam - jeśli ktoś jest w Krakowie z dziećmi to koniecznie niech się wybierze z nimi do Zoo, które położone jest w lesie na wzgórzu, jest tam mnóstwo miejsca na spacery i na piknik, widuję całe rodziny na kocach, dzieci bawią się znakomicie bo jest dla nich wiele atrakcji i nawet takie jędze jak ja nie mają na co narzekać;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ze mnie chyba wieksza jedza, bo zawsze znajde sobie powod do marudzenia! :)

      Usuń
  2. znalazłam na szybkiego link http://www.zoo-krakow.pl/doc.php?doc=427

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Jak znow zawitamy do Zakopanego, to napewno wygospodarujemy troche czasu na wycieczke do Krakowa!

      Usuń
  3. O kurczę, a my byliśmy z chłopakami w Zoo i...byli zachwyceni, calutki pobyt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz... A moi zastrajkowali. :/ Zalezy od dziecka, ale chyba tez od zoo bo to nasze rzeczywiscie bylo malo ciekawe...

      Usuń
  4. Zoo może nie zachwyca, ale na każdym zdjęciu Bi jest tak roześmiana, że wycieczkę chyba nie powinnaś oceniać tak surowo :)

    NAPRAWDĘ wiem co oznacza mąż wpatrzony wiecznie w komórkę. Mój robi to nieustannie. Za każdym razem gdy siadamy do stołu w jakiejś restauracji, ten pierwsze co robi, to wyciąga z kieszeni telefon. I tradycyjnie po chwili pyta czy napisać na Facebooku gdzie jesteśmy choć moja mina wyraźnie sugeruje co o tym wszystkim myślę. Czasem mam ochotę wyrwać mu ten telefon z ręki i wyrzucić w siną dal. Może kiedyś się odważę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, jakbym widziala mojego M.! Z ta roznica, ze on nawet konta na FB nie ma. Ale gdzie tylko nie pojdziemy: zoo, park, plaza, sklep, wszedzie gapi sie w telefon! I tez powstrzymuje sie czasem, zeby mu go nie wrzucic "niechcacy" do rzeki. :)

      Bi jest w fajnym wieku, ze jesli spedza czas z rodzicami i czuje sie bezpiecznie to jest w pelni szczesliwa. Nie potrzeba jej (narazie) zadnych wypasionych wycieczek. :)

      Usuń
  5. O, no popatrz- ale żeśmy się zmówiły z tym zoo :) My byliśmy dziś... Hm, no powiem tak- oj mieszane mam uczucia, mieszane :) Napiszę Ci tu w wielkim skrócie, bo u siebie, to już dziś relacji nie dam rady zdać- Lila zwierzętami była zachwycona- momentami aż za bardzo, one z kolei Nią trochę przerażone :) Ale... Do wózka nie dała się wsadzić nawet na minutę (a my zakładaliśmy, że odbędzie w nim drzemkę- naiwni), całą trasę przeszła w większości na nogach, albo u mnie na rękach, bo przecież do taty iść nie chciała. Z nadmiaru wrażeń zupełnie straciła apetyt, co w połączeniu z brakiem drzemki, dawało momentami mieszankę wybuchową... I tak ukradkiem patrzałam na Elizkę, z myślą- kurczę, żeby Lila już była taka duża :) Ale to tylko dziś tak mam :)

    Mój mąż też się nie rozstaje z telefonem, jak już nie raz Ci pisałam, i w momentach, kiedy ma pilnować Lilki, a lampi się w tel. to naprawdę mam ochotę Go uszkodzić! Także rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie, ja tez marze, zeby mu wyrwac ten telefon i rzucic w krzaki. Ale wtedy chyba rzeczywiscie skonczyloby sie rozwodem... ;)

      My troche zmienilismy (jesli sie da) czas naszych wycieczek. Wyjezdzamy z domu dopiero okolo poludnia i Niko zalicza drzemke w aucie. Tracimy w ten sposob ranek, ale za to Mlodszy ma lepszy humorek na miejscu. :)

      Usuń
  6. No i ja Ciebie rozczaruje, bo z Tusią pierwszy raz byliśmy w zoo kiedy skończyła roczek i to potraktowaliśmy jako rodzinny spacer, a Ona oczywiście większość w wózku. Drugi raz w zeszłym roku i tu już przeszła ponad pół Gdańskiego zoo i co chwilę było słychać jej pisk radości i wołanie: wow, jaaa, mamo ziobać :). A w tym roku była z rodziną mojej siostry i całe zoo przeszła na własnych nóżkach i jak przyjechała do domu i spytałam się czy się podobało, to bez wahania odpowiedziała :tak, chcę jechać jeszcze raz! :)

    Agatko - czyli podsumowując, każde dziecko jest inne :)
    I nie zrażaj się, może okazać się, że pół roku zupełnie inaczej Potworki by odebrały i przeżywały taką wycieczkę po zoo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz racje, ale mysle ze zoo "zaryzykujemy" ponownie dopiero za rok. Narazie zastanawimy sie nad oceanarium. ;)

      Usuń
  7. Wiesz, mi sie wydaje, ze Was ta podroz ich tak zamulila. Bo tak jak piszesz to podroz, chodzenie i znowu podroz do domu. Caly dzien w d..pce :) Z reszta po Bi widac, ze miala calkiem dobry humor I nawet jej sie podobalo ;) Kokus bez ekscytacji, ale to dlatego, ze wozek go rozleniwil. Tata najlepszy ;) czasami nienawidze tych wynalazkow XXI wieku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ja tez... Ciezko jest telfon odlozyc na godzinke... :/

      Bi mysle, ze bawila sie swietnie, tylko nie interesowaly jej kompletnie "gwiazdy" zoo, czyli zwierzaki. :)

      Nika to chyba rzeczywiscie wozek troche przymulil, ale puszczony wolno chcial tylko ten wozek pchac, wjezdzajac na ludzi itd. Stwierdzilismy wiec, ze trudno, musi zostac "uwieziony'. :)

      Usuń
  8. U nas na szczęście zoo jest prawdziwą atrakcją chociaż pewnie trochę większe, ale oglądanie tych samych zwierząt co dwa lata staje się dla mnie już nudne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, to pewnie utrapienie kazdego rodzica. U nas w miescie bylo zoo i oceanarium i pamietam, ze jako dziecko mialam zal do rodzicow, ze zgadzali sie tam jechac tylko jak mielismy z wizyta jakis krewnych z dziecmi. :)

      Usuń
  9. My chodzimy raz w roku do takiego małego Zoo, a właściwie parku przerobionego ze starego Zoo i w zeszłym roku jak Oliwia miała 1,5 roku byliśmy w takim dużym, z tygrysami, słoniami itd. i ciężko było Oliwię odciągnąć od niektórych boksów, albo znowu w drugą stronę, była tak zaaferowana, że nie wiedziała na co ma patrzeć, więc to rzeczywiście zależy od dzieci.

    Co do Męża, to chyba bym oszalała jakby co chwilę miał telefon w ręce. My owszem jak ktoś dzwoni to odbieramy, ale po możliwie najkrótszej rozmowie od razu je chowamy. I ciężko Ci się dziwić, że się wkurzasz, gdy on oczekuje, że sama przypilnujesz dwójki dzieci.

    Ale i tak najważniejsze, że spędziliście ten czas razem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, ze najwazniejsze tylko kurcze, czy ja sie wiecznie musze irytowac?! :)

      Bi niby jest zainteresowana zwierzakami, nawet glupia mrowka czy dzdzownica, ale widac ona musi dotknac, pomacac, inaczej jej sie szybko nudzi...

      Usuń
  10. Byliśmy z Baśką w poznański ZOO i najbardziej podobała jej się kolejka, którą lenie jeżdżą po ogrodzie oraz powrót Maltanką do centrum... My w mieście mamy ZOO malutkie, w sam raz, żeby się nie znudzić i żeby dzieci wytrzymały, wstęp dla dzieci 0-3 za darmo, można karmić kozy i plac zabaw w środku, więc jest naprawdę fajnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to widzę, że znamy te same ZOO :)

      Usuń
    2. Bardzo czesto dochodze do wniosku, ze Bi i Basia maja podobne charaktery! :) Bi tez lepiej sie bawila na innych atrakcjach oferowanych przez zoo. :)

      Usuń
  11. Ostatnio zaliczyłam takie mini zoo w pobliskim miescie bo rodzinka przyjechała...Powiem Ci że ogarnięcie 4 dorosłych osób było trudniejsze niz Ty opisujesz przy dwójce dzieci!Póki co do Zoo mam uraz a jak nasza Riczi urośnie to wybierzemy się do takiego dużego z prawdziwego zdarzenia.Ze słoniami,lwami i innymi dzikusami.Mamusia chce zobaczyć!
    A Bi cudna@Sama słodycz.Nasz pan tato tez miewa takie zachowania,ale lepiej nie będę wspominac :p Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ze czasem lepiej przemilczec niz ciagle zgrzytac zebami... :)

      My tez stwierdzilismy, ze teraz to juz raczej poczekamy az dzieci dorosna do tego nowojorskiego zoo, to chociaz my-rodzice skorzystamy! :)

      Usuń