Tym razem nie bylo rodzinnej wycieczki w zadne ciekawe miejsce. Jak wspominalam w ktoryms z wczesniejszych postow, na sobote bylismy zaproszeni na przyjecie urodzinowe, wiec dla takiego domatora jak M. bylo to rownoznaczne z tym, ze "atrakcja juz jest, wiec przez reszte weekendu trzeba odpoczac". Wszak "imprezka" od 17 do 19 wieczorem jest bardzo meczaca... :/
Wlasnie, przyjecie urodzinowe... Wiem, ze w Polsce tez coraz popularniejsze sa imprezy dla dzieci w salach zabaw. Ba! Urodziny Nika wypadaja w grudniu, wiec nie ma mowy zebym urzadzala przyjecie u siebie, z gromada dzieci biegajacych i wywracajacych moj maly domek do gory nogami. Wybor padnie wiec raczej na taka sale. Ale jesli zdecyduje sie na miejsce, w ktorym bylismy w sobote (a niewykluczone, bo jest ogolnie bardzo fajne oraz blisko naszego domu), bede musiala sobie kilka spraw obgadac z obsluga i zarzadem. Nie podobal mi sie pospiech panujacy podczas przyjecia. Fakt, ze miejsce wielkie, ogromna sala wypelniona roznymi dmuchanymi zamkami, labiryntami i zjezdzalniami. I poki dzieci sie bawily, bylo ok. Ale po okolo 40 minutach zaczelo sie zaganianie. Szybko, szybko do salki! Szybko, szybko serwujemy pizze! Jeszcze dzieci jadly pizze, obsluga juz nad nimi stala czekajac zeby podac tort! Znajomi przywiezli jeszcze jakies przystawki i dodatkowo babeczki na deser, ale gdzie tam, nie bylo czasu! Predko, predko, jemy tort i trzeba sie przebrac, zapakowac i ruszac na dwor, bo czekaja jeszcze zjezdzalnie wodne! Rzeczy nie mozna bylo zostawic w salce, bo obsluga juz chciala tam sprzatac. Zamykali o 19, ale do tej samej godziny bylo zarezerwowane przyjecie, wiec wydaje mi sie, ze goscie powinni miec prawo zeby ich rzeczy bezpiecznie tam staly, a nie tachac wszystkiego ze soba...
Podsumowujac, samo miejsce fajne. Mysle nawet, ze wybierzemy sie tam jesienia/zima, kiedy nie bedzie pogody na wyjscie na dwor, zeby dzieciaki mialy gdzie zuzyc nadmiar energii. Tylko obsluga do dupy, albo po prostu za malo czasu zarezerwowane na wszystkie atrakcje.
Mam tez nadzieje, ze przez nastepnych kilka miesiecy, Niko "dorosnie" do tego rodzaju zabawy. Bi bowiem potrzebowala zebym przez pierwsze 15 minut skakala razem z nia (matka bez kondycji wymiekla i po tym czasie postawila ja przed ultimatum: albo idziesz sama, albo wcale, bo ja juz nie dam rady), ale potem szalala juz samodzielnie, oczywiscie z dala od innych dzieci... Swoja droga takie skakanie to dobra gimnastyka! Nawet Bi po jakims czasie, kiedy zeszla z dmuchanca, miala miekkie kolana i musiala usiasc. :) Ale Nik byl przerazony. Nie dziwie mu sie w sumie, bo przez tyle dmuchanych zabawek, w sali byl straszny halas, doslownie huk, a na to jeszcze puszczona muzyka, dodatkowo dajaca po uszach. Dopiero na sam koniec Niko odwazyl sie dwa razy zjechac ze zjezdzalni, raz ze mna, raz z tata. Nie mowic juz o tym, ze za maly byl, zeby sie tam samodzielnie wdrapac, trzeba go bylo wnosic, a moj kregoslup dlugo by tego nie wytrzymal... :)
A na zewnatrz okazalo sie, ze slonce zaszlo juz za budynek, zrobilo sie chlodniej (w koncu byla juz 18:30), zjezdzalnie wodne znajdowaly sie w cieniu, woda lodowata i moje dzieci nie okazaly checi na moczenie. I cale szczecie bo kilkoro innych weszlo i jak potem patrzylam na sine usta i trzesace sie ramiona, to zastanawialam sie czy to nie bedzie poczatek zapalenia pluc. :)
Za to nieco dalej, gdzie dochodzilo slonko, byl sobie maly plac zabaw, ktoremu Bi i Nik oczywiscie nie odpuscili. :) Kokus pierwsze co, wykrzyknal "Baba!", po czym zaszyl sie w piaskownicy.
Bi zas dopadla hustawke.
Potem niestety wypatrzyla takie cos:
Zdjecie dobrze nie oddaje wielkosci, musicie wiec uwierzyc mi na slowo, ze ta zjezdzalnia byla strasznie wysoka! Pol biedy z Bi, ona sobie juz swietnie na placu zabaw radzi, ale za siostra popedzil brat, a jakze!
Jak widac, tatus, ktory mial asekurowac syna, stoi sobie pod zjezdzalnia i nawet nie patrzy w jego kierunku. Dobrze, ze chociaz nie gapi sie w telefon... :/
W niedziele, po chlodnym poranku, zaskoczyla nas duchota i upal. Za pozno bylo, zeby w te pedy zbierac sie na plaze (choc korcilo, oj jak korcilo!), ale ze po poludniu temperatura spadla tylko minimalnie, wiec po drzemce Nika zebralismy sie i dla ochlody pojechalismy na nasz ulubiony plac zabaw, gdzie maja taki bajer:
Tak, to Bi biegnie. :) Nikowi fontanna trysnela prosto w buzie, wystraszyl sie i skupil na zdobywaniu scianki wspinaczkowej dla maluchow:
W szoku jestem, bo ta scianka nie jest moze bardzo wysoka, ale idzie niemal pionowo w gore. Nie moglam uwierzyc, ze moj poltoraroczny synus sam sie na nia wdrapal bez zadnej asekuracji...
Nad naszymi glowami zas latalo cos takiego:
Od czasu do czasu Bi robila sobie przerwe od moczenia i dla rozgrzewki (woda byla naprawde lodowata!) wspinala sie na drabinki.
Tu naprawde cierplam na sam widok bo Bi byla mokra, a wiec sliska. Najbardziej sie balam, ze ktorys z sandalow jej sie zeslizgnie z metalowych rurek i Bi poleci. Ale dala sobie rade.
A na koniec moje dwie ulubione foty z poprzedniego weekendu. Najpierw Strus Pedziwiatr:
Wiem, zdjecie potwornie zamazane, do niczego sie nie nadaje. Ale podoba mi sie jego dynamika i oddaje idealnie poziom energii Kokusia. Bi zreszta tez... :)
A jesli juz mowa o Bi, to prosze, moja corka przebiega przez tecze:
Oby zycie moich dzieci pelne bylo takich "teczy"...
Oby! Chyba każda z nas właśnie o tym marzy dla swoich dzieci...
OdpowiedzUsuńWiesz, z tą salą to może wystarczy tylko zwrócić uwagę personelowi, albo najlepiej- jakiejś osobie, która tam zarządza. Powiedzieć, że to i to mają kiepsko rozwiązane, i że zależy Ci na urodzinach u Nich, ale muszą się trochę dostosować do Twoich oczekiwań. My Elizie tylko roczek robiliśmy w domu, a od 2-ich urodzin już tylko sale zabaw, no i też różnie trafialiśmy.
Co do asekuracji taty... Wiesz, my przed domem mamy trawnik, gdzie bawią się wszystkie dzieciaki. Jak już mój mąż wyjdzie z Lilą od wielkiego dzwonu na dwór, to zgadnij jaki widok zastaję, kiedy wyglądam co jakiś czas przez okno? Mój mąż z nosem w telefonie, a jakże- za każdym razem! W takim momencie, to mogłabym Mu ten telefon rozwalić na głowie po prostu.
Haha, mam dokladnie takie same odczucia! Wiecznie, wiecznie wzrok wbity w ten cholerny telefon, a z dziecmi, szczegolnie w wieku Nika i Lili, wystarczy sekunda nieuwagi, zeby zdarzylo sie nieszczescie!
UsuńZ ta - konkretna sala zabaw stwierdzam po przemysleniu, ze po prostu miejsce bylo za duze zeby dzieci zdazyly sie wybawic, wyskakac, a dodatkowo zjesc spokojnie pizze i deser w 2 godziny. Jesli zdecydujemy sie akurat na nia, trzeba ja bedzie zarezerwowac na przynajmniej 3 godziny. Na szczescie mam jeszcze 4 miesiace na zastanowienie. :)
Piekne te wasze place zabawa, a z Tatusiem nie patrzacym sie na telefon , az sie zasmialam glosno ;)
OdpowiedzUsuńMi nie jest az tak do smiechu. :) U nas pod domem jestem w stanie zrozumiec, chociaz dzieciaki maja czasem takie pomysly, ze moga sie zabic we wlasnym ogrodzie. Ale na placu zabaw, gdzie sa drabinki i zjezdzalnie o wiele dla Nika za wysokie, jednak wymagam od meza zeby zwracal na syna troche wiecej uwagi... :/
UsuńMieli niesamowite przeżycie...ja przez takie zjeżdżalnie dostaje palpitacji serca :/
OdpowiedzUsuńJa tez! Mowie mezowi, zeby za nim szedl, a on "Poradzi sobie!". No kuzwa!
UsuńŚwietne zdjęcia! U nas na jednym placu zabaw tez jest wysoka zjeżdżalnia, jak Kuba na nią wszedł pierwszy raz to się trochę bałam, ale zjechał bez problemu. Ja mam lęk wysokości i to chyba dlatego ;)
OdpowiedzUsuńJa tez mam lekki lek wysokosci, tutaj jednak balam sie najbardziej nie samej zjezdzalni, ale wejscia na nia. Odchodzily od niej bowiem w kilku miejscach drabinki, a Niko chcial po nich schodzic i przechylal sie do przodu, w "przepasc" nie patrzac nawet ze ma za krotkie rece zeby do nich dosiegnac...
UsuńMila na widok takiej zjeżdżalni zaczęłaby piszczeć z radości :))
OdpowiedzUsuńMoje dzieci tez piszczaly. Ja troche mniej... :)
Usuń