Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 6 sierpnia 2014

Ale za to niedziela...

A w niedziele, wracajac z kosciola, stwierdzilismy, ze nie chce nam sie siedziec po poludniu w domu. Dobrze, wlasciwie to ja stwierdzilam, ale maz na szczescie podchwycil pomysl wycieczki bez jednego jeku. :)

Poniewaz pogoda byla w kratke (malo powiedziane), dalsze wyprawy odpadaly, a o plazowaniu w ogole nie bylo mowy. Mielismy kupe szczescia, bo z nasza wycieczka idealnie "wstrzelilismy" sie czasowo. Po drodze zaczelo kropic i zwatpilam, bo wzielam dzieciom bluzy, ale o kurtkach przeciwdeszczowych nie pomyslalam. Na miejscu jednak przywitalo nas slonce i tylko troche chmur, za to w drodze powrotnej zaczelo grzmiec. Pogoda jak w kalejdoskopie. :)

A odwiedzilismy Flamig Farm. Mala "farme", okolo pol godziny drogi od nas.

Ktos kiedys smial sie w komentarzu, ze od nas wszedzie jest okolo 20-30 minut. :) To prawda, mieszkamy w centrum naszego niewielkiego Stanu, a siec drog i autostrad jest tak zbudowana, ze wszystkie w miare bliskie atrakcje sa wlasnie mniej wiecej w takiej odleglosci czasowej. Oczywiscie sa tez dalsze miejsca warte odwiedzenia, ale z uwagi na wiek naszych dzieci, narazie wybieramy troche blizsze miejsca.

Wracajac do farmy, to wyzej napisalam o niej w cudzyslowiu, bo mimo, ze wlasciciele hoduja zwierzeta i sprzedaja mieso, jajka oraz zywy inwentarz (moj maz odkryl z zainteresowaniem, ze mozna kupic kury - nioski), to miejsce nastawione jest raczej na imprezy dla dzieci, polkolonie i zwyklych odwiedzajacych. Dla przecietnego goscia to po prostu duze "Male Zoo", gdzie mozna pokarmic zwierzaki.

My zabralismy tam dzieci glownie ze wzgledu na Bi, zeby pokazac jej jak naprawde wygladaja zwierzeta gospodarcze. O tym, ze to przydatna wiedza, niech swiadczy fakt, ze kiedy opowiadalam Bi, ze beda tam kucyki, a kucyki to male koniki, moja corka, rozczulona stwierdzila, ze kucyki sa takie male, malutkie i ona wezmie je na rece. Wykonujac przy tym gest, ktory wygladal jak trzymanie na rekach chomiczka... Czyli moje dziecko nie mialo zupelnie pojecia jak tak naprawde wygladaja zwierzaki, ani jakie sa duze. Bo i skad, skoro dotychczas widywala je tylko na obrazkach w ksiazeczkach?

Kurcze, w Polsce jest jakos inaczej. Przeciez ja tez bylam dzieckiem "miastowym" i moi dziadkowie nie mieli gospodarstwa, ale gdzie by czlowiek nie jechal, mijal farmy, ptactwo przechadzalo sie po ulicy, krowy pasly przy drodze, kazde chyba dziecko wiedzialo jak wygladaja wiejskie zwierzeta... Tutaj sa w okolicy farmy, ale nastawione glownie na owoce i warzywa, a zwierzaki sa pochowane gdzies z tylu, albo nie ma ich wcale... W ten sposob musimy placic za wstep na taka "turystyczna" farme, zeby pokazac dzieciom jak wyglada koza czy kaczka. Porazka...

Okazalo sie jednak, ze wstep kosztuje tyle co nic, a w dodatku Niko wchodzil za darmo. Dodatkowo trzeba bylo zaplacic za specjalna karme, ale tez niewiele, a wiec wydatek prawie zaden, a radosc dla dzieci bezcenna. Za to inwentarz maja niesamowity! Konie, kucyki, owce, swinie, kozy, cielaki, kury i kurczaczki, kaczki, indyki, pawie (!), kroliki, a nawet takie male swinki (nie pamietam polskiej nazwy, tutaj nazywa sie je Potbelly Pigs), ktore ludzie podobno hoduja zamiast pieskow, lamy, alpaki oraz emu! Do wyboru, do koloru. Jak na farme miejsce moze niewielkie, ale troche trzeba sie bylo nachodzic. My przeszlismy wszystkie zagrody, a potem jeszcze wrocilismy do kilku ulubionych zagrodek i w sumie spedzilismy tam ponad godzine. Teren pagorkowaty, a my nie mielismy wozka, ktorego w tym roku nawet juz nie wyciagnelismy z piwnicy. Balismy sie, ze Nika trzeba bedzie nosic, ale okazalo sie, ze nasz niespelna 20-miesieczny synek biegal dzielnie od zagrody do zagrody, wdrapywal sie pod gorki i ogolnie spedzil godzine w ciaglym ruchu bez najmniejszego marudzenia. :)

Za to juz tradycyjnie przekonalismy sie, ze z Bi jest tchorz nad tchorze. Kiedy Niko smialo wsadzal rece do kazdej zagrody, ona wolala sypac karme od gory. Troche zajelo zanim sie przekonala, ze koza lub owca jej nie ugryzie. Z Kokusiem byl odwrotny problem. Przy niektorych zagrodach byly ostrzezenia, zeby nie karmic bezposrednio z reki bo zwierzak moze dziabnac, ale Niko i tak usilowal wsadzic tam lapki, albo chociaz paluszek. :) Bi miala tez mozliwosc przejechac sie na kucyku, ale jak bylo do przewidzenia, mimo, ze cala droge podniecona opowiadala, ze bedzie siedziec na koniku, jak tylko go zobaczyla na zywo, schowala sie za mnie i tyle bylo z przejazdzki. :)

A wrazenia matki? ;) Nigdy wczesniej nie mialam okazji karmic zwierzat gospodarskich z reki, wiec bylam w szoku, ze kozy i owce potrafia tak delikatnie skubac karme samymi wargami i jezykami. Poza tym nie mialam pojecia, ze swinie sa takie ogromne! Chyba w dziecinstwie ogladalam wylacznie prosieta. :) No i smieeerdza... Od ich zagrody odeszlismy w trybie natychmiastowym, szczegolnie ze nie wykazaly zainteresowania karma. Na zone farmera to ja sie zdecydowanie nie nadaje, nie dla mnie takie "swojskie" zapaszki. ;)

Uracze Was jeszcze kilkoma fotkami.

Przy samym wejsciu na farme, przywital nas taki uroczy siersciuch:



Kicia dawala sie glaskac, drapac za uchem, dopiero na tarmoszenie odpowiadala statecznym odejsciem, z wysoko uniesionym ogonem. :)

Bi na dotyk wszystkich zwierzakow reagowala nerwowym smiechem, czesto majac rownoczesnie lzy w oczach. :)



A Niko obowiazkowo wysuwal w skupieniu jezyk:



Kury byly najwyrazniej ostro przekarmione, bo mialy zarcie w powazaniu:




Cielaki wrecz przeciwnie. Niestety jak tylko wydaly z siebie basowe "muuuu", moje dzieci zwialy od ogrodzenia malo nie gubiac nog z przerazenia! I wiecej nie podeszly. :)



Niko schowal sie za tata, a Bi uciekla tak daleko, ze nie zmiescila sie w kadrze. :)

Najwiecej czasu jednak spedzilismy przy kozach. Te to dopiero byly nienazarte. Niemal po sobie skakaly zeby dostac sie do reki trzymajacej papu. ;)



Tak jak pisalam, Bi uznala karmienie "od gory" za bezpieczniejsze:



A Niko wrecz przeciwnie:




Za to w "zagrodkach" dla pisklakow, oboje niemal zanurkowali. :)



Na moment odwrocilam sie, zeby powiedziec cos do Bi, a Nikowi w tym czasie udalo sie chwycic jednego w reke! Pisklak darl sie wnieboglosy, a Kokus zacisnal paluszki i ani myslal wypuszczac zdobyczy! W koncu jednak udalo mi sie uwolnic ptaszka zanim synek zdolal wyrzadzic mu wieksza krzywde. ;)

Ogolnie, jesli macie w poblizu podobne miejsce, to polecam! Radocha dla maluchow, a jak widac nawet dziecko w wieku Nika bedzie sie tam juz dobrze bawic (szczegolnie jesli podsuniecie mu pod nos plastikowa miske pelna puchatych pisklat). :)

Mam nadzieje, ze zapal do rodzinnych wycieczek nas szybko nie opusci. Nawet moj malzon - domator pytal sie wczoraj gdzie jedziemy w ten weekend. Mam juz nawet jedno miejsce "na oku", ale w sobote wybieramy sie na kolejne przyjecie urodzinowe i po tym M. stwierdzil, ze w takim razie to wystarczy. Coz, zobaczymy. Ja tam jeszcze bym sie gdzies wybrala, ale ze w niedziele powinnam zaczac comiesieczna "walke", wiec mozliwe ze tez odpuszcze. :)

18 komentarzy:

  1. W Polsce też już nie jest pod tym względem kolorowo. Jeszcze kilka lat temu na łąkach były kopki, po ogródkach chodziły kurki i byle gdzie człowiek widział krowę. W najbliższej okolicy - a przecież mieszkam na wsi jest tylko jedna koza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutne to... Gdzie te dzisiejsze dzieciaki maja sie nauczyc obcowania z przyroda, obchodzenia sie ze zwierzetami?

      Usuń
  2. U nas też się to zmienia. Ja dawniej jadąc do babci, tam gdzie są moi rodzice, mogłam przejść kilkanaście metrów i znajdowałam się pod oborą, która zawsze była otwarta i można było do niej zajrzeć. Teraz obora stoi pusta, kur praktycznie też już nie zobaczysz...Wszystko zamknięte w wielkich farmach, zautomatyzowanych itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak napisalam wyzej Asi, strasznie to przykre...

      A moja mama mi opowiada, ze na jej osiedlu na obrzezach Gdynii, ktos trzyma kolo domu kury i zawsze chodzi z moja siostrzenica zeby je pokarmic. I tak sobie skojarzylam, ze w Polsce to normalne. Ale jak widze nie...

      Usuń
  3. Świetna wycieczka, uwielbiam takie spontaniczne wypady :) Wydaje mi się, że także w Polsce takie miejsce miałoby szansę na pełen sukces, bo jak piszą poprzedniczki - zwierzęta nieco zniknęły z polskiego życia wiejskiego. Tzn. są, ale właśnie w dużych gospodarstwach, do których nie ma wstępu nikt nieupoważniony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce tez juz powstaja takie miejsca. Wiem np., ze w gdanskim zoo jest wydzielona czesc zwana "Malym Zoo" gdzie dzieci moga pokarmic kozy i inne zwierzaki. Ciekawe tylko ile taka przyjemnosc kosztuje. Na farmie do ktorej sie wybralismy najbardziej bowiem zaskoczyly mnie (pozytywnie) ceny. Tutaj najczesciej za wszystko trzepia jak za zboze, a tym razem koszty byly naprawde symboliczne.

      Usuń
  4. Świetna taka farma, szkoda, że u nas nie ma takich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Predzej czy pozniej ktos przedsiebiorczy napewno wpadnie na podobny pomysl! ;)

      Usuń
  5. Ja na zwierzaki nie narzekam, bo mamy krowy I owce za murkiem. Bylismy jednak na takiej farmie, gdzie byly koniki I swinki I koze I tez chlopcy byli wniebowzieci I podobnie jak u Ciebie. Starszak ostroznie, jak twoja Bi, za to Mlody niczego sie nie bal :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobne te nasze dzieciaki! ;)

      Fajnie macie, ze chociaz jakis inwentarz macie zaraz przy domu. :) Nasz Stan ma niewiele farm i wiekszosc ludzi, jesli nie w miastach, to mieszka przy lasach a nie gospodarstwach...

      Usuń
  6. :) fajny wypad- planuj kolejne, to moze i Wam wejdzie w krew ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz mialam wybrane miejsce na wycieczke w miniony weekend, ale niestety maz stwierdzil, ze skoro w sobote idziemy na imprezke, to w niedziele trzeba odpoczac (!)... :/

      Usuń
  7. O kurczę, szkoda że u nas nie ma nic z aż tak bliskim kontaktem ze zwierzakami, chłopcy byliby zachwyceni! Ale zazdroszczę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze macie w poblizu podobne miejsce? Tak jak komus wyzej napisalam, wiem ze gdanskie zoo ma wydzielone miejsce gdzie dzieci moga pokarmic zwierzaki...

      Usuń
  8. Jak przeczytałam pierwsze zdanie to pomyślałam, że się pomyliłaś pisząc, że "stwierdziliśmy" :):):) A po drugim zdaniu już wyprostowałaś, że to TY :D
    Fajna wycieczka i to głównie dla dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ze to typowo dziecieca wycieczka, ale my w sumie tez sie dobrze bawilismy. :)

      Haha, masz racje, u nas w domu to ja jestem motorkiem napedowym wszelkich wypadow. :)

      Usuń
  9. Właśnie sobie zdałam sprawę, że mój Marcin w sumie nigdy nie protestuje, kiedy proponuję jakiś wyjazd, chyba, że jest to coś ekstra, a nie ma kasy, ale On sam z siebie jeszcze nigdy nie powiedział: Słuchaj a może byśmy w weekend pojechali tu i tu... U nas cała machina organizacji atrakcji dla dzieci, to moja działka :(

    Uwielbiam takie miejsca- u nas są takie trzy i wszystkie chętnie odwiedzamy. I powiem Ci, że Eliza do tej pory- ma tak jak Bi- raczej z dystansem podchodzi do karmienia zwierząt, no poza karmieniem koni, ale kozy... Niby daje im z ręki, ale zanim one zdążą podejść, to już cofa tą rękę. A Lila? Lila ostatnio królikowi wpakowała całą rękę po łokieć do klatki... Miała szczęście, że Jej nie ugryzł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo mielismy z Nikiem! Na klatkach z krolikami byla wlasnie kartka, ze moga dziabnac, a Niko zanim sie spostrzeglismy wsadzil tam paluchy... A Bi, tak jak widac na zdjeciach, od gory najlepiej. :) Tyle ze kozy nie sa glupie I opieraly sie raciczkami o ogrodzenie zeby podniesc sie wyzej, a Bi zwiewala z piskiem. ;)

      U nas tak samo. To ja proponuje, planuje, pakuje, itd. Z ta roznica, ze M. czesto protestuje przeciw moim pomyslom, albo chociaz przewraca oczami... :( Jedynym "jego" pomyslem jest wypad do zoo w Nowym Jorku. Tylko, ze to bylaby wycieczka dla tatusia anie dla dzieci, bo ja nie jestem pewna czy Bi i Niko w ogole wytrzymaliby okolo 3 godziny w podrozy, potem kilkugodzinne chodzenie, a na koniec droge powrotna...

      Usuń