Jak wiele z Was wie, pochodze z Trojmiasta, a konkretnie z Gdyni. Przez przeszlo 20 lat, morze bylo wiec nieodlacznym elementem mojego krajobrazu. Nie powiem, zebym kochala urywajace glowy zimowe wichury, ktore zasysaly drzwi do klatki schodowej az nie dalo sie ich otworzyc i trzeba bylo czekac na silne ramie nadchodzacego sasiada (jesli sie mialo to szczescie). Ale do dzis pamietam zapach wiatru znad zatoki, docierajacego nawet na moje przedmiescia. Sol i jod, uwielbiam! Za kazdym razem jak jestem nad oceanem, wdycham ten zapach gleboko i momentalnie czuje sie jak w domu... Krotko mowiac zakochana jestem w moim rodzinnym miescie, chociaz teraz kiedy przylatuje do Polski, z trudem je poznaje, tak sie rozrasta i zmienia... :(
Z racji dorastania nad morzem, polowe wakacji spedzalam na plazy. A druga polowe na Mazurach, bo (tak przy okazji) moi rodzice pochodza oboje z Ketrzyna i tam mialam wiekszosc dalszej rodziny, tam tez mieszkaly moje babcie. W okolicach Gdyni zreszta jest tez kilka pieknych, polodowcowych jezior, wiec to co z letnich wakacji pamietam najlepiej to wszechobecna woda. Jak nie bylam nad morzem, to nad jeziorem, czasem nad rzeka. Dla mnie to normalne i oczywiste, ze lato spedza sie nad woda. A np. dla M., pochodzacego z gor, juz nie. Ocean jeszcze lubi, ale juz kapac w jeziorze sie brzydzi (!). Oczywiscie ma to sens, w koncu w poblizu Zakopanego znajdzie sie kilka lodowatych gorskich jeziorek (w Morskim Oku nie zanurzylabym nawet stopy!), sporo jeszcze zimniejszych gorskich potokow, ale porzadnego jeziora z plaza nie uswiadczysz... M. jezdzil z rodzicami na termy, jezdzil na basen, raz byli nad morzem, ale to wszystko.
Teraz zas mamy kolejny malzenski konflikt. ;) Bo ja, delikatnie mowiac, molestuje M., ze musimy zabierac dzieci nad ocean albo jezioro! A moj maz robi wielkie oczy i pyta "a po co". Tu zaczynam sie skrobac w glowe, bo jak mu wytlumaczyc, ze to frajda, skoro dla niego to frajda nie jest? On w koncu spedzal lata (chodzi mi o pory roku) wedrujac po gorach i grajac w pilke na boisku... Z kolei, wczoraj Niko zaczal smarkac i M. rzucil, ze to napewno po naszym wypadzie na plaze. Ze bylo za chlodno, woda (ktora przynosilismy w wiaderkach!) za zimna, itd. Teraz z kolei ja wytrzeszczylam oczy, bo byly 24 stopnie (na plazy, pod domem bylo 30!) a woda byla owszem chlodna, ale absolutnie nie lodowata. M. sie nawet wykapal. Zreszta, sama bylam dzieckiem bardzo chorowitym, a latem kapalam sie w naszym zimnym Baltyku i nic mi nie bylo...
A teraz troche o moich dzieciecych doswiadczeniach z plazowania. Bo wiecie, wyprawy nad morze z moja mama, to trauma na reszte zycia... ;) Przyznaje sprawiedliwie, ze czasow kiedy bylam zupelnie mala nie pamietam, wtedy zapewne bylo troche inaczej. Ale odkad siegam pamiecia, mimo ze wypady na plaze ogolnie lubilam, to mamuska robila wszystko zeby mi je obrzydzic...
Po pierwsze, nie uznawala jechania na plaze na 2-3 godziny. O nie! Jak jechalismy, to na calutki dzien! Mimo tez, ze przy plazach zazwyczaj mozna zjesc cos pysznego, moja wiecznie oszczedzajaca rodzicielka wolala taszczyc ogromna torbe prowiantu. Poza tym, poniewaz od zawsze byla "hrabina", nie wystarczyl jej kocyk. Nie, na plaze szlismy obladowani jak muly: parawan, parasol, lezaczek dla Jasnie Pani, stolik turystyczny, a oprocz tego zwyczajowe wyposazenie plazowiczow typu koc, reczniki i ubrania na przebranie. I kto to wszystko taszczyl? No przeciez nie mamuska, ktorej co chwila robilo sie "slabo". Zrobilo sie to szczegolnie uciazliwe kiedy rodzice kupili dzialke "nad morzem". Nad w cudzyslowiu, poniewaz do morza byly jeszcze 4 kilometry, w tym polowa to byl pas ochronny i samochodom wstep wzbroniony. Trzeba bylo zasuwac na piechote... Zanim czlowiek doszedl to pasek od torby mial bolesnie wbity w ramie, a parasol kilkanascie razy wysuwal mu sie spod pachy. Dochodzilo sie do plazy tak zmachanym, ze nic tylko legnac plackiem na piasku. A po calym dniu trzeba bylo jeszcze wrocic do auta...
Potem Pani Matka rozsiadala sie na lezaczku pod parasolem i nakazywala dzieciom sie "bawic". Siadanie na jej lezaczku bylo surowo zabronione, podobnie jak rozlozenie recznika w cieniu jej parasola. Bo my sie mamy przeciez opalic! Poniewaz karnacje skory mamy z siostra jak te przyslowiowe corki mlynarza, wiec mozecie sobie wyobrazic jak wygladalysmy po calym dniu na sloncu. Tym bardziej, ze uzywanie kremu z filtrem rowniez bylo zabronione, wrecz przeciwnie, matka polewala nas woda, zebysmy sie szybciej opalily! Mamuska zbierala sie z plazy kiedy skora na naszych ramionach i twarzach przybierala kolor rozowy. Wtedy rzecz jasna bylo o wiele za pozno...
Pamietam oklady ze zsiadlego mleka, ktore zreszta przynosily tylko chwilowa ulge i glupkowaty smieszek mamy, ze "och, skora zejdzie ci raz i drugi, ale potem wreszcie zaczniesz sie opalac na brazowo!". Wiem, to moja matka, ale teraz kiedy to wspominam, jedyne slowo jakie mi sie cisnie na usta to kretynka. Pomijajac nawet aspekt raka skory, o ktorym wtedy sie az tyle nie mowilo, jak mozna sprawiac taki bol wlasnym dzieciom? Rok w rok??? Nie pomagaly protesty, ze na sloncu bedziemy 15 minut, a potem chowamy sie do cienia. Jedynym cieniem na plazy byl parasol mamy, a pod nim rodzicielka rozlozona wygodnie na lezaku, plus solik z prowiantem, ktorego oczywiscie nie wolno bylo przestawic...
Co gorsza, moja matka miala najwyrazniej wyjatkowe zapotrzebowanie na witamine D, bo na plaze ciagnela nas w kazdy cieply dzien! Rozumiem, ze chciala korzystac z kaprysnego, polskiego lata, ale do cholery, ile mozna! Jesli trafil sie np. pogodny lipiec, bylysmy na plazy 28 dni w miesiacu! A jaka wsciekla byla jesli miala sprawy do zalatwienia, ktore zmuszaly nas do pozostania w miescie! Wierzcie mi, nawet dziecko bedzie mialo dosc calodziennego kopania w piasku i chlapania sie w wodzie, jesli bedzie to robic przez 2 tygodnie, przez caly dzionek, niemal codziennie!
Tak wygladaly moje wakacje, a Wasze? ;) Lekka trauma pozostala, ogolnie jednak nawet moja matka nie zdolala mi obrzydzic slonca i slonego wiatru. :) Po prostu, smaruje sie dokladnie kremem z filtrem (tym razem uzylam 50-tki dzieciakow, wiec po opaleniznie ani sladu), czesto chowam sie w cieniu, a tak w ogole to wole spacerowac po plazy niz lezec plackiem. Z jedzenia biore tylko lekkie przekaski, a potem wole zajechac na lody, niz tachac wielka torbe zarcia. No i najpozniej po 3 godzinach zbieram sie do odwrotu. Co za duzo, to niezdrowo... :)
A teraz pora na drugie w zyciu plazowanie Potworow! :)
Zacznijmy od tego, ze aby ten wypad w ogole doszedl do skutku, musialam ostro negocjowac z mezem. :) Kiedy juz wysluchalam i machnelam reka na jego narzekania co do naszego nieprzygotowania na ten wypad, maz wystrzelil, ze nie mozemy jechac, poniewaz on musi isc do kosciola! Juz mialam odparowac, ze w takim razie niech sobie maszeruje na msze, a ja z dziecmi jade na plaze, ale zobaczylam oczami wyobrazni siebie ogarniajaca samotnie dwojke Potworow i ugryzlam sie w jezyk. ;) Zaproponowalam za to, ze mozemy pojechac na msze o 7:30 rano. W koncu dzieci i tak nie sypiaja dluzej niz do 6:15... No i pojechalismy... Okazalo sie, ze najgorzej tak wczesne przywitanie z "Bozia" przyjela Bi, ktora przemarudzila cala msze, nawet pomimo obietnicy, ze zaraz po kosciolku, natychmiast ruszamy na wyczekana plaze...
Uklad autostrad dziala w okolicy kosciola w ten sposob, ze najpierw musialismy cofnac sie nieco w kierunku domu. I cale szczescie! Najpierw maz wykrzyknal z przerazeniem, ze zapomnial... okularow przeciwslonecznych! Powazna sprawa, rzeczywiscie... Na szczescie, chociaz z lekkim fochem, przyznal, ze obejdzie sie bez nich... Za to mnie olsnilo, ze nie spakowalam dzieciakom zabawek do piasku! No to juz tragedia na miare kleski zywiolowej, bo co robic z dziecmi na plazy, szczegolnie takimi malymi??? Tym razem decyzja zostala podjeta natychmiastowo - cofamy sie do domu! Po drodze przypomnialo mi sie jeszcze, ze nie wzielam recznikow... :) Swoja droga gdzie te czasy kiedy decyzje o plazowaniu podejmowalismy w zaleznosci o ktorej sie obudzilismy? Pakowalismy stroje, reczniki, po bananie, paczke krakersow, a po drodze zajezdzalismy na kawe na wynos. I to wszystko! Teraz to takie przedsiewziecie, ze najlepiej zaczac je planowac z trzydniowym wyprzedzeniem. :)
W kazdym razie, jak juz wrocilismy do domu, zapakowalismy reczniki, zabawki i mezowskie okulary, wsiedlismy spowrotem do auta, a maz wlaczyl wsteczny bieg... z tylu odzywa sie Bi, ze ona chce kupe! Zaczal mnie szlag trafiac... Bi czesto twierdzi, ze musi "e-e", a potem siada na kibel i nic nie robi, poza tym specjalnie wzielam ja do toalety w kosciele, zeby zalatwila co trzeba, wiec najpierw stwierdzilam, ze pi**rze to, jedziemy! M. jednak uznal, ze nie warto ryzykowac potem szukania najblizszej stacji benzynowej. I dobrze, bo Bi jednak te nieszczesna kupe zrobila. ;)
Reszta drogi minela nam bez przeszkod, jesli nie liczyc pytania Bi co 5 minut: "Jedziemy na plazie?". Za kazdym razem odpowiadalismy, ze tak, jedziemy. I za kazdym razem po kilku minutach slyszelismy dokladnie to samo pytanie. ;)
A na samej plazy szok! Dzieci boja sie wody! Bi zrobila lekki postep w porownaniu z zeszlym rokiem, kiedy to nie zamoczyla nawet stop. W tym weszla chociaz po kostki. Dala sie tez namowic na krotki spacer wzdluz wody, ale od strony plazy i trzymajac mnie kurczowo za reke. W koncu osmielila sie na tyle, zeby kucnac i samodzielnie wyplukac raczki. W tym jednak momencie nadeszla fala i zalala jej pupke. Byl krzyk, placz i wiecej do wody juz nie weszla. Niko za to spanikowal i podnisl wrzask jak tylko go postawilam na mokrym piasku... Oboje za to bardzo chetnie posylali rodzicow raz po raz po wiaderko wody. Szli za nami za kazdym razem, ale dochodzili tylko do miejsca gdzie suchy piasek laczy sie z mokrym. Dalej ani kroku. :) Za to zawartosc wiadra wylewali na piach tworzac blotna kaluze, w ktorej namietnie sie taplali. Kaluza wsiakala w kilka sekund i wybrany nieszczesnik (czyt. rodzic) znow maszerowal po wode. Dobrze, ze rozlozylismy sie blisko brzegu. :) Poza tym potwory uwielbialy miec dla siebie taka wielka piaskownice. Dojechalismy jeszcze przed 10 rano, wiec udalo nam sie zagarnac dla siebie calkiem spora czesc plazy. Zreszta ludzie, widzac dwojke maluchow, sypiacych piaskiem na wszystkie strony, omijali nas z daleka A kiedy zaczal sie robic naprawde wielki scisk, a upal dawac we znaki, Potworki zaczynaly sie juz nudzic i snuc bez celu (w koncu ile mozna sie taplac w mokrym piachu???), wiec zebralismy manele i ruszylismy w droge powrotna. W sumie maluchy wytrzymaly na plazy troche ponad 2 godziny, co i tak uwazam za sukces zwazywszy, ze bawily sie tylko w piasku i nie chlapaly w wodzie...
Na koniec pare zdjec. Po pierwsze, male wspomnienie z zeszlego roku. Pamietacie zapasnika sumo? ;)
W tym roku zrobienie Potworkom sensownego zdjecia graniczylo z cudem. Tak byli zaabsorbowani piaskiem (a przeciez pod domem maja piaskownice!), ze nie chcieli nawet podniesc glow. Bi w koncu w miare zapozowala:
Za to ujecia Nika w najlepszym wypadku wygladaly tak:
A w najgorszym tak. Zobaczywszy aparat pedzil na zlamanie karku, zeby zobaczyc gotowe zdjecie, model jeden! ;)
Za to droga powrotna wygladala tak:
Udalo nam sie idealnie wstrzelic w pore drzemki Nika, a Bi tez padla, wycienczona nowymi przezyciami.
Na nastepny raz jednak planuje jeziorko. Mam nadzieje, ze woda bedzie nieco cieplejsza, no i bez fal, co pomoze Potworkom troche przezwyciezyc leki i bawic sie na plazy tak jak na plazy bawic sie powinno, czyli w WODZIE! :)
Jejciu, wybacz, ale Mama niepowazna. W zyciu nie puscilabym dzieci na slonce bez kremu do opalania... :/
OdpowiedzUsuńPiekna plaza I cudne dzieci..ja tez kocham wode, a gor nie znosze. Dzieki Bogu Maz jest ze mna w tej kwestii zgodny , a widok spiacych Baczkow mam podobnych jak Ty, szczegolnie gdy wracamy z plazy I tez bedac na niej max 2 h :)
Mnie ten widok niezmiennie rozczula, no i delektuje sie cisza w samochodzie. :)
UsuńJa gory lubie i cale szczescie bo meza mam z Zakopanego. Ale przyznaje, ze wole morze. :)
Z tym kremem, to to bylo okolo 30 lat temu, kiedy malo sie mowilo o szkodliwosci slonca i chyba nikt nie stosowal filtrow. Nie mniej jednak matka, ktora ma dzieci o tak jasnej karnacji, powinna starac sie unikac poparzen slonecznych, a nie odwrotnie, zwyczajnie z powodu ich bolesnosci...
No z morską wodą poszły widać po linii tatusia ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam od deski do deski, choć spać już powinnam. Twoja mamusia jak zawsze zachwycająca :). Ja za to uwielbiałam całodniowe pobyty na plaży, a najbardziej wałówkę zabraną z domu, oj, a u nas to się brało na plażę tony jedzenia, bo przecież na powietrzu je się najlepiej i do tej pory nad morzem mam apetyt dwa razy lepszy niż normalnie, a i na ten nie narzekam ;)
A ja nigdy nie chcialam nic nad morzem jesc. :) Szczegolnie, ze jakby sie nie wycieralo i otrzepywalo rak, to zawsze piasek w zebach zgrzytal. :) Po czesci dlatego nie podobalo mi sie taszczenie wora z jedzeniem, bo wiedzialam, ze sama z tego ledwie uszczkne.
UsuńJako dziecko chyba tez moglam siedziec na plazy calutki dzien, tylko potem cierpialam i skore sobie z siostra sciagalysmy nawzajem platami. Ale jako nastolatka juz sie zaczynalam buntowac, bo bardziej zdawalam sobie sprawe, ze po calym dniu na plazy przez 3 dni nie bede mogla normalnie spac...
Moja mamusia to czasem mam wrazenie, ze sie urwala z innej planety. :)
Uwielbiam wode!! Morze, za jeziorami nie przepadam, chyba, ze naprawde maja czysta wode. Latem plaza to mus :) wygodny lezak, ksiazka, cos do picia , podgryzienia :))) ah juz sie usmiecham to piszac.
OdpowiedzUsuńOczywiscie spacer, zachod slonca ...ah jak pieknie :)
Z rodzicami jezdzilam na urlopy nad morze- atrakcja dla dzieci ze Slaska, zawsze bylo to cos wyjatkowego. A pakowania na wypady nie lubie- bo musze o wszystkim pamietac, choc gorsze jest rozpakowywanie, mokrych bikini, recznikow, resztek jedzenia itp. Dawniej jezdzilam z Dzieciakami zapakowana jak mala ciezarowka- teraz najwazniejsze to kasa- masz ja? mozesz wszedzie wszystko kupic :)
A Potworki sa sliczne- takie blondaski :)))))
Twoj Mlody tez blondas. ;)
UsuńTo prawda, wypakowywanie po plazy, szczegolnie ze zazwyczaj czlowiek padniety, to koszmar... A samochod to sie od razu kwalifikuje do odkurzania, bo piasek wchodzi w najmniejsza szczeline. :)
W jeziorach najbardziej sobie cenie temperature wody. ;) W oceanie zawsze ciezko mi sie zamoczyc, a do jeziorka myk! I juz. ;) Jako dziecko na ich czystosc za bardzo nie patrzylam, teraz juz jestem bardziej wybredna. :)
U nas podobnie tylko na odwrót,ja prawie góralka a mąż o mały włos "chłop z Mazur" :) z tym,że oboje uwielbiamy i góry i wodę!Mielismy dużo szczęścia w życiu i mieszkalismy w kraju gdzie było takie cudowne połączenie,plaże otoczone górami ech,mocno tęsknie...
OdpowiedzUsuńNad oceanem nie miałam przyjemnośći bywać,ale znam nasze rodzime morze oraz pólnocne i wiem że potrafi bywac mało przyjemne ze względu na fale i temperaturę.Trzeba się wybrac w cieplejsze akweny kochana i zobaczysz dla dzieci będzie to sama przyjemnośći frajda!
Widaki powrotne kojące serce...nawet nie wiedziałam że widok śpiącego dziecka może tak koić nerwy :)
Hahaha, szczegolnie jak to dziecko moment wczesniej drze sie bo nie chce byc zapiete w fotelik!
UsuńMy mieszkamy w takim wlasnie fajnym miejscu, ze nad ocean mamy okolo godziny jazdy, a w najblizsze gory dwie godzinki autem. Nie sa to moze Alpy, czy nawet nasze Tatry, ale maja fajne stoki narciarskie, wiec ujda w tloku. Latem tez chetnie bysmy po nich polazili, ale pelno w lasach niedzwiedzi, wiec sie troche boimy...
Ech, chcialabym sie wybrac z maluchami na poludnie kraju, gdzie ocean cieplejszy, ale to musialaby byc wyprawa na conajmniej tydzien, a w tym roku nie planujemy urlopu. Pozostaja wiec jeziora...
Ale się rozpisałaś!
OdpowiedzUsuńDobrze, że mama nie obrzydziła Ci morza! Sama uwielbiam morze, ale tylko poza sezonem, w sezonie za dużo jest turystów :P Co do jezior to też mam do nich sentyment, namiot, żagle, ognisko...
Nik robi to samo co mój syn, czyli koniecznie chce obejrzeć gotowe zdjęcie przed jego zrobieniem, ot taka zachcianka!
Pozdrawiam :)
Ja tez lubie jeziora, chociaz nigdy nie zaglowalam. Ale jako dziecko uwielbialam ich ciepla wode, nie to co Baltyk. :)
UsuńNo wlasnie, Nik tylko zobaczy wystawiony w swoja strone obiektyw i juz leci. W rezultacie polowy zdjec nie zdaze nawet zrobic! ;)
Wiesz Agatko, całe szczęście, że nie masz urazu i dalej lubisz morze i słońc, bo po takim dzieciństwie niejedna osoba by szczerze nie lubiła.
OdpowiedzUsuńCo do moich wspomnień z wakacji to są fajne. My mamy ciut dalej na plażę jak wiesz, ale w dzieciństwie kiedy tata pracował w komunikacji miejskiej w lato co sobotę były wyjazdy nad morze. O 8 wyjazd i o 16-17 przyjazd. Mama z nami nigdy nie była bo nie lubi morza a dokładnie szumu fal bo zaraz boli ją głowa. A może dzięki temu mogliśmy szaleć nad wodą ?:):):) Z nami jeździł tata, a jak był w ten dzień w pracy to zawsze nas doczepili do jakiegoś "wujka czy cioci" z pracy i też było fajnie. Czasami i my kogoś przygarnialiśmy. Co do wałówy to zawsze mieliśmy ze sobą, bo w domu się nie przelewało i mama nam szykowała kanapki. Ale do dziś czuję ich pyszny smak a do tego np ogórki małosolne! Jedynie co to zawsze dostawałyśmy loda:) A świętem było jak mogliśmy iść na frytki i rybę :)
A co do Potworków. Ciekawe, że w domu w basenie uwielbiają się pluskać, a do oceanu nie wejdą hehe. I się porządnie uśmiechnęłam, jak zobaczyłam zeszłoroczne zdjęcie Nika. Ale pakeros był z Niego :D
I skoro robią takie "postępy" w kontakcie z wodą, to może w przyszłym roku Bi wejdzie do kolan a Nik postawi nogi na mokrym piasku :P
Haha, tak moze w przyszlym roku uda mi sie zrobic im zdjecie stojacym chociaz po kostki w wodzie!
UsuńNo wlasnie Nik boi sie nawet przydomowego basenu, wiec w sumie sie nie dziwie, ze nawet nie wszedl do wody. Ale Bi w basenie szalala jak wariatka, a tu sie nagle boi! ;)
Moja mame czesto znajome i ciocia namawialy na wycieczke nad morze autobusem, ale moja mama zawsze twierdzila, ze woli samochod bo jak jej sie zrobi slabo to w kazdej chwili moze wracac do domu. A potem i tak siedziala do oporu. :)
Fajne masz wspomnienia! Moze gdybysmy jechali w wiekszym gronie to tez bardziej bym lubila te wypady? Bo my zazwyczaj bylismy sami, bardzo rzadko bralismy ze soba znajomych lub kuzynostwo...
Przypomniałaś mi wszystkie strony wakacji nad polskim morzem! Aż się łezka w oku zakręciła :) Pamiętam dokładnie dźwiganie parasola, parawanu, leżaków, toreb i innych akcesoriów i włóczenie nogami po gorącym piachu. A najgorzej było z powrotem, bo plażowanie, pomimo że z definicji jest relaksem, bywa okropnie męczące! Pamiętam też bezwietrzne dni, kiedy na morzu nie było ani jednej fali, a woda tak lodowata, że aż łupało w kościach. I wyczekiwanie na panów wrzeszczących "JAGODZIANKI!!!" :) Pamiętam też zapach smażalni ryb i gofrów, które otaczały mnie z każdej strony podczas wieczornych spacerów. Ahhh Bałtyk ma swój urok... :)
OdpowiedzUsuńDla tych wszystkich wrażeń i wspomnień, warto namawiać M. na częstsze wyjazdy. Bardzo dobrze, że się upierasz, może i jemu się w końcu spodoba ;P
A mamuśkę masz wyjątkową, co by tu pisać.. ;)
Moja mamusia chyba kiedys dopadla ksiazke "toksyczni rodzice" i postanowila popelnic kazdy jeden opisany tam blad i jeszcze dolozyc pare swoich wlasnych. ;)
UsuńOch tak, powroty z plazy to byl istny hardcore... Nie dosc, ze czlowiek wymordowany, to jeszcze musial dzwigac wszystkie te klamoty na poparzonych sloncem ramionach. :)
Patrz, a ja zupelnie zapomnialam o "jagodziankach". :) U nas jeszcze bylo slychac "LOOODY, LODY DLA OCHLODY!!!!". ;)
Pamietam te dni jak jakis zimny front przechodzil w morzu, ze nawet dzieci nie dawaly rady sie zamoczyc! :) Zdarzaly sie tez te cieple, kiedy nawet nasz Baltyk robil sie na jeden dzien cieply jak zupa. :)
M. wlasciwie to bardzo nie protestuje co do oceanu, ale jezior nie znosi! ;) Tyle, ze on w miejscu nie usiedzi, woli pospacerowac brzegiem, a z dziecmi sie nie da. :)
Moja Mała za to weszła by do tej wody bez mrugnięcia okiem i trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby jednak tego nie zrobiła:) więc ciesz się ile możesz, że nie musisz bez przerwy pilnować :)
OdpowiedzUsuńMamuśkę masz wyjątkową, to fakt, ja jako dziecko morza na oczy nie widziałam, rzeka na szczęście blisko, i raz jeden jezioro ot i tyle.
Naprawde??? Dla mnie kazde letnie wakacje kojarza sie z woda! ;)
UsuńA ja bym sie wlasnie cieszyla gdyby chociaz Bi sie w tej wodzie potaplala. Po to w koncu ja nad ocean zabieram, piaskownice ma przy domu. :)
Ale masz wspomnienia z dzieciństwa! Bardzo lubię polskie morze, pomimo, że jest zimne to ma taki swój klimat. Trójmiasto uwielbiam, będąc dzieckiem jeździłam kilka razy z harcerzami na kolonie do takiego dworku niedaleko Skweru Kościuszki (nie mogę sobie przypomnieć nazwy, zaraz obok Hotelu Nadmorskiego), to były super czasy. Moi chłopcy też się bardzo bali wody. Antek dopiero w tym roku śmiało się kąpie, skacze do wody i wygłupia. Wcześniej nie było o tym mowy. Julek jest nadal za mały, ledwo stópki moczy. Fajną mieliście wycieczkę.
OdpowiedzUsuńChyba wiem, o ktorym dworku piszesz. Teraz jest tam, zdaje sie, restauracja z hotelem, ale glowy sobie nie dam uciac. :)
UsuńCzyli jest nadzieja, ze chociaz Bi sie osmieli? ;) Licze na to, ze jesli tego lata bede ja regularnie nad wode zabierac, to do konca sezonu moze sie zamoczy chociaz po kolana. :)
Oj już się nie mogę reakcji moich dzieci na morze, jak Twoje dzieci tak zareagowały to co będzie z moim Nikodemem...
OdpowiedzUsuńNic nie wiadomo, kazde dziecko jest inne. Dasiek i Niuniek sa starsi, wiec pewnie wskocza smialo do wody. A Niko moze poleci za nimi. :)
UsuńJa wolę góry niż morze, ale staramy się być jeden rok tu, jeden tu,z tym że nie znoszę leżeć na plaży, więc na ogół spacerujemy. Teraz jak będą dzieciaki to będzie z tym gorzej, bo Oliwia ostatnio jeszcze miała tylko 9 miesięcy i byliśmy we wrześniu więc też łatwiej było chodzić niż leżeć :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że dzieciaki zadowolone z wyjazdu, a taki piasek to przecież coś zupełnie innego niż ten w domu :)
Nasz piasek w piaskownicy jest wlasnie taki "morski", wiec wlasciwie to to samo. ;)
UsuńMy tez zazwyczaj malo lezelismy, a wiecej spacerowalismy po plazy. Ale teraz sie nie da, bo maluchy jak siadly w piach, to nie dalo sie ich ruszyc. Jeszcze Bi namowilam na krotki spacerek wzdluz wody, ale z Nikiem nie bylo mowy. :)
Gory tez lubie, ale na to dzieci musza byc duzo starsze. No i tutaj tyle jest drapieznikow, ze sie troche boje... :/
Noo my do morza to mamy baaaaaardzo spory kawałek niestety. Bo trzeba tylko całą Polskę przejechać :) za to w okolicy jest mnóstwo jezior i chętnie z nich korzystamy, łącznie z Bombelinim którego z wody wyciągnąć nie można. No i niestety na nic nie zdają się zabawki do piasku bo on tylko do wody i do wody już nie wspominając o tym, że odkąd kupiliśmy rękawki do pływania i kółko ratunkowe to mógłby cały dzień siedzieć z tatą w wodzie, aż wychodzi cały zmarznięty z wody :) A powrót do domu to pewne 10 minut wycia bo on nie chce i chce jeszcze do wody :)
OdpowiedzUsuńAle fajnie! Ja wlasnie myslalam o kupieniu Bi takich "plywaczkow" i dobrze ze tego nie zrobilam, bo wyrzucilabym pieniadze w bloto. Coz, moze za rok. ;)
UsuńMoze w nowej "Ojczyznie" bedziecie mieli blizej do morza? ;)