Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

poniedziałek, 7 października 2013

Weekend spod znaku wqurwa...

Chyba powinnam zaczac nowy cykl postow... I z gory przepraszam, ale bedzie dlugo i zrzedliwie... :(

Rodzicielstwo kiepsko wplywa na moja i M. cierpliwosc, a takze na nasze wzajemne stosunki... Ostatnimi czasy wiecej sobot i niedziel uplywa nam na "cichych" dniach, niz na cieszeniu sie zyciem rodzinnym. Ech...

Zaczelo sie dosc niewinnie. Potwor Starszy stwierdzil, ze pobudka o 6 rano w sobote pasuje jak ulal. Poniewaz M. polozyl sie o 2 nad ranem (tak wraca z pracy), a ja wstawalam co godzine (!) do Potwora Mlodszego, wiec nie, pobudka o 6 nie pasowala nam ani troche. Potwor Starszy nie dal sie oczywiscie spacyfikowac bajka, ani zaproszeniem do lozka rodzicow, tylko uwiesil ojcowskiej reki, zawodzac (zbyt glosno) "tata, choc! TATA, CHOOOC!!!" Wystarczylo 15 minut takich jekow, zeby obudzic Potwora Mlodszego... I tak zaczelismy weekend o 6...

Przez chwilke bylo nawet ok. Dzieci bawily sie na podlodze, a rodzice ziewali na kanapie... Sielanka trwala moze pol godziny. Potem zaczely sie zwyczajowe wrzaski, odpychanie, uwieszanie mamy i taty, przy czym ani mlodsze, ani starsze dziecko nie wiedzialo tak naprawde czego chce. Potem protest przy ubieraniu, plucie sniadaniem po kuchni, albo wymyslanie, ze "Jajo da! Nie, jajo nie, kake (kaszke)! Nie, kake nie, to (wskazujac na maslo orzechowe)!" A po sprobowaniu/ nadgryzieniu kazdej z w/w rzeczy, stwierdzeniu, ze na sniadanie jednak najlepsze bedzie "ciacio" (ciastko)! No, napewno!

Poranek byl wiec "wesoly". W koncu postanowilismy, ze przyda sie nam wszystkim zmiana otoczenia i stwierdzilismy, ze pojedziemy na zakupy, po drodze ratujac sie kawka. Blad, wielki blad! W sklepie, Bi uparla sie, zeby siedziec w koszyku. A niech siedzi, przynajmniej nie musze za nia ganiac po supermarkecie. Kolejny blad! Bo Potwor Starszy wykorzystal to, ze matka z ojcem ukladali menu na caly tydzien, otworzyl paczke zelkow i zanim sie spostrzeglismy wyzarl polowe zawartosci! Paczka zostala skonfiskowana, a dziecko wyjete z koszyka urzadzilo histerie na caly sklep. Widzicie czasem takie scenki u siebie, kiedy maluch rzuca sie na ziemie, kopie rodzicow i drze jape, ze slychac w najdalszym zakamarku wielkiego supermarketu? Co sobie wtedy myslicie? Zanim urodzilam dzieci, zawsze myslalam "Boze co za rodzice od stu bolesci, nie umieja wychowac bachora, nawet z dwulatkiem sobie nie radza". Taaa, kazdy taki madry zanim sam sprawi sobie potomstwo... Teraz raczej patrze na rodzicow ze wspolczuciem i omijam zrodlo halasu z daleka...

W kazdym razie Bi darla sie niezmordowanie przez reszte zakupow. W koncu doszlismy do kasy, a ta dalej wyje. W koncu nie wytrzymalam i wynioslam ja pod pacha ze sklepu na "pogadanke". W zasadzie nie ma szans zeby wytlumaczyc cokolwiek dwulatkowi w stanie kompletnej histerii, ale wyniesienie na dwor przynioslo pewien efekt. Bi zaczela sie drzec, ze chce spowrotem do sklepu. Wykorzystalam szanse i oznajmilam, ze wejdziemy dopiero kiedy sie uspokoi. I ta mala bestia w ciagu 2 minut przestala wyc i smarkac, zostal tylko lekki szloch (ktory juz jej podarowalam)!

Weszlam ponownie do sklepu kiedy M. placil juz za zakupy i pomyslalam, ze moze najgorsze juz za nami. Za takie myslenie zostalam ukarana w trybie natychmiastowym, jakzeby inaczej... M. zaczal goraczkowo machac i wolac, zebym podeszla do kasy. Okazalo sie, ze nowa karta debitowa nie dziala. Gotowki brak, innych kart tez. Pyta czy ja mam portfel. Oczywiscie nie mam... Nastepna godzina uplynela nam na poszukiwaniu najpierw bankomatu, bo ludzilismy sie, ze moze da sie z karty kase wyciagnac. Nie da sie, trzeba szukac najblizszego banku... W koncu znalezlismy, karta niby w porzadku, kase dalo sie wybrac. Wracamy do sklepu, karta dalej nie dziala, ale tym razem mamy gotowke... Oczywiscie malzonek wkurzony obiecuje sobie (na glos) jaka zje*ke sprawi paniom z banku, ktore juz drugi raz, bezskutecznie aktywuja ta sama karte. Poniewaz jednak to obietnica na wyrost, bo banki juz zamkniete, na kims trzeba wyladowac zlosc. Zona nadaje sie jak znalazl, wiec wysluchuje pretensji, ze nigdy nie biore ze soba portfela. No coz, to prawda, od niemal 6 lat naszego malzenstwa, jezeli jedziemy na zakupy razem, nie biore torebki ani portfela. Czego sie wiec spodziewal?! Poza tym, tym razem nawet gdybym portfel miala, to i tak nic by nie dalo, bo moja karta stracila waznosc, przyslali mi nowa, ktora to M. niechcacy wyrzucil do kosza razem z koperta! Nie omieszkalam mu tego oczywiscie wygarnac. Nie poprawilo mu to humoru, oj nie...

Nie wiem czy pisalam, ale moj malzonek ma jedna, wielka wade. Tzn. wad ma cala liste, ale ta jest szczegolnie wkurzajaca. Ja tez jestem nerwowa, ale wydre sie, ewentualnie kopne pare klockow, ktore teraz zawsze walaja sie po domu, wezme kilka glebszych oddechow i robi mi sie lepiej. Ale nie M. On, jak juz cos mu humor popsuje, to zamiast sie uspokoic to jeszcze sie nakreca i potrafi sie dasac przez kilka dni. Tak wiec Pan Zlosnik przestal sie odzywac. Na cala sobote. Najpierw staralam sie zachowywac naturalnie, ale poniewaz na moje pytania slyszalam burczenie albo polslowka, poddalam sie. W koncu, ile mozna?

W rezultacie zmarnowalismy cale sobotnie popoludnie. Dzieci wstaly z drzemek calkiem wczesnie, pogode mielismy cudna (ponad 20 stopni!), ale M. na moja propozycje, zeby pojechac na pobliski festyn, albo chociaz na plac zabaw, oswiadczyl, ze on nigdzie nie jedzie, moge sobie jechac sama.  No tak, ja sama i moje dwa Potwory! Wkurzylam sie wiec i zabralam za gotowanie (nienawidze gotowac, wiec mozecie sobie wyobrazic jaka bylam wsciekla). Teraz pluje sobie w brode, bo przez nasza glupote Bi caly weekend spedzila w domu, a moglam wziac chociaz ja. Trudno, jak czlowiek zly, to nie mysli logicznie...

Wczoraj z kolei mielismy akcje, pt. "kosciol". Jak wiadomo, M. musi byc na mszy. Od rana Niko dawal sie jednak we znaki, marudzil, plakal, niby tarl oczka, ale spac za cholere nie chcial, urzadzal darcie na kazda probe uspienia. W koncu oswiadczylam, ze nie jade do kosciola, wykorzystam cisze w domu i sprobuje go uspic. Kiedy M. szykowal sie do wyjscia, Nik urzadzil sobie ryk u mnie na rekach, wiec posadzilam go na ziemie stwierdzajac, ze jak chce sobie wyc, to przynajmniej nie musi robic tego prosto w moje ucho. Na to M. wzial malego i zaczal go ubierac. Nie pomogly moje argumenty, ze przeciez mlody urzadzi mu wycie cala msze, ze przeciez mialam go uspic jak sobie z Bi pojda, w koncu zeby ruszyl mozgownica, zamiast naburmuszac sie niewiadomo o co. Zatrzasnal mi drzwi przed nosem i poszedl. Hmm... Przynajmniej mialam choc raz czas na spokojne odkurzenie i umycie podlog. Ale naszych relacji to nie poprawilo, a wrecz przeciwnie. Po poludniu M. musial zalatwic pewna sprawe. Nie bylo go w domu prawie 3 godziny, zalatwil pomyslnie co trzeba i myslalam, ze moze troche poprawi mu sie humor.  Agdzie tam! Reszte dnia spedzil grzebiac przy autach (w deszczu) podczas gdy ja probowalam skonczyc gotowanie na caly tydzien, trzymajac jednoczesnie marudzacego Nika i z uwieszona u mojej nogi Bi, jeczaca, ze ona chce do taaatyyy...

Fajny weekend, nie? Po takich dwoch dniach, bardzo sie ciesze, ze pracuje i mam psychiczna odskocznie od marudzenia Potworkow i mezowskich fochow. ;)

A wieczorem zauwazylam, ze Nikowi niemal sie przebila jedna z gornych jedynek. To by wyjasnialo czemu caly weekend byl niemal nie do zniesienia...

26 komentarzy:

  1. Oj, biedny Nik...
    A męża to bym kopnęła w tyłek za te fochy, serio ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mezowi juz niewiele brakuje, bo jest wtorek wieczor, a on dalej sie nie odzywa...
      A Niko biedny, naprawde. Zauwazylam, ze ida zabki w niedziele, a one nadal sie nie przebily... :(

      Usuń
  2. ahhh samo zycie...:(
    wszystko minie i kedys z przyjemnoscia poczytasz te wspomnienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa... Albo stwierdze, ze udalo mi sie "wychowac" malzonka, albo przeczytam z perspektywy szczesliwej rozwodki, bo w koncu kiedys nie wytrzymam z tym zlosnikiem i uparciuchem. :)

      Usuń
  3. JA PIERDZIUUU To widzę, że nie tylko u nas taka sielanka... Jak to kurcze jest, że te wyczekane, upragnione Dzieci jednak zmieniają relacje między rodzicami, i to niestety również na gorsze. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy rutyna... Chyba bardziej zmęczenie, bo ja tam rutynę lubię, małe zmiany i odskocznie również, ale żadnych rewolucji w życiu. I nawet nie wiesz jak mi brakuje życia zawodowego.. Czasami myślę sobie, że i za tysiąc złotych byłabym gotowa pójść od zaraz byleby mieć też te swoje parę godzin luzu, swoje życie, swoje sprawy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze z reka na sercu - jakkolwiek ciezko bylo mi wrocic do pracy, bo macierzynski jest tutaj smiesznie krotki, to tylko dzieki temu nie wyladowalam jeszcze na oddziale zamknietym wariatkowa. Czasem wychodze rano kiedy dzieci juz nie spia i jak przekraczam prog i w jednej chwili przestaje slyszec wrzaski i jeki, to wydaje z siebie tylko dluuugie "uffff...". :)
      A relacje z M. po urodzeniu Nika pogorszyly nam sie starsznie. Z Bi jakos dawalismy sobie rade, moze dlatego, ze ona naprawde jest wyczekana i wymarzona. Ale dwojka chyba nas troche przerosla, szczegolnie, ze jest miedzy nimi taka malutka roznica wieku. Tak, chyba to jest najgorsze...

      Usuń
  4. Hmm u nas też czasem tak jest. I cóż, że wracam do pracy, na pół etatu w godzinach 6-10 (tak, rano). Wracam i drugi etat darmowy jak nic!
    Mam nadzieję, że u Ciebie z dnia na dzień będzie lepiej. Nieskromnie napiszę, że sobie też tego życzę!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, ja wychodzac do domu, zawsze mowie koledze z biura, ze ide na druga zmiane! :)

      Usuń
  5. Jak Ty to wszystko wytrzymujesz Agata co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakos trzeba... Przeciez nie moge rozwiesc sie z mezem bo od czasu do czasu strzeli focha... ;)

      Usuń
  6. no to miłego tygodnia, dobrze, że już po weekendzie :-P :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie to sobie pomyslalam jadac w poniedzialek do pracy! ;)

      Usuń
  7. Wyobrazam sobie, ze w poniedzialek lecialas do roboty jak na skrzydlach :) Dobrze, ze pracujesz...
    Powodzenia i cierpliwosci do calej trojki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lecialam, lecialam! I wzdychalam, kiedy przyszla 15:30 I trzeba bylo sie zbierac do domu... :)

      Usuń
  8. Człowiek cały tydzień zasuwa w pracy, czekając na chwilę relaksu w weekend a tu dupa ...
    Oby jak najmniej takich weekendów

    OdpowiedzUsuń
  9. Aga, tak to już jest z dzieciakami. Dobrze, że mamy pracę i chwilę odskoczni. Ja to bym w domu oszalała na dłuższą metę. Pozdrawiam cię ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez! Znam pare dziewczyn, ktore twierdza, ze zostaly z dziecmi w domu, bo tylko tak czuja sie spelnione i szczesliwe. I nie neguje tego, pewnie jest wiele kobiet, ktore maja takie odczucia. A ja czuje sie spelniona, kiedy moge na pare godzin uciec z domu, pogadac z innymi doroslymi ludzmi, nawet postresowac sie troche nad moja "paperologia"... ;) Od razu mam wiecej cierpliwosci do moich Potworkow!

      Usuń
  10. W moich oczach i tak jesteś hardkorem, że dajesz radę. Wiem, że w sumie nie masz innego wyjścia, ale ja bym chyba psychicznie wykorkowała z tym wszystkim. Czasem przy jednym Sebie czuję się zmasakrowana, więc nawet sobie nie wyobrażam jak jest przy dwójce i jeszcze obrażonym mężu. Nie zazdroszczę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mnie najbardziej wkurza w fochach meza. Mamy dwoje dzieci, oboje sa malutcy i maja swoje potrzeby. Jednej osobie ciezko to ogarnac, ciesze sie jak glupia, ze w weekend bede miala druga pare rak do pomocy. A potem on sie obrazi o byle glupote i zostaje sama z domem i dziecmi na glowie, bo zly to nawet palcem nie kiwnie!

      Usuń
  11. A tam wqrw...
    Gorszy dzień :P

    Twojemu męzowi to też bym nakopała :P

    Dlaczego w małżeństwie to najczęściej męzczyźni strzelają focha, a kobieta wszystko musi ogarnąć i pożalić się to zniewaga???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sie po prostu nazywa dyskryminacja! ;)
      Ja tez sie dasam i zloszcze, ale zazwyczaj po polgodzinie, godzinie mi przechodzi. Jeszcze tak nie bylo, zebym sie nie odzywala 4 dni!

      Usuń
  12. wiesz, każdy rodzic/rodzice mają gorszy dzień. Kiedy to najchętniej zamknęliby dzieci w pokoju, wyszli na dwór i nie wracali do wieczora ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w weekend najchetniej zamknelabym meza. W szopce. ;)

      Usuń
  13. Mój mąż ma podobnie - pielęgnuje złość, podsyca kłótnie i obraża się jak osioł uparty, a wtedy bez kija nie podchodź. Wolę moją i Twoją metodę - wybuch i ochłonięcie, ale faceci mają inaczej...

    OdpowiedzUsuń