środa, 2 lipca 2025

Po wyjezdzie codziennosc bywa nudna

Szczegolnie po takim wyjezdzie :D

Tak jak napisalam w poprzednim poscie, do domu dojechalismy w piatek, a wlasciwie to w sobote, bo bylo juz po polnocy. ;)

Sobota, 21 czerwca, dla mnie oraz Potworkow zaczela sie wiec pozno. Niestety, nie dla M., ktory pojechal do pracy. Na 4 rano... Pozostawie to bez komentarza, bo mowilam, zeby odpuscil zupelnie, albo chociaz pojechal pozniej. Nie; wolal sie przespac 2 godzinki i ruszyc do roboty. No coz... :/ Nasza pozostala trojka pospala do oporu, czyli gdzies do 9. Kiedy wstalam, pierwsze to wskoczylam pod prysznic, bo poprzedniej nocy juz nie mialam sily. Potem sniadanie i pojechalysmy z Bi po nasze psisko. Nik zostal w domu, bo nadal spal, a byla juz 11. :O Maya jak to Maya, pomachala ogonem i poleciala po pileczke. Dzikiej radosci, ze rodzina przyjechala, nie uswiadczylysmy. ;) Moj tata za to sie bardzo ucieszyl i stwierdzil, ze teraz moze odkurzyc klaki pozostawione przez czworonoznego goscia. Zapraszal na kawe, ale przede mna byly jeszcze zakupy oraz rozpakowywanie, wiec podziekowalam. I tak dziadzio mial jak zwykle przyjechac kolejnego dnia na kawe. Wrocilysmy z Bi do domu, odstawilysmy siersciucha i polecilam Kokusiowi (ktory w koncu wstal) zeby sie ubral i zjadl sniadanie. Potem pojechalysmy z corka na zakupy, bo przed wyjazdem staralismy sie maksymalnie oproznic lodowke, wiec bylo juz w niej glownie swiatlo. A po powrocie i rozpakowaniu toreb, coz, trzeba sie bylo zabrac za powyjazdowe pranie. To zawsze najgorsza czesc. Przywiozlam mniej wiecej po jednym zestawie czystych ciuchow na lepka (zawsze biore wiecej wszystkiego na wszelki wypadek), a poza tym cala walizke brudow... ;) Pralka i suszarka chodzily praktycznie bez przerwy (poza noca) przez wiekszosc weekendu. Malzonek mial miec kolejnego dnia wolne, wiec dalismy sobie spokoj z kosciolem, tym bardziej ze przyznal iz prawdopodobnie msze by przespal. ;)

A! We wtorek, w czasie mojego wyjazdu, przyszly w koncu swiadectwa Potworkow. U Bi nie ma sie do czego przyczepic. Teraz, kiedy wrocila na zwykla matematyke, leci na samych "A".

Ladne swiadectwo na zakonczenie "gimnazjum" ;)

Oczywiscie duma mnie rozpiera, tym bardziej, ze wiem iz ona wklada w te oceny sporo wysilku i poprawia nawet "B", ktore gdzies tam wskocza, o nizszych juz nie wspominajac. Dodatkowo, wszystkie rubryki z zachowania ma na poziomie "1", ktory oznacza ze zawsze spelnia wszystkie kryteria. Nik to zupelnie inna historia.

Tutaj juz gorzej...

Nie powiem zeby te oceny mial jakies straszne, bo na 10 przedmiotow (jeden zaliczali na pass/fail, wiec go nie licze) ma piec "A", cztery "B" i tylko z tej nieszczesnej zaawansowanej matmy "C". Z matematyka zreszta szkoda, ze popsul sobie ocene w pierwszym trymestrze, gdzie dostal "D". W dwoch pozostalych mial "B", wiec gdyby wtedy otrzymal chociaz "C", to na koniec tez wychodziloby mu "B". Poza tym, w rubrykach z zachowania (ktore sa tez ogolnym podejsciem do nauki), ma sporo poziomu "2", a nawet jakas "3". Zreszta sam przyznaje, ze nauczyciele czesto go upominaja za wyglupy i gadanie. Nieraz o tym rozmawialismy, ale nie dociera. Mlodszy tlumaczy, ze to dlatego, ze mu sie nudzi, wiec tluke mu do glowy, ze moze gdyby sie przylozyl i zawalczyl o "A" z kazdego przedmiotu (na co wiem, ze spokojnie go stac), ty by sie nie nudzil. Dawanie mu siostry za przyklad tez nie pomaga, bo tylko prycha, ze same "A" i nigdy problemow z zachowaniem, to cechy kujona, a on kujonem byc nie chce. Po prostu rece opadaja...

Niedziele zaczelismy od mszy. Nadal jednak wszyscy dochodzilismy do siebie po wyjezdzie, bo zwykle jezdzilismy na 9:30, ale... zaspalismy. Trzeba wiec bylo jechac na 11, czego nie lubie, bo mam wrazenie, ze wracamy do domu i juz po polowie dnia. Przyjechal moj tata, wiec posiedzielismy przy obiedzie i kawie, a po jego wyjezdzie popoludnie lecialo mi glownie na dalszej walce z praniem. Za to panna Bi brylowala "na salonach", czyli zostala zaproszona na impreze z okazji pozegnania middle school. Zastanawiam sie w ogole jak znalazla sie na liscie gosci, bowiem szczegoly imprezy wychodzily przez jakies dwa tygodnie i okazalo sie, ze to towarzystwo, ktore Starsza zna, ale z ktorym nie przyjazni sie jakosc specjalnie blisko. Pozniej w dodatku okazalo sie, ze przyjecie organizuja rodzice jakiegos kolegi i zaproszonych zostalo 13 chlopcow oraz dziewczynki w liczbie... 4. :O Dla mnie bylo to automatyczne "nie", ale w koncu dostalam wiadomosc od organizatorki, ktora okazalo sie znam. Nasze dzieciaki chodzily kiedys razem do klasy i ta mama jest bardzo przewrazliwiona i nadopiekuncza. Wiedzialam wiec, ze dzieciaki beda pod uwazna opieka, a nie pozostawione same sobie. Malzonek juz taki przekonany nie byl, a jemu przyszlo zawiezc corke, bo nadal byl u nas moj tata. Troche sie z corka podroczyl, ze na zadna impreze z banda chlopakow jej nie zawiezie, ale ostatecznie zawiozl. O 18 pojechalam po wlasna pannice, jak tez i sasiadke, bo jej mama jak zwykle znalazla sobie kogos do odwalenia rodzicielskiego obowiazku. ;)

Najwieksza atrakcja byl oczywiscie basen

Dziewczyny byly bardzo zadowolone, choc Bi mowila, ze czula sie troche glupio, bo poza wlasnie sasiadka, z nikim tam sie bardzo blisko nie przyjazni. Nie mniej, na propozycje zeby spotkac sie ponownie, byla cala chetna. ;) Wieczor to dla dzieciakow dalszy relaksik, a dla rodzicow oczywiscie szykowanie sie na powrot do rutyny, we wlasnej, codziennej robocie. ;)

W poniedzialek wstac latwo nie bylo, ale i tak pocieszalam sie, ze moge pospac prawie godzine dluzej niz w Vegas. W pracy mielismy pierwszy dzien inspekcji agencji rzadowej (tej, w ktorej mialam pracowac, ech...), wiec z wizyta przyjechalo 3 managerow oraz kolejne dwie osoby do pomocy. Ja odhaczalam kolejne wirtualne szkolenia, bo w czasie wyjazdu nazbierala mi sie lista zaleglych. Nadeszla dla nas fala niesamowitych upalow. Samochod w drodze do domu pokazal mi 40 stopni. Prawie jak w Las Vegas, tylko powietrze mielismy klasyczne w Nowej Anglii latem - czyli przypominajace zupe. :D Musialam podejsc w koncu do sasiadow, ktorych corka opiekowala sie Oreo w czasie naszego wyjazdu. Normanie zostawilabym jej koperte w skrzynce, ale pannica zapomniala zostawic nasz klucz w schowku, wiec chcialam go w koncu odebrac. Przy okazji pogadalam sobie z sasiadka, z ktora kiedys regularnie plotkowalysmy na przystanku autobusowym. Jej najstarsza (opiekunka naszego kiciula) skonczyla zima 16 lat, wiec zgodnie z tutejszym zwyczajem, czym predzej zapisala sie na kurs prawa jazdy. Sasiadka mowi, ze jest przerazona, bo T. jest dosc nerwowym kierowca, tymczasem tutaj po zdaniu egzaminu teoretycznego, dzieciak dostaje tymczasowe prawo jazdy i musi wyrobic czesc godzin z jazdy z instruktorem, ale poza tym ma jezdzic z rodzicami. A wlasciwie to moze jezdzic z kimkolwiek, kto posiada juz pelnoprawne prawko, nawet jesli to tylko starszy kolega. Az mnie ciarki przechodza na mysl, ze to samo bedziemy za dwa lata przechodzic z Bi, a ona oczywiscie juz sie nie moze doczekac. :O Poza tym, wieczorem Potworki mialy trening na basenie, ale M. zdecydowal sie pojechac na silownie, wiec mialam poltorej godziny spokoju. Podlalam warzywa zeby jakos przetrwaly te upaly, a potem bujalam sie na fotelu z przodu, pozerajac lody. ;)

Wtorkowy poranek jak zwykle. Goraco i duchota, ale za to w robocie lodowa. Siedzialam w grubym swietrze i od czasu do czasu chuchalam w dlonie. :D Mimo dalszej inspekcji z "rzadu", moj szef znalazl chwile zeby przejrzec ze mna papiery ze szkolenia. Nie pamietam bowiem czy pisalam, ale w tej firmie nie ma latwo, przynajmniej dla osob z kontroli jakosci. Nie wazne, ze masz doswiadczenie. Nie wazne, ze przechodzisz szkolenia. Na koniec, z kazdej czesci musisz zdac egzamin. :O Ja mam w tej chwili do zaliczenia juz trzy. Na szczescie, lub pechowo (zalezy jak na to spojrzec) mozna przechodzic tylko jeden na raz. ;) Egzamin polega na otrzymaniu pliku papierow do przejrzenia i znalezieniu w nich wszystkich bledow. Ma sie na to 5 dni roboczych i mozna korzystac z przepisow, nie wolno jednak prosic nikogo o pomoc. U mnie i tak nie mialabym kogo pytac. ;) W kazdym razie, moj szef przejrzal papiery, po czym stwierdzil, ze "zamowi" mi pierwszy egzamin, ten bowiem przygotowywany jest dla kazdego indywidualnie, przez inny departament. Znajac G. stwierdzilam, ze zobacze kiedy uda mu sie za to zabrac i dalej tluklam wirtualne szkolenia. Akurat mialam kilka z data na ten konkretny dzien. Poniewaz jednak nie dzialo sie niewiadomo ile, po 13 stwierdzilam, ze nie mam tam po co na sile siedziec, a ze pogode mielismy z rekordowymi upalami, pojechalam do domu, gdzie tylko szybko sie z Potworkami przebralismy i pojechalismy nad jezioro. Miala byc ulga od goraca, ale okazalo sie ze przy 38 stopniach jedynie siedzac w wodzie odczuwalo sie ulge. Na szczescie jezioro zdazylo sie juz troche zagrzac i nie bylo ciezko sie zamoczyc. O dziwo Potworki, zamiast pierwsze co wskoczyc do wody, najpierw chcialy wypozyczyc kajak (Nik) oraz SUP'a (Bi).

Z jakiegos powodu, Nik pala sympatia do kajakow

Dziwilam sie tym bardziej, ze wymagane sa kapoki, wiec w taki upal wolalabym sie najpierw zamoczyc, zeby miec choc troche orzezwienia. Ale skoro chcieli, to wypozyczylam.

Bi podaza za moda, wiec dla niej tylko SUP :D

Oni pozeglowali, a ja pocilam sie na krzeselku. Na szczescie mam zadaszenie, wiec glowe mialam w cieniu, ale i tak pot lecial ze mnie ciurkiem. W koncu Potworki przyplynely spowrotem, oddaly sprzet i wskoczyly do wody.

Nik skacze z lewej strony, a kawalek dalej widac, wystajaca z wody, glowe Bi

Porzucali troche pileczka, poplywali do unoszacego sie pomostu, po czym zglodnieli. Na szczescie buda z zarciem dziala w sezonie, wiec poszlismy zakupic prowiant. Nik z jakiegos powodu uwielbia ich cheeseburgery, Bi mozzarella sticks, a ja wzielam sobie quesadille. Ciekawe, ze kazda z tych rzeczy kosztowala tyle samo, ale gdzie burgerem i quesadilla mozna sobie pojesc, to tych paluszkow Bi miala raptem 5. Straszne zdzierstwo.

Niby siedzielismy w cieniu, ale "kogos" i tak razilo slonce ;)

Potem jeszcze sie pochlapali w wodzie i niespodziewanie siedzielismy tam ponad 3 godziny. Potworki niestety marudzily, ze samym im sie nudzi i wszyyyyscy naokolo sa z kolegami. Tlumacze, ze maja siebie, a sa blisko wiekiem wiec powinni znalezc wspolna aktywnosc bez problemu, a naokolo na pewno pelno bylo grup rodzenstwa. Niestety, oboje zrzedzili, ze z rodzenstwem to sa same maluchy, a nastolatki sa z grupami znajomych. :/ Do domu dojechalismy na tyle wczesnie, ze moglam jeszcze posiedziec zajadajac lody, podlalam warzywnik, a potem juz siedzielismy w domu, bo to Las Vegas gdzie w ogole nie bylo robactwa. U nas komary tna jak szalone, szczegolnie w takie wilgotne, gorace wieczory. ;) Z tym Vegas to fakt. Jak raz w hotelowym korytarzu zobaczylismy muche, bylismy cali podnieceni, ze widzimy jakis "slad zycia"! Bi miala co prawda nadzieje zobaczyc gdzies na pustyni skorpiona, ale (na szczescie) jej sie nie poszczescilo. ;)

W srode rano dostalam niezbyt przyjemna wiadomosc, a mianowicie szef jednak zalatwil mi egzamin. A juz myslalam, ze zajmie mu to tydzien. ;) Czas mialam do kolejnej srody, wiec nie musialam sie spieszyc, ale oczywiscie jak przyszlo co do czego, to strasznie mi sie nie chcialo za to zabierac. :D Jak to jednak bywa, kiedy sie juz za to zabralam, szlo calkiem sprawnie i pewnie moglabym skonczyc w dwa dni. Specjalnie jednak zwolnilam i postanowilam przegladac wszystko pomalu i spokojnie i wykorzystac wiekszosc z danego mi czasu. Jedna z dziewczyn ze szkolenia, mowila bowiem ze skonczyla swoj egzamin w 3 dni, ale potem okazalo sie, ze nie znalazla jakiegos powaznego bledu. Skoro mialam wiec 5 dni, postanowilam z nich skorzystac na maksa. Tego dnia wyszlam juz normalnie, ale ze mial to byc ostatni dzien z rekordowymi temperaturami, wzielam Potworki ponownie nad jezioro. Zeby jednak nie bylo marudzenia, wzielam tez kolezanke - sasiadke Bi, wraz z siostra. O dziwo Nik nie marudzil ze nie ma kolegi; starczyly mu dziewczyny. Tak jak dnia poprzedniego, dzieciarnia zaczela od wypozyczenia sprzetu. Tym razem wszyscy chcieli SUP'y, przy czym kolezanka Bi oznajmila ze miala tego dnia kilkugodzinny turniej Taekwondo, jest wykonczona (nie wiem wiec czemu chciala jeszcze jechac nad jezioro) i nie ma sily wioslowac.

Nik manewruje przy brzegu, a tymczasem dziewczyny juz odplywaja

Starsze panny wziely wiec jedna deske i moja panna wioslowala, a kolezanka siedziala i cos tam pomagala nogami. ;) Narobili mi w ktoryms momencie stracha bo jezioro jest spore, wiec moglam ich obserwowac tylko z oddali. Widzialam wiec tylko ze kreca sie w jednym miejscu i cos chlapie w wodzie, zdecydowanie obok deski. Przerazilam sie, ze ktores spadlo i nie moze sie spowrotem wdrapac na deske. Co prawda wszyscy mieli kapoki, ale jednak przeplyniecie calego jeziora zeby dotrzec do brzegu, to nie lada wyczyn... Juz zbieralam sie zeby podejsc do wypozyczalni i poprosic zeby sprawdzili co sie dzieje (maja motorowke i podplywaja do osob, ktore zdaja sie byc w tarapatach), ale w koncu zauwazylam, ze moi niesforni podopieczni celowo skacza z desek do wody! :O Mialam ochote ich udusic.

Panny wplywaja na mielizne

W koncu wrocili, oddali wiosla i oczywiscie pobiegli ponownie do wody. Reszta czasu to juz skakanie do wody z pomostu. Najlepsza rozrywka dla obecnego tam kazdego dziecka, ktore potrafi wzglednie plywac. ;)

Bi zaznaczona strzalka, skacze na nogi (choc jakos koslawo) do jeziora

Poczatkowo mial to byc bardzo krotki wypad, bo Potworki mialy trening plywacki, a mlodsza sasiadka Teakwondo. Moi jednak juz przed wyjsciem jeczeli, ze po plywaniu w jeziorze beda zbyt zmeczeni zeby plywac w basenie, a potem mala A. (ktora nadal wyglada na mala w porownaniu z reszta, ale bedzie w tym roku, w tej samej szkole co Nik ;P) zadzwonila do mamy czy moze opuscic trening, bo tak sie swietnie bawi. Mama sie zgodzila, wiec utknelam tam z mlodzieza na kolejne 45 minut. Przez to niestety wszyscy zdazyli zglodniec, a specjalnie dalam Potworkom obiad przed wyjsciem, zeby nie marudzili o zarcie z budy. Teraz niestety trzeba bylo pomaszerowac po zamowienie, ale sasiadki uparly sie zeby placic za siebie, mimo ze przygotowana bylam na postawienie wszystkim. Tym razem do domu wrocilismy dosc pozno. Tyle ze podlalam warzywnik i juz musialam szykowac sie na kolejny dzien pracy.

Czwartkowa pobudka jak zwykle, wyszykowac sie i do pracy. Tego dnia upaly sie skonczyly i nie tylko zrobilo chlodniej, ale temperatura spadala caly dzien, az doszla do 17 stopni. Taki spadek z ponad 30 w ciagu paru godzin, to byl niezly szok termiczny. Caly dzien przechodzilam w swetrze. Ale przynajmniej fajnie bylo wylaczyc klimatyzacje i pootwierac w chalupie okna. :) W pracy dalej pomalu tluklam swoje papiery z egzaminu, ale jednoczesnie siedzialam jak na szpilkach, bo tego dnia mialam wyjsc juz o 11. Potworki mialy kontrole u dentysty juz w poludnie. Przypomnialam im dzien wczesniej, wyslalam sms'y tego ranka, a Nik i tak zasnal po wylaczeniu budzika i kapal sie oraz myl zeby na ostatnia chwile. :D U dentysty poszlo sprawnie, bo tak jak kiedys, mieli dwie higienistki, ktore zajely sie Potworkami w tym samym czasie. U Bi niestety, w obu ostatnich trzonowcach pojawily sie przebarwienia, ktore moga zwiastowac poczatki prochnicy. Trzeba je przeczyscic i zeby zalakowac. U Kokusia potencjalnych dziur brak, za to okazalo sie, ze ma jeden, uparty mleczny zab, ktory trzyma sie doslownie na wlosku, ale uparcie siedzi. Higienistka zasugerowala, ze wystarczy mocniej pociagnac i bedzie po zebie, ale Nik nie jest chetny na takie "akcje". :D Poniewaz doslownie za rogiem od dentysty jest miejsce z bubble tea, wiec podjechalismy na herbatki. Nik, ktory dotychczas przelewal swoja przez sitko, teraz oznajmil, ze przekonal sie do tapioki. Poniewaz wyszlam z pracy wczesniej, nie moglam sie nadziwic jak duzo mialam nagle czasu. ;) Spokojnie skonczylam obiad i zjedlismy zanim M. wrocil z pracy. Niestety, poza spadkiem temperatury, zaczal dodatkowo padac deszcz, wiec utknelismy w chalupie. Za to cos nas naszlo, siedlismy przed kompa i w godzine... mielismy bilety do Polski! :O Na Boze Narodzenie. Nie powiem zebym byla specjalnie podekscytowana na mysl o kolejnych lotach i podrozy zima, ale ze wczesniej podjelismy decyzje ze chcemy raz spedzic Swieta z rodzicami M., ktorzy czuja sie osamotnieni, no to mam. ;) Potworki mialy basen, ale ojciec ich zawiozl, a ja tylko potem po nich pojechalam. Udalo mi sie nawet chwile zerknac na trening.

Akurat Potworki plynely obok siebie

Z Bi dostane niedlugo szalu, bo jojczy i marudzi przed kazdym treningiem, a po wychodzi cala w skowronkach i szampanskim humorze! Czyli dobrze sie tam bawi, wiec skad ten wieczny protest?! Naprawde, nastoletnie humory to nie na moje nerwy...

W piatek jak zwykle zwlec sie z wyrka wczesniej niz by sie chcialo i do roboty. Tego dnia nadal bylo pochmurno, ale temperatura laskawie podniosla sie na bardziej "letni" poziom - 25 stopni. W pracy trwala nadal kontrola federalna, a ja przerabialam egzamin. Mimo slimaczego tempa, skonczylam, ale stwierdzilam, ze nie bede odsylac go szefowi, tylko w poniedzialek jeszcze raz wszystko przejrze i dopiero zeskanuje i wysle. Po pracy pojechalam do domu, ale tylko zgarnelam corke i pojechalysmy na zakupy. Panna twierdzi, ze nawet wyprawa po spozywke to dla niej "atrakcja", a ze ma wakacje, to ja wzielam, co tam. ;) Zrobilysmy zakupy, po czym podjechalysmy jeszcze do Dunkin' Donuts. Bi strasznie chciala sprobowac nowego, truskawkowego napoju promowanego przez Sabrine Carpenter. Musze przyznac, ze faktycznie okazal sie smaczny, choc pianka z wierzchu, jak dla mnie jest mocno za slodka. Po rozpakowaniu toreb w chalupie i zjedzeniu plasterka pizzy przywiezionej przez M., stwierdzilam, ze skorzystam z chlodniejszego dnia (choc i tak cieplej bylo niz w czwartek) i ogarne warzywnik. Od posadzenia, poza podlewaniem wlasciwie nic w nim nie robilam, wiec blagal juz wrecz o odrobine uwagi. Przez wyjazd do Vegas zostal wlasciwie pozostawiony sam sobie. ;) Malzonek nakupil krzakow pomidorow, tymczasem zostaly mi tylko 4 klatki, bo reszta okazala sie polamana. Mialam pojechac i dokupic, bo i tak nie kupilam jeszcze zadnych kwiatkow do doniczek (!), ale ze wybieram sie jak sojka za morze, a pomidory zaczely juz wyginac sie ku ziemi, wiec stwierdzilam, ze poki co podepre je tyczkami. Moze akurat starczy. Przy okazji podczepilam tez ogorki, ktore juz puszczaja wasy. 

Tak to wyglada z lotu ptaka, czyli z tarasu. ;) Marchew, pietruszka oraz koper sa jeszcze malutkie

Pozniej zas zabralam sie za najmniej przez mnie lubiana czynnosc, czyli pielenie. Niestety, bylo to juz niezbedne, bo warzywnik zrobil sie jednolicie zielony i choc sadzonki urosly juz calkiem duze, to to, co posialam nadal jest malutkie i chwasty zaczely je zagluszac. Nie prosilam o pomoc, ale po chwili przyszla Bi i zabrala sie za to z wlasnej woli, a pozniej okazalo sie, ze zmotywowalysmy M, ktory poszed powyrywac chwasciory rosnace na kamieniach miedzy rabatka z przodu, a domem. Z tymi kamieniami, to malzonek jest zly sam na siebie, bo dwa lata temu pieczolowicie je zebral, po czym pod spod polozyl swiezy material ogrodniczy (nie wiem jak to sie fachowo nazywa) zeby powstrzymac nieco chwasciory. Niestety, nie chcialo mu sie czyscic kamieni, a pewnie przydaloby sie je chociaz przeplukac. M. wysypal je spowrotem, a miedzy nimi wiadomo - sporo bylo piachu i zapewne nasion. Okazalo sie wiec, ze wykonal syzyfowa robote, bo chwasciory nadal w najleprze tam wyrastaja... W kazdym razie, ucieszylam sie, ze choc troche ruszylismy z pracami w ogrodzie, bo strasznie juz gryzlo mnie sumienie, ze go tak zapuscilismy. ;)

I tak minal tydzien, ale dopiero co wrzucilam post o Las Vegas, to tego jeszcze kilka dni pociagne. ;) Tak wiec, w sobote, 28 czerwca, M. pracowal, ale ja i Potworki odsypialismy. Ja tydzien pracy, a oni najwyrazniej wakacyjne trudy. :D

Jeszcze dolegiwalam w lozku, kiedy Oreo przyszla, chwile sie polasila, po czym wskoczyla na komode i zaczela "polowac" na galki ;)

Kiedy wstalam, zjadlam sniadanie i jako tako sie ogarnelam, zabralam sie za sprzatanie. Przed wyjazdem zabraklo czasu oraz weny, a podlogi na parterze wolaly o pomste do nieba. Planowalam zrzucic to ktoregos dnia na Potworki, skoro siedza w chalupie, ale ostatecznie pozalowalam ich, bo tak naprawde wszyscy dochodzilismy nadal do siebie po tygodniowym wyjezdzie. Ostatecznie wiec sama odkurzylam i polatalam na mopie. W miedzyczasie wrocil M., ale dlugo nie posiedzial, bo na 13 umowilismy sie z chrzestnym dzieciakow, ze wpadniemy z zaleglym prezentem urodzinowym. Urodziny mial akurat w czasie naszego wyjazdu, ale po powrocie caly tydzien jakos nie moglismy sie zabrac zeby do niego podjechac. Padlo wiec na sobote. Trzeba przyznac, ze odkad ma swoja dziewczyne, kiedy tam podjezdzamy, jestesmy wspaniale ugoszczeni. W. zrobila domowe tiramisu (przepyszne) oraz kawke, zaspiewalismy A. sto lat, pogadalismy, pokazalismy im foty z Vegas bo tez nigdy nie byli po zachodniej stronie Hameryki, po czym trzeba sie bylo zbierac. Po ogromnym kawalku ciasta z ciezkim kremem, nie mielismy nawet ochoty na obiad, wiec w domu tylko posiedzielismy z brzuchami do gory i trzeba sie bylo zbierac do kosciola. Po raz pierwszy od strajku, M. mial pracowac caly weekend, a to oznaczalo msze w sobote. Kiedy wrocilismy, zjedlismy wreszcie pozny obiad, upieklam chlebek bananowy bo znow mialam kilka (zbyt) dojrzalych i wlasciwie dzien sie skonczyl.

W niedziele M. pracowal, a ja oraz Potworki mielismy spac do oporu, ale mi "cos" nie wyszlo. :D Po pierwsze, tuz przed 5 rano, wrzaski urzadzila Oreo. Wstalam i powloklam sie na dol, zeby wypuscic zolze. Wrocilam do lozka, ale jakos przed 8 rano, zaczal pikac czujnik na dym! Nie na alarm, tylko zeby wskazac slaba baterie. Usilowalam jeszcze go "przelezec", ale takie ostre "pikniecie" co 40s, skutecznie to uniemozliwialo. W koncu podnioslam sie o zaglowek, poziewalam patrzac w telefon, ale spania juz nie bylo. Wstalam i poczlapalam na dol po krzeslo z jadalni. Przytaszczylam je na gore, wykrecilam pipczace dziadostwo i stwierdzilam, ze nie bede czekac na M., tylko sama zmienie baterie. Szamotalam sie z glupim urzadzeniem, a ostatecznie to Bi (ktora zdazyla juz wstac) obczaila jak wysunac "szufladke" z bateriami. :D W kazdym razie, Starsza znalazla sobie na ten ranek ambitne zajecie, a mianowicie postanowila ponownie upiec chleb. Tym razem jednak ewidentnie cos jej nie szlo. Moze dlatego, ze po zimnym czwartku oraz piatku, w sobote bylo juz cieplej, a od niedzieli wrocily upaly, a z nimi wilgoc w powietrzu. Wiadomo, ze chleb to taki kaprysny wypiek, a dodatkowo maka zbijala sie w grudki wiec byla wilgotna, podobnie jak caly dom. Poniewaz noc jeszcze byla znosna, wiec nie wlaczalismy klimy, ktora by go przesuszyla. Bi to Zosia - samosia, ale w koncu skapitulowala i poprosila mnie o pomoc. Pokazalam jej jak lepiej ugniatac ciasto, ale ogolnie to potrzebowalo ono duzo wiecej maki. W miedzyczasie sama jadlam sniadanie i ogarnialam sie, a potem napisalam do dziadka, ze zapraszam na kawe. Akurat przyjechal kiedy panna wsadzala bochenki do piekarnika. Dla mnie wyszedl normalny, ale niewiadomo dlaczego, M. oraz Nik stwierdzili, ze smakuje "inaczej" niz ostatnio. Nie ze jest niedobry, tylko "inny". ;) Moj tata przyjechal i wkurzyl mnie podwojnie. Po pierwsze, to zaczynam odczuwac to, ze dorosly czlowiek w pewnym wieku zaczyna sie czuc odpowiedzialny za rodzicow. Tata bowiem mial doslownie "czarne" ramiona. Zawsze mial takie "szczescie", ze pomimo niebieskich oczu oraz blond wlosow, opalal sie na bardzo ciemny braz. Niby super, ale od lat tluke mu do glowy zeby smarowal sie przed wyjsciem na slonce, bo pracuje na zewnatrz, wiec spedza w nim caly dzien. A juz dwa lata temu usuneli mu jakas zmiane skorna na plecach. Nic go to jednak nie nauczylo. Znowu strzelilam pogadanke o smarowaniu, ale wiem ze i tak wypadnie drugim uchem. :/ Po drugie, moja mama juz mu wygadala ze lecimy do Polski na Swieta. Moj tata oczywiscie nie omieszkal sarkastycznie spytac gdzie zostawimy psa. odpowiedzialam, ze oczywiscie myslelismy ze u niego (choc planowalam pogadac z nim o tym nieco blizej wylotu), a on na to, ze co on bedzie zima z psem robil i ze zasika mu caly dom. Rozumiem, ze Maya to nasz psiur i on nie ma obowiazku sie nia zajmowac, ale jego argumenty zupelnie do mnie nie przemawiaja. Przeciez on zima siedzi w domu, wiec to chyba lepszy czas na opieke nad zwierzakiem niz latem, kiedy spedza w pracy wiekszosc dnia. I moze ja co godzine wypuszczac na siusiu jesli tak sie boi tego jej popuszczania (ktore zreszta nie zdarza sie caly czas). Coz, mam nadzieje, ze jak przyjdzie czas, jednak sie zgodzi... Dziadek jak zwykle posiedzial ze 3 godzinki, pogadalismy i pojechal. Dalam dzieciakom obiad, a potem szybko zbieralismy sie do wyjscia. Potworki prosily zeby zobaczyc "Jak wytresowac smoka" odkad wszedl na ekrany, bo uwiebiaja wersje animowana. Przez wyjazd jednak, nie bylo wczesniej okazji. Poniewaz oboje czekaja jednak juz na kolejny film "jurajski", wiec stwierdzilam, ze lepiej jechac teraz niz potem zaliczac jeden po drugim. ;)

W kinie oczywiscie obowiazkowy popcorn oraz napoje

Pojechalismy i dzieciaki wyszly oczywiscie zachwycone, ale ja stwierdzilam, ze w sumie moglam sobie odpuscic. Jednak wole animowany, ale trudno. Ogolnie film nie byl zly, tylko znalam juz cala fabule, wiec nie bylo ekscytacji. ;) Nikowi za to to nie przeszkadzalo, mimo ze wersje animowana obejrzal tyle razy, ze caly czas polglosem recytowal dialogi. :D Po powrocie trzeba sie bylo zabrac za normalne obowiazki, czyli pranie, zmywarka oraz podlanie warzyw, bo wrocily upaly, choc juz nie tak ekstremalne jak w zeszlym tygodniu. Wlaczylismy jednak ponownie klimatyzacje, bo gora nagrzala sie tak, ze ledwie mozna bylo tam wytrzymac, a co dopiero spac.

W poniedzialek juz wczesna pobudka, a nawet wczesniejsza niz bym chciala, bo o 4:30 wrzaski oraz chodzenie po pokojach zaczal kiciul. Kiedys udusze, serio. W kazdym razie, na sile lezalam do budzika, ale spaniem tego nie mozna bylo nazwac... Jak tylko wstalam, kot juz tkwil z nosem przy szybie i czekal zeby mu otworzyc drzwi. Wypuscilam zolze, a potem wyszykowalam sie i ruszylam do roboty. Tego dnia panowal tam niezwykly spokoj. Po pierwsze, panowie z federalnej agencji tego dnia spisywali raport i mieli sie pojawic ponownie dopiero we wtorek. Wobec tego, cala rzesza pomniejszych i tych wazniejszych, managerow, ktorzy caly zeszly tydzien sie tu krecila, odpuscila sobie przyjazd. Po drugie, obydwie glowne maszyny produkujace probki cos szwankowaly. Inzynierowie nad nimi pracowali, ale wiadomo bylo, ze nie bedzie tylu probek ile bylo w zamowieniach. Bardzo szybko wiec, wiekszosc laborantow poszla do domu, bo wiedzieli ze to koniec na ten dzien. Panowala wiec cisza oraz wzgledna pustka. Dokonczylam moje papiery z egzaminu, po czym je zeskanowalam i odeslalam managerowi. Pozniej nie mialam juz co robic, poza przerabianiem dalej wirtualnych szkolen. Mialam ich cala liste na nastepny poniedzialek, ale stwierdzilam, ze moge je przerobic juz teraz, bo nadchodzil dlugi weekend, a w dzien terminu moglam sie nie wyrobic. Poniewaz jednak wszyscy sie pomalu wykruszali, ostatecznie i ja wyszlam jeszcze przed 14. Przyjechalam do domu, gdzie na dzien dobry spotkala mnie irytacja. Bi bowiem ma sie opiekowac krolikami sasiadow, poszla wiec do nich zobaczyc co i jak, po czym pisala do mnie czy moze zostac troche u kolezanki. Zgodzilam sie, bo dlaczego nie, ale kiedy zajechalam do chalupy, okazalo sie, ze panna poszla i przepadla, zostawiajac frontowe drzwi otwarte. Kazdy mogl sobie po prostu wejsc, tym bardziej ze Maya nie nalezy do psow obronnych! :/ Szybko zabralam sie za konczenie obiadu, ale zanim to ogarnelam i siedlismy do stolu, wrocil z pracy M. Popoludnie minelo na skladaniu jednego prania, wstawianiu kolejnego, podlewaniu kwiatkow w domu, itd. Zastanawialam sie czy podlac warzywnik, bo w nocy mialy przejsc burze, ale po namysle stwierdzilam ze nie zaszkodzi. I dobrze ze lenistwo nie zwyciezylo, bo nie spadla ani kropla. Tymczasem ogorki maja juz malenkie zalazki owocow i szkoda by bylo zeby uschly. ;) Przy okazji przeszlam sie wokol domu i przyjrzalam krytycznie roznym zakatkom. W porywie inspiracji, chwycilam butelke z psikadlem na chwasty i spryskalam kostke oraz schody idace od frontowego wejscia do podjazdu. Bardziej ekologicznie byloby powyrywac, ale nie mialam cierpliwosci, a zreszta, wyrywajac chwasciki ze szpar w kostce, najczesniej wyrywam im tylko lodyzki, a korzenie zostaja i za chwile chwasty odrastaja. Dzieciaki mialy trening, ale tym razem M. zawiozl ich i zostal na silowni. Ja w tym czasie wzielam prysznic i zaczelam przygotowywac obiad na wtorek, zeby kolejnego dnia skrocic czas jego przygotowania. Stwierdzam jednak ze czas przyuczac Potworki do gotowania, szczegolnie Bi. Nie kaze jej przygotowac Wigilii, ale takie cos jak ugotowanie makaronu czy ziemniakow, powinna bez problemu ogarnac. Niestety musze najpierw przekonac M., ktory nadal uwaza ze wlaczenie przez dzieciaki kuchenki, grozi spaleniem chalupy. A zaznaczam ze mamy elektryczna, wiec wywolanie za jej przyczyna pozaru, wymagaloby niecodziennych zdolnosci. ;) Mlodziez z ojcem wrocila i okazalo sie ze Nik zazyczyl sobie jajecznice z boczkiem na kolacje. Jak dla mnie to za ciezkie na wieczor, ale z drugiej strony, byla godzina 20, a on teraz w wakacje, kladzie sie po polnocy...

Tym razem Oreo zostala na noc na dworze, a M. ja wpuscil o 3 nad ranem, wiec wytrzymala z wrzaskami do mojego budzika. ;) Jak tylko wstalam jednak, kiciul juz stal z nosem przy drzwiach. Jak zwykle wyszykowalam sie i pojechalam do roboty. Bylo pochmurno, ale juz 24 stopnie, a powietrze takie, ze mozna je bylo nozem krajac. W pracy znow zaroilo sie od managerow, bo federalni agenci wracali na podsumowanie znalezisk. Okazalo sie, ze wlepili nam tylko 4 oficjalne bledy do poprawy, co bardzo mnie zdziwilo, szczegolnie po panice z jaka szukano zagubionych dokumentow i po pieciu dniach dokladnego sprawdzania. Zaraz po wyjsciu agentow, zmyli sie wszyscy managerowie. Moj mial sprawdzic moj egzamin, ale stwierdzil ze zrobi to w domu, po poludniu, albo kolejnego ranka. Za to powiedzial, ze moge zaczac przegladac dokumenty z ktorych mialam owy egzamin, tylko ze zanim nie zatwierdzi oficjalnie, ze jestem wyszkolona, inna osoba z kontroli jakosci musi podpisac obok mnie. Dla mnie to taka podwojna robota bez sensu, bo wystarczy zeby oficjalnie zlozyl podpis na moim certyfikacie, a moglabym to robic sama, ale skoro szef kaze, pracownik musi... ;) W kazdym razie, poniewaz wszyscy sie rozjechali, to i ja nie siedzialam duzo dluzej. Wrocilam do domu, skonczylam obiad i zaczelam pakowac przyczepe. Poniewaz teraz pracuje i mam tylko popoludnia, wiec postanowilam sobie to rozlozyc na kilka dni. We wtorek padlo na ciuchy i takie akcesoria, ktore nie beda potrzebne w domu przez kolejnych pare dzionkow, jak kremy do opalania, worki na smieci, reczniki papierowe, itd. Oczywiscie wyslalam Potworkom liste rzeczy do wyciagniecia z szaf i Bi pieknie swoje ciuchy przygotowala, poukladane zestawami na kazdy dzien (:D), zas Nik... zapomnial. Mial calutki dzien, ale niestety, granie wazniejsze... W kazdym razie, zrobilam pare rundek do przyczepy i spowrotem, ale w koncu zostalo juz tylko jedzenie oraz kosmetyki, chociaz te akurat beda jeszcze potrzebne, wiec musze zostawic je na ostatni dzien. Zreszta, nawet gdybym miala plany na dalsze pakowanie, skutecznie uniemozliwilaby mi je pogoda. Caly dzien bylo duszno i co chwila sie chmurzylo, ale co telefon oznajmial ze idzie deszcz, ten rozmywal sie w atmosferze lub przechodzil bokiem. W koncu, pod wieczor, jednak sie rozpadalo i zaczelo raz po raz grzmiec. Akurat usiadlam na chwile z przodu, gdzie dolaczyl do mnie Nik, ktory po calym dniu siedzenia, nagle dostal przyplywu energii. Lunal deszcz, a on oznajmil, ze idzie... przebiec sie naokolo domu! :D

Szkoda, ze aparat zupelnie nie uchwycil ulewy

Oczywiscie wrocil z cala koszulka przemoczona, ale kto by sie takim szczegolikiem przejmowal... Starsza za to, jakby nie miala dosc pieczenia po niedzielnym chlebie, stwierdzila ze upiecze ciasteczka z czekolada. Nie wiem co ja naszlo, ale bronic nie bede. ;) Ona wiec skakala przy mikserze, a ja wstawilam zmywarke i umylam karmnik dla kolibrow, ktory zdjelam w sama pore przed deszczem. I tak naprawde to niewiadomo kiedy dzien zlecial.

Sroda to pobudka jak codzien, wyszykowac sie i do pracy. Niespodziewanie, tuz po 6 przebudzil sie Nik, bo stwierdzil, ze mial jakis koszmar, z drapiacym kiciulem w roli glownej. :D Nie wiem co go tak przerazilo, ale twierdzil ze nie moze ponownie zasnac. Jesli o Oreo chodzi, to nie mialam pojecia gdzie sie podziewala. Pamietalam, ze w srodku nocy wskoczyla na nasze lozko, przelazla mi po poduszce, po czym ulozyla sie na M. :D Kiedy jednak wstalam, nigdzie jej nie bylo. Podejrzewalam, ze malzonek ja wypuscil, zwykle jednak zostawia mi karteczke, a tym razem nic. Mozliwe oczywiscie, ze spala schowana na ktoryms krzesle. Nie mialam jednak czasu czekac az sie pojawi, bo musialam juz wlasciwie wychodzic. Tym razem Potworki mialy miec intensywny poranek, bo w koncu stwierdzilam, ze skoro maja wakacje, to moga wiecej pomoc w domu. Przykazalam im ze maja sie podzielic odkurzaniem i myciem podlogi na gorze. Przed wyjsciem nalalam im wody z plynem do wiadra, bo nie ufalam ze nie wleja polowy butelki srodka do czyszczenia. ;) Dodatkowo, byla kolej Kokusia zeby rozladowac zmywarke, zas Bi musiala isc do sasiadow nakarmic ich kroliki. Co do Starszej to bylam spokojna, ze odhaczy swoja czesc, ale ciekawa bylam czy Nik znowu nie zapomni, ze ma jakies obowiazki. ;) Planowalam zreszta wyslac im pozniej smsy z przypomnieniem. W pracy wzgledny spokoj. Moj szef mial sprawdzic moj egzamin i do mnie zadzwonic, ale zadnego telefonu nie otrzymalam. Dalej wiec nie wiem jak mi poszlo. :/ Poza tym nie wiem jak sie dogadal z tymi przyjezdnymi osobami od kontroli jakosci, ale mialam sprawdzac i podpisywac papiery z codziennej sterylizacji, tymczasem facet pokazal mi (po raz fafnasty) gdzie sie u nas trzyma papiery. Ech... Tego dnia w laboratorium wszystko poszlo sprawnie i ludziska wychodzili w miare wczesnie, wiec i ja nie siedzialam niewiadomo ile. Przyjechalam do domu i... wszystko mi opadlo. Potworki odkurzyly i pomyly podlogi, tak jak mialy. Ale! Obydwoje omineli wszystkie dywany, a Bi w dodatku ani nie odkurzyla, ani nie umyla podlogi pod jedna z szafek, co widac bylo dokladnie, po warstewce kurzu, ktora nie ruszona, nadal tam zalegala... Nik zas zapomnial oczywiscie o zmywarce i wtepedy rozladowywal ja przy mnie, choc mowilam mu, ze teraz to juz sama moge sobie rozladowac. :/ Popoludnie minelo w grubiej mierze na dalszym pakowaniu przyczepy. Tym razem padlo na jedzenie, ktore nie potrzebuje byc w lodowce, a przy okazji jest szczelnie zamkniete, nie chcialam bowiem ryzykowac, ze dobiora mi sie do czegos myszy albo mrowki. Pod wieczor przyszla pora dla Potworkow na trening, ale o dziwo pojechali bez marudzenia. Malzonek ich zawiozl, a ja pomaszerowalam podlac warzywnik i sie wykapac. Pozniej pojechalam po dzieciaki, bo przy temperaturach okolo 30 stopni nie mialo znaczenia, ze wlosy mialam nadal mokre. Jak czesto ostatnio, byli na basenie zewnetrznym i udalo mi sie podejrzec kawalek treningu.

Bi idzie przez wode, zamiast plynac

Najpierw jeszcze konczyli plywanie, ale potem przeszli na najglebsza czesc, zeby pocwiczyc skoki, najpierw "formalne", a potem stylem dowolnym. ;)

Wskakuje Nik

Po powrocie kolacja, M. poszedl spac, a Potworki po kolei pomaszerowaly pod prysznice.

I na tym skoncze aktualne zapiski, albowiem jutrzejszego ranka wyruszamy na kolejny w tym roku kemping. :) 

1 komentarz:

  1. Super, że przylecicie na święta do Polski, oby była ładna pogoda ze śniegiem, bo w górach to wygląda zawsze zjawiskowo :)
    Gratuluję Bi i Nikowi rewelacyjnych świadectw - brawo!
    Oreo jest naprawdę niereformowalna. Moje koty też miały jakąś fazę na budzenie nas w nocy, ale po jakimś czasie wyciszyły się i mimo, że broją w nocy, to robią to cichutko, żeby nas nie obudzić :) Hehe, łącznie z tym, że jak widzą, że w nocy nie śpię, to nad ranem idą budzić męża, żeby napełnił im miseczki, a mnie zostawiają w spokoju.
    Trochę Wam zazdroszczę tych częstych wyjazdów - kiedyś jeździliśmy non stop, teraz osiedliśmy w jednym miejscu i rzadko jest okazja na wyjazd kilkudniowy.
    Dobrej zabawy na campingu i odpoczynku :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń