Sobota, 10 maja to wreszcie weekend, a wiec nieco dluzszy sen dla mnie oraz Potworkow. Malzonek tego snu nie mial za duzo, ani w sobote, ani ogolnie w ciagu 3 dni, bowiem znalazl sobie kolejny "projekcik". Obawiam sie, ze strajk i nadmiar czasu zle na niego dzialaja. ;) Pisalam juz ze przymierzal sie do zabudowania obszaru pod tarasem na skladzik. Oprocz tego jednak zaczal mnie urabiac do... zmiany przyczepy. Jesli kojarzycie, ze dopiero co kupilismy nowa (dla nas) w lipcu zeszlego roku, to dobrze kojarzycie. ;) A teraz M. (ktory ta przyczepe sam wyszukal i wybral) uznal, ze jednak to nie "to". No fakt, ze kupilismy ja uzywana i choc ledwie 3-letnia, to poprzedni wlasciciele zupelnie o nia nie dbali i poza pozdzierana kanapa oraz siedziskami w jadalni, co chwila wyskakiwala jakas usterka. Do tego stopnia, ze przed kazdym wyjazdem smielismy sie do siebie, ze "ciekawe co tym razem wyskoczy". ;) Najbardziej jednak zaczelismy watpic nad rozmiarem lozek Potworkow. Na dlugosc byly ok, choc waskie niczym prycze. Problem w tym, ze gorne lozko w tym modelu jest bardzo blisko sufitu. Dorosly czlowiek jakos sie tam wdrapie po drabince i wczolga, ale musialby spac z glowa w glebi, przy oknie, bo wejscie tez jest waskie, co sprawia, ze juz sie nie obroci, a zeby zejsc, trzeba sie wyczolgac tylem i po omacku szukac noga drabiny. Rok temu zmusilismy Kokusia zeby zamienil sie z Bi i spal wlasnie na gorze. Wtedy byl od niej wyraznie nizszy i mial tam wiecej przestrzeni. Nie przewidzielismy jednak jak duzo Nik urosnie w rok. Teraz jest praktycznie rowny z siostra i "ratuje" go tylko fakt, ze jest raczej chudzina. W tej malej przestrzeni udaje mu sie po prostu "zlozyc" i obrocic. Jesli jednak utrzyma tempo wzrostu, juz za rok bedzie mogl sie tam wlasnie tylko wczolgac. I co wtedy? Bi nie jest wysoka, ale "gabaryty" tez sprawiaja, ze bardzo ciezko jej tam wlezc. Ja optowalam za tym ze jadalnia rozklada sie w lozko, wiec jedno z dzieciakow mogloby spac tam. Malzonek jednak nie byl fanem tego pomyslu, bo on najczesciej wstaje pierwszy i jesli jest jeszcze za chlodno zeby wyjsc na zewnatrz, siedzi wlasnie przy jadalnianym stole. Poza tym, jak napisalam, z nadmiaru czasu go zwyczajnie "nosi" i zaczal ostro mnie namawiac na zmiane. Oczywiscie znalazl juz opcje za dobra cene i model, ktory by nas interesowal, czyli posiadajacy ogromne pietrowe lozko, nie tylko szerokie, ale i z wielka przestrzenia do wejscia oraz wysokoscia nad glowa. Poczatkowo opieralam sie, bo wiadomo ze M. nie pracuje, wiec nie zarabia, ale (miejmy nadzieje) strajk powinien sie wreszcie kiedys skonczyc, a dodatkowo mam nadzieje ze Potworki zechca z nami jezdzic jeszcze kilka lat, wiec warto moze dac im wiecej przestrzeni i mniej powodow do marudzenia, ze ktores ma lepsze lozko. ;) Ostatecznie przytaknelam pomyslowi wymiany i jedyne zastrzezenie mialam do miejsca w ktorym malzonek znalazl przyczepe, bo znajdowalo sie az w Stanie Tennessee, czyli okolo 14 godzin jazdy. :O Mial jeszcze na oku innego dealer'a, oddalonego od nas o jakies 5 godzin. Co prawda cena o 3 tysiace wyzsza, ale upieralam sie ze moze warto doplacic za wygode i bliskosc dojazdu. Niestety, potem okazalo sie, ze tam nie doliczyli jeszcze podatkow i nie zgodzili sie spuscic ani o jote, wiec M. uparl sie na Tennessee. Chcial wyjechac w niedziele rano, ale przypomnialam mu ze zaprosilismy chrzestnego i dziadka na urodziny Bi. Najpierw prychnal, ze on nie musi byc (o ludzie, jak ja "kocham" takie pierdzielenie!), a potem ze w takim razie wyjedzie na wieczor, po imprezie. Jakos sie jednak z tamta babka tak dogadal, ze nagle oznajmil ze wyjezdza w czwartek, zaraz po "odrobieniu" swoich godzin na strajku. :O Jak postanowil, tak zrobil. Przed 18 wrocil, podpial stara przyczepe i pojechal. Zostalam slomiana wdowa do soboty rano, kiedy wrocil z nowa. Nowka niesmigana. :) Jest niby tylko o 1.5 m dluzsza od starej i z zewnatrz roznica jest niemal niezauwazalna, ale w srodku rozni sie niesamowicie. Potworki maja swoje wielkie lozka, a my sypialnie z drzwami. :D I jedyne czego brakuje to kanapy, bo tej juz wcisnac sie nie dalo, a lozko sie nie rozklada. Zdjecia pokaze Wam jednak juz po kempingu, bo narazie w niej pusto i nieprzytulnie. ;) W kazdym razie, M. wyjechal w czwartek pod wieczor, jechal cala noc i do dealer'a dotarl tuz przed poludniem w piatek. Zalatwil co trzeba i po poludniu wyruszyl do domu. Zatrzymal sie okolo 22 i poszedl do przyczepy przespac, ale mimo ze byl dalej od nas na poludnie, noc okazala sie bardzo zimna, a on nie mial zadnego koca. Przyczepa szybko sie wychlodzila i twierdzil ze po godzinie zbudzil sie szczekajac zebami. Probowal potem dospac w aucie, ale tam z kolei bylo mu niewygodnie. Jechal wiec dalej na jakiejs poltorej godzinie snu. :O Na szczescie dojechal szczesliwie. Oczywiscie powiedzialam mu zeby sie przespal, ale gdzie tam. Zjadl cos, wzial prysznic i zaczal przenosic pierdoly wyjete ze starej przyczepy, a chwilowo wrzucone do garazu. Zostal z tym niestety sam, bo nie mialam czasu mu pomoc. Na kolejny dzien mielismy zaproszonych gosci, wiec musialam posprzatac dol chalupy. Zaczelam pozno, bo najpierw oczywiscie wszyscy rzucilismy sie do ogladania nowego nabytku i musialam pomoc M. naprowadzic przyczepe na miejsce parkingowe, bo jest dluzsza, wiec ciezej nia namierzyc. W koncu stwierdzilam, ze reszte juz musi ogarnac sam i pomaszerowalam odkurzac i myc podlogi. Potem chwila przy kawie i zabralam sie za konczenie tortu. Dalam niestety "pupy", bo wszyscy uwielbiaja kremy serowe w moich tortach, a tym razem jakos zupelnie ucieklo mi kupno wiaderka z masa sernikowa. Nie chcialo mi sie na wariata jechac do polskiego sklepu, stwierdzilam wiec ze raz zrobie takie bardziej tradycyjne kremy maslano - cukrowe. Wynalazlam przepisy w internecie i juz. Zaleta okazala sie sztywnosc tych mas. Pamietacie jak przy kazdych urodzinach wkurzam sie, bo masy wyplywaja bokami? Teraz za to byly tak sztywne, ze jasnej nie moglam rozsmarowac, bo wyrywala kawalki biszkopta. :O Niestety, wada byl... smak. O ile kakaowa wyszla niezla, o tyle jasna (dalam kilka kropli barwnika, wiec byla rozowa) nie smakowala mi zupelnie. Byla potwornie slodka i cukier chrzescil w zebach, mimo ze dalam puder, wiec powinien sie bez problemu rozpuscic, a zreszta ucieralam go znacznie dluzej niz w przepisie. Masa ta jednak bardzo posmakowala Bi, bo panna stwierdzila, ze smakuje jak amerykanska polewa. No tak, mnie te hamerykanckie torty nigdy nie smakowaly... ;) Polewe z bitej smietany zrobilam juz taka jak zawsze i chociaz ona wyszla pyszna. Starsza w tym roku nie chciala zadnego oplatka z obrazkiem i ostatecznie tort prezentowal sie tak:
Jak zawsze mordowalam sie prawie do 22 i pozniej juz z ulga klaplam na chwile przed kompa.
W niedziele juz wszyscy, lacznie z M., pospalismy troche dluzej. W nocy obudzil mnie kiciul, ktory tradycyjnie przelazl nad moja glowa zeby umoscic sie na panu. Ulozyl mu sie centralnie na klacie, a M. rano powiedzial sie nic nie czul. Wiadomo ze byl strasznie wyrabany, bo inaczej nie wiem jak mozna nie czuc kilku kilogramow lezacych na przeponie... :D Kiedy rano pancio wstal, Oreo przeniosla sie na mnie. ;)
Pobudka byla niestety nieco wczesniejsza niz bym sobie zyczyla, bo musielismy jechac do kosciola. Moglismy pojechac na pozniejsza msze, ale chcialam skonczyc sprzatanie, a wtedy musialabym to robic na wyscigi. Tak to przynajmniej starlam kurze, przetralam kuchenke, blaty oraz zlew na luzie i bez wielkiego pospiechu. Potem wyszorowalam dolna lazienke i nawet wstawilam pranie, zanim zaczelismy wygladac gosci.
Aha! Tego dnia byl rowniez tutejszy Dzien Matki, ale niestety Potworki... zapomnialy! Zastanawialam sie jak mozna zapomniec, bo caly internet az huczal od propozycji prezentow dla mam. Moje dzieciaki zapewnialy, ze "jeszcze wczoraj" pamietaly, ale przez poranny pospiech wylecialo im z glowy. Hmmm... jesli to nawet prawda, to jednak zupelnie to swieto ich nie obeszlo, bo zadne nie postaralo sie o chociazby laurke. Nie potrzebuje wielkich prezentow, ale zeby nawet kartki nie dostac?! Dopiero na mszy ksiadz zlozyl zyczenia wszystkim matkom i Potworki wyskoczyly z przeprosinami oraz zyczeniami. A wychodzac, wszystkim mamom (albo po prostu kobietom, bo w koncu ciezko poznac czy to matka, czy nie) rozdawali po rozy, a mnie trafila sie niestety taka ledwie zywa... :D
O 14 dojechali goscie, ktorych podjelismy najpierw zestawem sushi. Bi od dziadka dostala kasiore, za to od chrzestnego i jego "pani" ogromna szafke na bizuterie. Taka waska i cienka, ale wysoka, sluzaca jednoczesnie za lustro w ktorym mozna sie przejrzec niemal w calosci. Mozna ja zwiesic na drzwiach, ale te sa w pokoju Starszej schowane we wnece, przez co ciezko byloby sie i do szafki dostac i widocznosc w lustrze bylaby ograniczona. Malzonek powiesi ja wiec na scianie, choc przyznaje ze pokoj Bi jest coraz bardziej zawalony i wolalabym nie wieszac niczego wiekszego... W kazdym razie, po obiedzie wszyscy odpoczeli chwile przy kawie, po czym zaspiewalismy Bi Sto Lat, panna zdmuchnela swieczki i pokroilismy tort.
A wieczorem musialam oczywiscie wyciagnac sniadaniowki oraz plecaki Potworkow i szykowac sie na kolejny tydzien kieratu. Malzonka firma niestety wkraczala w drugi tydzien strajku, bez widokow na kolejne negocjacje. :(
Poniedzialek zaczal sie wczesnie, jak to w tygodniu. Nasz kot postanowil zostac na cala noc w ogrodzie i nie przyszedl nawet wieczorem na jedzenie. Nie bylo jej tez pod drzwiami z samego rana, wiec zaczely mi przychodzic do glowy rozne tragiczne mysli. ;) Na szczescie godzine po mojej pobudce zjawila sie na kostce z przodu i bardzo z siebie dumna rzucila przy schodach upolowana wiewiorke ziemna (chipmunk'a). Dumna bylam z tej naszej mini "pantery", bo to juz calkiem spory gryzon, a jeszcze rok temu bylam swiadkiem jak jednego zlapala, ale niezbyt wprawnie, wiec wyrwal sie i zwial. ;) Ten nie mial tyle szczescia. Wyszykowalam sie i pojechalam do roboty, zostawiajac Potworki, ktore juz jadly sniadanie i malzonka, ktory nadal wylegiwal sie w lozku. Niesprawiedliwe. :D W pracy okazalo sie, ze przyszedl wreszcie moj sluzbowy laptop! Radosc byla krotkotrwala, bo kiedy zaczelam go ustawiac, nie moglam polaczyc sie z wi-fi, co bylo konieczne do instalacji. Po kilku probach i nieskutecznej pomocy szefa, musialam w koncu zadzwonic do specjalisty od IT. Ten kazal mi sie polaczyc kablem do gniazdka z internetem i powiedzial ze jak komp skonczy robic ustawienia, wtedy bedzie mogl pomoc mi zlapac wi-fi. Problem z tym, ze spedzilam z nim na linii 56 minut, gdzie komp zdawal sie utknac na jednym etapie. W koncu chlopak powiedzial, ze to nie powinno tyle zajac, dal mi numer referencyjny i stwierdzil ze zadzwoni do mnie ktos inny z obslugi. Suuuper... Zostawilam wiec laptoka jak byl i przenioslam sie spowrotem na jeden z "komunalnych" komputerow. Stwierdzilam jednak ze poczytam instrukcje ustwienia kompa od deski do deski, w poszukiwaniu jakichs wskazowek. Okazalo sie, ze mialam nosa, bo przy etapie, na ktorym moj komp "utknal", bylo napisane jak byk, ze moze to zajac dwie godziny. :O Ale pan idiota z IT powiedzial mi po okolo pol godzinie, ze to za dlugo trwa! W takim razie, podlaczylam laptopa spowrotem do kabla od ethernet'u i zostawilam, sprawdzajac co kilkanascie minut czy cos sie dzieje. W ten sposob, nawet gdybym byla bardzo zajeta i tak nie dalabym rady na niczym sie skupic. Minely dwie godziny i nic nowego sie nie dzialo i zaczelam sie zastanawiac czy nie powinnam zabrac sprzetu do domu, na wypadek gdyby ktos oddzwonil do mnie po godzinach. Przy moim szczesciu jednak, zaczelam sie juz pomalu zbierac do domu, kiedy nagle w laptoku cos ruszylo. Oznaczalo to, ze musialam zostac godzine dluzej zeby dopilnowac reszty instalacji. :/ Przynajmniej jednak na koniec mialam ustawiony sprzet, ktory jakims cudem byl polaczony z wi-fi. Pytanie teraz czy po prostu wymagalo to czasu, czy ktos cos faktycznie wirtualnie naprawil, bo nikt do mnie nie zadzwonil... ;) Tak czy siak, w koncu moglam jechac do domu. Tam czekalo mnie spokojne popoludnie oraz wieczor, bo basen byl w poniedzialek oraz wtorek zamkniety w celu konserwacji, cokolwiek przez to rozumieja. :D Potworki oczywiscie nie protestowaly, Bi zreszta twierdzila ze nadal ma lekko zapchany nos. Osobiscie nic u niej nie slyszalam, ale sama nadal od czasu do czasu musialam zatrabic w chusteczke. Strasznie uparte to chorobsko... Malzonek w koncu przeniosl z garazu wszystkie przyczepkowe graty, za to uswiadomil sobie, ze zapomnial ze starej przyczepy wyciagnac rury do spuszczania sciekow. Te trzyma sie najczesciej w... zderzaku, ktory jest w srodku pusty i ma idealne wymiary na wsuniecie ich do niego. Nie mial wielkiej nadziei, ale poszedl sprawdzic zderzak nowej przyczepy. Rury nie znalazl, ale za to przyniosl cos takiego:
Na zdjeciu tego nie widac, ale gniazdko trzymalo ksztalt kwadratu - idealnie odcisnelo sie od wnetrza zderzaka. Szkoda tylko pisklakow... Ciezko bylo sie doszukac w necie, ale to chyba byly jajka skowronka. Gdyby M. znalazl gniazdo w Tennessee, moglby wyjac i polozyc w poblizu, choc niewiadomo i tak czy rodzice by je znalezli. Po przewiezieniu go przez kilka Stanow, nie ma na to szans, a zreszta poprzednie kilka nocy bylo zimne, wiec jajka i tak sie pewnie kompletnie wychlodzily i mlodziaki nie przetrwaly. :(
We wtorek ponownie wczesna pobudka i jazda do pracy kiedy Potworki akurat siedzialy przy sniadaniu, a malzonek wylegiwal sie nadal w poscieli. Przynajmniej mialam swojego laptoka i moglam w koncu usiasc przy "wlasnym" biurku.
Pisze w cudzyslowiu, bowiem tutaj jest wiecej pracownikow niz biurek i choc niby kontrola jakosci ma przydzielone biureczko, ale wiem ze maja zatrudnic kolejna osobe, wiec pewnie bede sie z nia musiala scigac na to, kto usiadzie tam pierwszy. Troche to dziwne, ale z drugiej strony, sporo czasu siedzi sie przy wydzielonym blacie w laboratorium na biezaco przegladajac papiery, wiec wtedy druga osoba moze klapnac przy biurku. W robocie nadal bez zmian. Siedze i baki zbijam; czekam tez na czujniki radioaktywnosci. Kiedy bede miala wlasne, bede mogla bez przeszkod wchodzic do laboratorium i przygladac sie pracy zastepcow, ktorzy pomagaja mojemu szefowi dopoki nie zakoncze szkolenia. W koncu przyszla pora wrocic do domu, gdzie dostalam niespodzianke, a mianowicie przyszla moja korporacyjna karta kredytowa. Zazartowalam do M., ze mozemy ruszac na ten wymarzony cruise. :D A spadajac na ziemie, trzeba bylo zabrac corke oraz jej kolezanke na zakupy. Na naukach socjalnych robia w parach jakies projekty na temat wybranych wydarzen historycznych. Dziewczyny robia plakat, ale projekt wymyslily sobie dosc ambitny, bo oznajmily ze nie maja zadnych materialow. Zabralam je wiec na zakupy do sklepu z artykulami artystycznymi. Wyrzucilam je pod drzwiami, a sama popedzilam do sklepu nieopodal, zeby zaopatrzyc sie w zarcie dla zwierzynca. Kiedy wrocilam, panny z grubsza mialy juz wszystko wybrane. Szczeka mi opadla przy kasie kiedy zaplacilam $100. :O Jesli nie dostana za ten plakat "A", to kaze Bi oddac mi dulary. :D Pozniej odwiozlam kolezanke Starszej do domu i wrocilysmy do wlasnego. Wyminelysmy sie niestety z M., ktory tego dnia mial wyznaczone godziny na strajku. Najgorsze, ze konca nie widac i wszyscy przewiduja, ze beda strajkowac przynajmniej do konca miesiaca. A kasa nie wplywa... :/ Malzonek "strajkowal" od 18 do 22, wiec kiedy wrocil i ja i Potworki juz lezelismy w lozkach.
Srodowy poranek to jak dzien swistaka. ;) Do pracy wyjezdzalam kiedy dzieciaki jadly sniadanie. Nik mial tego dnia kolejna czesc testow stanowych. Tym razem zaczynali trzy dni matematyki. Jak to panicz, po poludniu powiedzial ze bylo "latwo" i zostawil sobie czesc na kolejny dzien, zeby miec co robic. Coz, zobaczymy jak przyjda wyniki. ;) Tego dnia w robocie pojawily sie chyba 4 osoby, ktore moj szef zawolal do pomocy przy sprawdzaniu codziennych papierow, ale tez uporzadkowaniu tego, co pozostawily po sobie poprzednie osoby z kontroli jakosci. Musze przyznac, ze calkiem niezle im to szlo. Zaproponowalam ze chetnie im pomoge, wiec zgarneli mnie do asysty. Nie znam jeszcze wszystkich papierow, ktore wytwarza nowe miejsce pracy, ale ulozenie ich wedlug nazwy to nie jest problem. Przynajmniej przez chwile mialam co robic i nie czulam sie bezuzyteczna. Za to dowiedzalam sie od szefa, ze moje szkolenie moze jednak nie odbyc sie w Las Vegas, tylko w... Minneapolis. Dla niewtajemniczonych, to miasto w Stanie Minnesota, czyli na dalekiej polnocy. Calkowite przeciwienstwo cieplej i pustynnej Nevady. Ech, no coz... ;) Do domu dojechalam tuz przed Potworkami, zjedlismy obiad, moment oddechu i trzeba sie bylo zbierac na klub rowerow gorskich. Juz ostatni. Niesamowite jak szybko zlecialy te 4 tygodnie. Nie moge uwierzyc, ze kiedy Nik go zaczynal, pracowalam nadal w "granolach"! :D W kazdym razie, pojechalismy z M. (Bi wolala zostac), grupa pojechala, a my ruszylismy na spacer.
W czwartek rano okazalo sie, ze naszego kiciula instynkt mysliwski nie opuszcza i pod drzwiami znalazlam zdechla mloda nornice. Wiosna to niestety ta pora roku, kiedy pojawia sie kupa mlodych, niedoswiadczonych osobnikow wszelakich gatunkow, a te sa niczym bufet dla drapieznikow. :( Tak jak w poprzednie dni, kiedy wyjezdzalam, M. jeszcze dolegiwal, a dzieciaki jadly sniadanie. Nik mial drugi dzien testow stanowych z matmy, a Bi panikowala, bo maja z kolezanka malo czasu na skonczenie plakatu, ktory musza oddac we wtorek. Prawdopodobnie czeka mnie rola szofera i zawozenie do kolezanki w weekend. :/ Po pracy widzialam sie z malzonkiem dosc krotko, bo jechal sprobowac zarejstrowac nowa przyczepe. Ja w tym czasie ogarnialam chalupe i zawiozlam w koncu Potworki na basen. Bi oczywiscie cos tam stekala, ale kurcze! Nie pamietam juz kiedy ostatnio na nim byli, bo albo jakies koncerty, albo choroby, a teraz w poniedzialek trening byl odwolany! Po drodze probowalam trumaczyc corce, ze komu jak komu, ale jej to powinno teraz naprawde zalezec na treningach, zeby miec jak najwieksze szanse dostac sie do druzyny w high school. Wiadomo jednak, ze Bi to nie ten charakter, a do tego robi sie z niej leniuszek, wiec tylko sie krzywila. Nie chce jej za bardzo naciskac, bo jak ja znam, im wiecej bede namawiac, tym bardziej ona bedzie sie opierac... W czasie kiedy dzieciaki byly na basenie, wrocil M., wsciekly bo nie udalo sie przyczepy zarejstrowac. Urzad potrzebuje jakichs formularzy z banku, ktory dal mu pozyczke. Bank robi to z wlasnej strony, ale wiadomo ze im to zajmie sporo czasu, wiec malzonek myslal ze szybciej sam to zalatwi. Nie ma jednak potrzebnego dokumentu, a dealer nie chce mu dac tymczasowej rejestracji. Wyglada wiec ze nie pojedziemy na najblizszy kemping, bo niezarejestrowana przyczepa to troche strach... :( Pojechalam po Potworki i nawet udalo mi sie chwile na nich popatrzec.
Piatek to pobudka jak to w dni powszednie. Przed frontowymi drzwiami Oreo znow zostawila upolowana nornice. Chyba nie podda sie, poki nie wylapie wszystkich. ;) Ponownie wyjezdzalam kiedy M. jeszcze przysypial, a Potworki jadly. Tego dnia Nik mial trzeci i ostatni dzien testow z matematyki. Wreszcie koniec. Dla niego, bo Bi bedzie jeszcze miala testy z nauk scislych. W robocie normalnie, czyli poki co nadal raczej nudnawo. Troche pochowalam papiery, ktore ludzie pomagajacy mojemu szefowi posegregowali. Pokazali mi przy okazji gdzie powsadzali jakie dokumenty (nie zebym za duzo zapamietala...) i musze pomalu przejmowac je na "wlasnosc". Szef skontaktowal mnie w koncu z osoba, ktora ma mnie szkolic, choc poki co nie ma zadnej konkretnej daty ani decyzji co do miejsca. Poza tym napisal do mnie chlopak z IT, pytajac czy nadal potrzebuje plecak do laptopa oraz myszke, bo jak nie, to on moze mi anulowac zamowienie. :O Czlowieku! Ja tu tesknie patrze na kazde przychodzace pudlo, a ty mi piszesz, ze anulujesz?! Odpisalam mu oczywiscie szybko, ze potrzebuje i zeby mi je przeslali do naszej siedziby. Szef wyjechal wczesniej, wiec i ja zwinelam sie jakies pol godziny po nim. Niestety, musialam pojechac jeszcze na zakupy i dopiero pozniej palnelam sie w leb, ze glupia jestem jak but od lewej nogi! No przeciez mam w domu malzonka! A ja, durna, zamiast wyslac go na zakupy, to sama przedzieram sie po pracy przez korki! :D No ale zakupy zrobione, wrocilam do domu i pozniej juz czlowiek cieszyl sie poczatkiem weekendu. Wiekszosc wieczoru przesiedzialam, zmieniajac tylko krajobraz: troche na tarasie, troche na ganku z przodu, a troche nawet w przyczepie, bo taka ladna. ;) Stwierdzilam do M., ze jak nie uda nam sie wyjechac na kemping, to weekend i tak spedze w przyczepie i w niej przenocuje. ;)
Do poczytania!
Widzę, że nie tylko u nas pojawił się nowy nabytek :) Nie mogę się doczekać, kiedy pokażesz przyczepę, bo ja zawsze jestem zachwycona tymi Waszymi, które dla mnie wyglądają w środku jak mini domki i za każdym razem pokazuję Krzyśkowi, jak niesamowicie może wyglądać przyczepa w środku, bo jednak my mamy złe doświadczenia ;)
OdpowiedzUsuńTort jak zwykle piękny i na pewno smaczny. Ciekawa jestem, czy Oliwka w tym roku też zrezygnuje z opłatka, czy jednak będzie jakiś chciała. Dla Jasia planuję taki z jego zdjęciem, bo panna taki miała na 10 urodziny, ale u niego wówczas tort zamawiały dziadki.
Dobrze rozumiem Twoje uczucia z racji Dnia Mamy. Wiadomo, że człowiek nie oczekuje niczego wielkiego, ale choćby laurka, po tych wszystkich poświęceniach byłaby miłym elementem. Chociaż przyznam, że my z Krzyśkiem zawsze pytamy tak z tydzień wcześniej, czy pamiętają i co planują, ale później już nie przypominamy, chcąc właśnie zobaczyć, czy faktycznie sami tego dopilnują.
Mam nadzieję, że jednak uda się zarejestrować przyczepę i pojedziecie na kemping, bo wiem, jak frustrujące jest, gdy człowiek się na coś nastawi i nic z tego nie wychodzi.
Te nowoczesne przyczepy to naprawde nie to samo co w naszym dziecinstwie. ;)
UsuńTort wlasnie wyszedl tak niesmaczny, ze ostatni kawalek wyrzucilismy, bo nikt nie mial juz na niego ochoty. :D
No wlasnie, to nie chodzi o zadne prezenty, tylko o pamiec. Mnie wystarczylyby po prostu zyczenia, pod warunkiem, ze bylyby takie od serca. :(
Na kemping poszlismy na calosc i pojechalismy bez rejestracji. :D
Fajnie, ze macie nowa, lepsza, wieksza i zapewne fajniejsza przyczepe. Jak tylko sie uda zarejestrowac to moze pojedz nia z cala rodzina na swoje szkolenie do Minneapolis, MN. Polaczysz w ten sposob przyjemne z pozytecznym i wycieczka bedzie na medal.
OdpowiedzUsuńDorosleja wam dzieci. Ladnie. Bi juz duza panna sie zrobila. Niech dojrzewa na fajna kobiete!
Przyczepa duzo fajniejsza, ale do MN to sie nia nie porwe. :D
UsuńEch, mnie przeraza, ze za 5 lat bede miala puste "gniazdko". :(