piątek, 7 lutego 2025

Tydzien koncow roznorakich

Poniewaz jestem ponownie bezrobotna, sobota, 1 lutego, oznaczala dluzsze spanie. Nalezy nadmienic, ze dla calej rodziny, bo i M. mial wolne, choc zerwal sie przed 7. Co do zwolnienia z poczty, mam takie mieszane uczucia, ze moglam moze troche inaczej rozegrac ta rozmowe z byla szefowa, przytaknac, ze tak, oczywiscie, jestem zawsze gotowa przyjsc do pracy, itd. A potem robic swoje. ;) Choc podejrzewam, ze to zwolnienie to i tak byla kwestia czasu, bo odmowilabym kolejny raz i kolejny i skonczyloby sie tak samo. A za kilka miesiecy przyszlaby wiosna, lato, czas kempingow... A ja bylabym udupiona, bo wszystkie soboty wstawiona bylabym w grafik. A do tego w dlugie weekendy, kiedy zwykle wyjezdzamy z przyczepa, wszyscy stali listonosze chcieliby na bank miec wolne, wiec tez mialabym pracowac. Czyli w tym roku kempingi musielibysmy sobie zupelnie odpuscic... Niestety, przy takiej robocie 1-2 dni w tygodniu, okres probny trwajacy 90 przepracowanych dni, oznacza zwyczajnie kalendarzowy rok. Cale 12 miesiecy zycia w zawieszeniu i byciu ciagle w gotowosci i na kazde zawolanie. I fakt, ze wiekszosc z tych stalych listonoszy to przeszla, choc duzo zalezy od sytuacji oraz szczescia. Wiadomo, ze gdybym nie miala dzieci i ich zajec, soboty w pracy az tak by mnie nie gryzly. Slyszalam zreszta jak jeden z listonoszy w ktoras sobote mowil, ze specjalnie sie nie spieszy, bo po co ma wracac do domu o 13. A to osoba ktora ma dwoje dzieci, a do tego, nawet jesli przepracuje 4 godziny, zaplaca jej za 8! I on sie zupelnie do rodziny nie spieszy. Czyli do roboty na poczcie jednostka idealna. Slyszalam tez sporo historii, gdzie zastepcy trafiali na trase gdzie ktos byl na zwolnieniu lekarskim, albo na taka ktora nie byla do konca pelna (bo ta musi byc liczona na iles tam godzin tygodniowo), wiec od razu pracowali wlasciwie na pelny etat. Czesto, kiedy ktos trafial na zastepstwo, ten staly listonosz juz nie wracal i zastepca w ciagu kilku miesiecy dostawal swoja trase i pelen pakiet. Podejrzewam wiec, ze osoby ktore tam siedza, wlasnie nie maja rodziny (albo ich ona malo obchodzi), albo trafia im sie fart. Coz... ja nie mam ochoty trwac w takim zawieszeniu na kolejne lata. Troche mnie tylko gryzie to, ze nigdy wczesniej z zadnej pracy nie zostalam zwolniona; wrecz przeciwnie, z wiekszoscia szefow mialam zawsze bardzo dobre stosunki. Odzywa sie wiec we mnie reszta ambicji, ze jak to?! Zwolnili?! Mnie?! :D Najgorzej, ze w poniedzialek mam tam pojechac oddac karte, a nie mam ochoty nawet patrzec na morde tego babsztyla. Niestety, po pierwsze ma mi dac ostatni czek, a po drugie doczytalam, ze za nie oddanie karty grozi grzywna w wysokosci. $200. :O No to grzecznie pojade...

Wracajac do soboty, bo odplynelam od brzegu. ;) To byl taki dziwny dzien, gdzie rano mielismy kilka stopni na plusie, ale temperatura zamiast rosnac, jak zwykle w dzien, to spadala i juz w poludnie zrobil sie mroz. Niestety, Bi poprzedniego wieczora narzekala na bol gardla, a teraz puscilo jej sie tez z nosa. Normalnie ochrzanilabym ja za wracanie z imprezy w samej sukience na ramiaczkach, bez chocby bluzy. Tym razem jednak wiem, ze jedna z jej kolezanek nie byla w szkole ktoregos dnia w zeszlym tygodniu, bo wlasnie bolalo ja gardlo, czyli Bi prawdopodobnie zlapala wirusa. :/ Rano M. pojechal na silownie, ale pozniej jedynym planem dnia byl mecz koszykowki Kokusia. Poniewaz wczesniej mialam tego dnia pracowac, caly dzien co zerknelam na zegarek, wpadalo mi do glowy, ze "Jeszcze bym pewnie sortowala poczte", albo "O, teraz moze juz bym wyjechala w trase". Pierwotnie tez na mecz Nik mial jechac z tata, ale ze matka dostala permanentne wolne, wiec zabral sie ze mna. Z czego oczywiscie bylam bardzo zadowolona. ;) To byl juz kolejny meczyk, gdzie chlopaki poczatkowo ledwo biegali i w ktoryms momencie przegrywali 9:17. Spodziewalam sie kolejnej porazki, a tymczasem w ktoryms momencie jak zaczeli strzelac kosza za koszem (Nik dwa razy rzucal, ale spudlowal), to wyrownali, a potem dorzucili jeszcze pare punktow i wygrali cos 35:27.

Jedyne zdjecie, jakie pstryknelam. Nik przy pilce, ale niestety, moj telefon ustawil sobie ostrosc gdzie chcial

Tamta druzyna grala calkiem niezle, ale chyba przyzwyczaili sie do wygranych, bo jeden chlopiec co chwila plakal i trener zatrzymywal gre (nasi go kilka razy popchneli i tamci strzelali karne), a inny wyszedl z meczu otwarcie wyjac, choc to on co chwila faulowal. ;) W kazdym razie, mielismy szczescie, bo mecz byl o 13:30, wiec do domu dojechalismy jeszcze przed 15, a to oznaczalo ze spokojnie moglismy pojechac na msze. Po powrocie mielismy juz zwykly, leniwy wieczor.

W niedziele M. rano pracowal, ale Potworki oraz ja ponownie spalismy dluzej. Kiedy sie zwloklismy i zjedlismy sniadanie, wlaczylam skoki narciarskie i napisalam do taty czy wpada na kawe. Oczywiscie wpadl, a w miedzyczasia zapodzial mi sie malzonek. Tak dlugo nie wracal, ze sprawdzilam jego lokalizacje i pokazalo gdzies w sasiedniej miejscowosci, ale chwile pozniej, ze juz jedzie w kierunku domu. Zagadka rozwiazala sie kiedy dojechal. Okazalo sie, ze dorwal gdzies dobra okazje na krzeslo dla Kokusia - takie dla prawdziwego gamer'a. :D Uzywane, ale w stanie idealnym. Przetarlam je tylko sciereczkami odkazajacymi na wszelki wypadek i juz. Mlodszy zachwycony rzecz jasna, bo na stare krzeselko narzekal odkad dostal komputer i faktycznie - jego cztery litery ledwie sie na nim miescily. :D

Gracz w akcji

Teraz jeszcze trzeba mu kupic wieksze biurko, bo to jest naprawde za niskie, a do tego nadal upieram sie, ze chce aby mial miejsce na odrabianie lekcji. Dziadek jak zawsze posiedzial dobrych pare godzin. Okazalo sie przy tym, ze wymienil samochod i to juz 3 tygodnie temu. Tydzien temu nie byl na kawie, a dwa tygodnie temu przyjechal drugim, starszym (nie pamietam dlaczego) i nie pisnal pary z ust! :D Teraz w koncu przyjechal pochwalic sie nowa bryka. Najlepsze, ze stare auto mial chyba niecaly rok. Chcial kupic Mazde, ale jak pojechal do salonu powiedzieli mu, ze sprzedana, po czym tak go zagadali i zakrecili, ze wyjechal... Nissanem! :O Auto bylo w sumie bardzo fajna, taki maly SUV i wydawalo sie, ze tata w koncu zaakceptowal, ze nie byl to jego pierwszy wybor. A tu prosze; nie mogl jednak przebolec i jak tylko Nissana splacil, wymienil go na Mazde! :D Samochod piekny i w ogole, ale... czarny. Zyczylam tacie powodzenia w utrzymaniu go w czystosci. ;) Malzonek mial kiedys i auto czarne i ciemnobrazowe i to byla zalamka. Kazdy pylek, kurz, zima sol na drogach... Te samochody wlasciwie caly rok byly brudne, nawet jak dopiero co sie bylo z nimi w myjni. ;) W koncu moj tata pojechal, napalilismy w kominku, bo na wieczor zapowiadali snieg i w powietrzu czuc bylo taka nieprzyjemna wilgoc i... fajnie byloby sobie posiedziec w cieple, ale nie bylo tak dobrze. To znaczy, M. oraz Bi siedzieli, zreszta dobrze, bo ta ostatnia smarkala, ale Nik niestety zaproszony byl na urodziny. On sie oczywiscie cieszyl, ja zreszta tez nie mialam nic przeciwko, tyle ze impreza na 17. Kurcze, zwykle o tej porze to wszelkie urodziny sie konczyly a nie zaczynaly. :D U Kokusia zreszta zaczyna sie taki okres jak u Bi, ze o przyjeciu nie wiedzialam nic, poza miejscem, dniem oraz godzina. Zaproszenie Nik dostal telefonicznie i sam wszystko ustalal. Nie wiedzialam kto jeszcze jest zaproszony, ani nie znalam solenizanta. Poczatkowo zreszta Mlodszy cos pomylil i powiedzial ze zabawa jest od 17 do... 21! :O W dzien imprezy jednak okazalo sie na szczescie, ze tylko do 19. ;) Zawiozlam wiec syna na przyjecie, ktore odbylo sie w takim klubie, gdzie maja i kregle i bitwe laserowymi pistoletami i cala sale automatow do gier. Tym razem zabawa to byly kregle oraz automaty.

Trzeba zmienic buty na "sliczne" bambosze do kregli ;) 

Zastanawialam sie co robic w czasie imprezy, ale ostatecznie wrocilam do domu. W tej okolicy jest bardzo duzo roznorakich sklepow, ale wiadomo, ze "szoping" to nie to, co Agatki lubia najbardziej. ;) Ostatecznie wrocilam do domu, choc z przejazdami, posiedzialam w nim niecala godzine, po czym musialam jechac po Kokusia.

Obawialam sie jak odnajde Kokusia w tlumie oraz wsrod automatow, ale dosc szybko sam sie znalazl

Cale szczescie, ze zabawa nie byla faktycznie do 21, bo juz kiedy wracalismy, zaczal padac snieg. Nie minelo pol godziny od naszego powrotu, a sypalo az milo. Bi oczywiscie zmawiala wszelkie modlitwy zeby kolejnego dnia zamkneli szkoly, ale powiedzialam jej, ze w najlepszym wypadku moze liczyc na opoznienie, bo mialo spasc raptem kilka cm. ;) Akurat dojechalismy z Mlodszym do domu, kiedy okazalo sie, ze odwiedzil nas ponownie kiciul, ktorego juz kiedys dokarmialysmy. W sumie to moze przychodzi pod nasz dom czesciej, tyle ze go nie widzimy, choc teraz kamery powinny go zlapac. W kazdym razie, kot jak zwykle lasil sie, mruczal, dostal troche suchych chrupek, troche mokrego zarcia i poszedl.

Tym razem udalo mi sie zajrzec mu pod ogon i jest to zdecydowanie kocur i to nie wykastrowany! :D

Szkoda mi go bylo, bo w nocy mroz i snieg, ale w sumie to poszedl z wlasnej woli. No i Oreo przez szybe syczala i warczala. Poza tym, nawet gdybym zamknela przybysza w piwnicy, nie wiem czy wytrzymalby cala noc bez dostepu do kuwety...

Obudzilam sie w poniedzialek nad ranem i szybko sprawdzilam wiadomosci. Okazalo sie, ze moje przewidywanie sie spelnilo i szkol nie zamkneli, ale opoznili lekcje o 2 godziny. Bi wiedziala jak to sprawdzic, ale co do Kokusia to stwierdzilam, ze jego budzik tak trabi, ze uslysze i przyjde powiedziec mu ze moze spac. Pechowo jednak, cos sobie sciszyl w telefonie i zorientowalam sie, ze wstal dopiero, kiedy uslyszalam kroki na schodach. Szybko zawolalam ze moze wracac do lozka, ale kawaler byl juz ubrany i rozbudzony, wiec nie chcialo mu sie spowrotem klasc. Ja oraz Bi jednak jeszcze troche dolezalysmy. Po wstaniu panna probowala wynegocjowac zostanie w domu. I nie pomagalo przypomnienie, ze kiedy w tym domu zostaje, to potem zali sie, ze tyyyle ma do nadrobienia. Poniewaz nie miala jednak nawet stanu podgoraczkowego i tylko zapchany nos, bezlitosnie dalam jej tabletki i wyslalam na edukacje. :D Zabralam ich jednak na przystanek autem, bo nikt nawet nie zaczal odsniezac podjazdow, ze o chodniku juz nie wspomne. Musieliby albo isc ulica, a potem na niej stac, co jest niezbyt bezpieczne, albo brodzic po kostki w sniegu. Poniewaz zas zadne nie chce przebrac butow w szkole, zas w sniegowcach przez caly dzien parza im sie stopy, wiec co bylo robic. Oni odjechali, a ja wrocilam do domu i siadlam z kawa. Czekalam chwile zeby pojechac na poczte oddac karte identyfikacyjna.

Zrobilam sobie fote na pamiatke ;)

Nie chcialam jechac za wczesnie, kiedy wszyscy sie tam kreca. Po co maja na mnie patrzec z zalem lub politowaniem. ;) Stwierdzilam, ze jak wyjade o 11, to zanim tam dotre, wszyscy powinni juz wyjechac w trase. Niestety, nie przewidzialam ze przeciez nie tylko byl poniedzialek, ale jeszcze spadl snieg. Dojechalam dopiero o 11:44, a tymczasem dwoch listonoszy wlasnie wyjezdzalo w trase, jeden dopiero odsniezal woz, a trzeci nadal krecil sie w srodku. Poszlam do bylej szefowej, ktora z usmiechem i takim tonem jakby mnie po prostu witala w pracy wreczyla mi czek. Podalam jej karte, mruknelam "do widzenia", odwrocilam sie na piecie i wyszlam. Tylko jednemu chlopakowi (temu z tej drugiej trasy, ktorej sie uczylam) zyczylam powodzenia we wszystkim. W koncu byl bardzo sympatyczny, zeby sie utrzymac, poza poczta pracuje na nocki w innej robocie, wiec zycze mu jak najlepiej. Niech sie jak najszybciej dochrapie stalej posady listonosza. :) Tak wygladalo moje finalne pozegnanie ze "wspanialym" urzedem pocztowym. :D Wrocilam do chalupy i z zalamka rozejrzalam sie wokol domu. Rano bylo -3, ale temperatura podniosla sie do 6 stopni na plusie. Poniewaz sniegu spadlo naprawde 7-8 cm, wiec spodziewalam sie, ze wszystko szybko stopnieje i obejdzie sie bez odsniezania. No niestety, mimo wzglednego ciepla, bylo pochmurno, wiec topnialo tylko miejscami, ale wiekszosc podjazdu, oraz caly chodnik i kostka prowadzaca do drzwi, byly nadal pokryte sniegiem. Co bylo robic, wypilam szybko kolejna kawke na energie i chwycilam za szufle.

Najgorsze miejsce, gdzie snieg nie topnieje, a za to czesto sie wchodzi i wychodzi

Poczatkowo chcialam zrobic porzadek glownie przy frontowym wejsciu, tam bowiem slonce praktycznie nie dochodzi, wiec wiadomo ze snieg bedzie lezal calymi dniami, a w koncu zmieni sie w lod. Poniewaz jednak napadalo naprawde niewiele, ostatecznie odszuflowalam wszystko. Moje plecy mi tego nie wybacza. :)

Maya zapozowala na zdjeciach przed i po :D

Zrobila sie 14, wiec pol godziny pozniej Potworki konczyly lekcje, ale na szczescie nie musialam szykowac obiadu, bo M. mial zajechac po chinczyka. Wrocily dzieciaki, calkiem zadowolone, bo z powodu porannego opoznienia wszystkie lekcje mieli skrocone. Bi ucielo znienawidzona (niewiadomo czemu) godzine wychowawcza, a Kokusiowi przeniesli test z matematyki na srode. Niedlugo po dzieciakach dojechal z obiadem M., a potem mielismy calkiem luzny wieczor. Bi nadal byla porzadnie zasmarkana, wiec nie jechala na basen, a Nik wiadomo, ze sam jechac tez nie chcial jak nie musial. ;) Zostalismy wiec w chalupie i Mlodszy wdal sie w jakas grupowa rozmowe z kolegami, trwajaca bita godzine. Ambitnie tez uczyl sie na test z hiszpanskiego, ktory mial miec nastepnego dnia. Az dziwilam sie kto mi podmienil syna. :D Bi zas, ktora znow nie miala nic zadane, zabrala sie ponownie za pieczenie ciasteczek, tym razem z czekolada. Probowalismy ja od tego odwiesc, bo poza Kokusiem, nikt u nas w domu specjalnie za takimi ciastkami nie przepada, ale sie uparla. Ostatecznie przekonalismy ja zeby chociaz upiekla je z polowy skladnikow. Tak zrobila, po czym wszyscy zjedlismy po ciastku, wziela kilka do szkoly dla kolezanek i zostaly... dwa. Moze to zreszta i dobrze, bo ile mozna wpierdzielac tych slodkosci. :D

We wtorek juz normalna pobudka do szkoly. Wyszykowalismy sie i pomaszerowalismy, ja na chodnik przed domem, dzieciaki na przystanek. Mimo ze w nocy bylo niby na plusie, ale jednak przy samym podlozu musialo lekko zmrozic, bo obie z Bi malo nie wywinelysmy orla przy zejsciu z kostki na podjazd. Niestety, ale to co dzien wczesniej odsniezylam, nie zdazylo wyschnac i podjazd zmienil sie miejscami w lodowisko. Na szczescie tego dnia mialo byc odrobine chlodniej, ale za to slonecznie, wiec wiedzialam, ze spokojnie doschnie. Autobus dojechal juz o 7:23 i kolezanka Bi nie zdazyla dojechac. Napisalam szybko do jej taty, ale odpisal dopiero pozniej, ze za dlugo sie szykowala. Na szczescie zlapala transport kiedy zrobil koleczko. :) Wrocilam do domu, ogarnelam troche kuchnie, zjadlam sniadanie i moglam usiasc z kawka. To byl jeden z tych dziwnych dni, gdzie rano byla najwyzsza temperatura. W poludnie zerwal sie mocny polnocny wiatr i nagle nie tylko odczuwalna zrobila sie ujemna, ale ta faktyczna rowniez zaczela gwaltownie spadac. Zmotywowalam sie wreszcie zeby zapakowac paczke dla mojej siostry. Upchniecie wszystkiego w pudle to byla istna zabawa w tetrisa, ale sie udalo, choc na wierzchu bylo troche luzu i zastanawialam sie, czym to wypchac. Pozniej siadlam do ofert pracy. Mialam cudowne 2 miesiace, kiedy czekalam na ta federalna agencje, a ze nic nie wskazywalo na to, ze cos mialo pojsc nie tak, wiec odpuscilam sobie dalsze poszukiwania. Teraz niestety musze do nich wrocic, a rynek jest tak samo beznadziejny jak kilka miesiecy temu. :( Wrocily ze szkoly Potworki, a niedlugo po nich M. Wyjatkowo nawet Nik nie mial pracy domowej, wiec wszyscy moglismy spedzic reszte popoludnia oraz poczatek wieczora na relaksie. Podjechalam z Bi do biblioteki, bo w szkolne dni maja zakaz elektroniki, a ostatnio oddalam ksiazke, ktora czytala. No niestety, panna ma zwyczaj wypozyczania calego stosu. Przyznaje, ze zwykle szybko jej idzie, ale troche sie przeliczyla kiedy wypozyczyla 4 i 5 czesc Harrego Pottera na raz. Pierwsza z nich przeczytala, ale zanim przebrnela przez kolejna, nie tylko minely pierwsze 3 tygodnie (na tyle biblioteka poczatkowo wypozycza), nie tylko kolejne trzy po przedluzeniu, ale jeszcze nastepne, po ktorych dostalam z biblioteki rachunek. :O Poniewaz nie mialam ochoty placic $30 za ksiazke ktorej nie planuje sobie zatrzymywac, wiec szybko ja oddalam, co automatycznie niweluje kare. Minelo jednak pare dni i pojechalysmy po nia ponownie i moglabym przysiac, ze to ta sama kopia! :D Po powrocie jeszcze chwila siedzenia, po czym trzeba bylo jechac na trening koszykowki z Kokusiem. Na szczescie juz ostatni. Treningi rozpoczynajace sie o 19:30 i w dodatku przedluzane do 20:45, po prostu wykanczaly... Trzeba jednak przyznac, ze Mlodszy naprawde ten sport lubi i chyba ani razu nie jeczal, ze nie chce mu sie jechac. Tym razem tez pojechal chetnie; zreszta zjawili sie prawie wszyscy chlopcy.

Wpadnie, czy nie wpadnie? :D

Nik biegal z kolegami, a ja krazylam po ciemnawej szkole, ziewajac i probujac zlapac zasieg, bo nie moglam nawet nic poczytac na telefonie. Litosciwie, trener przedluzyl trening "tylko" o 10 minut. Coz, zawsze to 5 minutek wczesniej w domu. ;) Czyli zostal tylko ostatni mecz i zegnamy koszykowke na ten sezon... Po powrocie do domu kolacja i szykowac sie do lozka, choc Nik jeszcze cos tam przegladal przed kolejnym testem z matematyki. Naprawde nie wiem co w niego ostatnio wstapilo. Zobaczymy czy te dodatkowe powtorzenia materialu beda mialy jakies odzwierciedlenie w ocenach... ;)

Imieninowy dzien, czyli srode, zaczelam zwyczajowa pobudka, jak to w dzien szkolny. ;) Z tymi imieninami to zartuje, bo "obchodzilam" je tylko jako dziecko. Obchodzenie w cudzyslowiu, bo tak naprawde to ta tradycja byla dosc mocno zakorzeniona tylko w rodzinie mojej babci od strony taty. Co roku dostawalam od niej z tej okazji wielka paczke lakoci, a pozniej i troche kasy. Niestety, wraz ze smiercia babci, imieniny zaczely sie ograniczac do przelotnego "wszystkiego najlepszego" i tyle. W rodzinie M. w ogole sie ich nie obchodzilo, do tego stopnia, ze on sam nawet nie wiedzial kiedy jest dzien jego patrona, a w Hameryce takie cos kompletnie nie istnieje. Odkad wiec wyjechalam z Kraju, czesto nawet nie pamietam, ze 5 luty to imieniny Agaty. ;) W kazdym razie, bylo -8 stopni i nadal dosc mocno wialo, wiec zabralam Potworki na przystanek autem, szczegolnie ze Bi nadal miala dosc mocno przytkany nos. Tego dnia kolezanka Starszej przyjechala pierwsza na przystanek. :D Autobus dojechal szybko, Potworki odjechaly, a ja wrocilam do chalupy. Sniadanie, kawa i trzeba sie bylo zabrac za jakas robote, a tej w domu, wiadomo, nie brakuje. Przytaszczylam odkurzacz i zabralam sie za odkurzanie parteru. Kurcze, niby w koncu wymienilismy baterie w samojezdzacym odkurzaczu i wlaczam go regularnie, ale i tak tempo w jakim pojawiaja sie jakies smieci czy okruchy, jest niesamowite. Tego ranka ktores z dzieciakow nanioslo w korytarzu oraz kuchni pelno piachu. Podejrzewam, ze to Nik, ktory zamiast isc z podjazdu kostka, zawsze lezie na przelaj, przez trawnik. Akurat trawy o tej porze roku troche brakuje, ale za to mozna liczyc na blocko. I prosze. :/ W miedzyczasie mialam "ciekawa" rozmowe o prace, o ktorej pisalam w poprzednim poscie. :D Kiedy uporalam sie ze sprzataniem, zabralam sie za obiad i zeszlo mi niemal do powrotu Potworkow ze szkoly. Wrocil M., wszyscy zjedli i malzonek zasiadl przed tv, Nik odrabial lekcje, a Bi szydelkowala. Ja mialam dalsze domowe duperele, czyli skladanie prania oraz ogarnianie naczyn. Odkad zaczely sie koszykowka oraz narty, zaczelismy w srody robic dzieciakom wolne od basenu, zeby Nik mial jeden dzien relaksu w srodku tygodnia. W ten poniedzialek nie plywali bo Bi smarkala, ale mimo wszystko chcialam sie upewnic, ze panna zupelnie wydobrzeje (mimo ze wygladala i brzmiala duzo lepiej), wiec tego dnia tez odpuscilismy. Niespodziewanie, wczesnym wieczorem dostalismy wiadomosc, ze kolejnego dnia szkoly mialy byc zamkniete. No, moze raczej "spodziewanie", bo znajac hamerykanckie zwyczaje, wszyscy uwaznie sledzili prognozy. Na czwartek zapowiadano snieg majacy przejsc w marznacy deszcz i armagedon na drogach. A wiadomo, ze to czesto - gesto oznacza snow day dla uczniow. ;) Nasza miejscowosc jednak slynie z tego, ze takie decyzje podejmuje dopiero w ostatniej chwili, najczesniej po sprawdzeniu prognoz (lub widoku za oknem) o 5 nad ranem. Nieraz bylo tak, ze wiekszosc Stanu dawno oglosila zamkniecie szkol, a my kladlismy sie spac nie wiedzac czy dzieciaki beda jechaly sie edukowac, czy nie. Takie ogloszenie dzien wczesniej to ewenement, ale milo bylo choc raz klasc sie spac wiedzac, ze rano nie trzeba bedzie nerwowo sprawdzac wiadomosci. Oczywiscie Potworki skorzystaly z tej wiedzy siedzac wieczorem do oporu, co zwykle przydarza im sie tylko w weekendy lub wakacje. :)

W czwartek M. pojechal jak zwykle nad ranem do roboty, ale mial szczescie, bo o tej porze jeszcze nawet nie zaczynalo padac. Potworki oraz ja moglismy pospac dluzej, choc mnie przeszkodzila Oreo. O 7 rano lazila po pokojach drac sie wnieboglosy. Najpierw probowalam ja zignorowac, ale potem slyszalam, ze dzieciaki zaczely sie krecic w lozkach, a nie chcialam zeby ich rozbudzila. Wstalam wiec i wyszlam z pokoju, na co kot natychmiast pobiegl radosnie na dol. Mialam wywalic go na dwor, ale spadla juz warstewka sniegu, wiec zrobilo mi sie jej zal. Zeby jednak dala nam jeszcze troche pospac, zamknelam ja za drzwiami do piwnicy, po czym wrocilam do lozka. Spodziewalam sie, ze juz nie zasne, ale padlam jak mucha i kiedy o 8:30 zadzwonil moj budzik, bylam zupelnie nieprzytomna. Z trudem zmusilam sie zeby podniesc glowe o zaglowek i nie dac sobie ponownie zasnac, balam sie bowiem, ze zbudze sie o 10. ;) Bi juz nie spala i po chwili zeszla na dol. Cale szczescie, bo kotu znudzila sie piwnica i tak wrzeszczal pod drzwiami, ze slychac ja bylo na gorze. :D Kiedy w koncu wstalam, okazalo sie, ze nawet Nik juz sie obudzil i gral w lozku na telefonie. Zamkniecie szkol mialo moze troche sensu, bo choc na powierzchniach lezala warstewka sniegu, delikatne dzwonienie o parapety i inne powierzchnie za oknem, wskazywaly ze padal marznacy deszcz.

Ilosc "opadu" nie powalila...

Z drugiej strony, plugi jezdzily i sypaly sola, wiec podejrzewam ze drogi byly w niezlym stanie. No dobra, na naszym osiedlu byly biale, praktycznie nie ruszone... Tak czy siak, Potworki byly zachwycone wolnym dniem. Nik oczywiscie zaszyl sie przed kompem, ale Bi doslownie nosilo. Najpierw szydelkowala podstawki do kubkow dla babci oraz dziadka z Zakopanego. Malzonek w koncu zebral sie zeby wyslac im doroczna paczke, a Starsza stwierdzila, ze tez chce cos zrobic dla dziadkow. Takie podstawki to jednak teraz dla niej nic i machnela 6 w doslownie dwie godziny. ;) Pozniej, jak to ona ostatnio, stwierdzila ze chce upiec ciasto. Znalazla przepis na cos jakby tarte cytrynowa i zabrala sie za robote. Tym razem dosc mocno mnie zirytowala, bo zajela doslownie caly blat i wybrudzila wszystkie dostepne miski oraz miseczki (oraz dwie misy od miksera planetarnego), multum kubkow, miarek, a do kompletu tarke, wyciskarke do cytryn oraz ubijaczke. Zmywarke mialam juz czesciowo zajeta, wiec potem calego tego burdelu do niej nie zmiescilam. Na dodatek ochrzanilam panne, ze zaczyna piec nie sprawdziwszy wczesniej przepisu. Wziela go z YouTuba'a, gdzie facet pokazywal po kolei co robic, ale nie podal nawet na poczatku skladnikow. :O Panna siedziala wiec w kuchni ze 3 godziny, bo po pierwsze ogolnie nadal pieczenie idzie jej dosc wolno, a musiala jeszcze zestrzec skorke z cytryn, wycisnac z nich sok oraz podpiec spod ciasta. Tu tez zmarnowala czas, bo podpiekla dno i dopiero potem zabrala sie za przyszykowanie masy cytrynowej. Ta czesc zajela straaasznie duzo czasu, ciasto dawno ostyglo, a dopiero w nastepnym kroku pan powiedzial, ze mase wylewa sie na nadal cieply spod. A mowilam wczesniej pannie zeby zaczela wszystko szykowac w czasie kiedy sie piekl, to nie.

Przelewa juz gotowa mase na spod

Nastepnie, okazalo sie sie, przepis wymaga... 8 jajek! :O Tu juz solidnie corce wygarnelam, bo byl czwartek, a zakupy najczesciej robie w piatki. Oznacza to, ze bardzo czesto w czwartki brakuje tego czy owego. A jaja u nas sa bardzo popularne i czesto zuzywamy co do jednego. No jak mozna zaczac piec bez sprawdzenia wczesniej skladnikow?! Cale szczescie, ze tym razem jajka mielismy, ale tu chodzi o zasade, bo Bi przyznala sie, ze fimik byl dlugi i nie chcialo jej sie go wczesniej ogladac! :O Trzeba jednak przyznac, ze tarta wyszla naprawde pyszna, choc przy kremie zawierajacym 8 jajek i 3 szklanki cukru, to prawdziwa bomba kaloryczna. :D

Tak wygladala po przekrojeniu. Spod wyszedl Bi o nierownej grubosci, ale co tam... ;)

Chcialam wyjsc i odgarnac ta warstwe ubitego sniegu oraz lodu, ale czekalam az przestanie padac. Mialo sie skonczyc okolo 13, ale w koncu wyszlam o 15, a nadal padalo mi na glowe. Wyszla ze mna Bi, ktora nadal cierpiala na nude, ale akurat zaczelysmy, a z pracy przyjechal M. Jak malzonek rzucil sie do roboty, to w troje skonczylismy w jakies 40 minut. Szkoda, ze niestety slonca nie bylo, wiec nic nie mialo szans zaczac topniec do kolejnego dnia... Nik na szuflowanie nie mial ochoty, ale zanim zapadl zmrok, pobiegl pozjezdzac. Poniewaz snieg przykryty byl warstwa lodu, wiec slizgacz mial niezle przyspieszenie. ;)

 

Przyfilowany na kamerze :)

Wieczor mielismy spokojny. Poczatkowo planowalismy zawiezc dzieciaki na basen, ale Bi zaczela jeczec, ze nie chce, ze dalej ma lekko zapchany nos, ze boli ja gardlo (to ostatnie podejrzewam, ze wyssane z palca ;P), ze maja dzien wolny, wiec ona chce sie zrelaksowac (a caly dzien nie wiedziala co z soba zrobic!), itd. W koncu machnelam reka, bo w sumie wlasnie wychodzila z przeziebienia, wiec jeszcze jeden dzien bez marzniecia po wyjsciu z basenu, jej nie zaszkodzil. Przypomnialam tylko pannie, ze w nastepnym tygodniu nie ma juz ani koszykowki, ani nart, wiec wraca plywanie 3x w tygodniu. I jak uslysze choc slowo protestu, zabieram jej telefon na reszte tygodnia, a na basen i tak pojedzie. Malzonek przytaknal, panna sie poplakala, ale ostatecznie zgodzila na takie ultimatum i w ten sposob zostalismy w chalupie. ;)

Przez to, ze czwartek byl wolny, ciagle mialam wrazenie, ze jest sobota, wiec pobudka w piatek byla dosc brutalna. :) Zebralismy sie z Potworkami, zapakowalismy do bagaznika narty oraz plecaki i zawiozlam ich do szkoly. Lubie narty, ale cieszylam sie ze to juz ostatni raz. Po tym jak sprzatnieto mi sprzed nosa dobra posade, jakos tak opadly mi skrzydla i nie mam nic zbytniej ochoty... Tak jak sie obawialam, mimo ze w nocy temperatura byla plusowa, nie na tyle wysoka jednak zeby cos stopic. Nasze osiedle bylo w strasznym stanie. Kiedy zatrzymywalam sie na znaku stopu, wlaczyly sie ABS'y. :O Nawet nieco bardziej ruchliwa ulica przy naszym osiedlu wygladala malo zachecajaco. Dopiero glowna arteria miasteczka byla porzadnie oczyszczona. Dzieciaki odstawily sprzet przy sali gimnastycznej, pozniej musielismy odstac swoje w sznureczku aut odwozacych uczniow i wreszcie moglam wrocic do chalupy. Dlugo w niej nie posiedzialam, bo przewietrzylam sypialnie, zjadlam sniadanie, wypilam szybka kawe i trzeba bylo ruszac na tygodniowe zakupy. Uwinelam sie dosc szybko i wrocilam do domu na pare godzin delikatnego odgruzowywania i spokoju, choc wszystko z zerkaniem na zegarek. Oraz na termometr, bo to byl jeden z czestych ostatnio dni, kiedy najwyzsza temperatura byla z rana, a potem sukcesywnie spadala. Niestety, to oznaczalo, ze na stoku, wieczorem, bedzie zimnica, bo na dodatek zerwal sie lodowaty, polnocny wiatr. W dodatku, teraz w sloncu snieg topnial, ale potem wszystko mialo znow zamarznac, obawialam sie wiec szklanki na drodze. :/ Pojechalam na zakupy, wrocilam, rozpakowalam wszystko i mialam troche spokoju. Posiedzialam, wypilam kawe i zjadlam obiad, po czym, ani sie obejrzalam, musialam zbierac swoj wlasny sprzet i ruszac na stok. Tak jak sie obawialam, bylo niemozliwie zimno. Kiedy zaczynalismy jezdzic, bylo niby 0 stopni, ale przy wietrze, odczuwalna wynosila -8. :O Nie wzielam niestety gogli i kurcze, oczy lzawily mi od slonca odbijajacego sie od sniegu oraz zimna. Jak zwykle o 17 zjechalam zeby zjesc, a kiedy wyszlam ponownie, zrobilo sie ciemno i temperatura spadla do minusowej. Jaka byla odczuwalna, wole nawet nie myslec. Mialam podkoszulek, cienki golf, na to bluze polarowa oraz dwuwarstwowa kurtke narciarska, a jadac wyciagiem, przechodzily mnie dreszcze. Oczywiscie moje wlasne Potworki pod kurtkami mialy tylko koszulki na krotki rekaw, a Nik stanowczo odmowil zalozenia kominiarki pod kask.

Mlodszy zjezdza do wyciagu

Zreszta, widzialam sporo dzieciakow jezdzacych w samych bluzach. Moje, idac pozniej do autobusu, rowniez przebraly sie w bluzy, bo kurtki najwyrazniej parza. :)

Bi przynajmniej w goglach i kominiarce
 
W kazdym razie, po marznacym deszczu dzien wczesniej, spodziewalam sie, ze stok bedzie oblodzony, a tymczasem warunki byly idealne. Lod pojawial sie tylko miejscami, a poza tym wszedzie lezal sypki snieg. Dzieki temu i ja nie jezdzilam cala spieta, wiec spokojnie wytrzymalam caly wieczor bez bolu miesni w udach. Oczywiscie po powrocie do domu juz nogi poczulam, bo formy to ja nadal nie mam. ;) I tak nadszedl koniec klubu narciarskiego. Ciesze sie, ze nie ciagnal sie do polowy marca, jak rok temu. ;) A w bonusie dostalam od nauczycielki pilnujacej gromady, kupony na bilety na stok. Nie byla pewna czy sa calodzienne, czy tylko na pol dnia, ale nawet jesli 4-godzinne, to i tak super. :)

Milego weekendu i do przeczytania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz