Alez ten miesiac niesamowicie szybko minal! Chyba przez powrot z Polski tuz przed jego poczatkiem, a potem wariactwo z rozpoczeciem szkoly, dlugi weekend, itd. I niewiadomo kiedy mamy praktycznie pazdziernik...
Ale, wracajac do minionego weekendu. Tak jak pisalam ostatnio, lekuchno nam "odbilo" i postanowilismy wyruszyc na jeszcze jedna wyprawe z przyczepa. W piatek 20 wrzesnia, zrobilismy wiec dzieciakom wolne od szkoly, zeby zapakowac ostatnie rzeczy i wyjechac jak najwczesniej. Okazalo sie to zupelnie niepotrzebne, bo M. pojechal rano na pare godzin do roboty, a potem do Polakowa kupic jakies drozdzowki, babe drozdzowa i tym podobne. Porzadnie mnie zirytowal, bo upieklam przeciez bezy oraz chlebek bananowy, wiec to nie tak, ze nie mielismy nic slodkiego. No ale go naszla ochota, pojechal i zmarnowal czas. Tego dnia szkoly mialy skrocone lekcje i okazalo sie, ze Potworki spokojnie mogly jechac, bo dzieciaki z middle school wrocily zanim wyruszylismy. A tak to niepotrzebnie zarobili nieobecnosc... :/ W dodatku, specjalnie nastawilam sobie budzik zeby zadzwonic do szkoly przed 8 rano, bo poprzednim razem, mimo mojego telefonu, juz zdazyli ich zaznaczyc jako nieobecnych (nieusprawiedliwionych) i potem dostawalam smsy oraz maile z powiadomieniem ze nie ma ich w szkole. Tym razem zadzwonilam wiec o 7:45, zostawilam wiadomosc na specjalnej linii i co? I godzine pozniej dostaje powiadomienie, ze w szkole nie ma... Bi. :O Wyslalam im maila piszac, ze wiem ze jej nie ma i ze rano dzwonilam. Mialam ochote dopisac zeby uwaznie odsluchiwali wiadomosci, bo podejrzewam ze uslyszeli imie i klase Nika i dalej nie sluchali, ale juz dalam sobie spokoj. W kazdym razie, od rana zaliczalam rundy miedzy domem a przyczepa i czekalam az dojedzie malzonek. Bi, jak to ona, byla obudzona i gotowa, za to Kokusia w koncu obudzilam o 10:30, bo inaczej nie wiem, do ktorej by spal. ;) Wyruszylismy wiec dopiero okolo 13:30, czyli o ponad godzine pozniej niz planowalismy. Prognozy niestety nie wygladaly obiecujaco. Kiedy wyjezdzalismy byly 22 stopnie i co chwila zza chmur wychodzilo slonce. Tam gdzie jechalismy jednak, moj telefon od rana pokazywal deszcz. Optymistycznie jednak zalozylismy, ze moze nie jest zle. W koncu, jadac tylko na dwie noce, wybralismy bliziutki kemping - ledwie 1.5 godziny od domu. I pogoda miala byc az tak diametralnie inna? Coz, okazuje sie, ze niestety "miala". Gorzej, zapowiadane byly przelotne opady i 19 stopni, a kiedy dojechalismy, okazalo sie, ze nie tylko pada bez przerwy, ale jest tylko 16 stopni i na dokladke potwornie wieje. Poczatkowo rozlozylismy zadaszenie, myslac ze moze uda sie posiedziec pod nim, ale po kilku podmuchach stalo sie jasne, ze trzeba by go przywiazac do stolika, bo inaczej wiatr go urwie. Stwierdzilismy jednak, ze to bez sensu, bo deszcz tak zacinal, ze nawet pod daszkiem nie dalo sie wysiedziec, po prostu go wiec zlozylismy. W ktoryms momencie na chwilke zrobilo sie sucho i szybciutko pojechalam z Potworkami do sklepiku, bo Nik koniecznie chcial sprawdzic asortyment. Mielismy na tyle szczescia, ze zanim zapadl zupelnie zmrok, przestalo padac na dluzsza chwile i moglismy rozpalic ognisko.
I kolejne szczescie, ze wiatr zawiewal nam od strony plecow, bo miejsce na ognisko bylo tu takie dziwne, ze gdyby wialo od drugiej strony, nie byloby jak uciec od dymu. Posiedzielismy do poznego wieczora, ale w koncu trzeba bylo isc do przyczepy i klasc sie do lozek, z nadzieja ze prognozy sie poprawia.
Kiedy przed snem zerknelam w telefon, pokazalo mi, ze ma zaczac ponownie padac nad ranem i przestac okolo 13. Nie idealnie, ale byla nadzieja, ze chociaz popoludnie bedzie suche.
Taaa... Kiedy obudzilismy sie w poranny deszcz i pizdziawe, okazalo sie, ze prognozy przesunely sie, owszem, ale na gorsze. Teraz pokazywaly deszcz do poznego wieczora. Coz nam pozostalo... Moglismy albo pakowac sie i wracac do chalupy, albo lapac okienka pogodowe.
Ostatecznie owe "okienka" lapal tylko Nik i kiedy po prostu padalo nieco mniej, jechal na rowerze do sklepiku. Wracal z kieszeniami wypchanymi slodyczami i portfelem chudszym o kilka dolarow. Dziwilam sie, ze ten sklepik jest w ogole nadal otwarty, kiedy na polu kempingowym zostala garstka biwakowiczow, ale okazuje sie, ze bazuja glownie na dzieciarni, ktora wyciaga z czelusci kieszeni wymiete jednodolarowki i garscie monet. ;) Sama widzialam jak smarkateria wygrzebuje kasiore i przelicza na co ich "stac". ;) W kazdym razie, to byl chyba jeden z najbardziej "leniwych" kempingow. Ja oraz Bi nie wysciubialysmy nosa na zewnatrz. ;) Malzonek znalazl sobie zajecie, bo w przyczepie mamy kolejna awarie. :O Tym razem przestala grzac wode. Juz podczas poprzedniego wyjazdu, kiedy wlaczylam grzalke za pierwszym razem, nie zagrzala jej. Potem jednak M. pstryknal wlacznikiem i zalapala. Tym razem pstrykalismy dwa, trzy, cztery razy i w koncu musielismy zaakceptowac, ze nie bedzie grzala wody i koniec. Malzonek poradzil sie internetowych specow od przyczep i mial podejrzenie co to moze byc, ale oczywiscie nie byl pewien az nie wymienil czesci. Poki co wymontowal ja i nie przeszkadzalo mu, ze musial to zrobic na zewnatrz, w deszczu i przy huraganowym wietrze. ;) W ogole to stwierdzam, ze M. zmienia sie na starosc. Jeszcze 2-3 lata temu, taki kemping w deszczu, to bylo jedno zrzedzenie i kompletny brak humoru. Narzekanie, ze co to za wyjazd, ze bez sensu, ze lepiej sie zebrac i wracac do domu, itd. Teraz malzonek byl w humorze niemal szampanskim i cieszyl sie, ze wyrwalismy sie z chalupy i ze nie musial jechac do roboty. :O Jesli o mnie oraz Potworki chodzi, to dla nas nigdy deszczowa pogoda nie byla przeszkoda. Dzieciaki mialy swoje Nintendo, Bi dodatkowo ksiazke, a w przerwach od elektroniki, gralismy w Uno. ;)
Choc kiedy po poludniu M. rzucil haslo: kosciol, nawet Potworki szczegolnie nie protestowaly, bo kazdy cieszyl sie z pretekstu zeby sie wyrwac z przyczepy, w celu innym niz ekspresowy spacerek z Maya. :D Pojechalismy wiec na msze, potem zahaczylismy jeszcze po kawe i wrocilismy spowrotem na kemping. Po powrocie okazalo sie, ze przestalo padac, a ze pomalu zapadal zmrok, wiec szybko rozpalilismy ognisko.
Tego dnia jednak mielismy juz mniej szczescia, bo ledwie ogien porzadnie sie rozhulal, a zaczelo kropic. Poki tylko mzylo upierdliwie, uparcie siedzielismy, a deszcz w sumie wyparowywal pod wplywem temperatury.
Po jakims czasie jednak rozpadalo sie na dobre i nawet stojac przy samym ognisku, bylo srednio przyjemnie. Reszte wieczora musielismy wiec niestety spedzic w przyczepie. Dobrze, ze nie w namiocie. ;)
W niedziele musielismy wracac do domu, wiec jak to bywa, pogoda wyraznie sie poprawila. Z samego rana bylo jeszcze pochmurno i chlodno. Nadal jednak solidnie wialo i tego dnia wiatr szybko zaczal przeganiac chmury.
A kiedy wyszlo slonce, temperatura poszybowala do 20 stopni i zrobilo sie przepieknie. Tylko co z tego, skoro poznym rankiem nie dalo sie tego dalej odwlekac i trzeba bylo zaczac sie pakowac. Na szczescie wiekszosc pakowania na droge powrotna nalezy do M. Ja pochowalam kubki, pojemnik z kawa, paste do zebow i inne takie drobiazgi, po czym mialam "wolne" kiedy malzonek pakowal wieksze i ciezsze rzeczy. Nik chcial jeszcze ostatni raz pojechac do sklepiku, zeby zaopatrzyc sie w slodycze na droge. :D
Moj rower byl juz niestety schowany, wiec wyruszylam piechota, a Potworki krazyly wokol mnie na swoich pojazdach. Po powrocie musieli oddac tez swoje rowery, a ja probowalam zamiesc dywan sprzed przyczepy, ale niewiele z tego wyszlo. Przez pogode, byl caly ublocony i to z obu stron. Zamiotlam go tyle o ile i stwierdzilam, ze w domu splucze porzadnie wezem ogrodowym. Malzonek podnosil stabilizatory, ktore zapobiegaja bujaniu sie przyczepy kiedy stoi, a potem podlaczal ja do auta, wiec Nik i ja skorzystalismy i pobieglismy porzucac do kosza.
Zrobilo sie tak pieknie, ze az zal sciskal, ze trzeba wyjechac... W koncu jednak trzeba bylo przestac to przeciagac, wiec zapakowalismy psa oraz siebie do auta, zatrzymalismy sie tylko przy stacji oddania sciekow i wyruszylismy ku domowi. U nas bylo kilka stopni cieplej i w ogole przez weekend nie spadla ani kropla deszczu. Taka roznica przy ledwie 140 km odleglosci. :/ Dojechalismy o 15:30 i wieksza czesc popoludnia uplynela na rozpakowywaniu. Potem po kolei prysznice, a w miedzyczasie... irytacja. Znowu na Kokusia i jego "ogarniecie" z lekcjami... W czwartek wrocil do domu z praca domowa. Powiedzialam mu zeby ja od razu odrobil, bo wyjezdzamy. Najpierw odwlekal w nieskonczonosc, a potem stwierdzil, ze wezmie ja na kemping i pomalu odrobi. Popelnilam blad, bo zajeta pakowaniem i zastanawianiem sie co jeszcze musze wziac, machnelam reka, a potem zapomnialam mu przypomniec o spakowaniu foldera. Sam oczywiscie, ze nie pamietal, bo jakim cudem? ;) W niedziele wrocilismy wiec do domu i od razu przypomnialam paniczowi, ze ma lekcje do odrobienia. I co? Za chwile, za 15 minut, najpierw zjem, jeszcze sie wykapie, itd. Odkladal, odkladal, az w koncu odrabial juz w lozku, tuz przed spaniem... :/ Ochrzanilam go, chociaz te moje opiernicze cos nie bardzo dzialaja. ;)
Aha! Caly wyjazd bylismy w lekkim stresie i wracajac, po drodze glosno wyrazalismy nadzieje, ze Oreo dala rade. Tym razem bowiem, poniewaz nie bylo nas tak naprawde tylko jeden pelen dzien, stwierdzilismy, ze bez sensu klopotac sasiadow. Zostawilismy uchylony garaz, a w nim jej poslanie, duza miske z woda oraz druga, z kocimi chrupkami. Sporo osob mowilo juz nam, ze koty doskonale sobie radza zostawione same, jesli tylko maja jedzenie i picie. Na dluzej raczej byloby mi jej szkoda, ale na jeden dzien i dwie polowki, uznalam, ze powinno byc ok. Poczatkowo chcialam zamknac ja w domu, ale potem pomyslalam, ze kot przyzwyczajony do swobody, a nadal nie ma przymrozkow, zas w dzien jest ponad 20 stopni, wiec lepiej bedzie jej na zewnatrz. Wrocilismy i pierwsze co, to oczywiscie rozgladalismy sie po ogrodzie, czy jej gdzies nie widac. Troche najedlismy sie strachu, bo nigdzie kota nie bylo. W garazu woda nadal stala, ale miska od jedzenia pusta, tylko troche chrupek rozsypanych naokolo. Mam obawe, ze ktorys z sasiedzkich kotow sie do karmy przylaczyl i pogonil naszego siersciucha... Na szczescie Oreo zjawila sie gdzies po godzinie, cala i zdrowa. :) Pomruczala, zjadla troche swiezo nasypanych chrupek i polazla znow na ogrod. ;) Wrocila jednak na wieczor do chalupy i ulozyla sie na dywanie u Nika, co jest dla niej dosc rzadkie.
Kiedy Mlodszy poszedl na dol zjesc kolacje, znalazlam kiciula na jego lozku, "odrabiajacego" lekcje. :D
A w nocy wslizgnela sie do naszego lozka i rano zastalam ja mruczaca na miejscu M. Moze jednak troche za nami tesknila... ;)
Poniedzialek zaczal sie wczesnie, bo wiadomo, dzieciaki szly do szkoly. Oni poszli na przystanek, a ja z daleka pilnowalam porzadku, rzucajac Mayi pileczke. Kiedy odjechali, wrocilam do chalupy gdzie na poczatek musialam wstawic pranie na delikatnym programie zeby m.in. dzieciaki mialy czyste stroje na basen, a pozniej jedno z wielkich, pokempingowych pran. Musialam tez rozlozyc dywan sprzed przyczepy, bo caly byl ublocony i upiaszczony po dwoch deszczowych dniach na kempingu. Rozwiesilam go potem na tarasowych krzeslach, zastanawiajac sie ile bedzie sechl, bo bylo w miare cieplo, ale za to zupelnie pochmurno. Poza tym dzien uplynal mi jak zwykle na lekkim ogarnianiu tego i owego, gotowaniu obiadu i przegladaniu ofert pracy. Ech... Na naszej ulicy wreszcie zaczeli klasc asfalt! Oznaczalo to, ze caly dzien jezdzily gesiego w jedna lub druga strone wywrotki, walce oraz inna maszyneria.
Zostala im przynajmniej jeszcze jedna warstwa, bo studzienki nadal wystaja ponad powierzchnie, ale to juz jakis postep. W koncu nie bedzie sie tak kurzyc, bo pomijajac nawet przejezdzajaca kilka razy dziennie zamiatarke, kazdy przejezdzajacy pojazd wzbijal chmure kurzu. Oczywiscie, poza kolejna warstwa (lub kilkoma) asfaltu, zostaly im jeszcze wyryte czesci podjazdow oraz krawezniki, wiec tak szybko to jeszcze nie skoncza. Zajrzalam tez na szkolna strone i wkurzylam sie, bo Nik zarobil D z hiszpanskiego. Kiedy zajrzalam za co, okazalo sie, ze nie oddal pracy domowej! :O Czyli wlasciwie powinien dostac F, ale widze, ze kazdy nauczyciel ma inny system oceniania. Wrocily Potworki i Nik pierwsze co, to sam powiedzial mi o tym D. Podobno mial prace do oddania w piatek, ale wyjezdzalismy, wiec stwierdzil ze ma czas, po czym o niej... zapomnial. Przyznal, ze ma problem z zapamietaniem zadan domowych, ktorych nie dostaje na kartce. Nie bylam zbyt wspolczujaca, bo wszystko jest wypisane na stronie; wystarczy spojrzec. Syn zapewnial mnie jednak, ze juz nie zapomni, bo "dalo mu do myslenia". Pytam co dalo mu do myslenia? Dostal opiernicz od ktorejs nauczycielki? Czy ma dosc mojego trucia? ;) Nie, po prostu dalo mu do myslenia. I wszystko jasne... :D Tak czy owak, tego dnia nakazalam mu siasc do lekcji zaraz po obiedzie, zeby skonczyl przed basenem. Panicz zaczal marudzic, ze ma duzo do odrobienia, wiec nie wie czy mu sie uda. Oznajmilam, ze jak nie skonczy, to kiedy wrocimy bedzie mial zakaz elektroniki az wszystkiego nie odrobi. Zabral sie za odrabianie, a ja zgrzytalam zebami, bo co kilka minut lazil po domu, bo piciu, siusiu, poglaskac Maye, zlapac kota, itd. Kiedy fuknelam, oburzyl sie, ze musi sobie zrobic przerwe. Rozumiem, ale co 5 minut?! Jego kuzynka ma ADHD, najlepszy kumpel tez i nie wiem, udziela mu sie, czy co?! W koncu nadeszla pora jazdy na trening i niespodzianka, bo malzonek oznajmil, ze wszystko nadal go boli po poprzednim treningu (od czwartku?!) i zebym moze ja pojechala z Potworkami. No to pojechalam, troche tam pokrazylam, troche na nich popatrzylam i mocno sie wynudzilam. ;)
Nadal nie moge wyczaic, ktory to jest ten nowy glowny trener. To znaczy mam podejrzenie, ale ze nikt w mailu nie zamiescil jego zdjecia to nie wiem na pewno. Zreszta, tego chlopaka, ktorego "podejrzewam" juz widzialam, wiec nie wiem czy wybrali na glownego trenera jednego z tych, ktorzy juz tam pracowali? To w sumie mozliwe, choc przekonam sie dopiero jak ktos pokaze mi go paluchem. ;) Wrocilismy do domu, panna Bi poleciala wziac prysznic, a potem to juz kolacja i szykowanie sie do snu.
We wtorek rano, kiedy zadzwonil budzik, nie wiedzialam co sie dzieje. Zwykle wczesniej przebudzam sie kiedy wstaje M., slysze telefon Bi albo jej czlapanie po schodach, gdzies wiec mozg rejestruje, ze zbliza sie pobudka. Tego ranka jednak, kiedy uslyszalam wlasny budzik, najpierw wydawalo sie, ze mi sie przysnilo, a potem ze nastawilam go na zla godzine. Szybko okazalo sie jednak, ze nie, po prostu pora wstawac, czy mi sie to podoba, czy nie. ;) Zwloklam sie, obudzilam Kokusia, dzieciaki zjadly sniadanie i sie wyszykowaly, ja tez umylam sie i ubralam i wyszlismy. Oni pomaszerowali na rog ulicy, ja usilowalam z daleka podpatrywac na przystanek, co niestety utrudniala mi maszyneria drogowcow. Tego dnia asfalt kladli w innej czesci osiedla i liczylam na troche ciszy za oknem, ale niestety. Najpierw rano wzdluz drogi zaparkowali prywatne auta wszyscy robotnicy, a pozniej ciezarowki z (najwyrazniej) zapasem asfaltu, stawaly przy ulicy (i to akurat naprzeciwko mojej chalupy!) i nie dosc, ze burczaly silnikami, to jeszcze co i rusz ktoras cofala, rytmicznie piszczac. Okna w tym domu niestety kwalifikuja sie do wymiany, bo mimo ze byly zamkniete, generowany halas nadal byl wyraznie slyszalny i irytowal. W dodatku mialam do wykonania telefony i chodzilam po chalupie probujac znalezc cichsze miejsce z lepszym zasiegiem. Z samego ranka pogadalam z moja siorka, wiec tutaj jeszcze bylo ok, bo to takie pitu-pitu o pierdolach. Pozniej jednak musialam przedzwonic znow do salonu, gdzie kupilismy przyczepe, probujac po raz fafnasty dorwac kogos od rejestracji (poleglam). Zeby nie bylo mi malo, to zamowilam tabletki dla psiura i gdzie zwykle zaznaczalam przy zamowieniu zeby internetowa apteka skontaktowala sie wetem sama (taka opcja podana jest jako najszybsza), to tym razem dostalam maila, ze musze wyslac im oryginalna recepte. Nosz kurna! Domyslam sie, ze tamta dostalam na rok i wlasnie sie skonczyla, probowalam wiec dodzwonic sie do weta zeby ja przedluzyli chociaz o kolejny miesiac. Maya ma jeszcze tylko 3 tabletki, a wizyte u weterynarza za dwa tygodnie. Przez ten czas zasika nam cala chalupe! :O Oczywiscie nasza klinika weterynaryjna telefonow nie odbiera, zwykle jednak dosc szybko oddzwaniaja. Nie tym razem. Czekalam reszte dnia i nie bylo odzewu. :( Poza tym dostalam maila, ze Kokusiowi znow koncza sie fundusze na koncie do szkolnych posilkow! W dwa tygodnie wydal $50! Z torbami pojde przez tego dzieciaka! Tlumacze, ze ma kupic obiad i ewentualnie moze kupic jedna przekaske. Najwyrazniej nie dociera, bo notorycznie widze kolejne przekaski oraz napoje. Niby picie to tylko $1.5, a niektore przekaski tylko $0.5, ale do tego obiad kosztujacy prawie $4 i szybko zbiera sie z tego mala fortuna. Pakuje Mlodszemu cos do przekaszenia, pakuje butelke z woda, ale nic to nie daje... Jak sie wkurze to bedzie dostawal z domu kanapki, a na konto przestane mu wplacac kase. ;) A! Dostalam tez maila z zaproszeniem na pierwszy stopien rozmowy o prace. Niestety branza zupelnie inna, a i pozycja nie do konca taka jaka bym sobie zyczyla, ale coz... Poki co odpisalam, ze jestem dostepna praktycznie o kazdej porze i czekam az dadza mi znac, kiedy zadzwonia. Podejrzewam jednak, ze poniewaz praca jest w kompletnie innej branzy, to na tej jednej rozmowie sie skonczy... :/ W miedzyczasie oczywiscie wstawic zmywarke, kolejne po-kempingowe pranie, pierdylion razy wpuscic i wypuscic kiciula, dokonczyc obiad i takie tam... Wrocily ze szkoly Potworki i Nik pochwalil sie, ze mial kolejny test z matematyki i chyba poszlo mu niezle. Zobaczymy. ;) Dla rownowagi, bo dzien bez wkurzenia matki to dzien stracony, zapomnial w szkole butelki z woda! :O I co gorsza w ogole nie pamietal co z nia zrobil. Oszalec mozna z tym chlopakiem. Po obiedzie dzieciaki chcialy sie troche rozruszac, wiec Nik poszedl porzucac do kosza, a Bi zachcialo sie jechac do biblioteki. Brat nie chcial z nia pojechac, bo stwierdzil ze za dlugo wybiera ksiazki, a mnie sie nie chcialo, bo mialam lenia. ;) Juz miala jechac sama, ale dalam sobie mentalnego kopa i zmusilam zeby tez wyrwac sie z domu. A kiedy pojechalam ja, to dolaczyl do nas tez Nik, wiec ostatecznie popedalowalismy w trojke.
Poszlo zreszta dosc szybko, a po powrocie juz dzieciaki siadly do odrabiania lekcji, bo mieli wyjatkowo duzo pozadawane. Zas poznym wieczorem, kiedy kladlam sie spac, zastalam Oreo zwinieta w klebuszek w nogach lozka Kokusia. Cos sobie ostatnio upodobala jego pokoj...
Sroda zaczela sie jak zwykle, czyli od szykowania sie z Potworkami do wyjscia. Kolejny dzien ciezarowki oraz inna maszyneria krazyly nam od rana po ulicy. Polozyli kolejna warstwe asfaltu, mam wiec nadzieje, ze teraz na dluzszy czas przeniosa sie w inna czesc osiedla. Najgorszy byl jeden z walcow - najwiekszy, ktory wprowadzal takie wibracje, ze te wszystkie szpikulce od kominka obijaly sie o stojak i dzwonily. :O Na ten dzien zaplanowalam sobie odkurzanie i mycie podlog na dole, wiec od rana zabralam sie "dziarsko" za robote.
Tymczasem najpierw przerwala mi mamuska, piszac, ze "ma nowinki" i czy mam ochote pogadac. Poniewaz dla mojej rodzicielki nie ma czegos takiego jak krotka rozmowa, wiec napisalam, ze moze lepiej nastepnego dnia. Potem dostalam kolejny telefon - tym razem od weterynarza. Taki maja burdel, ze babka powiedziala, ze nie moga przedluzyc recepty, bo Maya musi miec kontrole, wiec zebym sie najpierw na nia umowila. Odpowiedzialam, ze na wizyte kontrolna jestem juz umowiona, za dwa tygodnie, tylko, ze przez ten czas bede miala ciagle wszedzie "kaluze". :O Kobieta odpowiedziala, ze musi spytac pania doktor. Na szczescie oddzwonila juz za pol godziny, ze weterynarz zgodzila sie przedluzyc recepte na... 15 dni, musze jednak po nia przyjechac. :O Szlag. Od poczatku zamawiam tabletki przez internet, od poczatku zatwierdzali to automatycznie, a teraz musze sie bawic w wysylanie recepty. Dodatkowo, zanim ta dojdzie do apteki, zanim tam ktos otworzy korespondencje i dopasuje do zamowienia, minie dobrych kilka dni. A jak pisalam, Maya miala juz tylko 3 tabletki. :/ Z innych tematow, to w sprawie tej rozmowy o prace, nie odpowiedzieli. Kiedy odpisalam, dostalam automatyczna wiadomosc, ze kobiety ktora do mnie napisala, nie ma w biurze. Super. Pisze w sprawie rozmowy o 9 rano, a o 11 juz jej nie ma... To bylo we wtorek i spodziewalam sie, ze odpisze w srode, ale do konca dnia nic nie przyszlo. :( Myslalam, ze po sprzataniu klapne sobie na kanape i porelaksuje poki nie bylo Potworkow, ale M. popsul mi plany. Tego dnia w koncu z salonu przyczep przyslali koperte zwrotna zeby przeslac im wynik inspekcji. Malzonek mial podjechac do FedEx'u i odeslac ktoregos dnia, a poki co po pracy podjechac po sushi. Tymczasem, skoro juz trzymalam w reku te koperte, zaproponowal zebym moze pojechala wyslac ten raport i przy okazji zajechala po zarcie. W ten sposob bedzie ono juz w domu kiedy przyjada Potworki. Nie chcialo mi sie jak cholera, ale nie mialam w sumie wymowki poza lenistwem. ;) Potem sama strzelilam sobie w kolano, bo kiedy sprawdzilam gdzie jest najblizszy oddzial FedEx'u, pokazalo mi sasiednia miejscowosc. Pojechalam tam, ale musieli sie przeniesc w inne miejsce, bo przejechalam raz, zawrocilam i przejechalam kolejny, ale nie znalazlam. Wkurzylam sie, ale nie szukalam dalej, tylko pojechalam do miejsca, ktore znalam, ktore jednak oddalone bylo o prawie pol godziny drogi. Potem jeszcze po sushi i kiedy wsiadlam do auta, zauwazylam, ze nie mam szans dojechac do chalupy przed dzieciakami. Wyslalam wiadomosc do Bi zeby weszli z Kokusiem garazem i nie zapychali sie byle czym, bo jade juz z obiadem, po czym jak sie dalo najszybciej, wyruszylam spowrotem do chalupy. Wkrotce po mnie dojechal tez M. Fajnie sie siedzialo, ale na ten dzien szkola dzieciakow przygotowala coroczne spotkanie informacyjne na temat programu nauczania, na ktore sie oczywiscie wybieralam. Malzonek pytal czy "musze". No jasne, ze nie, ale w przeciwienstwie do niego, lubie podejrzec czego dzieciaki sie beda uczyc. Szczegolnie Bi, bo wiekszosc nauczycieli Kokusia kojarze z zeszlego roku. Tak jak sie obawialam juz rok temu, spotkanie bylo w tym samym czasie dla VII i VIII klas, wiec musialam sie "rozerwac". Co prawda Bi stwierdzila, ze przeciez prawie wszystkich nauczycieli Nika znam, wiec powinnam isc na spotkanie tylko z jej, ale syn zaraz zakrzyknal, ze to niesprawiedliwe. ;) Stwierdzilam, ze Mlodszy ma nowego nauczyciela od nauk scislych i nie znam jego nauczycielki zespolu (bo Starsza miala chor i orkiestre), wiec pojde do nich, corka oznajmila ze musze isc do jej pani od nauk scislych bo zostawila mi wiadomosc na tablicy, a reszte podzielilam mniej wiecej po rowno, zeby bylo sprawiedliwie.
Ogolnie, to kolejny raz stwierdzam, ze strasznie podoba mi sie ta szkola i sposob w jaki ucza. Wiekszosc nauczycieli zapewnia, ze choc musza z czegos wystawiac oceny, to staraja sie jak najmniej uczniow stresowac. Dlatego np. na zajeciach muzycznych, choc musza zdawac na ocene gre na instrumentach, maja to podczas lekcji w mniejszych grupach, a nie podczas prob z cala orkiestra lub zespolem.
Na wielu przedmiotach, zamiast klasowek, maja napisac sprawozdania na dany temat. Duzo jest tez samodzielnego odkrywania i myslenia. Na fizyce oraz inzynierii stosowanej, nie tylko tworza wlasne projekty na drukarce 3D (nie ma sie co dziwic, ze to ulubiony przedmiot Kokusia ;P), ale buduja pojazdy z czesci i przerabiaja je, dopasowujac do trasy i terenu, po jakim ten pojazd ma przejechac. Na naukach scislych w VIII klasie, polowa sali to laboratorium z mikroskopami i innym sprzetem.
W VII klasie poki co na naukach scislych maja temat geologii, wiec zbieraja kamienie na szkolnym dziedzincu, po czym maja robic eksperymenty w celu odgadniecia jaki to kamien i czy ich zbiory zgadzaja sie z budowa geologiczna naszego Stanu. Tak jak rok temu, wyszlam stamtad z uczuciem, ze sama pochodzilabym do tej szkoly z Potworkami. :D Chociaz pewna rownowaga musi byc i nauczycielka hiszpanskiego Bi oraz angielskiego Kokusia zrobily na mnie srednie wrazenie, zas nauczyciel Bi od nauk socjalnych (nota bene jej wychowawca, ktorego ona uwielbia) wydal mi sie jakis taki... nijaki. ;) Kiedy wyjezdzalam, M. spal na kanapie pod koldra, ktora przytaszczyl z gory. Caly tydzien bylo pochmurno, a w srode zaczelo lekko mzyc. Nie narzekam, bo porzadnego deszczu nie bylo juz bardzo dlugo. Jesli pamietacie, na kempingu padalo, ale u nas w tym czasie bylo sucho. Trawa z przodu zaczela juz zolknac, bo nie mamy zraszaczy... W kazdym razie, bylo tylko 18 stopni, wiec przy takiej wilgoci zrobilo sie bardzo nieprzyjemnie. Dzieciaki mialy tego dnia trening, ale watpilam zeby malzonkowi chcialo sie wylazic spod cieplej koldry. I bardzo sie zdziwilam, bo kiedy wrocilam, zastalam Potworki z mokrymi wlosami. Jednak pojechali, choc M. oczekiwal oklaskow niczym bohater. :D
Czwartek powital nas deszczem. Mialo zaczac padac dopiero o 10 rano, ale kropilo juz kiedy wyszlam z Potworkami na autobus. Nie bylo zimno, tylko wilgoc przenikala na wskros, wiec stalo sie niezbyt przyjemnie, a autobus dojechal dopiero o 7:25. Po odjezdzie dzieciakow wrocilam, wstawilam pranie, przelozylam naczynia ze zlewu do zmywarki i czekalam, bo musialam jechac do weta po recepte dla Mayi, ale klinike otwierali dopiero o 9. Kiedy przyszla pora, zebralam sie, dojezdzam na rog mojej wlasnej ulicy, a tam... droga zablokowana! Maszyny pracuja az milo, a pan informuje mnie, ze musze poczekac 5-10 minut, bo akurat polozyli warstwe asfaltu i jest goracy. :O Niestety, mieszkamy na osiedlu ze slepymi uliczkami i zablokowali mi jedyny wyjazd. Nie chcialo mi sie sterczec tam na srodku ulicy, wiec zawrocilam i wrocilam do domu. Kurcze, stwierdzilam, ze sa niepowazni! A gdyby zdarzyl sie jakis nagly wypadek? Albo gdybym musiala byc gdzies na konkretna godzine, u lekarza czy na rozmowie o prace? A oni sobie droge blokuja na 10 minut... :O Z okna widze skrawki skrzyzowania, wiec po pol godzinie udalo mi sie dojrzec, ze jakies auto przepuscili. Szybko sama (ponownie) wyjechalam i tym razem udalo mi sie przejechac, zastanawialam sie tylko na jakim etapie beda kiedy za godzine wroce. Dojechalam, wzielam recepte i w doslownie minute wyruszylam spowrotem. Zupelnie bez sensu, szczegolnie ze za dwa tygodnie bede musiala przejechac ta sama trase, tylko z Maya. Jakby nie mogli tego zatwierdzic zdalnie... :/ Kiedy dojechalam na osiedle, wjazd byl zablokowany od drugiej strony. :O Na szczescie trafilam na koncowke blokady i po chwili moglam wjechac. Wspolczuje tym ludziom pracujacym przy kladzeniu nowej nawierzchni. Akurat polozyli swieza warstwe na drugiej polowie jezdni i nie dosc, ze nawet przy zamknietych oknach poczulam buchajace od niego goraco, to jeszcze smierdzialo tak, ze az sie zakrztusilam. I wez to wachaj calymi dniami... :O W domu wstawic zmywarke, dokonczyc obiad i niewiadomo kiedy minela reszta ranka i spora czesc popoludnia. Tuz przed przyjazdem Potworkow deszcz lunal porzadnie, ale wraz z nim nagle przyszedl jakis cieply front. Temperatura podskoczyla do 21 stopni i zrobilo sie duszno. Wszystkie okna zaparowaly, bo dom byl wychlodzony. Wlasnie zastanawialam sie czy nie wziac parasoli i nie pojsc na przystanek, ale w tym momencie miedzy krzakami dojrzalam sylwetki wracajacych z autobusu dzieciakow. Troche sie wiec spoznilam, choc Potworki i tak nie zalozyly chocby kapturow, a Nik przelazl przez mokry trawnik. Co prawda mial na stopach crocs'y, ale i tak zdolal pomoczyc skarpety. No ale deszcz im, jak widac, nie straszny. ;) Malzonek pojechal po pracy cos zalatwic, wiec wrocil pozniej, dzieciaki po obiedzie odrabialy lekcje, a ja jak zwykle cos tam dzialalam ze szmata. ;) Za oknem nadal padalo i M. zaczal cos niesmialo przebakiwac, ze wszystko go boli po silowni dzien wczesniej. Nie trzeba bylo byc detektywem, zeby domyslic sie, ze nie chce mu sie jechac z dzieciakami na basen. Co prawda mruknal cos, ze moga nie isc w ogole, ale nie ma tak dobrze. Dopiero co wrocili na plywanie i juz maja opuszczac dni? Jeszcze beda na bank wazniejsze dni i wydarzenia, kiedy beda mieli wymowke zeby nie jechac. Co bylo robic; zabralam ich ja.
Bylo zreszta calkiem spoko, bo akurat przestalo padac, wiec korzystajac z ciepla, pochodzilam po parkingu, a potem popatrzylam jak dzieciaki plywaja.
Kiedy wrocilismy do domu, okazalo sie, ze M. juz spi. Dla nas tez pozostalo juz tylko zjesc kolacje i szykowac sie do snu. Bi poszla na gore bez poganiania z mojej strony, ale zamiast polozyc sie spac, usilowala najwyrazniej przeczytac jeszcze troche ksiazki. Efekt byl jak widac:
I wreszcie doczolgalismy sie do piatku. Rano jak zwykle dzieciaki na autobus, ktory ponownie dotarl dopiero o 7:25. Na szczescie bylo sucho i cieplo; nadal panowala duchota, ktora zaczela sie dzien wczesniej. Potworki pojechaly do szkoly, a ja wrocilam do chalupy, gdzie czekaly mnie tak ekscytujace zajecia jak rozladowywanie zmywarki, ponowne jej zaladowanie, wycieranie blatow, itd. ;) Pozniej zebralam sie i pojechalam na tygodniowe zakupy, bo niestety cos trzeba jesc. Po powrocie rozpakowac torby, po czym przeleciec odkurzaczem bezprzewodowym dol, bo choinka przed domem zrzuca takie malutkie igielki i cala mase nanosimy ciagle do domu. Umyc kuchenke, przejrzec oferty pracy i za moment do chalupy wracaly Potworki. Tego dnia M. mial po drodze kupic pizze, wiec obiad mialam z glowy. Za to na popoludnie zaprosila mnie na herbatke sasiadka. Malzonek wrocil wiec, zjedlismy, na moment usiadlam z nim pogadac, po czym pomaszerowalam kilka domow dalej, do sasiadow. Tam zawsze wesolo mija czas, bo to sympatyczni ludzie. Sasiad zawsze sie przylacza do naszych plotek, co troche mnie krepuje, ale ze ogolnie to poczciwy chlop, wiec nie przeszkadza az tak strasznie. ;) Zdziwilo mnie tylko, ze ich starsza corka nie chciala zeby Bi przyszla ze mna. Sasiadka nic nie wspominala o dzieciakach, wiec poszlam sama, choc Starsza sie dopytywala. Potem mama zdziwila sie, ze jestem bez dzieci, ale kiedy spytalam jej core czy mam napisac do Bi zeby do nas dolaczyla, odpowiedziala, ze nie trzeba. A wiem, ze akurat tym razem dziewczyny nie sa poklocone. Ponoc byla zmeczona, bo w szkole zapisala sie do klubu biegow przelajowych i praktycznie codziennie ma trening. A tego dnia wieczorem jechala jeszcze na taekwondo. Tak czy siak, spedzilam milo 1.5 godziny, po czym ucieklam, bo sasiedzi musieli szykowac sie do wyjscia z corkami. Wrocilam do wlasnej rodziny akurat na pore kolacji. Po chwili malzonek (ktory ma pracowac w weekend) poszedl spac, a ja oraz Potworki moglismy cieszyc sie wieczorem z tym cudownym, piatkowym uczuciem, ze mozemy siedziec ile chcemy, bo kolejnego dnia mozemy spac do woli. :D
Do poczytania!
Wyjazd pogodowo nie udal sie wam za bardzo, ale zawsze to dobrze wyrwac sie z domu, szczegolnie przed wkrotce nadchodzaca jesienna nuda i stagnacja kempingowa. Wiec bylo warto!
OdpowiedzUsuńNik troche chyba musi ogarnac swoje roztrzepanie i olewactwo, zanim dorobi sie licznych marnych stopni i niepotrzebnej opinii luzaka. Widocznie dotychczas szlo Nikowi tak dobrze, ze nie musial sam siebie katowac szkolna pilnoscia, ale teraz juz, gdy dorasta, wewnetrzna dyscyplina przyda mu sie na przyszlosc.
Szkoda, że pogoda na wyjazd nie dopasowała, ale też wiem po sobie, że czasami starczy sama zmiana miejsca i wyrwanie się z rutyny, aby człowiek odpoczął.
OdpowiedzUsuńZnalazłam wiadomość od Bi. Jak czytam te Twoje opisy zajęć i pomyślę o tych naszych salach, które się nie zmieniły od 30 lat, to aż się człowiek załamuje.
Może Nik musi się wyszaleć z pieniędzmi? Pamiętam, że jak Oliwka zaczęła dostawać pieniądze do sklepiku, to też miesięczny przydział szybko jej się kończył, chociaż zabierała śniadanie i picie z domu, ale później jej się znudziło i coraz częściej w miesiącu nie wydała ani złotówki. Teraz to samo zachłyśnięcie widzę u Jasia – i mam nadzieję, że też mu niedługo to minie.