Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 6 września 2024

A po urlopie w wir, choc troche relaksu tez bylo... ;)

Od razu ostrzegam, ze bedzie dlugo, ale mialam do nadrobienia dwa tygodnie, w czasie ktorych sporo sie dzialo...

Do domu dotarlismy wieczorem w srode, za to juz w czwartek 22 sierpnia wpadlismy ponownie w codzienny wir. Malzonek wstal jak zwykle nad ranem i pojechal do pracy.

Kiciul byl najwyrazniej steskniony za wiekszym towarzystwem, bo przyszedl mi rano do lozka pomruczec ;)

Potworki nadal mialy wakacje, ale akurat na ten dzien ich szkola urzadzila spotkania zapoznawcze dla dzieci przechodzacych do middle school. Jak na zlosc, bo zawsze rok szkolny zaczynal sie w poniedzialki, a spotkania byly w piatki. Tym razem szkola zaczynala sie we wtorek, wiec zalozylam ze spotkanie orientacyjne zrobia w poniedzialek. To nie, zrobili w czwartek... :D Na szczescie nadal bylismy na polskim czasie, wiec wstalismy bez problemu, choc swiezo po wyjezdzie i dlugiej podrozy, ostatnia rzecza na jaka Nik mial ochote, bylo jechac do szkoly. Az bylo mi za niego wstyd, bo do zadnego z nauczycieli sie nie usmiechnal i musialam mu przypominac o przywitaniu sie i powiedzeniu "do widzenia". Ostro tez zaprotestowal kiedy poprosilam o fote przy nazwie szkoly, a ze go przymusilam, to mine ma taka a nie inna. :D

Te 3 litery to oczywiscie skrot od calej nazwy ;)
 

Spotkanie bylo juz na 8 rano (!), wiec szybko wrocilismy i mozna bylo sie ogarniac po wyjezdzie. Rozpakowalam brudne ciuchy (ktorych byla masa, mimo ze w Polsce pranie robilam trzy razy...) i wstawilam pralke, a pozniej pojechalam na zakupy, z Bi oczywiscie, ktora byla zrozpaczona, ze to ostatni raz przed rokiem szkolnym. ;) Potem tradycyjnie po bubble tea oraz napoj dla Kokusia i do banku, bo wypadalo zaplacic sasiadkom za opieke.

Wybory z tamtego tygodnia - ja wzielam klasyczna ale z brazowym cukrem i... smakowala wlasciwie tak samo jak zawsze ;)
 

Z ta zaplata to w ogole byla komedia, bo Bi strasznie chciala wreczyc kolezance i jej siostrze upominki z Polski, wiec kiedy tam szla, dalam jej do przekazania koperte z podziekowaniem oraz kasa. Niestety, dziewczyny natychmiast ja otworzyly przy swoim tacie i podobno probowal wcisnac Starszej te kase spowrotem. Corka napisala co ma robic, bo czuje sie niezrecznie. Napisalam wiec do owego taty, ze nalegam zeby dziewczyny kase zatrzymaly, bo za cale dwa tygodnie opieki nad Oreo, naprawde im sie nalezy. Nie odpowiedzial, ale Bi wrocila bez pieniedzy, wiec uznalam ze to koniec tej sprawy. Nie! Nastepnego dnia napisala do mnie mama dziewczyn, ze ona traktowala opieke nad kotem jako sasiedzka pomoc, itd. i ze przyjdzie pozniej oddac mi te pieniadze. Znow musialam sie produkowac w sms'ach, ze dziewczyny sie wspaniale spisaly (kurcze, nawet kuwete wyczyscily, choc mowilam, ze to tylko w razie naprawde wielkiej potrzeby), wiec uczciwie zarobily te pieniadze. Na tym, poki co, sie skonczylo i mam nadzieje, ze sasiedzi nie beda dalej naciskac. :/ Poza tym, po raz pierwszy odkad zaczelismy jezdzic z przyczepa, wygladalo, ze nie wyjedziemy na wrzesniowy dlugi weekend. Kiedy kupilismy ja na Florydzie, zostawilismy papierologie zeby mogli zarejstrowac ja w naszym Stanie, a oni nam dali tymczasowe tablice na miesiac. Te stracily waznosc oczywiscie kiedy bylismy w Polsce. Z roznica czasu latwo nie bylo, ale raz czy dwa M. tam zadzwonil, zeby spytac co z rejestracja. Bezskutecznie. Przelaczali go do osoby za to odpowiedzialnej, ona nie odbierala, zostawial wiadomosci, ale nie oddzwaniala. Po powrocie, w czwartek, malzonek zaczal tam naprawde ostro wydzwaniac (mimo, ze byl w pracy) z takim samym rezultatem. Ja w miedzyczasie weszlam na ich chat i pisalam z kims, wyluszczajac im sprawe. Osiagnelam tylko tyle, ze napisano, ze sprawdza co sie dzieje. I znow cisza. Po poludniu M. zaproponowal zebym moze ja tam zadzwonila i o dziwo, zglosila sie kobieta. Wytlumaczyla, ze rejestracja tyle trwa, ale bez problemu moga wyslac nam ponownie tymczasowe tablice. Wydawalo sie, ze dobra nasza. Mieli je wyslac w piatek, wiec dostalibysmy je w poniedzialek. Niestety, nic nie przyszlo, wiec zaczelam ponowne wydzwanianie, zeby dowiedziec sie, co sie dzieje. Rezultat uzyskalam jak M. - zostawialam wiadomosci, na ktore nikt nie odpowiadal. W koncu, we wtorek po poludniu babka znow odebrala, ale... powiedziala, ze po tym jak skontaktowalam sie z glownym zarzadem (ten salon jest jednym z 11 lokalizacji tej samej formy), tamci przejeli sprawe i oni maja zwiazane rece. Wszystko mi opadlo, bo przeciez ja po prostu napisalam do kogos na chat'cie, ze potrzebuje rejestracje do przyczepy. Co lepsze, ich tez poprosilam o tymczasowe, wspominajac, ze mam za tydzien kemping. I co? I go*no... Po tym stwierdzilam, ze odpuszczam i najwyrazniej ten kemping nie byl nam pisany. Mam wazniejsze problemy, nadal jestem bez pracy a szef leci sobie w kulki. Malzonek kupil ta przyczepe na siebie, sam ja wybral oraz salon, niech sie wiec teraz sam meczy. Nie widze powodu zebym miala sobie dodatkowo psuc nerwy. :/ W kazdym razie, reszta dnia minela na dalszym rozpakowywaniu i przyzwyczajaniu sie od nowa do domu.

Piatek byl juz dniem, ktory chcialam miec w czwartek - spokojny i bez niczego pilnego do ogarniecia. Niestety, poniewaz nieszczescia chodza parami, dostalam niefortunne maile. Pierwszy od drugiej firmy, z ktora mialam rozmowe o prace tuz przed wyjazdem, ze nie przeszlam do kolejnego etapu. Drugi od szefa, bo napisalam do niego z pytaniem co sie stalo z kolejna pensja, ktora powinna wplynac kiedy bylam w Polsce, ale nie wplynela. Mialam nadzieje, ze to jakas pomylka, ale niestety, odpisal, ze znow maja opoznienie z przesylaniem kasy. Tym razem bylam juz zla, wiec spytalam jaki byl sens sciagania mnie z bezrobocia, skoro zaraz po jednej wyplacie znow nie maja kasy?! I czy w takim razie wracam na zasilek. Odpisal, ze musi sprawdzic z wlascicielem jak dlugie bedzie opoznienie zeby zobaczyc czy oplaca sie dawac mnie na bezrobocie. Nosz Ku*wa!!! Przez tych idiotow uciekly mi 3 tygodnie, kiedy moglam chociaz miec kase z zasilku! Wiadomo, ze w Polsce poszlo sporo pieniedzy, a jeszcze M. mial zaplacone tylko za 8 godzin w dni z urlopu, bez nadgodzin, wiec jego czek tez byl duzo skromniejszy. A oni sobie jaja robia!!! :( Po tym humor mialam oczywiscie spaczony na reszte dnia.

Na sobote Bi byla zaproszona do kolezanki, wiec musialam ja zawiezc, a wracajac zajechalam do biblioteki zeby wrzucic to, co bylo do oddania, a wypozyczyc dalsze czesci serii, ktora czytamy z Kokusiem oraz upatrzone przez dzieciaki filmy. Ze starszej jest taka gula, ze umawialysmy sie, ze przyjade po nia o 13:30, a jakby chciala zostac dluzej (i rodzice kolezanki sie zgodza), to ma do mnie napisac lub zadzwonic. Nic jednak nie dostalam, wiec zalozylam ze kolezanka ma plany i pojechalam po corke. Kiedy dojechalam na miejsce odruchowo zerkam na telefon, a tam... sms od Bi, czy moze zostac dluzej. Wyslany... 2 minuty wczesniej! Zapukalam, a corka blaga zebym pozwolila jej jeszcze zostac! Mowie, ze nie, bo juz przyjechalam na miejsce, a nie bede w kolko jezdzic. Serio, gdyby zadzwonila, to moze bym po drodze zawrocila, ale jak juz tam dojechalam, to nie bede wracac do domu. Co typowe dla Bi, zamiast zaakceptowac "nie", prosi, ze jeszcze godzine. Tlumacze, ze tam sie od nas jedzie 15 minut, wiec pojechalabym do domu na pol godziny i znow musialabym jechac. Dziecko sugeruje zebym... posiedziala w samochodzie! :O Tu juz ostro sie wkurzylam na taki tupet, stanowczo oznajmilam ze ma zebrac swoje rzeczy i wychodzic, a sama poszlam do auta. Wrocilysmy do domu gdzie dzien uplywal na praniu i sprzataniu (jak zwykle), az pora byla jechac do kosciola. Tak jak rok wczesniej, akurat kiedy wyszlismy po mszy, zaczely przejezdzac samochody z pobliskiego pokazu. Juz myslalam, ze znow utkniemy na parkingu czekajac na koniec kawalkady, ale okazalo sie ze jechali ze sporymi przerwami, wiec udalo sie wyjechac. Tylko po drodze minelismy kilkanascie wozow, a Nik malo ze skory nie wyskoczyl probujac je wszystkie zobaczyc i rozpoznac. ;)

Ciezko bylo zrobic zdjecia zza wielgasnego auta M., ale prosze - jedna taka "zabaweczka"
 

Po powrocie do domu chwila gry w kosza, a pozniej poszlam zobaczyc czy w warzywniku mozna cos jeszcze uratowac. Wygladalo, ze jeszcze kilka dni wczesniej mielismy sporo pomidorow, ale podobno tuz przed naszym przylotem byly straszne oberwania chmury. Podejrzewam, ze to one postracaly owoce, bo pelno ich lezalo rozplaskanych na ziemi. Zreszta, nie wiem jak bo przed wyjazdem krzaki byly geste i zielone, a teraz zostal tylko jeden, reszta padla. Na tym jedynym ocalalym sa jeszcze tylko dwa pomidory, wiec sezon na wlasne warzywa konczy sie zanim sie tak naprawde zaczal.

Ostatecznie i tak go wyrzucilam, bo wlozylam do lodowki i przypomnialam sobie o nim po prawie dwoch tygodniach, kiedy nie wygladal juz zbyt apetycznie
 

Znalazlam tylko jednego baklazana i niespodziewanie garsc groszku, ktory przezyl ogolny pomor. Niestety, straczki w wiekszosci byly przerosniete, a groszki suchawe.

Ciezko to nawet nazwac "zbiorami"
 

Niedziela miala wygladac nieco inaczej. Dzien wczesniej stwierdzilam, ze czas skorzystac z ostatnich dni wakacji i pojechac nad jezioro. O dziwo Nik nie chcial zaprosic swojego kumpla, bo stwierdzil, ze tamten zawsze chce plywac na desce, a on ma ochote na kajak. Bi oczywiscie prosila o kolezanke, ta sama u ktorej byla dzien wczesniej. Poczatkowo jej rodzice sie zgodzili, ale w niedziele rano mama napisala, ze przeprasza, ale jednak jej corka nie moze. No trudno; stwierdzilam, ze mozemy pojechac sami. W miedzyczasie Potworki zaczely dzien od jednej z czesci Spidermana, ktora Bi zaczela ogladac w samolocie, ale nie udalo jej sie skonczyc. Pozniej przyjechal dziadek, steskniony po ponad dwoch tygodniach. Posiedzial przy kawce i lodach, a w miedzyczasie Nik zaczal sie umawiac z kumplem zeby pojechac do niego. Sam sie spakowal i pojechal na rowerze, wiec choc tyle dobrego. Wiedzialam jednak ze jak tam poplywa na basenie, to nad jezioro juz nie bedzie chcial jechac. Wspomnialam Bi, ze jesli chce poplywac moge pojechac z nia sama, ale nie chciala i w sumie sie nie dziwie. Dziadek pojechal, wrocil Nik i zgodnie z moimi przypuszczeniami, nie chcial juz nigdzie sie ruszac. Zreszta, przyznaje, ze po wyjezdzie do Polski jakos cieszylam sie kilkoma dniami we wlasnym domu i nie palilam sie az tak zeby gdzies wyruszac. Spedzilismy wiec leniwe popoludnie okraszone praniem, bo to nigdy sie nie konczy. ;)

Poniedzialek byl ostatnim dniem wakacji dla Potworkow. Fajnie byloby skorzystac z niego jak na koncowke lata przystalo i poczatkowo myslalam zeby skoczyc nad jezioro skoro nie udalo sie dzien wczesniej. Niestety, prognozy ktore co chwila sie zmienialy, wreszcie zdecydowaly sie jednomyslnie pokazac popoludniowe burze. Dodatkowo czekalam na te cholerne tablice do przyczepy, a nie bylam pewna czy nie trzeba bedze pokwitowac odebrania przesylki. Potworki obejrzaly z kolei ktoras z czesci Transformers'ow, a ja siedzialam jak na szpilkach wypatrujac FedEx'u lub UPS'u.

Film wybral Nik, ale bardziej wciagnela sie Bi
 

Jak jednak napisalam juz wyzej, nic nie przyszlo, wiec okolo 13 stwierdzilam ze nie ma co siedziec. Bylo juz zachmurzone i zaczelo kropic, ale ze telefon pokazywal uparcie burze dopiero o 17, zabralam dzieciaki na obiecane Taco Bell, bo po ostatnim razie dopytywali kiedy znow sie wybierzemy. W polowie drogi zaczelo grzmiec i raz padalo, zeby za moment przestac. Zajechalismy jeszcze po bubble tea oraz napoj z Dunkin' Donuts dla Kokusia i ruszylismy do domu. Caly czas blyskalo i grzmialo, a nagle zaczely spadac ogromne krople deszczu! W kilka sekund rozpetala sie taka ulewa, ze wycieraczki nie nadazaly. Na szczescie nie bylismy daleko od domu, ale sznur aut wlokl sie niemilosiernie. Juz skrecalismy na nasze osiedle kiedy deszcz zaczal dziwnie walic po dachu oraz szybie. Kiedy wjezdzalam do garazu (na szczescie!) okazalo sie, ze mamy gradobicie! :O Potworki podniecone, bo nigdy chyba nie widzieli gradu na wlasne oczy. Nik nawet wyskoczyl przed garaz, ale dostal po glowie i szybko sie schowal. :D

Grad wielkosci mniej wiecej fasoli
 

Za to w kilka minut temperatura spadla z 30 na 17 i zrobilo sie "lodowato". Na szczescie w domu bylo cieplo i mozna bylo obserwowac burze przez okno. Zreszta, po jakiejs godzinie przeszla. Dobrze, ze pozniej stopniowo robilo sie coraz cieplej, bo to nie byl koniec planow na ten dzien. Pod wieczor odbylo sie bowiem uroczyste otwarcie nowego high school. Co prawda Bi idzie tam dopiero za rok, ale bylam ciekawa jak wyglada i na co poszla kasa z naszych podatkow. ;) Na sama uroczystosc, przeciecie wstazki, itd. nie mialam ochoty jechac, ale juz na pozniejsze "drzwi otwarte", juz tak. Wiedzialam, ze moze byc problem z parkowaniem, ale poniewaz pogoda byla mocno niestabilna, wiec jednak wzielam auto. Bi zabrala sie ze mna; Nik poczatkowo tez chcial, ale potem stwierdzil, ze zobaczy za dwa lata, kiedy przyjdzie jego pora zeby isc do liceum. :D Pojechalysmy i... niestety 90% ludzi z naszej miejscowosci bylo tak samo ciekawych. Wszystkie miejsca pod szkola oraz znajdujacymi sie tam biblioteka oraz urzedem miasta, byly pelne. Policja zablokowala wjazd dopoki sie troche nie przerzedzi. :/ Przewidywali, ze nastapi to za jakies 40 minut, wiec nie czekalam, tylko wrocilam do domu. Bylam gotowa odpuscic, bo przeciez za rok Bi i tak bedzie miala tam spotkania zapoznawcze i na bank bedzie jakies dla rodzicow nowych uczniow, tak jak to bylo w gimnazjum. Starsza jednak bardzo chciala jechac, wiec patrzac nerwowo na chmury, wskoczylysmy na rowery i pojechalysmy. Nasze obawy okazaly sie niepotrzebne, bo pogoda robila sie coraz piekniejsza. Tak samo jak nowa szkola, choc "drzwi otwarte" nieco rozczarowaly, bo tak naprawde dostepna byla tylko czesc parteru.

Tak wyglada glowne wejscie. Szkola ma dziwna konstrukcje, bo ma parter i czesc jedno pietro, a czesc (tu nie widac) dwa

Na pierwsze pietro byl zakaz wejscia, jak rowniez w niektore korytarze. Szkola ma piekna stolowke, ktora w sumie, gdyby nie kuchnia z boku, na stolowke by nie wygladala. :D

Niby sa stoliki i krzesla, ale czy to wyglada jak stolowka? ;)
 

Jeden z bocznych korytarzy to miejsca na wygodne siedzenia. Zreszta, na gorze jest wiele przeszklonych pomieszczen i widac bylo ze wszedzie jest sporo kanap zeby sie zaszyc cicho z ksiazka.

Jak dla mnie to taka zmarnowana przestrzen, bo przerwy sa tu tak krotkie, ze dzieciaki wlasciwie nie maja czasu tam przesiadywac

Szkola ma tez nowiutka i ogromna sale gimnastyczna oraz swietnie wyposazona silownie, na widok ktorej Bi zaswiecily sie oczy. ;)

To tylko jej skrawek
 

I jedyne rozczarowanie to brak basenu. Wiekszosc okolicznych miejscowosci ma w high school wlasny basen, a nasze, choc maja preznie dzialajace zespoly chlopiece i dziewczece, nie przewidzialo go w budzecie. :/ A ze Potworki najprawdopodobniej wiaza swoja szkolna przyszlosc z plywaniem, wiec wielka szkoda... W sumie w szkole spedzilysmy moze 20 minut, po czym wskoczylysmy na rowery, cieszac sie, ze nie musimy stac w korku do wyjazdu. ;) A wieczor to juz oczywiscie wielkie wyciaganie plecakow z przyborami, ladowanie chrome book'ow, sprawdzanie grafikow, pakowanie przekasek, itd. Potworki poszly do lozek wczesniej, choc po wakacyjnej labie i siedzeniu do pozniej nocy, oboje dlugo nie mogli zasnac.

Wtorek, 27 sierpnia, czyli dzien, przed ktorym drzaly wszystkie dzieci z naszej miejscowosci. Pierwszy dzien roku szkolnego! :D

 

Jak widac, humory dopisywaly :D

Moja oraz Potworkow tradycja jest zeby zawiezc ich do szkoly pierwszego dnia i tak zrobilismy.

Kiedy rano przyszlam obudzic syna, wydawal sie zmartwiony nadchodzacym dniem :D
 

Przy okazji wzielismy kolezanke Bi, bo panna prosila o wsparcie moralne, mimo ze idzie do szkoly, ktora doskonale zna.

Nik juz polecial, panny wysiadaja z nerwowymi usmiechami na buzkach

Po tym pierwszym dniu odechcialo mi sie zawozenia dzieciakow (na szczescie i tak go nie planowalam), bo utknelismy w takich korkach, ze choc do szkoly powinnam jechac okolo 10 minut, obrocenie w obie strony zajelo mi 40. :O Wrocilam do chalupy, ale zamiast napawac sie cisza, zrobilo mi sie smutno. Dalej jestem bez pracy i poki Potworki mialy wakacje, jakos lepiej to znosilam. Cieszylam sie, ze jestem z nimi, moge zadbac o normalne posilki, wyciagnac ich z domu, itd. Teraz znow zostalam pozbawiona jakiegokolwiek celu w tej mojej codziennosci. :( Napisalam za to do szefa, czy ma jakies wiesci, bo wole juz byc na bezrobociu niz bez kasy. Odpisal... zebym poszla na bezrobocie! Super... No to z kolei odpisalam czy wysle mi znow list z przymusowym urlopem, czy co? W domysle, czy mnie po prostu zwalnia. Po chwili wyslal list, z data powrotu do pracy... 4 listopada. :/ Wkurzylam sie oczywiscie, bo gdybym sama nie napisala, niewiadomo kiedy w ogole cos bym od niego uslyszala, a tygodnie leca. Poza tym, watpie zebysmy wrocili w listopadzie, a tymczasem wtedy bedzie to juz rok takich jaj! Zapytalam jakie sa plany z powrotem, z przeprowadzka i o co chodzilo z ta jedna wyplata, ktora dostalam w lipcu?! Odpisal, ze to byla jedna z zaleglych wyplat, co "widac na podsumowaniu". Przyznaje, ze podsumowania nie sprawdzilam (musze sie zalogowac na specjalna strone), ale mail z lipca brzmial: "Dobre wiesci! Wznawiam twoja pensje". Jednoczesnie nie zaplacili mi bezrobocia, wiec wygladalo to jakby faktycznie zglosil powrot do pracy. A teraz udaje glupa i pisze jakby od razu bylo jasne, ze to tylko zaleeegla pensyjka. Oczywiscie z grubsza mu to wyluszczylam, ale tu juz nie odpowiedzial. Czyli jak zwykle, brak komunikacji kompletny. W dodatku, poniewaz w bezrobociu mialam przerwe, teraz musialam od nowa aktywowac konto i nie wiadomo kiedy urzad pracy to zatwierdzi ze swojej strony... :( Z okazji pierwszego dnia, obiecalam Potworkom, ze rowniez odbiore ich ze szkoly, wiec o 14 wyruszylam z chalupy. Dotarlam grubo przed czasem, ale i tak stanelam w juz niezlym sznureczku.

Idzie, nieco wymietoszony po szkole, swiezo upieczony gimnazjalista ;)
 

Korzystajac z okazji, zadzwonilam znow do salonu, w ktorym kupilismy przyczepe. O cudzie, ktos odebral! Niestety, jak pisalam wyzej, pani poinformowala mnie, ze poniewaz skontaktowalam sie z glowna siedziba, tamci przejeli sprawe. :O Swietnie, bo ja tylko napisalam na chat, z ktorego i tak nic nie wyniklo, a oni mi teraz mowia, ze to dwa zupelnie inne miejsca i nic nie moga dla mnie zrobic?! Mowie Wam, ten powrot z Polski to jedna porazka za druga... :/

A tu juz gimnazjalna weteranka ;)

Wrocilam z Potworkami do domu, niedlugo dojechal M. i "wpadl na pomysl" zeby pojechac na lody. Pisze w cudzyslowiu, bo sama planowalam wziac dzieciaki dzien wczesniej, ale ze wracalismy w burze oraz gradobicie, wiec dalam sobie spokoj. A teraz malzonek byl z siebie taaaki dumny, ze o tym pomyslal. ;) Za to zaproponowalam wypad do innego miejsca niz zwykle. Tam trzeba jechac autostrada, sama lodziarnia tez przy ruchliwej ulicy i z tylko waziutkim chodnikiem dzielacym ja od parkingu. Pomyslalam, ze fajnie pojechac dwie miejscowosci od nas, gdzie co prawda jedzie sie tylko pare minut szybciej bo bocznymi drogami, ale trasa jest prawie o polowe krotsza. Poza tym, to bardzo znana w naszej okolicy lodziarnia gdzie robia wlasne lody, ale na malutka skale i poza sprzedawanymi latem w okienku, mozna je dostac tylko w kilku okolicznych sklepach. A najlepsze, ze otacza ja farma, pola i takie po prostu sielskie zadupia. ;) Malzonek krecil troce nosem, bo okazalo sie ze nie podeszly mu lody, na ktorych bylismy u siostry, a tam tez podobno robia swoje. On caly czas zachwyca sie lodami z Zakopanego, gdzie ma ulubiona lodziarnie, ktora jednak mam wrazenie uwielbia bardziej z sentymentu. Na mnie bowiem ich lody nie zrobily wiekszego wrazenia (nie mowiac, ze galki mieli niewiele wieksze niz "kulki" z mojego dziecinstwa) i ostatnie dwa dni dla siebie kupowalam w innym miejscu. ;) Pojechalismy jednak i widzialam, ze malzonka przekonala okolica, bo naprawde tam sielsko - anielsko. Na smaki marudzil, bo faktycznie pojawily sie wymyslne, z kozim serem lub ricotta. Co prawda ja wybralam wlasnie ricotte z malina i byl super, bo niezbyt slodki, ale tego z kozim serem sie nie odwazylam. ;) Z lodami ruszylismy zeby pokrecic sie po farmie i z zaskoczeniem odkrylismy, ze maja tam wydzielony szlak wsrod pol i prosza tylko zeby z niego nie zbaczac i nie lazic po polach i zagonach. Spacer okazal sie swietny, cisza, cykanie swierszczy i tylko temperatura przeszkadzala bo bylo 30 stopni. ;)

"A mama jak zwykle pstryka zdjecia!" - ale jak tu nie pstrykac, kiedy otacza cie taka ladna okolica? ;)
 

Nie przeszlismy jednak calego szlaku, bo okazal sie niespodziewanie bardzo dlugi i skrecal w las. Nie chcielismy zeby nas pozarly komary, wiec zawrocilismy. Do domu jednak wszyscy wrocilismy bardzo zadowoleni z takiej niespodziewanej wycieczki i mam nadzieje ze wybierzemy sie moze we wrzesniu jak zrobi sie chlodniej, ale zanim zamkna sklepik z lodami.

W srode rano przysiadlam zeby aktywowac bezrobocie, ale oczywiscie urzad musi jeszcze zatwierdzic to od siebie. Przy okazji zaczelam przegladac opcje z pozwem pracodawcy o oddanie zaleglych pensji, bo to co sie dzieje to juz po prostu dramat albo czarna komedia. Opcja pierwsza to zalozenie im sprawy bezposrednio z urzedem pracy. Kuszaca bo darmowa, ale jest haczyk. Od razu na stronie uprzedzaja ze maja poslizg na 4-6 miesiecy. :O Pamietam odwolanie taty, ktore w koncu ruszyli... ponad rok pozniej. Obawiam sie, ze zanim by doszli do mojej sprawy, szefostwo zwinie manatki i zwieje do Chin. :/ Druga opcja jest wynajecie prawnika. Tu na pewno poszloby szybciej (choc sprawy sadowe zawsze sie ciagna), ale wada jest potencjalnie wysoki koszt. Poki co sie z M. zastanawiamy.

Uprasza sie o wpuszczenie zwierzynca do chalupy :)
 

Poza tym musialam pilnie podjechac po suche zarcie dla Oreo, bo myslalam ze jeszcze jest zapas, ale sie pomylilam. Potem znow siadlam na chat z salonem od przyczepy zeby spytac co z ta sprawa, bo pisalam do nich w poprzedni czwartek, wydzwaniam i cisza. Trafil mi sie niestety bezczelny agent, bo po wymianie grzecznosci oraz pytan, kiedy odpisal (ponownie), ze zajma sie tym tak szybko jak sie da, zapytalam jak szybko to dla nich "szybko", bo pisalam tydzien wczesniej i bez rezultatu. Na to agent odpisal, ze zyczy mi milego dnia! :O No, z taka bezczelnoscia dawno nie mialam do czynienia! Oczywiscie odpisalam mu, ze jest nieuprzejmy, a ich obsluga klienta jest okropna. :D Pozniej otworzylam strone wypozyczalni instrumentow i zamowilam dla Bi skrzype, a dla Kokusia trabke. Stwierdzilam, ze ulatwie sobie zycie i wypozyczylam je z tego samego miejsca, okazalo sie jednak, ze nie moglam zamowic obydwu instrumentow jednoczesnie, tylko musialam zamawiac jeden, wpisywac wszystkie dane, placic i dopiero wtedy, od nowa przechodzic ta sama zabawe z drugim. Zupelnie bez sensu. Przyznaje jednak, ze uwineli sie w mig i juz godzine pozniej dostalam telefon, ze oba instrumenty gotowe sa do odebrania. Wzielam sie szybko za obiad zeby zdazyc przed powrotem dzieciakow, ktore o dziwo docieraja na czas, a wiem ze z innych szkol malolaty dojezdzaja nawet z polgodzinnym opoznieniem. Dojechali, podalam im obiad i uslyszalam szuranie przed drzwiami (dobrze, ze Maya byla w domu). Patrze - koperta. Spogladam na nadawce - salon przyczep. Przyslali ta tymczasowa rejestracje! :O Przesylka nadana dzien wczesniej, wiec nie wiem czy zadzialal moj czwartkowy chat, czy wtorkowa rozmowa z kobieta. A najlepsze, ze na chat'cie tego samego dnia, agent napisal, ze nie widzi w systemie zadnej tymczasowej rejestracji! Balagan to malo powiedziane! :O Wrocil z pracy M., z ktorym podzielilam sie radosna wiadomoscia. Dzien wczesniej, zrezygnowany powiedzial zebym odwolala rezerwacje i dobrze, ze stwierdzilam, ze poczekam do czwartku bo to ostatni dzien kiedy moglam odwolac bez straty kasy. Tyle, ze teraz musielismy szykowac przyczepe i sprawdzac czego brakuje w przyspieszonym tempie, bo w sumie pogodzilismy sie juz z tym, ze nigdzie nie pojedziemy. :D A! W koncu, po ponad dwoch tygodniach choroby, kaszel M. wreszcie zaczal zauwazalnie zanikac! Troche go potrzymalo, cokolwiek to dziadostwo bylo...

Czwartek zaczal sie od zbyt wczesnej pobudki oraz wyprawieniu Potworkow do szkoly.

 

Moi middle school'ersi maszeruja na przystanek ;)

Oni poszli na autobus, ktory przyjechal punktualnie, a ja w tym czasie rzucalam Mayi pileczke i fotografowalam Oreo. ;)

Mini pantera na mini glazie
 

W zasadzie zastanawiam sie czy jest sens zebym tam stala i obserwowala. W zeszlym roku, poza Bi na przystanku byla jeszcze tylko dwojka dzieciakow, w tym chlopiec, ktory zawsze siedzial w samochodzie. Kolezanka Starszej czesto dojezdzala na przystanek spozniona lub w ostatniej chwili, wiec panna stala tam sama i czulam sie bezpieczniej bedac nieopodal. W tym roku nie tylko sa z Kokusiem razem, ale jeszcze oprocz nich stoi tam czworo dzieci. Nawet ten chlopiec, ktory w zeszlym roku podjezdzal autem, teraz przychodzi piechota i czeka z grupa. Narazie krzaki oraz drzewa zaslaniaja mi widok z okna na przystanek, ale mysle ze zima, kiedy liscie opadna, bede wysylac Potworki same i obserwowac przez szybe z cieplego domu. ;) Planowo mialam w czwartek sprzatac, ale ze w ostatniej chwili udalo sie z kempingiem, wiec zamiast latac na odkurzaczu wskoczylam w auto i pojechalam na zakupy. Tego dnia Potworki mialy skrocone lekcje, wiec obiecalam im refresher (Nik) oraz bubble tea (Bi). Gdyby wracali normalnie, staloby to w lodowce kilka godzin, co byloby kompletnie bez sensu. A tak, ledwie wrocilam do chalupy, a oni przyjechali ze szkoly i napoje byly swieze. :) W kazdym razie, troche objezdzilam w kolko i zalowalam, ze dzien wczesniej pojechalam po zarcie dla kota, bo mialabym po drodze... Zaliczylam supermarket, potem po napoj dla Kokusia, po drodze po instrumenty dla dzieciakow, a na koniec po "boba" dla corki.

Dla siebie tym razem wzielam herbate Taro i choc nie byla zla, to jednak bardziej smakuje mi klasyczna
 

I w koncu do chalupy. Zdazylam dojechac i rozpakowywalam zakupy, kiedy mlodziez wpadla jak burza, ucieszeni ze skroconych lekcji. ;)

4/6 przystanku wraca do domow
 

Szybko podalam im obiad i zaczelam pakowanie przyczepy. Nie bylismy nigdzie niemal dwa miesiace, po drodze byla wizyta w Polsce, a potem kemping stanal pod znakiem zapytania, wiec czulam sie kompletnie zbita z pantalyku, krecilam sie w kolko i ciagle mialam wrazenie, ze o czyms zapominam. Spakowalam jednak ciuchy, jakies pilki, deski dzieciakow oraz przekaski zamkniete fabrycznie. Inne balam sie, ze dopadna myszy. ;)

Chodze na trasie przyczepa - dom, patrze, a Oreo stoi sobie tak... Lampa odstaje na moze 3 cm i to lekko po pochylej, a kiciul dal rade sie utrzymac. Co wiecej, potem sobie gladko wskoczyla na dach auta, zjechala po przedniej szybie i zeskoczyla juz na ziemie :O
 

Musialam tez na szybko pisac do sasiadow, przepraszajac za pytanie na ostatnia chwile, czy ich corka da rade zajac sie Oreo. Na szczescie nie wyjezdzali na dlugi weekend i T. chetnie do kota przychodzila. Spac kladlismy sie nadal lekko niedowierzajac, ze po tych przebojach z rejestracja, faktycznie jedziemy i to na jeden z naszych ulubionych pol kempingowych.


Wystarczyly trzy dni szkoly, zeby Potworki padaly wieczorem niczym konie po westernie, z zapalonym swiatlem i sluchawkami w uszach :D

W piatek chcielismy wyjechac jak najszybciej, wiec stwierdzilismy, ze zrobimy dzieciakom wolne od szkoly. Zreszta, i tak mieli ponownie skrocone lekcje, a ze to pierwszy tydzien, wiec duzo nie stracili. Rano szybko zadzwonilam ze ich nie bedzie, ale okazalo sie, ze i tak sie spoznilam i juz zdazylam dostac maila z sekretariatu z pytaniem o ich obecnosc. ;)

Stwierdzam, ze Oreo naprawde chyba sie za nami stesknila, bo ostatnio bardzo czesto rano przychodzi mi do lozka zeby sie pomiziac

Jak to z nami bywa, reszta pakowania zeszla nam dluzej niz przewidywalismy i choc chcielismy wyjechac okolo 11, to z domu wyruszylismy o 12:30. Na dzien dobry musielismy jechac z przyczepa slalomikiem (co latwe nie jest), bo na naszym osiedlu klada nowa nawierzchnie. Poki co odslonili wszystkie studzienki, a na nich postawili pacholki. ;) Caly czas mialam wrazenie, ze o czyms zapomnialam i okazalo sie, ze slusznie. W polowie drogi M. wspomnial ze nie moze sie doczekac kielbasy z ogniska, a mnie az zmrozilo, bo uswiadomilam sobie, ze jej nie spakowalam! Najlepsze, ze to cale peto, wiec spora paczka, po powrocie okazalo sie, ze lezala sobie na wierzchu, a ja do lodowki tyle razy zagladalam zeby czegos nie przeoczyc, a przeoczylam wlasnie kielbache! ;) A jeszcze wspomnialam M. przed wyjazdem zeby spojrzal do szafek i lodowki zeby zobaczyc czy cos mu sie nie rzuci w oczy. On jednak (potem przyznal) sie obruszyl, ze ma tyle wlasnego pakowania, jedzenie to moja dzialka i nie bedzie zagladal do zadnych lodowek. No to ma za swoje, tym bardziej, ze mu o tym napomknelam kiedy akurat stal w kuchni. :D A juz na miejscu okazalo sie, ze zapomnialam... kremu do opalania. Jadac nad ocean! :O Na szczescie w przyczepie bylo takie cos w sprayu, czego nie znosze, ale z braku laku... ;) W kazdym razie droga minela nam w miare spokojnie, z tylko minimalnymi korkami, co jak na piatek przed dlugim weekendem bylo calkiem niezle. Martwilismy sie jak przyczepa zniesie podroz, bo jak pewnie nie pamietacie, ale po poprzedniej podrozy okazalo sie, ze jedna z opon jest mocno starta i powstalo pytanie czy nie mamy problemow z osia, co byloby naprawde powazna usterka. Z drugiej strony zas jedna z opon miala bardzo glebokie pekniecie i nie wiedzielismy czy to my ja tak zalatwilismy podroza z Florydy, czy wygladala juz tak wczesniej tylko nie zauwazylismy. Wszystkie 4 opony M. wymienil na nowe, ale jak to z naszym pechem bywa, przy wywazaniu ich, mechanik zauwazyl, ze jedna ma jakby plaskie miejsce i nie da sie jej wywazyc. Martwilismy sie wiec jak kola zniosa 3-godzinna podroz. Na miejscu okazalo sie, ze nic sie nadmiernie nie sciera, choc moze byl to nieco za krotki dystans zeby zauwazyc... Dojechalismy, zaparkowalismy i zaczelismy wielkie wypakowywanie. Tak naprawde, na Florydzie dopiero kupilismy ta przyczepe, a potem chcielismy troche tez poznac okolice i sie na niej az tak bardzo nie skupialismy. Dopiero teraz tak naprawde czulismy, ze poznajemy sie z tym kemperem. ;) No i jest fajnie, choc nadal denerwuja mnie polki, bo sa porozrzucane po calej przestrzeni i jedne wydaja mi sie za duze, a inne za male. :D Pod wieczor Potworki az sie palily zeby pojsc na nasz tradycyjny spacer po bocznej plazy (przy ujsciu rzeki) na kraby. Bi zalozyla stroj kapielowy, mimo ze sceptycznie ostrzegalam ze robi sie chlodno. Panna nie uwierzyla i sie zdziwila, bo choc na kempingu bylo spokojniej, nad sama woda wiatr urywal glowy, a i woda byla zimna. Zdziwilo nas to, bo po calym lecie zwykle byla nieco "cieplejsza". ;) W kazdym razie Bi sie nie zamoczyla, a Nik poczatkowo rozczarowal, bo zaczynal sie juz przyplyw, a krabow najlepiej szukac przy odkrytych podczas odplywu skalkach. Okazalo sie jednak, ze krabiszony wylazly z kryjowek i lazily sobie na otwartym piasku w plytkiej wodzie. A ze Nik przezornie zakupil sobie w sklepiku siatke, wiec wylapywal jednego za drugim! :D

Sama zlapac nie potrafi, ale jesli zrobi to brat, to ona chetnie zapozuje ;)

Wrocilismy na kemping przemarznieci i z zawianymi uszami, ale na szczescie M. zdazyl juz rozpalic ognisko. Szybko robilo sie coraz zimniej, wiec pomalu zakladalismy wiecej odziezy: najpierw dlugie spodnie, potem bluzy, skarpetki, a w koncu czlowiek siedzial przy samym ogniu i caly czas przechodzily go dreszcze. ;) W koncu pomaszerowalismy do przyczepy, a malzonek popukal sie w glowe kiedy powiedzialam, ze trzeba pozamykac okna i wszystkie wywietrzniki. W nocy temperatura spadla do 13 stopni, a na dodatek mocno wialo, jak to na wybrzezu. M. sam w nocy zakladal skarpetki bo zmarzl, ale dopiero rano pomyslal, ze przeciez... przyczepa ma ogrzewanie! :D Wlaczyl je kiedy wstal i wreszcie mozna bylo wylezc spod kocy. ;)

Jak na tak lodowata nocke (wspolczulam kempingowiczom spiacym w namiotach ;P) w sobote w dzien temperatura piela sie w gore w niesamowitym tempie i po poludniu doszla do 30 stopni. Rano M. postanowil przygotowac sniadanie w iscie kempigowym stylu, choc bardziej autentyczne byloby chyba gotowane na patelni na otwartym ognisku. :D

Nie ma to jak jaja z bekonem usmazone na grillu przy przyczepie

Po obfitym posilku, chwila relaksu pod przyczepa, przy psiurze, ktory byl bardzo zadowolony, ze ma przy sobie ludziskow drapiacych po brzuchu. ;)


Wiadomo kto sie relaksowal najskuteczniej ;)
 
Potworki az piszczaly zeby podjechac nad ocean, po poludniu chwycili wiec deski, wskoczylismy na rowery i... niespodzianka. Bi ruszyla ochoczo do wody, za to Nik stwierdzil ze za zimna. Pokrecil sie troche przy brzegu, pokopal w piachu szukajac skorupiakow, po czym stwierdzil, ze chyba wroci na kemping.

To by bylo tyle z kapieli...

Bi nie wykazywala zmeczenia ciagla walka z falami oraz deska. W koncu jednak jakos obtarla sobie pache, stwierdzila, ze ja piecze i ma dosc.

Jestem pewna, ze Bi chetnie podjelaby nauke prawdziwego surfowania
 
Wrocilismy i trzeba bylo znow odpalic grilla zeby przygotowac tym razem miesko na lunch. Po odpoczynku wyruszylam z dzieciakami ponownie na plaze, ale nad rzeke.

Dla upamietnienia swojego pupila, ktos zostawil caly pojemnik pileczek dla innych psich wariatow :)

Tym razem sprawdzilismy o ktorej godzinie jest odplyw i poszlismy na skalki. Byly tam tlumy dzieciakow, kraby pochowane i wydawalo sie, ze Nik pozostanie z kwitkiem, ale jednak cos tam zlapal.

Zakupiona siatka miala taki oczojebny kolor, ale innych nie bylo :D

Po pieknym dniu, nagle zrobilo sie pochmurno i duzo chlodniej, wiec Bi tym razem przyciagnela nad wode Maye, ktora jak wiadomo nie darzy miloscia ani piasku, ani plazy. ;)

Az ciezko uwierzyc, ze w czasie przyplywu to wszystko jest pod woda
 
Dlugo tam i tak nie zabawilismy, bo na 18 jechalismy na msze. Dobrze, ze wyjechalismy z zapasem czasu, bo od naszego ostatniego razu nastapila jakas rotacja parafii i kosciolow. Ten, do ktorego kiedys jezdzilismy mial msze chyba co drugi tydzien (naprzemian z innym), a te w miasteczku gdzie jest kemping (do ktorych nie jezdzilismy bo nie pasowaly nam dotychczas godziny) polaczone sa z inna parafia i nie mialy aktualnej strony internetowej. Zgadywalismy wiec w ktorym kosciele jest ta msza na 18 (druga opcja byla w niedziele na 8, gdzie nie bylo szans, ze wstaniemy). Pojechalismy do jednego, a tam... pusto. :D Dobrze, ze oddalone sa od siebie o jakies 10 minut, wiec przejechalismy szybko do drugiego i udalo sie dotrzec akurat jak konczyli spiewac pierwszy hymn. :D Po powrocie na kemping Nik natychmiast wskoczyl na rower i tyle go widzieli. ;) Mlodszy w ogole tym razem stwierdzil, ze to jego ulubione pole kempingowe, ale nie ze wzgledu na plaze i ocean, tylko kraby oraz jazde na rowerze. W lasku przy kempingu dzieciaki jak zwykle usypaly skocznie, a ze wspolna pasja zbliza, wiec uzbierala sie cala banda rowerzystow. A w niej moj syn. :D

Bylo ich wiecej, ale nie zmiescili sie w kadrze. ;) W niebieskiej koszulce Nik, a na samym przedzie, po prawej, jedzie jeden ze starszych, pokazujacy innym jak wykonac sztuczke
 
Najfajniejsze jednak, ze przekroj wiekowy to bylo cos okolo 8-16 lat i nikt nikogo nie wyzywal od gowniarzy i nie gonil. Kiedy jezdzilismy po kempingu rodzinnie, Mlodszy co chwila pozdrawial jakiegos kolege. Wszyscy zgodnie jezdzili grupa, a starsi uczyli mlodszych sztuczek. Nik niestety usilnie probowal jezdzic na jednym kole, co nie jest umiejetnoscia, ktora chcialabym zeby nabyl. Na szczescie rower ma nadal nieco za duzy, wiec ciezko mu go oderwac od ziemi. :D Ta noc miala byc dla odmiany ciepla, okolo 18 stopni i bylo to czuc. Przy ognisku mozna bylo siedziec w krotkim rekawku i spodenkach.

O dziwo, nikt nie prosil o s'moresy
 
Zaskoczeni tez bylismy, bo bylo bardzo malo komarow. Jakies tam byly, bo Bi wrocila z trzema bablami, a Nik z jednym na szyi, ale zwykle z kempingow wracalismy cali pozarci, wiec tym razem wygladalo to naprawde skromnie. :D A wieczorem, nad kempingiem jak zwykle rozblysly fajerwerki.

Moj telefon niestety nie radzi sobie ze zdjeciami w ciemnosci...

Nie wiem jak to sie dzieje, ze kiedy bysmy tam nie byli, co wieczor strzelaja... Tej nocy, dla odmiany, mimo pouchylanych okien, poczatkowo w przyczepie bylo duszno i ciezko sie zasypialo. ;)

W nocy mialo padac, a niedziele zapowiadali pochmurna z mozliwymi przelotnymi opadami deszczu. Okazalo sie jednak, ze pogode wygralismy w totka i prognozy zmienily sie na nasza korzysc tak, ze od rana swiecilo piekne slonce, a temperatura znow doszla do 30 stopni, choc mocno wialo, wiec odczuwalna byla nizsza. Nik pobijal swoje wakacyjne rekordy, spiac do 11.

Maly spioch w swojej dziupli
 

W koncu go obudzilam, bo ilez mozna? ;) Po sniadaniu troche pokrecilismy sie po kempingu, jakis spacer, przejazdzka rowerem, a pozniej Bi wlaczyla jeczenie o plaze.

To duze okno z przodu przyczepy sie uchyla i w goracy dzien nie ma nic lepszego niz relaks na zlozonym lozku przy bryzie wpadajacej przez siatke
 

Troche sie zdziwilam, a troche rozczarowalam, bo Nik stanowczo odmowil. Pojechal z nami, ale kiedy zaparkowalysmy rowery przy wejsciu na plaze, pomachal i wrocil na kemping, twierdzac, ze "jest jak tata". Malzonek bowiem nie znosi siedziec na plazy (choc moglby pochodzic) i zwykle woli uciac sobie drzemke przy przyczepce kiedy nas nie ma. ;)

Wejscie na plaze w tym miejscu prowadzi dlugim pomostem nad chronionymi wydmami
 

Bez Kokusia przynajmniej Starsza mogla szalec w wodzie do woli, bo nikt nie jojczal, ze chce wracac. W koncu jednak i ona zmarzla, wyszla zeby chwile posiedziec i zagrzac sie w sloncu, ale ostatecznie stwierdzila, ze mozemy jechac. W sumie dzien minal podobnie jak poprzedni, bo po powrocie z plazy trzeba bylo upiec na grillu hamburgery, potem troche odpoczynku, lody na deser i znow byl odplyw, wiec czas bylo wyruszyc na polow krabow. I to cala rodzina, bo nawet M. stwierdzil, ze sie przejdzie, a skoro szlismy wszyscy, to zabralismy tez Maye zamiast zamykac ja w przyczepie.

Jedyny wspolny spacer po plazy podczas tego wyjazdu :/
 

Tym razem Nik poczatkowo mial pecha i nie mogl zadnego dorwac, az podejrzal dwoch nieco starszych chlopcow, ktorzy podnosili kamienie i glazy i wyciagali spod nich niezle sztuki. ;) Pechowo dla mnie, szybko wypracowal metode, gdzie to ja przestawialam (czasem nawet spore) kamole, a on zarzucal siatke.

Ktos tu juz kwalifikuje sie do strzyzenia ;)
 

Krabiszcza oczywiscie spierdzielaly na wszystkie strony i w zamieszaniu nawet mnie udalo sie jednego zlapac. A tak naprawde, to po prostu wylowilam go z wody "nabierajac" na rece. Kiedy sie biedakow wyciaga bez trzymania ich za pancerz, najwyrazniej wydaje im sie, ze sa na ladzie, bo nawet nie probuja szczypac. ;) Polowy zakonczyly sie wiec sporym sukcesem, ale w koncu nawet Kokusiowi znudzila sie ta zabawa, no i zmarzly stopy, wiec wrocilismy na kemping. Potem oczywiscie kawa, cos przekasic i obowiazkowo wskoczyc na rowery. Urzadzilam sobie dluzsza przejazdzke po calym kempingu i choc usilowalam wymknac sie po cichu, oboje Potworkow wyczailo ze matka zniknela i po chwili mnie dogonili. ;)


 Oto dowod, ze zjezdzilam (niemal) caly kemping wzdluz i wszerz :D

Mimo ze po poludniu sie zachmurzylo, na wieczor zaczelo sie przejasniac i nad mokradlami mielismy piekny zachod slonca.

Nik ma cos ostatnio faze na glupie miny
 

Dopiero tego wieczora Nikowi przypomnialo sie, ze kupilam mu nowe swiatelko na szprychy roweru. Nie wiem czy pamietacie, ale na kempingu w maju mial takie samo, ale zgubil juz pierwszego dnia. ;) Kupilam mu potem nowe, ale na Floryde nie wzielismy rowerow, a w domu raczej nie jezdza wieczorami, wiec go nie przyczepial. Dopiero teraz mial okazje. Mam nadzieje, ze dluzej sie utrzyma. Poki co wytrzymalo dwa dni. :D Niestety, proba zrobienia zdjecia kiedy przejezdzal, wyglada tak:

Ten czerwony zamaz to tylne swiatelko roweru, bialy to przednie, a niebieskawy i lekko zakrecony to wlasnie swiatelko w szprychach :D

Wieczorem oczywiscie siedzielismy przy ognisku, cieszac sie kolejnym cieplym wieczorem. Przyczepa w dzien sie nagrzala, ale pootwieralismy okna zeby byl przewiew i dalo sie spac. Za to w srodku nocy zrobilo sie az "za" przewiewnie i wstawalam zeby zamknac niektore okna i przykryc Kokusia, ktory oczywiscie spal zwiniety w kuleczke, ale koc mial skopany na sam dol lozka. ;)

Nadszedl poniedzialek, 2 wrzesnia. Polskie dzieci z wiekszym lub mniejszym entuzjazmem pomaszerowaly rozpoczac rok szkolny, ale hamerykanckie mialy swieto i dzien wolny. :) Niestety byl to juz ostatni dzien przedluzonego weekendu, wiec czekalo nas pakowanie "obozu" i powrot. Poki co jednak kolejka do oddania sciekow robila sie coraz dluzsza, bo wyjezdzala wiekszosc pola kempingowego. Przewidywalismy, ze spokojnie mamy czas do poludnia zanim sie tam "poluzuje". Po sniadaniu pojechalam wiec z dzieciakami na plaze, a M. na spokojnie zaczynal pakowanie. Po pieknych sobocie i niedzieli, poniedzialek niestety byl "rzeski". Bylo slonce, ale wiatr chlodnawy. Nik pojechal ze mna oraz Bi, bo zawzial sie, ze ostatniego dnia jednak poplywa na desce. I co? I jajco. :D

Kiedy napnie miesnie brzucha, widac jak dzieki plywaniu ma pieknie wyrzezbiona klate ;)

Tak jak w sobote, pokrecil sie w plytkiej wodzie narzekajac na temperature wody, troche poskakal ze mna na falach, ale choc te opryskaly go z gory na dol, to ostatecznie sie nie zamoczyl. Na szczescie Bi skorzystala ile sie dalo, chociaz ona tez dosc szybko zmarzla.

To az niesamowite jaka ona ma z tego frajde ;)
 

Chwile zagrzali sie na sloncu, po czym wrocilismy do rowerow. Obok byly prysznice, wiec moglismy oplukac stopy, a dzieciaki deski.

Nieuzywana, ale nadal upiaszczona ;)
 

Na kempingu okazalo sie, ze kolejka nadal nie popuszcza, wiec dzieciaki sie przebraly, wzielismy Maye i poszlismy jeszcze nad rzeke.

Psiur dal sie wciagnac do wody, szok!
 

Byl przyplyw, wiec kraby gdzies nam tylko migaly na dnie, ale Nik zapomnial siatki, wiec nie mial jak ich zlapac. Przeszlismy sie, porobilismy ostatnie zdjecia i wrocilismy na kemping, sprawdzic jak wyglada kolejka.

W jednym miejscu przy rzece zawsze jest fioletowy piasek. Drobniutki niczym cukier puder i w takim wlasnie niezwyklym kolorze. Nie mam pojecia skad sie tam bierze
 

Gdybym przypadkiem zapomniala, ze mam w domu nastolatke :D

Tym razem wyraznie zaczela sie zmniejszac, wiec szybko dokonczylismy pakowanie i ustawilismy sie w sznureczku, a pozniej wyruszylismy juz w kierunku domu. Mielismy szczescie, bo choc miejscami ruch byl bardzo duzy, to nigdzie nie napotkalismy korkow. Do chalupy dojechalismy tuz po 16, a potem to jak zwykle rozpakowywanie, kolejno pod prysznic i wczesniej do lozek bo kolejnego dnia wracal juz kierat. 

Wtorek rozpoczal sie bardzo wczesnie. Dzieciaki do szkoly, ja do ogarniania i szukania pracy. Musialam wstawic pierwsze z pokempingowych pran, ale tez wytaszczyc dywan, ktory zawsze rozkladamy przed przyczepa. Na polu kempingowym zrobili troche bezsensowny remont. Kiedys kazde miejsce na zaparkowanie kempera bylo wybetonowane, a przed ta betonowa czescia rosla trawa. Wiadomo, ze nad samym oceanem nie byla bardzo gesta, no ale byla. Teraz przed betonowymi prostokatami wysypali piach. Nie mam pojecia czemu to ma sluzyc, bo kurzylo sie niemozliwie i zarowno pies jak i my nanosilismy ciagle kupe tego piachu na dywan (nie mowiac juz o tym, ze potem nioslo sie do przyczepy...). Caly kemping to bylo niekonczace sie zamiatanie. Nawet jednak zamieciony, dywan byl nadal caly zakurzony, wiec we wtorek rozlozylam go za domem, wyplukalam z obu stron i zostawilam na sloncu do wyschniecia. Pogoda niestety jednoznacznie wskazuje, ze lato dobiega konca. Mimo, ze w dzien mamy 25-26 stopni, to ranki sa brutalne - okolo 10 stopni, brrr... Na noc trzeba okna zamykac, ale w ciagu dnia otwieram na ile sie da. Moglabym na wiekszosc dnia, ale niestety... Jak juz pisalam, miasto postanowilo odswiezyc nawierzchnie na uliczkach naszego osiedla. Chwalebne to, ale cale wakacje zajela im wymiana studzieniek na ulicach. Serio, tych okraglych jest moze kilkanascie, a odkopywali je 2 miesiace! Nic tylko pracowac dla miasta; nie napracuje sie czlowiek... Potem nagle w tydzien potrafili wymienic wszystkie boczne odplywy oraz pozbyc sie kraweznikow. Mozna? Mozna. No i akurat w tym tygodniu zabrali sie za zdzieranie starego asfaltu, zaczynajac, a jakze, od naszej ulicy. Nie dosc, ze halas niemozliwy, to jeszcze kurzy sie na cale osiedle. :O Cudownie po prostu. Ani otworzyc okien, ani posiedziec na zewnatrz cieszac sie ostatnimi cieplymi dniami... :/ Zaleta bycia czlonkiem klubu (tego z jeziorem) jest to, ze dostaje teraz powiadomienia o otwarciu roznych zajec. Co prawda latem ciagle mi to jakos umykalo, ale teraz w koncu udalo mi sie zapamietac zeby wejsc na ich strone w dniu kiedy otwieraja rejestracje. Nik juz od chyba dwoch sezonow prosil zeby zapisac go na zajecia z jazdy na rowerach gorskich, a ja ciagle zapominalam. Kiedy mi sie przypominalo, nie bylo oczywiscie miejsc. Tym razem sie udalo, wiec w pazdzierniku raz w tygodniu bedzie sobie jezdzil grupa po lesnych szlakach. :) Dzieciaki wrocily ze szkoly, podalam im obiad i przypomnialam, ze wrocil rok szkolny, a wiec nasz zwyczajowy zakaz uzywania elektroniki do wieczora. Bylo troche buntu i prob negocjacji, ale ogolnie przyjeli to lepiej niz sie obawialam. ;) Za to wrocily wariactwa, bo bez konsoli oraz telefonu w Potworki cos po prostu wstepuje i energia ich nawet nie rozpiera, ale wrecz rozrywa. ;) Polecieli na przejazdzki rowerowe, ale to nie wystarczylo i potem biegali jak durnowaci po domu. Udalo sie zagonic Kokusia do pracy domowej (Bi na szczescie miala malo i zrobila w szkole), ale potem jeszcze uparli sie grac w Statki oraz Uno. Nie protestowalam za bardzo, bo jednak w wakacje, otumanieni ekranami, malo kiedy wykazywali chec zeby spedzic z rodzicami czas. Wystarczylo pozbawic bezmyslnych gier oraz filmikow i z nudow mozna nawet zagrac z matka. ;)

W srode ponownie wczesna pobudka i wyprawienie dzieciakow do szkoly. Wrocilam do chalupy i zabralam sie za odkurzanie i mycie podlog na gorze. A potem sprzatanie kuchni, wstawienie prania, zmywarki, itd. Domowa codziennosc, ktorej nie lubie, ale nie mam innej opcji. :( Co gorsza, weszlam na moje konto z bezrobocia i znow mam zaznaczone, ze mi nie zaplacili, bo wystapil jakis blad. Pewnie jak zwykle schodzi im zeby to aktywowac, ale musze umowic sie zeby do mnie zadzwonili i wyjasnic. Zawsze cos. :( Pozniej jak zwykle poszukiwania pracy i wiekszosc dnia zleciala. Na ulicy nadal kurz i halas i nie moglam sie doczekac az skoncza co musza na naszej czesci i przeniosa sie na druga. Wrocily ze szkoly Potworki, zjadly obiad i nastapilo zaganianie ich do lekcji. Bi miala cos szybkiego na komputerze, ale Nik trzy strony z matmy, w tym dodawanie, odejmowanie, dzielenie i mnozenie ulamkow. Przy okazji oczywiscie matka musiala sobie przypomniec jak to robic, bo syn zrobil wielkie oczy. Zaskoczona jednak bylam, bo kiedys wydawalo mi sie, ze to Starsza byla lepsza matematycznie. Z nia jednak znacznie dluzej musialam pracowac, nie rozumiala mojego tlumaczenia, wsciekala sie, itd. Moze to fakt, ze z Kokusiem ogolnie mamy podobny sposob myslenia (nawet poczucie humoru), ale w mig kumal o czym mowie i w polowie sam dopowiadal sobie reszte i rozwiazywal. W obliczeniach ja nieraz cos jeszcze liczylam na kartce, a on juz w glowie przeliczyl i podal odpowiedz. Sceptycznie, ale sprawdzilam szybko z kalkulatorem - poprawna. ;) Raz sie walnal, a kiedy powiedzialam mu ze zle i zaczal sprawdzac, okazalo sie, ze tak bazgroli, ze zamiast 7 przeczytal 2 i stad pomylka. :D Przez to, ze w zeszlym roku matme odrabial zwykle w czasie wolnym w szkole, nie wiem kiedy zrobila sie z niego matematyczna zyleta. Dla rownowagi, w czasie naszych podrozy spytal czy Nowy Jork to jeszcze Ameryka, wiec... :D Ponownie zaliczylam tez z dzieciakami sesje gier i zastanawiam sie ile jeszcze beda chcieli grywac z matka (bo ojciec malo kiedy daje sie namowic). ;) Pamietam jak kolezanka z dawnej pracy opowiadala, ze maja z nastoletnimi synami tradycje, ze w soboty wieczorem siadaja cala rodzina do planszowek. Dziwilam sie, ze ich chlopaki nadal chca, a teraz sama zastanawiam sie jak to zrobic zeby Potworki tez chcialy ze mna grywac. ;) Wieczor minal szybko, trzeba sie bylo przygotowac na kolejny dzien i do lozek.

Czwartek zaczal sie ciezko... Poszlam spac normalnie, ale mimo wszystko rano ledwie moglam otworzyc oczy. Nie wiem skad taki kryzys... Oczywiscie bylo niemozliwie zimno, ale po poludniu znow mielismy miec 25 stopni, wiec Potworki na krotkie rekawki narzucily bluzy, ale pomaszerowali w krotkich spodenkach. Autobus poki co przyjezdza punktualnie; az jestem w szoku i zastanawiam sie kiedy sie to popsuje, bo po zeszlym roku mam jakos malo wiary. :D Ciesze sie, ze za rok Bi, a za dwa tez Nik beda mieli opcje pojechania rowerem lub pojscia piechota i nie bedziemy juz uzaleznieni od transportu school bus'ami. Po odjezdzie mlodziezy rozladowalam zmywarke, wstawilam pranie (jakby inaczej) i poszlam podlac warzywnik. Dni mamy nadal bardzo cieple i choc cukinia, ogorki oraz pomidory padly, to nadal rosnie papryka, jakis ostatni baklazan, marchew, pietrucha, szczypior i... groszek. Dzien wczesniej Bi znalazla kolejne dwa straczki, wiec nadal cos produkuje. A poki rosnie, stwierdzilam, ze trzeba podlewac. Powietrze bylo juz wyrazniej cieplejsze, ale rosa na trawie okropnie zimna. ;) Tego dnia robotnicy w koncu pojechali ryc asfalt na drugiej czesci osiedla, wiec choc nadal bylo glosno (chociaz wiadomo, ze nieco mniej), to przynajmniej az tak sie nie kurzylo. Zaleta tylu drzew na osiedlu, ktore blokuja chmure kurzu zanim dojdzie do nas. Pozniej oczywiscie trzeba bylo zasiasc do szukania pracy, ech... Ile to jeszcze potrwa... Korzystajac z tego, ze dzieciaki wrocily do szkoly, wzielam sie za segregacje starych gier oraz zabawek w pokoju w piwnicy. Na jednej z polek mialam skumulowane stare prace plastyczne Potworkow, ktore trzymalam na pamiatke, ale ktore tylko zawalaly miejsce. Oproznilam jeden plastikowy pojemnik (wiekszosc zabawek poszla prosto do kosza) i wladowalam do niego wszystkie papiery. Dzieki temu zyskalam troche miejsca na polce, bo planuje przeniesc niektore auta z pokoju Kokusia na dol. W sumie nie wiem po co je trzymam, bo Nik sie nimi wlasciwie nie bawi, ale nadal nie potrafi sie z nimi rozstac, wiec poki co nie wyrzucam. Poza tym ma sporo duzych i naprawde ladnych aut, ktore mozna sprzedac albo po prostu oddac. Jacys mali chlopcy na pewno sie uciesza. ;) Mialam wrazenie, ze tylko "uszczknelam" tego sprzatania, a przyszedl czas powrotu Potworkow ze szkoly. Tego dnia malzonek po drodze kupowal chinszczyzne, wiec odpadlo mi gotowanie. Po obiedzie Nik umowil sie ze swoim najlepszym kumplem na rowery. Godzine spedzili jezdzac miedzy swoimi osiedlami, zahaczajac tez on nowe high school.

Akurat odjezdzaja spod naszej chalupy kiedy ojciec zmaga sie z kosiarka ;)
 

Przypomnialo mi sie dziecinstwo, kiedy czlowiek jezdzil sobie bez celu pomiedzy blokami i choc pozornie nic takiego nie robil, to jakos sie nie nudzil. No i najwazniejsze, ze spedzili czas na swiezym powietrzu. Oczywiscie moj syn, ktorego kask "parzy" w glowe, wywalil sie i choc akurat lepetyny nie obil, ma porzadnie zdarty lokiec, biodro oraz udo. To ostatnie bedzie tez mialo solidne siniaki, bo juz zaczynaly wychodzic kiedy wrocil do domu. Potem juz trzeba bylo zagonic potomstwo do odrabiania lekcji, wszyscy po kolei pod prysznic i po dniu. ;)

Uff... Nadrobilam! Do przeczytania po (mam nadzieje) nieco krotszej przerwie! :D

7 komentarzy:

  1. Fajnie, że udało Wam się mimo wszystko wyjechać na kemping. U nas sprawy w urzędach ciągną się przeokropnie. Czasami człowiek się zastanawia jakim cudem w tak małym mieście są takie opóźnienia w decyzyjności, chociaż urzędników sporo.
    Za to Twój szef to buc i serio pracować z kimś takim to żadna przyjemność - zero informacji i tak naprawdę poczucia bezpieczeństwa... Życzę Ci żebyś znalazła fajną pracę z dobrym wynagrodzeniem.
    U nas w Polsce nadal trwają upały dzisiaj wstałam specjalnie o 5 rano, żeby o 6 jechać na zakupy. Po powrocie pranie, bo szybko wyschnie na linkach. Hihi i cały dzień przed nami :) chociaż ździebko spać mi się chce ;) Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Znowu blogger robi sobie jaja i mnie nie zalogował. Leacathy

      Usuń
    2. No wlasnie wczoraj dostalismy w koncu "prawdziwe" tablice do przyczepy - po prawie 4 miesiacach...
      Moj szef zawsze mial tak, ze malo co mowil. Taki cicho-ciemny. Choc tu podejrzewam, ze tak to wszystko wyglada, jest przez wlasciciela, ktory sam nie wie co robic z ta firma, bo sprzedac jej nie chce, a kasy na utrzymanie nie ma. :O

      Usuń
  2. Jak fajnie zrobiliscie, ze na koniec amerykanskiego lata wyjechaliscie na Labor Day long weekend. Po urlopie w PL - urlopik nad oceanem to bylo wspaniale zakonczenie wakacji. A z praca, tzn. z jej brakiem - nadal zycze duzo cierpliwosci. Musisz przeczekac, az w koncu cos znajdziesz. Oby juz za niedlugo! A co do zwlekajacego szefa z decyzja co do zatrudnienia i bezrobocia - pewnie on sam bronil sie przed ta mysla, ze firma mu kompletnie padla, bo nie ma juz pieniedzy na jej prowadzenie, zatrudnianie ludzi itd. To takie typowe unikanie tematu i zwodzenie nie tylko pracownikow ale i samego siebie, co jednak trwalo zbyt dlugo, bo przeciez kazdy musi skads zdobywac pieniadze na zycie. Uwazaj Agato teraz tylko, zebys sie nie naciela na obiecujacego "odszkodowanie" prawnika, bo jak zacznie ciagnac kase na zaliczki i rozne oplaty procesowe-sadowe na poczet przyszlej wygranej to sie okaze, ze lepiej byloby juz pojsc w te sprawe z Labor Dept. Przynajmniej za darmo...
    Fajnie, ze Nik staje sie bystry w matematyce, a jego pytanie "czy Nowy Jork to jeszcze Ameryka" tez wskazuje, ze to dziecko madre jest i moze miec sluszna wizje. Bo coraz mniej tej starej Ameryki mamy w dzisiejszej Ameryce. Och, byle przezyc do lepszych czasow!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udalo sie nawet jeszcze potem pojechac. ;)
      Z praca jest taka niemozliwa kicha, ze szkoda gadac. Juz stracilam nadzeje, na znalezienie czegos przyzwoitego. :/ A szef to mysle, ze po prostu tanczy jak mu wlasciciel zagra. Ten zas kasy (podobno) wysyla tylko na najpilniejsze oplaty. :/
      To piszesz, ze pytanie Kokusia, to nie ignorancja, tylko jakies proroctwo? :D

      Usuń
  3. Tak sobie myślę o tym zapoznaniu ze szkołą, że takie rzeczy zawsze wychodzą w inny dzień niż człowiek zakłada :D

    Jak czytam o takich zachowaniach, jakie prezentuje Twój szef, to zaczynam się zastanawiać, jakim trzeba być skur****, żeby tak traktować ludzi...

    Gdybyś nie napisała, to w życiu bym nie pomyślała, że to szkoła. U nas podobnie z tymi kanapami wygląda jedna z galerii handlowych.

    Powodzenia dla dzieciaków w nowym roku szkolnym i dla Ciebie też, bo jednak my rodzice też "cierpimy" w tym czasie.

    Jak tak czytam o tych Waszych kempingach, to sobie myślę, że na taki kemping i z taką przyczepą bym się przejechała. Może miałabym fajniejsze wspomnienia z takiego wyjazdu, niż mam obecnie :D

    Jak napisałaś o tym Nowym Yorku, to przypomniało mi się, jak dzieciaki będąc znacznie młodsze, w okolicach 3 - 5 lat, gdy wjeżdżaliśmy do Poznania pytały, czy już wjechaliśmy do innego kraju... A że Poznań widzimy z okna, to taki mały szczegół :D

    U nas jest to samo. Mają wiele zabawek, którymi się nie bawią, ale nie pozwalają ich ani wydać, ani wynieść do piwnicy. Jasia jeszcze mogę zrozumieć, bo on jest młodszy i czasami włącza mu się ochota na zabawę, ale z tego co kojarzę, to w wieku Oliwki marzyłam o ściągnięciu z półek wielu dziecięcych duperelek (ale mama się nie zgadzała, bo jest jeszcze Młoda, a my nie miałyśmy wydzielonych półek na swoje rzeczy, jak to mają nasze dzieciaki). Może to przez to, że Oliwka po prostu przeszła z klasy do klasy, a ja już byłam poważną gimnazjalistką :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Z szefem to mam wrazenie, ze to jakas chinska mentalnosc. Tam jednak inaczej traktuje sie ludzi, a szef to niemal bostwo i nikt nie ma sie prawa nawet do niego odezwac nie pytany. :O
    Heh, a wiesz, ze dokladnie takie skojarzenia maja obecni licealisci?! Ze ich szkola, ukladem i wystrojem, przypomina galerie! :D
    W rok szkolny jakos spokojnie weszlismy, choc mamy polowe pazdziernika, a Nik nadal nie moze ogarnac obowiazkow bez mojego ciaglego sprawdzania. :/
    Nasza przyczepa i tak jest malutka (choc nam wystarcza), ale niektore to wygladaja jak luksusowe domki!
    Heh, dla dzieciakow inne miasto czy wojewodztwo to abstrakcja. Tylko, ze Nik jest jednak juz i starszy i przejechalismy juz przez tyle Stanow i w Polsce bylismy, a on wyskakuje z Nowym Jorkiem... :D
    Marze zeby u Kokusia zrobic takie solidne czystki, ale wiem ze kurcze, bedzie ryczal... ;)

    OdpowiedzUsuń