W piatek wieczorem normalka. ;)
Sobote, 1 czerwca zaczelam pozno. Nawet bardzo pozno. Spalam niezle jak na zapchany i cieknacy nos, choc nad ranem obudzil mnie M. wolajacy kota, o 7 rano do mojego lozka przydreptal Nik, a chwile pozniej Oreo miauczala pod drzwiami. Mlodszy wolal do niej zeby byla cicho, zamiast wstac i wypuscic upierdliwe stworzenie. :D Udalo mi sie potem przysnac, ale dopiero po wylaczeniu budzika (czasem zastanawiam sie po co ja go nastawiam...) zasnelam jak kamien. Przebudzilam sie o... 9:23. :O Coz, tlumacze to tym, ze chory organizm potrzebowal odpoczynku. ;) Kiedy wstalam, szybko zapodalam dzieciakom i sobie sniadanie i lyknelam prochy. Czulam sie nieco lepiej. Smarkalam z wieksza czestotliwoscia i od czasu do czasu musialam odkaszlnac, ale glowa mniej bolala i odzyskalam troche energii. Do wyzdrowienia wydawalo sie jeszcze daleko, ale przynajmniej byl jakis postep. ;) Oreo zostawila nam na progu prezent, ktory zupelnie mnie nie zaskoczyl, bo poprzedniego wieczora widzialam jak czatowala przy wyjsciu z jakiejs norki.
Tych nor mamy wokol domu i w ogrodzie zatrzesienie i niewiadomo ktora nalezy do myszy, chipmunk'ow lub nornic. Tym razem to ostatnie najwyrazniej. ;) Musze przyznac, ze choc troche zal mi tych zamordowanych stworzonek, to akurat nornicom zycze szybkiego konca w kocich pazurach. Tyl ogrodu nadal jest niczym gabka od tuneli tuz pod powierzchnia... :/ Tego dnia powrocily upaly (mielismy 28 stopni, a w sloncu pewnie grubo ponad 30), co z jednej strony cieszylo, bo przeciez wlasnie zaczelo sie astronomiczne lato, a z drugiej akurat przy moim przeziebieniu bylo utrapieniem. Przy zawalonym nosie bylo mi duszno i w dodatku naprzemian robilo sie goraco albo oblewaly poty. Dlatego tez nie spedzilam zbyt duzo czasu na zewnatrz. Nie wytrzymalabym w sloncu. Ogolnie nadal czulam sie tak sobie i poza praniem i delikatnym odgruzowaniem, za wiele nie zrobilam. Mielismy wiec dosc leniwy dzien. Malzonek pojechal do pracy, ale juz o 10 wyszedl. W poludnie zabralam Bi do biblioteki, bo w sama pore przypomnialo mi sie, ze od czerwca do wrzesnia zamykaja ja w soboty juz o 13. ;)
Wczesne popoludnie M. przedrzemal, a ja i Potworki krecilismy sie bez celu. Pozniej ojciec pojechal do spowiedzi, a kiedy wrocil zebralismy sie do kosciola. Zastanawialam sie czy jechac, bo niby czulam sie lepiej niz w piatek, ale jednak co i rusz musialam wydmuchac nos. W koncu powiedzialam malzonkowi zebysmy usiedli gdzies z tylu, ja z samego brzegu, abym mogla w razie czego wyjsc. Okazalo sie, ze przetrwalam msze z tylko jednorazowym trabieniem w chusteczke, choc potem siedzialam w sumie na sile i po prostu nos obcieralam, bo nie chcialam wychodzic. Odetchnelam jednak z ulga kiedy sie skonczylo... Wrocilismy do domu, gdzie upieklam chlebek bananowy, podlalam warzywnik oraz doniczki i poza tym, z reszta rodziny, juz sie posnulam, siedzac to na tarasie, to na ganku.
W niedziele rano M. znow pojechal do roboty, a ja z dzieciakami odsypialismy. Tym razem obudzilam sie jeszcze przed 9, w sumie dzieki dzieciolowi, ktory napierdzielal w sciane mojej sypialni. :O Kurde, nic tylko nastawic budzik na 5 nad ranem, zaczaic sie w krzakach i ustrzelic cholerne ptaszki! :/ Kiedy wstalam i podalam dzieciakom sniadanie, chcieli obejrzec film. Bi dzien wczesniej wypozyczyla (znowu) druga czesc "Straznikow galaktyki", wiec zasiedli, zasmiewajac sie do rozpuku. Zadzwonil kontrolnie moj tata, ale kiedy zakaszlalam mu w sluchawke szybciutko stwierdzil, ze jednak na kawe nie przyjezdza. :D Pozniej mialam lekkie wyrzuty sumienia, bo po poludniu okazalo sie ze rano wszystko mi splywalo po nocy i chyba dlatego ciagle kaszlalam i smarkalam. W miare jak uplywal dzien, znacznie sie to uspokoilo i tylko sporadycznie musialam siegnac po chusteczke lub odkaszlnac. Malzonek dojechal do domu pozno, bo zajechal jeszcze do Polakowa, a tam... utknal, bo droga zostala zamknieta dla procesji z okazji Bozego Ciala! :D U nas obchodzone bylo wlasnie w niedziele i choc o tym pamietalam, to zupelnie zapomnialam, ze kosciol przy Polakowie jest jedynym w okolicy, ktory organizuje procesje z prawdziwego zdarzenia. Wszystkie inne znane mi koscioly maja je tylko naokolo swiatyni. W kazdym razie M. zadzwonil do mnie i poradzilam mu, ze skoro juz tam jest, to niech pojdzie sobie w pochodzie, ale jakos nie chcial. :D Odczekal az przejda dalej i policja otworzy ten kawalek ulicy, po czym wrocil do domu. Obiad mialam prawie gotowy, dopieklam tylko mlode kartofelki i podalam dzieciakom, po czym zabralam Bi do sklepu, bo chciala kupic prezent na urodziny kolezanki. Nie chcialo mi sie jak cholera, ale obiecalam najpierw, ze pojedziemy w piatek, potem jednak czujam sie mocno ch*jowo, wiec powiedzialam, ze w weekend. Sobota przeleciala jakos tak szybko, zreszta czulam sie jeszcze slabowato, ale ze panna chciala koniecznie wreczyc prezent w poniedzialek, wiec zostala tylko niedziela. Samopoczucie mialam znacznie lepsze, wiec nie bylo wymowki. W szoku bylam, bo weekend, ponownie upal i piekne slonce, ale jeszcze bez tutejszej slynnej wilgotnosci w powietrzu, a wiec cudowna, letnia pogoda, a w sklepie... tlumy. :O Zamiast wyruszyc gdzies w plener, albo chociazby na spacer, wszyscy ci ludzie stwierdzili, ze lepiej lazic miedzy regalami... W tym sklepie poszlo nam dosc szybko, ale niestety na tym samym placu jest tez caly wielki sklep z akcesoriami artystycznymi oraz do recznych robotek. Bi nie przezylaby gdyby tam nie weszla, po czym przepadla we wloczkach. :D Panna masakrycznie niezdecydowana, wiec dotykala, sprawdzala grubosc, rozciagliwosc, itd., potem porownywala kolory... Probowalam ja troche pospieszac, ale miala dobry argument, szukala bowiem odpowiednich na prezenty, ktore planowala zrobic dla kuzynostwa, dziadka oraz babc w Polsce. W koncu wybrala co chciala i moglysmy wracac. W domu dlugo nie zabawilysmy, bo w ten weekend oficjalnie otworzono plaze w tym klubie, w ktorym jestem nowym czlonkiem. ;) Tak jak z wypadem do sklepu, Bi chciala jechac tam juz w sobote, ale nadal czulam sie tak sobie. W zasadzie w niedziele po poludniu juz mi sie kompletnie nie chcialo, ale corka zrobila oczy kota ze Szreka i nawet syn chcial pojechac (a dobrze bylo odciagnac go od elektroniki), wiec zapakowalam dzieciaki i pojechalismy. Nad jeziorem siedzialy doslownie tlumy, ale znalazlam troche przestrzeni i zasiadlam na krzeselku. Na szczescie mialam takie z zadaszeniem, kupione w zeszlym roku specjalnie na mecze pilki noznej. W tym roku dzieciarnia zdecydowala sie porzucic pilke, ale znalazlam dla niego nowe zastosowanie. :D Bi wpadla na dwie kolezanki ze szkoly, wiec we trzy chlapaly sie w wodzie, a potem podplynely do pomostu - wyspy i skakaly na glowke, probujac dotknac dna.
Nik odmowil zalozenia kapielowek, ale potem chyba troche zalowal, bo woda byla, moze nie ciepla, ale tez nie lodowata. Mial na sobie takie poliestrowe spodenki, wiec zaproponowalam zeby wlazl do wody w nich, ale nie chcial. W dodatku stwierdzam, ze moj Mlodszy jest... dziwny. :D Wpadl na kolege z plywania, ktory go zagadnal, a Nik odpowiedzial polslowkiem i odwrocil sie do chlopca plecami. A wiem ze na treningach to byl jeden z jego lepszych kolegow. Zapytalam go potem czy nie chcial pobawic sie z A. Nie musieli byc w wodzie, bo zaraz obok plazy jest plac zabaw. Syn jednak stwierdzil, ze to nie jest jego zaden przyjaciel, wiec nie chcial. Nie rozumiem tego dziecka czasem... Niby jest bardziej otwarty niz Bi i szybciej nawiazuje kontakty, ale jednoczesnie spotka jakiegos kolege, ktory jednak nie chodzi z nim do klasy, wiec nie warto sie z nim zadawac? :O Nie wystarczy, ze ktos jest ogolnie sympatyczny? I nie chodzi tu o tego konkretnego chlopca, bo to nie pierwsza taka sytuacja... W kazdym razie Mlodszy nudzil sie jak mops, ale ze sam byl sobie winien, wiec posiedzielismy tam 1.5 godziny kiedy Bi plywala, po czym zgarnelam potomstwo i wrocilismy.
Reszta dnia to juz prysznice i szykowanie sie na ostatni tydzien szkoly. Dzieciaki poszly wieczorem do lozek bez poganiania, ale kiedy sama sie kladlam, znalazlam Bi tak:
W nocy spalam fatalnie, bo niestety dom nagrzal sie solidnie przez dzien, wiec mimo wszystkich okien otwartych, panowala duchota i niemal nie bylo przewiewu. W dodatku cos sie darlo na zewnatrz; troche zajelo mi szukanie przy pomocy YouTube, ale na prawie 100% moge powiedziec, ze byl to puszczyk. Zamiast pohukiwac ladnie jak sowa, to darl sie jak zarzynany. :D Rano pobudka byla wiec brutalna. Niby wyszykowalysmy sie z Bi calkiem sprawnie i wyszlysmy praktycznie jak zawsze, ale autobus znow przejechal sobie ulica akurat kiedy wyszlysmy zza domu. Tym razem jednak pozostala dwojka dzieciakow juz czekala, wiec to tylko my cos mialysmy opoznienie. ;) W chalupie zjadlam sniadanie z synem i wyszlismy na jego autobus. Poniewaz ostatnio Maya uparcie odmawiala spacerow, wiec pomyslalam, ze moze wezme ja tym razem z samego rana, kiedy jest najchlodniej. Wyszlismy wiec z psiurem, a tam niespodzianka, bo autobus wlasnie dojezdzal na przystanek. Tutaj jednak corka sasiadki tez dopiero szla, a inny chlopiec szedl od drugiej strony i wszyscy puscili sie biegiem, wiec Nik, choc byl najdalej, zdazyl. Ja chwile porozmawialam z sasiadka, a pozniej ruszylam z psem. Moze moja strategia przyniosla efekt, a moze Maya byla zaskoczona zmiana kierunku, ale przeszla cale koleczko bez zapierania sie. ;)
Wrocilam do chalupy i zaczelam codzienne ogarnianie, kiedy napisala do mnie sasiadka (ktora pracuje dwa dni w tygodniu z domu), ze w poludnie chce sobie zrobic przerwe i czy mam ochote przejsc sie z nia po osiedlu. No ba! ;) Porobilam wiec to i owo, a pozniej wyszlam na kolejny spacer. Psiura zostawilam w domu, bo bylo juz bardzo goraco i nie chcialam jej caly spacer ciagnac. A marsz zrobilysmy solidny, bo jedno okrazenie ktore zwykle robie i drugie nieco wieksze. Wrocilam spocona i czerwona jak prosie z rozna. :D Potem zrobila sie juz taka godzina, ze ciezko bylo zabrac sie za jakas wieksza robote, bo musialam pilnowac zeby wyjechac na czas po syna.
Malzonek mial od poniedzialku do czwartku szkolenie, wychodzil o pol godziny pozniej i niestety nie zdazylby dojechac na koniec lekcji. Zebralam sie wiec i pojechalam, tradycyjnie mijajac po drodze autobus Bi. ;) Odebralam Kokusia, wrocilismy do chalupy i akurat dzieciaki zjadly obiad, kiedy dojechal ojciec, narzekajac ze na szkoleniu ma powtorke z rzeczy, ktorych nie musial robic od pieciu lat i ktore pewnie juz mu sie nie przydadza. Sam sie na nie zglosil, myslac, ze ucieknie na kilka dni od rutyny w robocie, ale niestety juz po pierwszym dniu pozalowal. ;) Tak czy siak, Nik tego dnia nie mial juz praktycznie normalnych lekcji, przez to zero pracy domowej, wiec relaksowal sie na calego. Bi dla odmiany, napisala ostatni test z matmy i miala tez zadane, wiec musiala przysiasc. Malzonek drzemal na kanapie po wysilku umyslowym. ;) Ja oczywiscie nadal sie krzatalam, skladajac pranie, cos tam myjac, ot takie domowe drobiazgi. Zastanawialam sie czy M. bedzie sie chcialo jechac na silownie, ale na szczescie tak, wiec w tym czasie podlalam spokojnie ogrod i usiadlam chwile na ganku. Dzien byl nie dosc, ze ponad 30-stopniowy (temperatura odczuwalna, bo teoretycznie "tylko" 28 stopni), to praktycznie bezwietrzny. Mimo otwartych okien, powietrze w domu stalo. Dopiero na wieczor w koncu zaczal powiewac lekki wiaterek, wiec na ganku bylo cudownie. Reszta wrocila, zjedli kolacje, pod prysznice znow zrobila sie kolejka i poniedzialek przelecial.
Noc ponownie byla ciezka. Dopiero nad ranem porzadnie sie ochlodzilo i mozna bylo spac w komforcie. Rano wstalam jak zwykle z Bi i wyszlysmy z domu juz o 7:12. :) Po dusznej nocy, na zewnatrz bylo zaskakujaco... rzesko. :) W krotkim rekawku i spodenkach mialam gesia skorke. Autobus podjechal tradycyjnie o 7:15, kiedy chlopiec z przeciwnej strony dopiero dobiegal, a kolezanki Starszej nadal nie bylo. Napisalam szybko do jej taty, ale odpisal mi sporo pozniej, ze wyjechal w delegacje i tego dnia na autobus miala podwiezc ja mama. Coz... nie dowiozla. ;) Gimbaza odjechala, a ja wrocilam do Kokusia. Po chwili wyszlam z Mlodszym, ponownie zabierajac ze soba Maye. Psiur byl szczesliwy i ciagnal do wszystkich dzieciakow, ale kiedy pozniej wzielam ja zeby zrobic koleczko, znow miala moment kiedy stanela i popatrzyla na mnie, jakby pytajac "czy musze dalej isc?". :D Wrocilam do domu i zasiadlam do... nauki. :D Przy jednej z poprzednich rozmow o prace, nie przeszlam do kolejnego etapu i choc przyprawilo mnie to o chandre, to jednak bylo tez dobra lekcja. W srode mialam miec kolejna, wiec zasiadlam zeby poczytac sobie przepisy prawne zwiazane (przynajmniej tak przewidywalam) z potencjalna praca. Niestety, te o ktore mi najbardziej chodzilo, tworzyly 60-stronicowa "ksiazke". Przeczytanie tego dziadostwa zajelo mi wiekszosc ranka i czesc popoludnia. Ile z tego zostalo w glowie? Niewiele... :/ Pozniej musialam juz zabrac sie za bardziej prozaiczne rzeczy, czyli przelozyc pranie do suszarki, wstawic lososia do upieczenia, przeleciec szybko podlogi odkurzaczem i takie tam. Ani sie obejrzalam, a czas byl jechac po syna. Wracajac musielismy jeszcze zajechac na szybkie zakupy, a potem juz do domu. Szybko podalam dzieciakom obiad, sama zjadlam i czekalismy na M. Kiedy dojechal, chwile pogadalismy kazde o swoim dniu, a potem zostawilam meza gotujacego pomidorowke (mowie, ze mam czas i moge ugotowac, ale nieee, on musi sam), a ja i dzieciaki pojechalismy ponownie nad jezioro. Poniewaz we wtorki nigdy nie jezdza na trening, wiec obydwa Potworki, jeden po drugim, spytaly mnie czy pojedziemy. Jakbym mogla odmowic? ;) W dzien mielismy ponownie 30-stopniowy upal, ale oczywiscie jak wybralismy sie nad wode, to po chwili naszly chmury i choc slonce przebijalo, to bylo jakby za mgla. W dodatku zerwal sie wiatr i dla mnie, siedzacej na krzeselku, w cieniutkiej, przewiewnej bluzeczce, bylo chlodno. Dzieciaki oczywiscie nie wychodzily z wody, nawet Nik i jakos na zimno nie narzekali. W przeciwienstwie do niedzieli, na plazy panowal spokoj. Oczywiscie to dlatego, ze nadal mamy rok szkolny. W wakacje, nawet w srodku tygodnia, wieczory tam to wariactwo. Bylam i widzialam. :D Poki co jednak bylo dosc pustawo, na co nikt oczywiscie nie narzekal. ;) Wzielam zwykla tenisowa pileczke, ktora okazala sie hitem - wiekszosc czasu Potworki do siebie rzucaly.
Poplywaly tez oczywiscie, a na koniec podplyneli do pomostu zeby z niego poskakac. W tym roku narazie jest tylko jeden, ale mam nadzieje, ze podczepia tez drugi, bo inaczej beda na nim tlumy...
Wrocilismy do domu o 19:30, kolacja i to by wlasciwie bylo na tyle z dnia.
Sroda to pobudka jak zwykle. Najpierw wyjsc z Bi, ktora podazyla na przystanek biegiem, bo akurat sie zbieralysmy, kiedy wyjrzalam przez okno i mignelo mi cos zoltego. Udalo jej sie dobiec zanim autobus zrobil kolko, a na przystanek akurat dojechala tez jej kolezanka. ;) Z Kokusiem niestety znow sie uczekalismy, a potem wzielam Maye na szybki spacer. Nawet, laskawie, jakos przeszla go bez zatrzymywania i patrzenia z wyrzutem. :D W domu krazylam bez celu, bo tego dnia mialam ponownie rozmowe o prace. Cieszylam sie, ze mam ja juz w srode i o 10 rano, bo szybciej sie doczekalam i odhaczylam. ;) Wydawalo mi sie, ze poszlo mi calkiem dobrze, ale ze juz wczesniej tez mialam takie wrazenie na jednej z rozmow i nie bylo dalszego odzewu, wiec teraz staralam sie dusic optymizm. Po rozmowie przeznaczylam chwile na relaks i uspokojenie, po czym ogarnelam kuchnie i zasiadlam do dajszych poszukiwan roboty. Dostalam maila z jednej z prac, do ktorej zlozylam podanie jeszcze w styczniu. Wtedy nie doczekalam sie rozmowy, ale najwyrazniej przetrzymali moje dane na inna okazje, bo teraz otwieraja stanowisko w innym departamencie i maja kogos wybrac z puli kandydatow. Trzeba bylo wypelnic kwestionariusz ze szczegolami na temat doswiadczenia zwiazanego z ta pozycja i jak im sie spodobaja twoje odpowiedzi, to zaprosza cie na rozmowe. Wypelnilam, ale na wiele nie licze, bo pytania byly podobne do styczniowych, a wowczas nie przeszlam dalej, wiec teraz raczej tez obejde sie smakiem. ;) Szybko nadeszla pora zeby jechac po Kokusia, odebralam wiec syna i po drodze chcialam jeszcze zajechac do UPS odeslac nietrafione zamowienie z Amazon'a. Wkurzylam sie jednak tylko, bo zapomnialam, ze w obecnej sieci komorkowej mam tragiczny wrecz zasieg. Potrzebowalam kod QR, probuje otworzyc maile i... doopa. W poprzedniej sieci, w samym UPS'ie tez nie mialam zasiegu, ale na parkingu juz tak, wiec otwieralam maila w aucie i wchodzilam do sklepu juz z otwartym. Teraz nawet na parkingu internet ni hu-hu. :/ Nie chcialo mi sie krazyc po okolicy zeby znalezc miejsce z lepszym zasiegiem, stwierdzilam wiec ze najwyzej nastepnego dnia otworze maila pod szkola Kokusia i wtedy pojedziemy... Wrocilismy do domu, podalam dzieciakom obiad i zaraz dojechal M., ktoremu udalo sie przejechac calkiem sprawnie ze swojego szkolenia. Niestety stwierdzil ze zmeczony jest ta jazda trzeci dzien pod rzad i moze bym tym razem ja pojechala z dzieciakami na trening. No to pojechalam, bo czemu by nie...
Najlepsze ze Potworki nagle zaczely sie dopytywac kiedy ich przeniesiemy do nowej druzyny. :O Tym razem M. jednak zaprotestowal, ze jesli mialabym znalezc prace, w ktorej wyjezdzalabym w delegacje, to on sie nie pisze zeby 3x w tygodniu jezdzic w te i we wte na basen, skoro dzieciaki bylyby w osobnych grupach. W sumie moze ma troche racji, choc ja oczywiscie jezdzilabym bez szemrania. No ale ja to ja... Wyglada wiec, ze z potencjalna zmiana druzyny czekamy az znajde robote i zobaczymy co i jak. Hmmm... Troche to moze potrwac... W kazdym razie, pojechalam z Potworkami, wyrzucilam ich przed drzwiami silowni, a po zaparkowaniu auta zrobilam kilka koleczek wokol parkingu, korzystajac z ladnej pogody. Pod koniec treningu weszlam do srodka zeby popatrzec jak sobie radza, a pozniej zabralam towarzystwo do domu. Tam kolacja, zagonic Kokusia pod prysznic i czas zeby odpoczac przed (jeszcze) nastepnym dniem szkoly. :)
Kolejny dzien swistaka. :) Rano bylo ponuro i padala delikatna mzawka. Bylo jednak duszno i z wysoka wilgotnoscia. Skore w dotyku mialam caly czas wilgotna, a moje wlosy natychmiast sie napuszyly i pofalowaly. Zbieralysmy sie z Bi do wyjscia, kiedy znow zauwazylam podjezdzajacy autobus. Tym razem pobil swoj rekord i przyjechal juz o 7:13. :O Bi oczywiscie musiala poczekac az bedzie wyjezdzal z osiedla. Wrocilam do domu, syna jeszcze przy stole nie bylo, ale co tam, zaczelam sobie szykowac sniadanie. Minelo jednak 10 minut, a on nie schodzil, wiec podeszlam do schodow i zawolalam jeszcze raz. Po chwili pojawil sie w kuchni oburzony, ze nikt go wczesniej nie zbudzil. Mowie, ze poszlam go obudzic i nawet podniosl glowe i na mnie spojrzal, ale najwyrazniej wydawalo mu sie, ze to byl sen. ;) W kazdym razie, po chwili wyszlam z synem, w mzawce musielismy odczekac swoje na przyjazd jego autobusu, a potem moglam wrocic do chalupy. Chcialabym powiedziec, ze "suchej", ale przez wszechobecna wilgoc, kapcie przyklejaly mi sie do podlog i skrzypialy przy kazdym kroku. Troche dziadowska pogoda na odkurzanie i latanie na mopie, ale coz... Zabralam sie za sprzatanie, choc potem musialam usiasc i cierpliwie czekac, bo podloga schla dwa razy dluzej niz zwykle.
Dokonczylam obiad, po czym usiadlam chwile nad ofertami pracy. Z potencjalnej oczywiscie sie nie odezwali. Czesc mnie byla rozczarowana, ze znow nadzieja i ponownie doopa, ale czesc (ta leniwa i nieodpowiedzialna) pomyslala, ze moze to dobrze. Wiadomo, lato, Potworki lada dzien zaczynaja wakacje, wiec fajnie by bylo nacieszyc sie choc troche swoboda razem z dzieciakami. :D Ani sie obejrzalam, czas byl jechac po syna. Ostatni raz w tym tygodniu, bo w piatek M. mial byc juz normalnie w robocie. Pojechalam, zabralam Kokusia i pojechalismy kolejny raz do UPS. Tym razem maila z kodem otworzylam juz w szkole, zaladowal sie bez problemu, wiec oddalam przesylke bez przeszkod. Wrocilismy do domu, dojechal M., chwila relaksu i jechali na trening. Tym razem dzieciaki zabral ojciec. Ja usiadlam sobie na ganku, pogapilam sie w telefon i cieszylam, ze mam to miejsce, zaczal bowiem kropic deszcz, wiec na tarasie nie daloby sie posiedziec. Zanim wrocili, zrobilam dzieciakom kolacje - zapiekanki z szynka i serem. Co typowie dla moich Potworkow, Bi miala potem pretensje, ze byla w nich szynka, a Nik marudzil, ze byl ser. :D Oboje w koncu jednak zjedli i stwierdzili, ze byly calkiem niezle... Jak niemal kazdego dnia, utworzyla sie kolejka pod prysznic. Tak, mamy ich dwa, ale piec w domu nie wyrabia i jesli dwie osoby kapalyby sie jednoczesnie, jedno nie mialoby cieplej wody. Uroki 40-letniej chalupy z piecem w tym samym wieku. ;) W koncu jednak wszyscy chetni zaliczyli kapiele i mozna bylo sie szykowac do snu.
Piatek zaczal sie jak zwykle. Autobus Bi przyjechal o 7:15, ale panna dotarla na przystanek na czas, z minimalnym tylko podbiegnieciem. Jej kolezanka podjechala moment pozniej i juz musiala poczekac az bedzie wyjezdzal z osiedla. ;) Tego dnia Starsza miala dosc dziwny dzien, bo pierwsze dwie lekcje normalne, a przez reszte juz tylko gry na swiezym powietrzu. Na jednej z tych dwoch pierwszych, miala jednak ostatni test z nauk scislych. Wspolczuje nauczycielowi, bo do poniedzialku maja byc wystawione oceny (i tak na ostatnia chwile), wiec bedzie musial pracowac przez weekend zeby wszystko ocenic i powklepywac w system... Nik, z racji, ze jego rocznik przechodzi do nastepnej szkoly, mial pozegnalna wycieczke do klubu w naszej miejscowosci (mlodsze klasy mialy po prostu "dzien sportu" w szkole), a tam boiska, korty i basen. Dobrze, ze pogoda dopisala, choc musialam posmarowac go kremem przeciwslonecznym, wiedzac ze i tak przestanie dzialac zanim na dobre zacznie sie zabawa. Spakowalam mu go oczywiscie, ale nie wierzylam zeby sie posmarowal... Zreszta Mlodszy nie wykazywal jakos entuzjazmu i stwierdzil, ze wolalby zostac w szkole lub domu. Nie mam pojecia dlaczego on zawsze marudzi przed wycieczkami i atrakcjami szkolnymi, ale to juz nie pierwszy raz. Dzieciaki pojechaly, a ja wrocilam, wypilam kawe i wyruszalam na zakupy. Tym razem zajelo mi to sporo dluzej niz zwykle, bo musialam zajechac do drugiego sklepu i dodatkowo do wypozyczalni instrumentow, oddac trabke Kokusia. Chcialam juz wszystko pooddawac i miec spokoj. Skrzypce na szczescie wypozyczalnia sama dostarcza do szkoly i potem odbiera. Mieli to zrobic wlasnie w piatek i mialam nadzieje, ze faktycznie tak bedzie, a nie jak rok temu, kiedy ktorychs skrzypiec nie zabrali i musialam sama do nich jechac. Pan w wypozyczalni przekonywal mnie goraco zebym po prostu przedluzyla wypozyczenie na kolejny rok szkolny z wakacjami za darmo, bo daje mi to kredyt na zakup instrumentu w przyszlosci. Mialam ochote parsknac smiechem, bo raczej nie widze w przyszlosci kupna... traby. :D Nie mowiac juz, ze przeciez po roku szkolnym taka trabka potrzebuje na pewno jakiejs konserwacji. Nik naoliwia guziki, ale ponownie nauczycielka mowila o kapieli instrumentu i ponownie tego nie zrobil. Niech wiec w wypozyczalni porzadnie sie nim zajma. :) Wrocilam do chalupy, rozpakowalam zakupy i mialam czas "wolny". Tego dnia M. pracowal juz normalnie, wiec odbieral syna ze szkoly i tradycyjnie w piatek jechali po pizze. Ostatni raz, bo w kolejnym roku Nik bedzie w tej samej szkole co Bi, gdzie lekcje koncza sie wczesniej, wiec malzonek nie zdazylby ich odebrac. Co ciekawe, M., ktory ogolnie kompletnie nie jest romantyczny i zwykle nie jest sentymentalny, przezywal ze "ostatni raz jedzie po syna i piatkowa pizze". :D W kazdym razie, poniewaz chlopaki zgarniali po drodze obiad, wiec nie musialam gotowac i moglam spokojnie skupic sie na ogloszeniach o prace. Z tej firmy, z ktora rozmowe mialam w srode, oczywiscie nie zadzwonili. :/ Oczywiscie w nieskonczonosc analizuje to co z niej pamietam i drecze sie, ze moglam cos powiedziec inaczej, dodac cos, itd. Przegladajac jednak oferty, zauwazylam ze akurat oni "odswiezyli" oferte tego samego dnia. I tak sie zastanawiam... Na tej stronie jest fajnie oznaczone kiedy oferta wyszla, czy zostala odswiezona (czyli wystawiona jakby od nowa) i ilu jest kandydatow. Tutaj pokazane bylo ze na oferte odpowiedzialo 100+ osob. Czuje sie nieco polechtana, ze z takiej puli wybrali na rozmowe m.in. mnie. Jestem jednak realistka i wiem, ze na pewno nie bylam jedyna. Ta konkretna pozycja byla zaznaczona jako "poczatkujaca", wiec nie powinni miec wielkich wymagan. Mialam do niej swietne kwalifikacje i pewnie znalazlo sie tez kilka innych, pasujacych osob. A jednak wyglada, ze nikogo nie wybrali i szukaja dalej. Zaczynam podejrzewac, ze oznaczyli pozycje jako "dla poczatkujacych" zeby moc zaoferowac mniejsze pieniadze (tego akurat nie podawali), ale tak naprawde to szukaja kogos z solidnym doswiadczeniem. Jesli dobrze mysle, to krzyzyk im na droge... :/ Tak czy owak, wyslalam kolejne 3 podania, w miedzyczasie wrocila Bi, a pozniej chlopaki. Pogoda byla dziwna, bo mial byc piekny, letni dzien, 26 stopni i niestety spora wilgotnosc, ale tutaj o tej porze roku, to normalne. Bi zajela miejsce na ganku, wiec szykowalam sie zeby wylozyc sobie poduszki na krzesla na tarasie, ale nagle zerwal sie wiatr i nadciagnely ciemne chmury. Spojrzalam w telefon i okazalo sie, ze w prognozy "wskoczyl" jakis niespodziewny deszcz. Faktycznie za chwile sie rozpadalo i jedyna zaleta to ze odpadlo mi podlewanie ogrodu. Aha. Spodziewalam sie, ze Mlodszy moze sie spiec na wycieczce, ale nie ze az tak. Kurcze, no. Po 11-latku spodziewalabym sie wiekszego rozsadku, szczegolnie ze co lato trujemy o sloncu i smarowaniu sie. Mlodszy poplywal w basenie, ale woda w nim byla zimna, wiec szybko wyszedl. Zamiast jednak wytrzec sie i zalozyc koszulke, chodzil z gola gora. Jak wygladal po powrocie, mozecie sie domyslic. Jak rak i to nawet nie czerwony, ale niemal purpurowy! Dawno nie widzialam takiego poparzenia slonecznego. :( Wieczor zlecial szybko i Potworki szykowaly sie na ostatni weekend przed wakacjami. Te pol dnia w poniedzialek bedzie zupelnie bez sensu, ale coz...
Na koniec pokaze Wam najnowsze "dziela" Bi. Panna szydelkuje niemal obsesyjnie ;)
Do przeczytania!
Bi wyrasta na zdolniachę :) Bardzo ładne rzeczy dzierga.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Twoje samopoczucie też już jest dobre i przede wszystkim, że korzystasz z czasu, gdy jeszcze! nie pracujesz. W końcu znajdziesz pracę i na pewno będzie to w najodpowiedniejszym momencie (w końcu wakacje to czas luzu). Oczywiście z tym luzem żartuję, jednak będzie dobrze!
My w środę byliśmy z synem na egzaminach i zdał do 2 klasy. Jestem dumna i blada z niego. W piątek za to byliśmy na sterylce/kastracji z suczką i z kocurem. I za 2 tygodnie z kolejną suczką jedziemy (tym razem z dogiem, więc aż się boję jak ją będziemy dźwigać do auta).
Życzę Bi i Nikowi dobrego poniedziałku i samych pozytywnych wiadomości. Uściski
Jak tak dalej pojdzie, to Bi faktycznie zalozy wlasna dzialalnosc. :D
UsuńSamopoczucie to raz lepiej, raz gorzej. Czasem ciesze sie, ze spedzam lato z dziecmi, a czasem mam wyrzuty, ze nie dokladam sie do budzetu domowego...
Brawa dla Mlodego!!! I w ogole widze, ze sie u Was dzieje!
Zrób screen shot telefonem kodu QR I to pokaż w UPS. Tak właśnie mi doradzili jak w popłochu nie chciał się włączyć Amazon
OdpowiedzUsuńPotem tak wlasnie zrobilam, ale okazalo sie niepotrzebne, bo maila otworzylam sobie wczesniej.
UsuńPodziwiam, że przy tym przeziębieniu chciało Ci się gdziekolwiek jechać.
OdpowiedzUsuńProblem z wyborem czegokolwiek, tak jak Bi, ma Oliwka. Jasiu podejdzie do półki, popatrzy i już ma wybrane, a ta chodzi, wybiera, dotyka i nie może się zdecydować.
Z tym zachowaniem może Nikowi minie, bo pamiętam, że z Oliwką swego czasu też tak było. Ile się natłumaczyliśmy, że nie musi się kolegować tylko i wyłącznie z dziećmi z klasy, że może mieć też znajomych spoza klasy, a nawet zagadywać do obcych – chociaż wcześniej, nie było takich problemów.
Mam nadzieję, że w końcu uda Ci się znaleźć coś fajnego. Ale też rozumiem tę część Ciebie, która cieszy się, że odpocznie trochę z dzieciakami w wakacje.
Dzieła Bi jak zwykle zachwycają!!!
Bi ma to po M. Pamietam jak kiedys jezdzilismy czesciej razem po zakupy, to wieki spedzal wybierajac glupi plyn do mycia. Patrzyl, wachal, odkladal, porownywal... A ja obok ziewalam. :D
UsuńMam nadzieje, ze mu minie, bo naprawde tego nie rozumiem. Oczywiscie jak sie kogos nie lubi czy zna tylko z widzenia, to co innego. Ale nie chciec bawic sie z kolega, z ktorym sie jest w jednej druzynie i ktorego podobno sie lubi? To juz dziwactwo...
Ech, szukam i szukam i tak, ciesze sie ze latem akurat jestem w chalupie, ale jednoczesnie mam wyrzuty sumienia...
Bi naprawde jest niezwykle produktywna w kwestii dziergania. Niegrozne, a wrecz pozytywne ma hobby. Smieszna jest ta dzisiejsza moda, gdy staniczki czy inne niezwykle skape okrycia staja sie "ubiorem", bo musi byc widac goly brzuch.
OdpowiedzUsuńPrzez te dziwne plamy-latki na Oreo czasami trudno sie zorientowac gdzie jest jej pysio, oczy, nos i na co w ogole sie patrzymy. Rozkoszna kotka i sliczna jednoczesnie.
Bardzo sie ciesze, ze Bi tak wsiakla w to dzierganie, bo przynajmniej nie ma problemu zeby odciagac ja od elektroniki. Wiecej czasu i tak spedza szydelkujac.
UsuńA daj spokoj, mam nadzieje ze wroci moda na nieco mniej kusy ubior. ;)
Oreo jest przesmieszna i tak, czasem jak sie powygina i zasloni pyszczek, to przez sekunde czlowiek zastanawia sie na ktory koniec patrzy. :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń