Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 14 czerwca 2024

Doczolgalismy sie... :D

Wakacje, znow beda (sa!) wakacje!!! :D

Zanim jednak oficjalnie nadeszly, trzeba bylo sie przemeczyc kilka dodatkowych dni. W piatek wieczorem, kiedy przestalo padac, udalo sie zagrac chwile w kosza.

Nadal mokro
 

Pozniej znow sie zaciagnelo, wiec ucieklismy do chalupy, ale pozostalo sucho, a co pogralismy, to nasze. ;) Robiac wieczorny obchod chalupy, zauwazylam, ze jestem "szpiegowana" z okna pokoju Kokusia:

Kto znajdzie podgladacza? :D
 

Sasiedzi mieli gosci na weekend, wiec niestety urzadzili sobie impreze. Nie wiem co to sa za niemyslace barany, bo wlaczaja na tarasie muzyke, moze nie bardzo glosna (choc slysze ja w swojej sypialni), ale wystarczajaca zeby przy rozmowie musieli podnosic glos. Nie wiem, nie rozumieja, ze majac w tle muzyke, musza ja niemal przekrzykiwac?! :/ W sobote, 8 czerwca rano oczywiscie odsypialismy (poza M., ktory pracowal), choc nie bylo to latwe, bo tuz po 6 obudzil mnie kot, jak zwykle lazacy od drzwi frontowych do tarasowych, pod kazdymi miauczac zeby ja wypuscic. Zwloklam sie polprzytomna i wypuscilam upierdliwca, choc kiedy w drzwiach sie zawahala, mialam ochote pomoc jej noga... :D Wrocilam do lozka i juz przysypialam, kiedy zaczal... stukac dzieciol! :O Zanim sie zorientowalam gdzie, uslyszalam ze Bi wstaje i wali w sciane, wiec bylo to w jej pokoju tym razem. Pozniej znow zasnelam, ale po takim przerywanym snie, jak przysnelam, to nawet nie pamietam dobrze kiedy wylaczylam budzik, bo spalam dalej w najlepsze. Wstalam w koncu o 10, zrobilam sobie i dzieciakom sniadanie i pomalu doprowadzalam sie do porzadku. Umylam sie, pomalowalam pazury u nog... Wrocil malzonek, ktory po pracy podjechal jeszcze do Polakowa, bo zachcialo mu sie... buleczek. :D Podziwiam, ze mu sie chcialo, bo to nie jak w Polsce, ze wyskakujesz szybko do piekarni na rogu. Tutaj musial ominac zjazd do domu i pojechac kolejne 15 minut autostrada. No ale najwyrazniej dla buly wszystko. ;) Reszta dnia minela mi ekspresowo i ze sporym procentem jazdy w kolko po naszej miejscowosci. W poludnie Bi jechala do kolezanki, gdzie umowily sie we cztery zeby pogadac o zalozeniu... byznesu. :D Okazuje sie, ze trzy z nich potrafia szydelkowac, a czwarta chcialaby sie nauczyc, wiec chca zalozyc dzialalnosc i sprzedawac swoje dziela. Podejrzewam ze zapal potrwa z miesiac i przeminie, ale poki co panny maja cel w spotkaniach, poza oczywista zabawa. ;) Wracajac po odwiezieniu corki, doslownie kilka minut od chalupy, przy jakims kosciele metodystow zauwazylam pokaz starych samochodow. W domu spytalam wiec syna czy chcialby pojechac i popatrzec. Nik poczatkowo odmowil, ale tego dnia wyraznie nie byl soba.

Mialam chwilke zeby przysiasc na ganku, choc Maya nie dawala mi spokoju, caly czas przynoszac pileczke
 

Poparzenie sloneczne solidnie dawalo mu sie we znaki. Nie wiem czy kiedys mieliscie (nie)przyjemnosc zaliczyc takie solidne spalenie, ale z dziecinstwa (moja matka miala obsesje na punkcie opalenizny) wiem, ze czlowiek ma i dreszcze i czuje sie troche jak przy grypie. Mlodszy wyraznie kiepsko sie czul, ale coz; sam byl sobie winien. Smarowalam mu plecy i ramiona balsamem, ale twierdzil ze nie przynosilo mu to ulgi, a samo smarowanie wrecz bolalo. :O Po jakims czasie zszedl jednak na dol i oznajmil, ze jednak chcialby pojechac i spojrzec na auta. Oczywiscie obudzil sie jak zostalo 45 minut zanim trzeba bylo jechac po Starsza. No ale stwierdzilam, ze dobra, tam sie jedzie ze dwie minuty, potem obejrzenie tych kilkunastu samochodow zajmie moze 10... zdazymy. Taaa... Nik jest fanem motoryzacji (jak wiekszosc chlopow) wiec jak juz tam sie zjawil, to obeszlismy wszystkie auta chyba 3 czy 4 razy, bo najpierw takie przejscie orientacyjne, potem powrot, potem kazde auto naokolo, a w kolejnym przejsciu zajrzec do kazdego srodka... :D

Na zdjeciu tego tak bardzo nie widac, ale to pierwsze auto mialo ten kolor naprawde... oczojebny :D
 

Chyba z pol godziny tam chodzilismy i mialam moment kiedy pomyslalam, ze moze wroce sobie do wlasnej wozidupki, a Nik niech sobie lazi w te i nazad... Jednoczesnie bardzo sie ucieszylam, ze mu sie podobalo.

Taki fajny kabriolecik
 

Wrocilismy do chalupy akurat jak musialam wyjezdzac po corke. Mialam nadzieje, ze wysle M., ale akurat gadal z rodzicami na Skypie wiec nie chcialam mu przerywac. Pojechalam, a tam nie dosc, ze dziewczyny poszly sobie na spacerek z pieskiem, to jeszcze Bi nie wziela telefonu. A mowilam jej, ze odbieram ja o 15 i ze sie bedziemy spieszyc! Za chwile zjawila sie pozostala dwojka rodzicow i zostalismy "zaatakowani" przez gadulskiego tate. Tak, to ten sam, o ktorym juz kilka razy pisalam. ;) W koncu laskawie zjawily sie panny, moglam zgarnac ta moja i wrocilysmy do domu. Zostalo akurat 10 minut zeby sie przebrac i jechalismy na msze. Niestety, M. znow pracowal w niedziele, wiec kosciol zaliczalismy w sobote. To jednak nie byl koniec planow ani jezdzenia. Na 17 bowiem Nik zaproszony byl na urodziny do kolegi. Rodzice przeszli samych siebie, bo zaproszenie Mlodszy przyniosl... we wtorek. Poczatkowo zreszta powiedzialam Kokusiowi ze chyba nie pojdzie, bo zwykle tak wlasnie decyduje o takich zaproszeniach na ostatnia chwile. Nik byl jednak bardzo rozczarowany, bo ten chlopiec jest jednym z jego lepszych kolegow i przyjaznia sie od lat, wiec z ciezkim westchnieniem, ale stwierdzilam, ze ok, raz zrobie wyjatek. Tak czy siak, msza skonczyla sie tuz przed 17, wiec wpadlismy tylko do domu, Mlodszy sie przebral, chwycilismy kartke i prezent i popedzilismy. Nik nadal byl mocno nieswoj, ale imprezy nie ominalby za nic w swiecie. ;) Dojechalismy, a tam banda kilkunastu chlopcow gania po trawniku! Na dzien dobry, kilku z radosci przewrocilo Kokusia na te poparzone plecy, a potem jeszcze go poklepywali po ramionach. Odjezdzajac widzialam jak Mlodszy wije sie i odsuwa, tlumaczac ze go boli. ;)

Niezla banda, a to nawet nie wszyscy :O
 

Wrocilam do domu i mialam niecale 3 godziny do zabicia. Poogarnialam troche kuchnie, a potem stwierdzilam, ze skoro w niedziele wybieral sie do nas moj tata, to powinnam upiec jakies ciacho. Wybralam to z jablkami bo bylo najszybsze i faktycznie, zdazylam je przygotowac i wyjac z piekarnika zanim jeszcze czas byl jechac po Kokusia. Wreszcie pojechalam i odebralam syna, ktory stwierdzil, ze to byly jedne z najlepszych trzech godzin w jego zyciu. :D Dostal tez calkiem bogata torebeczke z upominkami dla gosci, wiec w ogole byl zachwycony. Po takim dniu jednak bylam wymordowana jak kon po westernie, nawet pomimo tego, ze rano dlugo spalam. Polozylam sie wczesniej niz zwykle i padlam jak tylko przylozylam glowe do poduszki. ;)

Nad ranem obudzil mnie glos M., ktory nawolywal Oreo to z jednej, to z drugiej strony. Chodzil tak od drzwi do drzwi przez dluga chwile i serio pomyslalam, ze tym razem to juz bede szukac rano po krzakach czarnego futerka, ale jednak w koncu przybiegla. ;) Rano ja i dzieciaki pospalismy dluzej, choc nie az tak jak w sobote. Kiedy wstalismy, Nik chcial obejrzec film pt. Black Adam i okazalo sie, ze nawet Bi sie wciagnela, choc stwierdzila, ze wolalaby zeby glownym bohaterem byl Chris Pratt (jej ulubieniec), a nie Dwayne Johnson. Wrocil z pracy malzonek, a zaraz potem przyjechal moj tata, steskniony za niedzielnymi obiadkami. :D Dziadek jak zwykle posiedzial kilka godzin, a w miedzyczasie pogoda z ulewy przeszla w mzawke az w koncu wyszlo slonce. Kiedy wiec pojechal, zabralismy mlodziez oraz Maye i ruszylismy na spacer. Po powrocie Nik chcial oczywiscie pograc w kosza.

Tego dnia wrocil juz "normalny" Nik ;)
 

Chwile z nim porzucalam, a potem zaczelismy przygotowania do ostatniego dnia szkoly. Bi nie musiala brac juz w poniedzialek plecaka, bo w piatek wyciagneli wszystko z szafek i oddali klodki. Wziela wiec taki malutki zeby wsadzic do niego album (yearbook) bo mieli miec czas na pamiatkowe podpisy. Nik za to bral plecak normalnie, choc posykiwal bo bolaly go spalone ramiona, bowiem oni dopiero w poniedzialek mieli zabierac reszte rzeczy ze swoich szafek. Wieczor to juz oczywiscie prysznice i do spania, choc dzieciakow ciezko bylo zagonic do lozek, bo twierdzili ze wlasciwie maja juz wakacje, a ten jeden dzionek to sie w sumie nie liczy. ;)

No i nadszedl w koncu dzien, do ktorego Potworki odliczaly juz chyba od miesiaca. Poniedzialek 10 czerwca, czyli ostatni dzien szkoly. :) Nie tylko ostatni, ale jeszcze ze skroconymi lekcjami, a tak naprawde to zupelnie bez lekcji. W obu szkolach mieli apele na zakonczenie, a u Kokusia dodatkowo ceremonie pozegnania VI klas. Niestety, nie zaproszono na nia rodzicow. :( Co robili przez 5 godzin u Bi, nie mam pojecia, bo u nich pozegnanie VIII klas odbylo sie uroczyscie (i z rodzicami) w poprzednim tygodniu. Rano wybieglysmy ze Starsza z domu juz o 7:11, bo pannie wydawalo sie, ze slyszala autobus. Kto wie, moze i slyszala, ale jesli juz, to byl on do high school. Na swoj musiala poczekac do 7:17, czyli troche sie obie ustalysmy, a bylo tylko 14 stopni, brrr...

Kot na porannym patrolu
 

W koncu panna odjechala, a ja wrocilam do Kokusia, ktory juz jadl. Przygotowalismy szybko kartke z podziekowaniem dla jego kierowcy autobusu, bo babka byla naprawde niesamowita. Kiedy ona jechala, nigdy nie bylo wiekszych opoznien, a jeszcze dodatkowo mlodziez ja lubila, a i do rodzicow zawsze zagadala... Dzieciaki w tym roku nie chcialy dawac kartek ani upominkow zadnym nauczycielom, a ja, zajeta swoimi sprawami zupelnie zapomnialam, ale akurat tej babce sie nalezalo jak nikomu innemu. Po odjezdzie dzieciarni, pogadalam chwile z sasiadka, a potem wrocilam do chalupy. Mialam troche czasu na ogarniecie tego i owego, ale tez zeby podelektowac sie samotnym rankiem, bo przez jakis czas ich teraz nie uracze. :D Poniewaz lekcje byly skrocone, wiec juz na 12:30 musialam jechac po Bi. Zazwyczaj w jej szkole dlugo czekalam az dzieciaki zaczna wychodzic, tymczasem tego dnia wypuscili ich juz wczesniej na placyk przed bocznym wyjsciem. Jak tylko wiec nauczyciele oglosili, ze sa wolni, wszyscy ruszyli do czekajacego sznurka samochodow. Odbior potomstwa poszedl wiec ekspresowo, co z jednej strony bylo fajne, a z drugiej akurat tego dnia mi sie nie spieszylo. ;)

Fote pstrykalam na szybko i moj telefon postanowil ustawic ostrosc na lusterko samochodowe, zamiast na Bi, o ktora mi chodzilo :/
 

Odbieralam ze szkoly Bi i jej kolezanke, ale potem jechalam tez po Kokusia i jego kolege. Cala gromada chciala uczcic koniec roku szkolnego jadac na bubble tea. Pechowo, przez to ze u dziewczyn wszystko poszlo tak sprawnie, u Nika zjawilismy sie juz pol godziny przed koncem jego lekcji. Dziewczyny wysiadly i poszly na spacer wokol boisk, a ja czekalam, bo poczatkowo nie wpuszczali rodzicow na miejsca parkingowe przed bocznym wejsciem. Ten plac sluzy bowiem rowniez za boiska do koszykowki i innych gier. W koncu zgarneli bawiace sie tam dzieciaki, rodzice zaparkowali i ustawili sie pod drzwiami, zaczela wychodzic mlodziez i... nagle przestala. Po chwili wyszedl jakis nauczyciel i oznajmil, ze oni ostatniego dnia zawsze urzadzaja klaskanie (clap-out) dla dzieciakow. Hmmm... pamietalam to z zeszlego roku, ale w tym nic wczesniej nie mowili, wiec uznalam ze jednak go nie bedzie. To po pierwsze. Po drugie zas, przynajmniej kilkanascioro dzieci juz wyszlo bocznym wyjsciem i odjechalo! :D Naprawde, w tym momencie mogli sobie odpuscic i po prostu wypuscic reszte. Zamiast tego zagonili rodzicow przed glowne wejscie, gdzie ustawilismy sie w rzadku obok nauczycieli i wszyscy gromko klaskalismy wychodzacej mlodziezy. Nik i jego kumpel jak zwykle byli jednymi z ostatnich, a w dodatku, przy takiej ilosci osob, nawet mnie nie zauwazyli (a stalam w pierwszym rzedzie) i przeszli centralnie obok. :D

Koniec kolejnego etapu... Ostatnie wyjscie z tej szkoly...
 

Pozniej w koncu moglam zgarnac dzieciarnie i pierwszym przystankiem okazala sie... pobliska stacja benzynowa, bo chlopaki oraz Bi oznajmili ze sa glodni. W szkolach ponownie na lunch bylo to, co nadal zalegalo w lodowkach. ;) Pozniej pojechalismy na obiecane bubble tea.

Moje!
 

Nawet ja sie skusilam, ale nie kombinowalam z zadnymi owocowymi wynalazkami, tylko wzielam klasyczna herbate z mlekiem i tapioka. ;) Dziewczynom zajelo wieki zeby sie zdecydowac, bo i wybor maja tam ogromny, w koncu jednak zlozyly zamowienie, pani przyrzadzila nasze napoje i moglismy wyruszac.

Dziewczyny sa podobnego wzrostu, ale kolezanka zalozyla cos jak koturny i nagle wyglada na o pol glowy wyzsza :D
 

Niestety, jeszcze po drodze, chlopcy zdecydowali, ze nie chca bubble tea, tylko owocowe napoje z Dunkin' Donuts. Po drodze czekal nas wiec kolejny przystanek. Na szczescie owy przybytek mozna tu spotkac doslownie na kazdym rogu, nie musialam wiec specjalnie jezdzic i szukac. ;)

Nie mam chyba ani jednego zdjecia tej dwojki gdzie obydwaj wygladaliby "normalnie" ;)
 

Pozniej w koncu odstawilam dziewczyny do naszego domu, a potem pojechalismy z Kokusiem odwiezc jego kolege. Jesli jestescie ciekawe dlaczego kolega nie pojechal do nas, to akurat tego dnia mial przyjecie urodzinowe. Nik zostal na nie zaproszony, wiec rozstawal sie z kumplem na zawrotne 2.5 godziny. ;) Wrocilam z synem do chalupy, gdzie juz urzedowaly dziewczyny. Kolezanka Bi nie chciala wczesniej pizzy i teraz tez odpowiedziala przeczaco na wszystkie moje propozycje przekaszenia czegokolwiek. Troche bylo mi glupio ze dziecko siedzi u mnie glodne, ale powiedzialam Starszej zeby chociaz wziela ja do kuchni i pokazala jakie mamy przekaski. O 16 przyjechal po panne tata i M. (ktory w miedzyczasie wrocil z pracy) ucieszyl sie, ze w koncu moze sciagnac portki i chodzic w samych bokserkach. :D Minelo pol godziny i zabralam Nika do kolegi. Oczywiscie widzac gromade chlopcow ze szkoly, wyskoczyl z auta zanim sie dobrze zatrzymalam i tyle go widzialam. ;) Pojechalam spowrotem do domu, posiedzialam z M., pogadalam przez telefon z kolezanka i w koncu moglam odebrac syna. Rozmawiajac wczesniej przez komorke, siedzialam na ganku i czulam jak temperatura zaczyna gwaltownie spadac. W nocy mialo byc tylko 11 stopni i dalo sie to odczuc. Pojechalam po Kokusia, zastanawiajac sie co porabia. Jego rodzice maja dom z basenem, wiec wiedzialam ze dzieciarnia pewnie niemal nie wychodzila z wody, ale bardziej martwilo mnie to, czy jak z tej wody wyjdzie, to pomysli ze trzeba sie wytrzec i ubrac. Nie wiem jak bylo w czasie jedzenia pizzy oraz tortu, ale kiedy przyjechalam, Mlodszy nadal byl w wodzie.

Nie chcial nawet na mnie spojrzec, tylko szalal na calego
 

Kiedy udalo mi sie go z niej wygonic, postrzelal jeszcze do kosza, caly czas w samych kapielowkach, podczas gdy ja mialam juz sweter narzucony na sukienke. Dopiero w domu przebral sie w cos suchego i modle sie zeby nie skonczylo sie przeziebieniem, jak rok temu zreszta... I tak zakonczyl sie ostatni dzien odpowiednio VI i VII klasy. W przyszlym roku oba Potworki beda chwilowo razem w gimnazjum, a pozniej witamy sie z liceum. :D

Pierwszy dzien wakacji zaczal sie o rozsadnej porze (wydaje mi sie), z kilku powodow. Po pierwsze, wakacje wakacjami, ale nie chce ich w polowie przespac. Po drugie, Bi wspomniala ze chcialaby biegac i podchwycilam ten pomysl. Tyle, ze latem lepiej jest uprawiac sport z rana, zanim zrobi sie koszmarnie goraco. Starsza gdyby mogla, wstawalaby o 7 i od razu wylatywala z domu, ale ja uznalam ze nastawie budzik na 8, potem umyje zeby, napije sie i troche ogarne, bo niestety ze mnie typowa "sowa" i ile bym nie spala, rano przez dluzsza chwile jestem nieprzytomna. Celem bylo wyjsc z domu o 8:30 i udalo sie z lekkim tylko poslizgiem. ;) Jako realistka, cudow sie nie spodziewalam i ich nie dostalam. Jestem kompletnie bez formy, ale jak ostatnio stanelam na wage i zobaczylam 65 kg, stwierdzilam, ze tak byc nie moze. Cale zycie bylam chudzina i wazylam okolo 50-52 kg (przy wzroscie 170cm). Po urodzeniu dzieci waga zaczela pomalutku isc w gore, ale tak naprawde dopiero po przekroczeniu 40stki zauwazylam, ze przestala cyklicznie spadac. Wczesniej latem zawsze troche spadla bo czlowiek wiecej sie ruszal, ale jakis czas temu zauwazylam, ze czuje brzuch przy pochylaniu sie, czego wczesniej nie bylo i ogolnie szybciej dostaje zadyszki. Zobaczymy ile przy tych porannych biegach wytrwam, bo od zawsze mialam problem z kolanami, a bieganie je niestety mocno obciaza. Tak czy siak, udalo mi sie dotruchtac do konca naszej ulicy, a potem kawalek biec spowrotem, gdzie opadajacy lekko teren pomagal. Potem szlam szybkim marszem, pod naszym domem stanelam poczekac az zlapie oddech, po czym znow kawalek podbieglam do Bi, ktora w tym czasie dobiegla do przeciwnego konca naszej ulicy, wrocila i przebiegla ten odcinek ponownie. :D No coz, mowia pierwsze sliwki robaczywki, a lapanie formy jest niestety trudne i bolesne, szczegolnie w wieku 44 lat... Po powrocie prysznice choc przyznam, ze nawet jakos strasznie sie nie spocilam, bo zadyszka przeszkadzala w dluzszym biegu. ;) Zjedlismy sniadanie i trzeba bylo zasiasc do ogloszen o prace. Troche w nie popatrzylam, po czym wyciagnelismy z szopki rowery i pojechalismy do urzedu miasta, bo w czerwcu rejestruje sie tu psy. Niestety, odkad Maya nam kilka lat temu uciekla, maja ja na radarze i nie zarejstrowanie jej grozi mandatem. Poniewaz to nie zadna fortuna ($8 za "wyczyszczonego" psa), wiec placimy dla swietego spokoju. Pojechalismy na naszych jednosladach, a wybralam akurat ten dzien, bo byl ostatnim kiedy mozna bylo tam dojechac rowerem. Obok urzedu miasta trwa budowa nowego high school. Juz rok temu zamkneli caly teren, ale na rok szkolny otworzyli chodnik naokolo placu budowy, zeby mlodziez z przylegajacych osiedli mogla dotrzec do szkoly pieszo lub rowerami. Budowa samej szkoly jest juz ukonczona, teraz trwaja tylko prace wykonczeniowe w srodku, a na zewnatrz podjazdy, chodniki i parking. Mogliby zostawic ten chodnik otwarty, ale rownoczesnie latem ma sie zaczac wyburzanie starej szkoly, wiec dla bezpieczenstwa chca odgrodzic calutki teren wokol nowego i starego budynku. W urzedzie zeszlo nam moze 10 minut, a ze po drugiej stronie ulicy jest biblioteka, wiec zaszlismy oddac ksiazki i plyty. Wkurzylam sie, bo zanim wszystko wrzucilam do wlotu, kontrolnie sprawdzilam i w pudelku od gry wypozyczonej przez Kokusia... nie bylo dysku! :O Kurde, gra powinna byla byc oddana ze 3 tygodnie wczesniej, Mlodszy sam przypomnial sobie ze musi ja w koncu odniesc i co? I nie pamieta o dysku; o wszystkim wiecznie musze myslec ja! :/ Skoro juz tam bylismy, to Potworki chwycily stos filmow, a Nik kolejna gre i wrocilismy. Po powrocie znow siadlam troche do ofert, a potem przyszedl czas na lunch. Ogolnie Bi stwierdzila, ze dzien jej sie dluzy, a Nik ze wakacje sa bez sensu, bo bez obowiazkow czuje sie bezuzyteczny. Jak na matke przystalo, poradzilam zeby zabral sie za to tornado w pokoju, ale jakos nie mial ochoty. :D Wrocil do domu M. i zabral dzieciaki do sklepu z elektronika, bo wyczail jakas promocje na sluchawki bezprzewodowe Apple, a jego akurat niedawno wyzionely ducha. Kiedy wrocili, zaproponowalam Potworkom zeby zrobic ponownie rundke do biblioteki, bo nie dawala mi spokoju ta nieoddana gra, a kolejnego dnia musialabym juz brac auto. Nik to wiedzialam, ze bedzie chcial, ale Bi spodziewalam sie, ze raczej odmowi. Niespodziewanie jednak chciala, wiec znow przejechalismy sie w trojke. Oddalismy gre, a Potworki zgarnely tym razem po ksiazce. ;) Kiedy wrocilismy, dzieciaki porzucaly chwilke do kosza, a potem Bi uprosila zebym zagrala z nia w badmintona.

Malo kiedy zdarza sie zeby grali razem

Dlugo jednak to nie trwalo, bo po porannym biegu, a potem dwukrotnej jezdzie na rowerze, solidnie dokuczaly mi nogi. Wieczorem mlodziez oczywiscie ociagala sie przed pojsciem do spania, choc Bi, szydelkujac, ziewala raz za razem. ;) Polozylam sie troche pozniej niz bym chciala, a Kokusia ponownie zastalam tak:

Nintendo w lozku, pudelko z dyskami pod brzuchem, sluchawka w uchu. Nie mowiac juz o nadal zapalonym swietle...

W poniedzialek po poludniu przyszlo swiadectwo Kokusia, ale Bi nie. To dla mnie nowosc, ze konczy sie rok szkolny, a raportu brak. W kazdym razie, u Kokusia nie ma sie do czego przyczepic. Ze wszystkich kategorii i wszystkich przedmiotow ma "M", czyli material opanowany zadowalajaco. Na szczescie od nastepnego roku bedzie juz mial normalne oceny, bo "meets" to ciezko okreslic czy byloby to "A" czy "B".


Moze tym razem uda mi sie to podczepic tak, zeby cos sie dalo odczytac ;)

Ze sztuki, z trzech zagadnien dostal za to "E", czyli artystycznie przekracza poziom VI klasy. Ciekawe, bo w domu Mlodszy zupelnie nie wykazuje kreatywnosci czy zdolnosci manualnych, ani wrecz checi do tego rodzaju prac, ale co tam. ;)

W srode rano nie moglam sie dobudzic. Jak pisalam wczesniej, we wtorek stracilam poczucie czasu i polozylam sie pozno, a w nocy M. nie mogl sie dowolac Oreo i lazil od jednych drzwi do drugich, nawolujac. Az mialam ochote wrzasnac zeby zostawil juz tego kota i jechal. :D Moja sypialnia jest nad garazem, wiec slyszalam jak potem wyjezdzal i najwyrazniej zobaczyl Oreo gdzies w krzakach, bo wysiadl z auta i zaczal ja znow wolac. Pozniej trzasnely drzwi na dole, wiec wiedzialam, ze przyniosl cholernego kiciula do chalupy. :D Solidnie sie juz jednak rozbudzilam i ciezko bylo ponownie zasnac... Rano wiec wylaczylam budzik o 8 i przysnelam do 8:24. Potem jednak dzielnie zwloklam sie z wyra, umylam zeby, wcisnelam w spodenki oraz koszulke i wyszlam z corka pobiegac. Musze przyznac, ze poprzedniego dnia chyba na poczatek pobieglam za szybko i predzej stracilam dech. We wtorek bieglam spokojniej, bo i miesnie protestowaly i w rezulatacie udalo mi sie lepiej kontrolowac oddech, wiec dluzej bylam w stanie biec, a krocej szlam. Choc nadal to tylko dwie dlugosci z hakiem naszej ulicy. ;) Po powrocie do domu odswiezyc sie i zjesc sniadanie, a Potworki chcialy ogladac film. Tym razem wybrali Indiana Jones, bo jakos sobie uswiadomilismy, ze nigdy nie widzieli zadnej czesci. ;) Pozniej laba sie skonczyla, bo trzeba bylo ogarnac podlogi na gorze. Przez ostatnie miesiace Potworki sie rozleniwily, bo skoro bylam w domu, sama ogarnialam porzadki, ale skoro zaczely sie wakacje, to moga sami sprzatac swoje pokoje. Ponownie w szoku bylam, ze woda w odkurzaczu byla az zolta od pylkow. Na szczescie sezon na az tyle tego w powietrzu, pomalu sie konczy. Po sprzataniu przyszla pora na obiad i dla mnie usiasc do ofert pracy, a dla Potworkow na cokolwiek mieli ochote. Z roboty dojechal malzonek, ogarnialismy to i owo, a potem... nawiazala sie konwersacja, ktora szybko eskalowala, bowiem przypomnialam dzieciakom, ze jest sroda, a wiec trening i... Bi oczywiscie zaczela protestowac, ze dopiero zaczely sie wakacje i ona chce sie zrelaksowac i pojedzie w nastepnym tygodniu. Odpowiedzialam oczywiscie, zeby nie zaczynala, bo nie byli juz w poniedzialek, z racji ze Mlodszy byl na urodzinach. Co ciekawe, Nik stwierdzil, ze mu wsio ryba, moze jechac ale nie musi, za to corka wyklocala sie do oporu. Po chwili zmienila front i stwierdzila, ze ok, pojedzie, bo w srody ma tam jakas kolezanke, ale za to nie jedzie kolejnego dnia. Westchnelam ciezko, ze chyba jednak czas corke wypisac, bo nie mam ochoty sluchac awantury przed kazdym treningiem. Podchwycil to M. i przytaknal zeby wypisac ja "na miesiac". Popukalam sie w glowe, ze jak mam ich wypisac, to na cale wakacje bowiem po miesiacu wroca na dwa tygodnie, po czym wylecimy do Polski... W ten szybki sposob decyzja zostala podjeta i dzieciaki maja wolne od plywania na reszte lata. Spytalam Nika i choc stwierdzil ze on moze dalej plywac, to po chwili uznal, ze jak mamy jezdzic nad jezioro, to potem moze byc zbyt zmeczony na treningi. ;) Mam tez cicha nadzieje, ze po wakacjach przybedzie w grupach dzieci, bo narazie to porazka, kiedy w grupie Potworkow jest 3-4 (razem z nimi)... Poniewaz treningom powiedzielismy nie, malzonek chwycil za kosiarke, a ja zagralam z Kokusiem w badmintona. Dwa razy udalo sie chlopakowi zaczepic lotke o drzewo, ale na szczescie dosc mocno zawiewalo i za kazdym razem po chwili ja zdmuchnelo. Pozniej to juz szybkie prysznice i... Nik chcial obejrzec kolejny film, tym razem cos jak kreskowa wersje Spider Man'a. Zdziwilo mnie, ze chciala ja tez obejrzec Bi, ale ze M. poprosil tylko zeby wlaczyc w miare cicho, bo szedl spac, to puscilam im film i poszlam posiedziec na ganku.

O zmroku najklimatyczniej i zeby tylko nie bylo komarow...
 

Siedzialam i siedzialam, w koncu zrobilo sie zupelnie ciemno, pomimo swieczki ciely komarzydla, w dodatku caly czas przelatywalo mi przed twarza jakies robactwo i w koncu stwierdzilam, ze film powinien zaraz sie skonczyc, wiec poszlam do domu. A gdzie tam! Cholerstwo trwalo 2 godziny i 20 minut! :O Kiedy w koncu sie skonczylo, byla 22, wiec wyslalam juz Nika do lozka bez czytania.

Ponownie wieczorne widoki - telefon zakleszczony pod brzuchem, a gaszenie swiatla jest przereklamowane

W srode przyszlo wreszcie swiadectwo Bi. Podobnie jak u Nika, wlasciwie nie ma sie do czego przyczepic. Z prawie wszystkich przedmiotow ma wariacje "A". Tam minus, tu plus, ale "A". Przyjmijmy ze jest to nasza "5", bo tu mamy skale 5-stopniowa, a nie jak w Polsce 6-cio.

Swiadectwo
 

Czyli Bi ma "5" ze wszystkich przedmiotow, poza... matematyka. Ciezko powiedziec co poszlo nie tak, bo panna sobie wyraznie w tym roku nie poradzila na zaawansowanej matmie, ale slyszalam jak rozmawialy z kolezanka o nauczycielce i tamta tez narzekala, ze jej nie lubi i kobieta nie potrafi uczyc. Zobaczymy co bedzie w nastepnym roku, kiedy Starsza bedzie i na zwyklej matematyce i z inna nauczycielka. Ogolnie jednak jestem z jej wynikow bardzo zadowolona, szczegolnie ze widzialam, ze faktycznie sie przykladala i zalezalo jej na jak najlepszych stopniach. Oceny sa wiec jak najbardziej zasluzone. :)

W czwartek rano ponownie pobudka i poranne biegi. Trzeci dzien, wiec wiadomo ze zadnej roznicy nie bylo i dlugo nie bedzie. ;) Po powrocie umyc sie, zrobic sniadanie dzieciakom i sobie, po czym zabralam sie za gulasz. Poznym rankiem planowalam zabrac Potworki do klubu nad jezioro, wiec chcialam miec gotowy obiad. Zeszlo mi troche dluzej niz przewidywalam, bo mieso uparcie nie chcialo zmieknac, wiec dotarlismy dopiero przed 12. Na szczescie, choc na plazy juz bylo sporo ludzi, to nie byly to w zadnym wypadku tlumy. Zabralismy ze soba sasiadki, bo dzieciaki marudzily ze chcialyby jechac z jakimis kolegami. Panny kolejnego dnia wylatywaly na 3 tygodnie do Indii, wiec byla akurat okazja na pozegnanie. Niestety, Nik postanowil marudzic i choc zwykle fajnie sie dogadywal z mlodsza, teraz jeczal, docinal dziewczynom (tak niby polzartem, ale jednak) i poczatkowo nie chcial zupelnie sie bawic. Trzy panny natychmiast ruszyly do wody i poplynely do pomostu zeby z niego skakac, Mlodszy siedzial na kocu i smecil, ze nie ma jakiegos swojego kolegi. :/

Bi odbija sie od pomostu
 

W ktoryms momencie nawet wyciagnal moj telefon i zaczal grac, choc szybko to ukrocilam. Pozniej niespodziewanie wpadl na kumpla ze szkoly, ale pochodzili tylko niemrawo z brzegu, probowali puszczac kaczki, az kolega gdzies poszedl. Nie wiem czy to taki wiek?

To ten ciemnoskory i tak, chlopak ma 12 lat. Jest nie tylko o ponad glowe wyzszy od Kokusia, ale tez sporo ode mnie :D
 

Chyba nie do konca, bo widzialam kilkunastu innych chlopcow w podobnym, ktorzy szaleli w wodzie. Ostatecznie spedzilismy tam 3 godziny i dopiero ostatnia Nik naprawde wykorzystal. Moze musial sie rozruszac, nie wiem... Wreszcie sie zamoczyl i skakal z dziewczynami do wody z pomostu. Pozniej wzieli pileczke i grali w jakas gre na punkty, gdzie jedna osoba rzuca, a reszta stoi w kupie i probuje ja zlapac.

Najmlodsza i najmniejsza na plecach siostry, wiec wydaje sie najwyzsza. :D A Nikowe ramiona dalej byly czerwone i obolale, wiec czas na plazy spedzil w koszulce
 

Jak juz cala czworka zaczeli sie bawic, to oczywiscie ciezko bylo ich wyciagnac z wody. Zanim wszyscy sie ogarneli i pozbierali swoje rzeczy, minely wlasnie 3 godziny nad jeziorem. Odstawilismy dziewczyny i wrocilismy do chalupy, gdzie podwojnie cieszylam sie, ze mam juz obiad. Potworki byly glodne, bo planowaly kupic sobie cos z kolezankami w sklepiku, ale okazal sie zamkniety. Na szczescie mialam cala torbe przekasek, ale to jednak nie to samo. Z pracy wrocil M., wiec kazde opowiedzialo o swoim dniu, a potem napisala do mnie sasiadka, czy przyszlabym to pokaze mi ktore kwiatki i jak podlewac. Bi chciala jeszcze raz zobaczyc kolezanke, wiec ruszylysmy w droge, ale ledwie wyszlysmy na chodnik, a zatrzymal nas sasiad, mowiac ze przy wjezdzie na osiedle grasuje wielgachny niedzwiedz i wywalil komus smietnik. Stwierdzilysmy, ze lepiej wezmiemy auto, bo niewiadomo w ktora strone pozniej pojdzie. ;) Zanim jednak pojechalysmy do sasiadow, ruszylysmy w przeciwnym kierunku, zeby obejrzec sobie misia. No faktycznie, ogromna bestia... :O

Jakie wielkie bylo bydle, najlepiej widac wzgledem samochodu obok
 

U sasiadki okazalo sie, ze sprawa jest skomplikowana, bo mialy byc tylko jakies ogrodowe kwiatki, a tymczasem doszly tez domowe. Nie byloby problemu, tyle ze sasiedzi maja nie tylko cyfrowy kod do drzwi, ale jeszcze alarm. :O Sasiadka musiala pokazac mi co jak otwierac i (dez)aktywowac. ;) Na zewnatrz tez nie bedzie to takie proste, bo myslalam, ze chwyce weza i szybko wszystko poleje, tymczasem do wszystkich kurkow maja popodlaczane zraszacze i musialabym je odlaczac i potem od nowa ustawiac. W rezultacie pozostaje mi bieganie z konewka... :/ To akurat az tak bardzo mi nie przeszkadza. Bardziej martwie sie, ze niechcacy wlacze alarm. :D Wrocilysmy z Bi do domu i okazalo sie, ze ominela nas "zabawa". Otoz pan niedzwiedz szedl sobie nasza ulica i wywalal wszystkie smietniki po drodze, bo akurat byl dzien wystawiania kublow. :D Sasiedzi trabili, krzyczeli, pies szczekal, Nik chwycil za gwizdek i... nic. Misiek powywalal wszystkie smietniki po drodze (na szczescie my naszego jeszcze nie wystawilismy) i poszedl na nastepne osiedle. Reszta wieczora uplynela juz bez wiekszych sensacji. ;)

Piatkowy poranek to oczywiscie ponownie pobudka o 8 i po lekkim dobudzeniu sie, bieg z Bi. Niestety, nie wiem czy to normalny kryzys czwartego dnia, czy cos w powietrzu bo bylo duszno, a na popoludnie zapowiadali burze, wiec cisnienie pewnie szalalo... Strasznie zle mi sie bieglo. Nie to, ze nogi bolaly (choc oczywiscie protestowaly), nie ze mialam (jak zwykle) zadyszke, ale po prostu bylam jakas taka detka, kompletnie bez energii... Jakos przemeczylam ten moj odcinek, choc duzo wiecej szlam niz bieglam... :/ Po powrocie jak zwykle szybkie odswiezenie sie i sniadanie, a potem siadlam troche do szukania pracy, zanim musialam jechac na zakupy. Dzieciaki zabraly sie ze mna i najpierw zajechalismy na basen, zamrozic ich czlonkostwo w druzynie. Nastepnie pojechalismy do sklepu z elektronika, bowiem Bi zapragnela wydac sporo ze swojej kasiory i kupic Fitbit i to jeden z najnowszych, bo chciala zeby koniecznie byl wodoodporny. Pogoda miala wygladac nieco inaczej, bo choc bylo duszno, dopiero na popoludnie zapowiadali burze. Tymczasm jak tylko wyjechalismy z basenu, w oddali zauwazylismy ciemne chmury. Zanim dojechalismy do sklepu, juz kropilo, kiedy wyszlismy lalo jak z cebra. A mielismy do zaliczenia jeszcze supermarket. :O Przez parking musielismy wiec leciec biegiem. Mialam nadzieje, ze w czasie robienia zakupow przestanie, ale gdzie tam. Padalo troche mniej, ale nadal. Tak samo w drodze powrotnej. Kiedy sie w koncu uspokoilo? Jak siedzielismy juz spokojnie w domu, a torby dawno byly rozpakowane. Jeszcze rano myslalam, ze moze po zakupach i obiedzie wezme Potworki znowu nad jezioro, ale szybko zrezygnowalam. Caly dzien naprzemian nachodzily ciemne chmury, potem lekko sie przejasnialo, znowu chmurzylo, itd. W dodatku na popoludnie zapowiadano burze, a na hamerykanckich plazach i basenach maja glupia zasade, ze jak ratownicy uslysza gdzies w oddali grzmot, kaza wszystkim wyjsc z wody, nawet jesli nad plaza nadal swieci slonce. Juz kiedys tak bylismy na basenie, kiedy trzymali nas pol godziny, a ledwie dzieciaki znow weszly do wody, po kilku minutach zagrzmialo ponownie. Znow odczekalismy pol godziny, po czym... tylko ludzie wskoczyli do basenu, a rozlegl sie kolejny grzmot! Wtedy zamkneli basen kompletnie. Nie chcialam placic dzieciakom za wstep do klubu i miec podobne przygody. ;) Oczywiscie ostatecznie zagrzmialo tylko kilka razy po godzinie 20... :D Zaczelo jednak przelotnie kropic, wiec w sumie i tak pogoda nie zachecala do siedzenia nad woda. Za to, w przerwie miedzy deszczami, stoimy sobie z M. (ktory w miedzyczasie wrocil do domu) i patrzymy, a Oreo wlazi do warzywnika, po czym... wali tam kupsko! :O Ozesztokurnajegomac!!! Malzonek, ktorego ogolnie bardzo latwo jest obrzydzic, stwierdzil od razu ze on tych warzyw jesc nie bedzie, bo niewiadomo ile kot juz sie tam zalatwia. Ja podchodze to tego rozsadniej, bowiem jestem teraz w domu, wiec co chwila wychodze sobie popatrzec na ogrod. Bi dzien wczesniej siedziala na tarasie wiekszosc popoludnia i nic nie zauwazyla. Jest nadzieja, ze to pierwszy raz. Oczywiscie kombinujemy teraz jak ten warzywnik ogrodzic. W szopce mialam tyczki (dla ogorkow), mamy tez siatke, ktora chcialam przykryc truskawki, bo cos mi je zjada zanim dojrzeja. Malzonek chcial sie za to zabrac, ale przy takiej wilgotnosci komary byly w siodmym niebie, wiec szybko uciekl. Ja za to zauwazylam z bliska, ze ogorki to juz mi sie rowno ploza po ogrodzie. Chwycilam wiec za dodatkowe tyczki i podwiazalam niesforne warzywka. W polowie podczepiania deszcz lunal az milo, ale zaparlam sie, ze skoncze. ;) Reszta popoludnia i wieczor minela juz bardziej relaksujaco. Ja siadlam sobie na ganku, Nik zaszyl sie w pokoju, a Bi z tata cofneli sobie mecz Niemcy:Szkocja. Dolaczylam do nich dopiero na sama koncowke, bo jakos zupelnie nie mialam na pilke ochoty.

Milego weekendu!

2 komentarze:

  1. Idealny kamuflaż, zauważyłam ją tylko przez ten jaśniejszy punkcik nad parapetem :D

    Brawa dla Bi za inicjatywę. Nawet jeśli potrwa tylko miesiąc, to i tak się chwali, że wpadły na taki pomysł. Piękne te samochody, choć osobiście wolę na nie patrzeć i podziwiać, ale niekoniecznie chciałabym się do nich przesiąść z naszego autka :)

    Ale macie fajnie z tymi wakacjami, my odliczamy ostatnie dni. No i podziwiam za to jeżdżenie, żeby sprawić każdemu przyjemność i zamówić to co chciał – nawet nie swoim dzieciom.

    Gratulacje dla dzieciaków za oceny!!!

    Przyznam, że bałabym się biegać u Was, wiedząc, że mogę spotkać takiego misia. No chyba, że byłaby to dodatkowa motywacja do intensywniejszego treningu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedzwiedz wielki jak bawol. Ogromny! Mam nadzieje, ze spokojny i poza pojemnikami na smieci nie interesuje sie niczym innym, a szczegolnie ludzmi. Bo wiadomo, ze nawet tak wielka gora miesa i tluszczu potarfi calkiem szybko i zwinnie biegac. I dogonic!
    Swiadectwa szkolne bardzo ladne, dobrze sie wam dzieci ucza. Gratulacje.
    Antique car shows to od zawsze moje ulubione imprezy, na ktore uwielbiam jezdzic. Kupilabym sobie kilka takich starych/odnowionych samochodow, cabrioleta i calkiem pokryty dachem. Ze 2-3 co najmniej! Wielka frajda, gdy mozna sobie przynajmniej na nie z bliska popatrzec.

    OdpowiedzUsuń