W koncu i my bedziemy mogli pocieszyc sie dlugim, majowym weekendem. Chociaz w Polsce nie macie nam co zazdroscic, bo za tydzien u Was znow swieto. ;)
W piatek wieczorem jak zwykle znajome widoki, tym razem za sprawa obydwojga dzieciakow. :D
Sobota, 18 maja, oznaczala, juz tradycyjnie M. w pracy, a Potworkow i mnie spiacych do oporu. ;) Nastawilam sobie budzik na 9, ale jakims cudem obudzilam sie przed nim. "Zaleta" poszukiwania pracy i stresu jest to, ze jak juz sie przebudzilam, to za moment mialam milion mysli na minute i chocbym chciala, nie dalabym rady juz zasnac... Polezalam chwile w lozku, a kiedy wstalam, okazalo sie ze dzieciaki juz nie spia. Bi zjadla sniadanie, ale Kokusia nie moglam namowic. W koncu zjadl o... 10:30. :O
Malzonek po pracy pojechal do takiego miejsca w naszej miejscowosci, gdzie mieszkancy moga sobie za darmo wziac kompost, ktory robia tam z lisci. Nie wiem ile takie cos moze miec skladnikow odzywczych, ale stwierdzilam, ze przyda sie chociaz do spulchnienia naszej warzywnikowej gleby. Niestety, widzialam wczesniej na Fejsie, ze ludzie skarza sie, ze ciagle go brakuje. I faktycznie, M. przyjechal, a tam pusto. Pojechal tez do ogrodniczego, gdzie bylam dzien wczesniej (mimo ze mowilam mu, ze kompostu nie widzialam), bo "moze zle popatrzylam". Serio, czasem zastanawiam sie czy bycie ciagle traktowana jak totalna blondynka, jest podstawa do rozwodu... ;) Oczywiscie kompostu nie dostal (a nie mowilam?!), wiec wrocil wkurzony, zajezdzajac jeszcze tylko po drodze po sushi. Zasiedlismy do lunchu, to znaczy M., ja oraz Bi, bo przeciez Nik dopiero co skonczyl sniadanie i nie byl glodny.
Po zjedzeniu malzonek polozyl sie na drzemke, a ja uprzatnelam kuchnie, zmienilam nasza posciel, po czym stwierdzilam, ze mam sporo czasu. Postanowilam zabrac sie wiec za to, co odkladalam juz jakis czas, bo po prostu straszliwie mi sie nie chcialo, mianowicie sprzatanie frontowego ganka. Jesli chodzi o pajeczyny i zdechle zuczki, to i tak narazie nie wygladal zle, bo to poczatek sezonu, ale balustrada od zeszlego roku pokryla sie warstwa glonow i nie wiem czego jeszcze. Najchetniej wzielabym maszynke do czyszczenia pod cisnieniem, ale nie bylam pewna gdzie M. ja trzyma, ani jak jej uzywac, a nie chcialam budzic spiacego krolewicza. Nalalam wiec wody w wiaderko, chlapnelam plynu do czyszczenia i zabralam sie za to metoda kamienia lupanego. :D Wyszorowalam balustrade, po czym stwierdzilam, ze dobrze by bylo ja wyplukac, bo balam sie, ze od plynu moze byc mniej sliska i latwiej bedzie sie do niej przyklejal syf. Nie mialam ochoty znow robic tego szmatka, wiec Bi przyciagnela mi weza ogrodowego i splukalam ja bez problemu.
Jak juz mialam tam zrodlo wody, to znioslam na kostke wycieraczke oraz stolik i pod najmocniejszym cisnieniem wody spryskalam te pare pajeczyn oraz zdechlych robaczkow. Z tymi pierwszymi nie do konca wyszlo, bo okazuje sie, ze pajeczyny tylko zawisly ociekajac woda i jednak najlepiej zebrac je miotla. ;) Splukalam tez stolik, otrzepalam wycieraczke i przeplukalam tez czesciowo chodnik. Przed samymi schodkami jest lekkie zaglebienie, ale kiedy M. rok temu to czyscil i potem zasypywal specjalnym piaskiem, nie chcialo mu sie wyciagac kostek i podsypywac zeby siedzialy wyzej. Teraz za to placimy, bo przy kazdym deszczu robi sie tam kaluza, a przez to ze szpary zasypane sa tym piaskiem, woda stoi tam duzo dluzej niz normalnie, bo wolniej wsiaka. Oznacza to, ze w tym miejscu, po roku, kostka pokryla sie warstewka zaschnietego szlamu. Mniej wiecej udalo mi sie go splukac, ale nadal nie wyglada to idealnie. :/ Skonczylam i pozostalo troche odsapnac zanim trzeba bylo jechac do kosciola. Po mszy podjechalismy ponownie do ogrodniczego, niestety filii tego samego sklepu co poprzednio i tu rowniez kompostu niet. Malzonek stwierdzil, ze kolejnego dnia pojedzie do innego i miejmy nadzieje, ze dostanie co trzeba. Po powrocie do domu, Nik oczywiscie chcial zagrac w kosza, ale mialam buty na obcasie, co prawda takie bardziej koturny niz szpilki, nie mniej nie chcialam ryzykowac zwichniecia kostki. Dopiero co przestal mnie bolec stluczony palec, nie potrzeba mi kolejnej kontuzji. :D
W czasie kiedy nas nie bylo, ganek przesechl do konca, wiec przynioslysmy z Bi wycieraczke, stolik oraz nasze hamako - krzeselko, ktore przezimowalo w piwnicy.
Oczywiscie kto pierwszy tam zasiadl? Bi rzecz jasna! Normalnie pewnie bym sie wyklocala o ulubiona miejscowke, ale tego dnia i tak chcialam upiec ciasto na przyjazd taty. Szybko machnelam placek z jablkami bo kilka bylo lekko pomarszczonych, wzielam prysznic i reszte wieczoru spedzilam juz na relaksie. ;)
W niedziele dluzsze spanie mi nie do konca wyszlo, bo najpierw o swicie darly sie ptaszydla (a spalam przy uchylonym oknie) i rabal w cos dzieciol. Mam nadzieje, ze nie w chalupe. :/ Udalo mi sie ponownie przysnac, ale krotko po 7 Oreo zaczela lazenie od pokoju do pokoju i swoje wrzaski. Zwloklam sie wiec i wypuscilam upierdliwego kotka.
Zastanawialam sie czy jest jeszcze sens sie klasc, ale postanowilam sprobowac zasnac. Udalo sie, co z jednej strony bylo dobre, ale z drugiej, kiedy o 8:45 zadzwonil budzik, nie wiedzialam jak sie nazywam. Zanim sie dobudzilam i odlezalam swoje gapiac sie w telefon, zrobila sie prawie 10. Kiedy jednak wstalam, okazalo sie, ze Nik dopiero sie przebudzal. :O Niestety, gdy zszedl na sniadanie, oznajmil, ze... boli go gardlo. Suuuper... Pogoda w miare ladna, w zeszlym tygodniu poza poniedzialkiem nie byl nawet na basenie, wiec nie mial gdzie zmarznac, a tu prosze. I to piec dni przed planowanym kempingiem! Na poczatku mialam nadzieje, ze przez noc po prostu mu zaschlo, ale niestety. Ani picie, ani nawet cukierki na gardlo, nie pomagaly. :( Kiedy juz zjadlam sniadanie, umylam sie i wypilam obowiazkowa kawe, poszlysmy z Bi do jej pokoju zeby zaczac oklejac tasma to, co trzeba ochronic przed przypadkowym popackaniem farba. Niestety, u niej oznacza to framuge drzwi, framuge szafy, ramy obu okien, kaloryfer oraz listwy przypodlogowe. :O Wiedzialam, ze tego dnia nie bedziemy malowac, ale ze samo oklejanie zajmie nam wieki, stwierdzilam, ze trzeba choc ruszyc z tym obiecanym remontem. Od urodzin panny minely prawie 3 tygodnie, a my nawet nie zaczelismy. Jak to bywa, oklejanie dosc szybko porzucilysmy na rzecz przemeblowania, bo Bi chciala tez zmienic ustawienie mebli. Szczerze, to nie wiem co to za frajda. Nasza sypialnia oraz pokoj Nika maja nadal ustawienie z poczatkowego urzadzania pokoi. A Bi u siebie meble przestawiala juz dobrych kilka razy, bo nowy uklad nudzi jej sie po kilku miesiacach. W kazdym razie, pomoglam jej poprzesuwac je wedlug nowego pomyslu i zobaczymy jak dlugo przy nim wytrwa. ;)
Ledwie skonczylysmy i zaczelysmy wnosic do pokoju wszystkie pierdolki, ktore nam przeszkadzaly w przemeblowaniu, a przyjechal moj tata. Na tym wiec moja rola sie skonczyla, ale Bi spedzila spora czesc popoludnia organizujac swoja przestrzen. Dziadek posiedzial jak zwykle przy obiedzie, deserze i kawie, a na koniec obejrzal nawet druga polowe meczu. W miedzyczasie przyjechal M., ktory tym razem dostal i ziemie i kompost. Jak to on jednak, nie slucha mnie, robi po swojemu, a potem zrzedzi. Tak jak nie chce mu sie kosic, wiec wscieka sie ze niepotrzebny mu dom z ogrodem, tak teraz pulta sie, ze nie ma sensu wydawac kasy na te ziemie i kompost, bo potem mamy garstke pomidorow i gdzie tu sens. I nie da sobie przetlumaczyc, ze tylko rok temu w warzywniku panowal jakis straszny pomor i praktycznie nic nie roslo, a we wczesniejszych latach przeciez nieraz nie wiedzialam jak to wszystko przerobic. Nie mowiac juz o tym, ze dla mnie to po prostu radosc i satysfakcja patrzec jak cos sadze, dbam, chodze przy tym i potem to rodzi dla mnie plony. A juz na narzekanie na zbyt mala ilosc pomidorow, rece mi opadly. Ani ja bowiem, ani Nik za nimi nie przepadamy. Bi lubi tylko ta malutka odmiane. To na prosbe M. sadze wiecej niz dwa krzaczki. Kiedy mielismy wiecej plonow, pomidory lezaly w lodowce i malzonek ich nie jadl, a potem wsciekal sie ze gnija i trzeba wyrzucic! Zamiast jednak sie cieszyc, ze rok temu slabo obrodzily, teraz miota sie, ze bez sensu! :/ W dodatku, narzeka ze tyle kasy wydal, a mnie nie slucha. Mowie kup 3 wory ziemi ogrodowej i trzy kompostu. Kupil po... piec. :O W kazdym razie, moj tata dosiedzial do konca meczu, a potem pojechal do siebie, a my zabralismy sie za warzywnik. Co prawda powiedzialam M., ze sama sobie poradze, ale oznajmil jak zwykle, ze "nie dam rady". :O Oczywiscie, co meska sila, to meska i kiedy przekopywalismy ziemie, ja zrobilam dwa rzadki, a on w tym samym czasie piec, ale powiedzialam, ze przeciez to nie wyscig i po prostu zamiast kopac 15 minut, zajeloby mi to godzine, bo pewnie musialabym tez odpoczac. Ale dalabym rade? Oczywiscie. Tutaj ponownie musialam wysluchac marudzenia, ze tyyyle roboty na te pare warzywek, a na koniec zirytowal mnie juz kompletnie, bo powtarza "madrosci" mojego tescia. Juz pare razy wspominalam, ze dla M. wszystko co mowia rodzice to jest swietosc i jak sie na czyms nie zna, to jak oni cos powiedza, to to musi byc prawda. Tymczasem moj tesc w zyciu nie zajmowal sie ogrodem tylko tesciowa (i jesli dobrze kojarze, to sadzila wylacznie kwiaty), poza tym niestety ma juz solidna skleroze (i 82 lata) i w dodatku jest typem, ktory na wszystkim sie zna i wszystko wie najlepiej, a tymczasem jest wrecz odwrotnie. Tym razem, jak zwykle, wiedzial ze gdzies dzwonia, ale nie wiedzial w ktorym kosciele i powiedzial malzonkowi, ze pomidory i ogorki nie moga rosnac obok siebie. Oczywiscie M. mi to powtorzyl tonem wyroczni, bo "jego tata gdzies to uslyszal i nas przestrzega i pewnie dlatego nam pomidory nie rosna". Z tymi pomidorami to juz w tym roku jakas obsesja. :O Kurde, nie jestem zadnym ekspertem, a warzywnik prowadze hobbistycznie, ale mam go tyle lat, ze troche doswiadczenia zdobylam, nie mowiac juz ze caly czas sprawdzam i doczytuje. Wiem wiec, ze pomidorow oraz ogorkow w hodowli komercyjnej nie trzyma sie razem, bo sa podatne na te same choroby. Natomiast w malych, przydomowych ogrodkach, jak najbardziej moga sobie rosnac obok siebie. No ale nie przetlumaczysz. Mam wrazenie, ze M. po prostu wszystko przeszkadza, a tu zapomnial juz jak bylo w poprzednich latach, gdzie warzywa rosly jak szalone i pamieta tylko zeszloroczny sezon, ktory byl tragiczny. Zeby jednak jasnie hrabia nie zrzedzil mi cale lato, dla swietego spokoju posadzilam ogorki oraz pomidory osobno, w czym z entuzjazmem pomogla mi Bi. Oba Potworki zawsze lubily pomagac przy sadzeniu, a tym razem, korzystajac z tego, ze brat z bolacym gardlem byl bez humoru, wykonala naprawde prawie polowe pracy. :)
Zla jestem tylko na siebie, bo jak zwykle zabralam sie za to za pozno. Nie dosc, ze mamy juz druga polowe maja, to jeszcze na wtorek, srode oraz czwartek zapowiadali solidne upaly. A te swiezo posadzone maluchy nie mialy jeszcze szansy sie porzadnie ukorzenic... No ale lepiej ze byly juz w ziemi, niz w doniczkach.
Jeszcze tylko musze posadzic groch w domu, bo w tym roku nie mam juz zamiaru nawet wysiewac go bezposrednio do gruntu, po ostatnich przygodach. Zrobilo sie pozne popoludnie, wiec reszte dnia spedzilismy juz na spokojnym relaksie. Ja z Bi scigalysmy sie kto pierwszy zajmie nasza ulubiona miejscowke na froncie. :D Wygralam, ale po pol godzinie zwolnilam miejsce zeby i corcia mogla tam posiedziec skoro tak lubi. ;)
Wieczorem to juz szykowanie na kolejne kilka dni szkoly dla dzieciakow i pracy dla M. I tylko ten bol gardla Nika martwil, choc jak to Mlodszy, tabletki possie z wielka laska, ale juz sola poplukac to nie. Niewiadomo w sumie jak mu pomoc.
Pierwsza polowa nocy minela spokojnie, ale druga... dajcie spokoj. Najpierw Maya zaczela szczekac przez sen. Pies, ktory normalnie nie daje glosu, przez sen ujadal jak doberman. Dziwne, ze samej siebie nie obudzila. No ale poszczeka i przestanie, tak? No nie, szczekala i szczekala i zanim w koncu przestalo jej sie snic cokolwiek to bylo, kompletnie sie rozbudzilam. Pozniej to juz klasyka. Kot miauczacy o 5:47, ptaszydla drace sie za oknem i dzieciol napierniczajacy gdzies blisko. Tym razem bylam pewna, ze to gdzies w sciane domu od strony naszej sypialni. :/ No nie pospi czlowiek... Bi wstala o swojej normalnej porze, ja jeszcze dolezalam, ale o spaniu nie bylo juz mowy. W koncu trzeba bylo opuscic wyrko i zbierac sie z corka. Miala farta, bo choc autobus przyjechal juz o 7:18, to akurat w tym momencie doszla na przystanek.
Wrocilam do domu, gdzie Nik juz wstal, niestety nadal z bolacym gardlem. Twierdzil, ze poza tym nic mu nie dolegalo, wiec puscilam go do szkoly, tym bardziej ze kontynuowali testy stanowe. Tym razem przyszla kolej na angielski. Zastanawialam sie tylko, czy przy bolacym gardle Mlodszy bedzie w stanie w ogole porzadnie sie skupic. :/ Tym razem to on mial pecha i autobus podjechal akurat jak doszlismy do ulicy, wiec musial wlaczyc bieg. Na szczescie dobiegl i nie musial czekac az pojazd zrobi koleczko. ;) Wrocilam do domu i zaczelam tradycyjne ogarnianie, pranie, po czym zabralam sie za obiad. W koncu teraz jestem kura domowa. ;) W przerwie wzielam Maye na spacer bo z ponurego ranka nagle zrobil sie piekny, sloneczny dzien.
Posiedzialam tez oczywiscie nad ofertami pracy, ale tym razem nic ciekawego nie znalazlam. Dzien zlecial szybko i ani sie obejrzalam, musialam jechac po Kokusia, bo M. wybral sie po pracy kupic pare rzeczy na kemping. Wrocilam z synem, nakarmilam towarzystwo i wrocil malzonek. Nik przyznal ze gardlo go boli troche mniej, ale za to puscilo mu sie z nosa. Na dodatek M. tez zaczal lekko chrypiec, wiec syn przywlokl jakies wirusisko. :/ Mimo, ze bylo 25 stopni, obawialam sie troche puszczac Kokusia na basen. Nie chcialam zeby go mocniej rozlozylo akurat na wyjazd. Oczywiscie kiedy wspomnialam o tym Bi, ta natychmiast oznajmila, ze sama nie jedzie. Poniewaz malzonek tez czul, ze go rozklada, wszyscy zostalismy w domu.
Do wyjazdu trzy dni, ale zaczelam pomalutku pierwsze przygotowania. Przetarlam wszystkie powierzchnie w przyczepie, bo pokryte byly kurzem po zimie i zoltym pylkiem, ktory obecnie pokrywa doslownie wszystko. Wyciagnelam ze schowka poduszki, nasze przescieradlo, itd. Pomalenku kazdego dnia i moze uda sie wszystko przygotowac na spokojnie, bez dzikiego biegu na ostatnia chwile. Tym bardziej, ze juz powiedzialam Bi, ze w tym roku pakuje sie sama (dam jej liste), bo tak wybrzydza z ciuchami, ze musi sobie wybrac co zalozy. Poniewaz kwiaty w doniczkach oraz warzywa zostaly posadzone, wiec teraz co wieczor czeka mnie tez bieganie w wezem ogrodowym. Narazie entuzjazm jeszcze jest; ciekawe na jak dlugo. ;) Poza tym znow scigalysmy sie ze Starsza kto pierwszy zajmie bujak na ganku (serio, chyba postawie tam drugie krzeslo), szczegolnie ze kupilam specjalna swiece, ktorej zapach mial odstraszac komary. W koncu rozsiadla sie tam Bi, ale twierdzila, ze nie jest pewna czy komarzydla atakowaly. Coz, trzeba bedzie ocenic ilosc ugryzien, choc latwo nie bedzie, bo po sadzeniu warzywnika w duszny, wilgotny dzien, obie jestesmy rowno pozarte. ;)
A na wieczor, w sumie bez zaskoczenia, i mnie zaczelo cos drapac w gardle. Na dodatek w srode mialam dostac okres. Nie ma jak byc przeziebionym i z kobiecymi dniami idealnie na wyjazd. :/
Po pieknym, niemal goracym poniedzialku, wtorek zaczal sie pochmurnie i zaskakujaco chlodno - 13 stopniami. Dzien zaczal sie od drobnego spiecia z corka. Bi popsul sie zamek w plecaku i albo sie nie zapina, albo pomalu sie rozchodzi i klapa wisi sobie luzno. Normalnie kupilabym jej nowy, ale ze zostaly dwa tygodnie do konca roku szkolnego, nie widze sensu, zreszta ona tez nie. Prosze jednak zeby jak najmniej pakowala, bo kiedy plecak nie jest przeladowany, zamek jakos sie trzyma. Niestety, Bi upiera sie zeby przynosic codziennie kilka folderow (mimo ze z nich nie korzysta), bo twierdzi ze rano nie ma czasu przepakowywac plecaka i ma w nim wszystko, co potrzebuje na dany dzien. Oczywiscie mowa o przepakowaniu przy szkolnej szafce, co jak dla mnie jest bzdura, bo Bi i tak zostawia w niej co rano bluze oraz sniadaniowke, wiec co za problem szybko wsunac kilka przygotowanych dzien wczesniej folderow? Zreszta, z tym "potrzebowaniem" wszystkiego tez nie bardzo jej wierze, bo bedac w szkole, w ktorej obecnie jest Nik, codziennie nosila wielki segregator i planer, twierdzac ze musi i ze nauczyciele kaza im to zawsze miec w plecaku. Tymczasem Mlodszy w ogole tego nie nosi, a kiedy o to zapytalam, odpowiedzial ze jest mu do niczego niepotrzebne i nikt nie sprawdza czy to ma. Okazuje sie wiec, ze Bi sama zdecydowala, ze chce taszczyc segregatory i niewiadomo co jeszcze. W tym roku, nie dosc ze ma caly zestaw folderow, to jeszcze po dwie wielkie ksiazki. Tego ranka bylo to samo - plecak zaladowany, a ona wpycha do niego kolejna ksiazke. Mowie zeby jedna zostawila. Nie, bo musi ja oddac do biblioteki. Okey, no to niech zostawi ta druga. Nie, bo nie bedzie miala co czytac. Mowie, ze na pewno znajdzie cos innego do zrobienia (maja w szkole specjalnie wydzielony czas na dokonczenie zadan, czytanie lub douczenie sie, w zaleznosci od potrzeby). Corka upiera sie oczywiscie, ze nic nie bedzie miala do zrobienia w czasie flex time (tak to sie nazywa) i muuusi miec ksiazke. W miedzyczasie szarpie sie z zamkiem, ktory rzecz jasna sie rozszedl. W koncu zostawila go jak byl, wiec wszystko siedzialo w srodku tylko na slowo honoru. Poniewaz ostatnio jej autobus przyjezdza bardzo wczesniej, wiec teraz zaczynam ja poganiac. Zmarnowala bowiem czas wpychajac ksiazke i szamoczac sie z zamkiem, a teraz chodzi sobie noga za noga, pomalu zawiazujac buty, mozolnie wkladajac bluze, wracajac jeszcze do kuchni nalac sobie wody zeby sie napic... W koncu nie wytrzymalam i wykrzyknelam zeby troche przyspieszyla, bo rusza sie jak mucha w smole. Na to moja "nastolatka" odburknela, ze nie musze sie od razu wkurzac, bo jej wszystko jedno czy zlapie autobus od razu, czy przy wyjezdzie z osiedla. Musialam pannicy wyjasnic, ze mam gdzies kiedy zlapie transport; chodzi mi tylko o to, zeby go w ogole zlapala! A w tej chwili krzaki oraz drzewa tak zarosly, ze z okna nie widze juz przystanku, wiec nie wiem nawet czy autobus juz podjechal, czy nie. Oczywiscie slimaczenie Bi zaowocowalo tym, ze autobus podjechal kiedy szla na przystanek, wiec musiala podbiec. No nic, troche ruchu jej nie zaszkodzi. ;) W domu Nik juz jadl sniadanie, ale przed wyjsciem zdazyl zawrocic mi jeszcze glowe praca domowa z matematyki. :O Dzien wczesniej nie pojechali na trening, wiec mial caaaly wieczor, ale pyta mnie o to, kiedy mamy 5 minut do wyjscia! Oszalec mozna! Na dodatek to zaawansowana matematyka, wiec praktycznie caly ten czas zajelo mi zeby samej zorientowac sie o co w tym chodzi. Na koniec tylko szybko wytlumaczylam mu mniej wiecej jak rozwiazac zadanie, ale czy zapamietal? Watpie... Kawaler odjechal, a ja pogadalam z sasiadka, ktora znow zjawila sie na przystanku, po czym wrocilam do chalupy i zabralam sie za domowe pierdoly. Poskladalam jedno pranie, wstawilam kolejne, a pozniej zmywarke, umylam kuchenke, podlalam kwiatki i tak krzatalam sie, az w koncu zaparzylam kawy i zasiadlam przed ogloszeniami o pracy. Z ponurego ranka nagle zrobil sie piekny dzien i temperatura po poludniu doszla do 30 stopni. Kiedy rano sie rozpogodzilo i zaczelo robic cieplej, szybko zabralam Maye na spacer, zanim bedzie za goraco. Niestety psiur znow mi zapieral sie i nie chcial isc, chociaz nawet nie dyszal, wiec naprawde nie wiem czasem o co jej chodzi... Po powrocie postanowilam jeszcze chwile skorzystac z pogody, umylam stol na tarasie, rozlozylam parasol i posiedzialam pod nim, czujac sie jak na wakacjach. ;)
Dlugo to nie potrwalo, bo trzeba bylo dokonczyc obiad, no i ogloszenia o prace wolaly. Posiedzialam tak do przyjazdu Starszej, po czym podalam jej obiad i zaraz przyjechaly chlopaki. Wszyscy zjedlismy, chwile przysiedlismy zeby ulozyc zarelko w zoladkach, po czym M. zabral sie za czyszczenie przyczepy (niestety, zostaly na niej odbarwienia, ktorych raczej sie juz nie domyje), a ja skorzystalam z tego, ze nad tylem ogrodu zapadl w koncu cien i spadla temperatura i popsikalam chwasciory, pozbieralam psie miny i podwiazalam piwonie, bo co roku kwiaty przygina jej az do ziemi. Boje sie ze rozkwitnie akurat w czasie naszego wyjazdu bo paczki ma juz spore, wiec na wszelki wypadek juz teraz wbilam wokol niej tyczki i przewiazalam je sznurkiem. Mam nadzieje, ze choc troche podtrzyma ciezkie kwiaty. Zauwazylam tez przy okazji, ze doslownie krok od piwoni, kielkuja... mieczyki! Niby trzeba im co roku wykopywac cebulki i nie zostawiac ich w ziemi, a w tym jednym miejscu wracaja juz trzeci rok. Mozliwe ze podziekowac za to nalezy wyjatkowo ostatnio lagodnym zimom. ;)
Akurat krazylam spocona i purpurowa na twarzy, kiedy Nik oznajmil ze chce jechac do biblioteki zeby wypozyczyc sobie upatrzona gre na dlugi weekend. Tylko prychnelam, ze jestem cala upocona i nie mam zamiaru pokazywac sie ludziom. ;) Na to syn stwierdzil, ze moze pojechac sam, na rowerze. Hmmm... trasa to w sumie doslownie kilka minut, glownie spokojnymi, osiedlowymi uliczkami, choc trzeba przeciac jedna bardziej ruchliwa, a potem chaotyczny parking pod high school. Osobiscie bym Mlodszego puscila, bo jezdzilismy juz tamtedy tyle razy, ze wie gdzie trzeba uwazac, ale znajac M., powiedzialam synowi zeby spytal tate. Ten jednak pozwolil tylko w towarzystwie siostry i troche Nikowi zajelo, zeby ja uprosic. Juz myslalam, ze skonczy sie przekupstwem. :D W koncu jednak pojechali i to byl kolejny krok ku niezaleznosci.
Az mi sie troche smutno zrobilo, bo wiadomo, pierwsze koty za ploty i od teraz pewnie czesciej beda chcieli jechac sobie tak samym, bez rodzicow. :( Lato to oczywiscie czas rozdarcia miedzy robota w chalupie, a ta w ogrodzie. Przypomnialam sobie, ze mialam umyc zlewy w gornych lazienkach, wiec wyruszylam tam, ale kiedy slonce na dobre zniknelo znad warzywnika, musialam wyjsc ponownie, zeby go podlac. Malzonek dalej szorowal przyczepe, a Oreo nadal miauczala stojac na schodkach i wyraznie domagala sie zeby ja wpuscic. Obawiam sie, ze kiedys, w czasie pakowania, wslizgnie sie do srodka i niechcacy wezmiemy ja ze soba na kemping. :D Potem to juz pora na prysznice i szykowanie na kolejny dzien.
Sroda zaczela sie znow wczesna pobudka. W nocy sie schlodzilo, choc 17 stopni o 6:30 rano, to tez nie zimnica. ;) Dzieciaki odpuscily sobie nawet bluzy. Autobus Bi, zgodnie z ostatnimi trendami, przyjechal juz o 7:17, kiedy panna dopiero doszla na chodnik. Oczywiscie musiala przejsc na przeciwna strone ulicy od przystanku i poczekac az ja zabierze wyjezdzajac z osiedla, ale przynajmniej miala towarzystwo bo jej kolezanka tez nie dojechala na czas. Wrocilam do Kokusia, ktory w koncu przyznal, ze troche mu lepiej. Mam podejrzenie, ze to jego "przeziebienie" to czesciowo alergia, bo dzien wczesniej zaczal narzekac tez na swedzace oczy, wiec wieczorem dalam mu tabletki na alergie. I prosze, rano lepiej, cos moze wiec byc na rzeczy. Panicz odjechal do szkoly na ostatni dzien testow stanowych, a ja wrocilam do domu. Szybka kawa i musialam lapac za odkurzacz i mopa. Tego dnia chcialam zrobic porzadek z podlogami na gorze, a ze znow mielismy miec 30 stopni, to wolalam zabrac sie za to jak najwczesniej, zanim chalupa sie nagrzeje. Pozniej tradycyjnie, jedno pranie poskladac, drugie wstawic i przerzucic pozniej do suszarki, uprzatnac naczynia, itd. Oczywiscie siadlam rowniez nad ofertami pracy, choc nic ciekawego nie znalazlam. Trzeba tez bylo zaczac pakowac pomalu przyczepe, bo skoro nie pracuje, chcialabym choc raz zrobic to na spokojnie, bez zadyszki. ;) Poniewaz jesienia mielismy przeciek, wiec materace z lozka pietrowego Potworkow byly w piwnicy. Na szczescie to taka lekka gabka, powleczona czyms przypominajacym aksamit, wiec niezbyt ciezkie, ale dlugie i nieporeczne. Wnioslam do przyczepy, nawloklam ochraniacze, ale wsadzenie ich na lozka to juz byla gimnastyka. Przyczepa zlozona, wiec malo miejsca i musialam sie przeciskac miedzy stolem, kuchenka, a lodowka. ;) Z rozpedu przynioslam tez spiwory dzieciakow, a nasze wywiesilam na tarasie, bo cala zime lezaly w piwnicy i chcialam je przewietrzyc. Nawloklam poszewki na poduszki i stwierdzilam, ze na dobra sprawe to moge zaczac przenosic ciuchy. Na 3 noce duzo tego nie trzeba, ale wiadomo ze zawsze musi byc cos na zapas oraz dlugie spodnie i bluza na wieczor. Bi miala mi przyszykowac to, co chce wziac, ale na szczescie Nik nadal nosi to, co mu przygotuje. ;) I tak wiekszosc dnia chodzilam do przyczepy i spowrotem, bo jak to przed pierwszym kempingiem, nie moglam sie zorganizowac i nosilam po 2-3 rzeczy. W 30-stopniowym upale, musze nadmienic, wiec pot ciekl ciurkiem po plecach. :D
Wrocila Bi, wrocily chlopaki, zjedlismy obiad i rodzice nadal szykowali przyczepe do wyjazdu, a dzieciaki leniuchowaly. Ogolnie lubie ta nasza przyczepke, ale ma jedna, zasadnicza wade - jest bardzo ciemna w srodku. Ma niewielkie, przyciemniane okna i w ogole ich malo, wiec wpada do niej niewiele swiatla. Teraz w dodatku jest zlozona i bez pradu, wiec jest ciasno, ciemno i nie ma nawet jak zapalic swiatla. Poprzecieralam przykurzone i pokryte pylkiem powierzchnie, ale ciezko jest mi dokladnie obejrzec wszystkie katy. W srode jednak cos mnie tknelo i poswiecilam sobie telefonem. Zalamka! Mimo, ze po skonczonym sezonie posprzatalismy, to lodowka wygladala strasznie! Cala pokryta czyms co przypominalo plesn, choc nie wiem skad sie pojawila na czystej powierzchni. Moze to tylko kurz tak dziwnie osiadl w wilgoci. W kazdym razie, musialam wyciagnac wszystkie szuflady oraz polki, przytaszczyc do domu i porzadnie wyszorowac. Ciesze sie przynajmniej, ze odkrylam to tego dnia, a nie w piatek rano kiedy M. w koncu podlaczy prad... Dzien uplywal wiec dosc pracowicie az nadeszla godzina 18 i dzieciaki musialy zaczac sie szykowac na trening. Malzonek stwierdzil, ze pojedzie na silownie, wiec przynajmiej ja nie musialam sie ogarniac, a po upalnym dniu marzylam tylko o prysznicu. Kiedy oni pojechali, podlalam warzywnik i doniczki z kwiatami, przygotowalam Kokusiowi sniadaniowke na kolejny dzien, wyszorowalam karmnik dla kolibrow zeby przed wyjazdem nalac do niego swiezego nektaru i moglam na moment usiasc z kawa.
Tuz przed przyjazdem reszty przygotowalam dzieciakom kolacje, kiedy zjedli musialam zagonic Mlodszego pod prysznic i dzien wlasciwie sie skonczyl.
W czwartek rano bylo jeszcze cieplej - 19 stopni. Autobus Bi dojechal wczesnie, jak to ostatnio (jej kolezanka nie dotarla na czas i tata musial ja zawiezc do szkoly ;P), a Kokusia normalnie i Potworki pojechaly na ostatni dzien w szkole przed dlugim weekendem. Tak naprawde w piatek tez byly lekcje, ale stwierdzilismy, ze zrobimy dzieciakom wolne zeby wyjechac jak najwczesniej. :) Dzien zaczal sie pogodnie, ale dosc szybko nadplynely chmury i w oddali zaczelo grzmiec. Cudnie, zwlaszcza, ze musialam jechac na zakupy, a potem planowalam dalej pakowac przyczepe. Nie ma jak biegac w deszczu. ;) Co jednak bylo robic - pojechalam, wrocilam, rozpakowalam torby, ale ze za oknem lalo jak z cebra, to stwierdzilam najpierw siade z kawa nad ogloszeniami o prace. Coraz bardziej ogarnia mnie poczucie beznadziei, ale nie widze wyboru, tylko codziennie przegladac te cholerne ogloszenia... :/ Pogoda w koncu zdecydowala sie poprawic i wyszlo slonce, tyle ze po deszczu wszystko parowalo i przy 26 stopniach i zerowej bryzie, moglo sie wydawac, ze jest czlowiek w saunie. No ale coz... Przyczepa sama sie nie spakuje. Zaczelam marsze w te i nazad i tak chodzilam probujac sobie przypomniec co jeszcze potrzebuje. Akurat bylam w przyczepie, kiedy uslyszalam wsciekle szczekniecie Mayi. Juz nieraz pisalam, ze nasz psiur praktycznie nie szczeka, wiec wyszlam zdziwiona, sprawdzic co sie dzieje. Stala przy zaroslach z przodu, wiec myslalam, ze pogonila kocura sasiadow, ale nic w roslinach nie widzialam, wiec zaczelam isc w tym kierunku. Coz... dobrze, ze doszlam tylko do slupa od koszykowki, bo katem oka zlapalam ruch na drzewie, patrze, a tam... niedzwiedz!!! No, raczej niedzwiadek, pewnie jedno z tych mlodych, ktore wczesniej chodzily z matka.
Szybko zaczelam nawolywac psa, a sama stanelam pod garazem, zeby w razie czego do niego czmychnac. :D Dopiero po chwili przyszlo mi do glowy, zeby pstryknac jakies zdjecia i nagrac filmik. Na szczescie mlody misiek byl bardziej wystraszony ode mnie i na filmie widac jak zlazi z drzewa i zwiewa ile sil w lapkach przez ulice i w krzaki sasiadow. ;) Oczywiscie musialo sie to zdarzyc 10 minut przed powrotem Bi ze szkoly, wiec napisalam jej smsa zeby uwazala, a po namysle stanelam na chodniku przy naszym podjezdzie i na nia poczekalam. Caly czas sie nerwowo rozgladalam, bo mlodych niedzwiadkow byla trojka, wiec gdzies kraza pozostale dwa. ;) Bi doszla jednak z przystanku bez zadnych przygod, a niedlugo potem dojechaly chlopaki z pizza. To nasza piatkowa tradycja, ale choc byl czwartek, dla nas jednak jakby piatek, wiec pojechali tego dnia. Potem nadal skrobanie sie po glowie i proby przypomnienia co jeszcze trzeba zapakowac, az przyszla pora na trening. Bi mocno protestowala, ale przypomnielismy jej, ze w zeszlym tygodniu nie byli ani razu, teraz w poniedzialek Nik byl przeziebiony i rowniez zostali w chalupie, a na dodatek w nadchodzacy poniedzialek nie ma treningu, bo bedzie swieto. Ze sporym fochem, ale pojechala. ;) Tym razem zabralam ich ja, bo M. nadal mial sporo przygotowan przedkempingowych. Oni poplywali, a ja pochodzilam przy budynku oraz w srodku i troche popatrzylam jak trenuja (w ich grupie byly "az" trzy osoby :O).
W koncu moglismy wrocic, ale to byla juz taka pora, ze tylko szybkie prysznice i szykowac sie do lozek.
Tym razem bonusowo post dzien wczesniej, bo jutro wieczorem bedziemy (mam nadzieje) siedziec przy ognisku na kempingu. :D
My na majówkę wyjechaliśmy na kilka dni by odpocząć. Wynajęliśmy sobie świetnie wyposażony domek także nie musieliśmy się o nic martwić
OdpowiedzUsuńTo milo.
UsuńJestem pewna, że gdyby Oliwka miała swój pokój, to też by ciągle robiła przemeblowanie.
OdpowiedzUsuńOj coś wiem o tych książkach. Nasi w klasach 1-3, mają segregatory, w których trzymają podręczniki, ćwiczenia i zeszyty, i mają je nosić tylko jak jest potrzeba. Oliwka faktycznie tak nosiła, a że podręczniki miałam z netu, to jak ich zapomniała, a coś tam potrzebowała, to jej drukowałam. Jasiu zamiast zostawiać tak jak zostawiała siostra i nosić pusty plecak – nosi wszystko razem. O tyle, że angielski i religię dopakowuje tylko w te dni, w które ich potrzebuje.
Odnośnie ogłoszeń o pracę, z doświadczenia wiem, że sprawdzanie ich codziennie nie daje nic więcej poza coraz większym dołowaniem się. Ja w pewnym momencie odpuściłam i sprawdzałam co 3 – 4 dni. Ustawiałam, że ma mi pokazać dodane w ciągu ostatniego tygodnia i tylko te przeglądałam. Osobiście, poczułam się dzięki temu lepiej.
To ja już wolę jednak te nasze dziki, sarny, łosie i wilki :D Choć wiem, że nawet w naszych górach można spotkać niedźwiedzie...
Mam nadzieję, że wyjazd się udał!!!
No ja nie wiem co to za mania zmieniania. :D
UsuńTo u nas Bi jak Jasiu - najlepiej targac wszystko, a zamek w plecaku nie wytrzymal nawet jednego roku szkolnego. :/
Z tymi ogloszeniami to naprawde kicha, ale poki co, jak nie sprawdze ktoregos dnia, to mam wyrzuty sumienia. :(
Wlasnie jak pare razy czytalam, to te niedzwiedzie w polskich gorach, sa jakies bardziej agresywne. Moze dlatego ze nieobeznane z ludzmi. U nas laza po osiedlach i niestety przestaja sie ludzi bac, ale tez naprawde rzadko atakuja. Raczej odchodza sobie spokojnie.
Też uwielbiałam przemeblowywać swój pokój :) To mi przynosiło frajdę jakbym miała coś nowego, chociaż nie wydawałam na to nawet złotówki. Czasem wystarczyło pozmieniać ustawienie rzeczy na półce, żebym poczuła się lepiej. Tak więc rozumiem Bi.
OdpowiedzUsuńZa to nie wiem jak oni to robią, że potrafią tak zasnąć z elektroniką :) Hihi, przy świetle spoko, ale w tak niewygodnych pozycjach to tylko młodzi mogą spać.
Mam nadzieję, że mieliście udany wypad i że w końcu pogoda Wam dopisała.
Uściski i pozdrowienia z Polski :)
Haha, patrz, a ja lata spedzilam w pokoiku, ktory dzielilam z siostra i przemeblowanie mialysmy tylko raz, kiedy siostra przestala sie miescic na tapczanie i trzeba bylo go inaczej ustawic, zeby dalo sie go rozlozyc. :D
UsuńNie wiem po kim oni to maja, bo pamietam jako dziecko, ze nawet przy swietle nie moglam spac. ;)
Kochana, miłego "majowania", u nas faktycznie kolejny długi weekend, a ja w tym roku wyjątkowo w domu go spędzam, boże już nie pamiętam jak to jest :) I dobrze mi z tym, Mistrz nad morzem, a nasze dzieciaki właśnie aktualnie w szkole, jedynie wczoraj mieli wolny dzień, ale w majówkę mieli za to 9 dni wolnego, stąd szkoła teraz nie zrobiła im dodatkowo wolnych dni poza swiętem, więc ta k wyszło. Ale i tak sporo innych zajęć które się nałożyły na ten czas, więc siłą rzeczy musiałam zostać.
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona urodą Waszego kota, jest identyczny jak kocurek którego odratowałam zimą, jak był małym podlotkiem, niestety nijak nie umiem go oswoić, panicznie boi się ludzi, więc tylko mogę go dokarmiać i przemycać leki na odrobaczenie itp Małego rudzika żal ogromny, serce pęka, ale mam taką samą nadzieję jak ty.
Jestem pełna podziwu dla Bi, że chce pielić i ogródkiem się zajmować. Moja Tola kompletnie nie ma do tego chęci, ani zamiłowania, ba nawet żeby tak posiedziała w ogrodzie przy świeczce, kompletnie ją to nie ciągnie, ma własny balkon, mamy ogród, taras i nic to, to nie dla niej. Ale w sumie w dzieciństwie byłam podobna, może jej się też kiedyś zmieni, przebywanie na dworze nie było dla mnie, unikałam. Tymon prędzej, nawet namawiał mnie na ogródek warzywny, ale widząc ile pracy moi rodzice przy tym mają, plus mając dwa ogrody, w których jestem o róźnych porach nijak nie dałabym rady w żadnym z nich takiego ogródka utrzymać. I tak mam już ogrom pracy z roślinami ozdobnymi, ale one muszą się do mnie dostosować i mojej logistyki jeśli chcą przetrwać :) Warzywniak nie dałby rady. Na szczęście Tymon jeszcze chętnie kosi, coś tam pomaga przy wycinaniu gałęzi, czy ich mieleniu.
Ja też lubię przemeblowywać, tzn kiedyś bardziej, kochałam remonty itd teraz chyba jestem już stara i mniej mi się chce, ale Tymon lata po swoim pokoju non stop z meblami, jak Bi :) Nawet ajkiś czas temu rozkręcił połowę mebli w swojej garderobie, wystawił z niej to co się da wystawić, odmalował sam (!) i zamontował nieco inaczej meble, aby stworzyć sobie swoją "dziuplę" tam. Bossssszz ma swój pokój, a woli się gnieździć w małym bez okna pomieszczeniu, bo tak fajnie jest. Młodość :)
Ale powiedz, najgorsze to to oklejanie jest co.
Ta elektronika do snu i niezgaszone światło oj tak, to i nasza codzienność. To pokolenie chyba tak ma. Moi mają kontrolę rodzicielską i teraz o 21.00 robi im się przerwa na laptopach i telefonach, więc jakoś to zwalczamy, ale Tolcia nadal zasypia przy świetle z książką w ręku, więc to wybaczamy.
Trzymam kciuki za nową pracę - moja Zuza niedawno to przechodziła, póki co wdraża się w nową, ale czy faktycznie jest to ta której szukała? Sama jeszcze nie wie. Czas pokaże.
Jak zdrówko? U nas chyba te upały i klima robią swoje, moja Tola walczy z kaszlem i katarem od kilku dni i jakoś zwalczyć nie możemy. Słabo, bo w poniedziałek na zieloną szkołe jedzie.. mała siostrzenica w szpitalu z zapaleniem płuc, tez ciekawie. A to upalny maj już.
Ojacie, spotkanie z niedźwiadkiem, nono, nieźle. Niesamowite, ale i przerażające. Podziwiam opanowanie.
Oreo jest bardzo ladna, a przy tym jedno z jej rodzicow musialo byc dlugowlose, bo sama ma naprawde dluga siersc i puchaty ogon. Niestety, jest zupelnie nieprzytulasna i choc nie syczy i nie drapie, to raczej unika glaskania.
UsuńCiesze sie, ze Bi zlapala bakcyla ogrodnika (ciekawe na jak dlugo, haha), problem tylko w tym, ze ona wyczytuje rozne porady w necie i najpierw dziala, a potem pyta. Poki co nic jeszcze nie zamordowala, ale to pewnie kwestia czasu. ;)
Ja nigdy przemeblowan nie lubilam i nie lubie, wiec nie wiem skad Bi ma do tego tyle zapalu. ;) A oklejanie to taka masakra, ze nadal nie skonczone. :D
Mi przeziebienie przeszlo, choc czulam sie naprawde fatalnie. Masz jednak racje i teraz jak zaczelismy wlaczac klime, to ja i Nik co chwila wstajemy z zapchanymi nosami.
Z tymi odwiedzajacymi ogrody niedzwiadkami to macie niezle atrakcje. Ja bym chyba ze strachu umarla, bo niedzwiedzie potrafia byc naprawde niebezpieczne. Szczegolnie matka z 3 mlodymi... Pamietam wciaz opowiesci o zbyt wczesnie obudzonej ze snu zimowego niedzwiedzicy w Tatrach, w latach 1980-tych. Uciekajacy turysta rzucil jej plecak, a ona jednym ruchem lapy z pazurami rozplatala ten plecak na strzepy, jak cieniutka serwetke!
OdpowiedzUsuńCudowna macie te niby-kanciape na ganku. Ja bym zmiescila tam jeszcze jedno krzeslo, skoro obie z Bi lubicie na ganku przesiadywac.
Co do zasypiania Potworkow: Ja tak wlasnie nieswiadomie zasypiam ze 3-4 razy na tydzien, na fotelu lub na kanapie, ze sluchawkami, przy elektronice. Maz mnie budzi w srodku nocy zdziwiony pytajac, "dlaczego ja sie normalnie nie polozylam do lozka".
Ja tez nie chcialabym spotkac takiego misia oko w oko, choc u nas (odpukac) jest ich pelno, ale raczej schodza ludziom z drogi i ida w swoja strone.
UsuńNa ganek zdecydowanie chce dokupic drugie krzeselko, tyle ze wtedy bedzie ciezko wyjsc z domu. :D
Moj wujek tak mial, ze nie potrafil zasnac inaczej jak w fotelu, naprzeciwko grajacego telewizora. ;)