Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 26 kwietnia 2024

Pomalu dobijamy do konca kolejnego miesiaca

Sobota, 20 kwietnia, jak wiekszosc sobot, zaczela sie od dluzszego spania. Dosc niespodziewanie dla samej siebie, jak budzik zadzwonil mi o 8:30, to juz nie moglam zasnac i ostatecznie poddalam sie i o 9 wstalam. Potworki rozpoczely dzien od ostatniej juz czesci Gwiezdnych Wojen. Ciekawe co teraz wymysla sobie do ogladania? ;)

Bi zapatrzona w tv, Nik zapatrzony... w co innego :D
 

Poczatkowo padalo i bylo dosc ponuro, ale poznym rankiem zaczelo sie od czasu do czasu przejasniac i temperatura podskoczyla do 15 stopni. Dzien zrobil sie wiec niespodziewanie calkiem przyjemny. Malzonek byl w pracy, ale wrocil juz w poludnie. Po obiedzie postanowil porabac troche drewna, Bi pojechala przejechac sie na rowerze, a ja wstawialam pranie, zas pozniej Nik wyciagnal mnie do gry w kosza.

Ubrany do kosciola (poza crocs'ami), ale co tam ;)
 

Narazie po kilku minutach biegania mam zadyszke, ale powiedzialam mu (i taka mam nadzieje), ze jak codziennie bedziemy grali, to do konca lata powinnam byc w stanie przegrac z nim godzine. Zobaczymy. :D 

Z daleka przygladala nam sie Oreo
 

Pozniej trzeba bylo zjesc obiad, ale po prostu wyciagnelismy z lodowki uzbierane przez tydzien resztki, nie wymagal on wiec specjalnych przygotowan, a kazdy jadl cos innego. ;) A po obiedzie oczywiscie do kosciola, bo M. mial pracowac w niedziele. Po kosciele Mlodszy chcial znow pograc w kosza, ale zauwazylam, ze na tarasie siedza sasiedzi i ogladaja tv (maja je specjalnie zainstalowane na zewnatrz), wiec z grzecznosci postanowilam dac im z godzinke spokojnego ogladania. Na szczescie sami poszli do srodka wczesniej. Wyszlismy wiec z Nikiem zagrac i w tym momencie zerwal sie straszny wicher, a temperatura zaczela spadac w tempie piorunujacym. Zdziwilo mnie to, dopoki nie sprawdzilam, ze w nocy mialy byc tylko 2 stopnie, brrr... Wrocilismy wiec szybko do chalupy, bo wiadomo, ze czlowiek sie lekko spocil, a jak tylko na chwilke przystawalismy, zaraz przechodzily go ciarki. Pozniej juz kolacja, chwila relaksu przed ekranem i M. musial sie klasc, a i Nik pomaszerowal posiedziec u siebie.

W niedziele rano M. zgodnie z planem pracowal, a ja oraz Potworki spalismy do oporu. Nie spodobalo sie to kotu, ktory o 7:04 urzadzil darcie przed drzwiami wyjsciowymi. Wkurzylam sie, ale uparlam ze nie wstane, bo wiedzialam ze jak to zrobie, to kompletnie sie rozbudze. W koncu Oreo znudzilo sie halasowanie, a ja zasnelam ponownie. Wstalam o 9:30, a Potworki niedlugo przede mna. Ranek to dla mnie oczywiscie takie codzienne ogarnianie, a przed poludniem przyjechal moj tata, po trzech tygodniach nieobecnosci. :) Tym razem goszczenie go zaczelismy od konca, bo najpierw napoilam go kawa i zaslodzilam ciastem, a M. po drodze z pracy kupil chinczyka, wiec obiad byl po deserze. :) Tata jak zwykle posiedzial niecale 3 godzinki, po czym "uciekl", bo chcial zdazyc do domu na mecz Real Madryt z Barca. My zreszta tez go wlaczylismy, choc przyznaje, ze w drugiej polowie mnie znudzil i poszlam robic cos innego. Oczywiscie kiedy wrocilam, mecz wlasnie sie konczyl i okazalo sie, ze ominela mnie jego najintensywniejsza czesc. ;) Jak juz zaliczylismy pilke, przypomnialo mi sie, ze dzien wczesniej mignelo mi gdzies o rozgrywkach NBA, a niedawno Nik pytal czy mozemy kiedys obejrzec ich mecze. Przeszukalam kanaly i akurat zaczynal sie mecz miedzy Chicago Bulls i Miami Heat. Niestety lecial akurat na takim, gdzie nie dalo sie nic cofnac ani przyspieszyc, wiec bylismy skazani na wszystkie reklamy, a tych mialam wrazenie, ze bylo wiecej niz samej rozgrywki. :D

Jedyny ogladajacy - Nik, pollezy schowany za kwiatkiem ;)
 

Myslalam, ze Kokusiowi szybko sie znudzi, ale o dziwo obejrzal caly mecz z zainteresowaniem, wiec chyba faktycznie lubi nie tylko grac w koszykowke, ale ten sport ogolnie. W ten sposob dzien zrobil nam sie niespodziewanie kanapowo - sportowy. ;) Kokusia i mnie korcilo zeby zagrac w naszego przydowmowego kosza, ale pogoda byla bardzo mylaca. Niby gdzies tam przebijalo przez chmury slonce, lecz wial chlodny wiatr i bylo ledwie 10 stopni, ostatecznie wiec wybralismy kibicowanie sprzed ekranu innym sportowcom. Nasz kiciul powiekszyl kolekcje zlapanych stworzonek (skladajacych sie dotychczas z dwoch myszy ;P) o nornice.

Wiem, ze nie kazdy ma ochote ogladac fote truchelka, ale pstryknelam ja na dowod, ze to nie zadna "dziwna mysz", co na poczatku probowal mi wmowic M. :D
 

Szkoda mi troche tych zwierzaczkow, bo kot nawet tego nie zjada, tylko poluje dla zabawy, ale za to z tej nornicy jestem bardzo zadowolona. Caly tyl ogrodu mamy zryty, chodzi sie tam jak po gabce i sprawcami sa wlasnie najprawdopodobniej nornice. Oczywiscie poza ta zlapana jest tam ich pewnie duzo wiecej, ale to juz dobry poczatek. :D Pozniej trzeba bylo zagonic Nika pod prysznic i szykowac sie na kolejny tydzien. Przytaszczylam plecaki Potworkow i nasze sniadaniowki i podlaczylam ich szkolne laptopy. Sami powinni o tym pamietac, ale wiadomo jak to jest. A szczegolnie dla Bi, bylo to w tym tygodniu wazne, bo w jej szkole mieli pisac testy stanowe. Kiedy jednak o tym wspomnialam, okazalo sie ze panna... zapomniala. Za to przypomniala sobie o jakiejs pracy domowej i szybko siadla do odrobienia. :O Szykowac sie zas nie musial M., ktory bral poniedzialek wolny z pracy. Trzeba to na scianie wydrapac. ;) A wieczorem, na fotelu ponownie ten sam widok:

A powtarzam wiecznie: "idz do gory, poloz sie do lozka", to nieeee...

Kolejny dzien zaczal sie juz wczesnie. Myslalam, ze M. wstanie pierwszy, ale jednak pospal dluzej, z kotem pod pacha. Padlam ze smiechu jak zobaczylam Oreo przy jego boku, mruczaca radosnie. :D

Domownik, ktory zwraca na nia najmniej uwagi, jest jej ulubionym czlowiekiem; kocia logika
 

Kiedy wstalam, Bi urzedowala juz oczywiscie na dole. Spakowalam jej sniadaniowke i nalalam wode, po czym wyszlysmy, ona na autobus, ja porzucac Mayi pileczke. Zyczylam tez corce powodzenia, bo byl to dla niej pierwszy dzien corocznych testow stanowych z angielskiego. Autobus dojechal w miare, bo o 7:20, a ja wrocilam do chlopakow. Mimo ze M. platal sie pod nogami, calkiem sprawnie sie z Kokusiem zebralismy i pomaszerowalismy. Jego autobus rowniez nie zawiodl i dojechal na czas, wiec po chwili pomachalam mu kolejny raz kiedy mijal nasz dom i poszlam do meza. Ten wzial wolne w konkretnym celu, a mianowicie zeby zaczac czyscic i impregnowac przyczepe przed sezonem. Pewnie nie pamietacie, ale na jesien odkrylismy przeciek idacy po scianie przy lozkach dzieciakow. Konkretnego zrodla nie znalezlismy, wiec M. stwierdzil ze powymienia wszystkie uszczelki wzdluz klimatyzacji i wywietrznikow oraz laczenia dachu (pokryte sa specjalna tasma oraz farba) i miejmy nadzieje, ze to pomoze...

Widok na roboty z mojej sypialni. Te "plamy" to odblask slonca w szybie ;)
 

Najpierw jednak trzeba bylo wszystko dobrze wyszorowac. Malzonek planowal zabrac sie za to z samego rana, ale plany pokrzyzowala mu pogoda. Rano mielismy 0 stopni! :O Troche zimno na taka robote na dworze i z woda, ostatecznie wiec zaczal okolo 9. Przeszkadzala mu wybitnie Oreo, uparcie wdrapujac sie na drabiny. :D

W ktoryms momencie ponoc wdrapala sie na dach przyczepy, ale M. ja stamtad sciagnal nawet nie myslac o fotce
 

Ja wstawilam pranie, zmywarke, po czy odczekalam tylko zeby przelozyc mokre ciuchy do suszarki i pojechalam do "pracy". Tam o dziwo pojawil sie szef (po moim mailu, ze ma listy), ale oczywiscie bez zadnych wiesci. Kurcze, no. Najpierw w marcu pisze ze pracownicy niezbedni powinni zaczac miec placone pod koniec miesiaca albo na poczatku kwietnia. Na koniec pierwszego tygodnia miesiaca napisalam wiec z pytaniem co z ta pensja. Dostalam odpowiedz, ze pieniadze "ida" z Chin. W zeszlym tygodniu, w polowie kwietnia, spytalam osobiscie i powiedzial, ze jeszcze pare dni. No i coz... mamy juz koniec miesiaca i nadal nic. Nie chcialam z nim gadac, bo ja jestem ogolnie za mila i tak oko w oko nie potrafie i nie lubie sie "postawic". Napisalam wiec maila (pozniej, z domu) z pytaniem jeszcze raz o pensje, ktore mialy wrocic na poczatku miesiaca. Dodatkowo, pewnie nie pamietacie, ale pracownicy "nie-niezbedni" na samym poczatku dostali opcje, ze jesli nie chca isc na tymczasowe bezrobocie, to moga poprosic o odprawke i odejsc. Do mojego maila dodalam wiec pytanie, czy po 4 miesiacach bez wyplat, pracownicy niezbedni nie powinni byc potraktowani jak nie-niezbedni i rowniez miec mozliwosc odejscia z odprawka. Mam nadzieje, ze da mu to do myslenia i zrozumie aluzje, ze mysle o odejsciu. Zobaczymy czy to pomoze mu w zdobyciu srodkow na wyplaty. Tak ogolnie, to ten pomysl nie byl moj, bo to samo pytanie zadal w marcu manager z Kaliforni. Co ciekawe, wtedy i on i szef wymienili kilka maili widocznych dla wszystkich, az padlo pytanie o odprawki. I nagle zapadla cisza; zadnej wiecej odpowiedzi. Zastanowilo mnie to, czy przypadkiem szef nie odpisal do tamtego faceta prywatnie w sprawie kasy i postanowilam pociagnac temat. Zobaczymy co z tego wyjdzie... Poniewaz malzonek dzialal z przyczepa, wyszlam z pracy wczesniej niz zwykle i pojechalam odebrac Kokusia. Wrocilam z synem do domu i po obiedzie kawaler chcial zagrac z kosza. Pogoda w miare ladna, wiec czemu nie. Niestety, w czasie gry siegalam reka po pilke, Nik mnie popchnal i uderzylam w nia srodkowym palcem tak, ze sie lekko wygial. Niby takie nic, ale bolalo jak skurczybyk i nie dalam juz rady grac. Po godzinie palec lekko spuchl, a od spodu zsinial. Nadal moglam go zginac, wiec raczej ze stawow kosteczek nie wybilam, ale chyba go zwichnelam. Ech... Wrocilismy wiec do domu i dobrze, bo inaczej ominelaby nas inna sensacja. Przykladajac do palca lod, chodzilam z nudow od okna do okna, wiec zauwazylam, ze ludzie zatrzymuja sie i cos pokazuja, zarowno piesi jak i w autach. Domyslilam sie, ze gdzies dalej lazi niedzwiedz. I po chwili faktycznie, patrze, a tam cos czarnego maszeruje po drugiej stronie ulicy. A za nim jeszcze jedno. I jeszcze! Najprawdopodobniej to ta sama matka, ktora tutaj widujemy. Przeszly za dom sasiadow z naprzeciwka (wyslalam sasiadce sms'a zeby uwazali) i juz wracalysmy z Bi do domu myslac ze miski pojda w gore osiedla, tymczasem zawrocily, przeszly przez ulice i pomaszerowaly do sasiadow obok nas.

Jedno z mlodych biegnie do sasiadow. Jak dam rade, to wrzuce jakies lepsze zdjecie, ale nie wiem czy mi sie uda, bo cos mi sie porobilo w kompie i nie otwieraja mi sie filmiki, a caly przemarsz miskow nagralam na video :/
 

Tam najwyrazniej wystraszyl je pies, bo widzialam jak mlode staja na tylnych lapach, patrzac na cos nerwowo, po czym ruszyly w bok, idealnie w strone naszego domu. Teraz stalam juz z dzieciakami na tarasie (a M. obserwowal z dachu przyczepy), wiec niedzwiedzica, widzac nas, puscila sie biegiem w lasek za domem. Trzeba przyznac, ze ta matka zachowuje sie prawidlowo, czyli boi sie ludzi i ucieka. A jakby malo bylo takiej sensacji, to po jakims czasie Nik wyszedl znow porzucac do kosza (spokojnie, ojciec nadal byl na dworze), patrze, a on gada na podjezdzie z jakimis nastolatkami i cos pokazuja po drugiej stronie osiedla. Nastepny niedzwiedz! Tym razem sam i duzo wiekszy, wiec zapewne samiec. Poniewaz mlode tej samicy to juz roczniaki, domyslam sie, ze matka wkrotce je przegoni, jej organizm szykuje sie do rui, a samiec to wyczuwa i idzie za nia, bo pojawil sie doslownie pol godziny po niej. Narazie w glowie mu pewnie tylko amory, ale zauwazylismy z M. ze jakby lekko kulal, co jest niepokojace, bo ranne lub chore zwierze jest niebezpieczniejsze... W kazdym razie, niedzwiedzie przyszly i poszly, a Potworki mialy trening. ;)

W czepku oraz goglach, Bi jest nie do poznania :)
 

Poniewaz malzonek caly dzien walczyl z przyczepa, w przerwie rabiac drzewo, wiec na silownie nie nadawal sie kompletnie. Pojechalam z Potworkami ja, co oczywiscie wcale mi nie przeszkadzalo. Po powrocie to juz szybka kapiel, kolacja i szykowanie do spania.

Tego dnia cwiczyli styl motylkowy jak widac :)

W nocy kiepsko spalam, mialam kupe niepokojacych snow, choc pamietalam tylko jakies migawki. Ze dwa razy tez uderzylam sie przez sen w ten uszkodzony palec i zbudzil mnie bol. :/ Wtorek zaczelam wiec wczesnie rano i malo przytomna. :) Na dzien dobry okazalo sie, ze paluch mialam tak spuchniety, ze ledwie go zginalam. :/ Za to przestal bolec sam z siebie i czulam go tylko kiedy cos nim przycisnelam, nawet leciutko, jak przy potarciu nosa... Wyszlysmy z Bi i jak tylko wylonilysmy sie zza domu, dostrzeglysmy autobus jadacy droga na dole. Panna puscila sie biegiem i zdazyla na czas. Wrocilam do Kokusia i zaraz wychodzialam z nim. Oczywiscie tacy z nas sklerotycy, ze jego autobus akurat podjezdzal, kiedy Mlodszy przypomnial sobie, ze... nie wzial trabki. :O Ja rowniez o niej zapomnialam. Powiedzialam ze moge mu ja dowiezc do szkoly, ale stanowczo zaprotestowal. Podejrzewam, ze to obciach kiedy wzywaja cie do sekretariatu. :D Dopiero pozniej przyszlo mi do glowy, ze przeciez ten autobus krazy po naszym osiedlu przez kilka minut i spokojnie moglam pobiec do domu, chwycic trabke i zlapac pojazd kiedy bedzie przejezdzal obok naszej chalupy. Nooo... jak pisalam wyzej, bylam malo przytomna tego ranka. :D Wrocilam do chalupy, pootwieralam okna w sypialniach, zrobilam sobie kawy i przymierzalam sie do sprawdzenia maili z pracy. Troche obawialam sie odpowiedzi szefa na mojego. Niepotrzebnie, bo kiedy w koncu otworzylam skrzynke, okazalo sie, ze... nic nie przyszlo. Szef najwyrazniej zupelnie zignorowal moja wiadomosc (bo nie wierze, ze jej nie przeczytal), co wkurzylo mnie jeszcze bardziej... :( Tego dnia ponownie mielismy ladna pogode, z ktorej skorzystac chcial M. i wrocil do domu wczesniej. On zaklejal nadal dach przyczepy, a ja zajelam sie skladaniem prania, doprowadzeniem kuchni do porzadku, a potem jak zwykle (ostatnio) przegladania ofert pracy. A, musialam tez umowic Maye na szczepienie. Akurat w maju mijaja 3 lata od jej szczepienia przeciw wsciekliznie, a bez niego nie tylko nie mozna zarejstrowac jej w miescie (a maja ja na "radarze", wiec rejstrowac trzeba; inaczej placi sie kare), ale tez nie wpuszcza jej na kempingi. Jesli ktos to sprawdzi oczywiscie, ale ze czesto sprawdzaja, to nie ma co ryzykowac. Umowilam wiec psiura na klucie dupki, ale to dopiero za dwa tygodnie. Poniewaz M. caly dzien walczyl z przyczepa, wiec po Kokusia ponownie jechalam ja. Wrocilismy z kawalerem do domu i popoludnie oraz wieczor minely tym razem bez przygod i sensacji. :) Poniewaz tego dnia miala drugi dzien testow stanowych z angielskiego, Bi nie miala nic zadane. Nik dla odmiany mial (i nawet pamietal!), ale niezbyt duzo. Mlodszy jak zwykle chcial zagrac w kosza, ale kiedy pokazalam mu moj palec, sam stwierdzil, ze moze porzucac sobie sam. :D

Nawet wyjatkowo sie nie posprzeczali...
 

Wyszlam na chwile do niego, ale takie trafianie jedna reka, to zadna zabawa. Na szczescie do brata dolaczyla Bi, wiec mial godne towarzystwo. ;) W domu to juz prysznic, kolacja i szykowanie sie na kolejny dzien szkoly.

Sroda rozpoczela sie jak zwykle. Moj paluch nadal byl spuchniety i zielono - siny. Probowalam pstryknac fote, ale ciezko to uchwycic na zdjeciu. Wyszykowalysmy sie z Bi i wyszlysmy na jej autobus. Panna miala tego dnia przerwe od testow. A raczej byl to dzien, kiedy dzieciaki, ktore nie dokonczyly go pisac w poprzednich dwoch dniach, mogly skonczyc. Reszta miala normalnie lekcje. Bi przyznala, ze woli juz dni z testami, bo pisza je przez 1.5 godziny, a reszta lekcji jest skrocona. Poza tym, w poniedzialek i wtorek to byl angielski, wiec latwizna. Teraz przyjdzie pora na matme, a to juz wiekszy stres. ;) Autobus Bi przyjechal znow bardzo szybko, wiec za moment bylam w domu z Kokusiem. Za chwile zreszta wychodzilismy i kawaler tym razem nie zapomnial trabki. ;) Mlodziez odjechala, a ja wrocilam do chalupy. Dzien mial byc pochmurny z przelotnymi opadami (choc temperaturowo nie tak zle, bo 17-18 stopni), wiec malzonek planowal zostac w pracy caly dzien, bo i tak nic z przyczepka nie mogl zrobic. Faktycznie, okolo 10 rano zaczelo padac, ale pokropilo na tyle zeby zmoczyc powierzchnie, po czym zaczelo sie przejasniac. Zabralam wiec Maye na spacer, bo znow jakos mialysmy kilka dni przerwy od marszow. ;)

Pomalu i u nas sie zazielenia, choc mam wrazenie, ze dosc opornie
 

Po powrocie zas, wyrabialam ponad norme (jak na mnie) w kuchni, bo i caly obiad musialam ugotowac i chlebek bananowy chcialam upiec zanim wroci reszta. A w przerwach szukanie pracy oczywiscie. :/ Wkrotce wrocila Bi, a pozniej chlopaki, bo w srode juz Kokusia odebral M. Zjedlismy obiad i mlodszy znow uprosil zeby z nim wyjsc pograc w kosza. Jedna reka gra sie raczej kiepsko, ale cos tam porzucalismy. 

Trzy miesiace minely i wlosy Nika znow prosza sie o podciecie
 

Tego dnia powinni isc na basen, ale ze M. nadal byl polamany po rabaniu drzewa w poniedzialek, wiec zaproponowal dzieciakom przerwe. Zglosilam sie na ochotnika zeby ich zawiezc, ale nie wiedziec czemu nie chcieli. :D Wieczor spedzilismy wiec spokojnie. Bi odrabiala lekcje, malzonek gotowal rosol, a ja i Nik krecilismy sie troche bez celu. ;) Poza tym, stwierdzam, ze puka mi do drzwi ciotka menopauza. Trzy miesiace temu dostalam okres 6 dni wczesniej, pozniej jednak ciagnal sie prawie 10 dni. W dwa kolejne miesiace przyszedl na czas, ale tez sie mocno przeciagal. W tym miesiacu przyszedl 6 dni... pozniej. Az M. sie smial, ze moze cos "ustrzelil". Popukalam sie w glowe, bo przeciez jestem juz mocno po 40stce, a poza tym czulam sie zupelnie normalnie, nie jak w ciazy. W ogole w tym miesiacu nie mialam takich typowych objawow przedmiesiaczkowych. Ani cycki mnie nie bolaly, ani zaden pryszcz nie wyskoczyl. W sumie myslalam, ze oto nastapila ta chwila, kiedy okres zacznie robic sobie przerwy, ale jednak przyszedl. Niestety, nie wrozy to dobrze na nasze wyjazdy na kempingi i do Polski. Trzeba bedzie miec zawsze ze soba "sprzet", w razie czego. ;)

Tej nocy malo nie dostalam zawalu. Nasz kot jest dziwny, stwierdzam. Jak mielismy kilka nocek pod rzad z temperaturami na plusie, to spala w domu. Jak znow mamy przymrozki, woli sie szwendac. W srode wieczorem znow nie wrocila, pomimo mojego nawolywania. O 1:54 (sprawdzilam w telefonie) zbudzil mnie straszny wrzask za oknem, miauk, ale taki naprawde wsciekly. Az usiadlam na lozku. Siedzialam chwile, zastanawiajac sie czy mi sie nie przysnilo, ale po chwili rozlegl sie ponownie. Zdecydowanie jakis kot cos atakowal, lub przed czyms sie bronil. Okazalo sie, ze M. akurat zaliczal wizyte w lazience, wiec stwierdzil, ze zejdzie na dol i zawola. Slyszalam jak chodzi od drzwi frontowych, do tarasowych i wola, raz z jednej, raz z drugiej strony. Dobre kilka minut tak chodzil i nawolywal, ale kot sie nie zjawil. W koncu slyszalam, ze zamyka zamki w drzwiach i zaczelam sie zastanawiac, czy rano nie znajde gdzies w krzakach czarnego futerka. ;) Na szczescie, po chwili slysze, ze M. otwiera ponownie drzwi tarasowe i "pyta" kota, gdzie byl. :D Kiciul wpadl jak burza i schowal sie pod kanape, z czyms sie wiec zdecydowanie pozarl, pytanie tylko czy byl to inny kot, czy cos gorszego...

W czwartek rano pobudka jak zwykle. Opuchlizna na moim paluchu zdecydowanie sie zmniejszyla, ale nadal mial bardzo "zombiakowe" kolorki. :D Paradoksalnie, znacznie czesciej bolal. Najwyrazniej opuchlizna dzialala troche jak poduszka, a kiedy jej ubylo, co chwila gdzies sie tym paluchem uderzalam. :/ Bylo 0 stopni, wiec wyciagnelam zimowa kurtke. Zwariowac mozna z tymi skokami i spadkami temperatur. Autobus Bi podjechal znow juz o 7:19 i panna ruszyla w podroz do szkoly. Tego dnia miala pisac ten test stanowy z matematyki, wiec szczesliwa nie byla. ;) Wrocilam do domu, zjadlam sniadanie i szlam z Kokusiem, ktory dla odmiany taszczyl tego dnia skrzypce. :) Potem wrocilam, wypilam kawe i trzeba bylo zabrac sie za cos pozytecznego. Rozladowalam i zaladowalam wiec zmywarke, przetarlam blaty, itd. Tego dnia zaplanowalam sprzatanie gory, chwycilam wiec za odkurzacz, a pozniej mopa. Kiedy doszlam z odkurzaczem na dol i tam szybko przelecialam katy, Oreo (odsypiajaca nocne harce) znalazla schronienie w lazience dzieci. A przy okazaji idealne grzanie dupki. ;)

Pourywalo jej konczyny :D
 

Jesli sie zastanawiacie, to szef nadal nie odpisal na moje poniedzialkowe pytanie. Ani tak, ani nie, ani pocaluj mnie w doope. :( Wczesnym popoludniem temperatura podskoczyla do 15 stopni i choc wial chlodny wiatr, to w sloncu bylo calkiem przyjemnie. Kot sasiadow przylazl na nasz ogrod i az dziw, ze Maya go nie przegonila, bo byla na tarasie. Za to kiedy zeszlam na dol, kociak przyszedl polasic sie i poobcierac. Obcy kot, ale chetniejszy na glaski niz moj wlasny. ;)

Bandyta to zupelnie niepasujace imie dla tego slodziaka
 

Dzien szybko zlecial, wrocila Bi, potem panowie, trzeba bylo zjesc obiad, chwile sie pokrecilismy i M. z dzieciakami pojechali na trening. Ja mialam chwile na relaks, choc wcale nie tak dluga, bo zanim sie troche ogarnelam i usiadlam ze spokojna kawka, to za moment wrocili. ;) Bi musiala jeszcze poleciec do sasiadow z naprzeciwka, bo opiekuje sie przez kilka dni ich kotem. Wlasnie tym przymilnym kocurem, o ktorym pisalam wczesniej. :) Pozniej to juz standardowe szykowanie sie na kolejny dzien.

W piatek rano ponownie bylo 0 stopni. Kiedy wychodzilysmy z Bi, temperatura wspiela sie laskawie do... 1 stopnia (:D), a panna zalozyla krotkie spodenki, bo stwierdzila ze pozniej bedzie cieplo. No fakt, ze mialo byc 16 stopni, choc dla mnie to tez nie temperatura na szorty, ale rano nie mam czasu na awantury. Tym bardziej, ze Starsza musiala jeszcze pobiec i wypuscic kota sasiadow. Myslalam, ze moze wtedy poczuje ten chlod na nogach, ale niestety nie zrobil on na niej wrazenia. ;) Coz... tego dnia autobus przyjechal o 7:22, wiec niby tylko 3 minuty pozniej niz ostatnio, ale to jednak trzyminutowe stanie na przystanku przy jednym stopniu i chlodnych powiewach. Ja mialam zimowa kurtke i dlugie spodnie i bylo mi wsam raz. ;) Panna odjechala, a dzien miala zaczac ponownie od stanowego testu z matematyki. Mowila, ze okazal sie dosc latwy (zobaczymy jak przyjda wyniki, haha) i zostalo jej juz tylko 9 zadan. Skonczylaby w czwartek, ale nie chciala byc pierwsza (to jakis obciach, czy co? :D), wiec specjalnie przedluzala. Potem kilkoro uczniow skonczylo, wiec przyspieszyla, ale juz sie nie wyrobila. ;) Kiedy wrocilam, Nik juz jadl sniadanie. Zjadlam i ja, a za moment ruszalismy z nim na przystanek. Dzien wczesniej zagapilam sie i nie przypomnialam paniczowi ze ma sie klasc, on tez zapomnial, wiec polozyl sie prawie o 23. Dodatkowo po calym tygodniu byl juz nieprzytomny i pytal sie mnie jaki mamy dzien. :D On odjechal, a ja wrocilam do cieplutkiej chalupy, nakarmilam kiciula i usiadlam na szybka kawke. Moj palec odzyskal praktycznie swoj ksztalt, ale przy zginaniu czulam, ze nadal jest leciutko podpuchniety. No i ciagle mial taki zoltawo - zielonkawy odcien. Nie moge uwierzyc, ze glupie uderzenie palcem w pilke moze az tak go obic. :O Po wypiciu kawy musialam pedzic na cotygodniowe zakupy. Malzonek postanowil znow wyjsc wczesniej i pojechal do Polakowa, wiec oboje kupowalismy spozywke w tym samym czasie, ale w roznych miejscach. :) Teoretycznie M. wyszedl pare godzin wczesniej zeby dalej dzialac z przyczepa, ale w praktyce stracil zapal i nic nie zrobil. Za to pojechal po Kokusia, a potem po piatkowa pizze. Wrocili na czas akurat zeby Bi mogla chwycic plaster i zjesc w aucie, wiozlam ja bowiem do kolezanki. Kiedy wrocilam, zabralam sie za pieczenie biszkoptu na jej tort. Poniewaz chrzestny dzieciakow ma byc w rozjazdach przez polowe maja, wiec postanowilam zaprosic i jego i mojego tate na przyjecie w ta niedziele. Biszkopt nadal sie dopiekal kiedy przyszla pora odebrac panne, ale na szczescie pojechal M., a ja moglam spokojnie go dopilnowac i wskoczyc pod prysznic. Niestety, wieczorem Bi zaczela kichac raz za razem, wiec chyba za wczesnie pochwalilam, ze ona nie choruje. Zeby bylo zabawniej, mnie tez cos kreci w nosie i laskocze w gardle. Idealnie na niedzielnych gosci... :/

Do kolejnego poczytania! Juz w maju, uwierzycie?! :O

4 komentarze:

  1. Nie pomyślałabym, żeby zrobić telewizor na zewnątrz... Jednak "człowieki" mają różne pomysły :)

    Jestem w szoku, że Bi zasypiając nie wypuszcza telefonu z rąk. Jak czytam na czytniku – teraz telefonie, to pierwszym objawem, że przysypiam, jest wypadający telefon. Na szczęście czytam w łóżku, więc ląduje albo na moim brzuchu, albo obok na kołdrze. Ale czego bym nie miała w rękach, to jak tylko przysypiam, od razu z tych rąk wypada.

    Zachowanie szefa jest poniżej krytyki. Ciekawe czy on też pracuje za darmo. Ja wiem, że są różne sytuacje, ale jak nie ma pieniędzy, to miej chociaż tyle odwagi, aby otwarcie to przyznać i nie zwodzić ludzi.

    Mam nadzieję, że kichanie to tylko taki straszak i spokojnie będziecie mogły przeżyć urodzinową niedzielę. Matko, jak te dzieci szybko dorastają!!!

    Ja patrzę w kalendarz i kompletnie do mnie nie dociera, że mamy już praktycznie maj... Przeraża mnie pęd tego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci sasiedzi uwielbiaja swoj taras. Przesiaduja na nim cale wieczory i weekendy. I chyba stwierdzili, ze wola ulubione seriale poogladac rowniez tam. :D
      Tez to zauwazylam i nie wiem jak ona to robi. Ma taki mocny zacisk reki, ze czesto, jak probuje jej ten telefon wyjac z reki, to ja budze! :D
      Szef twierdzi, ze tez nie ma wyplaty, ale kurcze, corke na studia wyslal na Wegry i spedzil tam zima ponad miesiac, wiec raczej w to watpie...
      Bi byla jednak lekko przeziebiona, ale do urodzin praktycznie jej przeszlo. Mnie w koncu nie wzielo.
      Mnie tez. U nas zostaly 4 tygodnie szkoly (nie liczac tego) i tez nie moge uwierzyc, ze za chwile bede miala w domu dwoje gimnazjalistow...

      Usuń
  2. Nie mogę uwierzyć, że niedźwiedzie tak blisko domów sobie spacerują i to nie po jakiejś wsi z dwoma domami... Nie pamiętam czy już gdzieś pisałaś - czemu Amerykanie nie mają płotów?
    Muszę też przyznać, że masz nerwy ze stali. Ja bym z takim palcem poszła na prześwietlenie, a po drugie szefowi zapewne zadałabym kilka niewygodnych pytań. Jestem z tych, którzy niektóre konfrontacje uważają za niezbędne i potrafią rozmawiać pod presją.
    My nadal mieliśmy tydzień pod znakiem odpoczywającego męża po operacji, syna po gwałtownej reakcji alergicznej i moim przesileniu ręki. Hehe, ale o dziwo całkiem sporo pracy wykonaliśmy.
    Mam nadzieję, że Bi poszło śpiewająco na testach i że obie jesteście zdrowe. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasciwie to nie wiem dlaczego. :) W wiekszym miescie juz raczej sa, bo i przestrzenie sa mniejsze. Na przedmiesciach chyba wszyscy stwierdzaja ze maja wystarczajaco prywatnosci i raczej nikt nikomu nie wlazi na jego "miedze". ;)
      Z szefem juz gadalam, choc nic nie wskoralam. ;) A z palcem, coz. Mam taki feler, ze do lekarza ide jak juz wiem, ze jest powaznie. Paluch pomalu dochodzi do siebie. Z kazdym dniem mniej boli.
      Jeny, no to dzialo sie u Was! U nas teraz bedzie sie dzialo alergicznie, bo juz wszystko jest zolte od pylkow, a mnie kreci w nosie.
      Najgorzej z tymi stanowymi testami, ze wyniki dopiero we wrzesniu. :D

      Usuń