Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 14 kwietnia 2023

Swiatecznie i feryjnie ;)

Wielkanoc wziela mnie w tym roku kompletnie z zaskoczenia. Niby gdzies tam kojarzylam date, ale jakos nie docieralo, ze to "juz". Nie mowiac, ze jakos kompletnie nie mialam nastroju. W sobote wieczorem przypomnialo mi sie, ze nie wyjelam zadnych ozdob swiatecznych! :O W tym momencie jednak nogi bolaly mnie od calodziennego stania, a dodatkowo czekalo przytaszczenie prezentow z piwnicy, wiec machnelam reka. ;) Dobrze, ze podczas ostatnich zakupow rzucily mi sie w oczy doniczki z kwiatami, wiec kupilam tulipany oraz lilie na oba jadalne stoly. Chociaz takie delikatne, wiosenne akcenty. ;)

W piatek, 7 kwietnia, Potworki mialy w koncu wolne w szkole. Dla nich fajnie, dla mnie gorzej, bo oznaczalo to oczywiscie ciagle zawracanie gitary. W dodatku M. pojechal na pol dnia do roboty, wiec znow zostalam sama z dzieciarnia. Na szczescie to juz nie sa maluszki, ktore potrzebuja mnie na kazdym kroku, ale i tak co chwila z czyms przychodzili, albo musialam nawrzeszczec na jedno lub drugie zeby zostawili kota w spokoju. Prym wiedzie tu Nik, ktory sam jest jak dziki kocur i ganiaja jedno drugie... ;) Dzien spedzilam glownie sprzatajac, tym razem dol i piwnice. Poza tym, skoro byl to Wielki Piatek, trzeba bylo oczywiscie przygotowac pisanki.

Bi usilowala we wszystko zaangazowac bardzo "zainteresowanego" kiciula, a mnie zylka skakala przy wizji kudlow na kuchennym blacie...
 

Potworki poradzily sobie w sumie same, ja im tylko nalalam odpowiedniej ilosci octu, bo obawialam sie, ze znajac ich mozliwosci, zaleja mi blaty i cala kuchnia bedzie cuchnac. ;)

Jesli o jaja chodzi, to Potworki sa malo kreatywne - nabazgrac cos przezroczysta kredka, pofarbowac i juz ;)
 

Poza tym upieklam sernik, bo ten lubie zostawiac na noc w piekarniku, zeby sobie spokojnie dostygl. Przy okazji mialam okazje wyprobowac nowy sprzet i... troche sie rozczarowalam.

Robi sie serniczek :)
 

Jak widac, kupilam Cuisineart zamiast najpopularniejszego Kichenaid'a. Wybralam go glownie z sentymentu, bo na slub dostalismy ekspres do kawy tej firmy i dziala wiernie juz ponad 15 lat. I teraz troche zaluje... Wiadomo, sprzet sie nie zacina, ani nie zawiesza i nie grozi wyzionieciem ducha w samym srodku pieczenia. Moc ma. Ale! Moze to kwestia ustawienia (nie mialam czasu dokladnie poczytac instrukcji), lecz mieszadlo nie dosiega do brzegow miski ani jej dna. Odstep jest dosc solidny, wiec sporo niewymieszanych skladnikow osiada na brzegach. Zeby nie bylo, w starym mikserze bylo to samo, tam jednak mieszadla krecily sie w miejscu, a przy okazji byly usytuowane lekko z boku. Kiedy wiec wszystko sie krecilo, ja moglam lyzka zeskrobywac z brzegow ciasto. Tutaj mieszadlo nie dosc, ze jest bardzo szerokie, to jeszcze obraca sie i wokol wlasnej osi i naokolo miski, wiec proba zeskrobania brzegow, zakonczyla sie wyrwaniem mi lyzki z reki. :/ Kiedy chce oskrobac brzeg oraz dno miski (czyli co chwila), musze wiec zatrzymywac caly mikser i dopiero to robic, a poza tym mieszadlo jest tak szerokie, ze przy okazji brudze sobie cala reke, bo nie da rady sie o nie nie otrzec (czy jest uniesione, czy nie). Malzonek pyta czy oddajemy i kupujemy Kichenaid'a, a ja zastanawiam sie czy tam wyglada to lepiej. Ktos ma? Moze mi podpowiecie? W kazdym razie, sernik wymieszalam i wstawilam do piekarnika, ale dopilnowac musial go M., bo ja pedzilam z Kokusiem na... mecz. Nie wiem kto planowal ten sezon ze ustawili ostatnie mecze na Wielki Piatek, ale Mlodszy oczywiscie burzyl sie i buntowal, ze nie chce, ze przeciez nie mial szkoly, wiec chcialby miec caly dzien wolny, ze jest zmeczony, itd. Tymczasem pytalam go juz kilka dni wczesniej, mowil ze jedzie, wpisalam go wiec jako obecnego. Dodatkowo, to byl juz ostatni mecz na hali, sporej grupki chlopcow mialo brakowac (zapewne przez termin tuz przed Swietami oraz feriami wiosennymi), wiec byla okazja zeby kazdy mogl dluzej pograc. A w sam piatek wyjscie z domu naprawde Nikowi dobrze zrobilo, bo poza farbowaniem jajek, calutki dzien spedzil na tablecie. Marudzac na potege pojechal wiec... i oczywiscie fajnie sie zlozylo, bo nie dosc, ze sporo gral, to jeszcze naprawde swietnie mu szlo, a dodatkowo chlopakom w koncu udalo sie wygrac!

Na szczescie zaczyna sie "normalny" sezon, na swiezym powietrzu, wiec skoncza sie te beznadziejne foty przez siatke
 

W ostatnim meczu, ale lepiej pozno niz wcale, tak? ;) I to wygrali solidnie, bo 10:4. Normalnie strzelali bramke za bramka! Panicz Nik po czasie oczywiscie caly byl szczesliwy ze pojechal, ale co sie umarudzil wczesniej, to tylko moje nerwy wiedza... :D

W sobote na 10 swiecenie, wiec jeszcze rano biegalam po ogrodzie obcinajac po pare galazek barwinka oraz forsycji dla ozdoby koszyczkow. Dzien wczesniej spytalam Bi czy chce niesc koszyczek, bo panna przeciez uwaza sie juz za prawie dorosla i ku mojemu zaskoczeniu, chciala. Ponownie mielismy wiec oba koszyczki, a przeciez dwa lata temu urzadzila bunt i bylismy pewni, ze nadeszla era jednego. ;) Niestety, jestem gapa i nie zrobilam zdjecia. :( W kazdym razie, M. znow pol dnia pracowal, wiec pojechalam na swiecenie sama z dzieciakami, pozniej zas do taty sprawdzic mu poczte i rachunki, potem jeszcze po kawe i do domu na juz glowne swiateczne pichcenie i ostatnie latanie ze scierka. Zamiast bigosu zrobilam ponownie cukinie z ciecierzyca po marokansku, do tego salatke oraz zapiekana biala kielbase. Zurek na szczescie ugotowal M. Upieklam jeszcze babke cytrynowa oraz eksperyment - maly serniczek cytrynowy. Co prawda wedlug przepisu mial byc "limonkowy", ale mialam jeszcze kupe cytryn, wiec zamienilam owoc. ;) Niestety, tego przepisu nie planuje powtarzac, bo z wierzchu sernik wyszedl twardy (choc sie nie przypalil), a w srodku mial zakalec. :/

Oto wypieki, ktore "wyszly" :)
 

W kazdym razie, na tym gotowanie swiateczne zakonczylam, bowiem moj tata byl w Polsce, kuzynka M. odpisala tylko skladajac zyczenia, ale nawet nie zajaknela sie na temat zaproszenia na Swieta (szczerze to nie wiem co za problem napisac "sorki, nie dam rady"), wiec na sniadanie wpadl tylko chrzestny Potworkow. I to naprawde "wpadl" bo posiedzial raptem 1.5 godziny, a potem popedzil, bo mial randke. ;) W sobote, tuz przed polnoca, przytaszczylam jeszcze prezenty i chowalam po szufladach jajka, bo zgodnie z zapowiedzia, w tym roku schowalam je w domu. ;)

A przy prezentach czai sie Oreo, ktory oczywiscie musial sprawdzic co takiego sie dzieje ;)

W niedziele rano pojechalismy wiec na msze, gdzie byly tlumy nie widziane tam poza Bozym Narodzeniem oraz Wielkanoca. ;) Przyjechalismy 5 minut przed poczatkiem i okazalo sie, ze praktycznie nie bylo juz miejsc siedzacych. Na szczescie organista zaprosil chetnych do usiadniecia na miejscu choru, ktorego tego dnia brakowalo. Swoja droga dziwne, ze nie bylo go akurat na najwazniejsze Swieto... Malzonek stwierdzil, ze woli stac, ale ja z Potworkami skorzystalismy chetnie z zaproszenia, choc Nik nerwowo dopytywal sie, czy na pewno nie kaza nam spiewac. :D Po dluuugiej (jak to na Wielkanoc) mszy zajechalismy do chalupy i jeszcze nie zdazylam wszystkiego odgrzac, a juz dzwonil do drzwi chrzestny. Zjedlismy, pogadalismy, A. pojechal, a my reszte dnia spedzilismy juz gadajac z rodzina na Skypie, a Potworki cieszac sie prezentami od "zajaczka".

Kadr z filmiku z poszukiwan jaj; jedyny moment, kiedy oboje byli w tym samym miejscu ;)
 

Nik dostal deskorolke, nowa gre na Nintendo oraz male puzzle 3D, a Bi nowy obrazek do malowania po numerkach, oslonki na kontrolki do konsoli w ksztalcie kotkow i pieskow oraz... zestaw perfum. Panna dorasta i zazdroscila kuzynce, ktora dostala kiedys perfumy, wiec stwierdzilam, ze niech ma. To jeszcze nie "dorosle" psikadla, ale juz tez nie dzieciece. Przy okazji, w zestawie jest 5 flakonikow, kazdy o innym zapachu, wiec panna bedzie mogla okreslic jakie zapachy jej najbardziej pasuja. Oczywiscie prezent okazal sie wielkim hitem, a Bi chodzi po domu i co chwila sie psika. W gardle mnie drapie od tych rozpylonych w powietrzu perfum. ;) Nie bylo jakiejs pieknej pogody, ale mielismy 13 stopni i slonce, wiec poszlismy na szlak spacerowy obok naszego osiedla, zeby Nik mogl wyprobowac deskorolke.

Mlodszy radzil sobie calkiem niezle, ale narzekal, ze deskorolka nie "dziala" jak trzeba...
 

Ta niestety hitem nie byla, bo jakos slabo skreca, a Mlodszy po 15 minutach stwierdzil, ze bola go nogi. :/ Po poludniu i wieczorem juz relaksowalismy sie bardziej "stacjonarnie", czyli Nik napierdzielal w nowa gre, Bi malowala swoj obraz, a my z M. zasiedlismy przed tv. ;)

Bedzie kolejne arcydzielo ;)
 

Poniedzialek to tutaj juz dzien jak codzien, ale na szczescie dla Potworkow zaczynaly sie (albo w sumie juz trwaly, bo w szkole nie byli przeciez od czwartku) tygodniowe ferie wiosenne. Malzonek pojechal wiec jak zwykle do roboty, ale ja z dzieciakami pospalismy dluzej, zjedlismy pozne sniadanie i zaczelismy zastanawiac sie, co dalej. Po przedswiatecznym sprzataniu oraz gotowaniu, mialam ochote jeden dzien posiedziec sobie spokojnie i nigdzie nie pedzic. Tym bardziej, ze w chalupie nadal panowal wzgledny porzadek, a lodowka pelna byla przysmakow, nie musialam wiec martwic sie o gotowanie ani wieksze sprzatania. Bi jednak jeczala, ze chce jechac do sklepu po nowe wloczki bo zaczela szydelkowac kolejny kocyk (stwierdzila, ze poprzedni jest za cieply na lato) i tak dlugo wiercila mi dziure w brzuchu, ze w koncu spytalam Nika co o tym mysli (bo musialabym wziac go ze soba). O dziwo tez byl chetny zeby wyrwac sie z domu, wiec pojechalismy. Ze sklepu podazylismy jeszcze po kawke oraz napoje, a potem juz do chalupy. Po chlodnym swiatecznym weekendzie, zrobilo sie 19 stopni i slonecznie, wiec kiedy M. wrocil z pracy, wyruszylismy na spacer z Maya, a po powrocie pokopalam pilke z Nikiem i wyprowadzilismy znow na ogrod kiciula. ;)

Kiciek nie za bardzo byl pod wrazeniem i uparcie ciagnal do domu ;)
 

Pechowo, okazalo sie, ze wszystkie nasze ogrodowe gry zostaly przypadkowo zamkniete w schowku w przyczepce i to w takim miejscu, ze nie da sie tam dostac bez sciagniecia calego pokrowca. Co prawda M. mysli juz o jego zdjeciu, ale zanim sie za to zabierze, to minie jeszcze chwilka... Poki co, mamy wiec do dyspozycji tylko pilki nozne oraz skakanki. :D

Oraz elektryczne deskorolki, choc Bi swoja porzucila juz chyba na dobre...
 

We wtorek pogoda wskoczyla na kolejny poziom i mielismy dwadziescia kilka kresek. W dzien duzo nie skorzystalismy, bo majac do dyspozycji tydzien wiekszej czasowej swobody, zabralam Potworki do sklepu obuwniczego. Potrzebowalam pantofli do pracy dla siebie, a dla dzieciakow crocs'ow do biegania po ogrodzie i na kempingi. Ja buty znalazlam bez problemu (takie zwykle, wygodne "szmaciaki" na lato, w ktorych stopa bardzo sie nie spoci), Bi wybrala sobie crocs'y, a Nik... zaczal wymyslac. Najpierw wynalazl tylko jedna pare crocs'ow, ktora mu sie podobala, ale oczywiscie nie bylo jego rozmiaru. Potem zaczal narzekac, ze ma jedna pare adidasow, bo druga jest juz tak zniszczona, ze wstyd ja zakladac gdziekolwiek poza podworkiem. Niby prawda, wiec pytam czy mu jakies wpadly w oko. Nie, bo on chce takie wsuwane, bez sznurowadel. Przeszlam sie miedzy regalami, ale znalazlam tylko 3 pary, ktore mialy jego rozmiar, z ktorych wszystkie panicza gdzies uwieraly. :O Na wiesc, ze innych wsuwanych nie ma, stwierdzil (przeczac samemu sobie), ze w takim razie popatrzy na sznurowane. Ewidentnie swierzbilo go zeby mu cokolwiek kupic. Dobrze, albo i niedobrze, ale z przynajmniej 20 par butow, nie znalazl zadnej, ktora spodobala mu sie na tyle, zeby przymierzyc. :O Wracajac, pojechalismy jeszcze do mojego taty, zeby wyjac listy i wypisac ostatnie rachunki. Potem po kawe, niezdrowe napoje dla dzieciakow i do domu. ;) Poniewaz pogoda ponownie dopisala, znow wzielismy na spacer Maye, a potem wyprowadzilismy Oreo na ogrod.

Kiciul poznaje przyszle (miejmy nadzieje) terytorium
 

Kot najwyrazniej zalicza wzloty i upadki jesli chodzi o przyzwyczajanie sie do podworka, bo tego dnia ponownie trzasl sie jak galareta, a zimno nie bylo z cala pewnoscia... Wieczorem zas M. pojechal... po kosza do koszykowki! NadeJszla wiekopomna chwila i Potworki ublagaly ojca zeby postawic ustrojstwo przy domu. Trzeba przyznac, ze jadac po osiedlach mieszkalnych w Hameryce, niemal co drugi dom ma takiego kosza. U nas wyzwaniem bedzie znalezienie dla niego dobrego miejsca, bo caly podjazd oraz ogrod, opadaja mniej lub bardziej w dol. Malzonek twierdzi, ze ma pomysl, wiec zobaczymy co tam wymyslil. ;)

Sroda okazala sie dla Potworkow niespodziewanie bardzo towarzystka. Jak zwykle, czlowiek probuje umawiac dzieciakom zabawy z kolegami, to majac do dyspozycji 5 dni, musialy skumulowac sie na ten sam dzien. ;) Rano zabralam Potworki oraz znajome rodzenstwo na mini golfa. Co prawda musialam po nich jechac (a mieszkaja w sasiedniej miejscowosci), ale ze to kilkanascie minut, to uznalam, ze nie ma problemu. Co do samego mini golfa, to Bi byla cala ucieszona, bo miala kolezanke, za to Nik poczatkowo mine mial jak sroda na piatek, pomimo, ze on rowniez mial kolege. Pewnie dlatego, ze kiedy jest ze mna oraz Bi, przymykam oko, ze gra zupelnie wbrew zasadom, ale inne dzieciaki go temperuja. Szybko jednak okazalo sie, ze obaj chlopcy maja malo cierpliwosci do precyzyjnego uderzania w pileczke i cala czworka rozdzielila sie pod wzgledem plci.

Team "dziewczyny"
 

Niestety, mimo ze dojechalismy raptem 20 minut po otwarciu obiektu, juz byl tam tlum. Najwyrazniej sporo ludzi wpadlo na ten sam pomysl co my, ze skoro nie ma szkoly, a pogoda jest piekna, mozna by zaliczyc jakas aktywnosc na swiezym powietrzu. A mini golf jest jedna z najtanszych opcji. W rezultacie juz na wstepie musielismy czekac na swoja kolej, a dodatkowo okazalo sie, ze przed nami sa dwie babcie z nastoletnimi wnuczkami, ktore skrupulatnie zapisywaly oraz podliczaly punkty, wiec zajmowalo im to sporo dluzej niz powinno. Nik oraz jego kolega mocno sie irytowali i musialam ich ciagle reprymendowac, bo glosno wyrazali swoje zniecierpliwienie, a jednak 10-latkom juz troche takie zachowania nie przystoja...

Team "chlopaki"
 

Po wszystkim oznajmilam, ze nastepnym razem biore same dziewczyny, bo one graly spokojnie, bez pospiechu, ale rownym tempem, zasmiewaly sie kiedy pileczka poleciala w zupelnie zlym kierunku i ogolnie widac bylo, ze swietnie sie bawia, mimo ze co chwila musielismy czekac az grupka przed nami zwolni dolek. Kiedy juz przeszlismy wszystkie 19 dolkow, pomaszerowalismy na lody. Akurat w tym momencie podjechala mama rodzenstwa, wiec na szczescie odpadlo mi odwozenie ich z powrotem do domu. Dziewczyny niestety podniosly lament i blagania o wiecej wspolnej zabawy. Mama zaproponowala, ze dzieciaki moga pojechac do niej, Nik jednak tego samego dnia zaproszony byl do najlepszego kolegi. W koncu pojechala sama Bi, a dla mnie dzien uplynal pod znakiem jezdzenia w kolko. Przyjechalam do domu z Nikiem, podalam mu lunch i zawiozlam do kolegi. Dwie godziny pozniej go odebralam, odstawilam pod dom, po czym pojechalam po Starsza. Z nia podazylysmy do domu mojego taty, bo chcialam zostawic mu troche jedzenia. Tego wieczoru wracal z Polski, a w lodowce mial tylko swiatlo. Proponowalam, ze mu zrobie zakupy, ale stwierdzil, ze nie trzeba i zebym najwyzej przywiozla mu cos na kanapke zeby miec na sniadanie. No to zawiozlam mu i troche chleba, wedliny i sera oraz pare pojemnikow swiatecznych przysmakow. ;) Mialam to zawiezc we wtorek, ale skleroza nie boli, wiec musialam zrobic kolejne koleczko, tym razem niestety w popoludniowych korkach... Wieczorem okazalo sie, ze jak zwykle nie docenilam mocy wiosennego slonca i cala nasza trojka spalila sobie twarze, a dzieciaki tez lekko ramiona oraz karki. Ech... co roku to samo... A tak w ogole, to dzieciaki odbieralam od kolegow kompletnie przemoczone, bo okazalo sie, ze przy 28 stopniach (!) obie grupki wpadly na ten sam pomysl, czyli zeby psikac sie pistoletami na wode. Mam nadzieje, ze nikt sie nie pochoruje, choc raczej nie powinno byc z tym problemu, z racji, ze temperatury mielismy zdecydowanie letnie...

Na czwartek plany mialam glownie zakupowe. Po pierwsze, trzeba bylo sie zaopatrzyc w spozywke na caly tydzien. Dodatkowo, poniewaz sezon pilki noznej zaczyna sie w nastepnym tygodniu, kazalam Potworkom przymierzyc korki. I mialam nosa, bo Bi ze swoich kompletnie wyrosla, za to Nikowe na rozmiar sa ok, ale poniewaz w druzynie ligowej naprawde duzo grali, wiec sporo korkow (tych wypustek) mial mocno startych. Niespodziewanie, poniewaz wiedzial ze jestesmy w domu, M. stwierdzil, ze wyjdzie z pracy wczesniej i pojedzie na zakupy z nami. Przyznaje, ze srednio bylo mi to na reke, bo juz na dzien doby rozjechal mi sie plan dnia. Chcialam na zakupy jechac jak najszybciej, tak okolo 10 rano kiedy otwierali sklep sportowy. Tymczasem zanim M. dojechal, zanim sie chwile ogarnal po pracy i wyjechalismy z domu, zrobila sie 11:30. Dodatkowo, zakupy z malzonkiem bywaja... irytujace. My z M. sie wspaniale uzupelniamy, bo ja bez problemu ulegam jakims drobnym zyczeniom Potworkow, a malzonek ma weza w kieszeni. Wiadomo, dzieciaki prosza a to o loda, a to jakies ciastka wpadna im w oczy i zwykle macham reka zeby brali, bo w koncu to takie drobne przyjemnosci. A M. od razu: "a po co, a bez sensu, a nie wymyslaj...". Potworki przez to tez nie za bardzo lubia z tata jezdzic na zakupy. Pojechalismy jednak razem i na szczescie w sportowym M. sam stwierdzil, ze musza wybrac korki, ktore im sie podobaja i sa przy tym wygodne. W granicach rozsadku, bo kiedy Bi przyniosla buty kosztujace $100, a wiem ze na wiosne zalozy je dwa razy w tygodniu przez 2 miesiace, zas na jesien moga byc juz za male, sama kazalam je odlozyc. ;) Na koniec okazalo sie, ze calkiem niechcacy, wybrali chyba najtansze z opcji. :D

Zgadnijmy co bylo najatrakcyjniejsza (w oczach Potworkow) czescia sklepu? Zeby nie bylo, korki byly na dole i na gore nie mielismy potrzeby wjezdzac :D
 

Na zakupach spozywczych juz jednak sie zaczelo, bo Bi wypatrzyla lodowe przysmaki dla... psow, Nik tez cos tam wynalazl, ojciec powiedzial "nie", wiec oboje opuszczali sklep niezadowoleni. ;) Potem tylko na stacje benzynowa bo auto wolalo jesc i do domu. Poczatkowo wybieral sie do nas dziadek, ale poniewaz wrocilismy przed 14, stwierdzil ze to juz... pozno. :D No coz, jego wola. Po powrocie M. zabral sie za montowanie kosza do koszykowki. Niestety, jak to z moim mezem bywa, ma swoje wlasne pomysly i choc ustrojstwo ma specjalny podest do ktorego mozna wlac np. wode zeby calosc byla stabilna, M. uparl sie, ze on go wymontuje i slupek wkopie w ziemie. Zeby jednak calosc nie stracila zbytnio na wysokosci, kupil kawal drewna, ktory chce czesciowo wsadzic do srodka. No coz... jak zaczal te drewno ociosywac, to zeszla mu reszta popoludnia. :O Tego dnia stuknely nam... 32 stopnie. Trzydziesci dwa, moi panstwo!!! W polowie kwietnia! Organizmy nieprzyzwyczajone, wiec (poza M., ktory meczyl sie z koszem) lezelismy na kanapach, przy wszystkich oknach otwartych, zeby zrobic przewiew. Pod wieczor zabralam Kokusia na trening plywacki, ostatni na jakis czas, chlip... :( Niestety, przy dwoch treningach pilkarskich tygodniowo oraz dwoch meczach, ciezko jest wcisnac jeszcze basen, nie mowiac juz o tym, ze chlopak musi miec tez pare dni na oddech. Dalismy trenerowi w podziece karte podarunkowa, Nik wzial udzial w treningu skoro juz tam byl i kolejny dzien ferii zlecial niewiadomo kiedy.

Zegnamy plywanie (na kilka tygodni)

W piatek rano wstalam z poczuciem misji. :D Moja kolezanka miala wpasc po poludniu na kawe, a ona jest z rodzaju "pedantycznych", chcialam wiec troche ogarnac chalupe. Myslalam, ze rach-ciach i skoncze; w koncu dopiero co sprzatalam na swieta. Okazalo sie jednak, ze przez tydzien niezle nasyfilismy, wiec zajelo mi to dluzej niz przewidzialam. Dodatkowo, dzien wczesniej na kawe anonsowal sie moj tata, ktory za Chiny nie chcial pojac delikatnych aluzji, ze musze troche posprzatac, bo bede miala goscia... To dodalo presji czasowej oraz problemu z ciastem. Ze swiatecznych zostalo pare marnych kawalkow, a dzien wczesniej upieklam co prawda banana bread, ale M. zjadl kawal, wzial troche do pracy i znikla prawie polowa. :O Na szybko pieklam wiec kolejny placek. Przy okazji znalazlam jajko, ktorego Nik nie mogl znalezc w Wielkanocny poranek, a ja nie moglam sobie przypomniec gdzie moglam je schowac. Okazalo sie, ze bylo w szafce za mikserem. :D Jak to oczywiscie bywa, moj tata caly ranek sie nie odzywal, a kiedy w koncu napisalam z pytaniem czy przyjezdza, okazalo sie, ze... jest w pracy. Mial do niej wrocic (po powrocie z Polski) od poniedzialku, ale dal znac, ze jest juz w Stanach i jego szefostwo natychmiast to wykorzystalo. ;) Niepotrzebnie wiec spieszylam sie z tym dodatkowym ciastem, no ale przynajmniej juz bylo, a pod nieobecnosc "dziadzia" zyskalam wiecej czasu na sprzatanie. Malzonek ponownie przyjechal do chalupy wczesniej, stwierdzajac, ze skoro wszyscy jestesmy, to posiedzi z nami. To "posiedzi" to oczywiscie umownie, bo tak naprawde to wiekszosc dnia meczyl sie z koszem. W koncu, po poludniu, slupek stanal, choc kosz nadal nie zawisl. ;) Tego dnia temperatura doszla jeszcze wyzej - do 34 stopni i czlowiek sie po prostu roztapial, a Potworki oraz ja czekalismy, kazde na swojego goscia. ;)

Do przeczytania!

12 komentarzy:

  1. nigdy nie mialam robota z Cuisine Art, ale od zawsze mam Kitchen Aida i zdecydowanie polecam!
    pozdrawiam z FL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sie wahalam i chyba podjelam zla decyzje, ech... A w Kitchen Aidzie mieszadlo ladnie zbiera ciasto z brzegow miski?

      Usuń
  2. Ja nawet w sobotę podczas już radosnego śpiewania Alleluja, nie mogłam uwierzyć, że są święta. W ogóle, ale to w ogóle ich nie czułam w tym roku.
    Z tym robotem to dobrze Cię rozumiem, bo nasz poprzedni działał tak jak to opisałaś, i nowy też działa tak jak to opisałaś. I też mnie irytuje, że muszę wyłączyć mikser, żeby móc zebrać wszystko z boków miski, a kiedyś mogłam to robić podczas jego pracy.
    Oj, gdyby nam płacili za to marudzenie dzieciaków przed wyjściem i ich późniejsze zadowolenie już po fakcie, to bylibyśmy bogaczami :D Fajnie, że udało im się wygrać.
    Nasze dzieciaki też zawsze uważały, że ich zwykła deskorolka nie działa, bo wszystkie, które widzą na osiedlu skręcają, a ich nie. Ale że sami stali na niej jak kłody, to nie ma co się dziwić, że im nie skręcała. :D
    Aż nie mogę z wrażenia, widząc Was na krótko i czytając jakie mieliście temperatury, kiedy u nas mamy 8 - 14 stopni, ale chłodno, wilgotno i mokro.
    Nas też powoli czeka wymiana butów, bo są już dzieciakom na styk, ale liczę, że uda się przeciągnąć jeszcze te dwa miesiące i kupić dopiero na obóz sportowy w połowie wakacji. Obawiam się, że jak kupię teraz, to na jesień będą za małe.
    A Twój tata to widzę tak jak moi. Plany się zmieniają, ale żeby chociaż dać znać - po co. Przecież inni nie mają żadnych swoich planów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, moj tata zwykle zupelnie nie przejmuje sie planami, naszymi czy swoimi zreszta, bo czasem zdarzylo sie, ze wpadl bez uprzedzenia i pocalowal klamke. A zawsze mu powtarzam: napisz smsa, bo po co bedziesz 15 minut jechal...
      Nie przejmuj sie, bo i u nas temperatury spadly do normalnych w kwietniu. :D Tyle, ze takie skoki i spadki to pierwszy krok do chorob... :/
      Nik w sklepie raz dorwal deskorolke i skrecala mu pieknie, wiec sama nie wiem czy ta jego faktycznie jest jakas sztywna, czy w sklepie, na idealnie gladkim podlozu po prostu inaczej mu sie jezdzilo...
      Mnie Potworki podwojnie wkurzaja z tym marudzeniem, bo nie krepuja sie zeby robic to przy M., a on natychmiast zaczyna gderac, ze po co ich zapisuje, ze ich zmuszam, ze bez sensu placic skoro oni nie chca jezdzic, itd. Dtychczas nie moglam mu przetlumaczyc, ze to marudzenie NIE oznacza, ze czegos nie lubia, tylko, ze nie chce im sie ruszyc z kanapy. Na szczescie teraz dzieciaki sa juz na tyle duze, ze same mu mowia: tata ja lubie, tylko nie chce mi sie jechac na trening. :D
      Czyli moze te roboty planetarne tak maja... Bo juz zastanawialam sie, czy nie wymienic mojego na Kitchen Aida, ale jakbym doplacila kolejne dwie stowy, a dzialalby tak samo, to chyba bym sie pochlastala! :D

      Usuń
  3. Jak czytam o tak wysokich temperaturach, to aż mi słabo. Szczególnie dzisiaj, z okresem i migreną...
    Mogę podpytać (ciekawość mną kieruje, a nie negowanie), czemu to jest istotne, żeby Oreo była kotem wychodzącym? Hihi, moje wychodzą, a wolałabym je w domu zatrzymać :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Jak jestem zbyt ciekawska - po prostu olej pytanie.

      Usuń
    2. Temperatury juz spadly i teraz mi ciagle zimno. :D
      Z Oreo to nie mam jakiegos konkretnego powodu. Po prostu zawsze mi sie wydaje, ze koty maja niesamowity instynkt, ze to takie miniaturowe tygrysy i one po prostu sa szczesliwsze jesli moga wychodzic. Nasz psiur ciagle placze sie po ogrodzie, a kot mialby tylko patrzec przez szybe? Jakos tak smutno. :D Najwazniejszy powod to jednak pragmatyzm. Przy dzieciakach i psie, od wiosny do jesieni, caly czas ktos po cos wchodzi i wychodzi. Juz dwa razy zlapalam Oreo w ostatniej chwili, kiedy juz wymykala sie na zewnatrz. Kosztuje mnie to sporo stresu, chce wiec zeby nauczyla sie zapachu ogrodu i wlasnego domu, zeby pomalu poznala otoczenie i potrafila znalezc droge powrotna. Bede spokojniejsza wiedzac, ze poradzi sobie na zewnatrz, niz kiedy ciagle sie stresuje, ze niechcy ucieknie.

      Usuń
  4. Ale że jak to TRZYDZIESCI STOPNI?! O M G! U nas max to 10-14, wiecznie pochmurno i szaro. Dzis to jakies apogeum, bo jest ZERO i leje :( w dodatku dziecie me znow przeziębione, znow cos stary przywlokl ze zbiorkomu. ;(

    Tez jestem ciekawa, czemu Oreo musi wychodzic z chaty, nie lepiej zeby byla nie wychodzacym kotkiem? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz mamy wlasnie tak 13-15, a rano nawet... 3. :O Czasem slonce, czasem deszcz. Czyli kwietniowo, a ja posmakowalam ciepelko i chce wiecej. ;)
      Co do kiciula, to rozpisalam sie wyzej, ale glownie chodzi mi o strach, ze bedzie domowym kotem, a kiedys niechcacy ucieknie. Kot od malego oswojony z podworkiem, umie sobie tam poradzic. Kot nauczony wygodnego zycia w domu, jesli niechcacy sie wymknie, ma niewielkie szanse...

      Usuń
  5. Fajnie, ze wreszcie macie kosz do grania przy domu. Ja sama zawsze o takim koszu marzylam i jakos sie nie skladalo, zeby kupic, zainstalowac. A teraz juz nie mamy ochoty, bo wszyscy sa za starzy na gre w kosza.
    Ja z kolei nie rozumiem ni w zab - tego maniakalnego trzymania kotow domach, jako niewychodzacych. Co komu szkodzi, zeby koty wychodzily na zewnatrz, do ogrodu czy na ganek, wokol domu? Koty sa zwierzetami bardzo ciekawskimi, wiec czesto pragna zwiedzac nowe rejony, pragna kontaktu z przyroda, chca sie rozwijac poprzez przygody. Wiem, ze koty wychodzace czasami zyja krocej od niewychodzacych z powodow roznych wypadkow czy napasci przez inne zwierzeta, ale to nie jest regula. Moj 20-letni Domino 3/4 zycia przezyl na zewnatrz, poza domem i byl bardzo szczesliwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten kosz to glownie, zeby wyciagnac z chalupy Nika, bo on najczesciej wsiaka w eletronike, a kiedy mowie zeby wyszedl na dwor, stwierdza, ze nie ma co robic. :O
      Domino? Swietne imie! :) Ja tez tego do konca nie rozumiem. Oczywiscie, jak mieszka sie w bloku na 2 pietrze, to ciezko kota wypuszczac. Ale znam kilka osob mieszkajacych w domkach na spokojnych osiedlach i trzymaja je w domu. I nie powiem, boje sie kojotow, bo to one najbardziej zagrazaja u nas domowym kotom, ale jednak kociaki maja tak silny lowiecki instynkt, ze nie uwierze, ze w domu sa rownie szczesliwe. Nie mowiac juz o tym, ze te niewypuszczane sa leniwe i przekarmiane i z kolei, tak jak ludzie, cierpia na choroby ukladu krazenia...

      Usuń
  6. Moja średnia córa (12 lat) uwielbia koszykówkę. Nawet gra w klubie Wisła Kraków :) Niedługo mają turniej. Gra też w lidze szkolnej. Najstarsza córka (14 lat) też kiedyś grała w kosza w lidze szkolnej, potem się przerzuciła na snookera (odmiana bilarda). Teraz dużo rysuje postaci ze swoich ukochanych anime i powiem że super jej to wychodzi. Super masz te dzieciaki :)

    Ściskam mocno z Krakowa

    Kasia Dudziak, Kasinyswiat

    OdpowiedzUsuń