Po poludniu, w piatek 14 kwietnia, mielismy przez kilka godzin pelna chate. Wpadla do mnie kolezanka ze swoimi dziewczynkami. Jedna ma 11 lat i jest jedna z dobrych kolezanek Bi, a druga rozpieszczona 4.5-latka.
Nik juz od paru dni marudzil, ze same dziewczyny, wiec napisalam do mamy jego najlepszego kolegi czy jest przypadkiem wolny tego popoludnia. Na szczescie byl i przyjechal do nas na rowerze.
Z jednej strony fajnie bo dziewczyny bawily sie razem i chlopaki razem, wiec nikt nie jojczal, ze mu sie nudzi. Z drugiej strony, nikt nie chcial sie bawic z najmlodsza, choc kolezanka w koncu huknela na swoja starsza corke, ze ma zabawiac siostre i koniec. ;) W praktyce roznie to bywalo, bo mala jest niestety mocno nieznosna i o wszystko sie drze. Probowala tez wziac na rece naszego kiciula, a wiadomo - kot sie nie da jak nie ma ochoty, co zaowocowalo kwadransem darcia i pokazywania na reke, choc nie miala ani sladu. :D Przez wiekszosc czasu jednak, dzieciarnia bawila sie w miare zgodnie i bez dramatow. Niestety w domu byl tez M., ktory potem narzekal, ze latali niczym stado sloni. Nie do konca byla to prawda, bo dopiero pod koniec zaczeli "damsko - meskie" przekomarzanie sie, typowe dla 10-11-latkow, czyli zasmiewanie sie, ze ten ozeni sie z tamta, itd. Nikt oczywiscie nie chcial byc przyszla mloda para, wiec bylo duzo krzykow i uciekania przed soba. ;) My z kolezanka mialysmy sporo czasu zeby spokojnie poplotkowac, choc tak dlugo nie udawalo nam sie spotkac, ze teraz zabraklo nam czasu na chocby "lizniecie" wszystkich tematow. W koncu jednak dziewczyny zaczely sie zbierac do wyjscia i wtedy najmlodsza panna naprawde pokazala co potrafi. Przyznaje, ze ostatnio jej mowa naprawde sie poprawila, ale nadal mowi dosc niewyraznie, a jak jeszcze zaczyna sie drzec, to kompletnie nie wiedzialam o co jej chodzi. Pozniej okazalo sie, ze chodzilo o chipsy, o czym Bi jakims cudem wiedziala, ale zolza pozalowala maluchowi i nawet nie zajaknela sie, ze rozumie o co dzieciak ryczy. A mloda darla sie na cala ulice, do samochodu nie chciala wejsc zapierajac sie i tupiac odnozami... No histeria pelna geba i w sumie ucieszylam sie, ze juz jada. :D Chwile pozniej napisala mama kolegi Nika, zeby wyslac go z powrotem do domu; cale szczescie. A na koniec, nie dosc ze musialam posprzatac pobojowisko, to jeszcze wysluchac fochow malzonka, ze dzieciaki rozwydrzone, ze halasuja, ze wyjadly mu lody... Niestety, jak ostatnio pisalam, mielismy 34 stopnie, wiec dzieciarnia przyssala sie glownie wlasnie do lodow. I pechowo, mimo ze mieli do wyboru chyba cztery rodzaje, to wyjedli jakies czekoladowe lody "fit", ktore okazuje sie M. kupil dla siebie. ;) No ale ogolnie popoludnie minelo fajnie, chalupa nadal stoi, spotkania towarzyskie mamy na jakis czas z glowy, wiec jest na plus.
W sobote M. pojechal do pracy, ale ja i Potworki mielismy kolejny spokojny ranek, bo Polska Szkola nadal miala przerwe. Niespodziewanie wpadl moj tata i oboje stwierdzilismy, ze mamy wrazenie, ze jest niedziela, bo zawsze przyjezdza wlasnie w ten dzien. Temperatura spadla, ale nadal mielismy okolo 20 stopni, choc bylo pochmurno i dusznawo. Po odjezdzie mojego taty, przypomnialo mi sie, ze Bi juz kilka razy wspominala, ze skonczyla czytac wszystkie wypozyczone ksiazki. Zaproponowalam wiec Potworkom, ze jesli tata napompuje naszej trojce kola, mozemy pojechac na rowerach. Oboje oczywiscie byli bardzo chetni.
My pojechalismy, a M. kontynuowal zalewanie cementem slupka od kosza. Deszcze zapowiadali dopiero na wieczor, wiec mial nadzieje, ze zdazy porzadnie przeschnac. Wiadomo co mowia o nadziei, wiec juz wychodzac z Potworkami z biblioteki, rzucily mi sie w oczy ciemne chmury na horyzoncie. Cale szczescie, ze byly na tyle daleko, ze spokojnie wrocilismy do domu. Jakas godzine pozniej zaczelo jednak kropic, chwile potem lunelo, a jeszcze za moment zaczelo blyskac i grzmiec. I przelotne burze krazyly juz nad nami do wieczora, wiec nie ruszalismy sie wiecej z domu. Na brak zajec jednak nie moglam narzekac, bo jak to ja, siedzialam w domu ponad tydzien, a w ostatni weekend przed powrotem do roboty przypomnialam sobie, ze mialam zmienic posciel. Oczywiscie weekend to czas normalnego, cotygodniowego prania, wiec kiedy dolozylam posciel, pralka i suszarka chodzily prawie non stop, a ja skladalam jeden ladunek za drugim. ;)
Niedziela byla wolna juz i dla M. Rano pojechalismy do kosciola, a potem znow przyjechal moj tata i dojadl reszte ciasta, ktore zostalo po ostatnim pieczeniu. ;) Tego dnia bylo znow o kilka stopni chlodniej niz w sobote, ale przy wigoci i duchocie w powietrzu, wydawalo sie w miare cieplo. Kontynuowalam prania, wstawilam zmywarke, ale po poludniu skorzystalismy z braku deszczu i zabralismy Maye na spacer.
Bi probowala "wyprowadzic" Oreo do ogrodu, ale trawa nadal byla mokra po wieczornym deszczu i kot byl wyraznie zdegustowany. Po powrocie spedzila sporo czasu wylizujac dokladnie lapki. ;) Poznym popoludniem zas, postanowilismy sprobowac zawiesic z M. kosza. "Sprobowac", bowiem malzonek pesymistycznie zalozyl, ze nie damy rady. Cala ta "tablica" z koszem jest bowiem bardzo ciezka, a M. musial ja sam podtrzymywac, podczas kiedy ja od tylu celowalam srubami w otwory. Stojac na niezbyt rowno ustawionej drabinie, zeby mi za latwo nie bylo. ;)
Malzonek trzymal jak dawal rade, a ze malo co widzial z drugiej strony tablicy, wiec bylo to niestety krzywo. Pierwsze dwa razy sruba wchodzila kompletnie na ukos, a moje polecenia: do przodu, do prawej, do gory, itd. nie dawaly nic. Za trzecim razem, M. rzucil zirytowany, ze "wiedzialem, ze nie damy rady, bo ty nie masz sily..." i w tym momencie sruba wskoczyla na miejsce. :D Ostatecznie kosz wiec zawisl i Potworki czym predzej ruszyly do wyprobowania nowego sprzetu.
Sama zreszta z nimi pocelowalam, przy czym brak kondycji dal mi sie szybko we znaki i wieczorem bolaly mnie i ramiona od rzucania pilka i nogi od biegania za nia. ;) Nie ma jednak co narzekac, bo odrobina ruchu zawsze jest mile widziana. ;) A wieczorem, z bolem serca, wyciagalam juz plecaki Potworkow oraz nasze sniadaniowki, trzeba sie bylo bowiem przygotowywac na powrot do szkoly oraz biura...
Oczekiwalam, ze w poniedzialek rano Potworki beda bez humoru i dowolanie ich z dolu zajmie wieki. Zakladalam tez, ze Bi moze wrecz ryczec, ze nie chce do szkoly, jak to bylo po przerwie bozonarodzeniowej. Niespodziewanie jednak oboje wstali w miare szybko i w dosc neutralnych nastrojach. Radosci nie okazywali, ale nie bylo tez wiekszej rozpaczy. :D Podejrzewam, ze oboje byli w miare wypoczeci po feriach, bo i ja dobudzilam sie bez wiekszego problemu, a przeciez po zmianie czasu chodzilam ostatnio niczym snieta ryba. :D Odprowadzilam ich na autobus, wrocilam porzucac psu pileczke, nakarmic kota i ogarnac kuchnie po sniadaniu, po czym sama pojechalam do pracy.
W poludnie wyszlam zeby odwiedzic zwierzyniec, pomyslalam bowiem, ze po ponad tygodniu kiedy przez wiekszosc czasu ktos byl w domu, zostawienie ich (glownie kiciula) na 7 godzin to musialby byc spory szok. Mysle jednak, ze od nastepnego tygodnia odpuszcze sobie te jazdy, bo nawet Oreo rosnie i chyba jest juz na tyle duza zeby wytrzymac. Od tego tygodnia Nik mial wrocic na treningi pilki noznej, ale caly dzien mzylo i w koncu trening odwolali. Akrobatyka jednak odbyla sie normalnie, wiec pojechalam z Bi i godzinke siedzialam w aucie, wkurzajac sie na niechodzacy internet w telefonie, a potem (z braku lepszego zajecia) gadajac z tata. Tego dnia grupa Bi dostala wreszcie stroje na wystep.
Ten ma sie odbyc na poczatku czerwca i wydaje sie, ze luuuzik, jeszcze tyyyle czasu, tymczasem tak naprawde zostalo tylko 6 zajec, bo po drodze wypada nam dlugi weekend.
Niestety, panna wyszla ze studia ze lzami w oczach, narzekajac na ostry bol nadgarstka. Nie jest spuchniety, ani siny, wiec raczej cos tam sobie po prostu nadwyrezyla. Problem w tym, ze musi byc sprawny na ostatnie proby oraz wystep bo dziewczyny robia gwiazdy, mostki i inne cuda na kiju - we wszystkim obciazajac nadgarstki...
Po poprzednim tygodniu, ktory nie byl nawet "cieply", ale wrecz upalny, w poniedzialek temperatura doszla ledwie do 15 stopni, ktore w nocy spadly do 9 i we wtorek rano w domu wlaczylo sie ponownie ogrzewanie. :O Tego dnia mialo byc jeszcze chlodniej, bo 13-14 stopni, przy zachmurzonym niebie i przelotnych mzawkach. Za to natura jakby czekala na te odrobine wilgoci. Marzec oraz poczatek kwietnia byly bardzo suche; praktycznie bez porzadniejszego opadu, kiedy wiec w sobote oraz niedziele przeszly burze z ulewnym deszczem, wszystko doslownie wybuchlo zielenia. Nagle na wszystkich drzewach i krzewach pojawily sie liscie, te kwitnace oslepiaja biela oraz rozem, wszedzie pelno jest wiosennych kwiatow, a trawa wyglada jakby ktos wylal na nia seledynowa farbe. :) No, pieknie jest! Az milo sie stoi z Potworkami na przystanku, szczegolnie ze tego ranka, pomimo raczej ponurej aury, (jeszcze) nie padalo. Odstawilam dzieciaki na autobus, po czym odhaczylam moja zwyczajowa poranna rutyne - Maya i jej pileczka, Oreo i jej sniadanie, potem szybkie pranie, zmywarka, kawa w miedzyczasie i do pracy. :) W poludnie podjechalam sprawdzic jak sie ma zwierzyniec. :) Mial sie oczywiscie swietnie, choc moze obie troche tesknily, bo nawet kiciul dal sie ponosic bez wbijania pazurow i zebiszczy w ramie. ;P Wrocilam do pracy, odbebnilam reszte godzin, po czym wrocilam ponownie do domu. Chcialoby sie napisac "na dobre", ale niestety, Bi miala tego dnia pierwszy trening pilki w sezonie wiosennym. Panna pojechala na szczescie z entuzjazmem. Trener dziewczyn musial akurat na pierwszy tydzien wyjechac z kraju, wiec jego obowiazki przejal jakis tata. Dla dziewczyn okazalo sie to jednak zaleta, bo "zastepca", najwyrazniej nie wiedzac co zrobic z banda 11-12-latek, pozwolil im caly trening grac mecz. ;)
Wrocilysmy do domu, wjechalysmy do garazu i kontrolnie pytam Bi czy wszystko ma: pilke, wode, koszulke zespolu? Niestety spytalam mocno po czasie. Panna rozejrzala sie z panika w oczach, bo zauwazyla, ze nie ma... pilki! No pieknie... Boisko oddalone o niecale 15 minut, ale straaasznie nie chcialo sie wracac. Pilka jednak ma dla Potworkow wartosc sentymentalna, bo dostali ja od mojego taty, a w dodatku ma logo ktorychs z mistrzostw swiata. Weszlam na gore zeby powiedziec M., ze musze wrocic na boisko, a malzonek, z jakiegos powodu bez humoru, zaczal sie rzucac, ze jak to mozliwe, ze tego nie zauwazylam i ze trzeba za kare Bi wypisac z pilki to sie nauczy pilnowac swoich rzeczy... Czy tylko mi sie wydaje, ze kara mocno zawyzona w stosunku do przewinienia? ;) Tak czy owak, wrocilysmy na boisko, pilka na szczescie dalej siedziala spokojnie w bramce, zabralysmy zgube i wrocilysmy (kolejny raz) do domu. Niestety, bylo juz grubo po 19, wiec czasu zostalo nam tylko na kolacje oraz przygotowanie na kolejny dzien i trzeba bylo zagonic Potworki do spania.
Sroda przywitala pieknym slonce, ale... 2 stopniami. :O Po prostu "kocham" te wiosenne rozstrzaly temperatur... W dzien robilo sie pomalu coraz cieplej, ale za to sie zachmurzylo, wiec niestety wydawalo sie raczej chlodniej, tym bardziej ze dosc mocno wialo. ;) Potworki jednak twardo wyruszyly do szkoly, co prawda w dlugich spodniach, ale tylko w bluzach zamiast kurtek. Ja jak zwykle zapewnilam psiurowi troche gimnastyki i nakarmilam kiciula, ktory pomalu nabiera rozumu. Wlasnie wbijal mi pazury w reke, kiedy wzielam jego miseczke. Natychmiast drapanie i gryzienie przeszlo w mruczenie. :D Potem wstawic pranie, przelozyc naczynia po sniadaniu ze zlewu do zmywarki, przewietrzyc sypialnie i do roboty. Aha! Dzien wczesniej, podczas treningu dziewczyn, zadzwonila do mnie mama rodzenstwa, z ktorym Potworki byly na mini golfie w zeszlym tygodniu. Niestety, wlasnie odkryla, ze jej potomstwo ma... wszy! :O I wszystko wskazuje, ze mialy je juz wlasnie tydzien temu. A dzieciaki razem sie bawily, razem jechaly w samochodzie, pochylajac sie nad Nintendo czy telefonem. Co gorsza, Bi miala klamre do wlosow, ktora zapinala kolezance zeby zobaczyc jak wyglada... :( No to teraz musze im glowy sprawdzac od czasu do czasu i zwracac uwage na podejrzane drapanie. Ech... Tyle razy dostawalam ze szkoly wiadomosci, ze np. w II klasach odkryli wszy (oczywiscie nie podawali, w ktorej klasie konkretnie) i zeby miec sie na bacznosci i dotychczas Potworki nic nie zlapaly. Moze i tym razem sie wywina... Jak narazie, po tej rozmowie, to mnie zaczela swedziec glowa. :D W poludnie wizyta u zwierzynca, ale tego dnia akurat kot byl w nastroju do atakow, wiec bylo raczej irytujaco niz kojaco. Wrocilam do roboty, gdzie caly dzien podpisywalam papiery. Kalibruja nam maszyne, wiec dostaje pliki dokumentow. Calutkie 150 (sto piecdziesiat!) stron, podpis oraz data na kazdej, a na niektorych dodatkowo kolejny podpis, imie drukowanymi literami, inicjal, tytul w pracy oraz oczywiscie kolejna data! Poza przerwami od czasu do czasu, mozolnie wypisywalam wiec podpis za podpisem, date za data... Dziwne ze pod koniec dnia dlugopis nie przyrosl mi do reki. :D I oczywiscie kazda strone trzeba szybko przeleciec wzrokiem zeby sprawdzic czy wszystko sie zgadza. Wrocilam do domu, ale dlugo sie nim nie nacieszylam, bo Nik mial na 17 trening. Co prawda M. twierdzil, ze moze pojechac sam zeby "nabic" krokow, ale mialam ten sam cel. ;) W koncu malzonek chodzi w czasie przerwy na lunch przy kazdej pogodzie (za co go podziwiam, bo jestem zmarzluchem i zima nie wysciubiam nosa z budynku), wiec on ostatecznie zrobil 14 tysiakow, a ja marne 9. Mnie bardziej byly wiec te kroki potrzebne, szczegolnie, ze po zimie jestem kompletnie bez formy i dostaje zadyszki po wejsciu po schodach. Pojechalismy wiec wszyscy, bo nawet Bi sie z nami zabrala, choc teraz kiedy ma telefon moze spokojnie zostawac w chalupie. Nik polecial biegac z chlopakami, a nasza trojka urzadzila sobie piekny spacer przez lasek wzdluz rzeki.
Przy okazji stwierdzilam, ze nasze miasteczko przeczy stereotypom o hamerykanckich grubasach, bo gdzie czlowiek sie nie ruszy, tam wpada na osoby biegajace, jezdzace na rowerach, rolkach, itd. I naprawde niewiele widuje sie osob z ekstremalna otyloscia. Mila niespodzianka bylo, ze zle przeczytalam wiadomosc i bylam przekonana, ze trening Kokusia potrwa 1.5 godziny, tymczasem skonczyl sie o 18:15.
Szkoda tylko, bo chcialam chwilke popatrzec jak Mlodszy sobie radzi, a tu znienacka przylecial do samochodu, do ktorego w koncu wsiedlismy zeby odpoczac po lazeniu. Pojechalismy szybko po kawe, a potem do domu, ale oczywiscie malo co zostalo juz z wieczora.
W czwartek rano jak zawsze zawiozlam Potworki do szkoly i jak zawsze lekko sie spoznilismy. :D Nie idzie nam to poranne szykowanie kompletnie, choc tym razem wina byly glownie potworne korki w centrum (czyli na jednym skrzyzowaniu :D) oraz niespodziewane roboty drogowe (i ruch wahadlowy) na bocznej drodze, ktora zwykle jest pusta i spokojna. Dojechalismy w sumie punkt 8:45, czyli na oficjalny poczatek lekcji, jednak Nik narzekal, ze zanim odstawi instrumenty do odpowiednich sal i dojdzie do swojej klasy, to juz bedzie spozniony. Ciekawe jednak, bo sale klas V sa zaraz po drugiej stronie holu co sale muzyczne (Mlodszy ma wiec calkiem blisko), za to klasy VI maja zajecia na drugim koncu szkoly, a Bi kompletnie nie marudzila. Najwyrazniej dla panny, kazda stracona minuta lekcji, to plus. :D Po odstawieniu potomstwa, pojechalam prosto do roboty, gdzie konczylam skladanie podpisow na dokumencie kalibracji. Na szczescie od poprzedniego dnia zostalo mi tylko kilkanascie stron. Niestety, niektore facet przyniesie mi z powrotem, bo znalazlam na nich bledy, wiec nie podpisalam. ;) W poludnie podjechalam do zwierzakow, gdzie Oreo jak zwykle swirowala, az nasza nadzwyczaj spokojna Maya, szczeknela na nia. To jest wrecz niespotykane u tego psa, wiec musiala byc naprawde poirytowana. :D Wrocilam do pracy (bo nie mialam innego wyjscia :D) i odbebnilam reszte popoludnia. W domu na szczescie nastapily spokojne czwartki, kiedy dzieciaki nie maja zadnych zajec. Po obiedzie troche pogralismy w kosza przy domu, ale zeby Potworkom nie bylo za dobrze, musieli tez odrobic czesc lekcji do Polskiej Szkoly. W tym tygodniu co prawda nie planuje ich tam wysylac, ale zadania domowe wypada wyslac. Szczegolnie, ze zeszly tydzien mieli wolny i mogli je odrabiac pomalutku i na spokojnie, ale ze podniesli bunt, to stwierdzilam, ze prosze bardzo, niech robia teraz. A mogli miec je juz dawno z glowy... :D Wyprowadzilismy tez do ogrodu Oreo, ale poki co, wykorzystywala kazda okazje, zeby puscic sie pedem do garazu. :D
W piatek rano mielismy mala konfrontacje miedzy Bi a kotem. ;) Panna kiedys znalazla gdzies pawie pioro i przyczepila je do sciany w swoim pokoju. W sumie az dziwne, ze kot dopiero teraz zwrocil na nie uwage, ale zerwal i podarl kilka tych "fredzelkow". Duzej szkody nie wyrzadzil, pioro nadal jest piekne, ale Starsza wsciekla sie i probowala kota wyrzucic z pokoju. On oczywiscie, jak ma humor na zabawe, nie daje sie latwo zlapac i broni zebiszczami oraz wszystkimi pazurami. Bi w koncu odniosla sukces, Oreo wyleciala z pokoju "z hukiem", ale panna zostala z gigantyczna, krawa krecha na dloni. :D Oczywiscie wyszla na autobus z buzia w centki i lzami w oczach, a kot... patrzyl stoicko ze schodow. ;) Dzieciaki pojechaly, a ja jak zwykle porzucalam pileczke psu, dalam sniadanie kotu, po czym... mialam troche spokoju, bo tego dnia postanowilam pracowac z domu. Musialam znow jechac z Oreo do weterynarza, na kolejna dawke szczepien oraz srodka na robaki, a ze zaraz za rogiem jest supermarket, to stwierdzilam, ze od razu odhacze juz zakupy. A ze w pracy nadal wzgledny spokoj, to uznalam, ze nie ma juz co tam jechac, skoro moge porobic cos na kompie. ;) A tak przy okazji, dla polskich czytelnikow, imie naszego kociaka wymawia sie "orjo", bo tak tutaj brzmi nazwa znanych ciasteczek. ;) Pisze, bo moja siostra wymawiala je po polsku, tak jak jest napisane i bardzo sie zdziwila kiedy uslyszala, jak wolaja na kiciula Potworki. :D Na 10 pojechalam wiec z OrJo (:D) do weta i tym razem sie rozczarowalam... Ostatnio doslownie weszlam i wyszlam, rach-ciach i zalatwione. Tym razem akurat wszedl ktos przede mna z dwoma psami i trwalo to i trwalo... Slyszalam niestety, ze nawet dwie asystentki, ktore przygotowywaly pacjentow zbierajac podstawowe informacje, wazac, itd. mruczaly miedzy soba, ze dyzur miala jakas pani weterynarz, ktora znana jest z dokladnosci i powolnego dzialania. Co ciekawe, okazala sie ona byc mloda kobieta, a nie zgrzybiala staruszka. ;) W kazdym razie, po 20 minutach czekania (a bylam przed czasem), kiedy za mna ustawily sie juz kolejne 4 osoby, w koncu nadeszla moja kolej. A raczej Oreo. Biedny kiciul byl mocno wystraszony, choc wywolal oczywiscie cala serie och'ow i ach'ow. Mlode stworzenia zawsze robia furore. :D Bidula dostala kolejna dawke szczepienia, a takze lekarstwo na robaki. Tym razem nie tylko na te "jelitowe", ale tez kropelki na kark przeciwko pchlom oraz kleszczom. Mimo, ze nasze kocie narazie mieszka w chalupie, to Maya wychodzi, wiec trzeba i Oreo zabezpieczac, bo szczegolnie kleszcze, czesto traktuja psa jako autobus i nieraz znajdowalismy je maszerujace po domu... Na szczescie, pomimo opoznienia, temperatura nadal nie podniosla sie zbyt wysoko i moglam zgodnie z planem pojechac na zakupy. Chcialam bowiem zostawic kota w aucie, ale nie ryzykowalabym gdyby bylo za cieplo, choc i tak na wszelki wypadek uchylilam wszystkie okna... Po powrocie czekalo mnie mozolne rozpakowywanie zakupow, ale pozniej mialam troche oddechu, az przyszla pora odebrania Potworkow. Poniewaz bylam w domu, zaoferowalam, ze ich odbiore ze szkoly, Nik bowiem wracal tego dnia nie tylko z obydwoma instrumentami, ale jeszcze z dodatkowa torba. Co w tej torbie, zapytacie? Otoz dzieciaki z klasy Kokusia, za dobre zachowanie, nazbieraly w koncu iles tam punktow i zasluzyly na nagrode. Nagrody sa rozne: dluzsza przerwa, obejrzenie filmu, tance wygibance do appki Go Noodles, itd. Tym razem jednak, dzieciaki wybraly sobie... drzemke! Niezle sie usmialam, kiedy sie o tym dowiedzialam. Najwyrazniej banda 10-11-latkow zapragnela poczuc sie znowu przedszkolakami! :D W kazdym razie, Mlodszy (oprocz plecaka, trabki oraz skrzypiec) taszczyl jeszcze ze szkoly torbe z kocykiem, podusia oraz maskotka (wybral Prosiaczka). Dzien wczesniej instrumenty zostawil w szkole, wiec rano mial tylko torbe, ale po poludniu musial wziac ze soba juz wszystko. Wychodzac ze szkoly, wygladal doslownie jak jakis cygan z tymi tobolami. :D
I tak nam zlecial pierwszy tydzien po feriach wiosennych. Jakos przezylismy. A od tego, wiekszosc weekendow bedzie przez kilka tygodni zalatana, bowiem nadchodza sobotnie mecze pilki noznej. ;)
Teraz tak sie u Was zaludnilo, czy raczej zagescilo osobowo-zwierzakowo, ze o kazdym z domownikow czytajac mam wrazenie, ze niemalze wioske, a nie zaledwie 1 rodzine opisujesz. Fajnie, ze Oreo dorasta w gwarnym i pelnym zycia domu. A do ogrodu i podworka z czasem tez nawyknie, az nie bedzie chciala wracac, tylko polowac na cokolwiek tam znajdzie/zobaczy.
OdpowiedzUsuńAz ZA gwarnym. Okazuje sie, ze Nik sam jest jak kociak i ganiaja sie nawzajem po calym domu. ;)
UsuńZ jednej strony troche smutno bedzie kiedy kot zacznie przepadac na cale dnie. :)
Umilam sobie wykład lekturą. Nadrabiam zaległości, a przy okazji się nie nudzę. Dzieje się u Was, a zwierzyniec też dba o to, żebyście się nie nudzili. Strój rzekłabym ciekawy. Kojarzy mi się z wyścigami, pewnie przez tą szachownicę. Ale może w układzie będzie dobrze wyglądał. Tygrysowi marzy się kosz, ale u nas na podwórku albo trawa, albo kocie łby. Choć fajnie byłoby porzucać. Buziaki
OdpowiedzUsuńZ tym strojem, to wyjasnilo sie w pewnym sensie, bo muzyka do ktorej dziewczyny maja wyczyniac akrobacje ma tytul "Autobahn", czyli autostrada po niemiecku. Stad zapewne ta szachownica.
UsuńMy mamy szczescie, bo nasze osiedle znajduje sie na wzgorzu i wiele domow ma podjazdy zupelnie na gorce. Niektorzy stawiaja kosze przy samej ulicy, ale osobiscie bym sie bala, mimo ze osiedle nie ma przejazdu, wiec nigdy nie ma zbyt wielkiego ruchu. Czesc po prostu z koszy rezygnuje. My mamy farta, ze ta czesc naprzeciwko garazu jest prawie plaska, wiec jest gdzie bezpiecznie grac.
Ja z jednej strony dobrze rozumiem, że dzieci to dzieci, więc krzyki i piski mogą się pojawiać. Ale przyznam szczerze, Stasiu, jak i dziewczyny nie potrafią bawić się w ciszy i ciągle piszczą, krzyczą i choć ogólnie bawią się coraz ładniej, to sam hałas przez nich generowany (często zupełnie niepotrzebny)- strasznie mnie męczy.
OdpowiedzUsuńSuper, że jednak udało się powiesić kosz. Jednak te wielkie samochody do czegoś się przydają :D
U nas nie ma treningu, żeby ktoś czegoś nie zapomniał. Zazwyczaj kończy się tak, że zabiera to trener i albo sam pyta rodziców czyja zguba, albo w międzyczasie któryś z rodziców pyta czy ktoś nie znalazł. Ostatnio jeden zapomniał adidasów - zapomniał, że po dotarciu na boisko zmieniał buty, a wczoraj inny zapomniał o klubowej bluzie - trener zabierał na dzisiejszy turniej, a rodzice też zorientowali się dopiero dzisiaj jak była potrzebna. U takich dzieciaków to normalka i oni muszą się tego nauczyć - choć przyznam, sama nie mogę tego zrozumieć, bo to już nie są malutkie dzieci.
Ja dla dzieciaków mam specjalny spray na te niechciane żyjątka. Psikam ich codziennie rano jak idą do szkoły i jak na razie - ominęła nas ta wątpliwa przyjemność.
O, to musze o tym spray'u powiedziec siostrze, bo u nas nie wiem czy jest do dostania. A ona ostatnio trzymala mlodsza corke tydzien w domu, bo w klasie mieli wszy. I to, wyobraz sobie, w szkole prywatnej! :O
UsuńNam nie zdaza sie czesto, ale to juz drugi raz jak wracalismy po pilke, a raz ja sama zapomnialam krzeselka turystycznego! :D Mialam je juz pod pacha, ale rodzice zaczeli robic pamiatkowe zdjecia, bo to byl ostatni mecz, wiec krzeselko polozylam, po czym popstrykalam foty, zgarnelam syna i pojechalam, a krzeslo zostalo na trawie. :D
Mnie tez irytuja wrzaski i piski bez powodu, tym bardziej, ze u nas to byly juz spore dzieciaki. Dziewczyny i Stasiu to jeszcze maluchy, ale u nas to byla banda w przedziale 10-12 lat. Pomyslalby ktos, ze potrafia juz nad soba nieco panowac... ;)
Twój kot trenuje na Tobie przyszłe polowania. Nie bawił się zbyt długo z rodzeństwem, to na Was to nadrabia. I nie dziwię się Mayi, że się zirytowała, bo małe koty potrafią nieźle psom podokuczać w czasie zabawy :)
OdpowiedzUsuńUściski
Heh, zobaczymy czy taka "lowna" bedzie jak zacznie wychodzic... :D
UsuńMiałam kiedyś psiaka, który w gorące dni wskakiwał do wanny w łazience i wręcz się domagał kąpieli.
OdpowiedzUsuńOj dzieci, wrzaski, krzyki, piski, wymuszanie, ehhh... trzeba przetrwać.
Tylko wiesz, co innego takie 3-4 latki, a co innego dzieciaki w wieku lat 10 lub wiecej. Tu juz wymaga sie nieco panowania nad soba. ;)
UsuńNasz psiur najwyzej rozwala sie na kaflach, ale kot znalazl sobie jeszcze sprytniejsza ochlode, choc jakbym faktycznie odkrecila wode, to pewnie spierdzialby ile sil w lapach! :D