Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 7 października 2022

Pazdziernik - pizdziernik

Tytul nawiazujacy do ostatniej pogody. Niemozliwie u nas wieje. Jak zaczelo sie w zeszly piatek, kiedy nadchodzily resztki huraganu Ian, tak pozostalo wiekszosc tygodnia. A ze, przy okazji, w pierwsze kilka dni mielismy temperatury ponizej przecietnej, wiec przy porywistym wietrze odczuwalna tez byla duzo nizsza. 

Zaplanowany na niedziele o 8 rano (rozgrzewka na 7:30) mecz Kokusia 45 minut drogi od nas, juz w piatek odwolano. Bez wyjasnienia, bo po co. ;) Cale szczescie, bo i tak nie planowalam na niego jechac. Maja go przeniesc na inny termin, ale jeszcze niewiadomo na kiedy. Miejmy nadzieje, ze tym razem godzine ustala troche "normalniejsza". Rowniez w piatek Potworki rozpoczely kolejna runde opieki nad zwierzakami sasiadow. Widze, ze nasze dzieciaki staja sie dla nich regularnymi opiekunami siersciuchow. Coz, sasiedzi zawsze daja im jakies pieniazki za "trud", a pewnie i tak oszczedzaja w porownaniu z profesjonalnym opiekunem. A Potwory sa rzecz jasna wniebowziete. ;) Tym razem sasiedzi zostawili oba koty oraz psa i ten ostatni urzadzil mi wieczorna akcje. Sasiadka napisala na kartce instrukcje zeby dzieciaki zostawily drzwi balkonowe uchylone wieczorem jesli ktoregos ze zwierzat nie bedzie w domu. Pies ma "niewidzialnego pastucha" wiec nigdzie nie polezie, ale koty szwendaja sie po calej okolicy. Jednej z kotek nie bylo, wiec Potworki poslusznie zostawily drzwi uchylone. Swoja droga, ze sasiadka sie nie boi... Ale do brzegu. O polnocy wreszcie doczlapalam sie do lozka, zawinelam blogo w koldre i juz-juz przysypialam, kiedy... rozleglo sie szczekanie! Nie naszego smroda, ktory jak wiadomo praktycznie nie daje glosu, tylko wlasnie suczki sasiadow! Musiala cholera cos uslyszec, wybiegla przez ten zostawiony lufcik i zaczela jak glupia latac dookola chalupy i ujadac! Najpierw probowalam ja zignorowac, pomyslalam bowiem, ze poszczeka, po czym wroci do domu. Taaa... szczeka i szczeka... Minuty mijaja... W koncu stwierdzilam, ze kurna, jest srodek nocy i ktos moze zadzwonic na policje (juz kiedys pies tak ujadal o 3 nad ranem a sasiedzi spali snem kamiennym i policja przyjechala), wiec co bylo robic. Wsciekla jak diabli wstalam, narzucilam szlafrok i pierwsze lepsze pantofle i polazlam do durnowatego kundla. A ta malpa, wystraszona w ciemnosci, jeszcze zaczela z daleka na mnie powarkiwac! Na szczescie znam tego psa i wiem ze ogolnie jest bardzo przyjacielski (do ludzi, bo na inne psy sie rzuca), wiec dalam jej reke do powachania i wtedy siersciuch mnie najwyrazniej rozpoznal, po czym... pobiegl radosnie do tylnych drzwi i jak gdyby nic wszedl do domu! No udusic! W kazdym razie, zasunelam tarasowe drzwi (nie patrzac nawet gdzie sa koty) i wrocilam do domu i cieplego wyrka. Mamy nauczke na przyszlosc, zeby nie uchylac na noc drzwi u sasiadow jesli zostawiaja psa. ;)

Z powodu resztek Huraganu Ian, ktory mial kolo nas przejsc w sobote 1 pazdziernika, mecze tego dnia stanely pod znakiem zapytania. Oczywiscie ostateczna decyzja miala zapasc dopiero rano, wiec czlowiek i tak musial sie zerwac skoro swit na wszelki wypadek. Kiedy wstalismy, okazalo sie, ze jest mokro, ale deszcz w sumie ledwie kropi. Zarzad kompleksu sportowego w naszej miejscowosci jest jednak mocno "panikujacy", wiec odwolal wszystkie mecze majace sie odbyc tego dnia u nas. Coz z tego, skoro Bi grala w sasiedniej miejscowosci. :D Tam pamietam, ze odkad Potworki uprawiaja pilke nozna, nigdy meczow nie odwoluja; dzieciaki graja w kazda pogode. Tym razem tez nie odwolali. ;) Pojechalismy i powiem Wam, ze bylo po prostu paskudnie. Deszcz moze nie padal zbyt mocno, a w polowie praktycznie ustal, ale bylo 11 stopni i porywisty wiatr. Juz w domu stoczylam z Bi wojne o ubranie, bo przygotowalam pannie dlugie legginsy, a ona zeszla na dol w krotkich spodenkach i jeszcze bezczelnie sklamala, ze znalazla ja na krzesle! Ku*wa, moze sie starzeje, ale sklerozy jeszcze nie mam i pamietam co przygotowuje...  Po sniadaniu Potworki polecialy szybko nakarmic zwierzyniec sasiadow i tu chyba Bi zauwazyla, ze nie jest za cieplo, bo grzecznie przebrala sie w legginsy. Potem jednak powiedzialam zeby wziela bluze bo nie chce zeby przemokla juz w czasie rozgrzewki, dojechalismy na miejsce, deszcz zacina, kaze zalozyc owa bluze, a panna robi wielkie oczy, ze jej zapomniala! Daje jej wiec kurtke przeciwdeszczowa, ktora ze soba wzielam (jak rowniez kalosze, parasolki oraz ciuchy na przebranie - przygotowalam sie porzadnie :D), a ona prycha, ze jej nie zalozy! Tu juz sie wscieklam. Zaczelam z powrotem wrzucac wszystko do auta, wrzeszczac jednoczesnie do smarkuli, ze w takim razie tego dnia nie gra i wracamy do domu. Oczywiscie pannica szybciutko kurtke ubrala. ;) Powinnam pewnie byla dac jej nauczke i faktycznie ja z tamtad zabrac, ale przyznaje, ze nie chcialo mi sie, skoro juz dojechalam. ;) Tak czy owak, z satysfakcja zobaczylam, ze na rozgrzewce Bi kurtke zapiela az po szyje, a rece wlozyla w kieszenie. Czyli jednak bylo zimno; co za niespodzianka. Podczas gry jednak szybko sie rozgrzala i choc grala juz bez kurtki, to zdjela nawet bluzke z dlugim rekawem, ktora dalam jej pod koszulke zespolu. Oby nie skonczylo sie to przeziebieniem, choc przyznaje, ze dwie dziewczynki nie dojechaly i na zmiane zostala tylko jedna, wiec wszystkie graly praktycznie caly mecz.

Bi pierwsza z lewej. Tu jeszcze ma bluzke pod spodem, ale legginsy juz sobie podciagnela nad kolana :/
 

Niestety, przeciwna druzyna dala im niezly wycisk i przegraly 2:4. Bi biegala wiec po boisku, Nik dorwal dwoch kolegow i tez ganiali w kolko, ja jednak stalam i mimo koszulki, grubej bluzy oraz kurtki przeciwdeszczowej, bylo mi koszmarnie zimno. Na nogach mialam cienkie legginsy i niestety, ale ten ziab i wilgoc przenikaly przez nie, jakby ich nie bylo. Kiedy wrocilismy wreszcie do auta, mialam zdretwiale stopy i dlonie. Pierwszy raz w tym roku wlaczylam ogrzewanie kierownicy. ;) Potem calutki dzien  nie moglam sie rozgrzac. Pilam jedna goraca kawe za druga, a caly czas bylo mi zimno i kostki u nog bolaly mnie niczym przy reumatyzmie. 

W czasie meczu Bi, telefon pikal co chwila wiadomosciami od managerki druzyny Kokusia, bo jego mecz mial sie odbyc u nas, czyli go odwolano. Meczami zespolow rekreacyjnych nikt sie nie przejmuje; odwolaja, to ich nie ma, ale te druzyn ligowych staraja sie przenosic na inne terminy. Kokusiowy w koncu przeniesli na 11:30 kolejnego dnia, co zupelnie nie bylo mi na reke, bowiem na 12 mialam wykupione bilety do klubu w naszej miejscowosci. Wedlug pierwotnego planu Nik mial przeciez miec mecz o 8 rano, na ktory sie nie wybieralam, wiec uznalam ze jesli z kosciola wrocimy okolo 11, to akurat sie przebierzemy i pojedziemy do klubu. A tu masz, mecz musial wskoczyc... :/

W niedziele rano wszystko szlo na opak. Najpierw prawie poklocilam sie z M., bo kiedy ochrzanilam Bi ze zlosliwie przedluza oddanie Nikowi dysku do gry, moj malzonek zamiast powiedziec cos corce, zaczal warczec na mnie, ze to moja wina, bo pozwalam im przy sniadaniu siedziec na elektronice! No i fakt, pozwalam, tyle ze po prostu rano zwykle tak jestem zajeta sniadaniem, pakowaniem wody, przekasek, szykowaniem sie do wyjscia, itd., ze po prostu nie zwracam na to uwagi, jesli tylko Potwory gotowe sa na czas. Wydaje mi sie jednak, ze cokolwiek M. o tym mysli, przy dzieciach powinien jednak trzymac moja strone, a nie, ze ja daje im bure, a on sie czepia mnie, ze to ja ich zle wychowuje! :/ Poza tym, jak napisalam w poprzednim akapicie, mecz Kokusia sprawil, ze dzien niespodziewanie zrobil sie lekko szalony. Malzonek wyjatkowo zdecydowal sie jechac do tego klubu z nami, wiec dzien wczesniej podzielilam sie z nim dylematem. Bilety mieslismy wykupione na przedzial czasowy 12-13, tymczasem mecz mial sie skonczyc okolo 12:30. Zastanawialam sie czy nie wziac Nika tylko na pierwsza polowe, ale M. stwierdzil, ze nawet jak dojedziemy o 12:45, to powinni bez laski nas wpuscic. Tymczasem w niedziele, poniewaz humor przestal mu dopisywac, oznajmil, ze nie jedzie ani na mecz, ani do tego klubu. Woli pojechac na silownie, a potem pogotowac, zamiast ganiac z nami po calym miasteczku. Mialam ochote odparowac, ze w takim razie ja rezygnuje z kosciola zeby sobie "poluzowac" dzien, ale nie chcialam bardziej kwasic atmosfery... Potem jednak pozalowalam i pomyslalam, ze faktycznie moglam tupnac noga i nie jechac, bo juz na dzien dobry, w kosciele bylo duuuzo wiecej ludzi niz zwykle i to wiekszosc nowych twarzy, ktorych wczesniej nigdy nie widzielismy. Okazalo sie, ze urzadzili ceremonie dla dzieci komunijnych i w polowie mszy, po kazaniu, wywolywali je po kolei do przodu, gdzie przyczepialy owieczki do makiety z Jezusem. Mila rzecz, ale kurcze, wiekszosc z tych dzieci wyraznie nigdy nie byla w kosciele! Na religie chodza (a tutaj odbywa sie zupelnie oddzielnie od szkoly), na msze juz nie bardzo. Wiekszosc rozgladala sie z otwartymi buziami, a w dodatku bylam swiadkiem jak jakas mama pokazywala swoim corkom (te dzieciaki to 7-8-latki, a nie dzidziusie) jak pomoczyc palce w swieconej wodzie a potem zrobic znak krzyza! I to sa dzieci komunijne?! Nie umiejace sie przezegnac?! Pozniej przy komunii, inna matka podeszla ze swoja corka (ktora najwyrazniej musiala juz byc po Pierwszej Komunii) i pokazywala jej krok po kroku jak ma przyjac oplatek. :O Szok po prostu. Zastanawiam sie po co ludzie zapisuja dzieciaki na religie i ciagna je do Sakramentow, skoro kosciol omijaja z daleka... Najsmieszniejsze, ze kiedy juz wszystkie dzieciaki przyczepily swoje owieczki, ksiadz wyglosil krotka przysiege, m.in. ze rodzice beda przyprowadzac dzieci na cotygodniowa msze az do przystapienia przez nie do Pierwszej Komunii. Wszyscy rodzice zgodnie wymruczeli, ze "obiecuje!". Haha, juz to widze... :D

Tak czy owak, msza sie przedluzyla o dobry kwadrans i nagle zrobila sie 10:30, zas na 11 Nik mial rozgrzewke. Popedzilismy do domu, mlodziez sie szybko przebrala, chwycilismy cos do przegryzienia i popedzilam z dzieciakami na boisko, choc dojechalismy i tak lekko spoznieni... Niedziela miala byc przyjemniejszym dniem niz sobota, a tymczasem, mimo ze nie padalo, bylo pochmurno i potwornie wialo, wiec przy 13 stopniach panowal koszmarny ziab . :/ Siedzac na krzeselku, nawet w jesiennej kurtce, caly czas szczekalam zebami. Oczywiscie Bi zalozyla tylko bluze (choc mialam i dla niej kurtke) i upierala sie, ze jej cieplo. Nik mial koszulke zespolu i pod tym termalna bluzke z dlugim rekawem, ale na nogach krotkie spodenki (choc te pilkarskie skarpety sa dosc dlugie) i tez twierdzil, ze mu cieplo. Morsy normalnie... Mecz niestety okazal sie wielkim rozczarowaniem, ogolnym i osobistym. Jak to przy rozgrywkach o puchar najwyrazniej bywa, trafilismy na zespol ktory gral bardzo brutalnie. Oni chyba celowo wybieraja dzieciaki o odpowiedniej osobowosci. ;) Do tego stopnia, ze w drugiej polowie jeden z chlopcow tamtej druzyny dostal oficjalnie zolta kartke! Pierwszy raz widze cos takiego przy dzieciecych rozgrywkach. Ostre popchniecia i szarpanie zaczely sie jednak juz w pierwszej polowie i w ktoryms momencie sedzia zarzadzil karnego dla naszych. Zawodnikowi udalo sie wykorzystac szanse i polowa zakonczyla sie punktem dla nas. Niestety w drugiej polowie tamci ostro wzieli sie za nadrabianie strat i szybko wbili nam gola. Potem nasi chlopcy zaczeli oddawac przepychanki i w koncu i tamci zarobili karnego, ktorego oczywiscie wykorzystali. Chwile pozniej padla proba, ktora nasz bramkarz obronil odbijajac pilke w bok, a inny zawodnik natychmiast wbil nam gola. Po chwili jeden z przeciwnikow podcial nogi naszemu tak mocno, ze obaj przekoziolkowali, a nasz lezal przez chwile trzymajac sie za bok. Sedzia zarzadzil znow karnego dla nas, ale na strzelajacego wybral tego przewroconego chlopca, ktory w koncu wstal i kulejac ruszyl przez boisko! Podejrzewam, ze nadal byl obolaly, bo nawet nie trafil w bramke... No porazka na calej linii. Kiedy wyjezdzalismy, wynik byl 1:4 dla przeciwnikow.

Tu jeszcze wyglada jakby Mlodszy "cos" probowal zdzialac ;)
 

Zabralam Nika wczesniej, bo po pierwsze mielismy jechac do tego klubu, a po drugie, trener w drugiej polowie nie wystawil go nawet na minute. :/ Gdybym wiedziala, ze tak bedzie, zabralabym Mlodszego juz w czasie przerwy... Jesli mam jednak byc zupelnie szczera, to wlasciwie sie trenerowi nie dziwie. W pierwszej polowie znow sprobowal wystawic Nika na pozycje inna niz obrona - tym razem (chyba) napastnika. I Mlodszy gral... fatalnie. Jak zwykle jestem w stanie dojrzec jakies starania, tak tym razem nie wiem czy mu sie nie chcialo, czy bylo mu zimno (choc mowil ze nie), czy dolegalo cos zupelnie innego, ale pokazal wlasciwie anty-talent. Nie trafial w pilke, nie biegl za nia, a raz, zamiast odwrocic sie i strzelic chociaz w kierunku bramki, odkopnal ja w bok, za linie! Rece opadaly, a ze w drugiej polowie ogolnie nasz zespol sobie nie radzil, nie dziwota, ze trener zostawil na boisku najsilniejszych zawodnikow. ;) Kiedy do konca meczu zostalo jakies 10 minut i jasnym sie stalo, ze Nik juz grac nie bedzie, stwierdzilam, ze nie ma co czekac. Szczegolnie, ze potem wszyscy wyjezdzaja na raz, robi sie zator, a nam sie spieszylo. Pomaszerowalysmy z Bi na druga strone boiska, rzucilam tylko trenerowi szybko ze zabieram Nika (choc pewnie malo go to obeszlo) i pojechalismy. Prosto do klubu, bo obawialam sie, ze moga sprawdzac godziny na biletach. 

Okazalo sie, ze niepotrzebnie pedzilismy, bo choc bilety skrupulatnie sprawdzano, to na czas nikt nie patrzyl. Co wiecej, pani odhaczajaca nasze imiona na liscie spytala czy mamy bilety kupione wczesniej, czyli mozna bylo je dostac na miejscu. Jeszcze rok i dwa temu, przy koronce, nie wpuszczano nikogo bez uprzedniej rejestracji... Tak czy owak, zameldowalismy sie przy stanowisku, po czym ruszylismy na szlak przez las. Przyjechalismy bowiem na coroczna wystawe domkow wrozek i krasnali, porozstawianych co jakis odstep przy sciezce.

Oboje chcieli byc niebieska wrozka, ale potem okazalo sie, ze trzeba bylo prawie siasc na ziemi zeby wygodnie zmiescic glowe i Bi odstapila miejsce bratu
 

W porownaniu z poprzednimi latami, w tym roku mam wrazenie, ze ekspozycji bylo mniej, ale kilka zdecydowanie przykuwalo uwage. Oprocz miniaturowych domkow - cudeniek, znalazl sie taki piekny smok:

Zdjecie autorstwa Bi; ja nie moglam jakos sie ustawic zeby smok byl widoczny na tle lasu, a panna znalazla piekne ujecie

A takze "wioska Ewok'ow" i konstrukcje w stylu Gwiezdnych Wojen. 

 

Bi nie zlapala bakcyla Gwiezdnych Wojen i tylko wzruszyla ramionami ;)

Byly tez i inne, ktore szczegolnie spodobaly sie Potworkom.

Na przyklad taka wioska, ktora niestety mocno zlewa sie z tlem
 

Na koniec, mozna bylo oczywiscie zbudowac swoj wlasny domek, z czego skwapliwie skorzystala Bi. Nik wolal biegac jak dziki po gorce i walic kijem w drzewa. ;) Tu widac bylo najbardziej, ze pogoda w owy weekend zupelnie nie dopisala. W miejscu wyznaczonym na budowe wlasnych domkow, pracownicy znosza potrzebne materialy. Zwykle, kiedy tam docieralismy, wszystko bylo juz przebrane i rozwleczone po calym terenie. Tym razem znalezlismy schludne kupki patykow, szyszek, lisci, kory, itd. W sobote bylo chlodno i popadywalo, a w niedziele potwornie zimno z porywistym wichrem, wiec frekwencja wyraznie nie dopisala. Powiem Wam, ze po przemarznieciu w sobote na meczu Bi, a potem w niedziele u Kokusia, sama chetnie tez zaszylabym sie w chalupie, ale Potworki czekaly na wypad do tego klubu juz od kilku dni i ciagle dopytywaly kiedy jedziemy. Moglabym oczywiscie uprzec sie, ze nigdzie nie jade, ale byloby duzo placzu i awanturowania sie, a tu jednak spedzili czas na swiezym powietrzu i z dala od elektroniki.

Bi sprytnie urzadzila swoj domek w sprochnialym pniu
 

Wizyta w tym klubie to jednak nie tylko domki magicznych stworzonek. Potworki ogolnie uwielbiaja tam jezdzic, czy to na wycieczki szkolne, czy na plaze z moja kolezanka. Poniewaz juz 3 lata jestem na liscie oczekujacych na czlonkostwo, wiec niestety mozemy tam jechac tylko jako goscie ktoregos z czlonkow, albo na takie wlasnie dni, ogolnodostepne (choc platne) dla kazdego. Tak czy owak, przeszlismy sie po sporym terenie, przez pomost nad stawem, a takze posiedzielismy chwilke przy ognisku.

Najlepsza czesc wyprawy ;)
 

Pracownicy mieli dobry pomysl przy takiej pogodzie. W domku, w ktorym znajdowala sie toaleta, tez rozpalono w kominku i dzieciaki mialy spory problem zeby wyciagnac mnie z tamtad z powrotem na dwor. ;)

Mi chlodno bylo w kurtce, a oni w bluzach i Nik z golymi nogami :O
 

Zaliczyc musielismy tez oczywiscie place zabaw, bo jakze by inaczej. Nawet panna Bi, ktora najpierw krecila nosem, dala sie wciagnac w zabawe.

Na szczescie z hustawek sie nie wyrasta
 

W sumie spedzilismy tam 3 godziny i choc mnie bylo chlodno i gotowa bylam sie zmyc wczesniej, Potworki pogonil dopiero glod, mimo ze kupilam im wczesniej po hot-dogu i frytkach, bo przeciez przyjechalismy prosto z meczu Nika i mieli prawo zglodniec.

Okazuje sie, ze na turlanie z gorki tez nie jest sie za duzym. Tak, Nik ma na nogach korki ;)


Nik na tyrolce. Dzieciakom w koncu zrobilo sie tak cieplo, ze zdjeli nawet bluzy. Ja zostalam w kurtce ;)

Wreszcie wrocilismy do chalupy gdzie czekal juz niesamowicie dumny z siebie M. Zdazyl i pojechac na silownie i skoczyc szybko do sklepu po brakujace skladniki i ugotowac rosol oraz potrawke z kurczaka. A ja w sumie zadowolona bylam, ze nie pojechal z nami, bo malzonek, nie dosc, ze ciagle gapi sie w telefon i nie ma z niego pozytku, to jeszcze nie lubi sie szwandac dla samego szwendania. Zawsze idzie szybkim, zdecydowanym krokiem, irytuje sie kiedy przystajemy (wizyty w zoo czy oceanarium z nim to porazka) i przy pierwszej okazji oglasza, ze czas zmywac sie do domu. Wyraznie okazuje tez irytacje kiedy Potworki protestuja. Nie mowiac juz, ze przewraca oczami na jeki dzieciakow zeby kupic jakies przekaski czy picie, bo "przeciez w domu jedzenie jest". No nieodrodny swoj ojciec... W kazdym razie, kiedy troche sie ogarnelismy po powrocie, Bi ublagala zeby zrobic jej przemeblowanie w pokoju. Juz od dluzszego czasu marudzila, ze uklad mebli jej sie znudzil i chce cos zmienic, a skoro nadszedl weekend, to nie bylo jak sie wymigac. ;) Niestety, po przeciagnieciu mebli w miejsca ktore sobie wymyslila, stwierdzila, ze to jednak nie "to". Zaczelysmy wobec tego wszystko przesuwac w inny sposob. M. poszedl juz na dol i mocowalysmy sie z meblami we dwie. Kiedy wiec panna znow uznala, ze jednak tak jej sie nie podoba (lozko mialo zaglowek pod oknem, a ona stwierdzila, ze lubi rano po przebudzeniu patrzec na drzewa), oznajmilam, ze trudno, musi pare dni wytrzymac, a w nastepny weekend znow pobawimy sie w przemeblowanie. Zabralam do kapieli Nika, potem wykapala sie Bi, w koncu ja wskoczylam pod prysznic, a kiedy wyszlam z lazienki, patrze! M. i Starsza znow przesuwaja meble w jej pokoju! :O Okazalo sie, ze panna siedziala na dole i chlipala i ojcu zrobilo sie jej zal. Obecny uklad tez Bi nie do konca pasuje i najgorzej, ze ona sama w sumie nie wie jak chcialaby miec meble ustawione. Problem tez w tym, ze jej pokoj jest ogolnie malo "ustawny. Sciane obok drzwi cala zajmuje szafa. Na jednej scianie jest wielkie (choc wysoko osadzone) okno, na drugiej male okienko, ale za to niziutko. W dodatku na jednej stronie lekki skos, ktory optycznie zmniejsza przestrzen. Coz, zobaczymy co wymysli tym razem, bo zapowiedziala kolejne przemeblowanie na srode. ;)

W poniedzialek rano, po raz pierwszy Bi nie awanturowala sie, ze dlaczego znow przygotowalam jej dlugie spodnie. Chyba w koncu zauwazyla, ze pogoda sie zmienia. Wedlug "pogodynek" poczatek pazdziernika mamy wyjatkowo chlodny. Zamiast 12-13 stopni, powinnismy w dzien nadal miec ich okolo dwudziestu. Moze koncowka miesiaca zaskoczy nas ociepleniem? Kiedy autobus odjezdzal z dzieciakami, zauwazylam siedzaca na jednym z miejsc kobiete, a kiedy wehikul przejechal bezposrednio przede mna, okazalo sie, ze to dyrektorka szkoly we wlasnej osobie! :O Po poludniu dowiedzialam sie, ze kobita chciala sie na wlasne oczy przekonac jak bardzo mlodziez rozrabia w autobusie i ze od nastepnego dnia dzieciaki beda mialy wyznaczone odgornie miejsca. Ups... :D Wiekszosc dnia minela normalnie i spokojnie - rodzicom w pracy, dzieciom w szkole. Potworki znow dojechaly bardzo pozno, bo kiedy okolo 16:25 wjechalam na nasze osiedle, akurat wysiadali z autobusu. Mimo, ze od przystanku do naszego ogrodu to moze 200-250 m, wskoczyli do auta zeby podjechac sobie ten kawalek. ;) Pozniej to juz pedem zjesc cos i na trening Kokusia. Nadal bylo zimno i wietrznie, ale wiekszosc chlopcow miala krotkie rekawki i spodenki. Nik zalozyl chociaz dlugie getry pod spod, choc bluzy na gore nie chcial. Przekonamy sie czy nie skonczy sie to "czyms", bo nalykal sie zimnego powietrza i potem wieczorem kaszlal... :/ W ogole, tylko zrobilo sie troche chlodniej, a juz slyszymy o chorobskach naokolo. Jedna corka kolezanki zasmarkana i kaszlaca, druga z bolem ucha. Jeden chlopiec z zespolu Kokusia chory, inny zlapal jelitowke. Podobnie, corki sasiadow z grypa zoladkowa... :/ Zaczyna sie sezon chorobowy... :O W kazdym razie, kiedy Nik trenowal, my z Bi oraz M. zrobilismy sobie spacer (czy raczej "marsz", bo Starsza zawsze narzeka, ze dlaczego my tak szybko chodzimy ;P), a potem panna cwiczyla z ojcem celowanie w bramke.

Znow macie kontrast - ojciec w grubej, polarowej bluzie, corka w koszulce z krotkim rekawkiem :D
 

Trening znow przedluzyl sie do 18:30, wiec pod koniec juz tuptalam wzdluz boiska, spogladajac niecierpliwie czy moze wreszcie koncza. A oni, skonczywszy probny mecz, zaczeli jeszcze konkurs na to, ktora grupa strzeli wiecej goli - trenerzy, czy chlopaki. Jak pare razy pisalam, do trenera zawsze dolacza grupa starszych chlopakow, takich na oko dwudziestoparolatkow. Strzelali wiec naprzemiennie starsi i mlodsi, choc na bramce na szczescie stal zawsze jeden z tych starszych. Jedni trafili, innych strzaly facet obronil, a na koniec trener wyliczal kto jeszcze nie celowal i przypomnial sobie o Kokusiu, ktory probowal sie schowac gdzies za kolegami. :D Choc Mlodszy probowal protestowac, nie bylo zmiluj. Trener postawil pilke, dal mu jakies ostatnie wskazowki, pokazal, ze mama patrzy (ale bez cisnienia, nie? :D) i Nik musial choc sprobowac. 

Tak pstrykalam, ze samego gola nie uchwycilam :/
 

I... skubany trafil! :D W nagrode dostal "zolwika" od trenera, obskoczyli go chlopaki z druzyny (mlodziez rzuca sie jeden na drugiego w gratulacjach po kazdym golu) i moglismy pojechac do domu. ;)

Ja za to... zrobilam sobie cos w stope! Jak? Nie mam pojecia. W ktoryms momencie Bi wsadzala cos do auta, a ja wzielam od niej pilke, ale zamiast ja niesc, kopalam przed soba. I choc nic wielkiego nie robilam, cosik musialo mi w stopie przeskoczyc, bo pieta zaczela bolec i kustykalam przez reszte treningu syna. Potem bol przeszedl, ale nadal nie moglam stopy wygiac ani w gore, ani w dol. Przeszlo dopiero po dwoch dniach. Starosc nie radosc. ;)

Jak kazdy ostatnio wtorek, ten rowniez byl spokojny i bez dodatkowych zajec. W pracy mialam meeting, gdzie dowiedzialam sie, ze niestety, do konca roku bede musiala przeprowadzic przypominajace szkolenie dla mojej grupy, a poza tym chca wynajac konsultanta, ktory urzadzi nam mi probny audyt. Super. Jakbym malo miala zmartwienia z guzem w piersi, jeszcze w pracy potrzeba mi stresow... :/ Popoludnie w domu minelo juz bez wiekszych sensacji. Nik odrobil lekcje jeszcze w szkole (kiedy? Nie mam pojecia...), wiec mial pelen relaks, za to Bi miala z matematyki cala serie zadan. Niestety, zeby to byly zwykle wyliczenia... Nie, to byly zadania, gdzie najpierw czlowiek musial poglowkowac jak je rozwiazac. Nie z trescia, na logike, tylko bardziej test znajomosci regul i umiejetnosc kombinowania. Bi oczywiscie nie podolala, wiec zawolala mnie. Osobiscie dosc szybko zalapalam jak znalezc rozwiazanie, problem tylko w tym, zeby jakos te wiedze przekazac. W sumie to nie jestem do konca pewna, czy Starsza zalapala, bo potem juz do konca musialam przy niej siedziec. A zadania, oprocz poziomu komplikacji, wymagaly tylu przeliczen, ze zeszla nam ponad godzina. I to ma byc matematyka na poziomie VI klasy? Boszzz...

W srode dzieciaki mialy wolne, poniewaz tego dnia Zydzi obchodzili Yom Kippur. Jesli ciekawi jestescie czy szkoly w calym Stanie (albo i Hameryce) mialy wolne, napisze, ze nie; tylko wybrane miejscowosci. Co lepsze, miasteczko sasiadujace z naszym bedzie mialo za dwa tygodnie wolny dzien z okazji hinduskiego Diwali! Zaloze sie o milion, ze w przyszlym roku i Potworki nie beda mialy tego dnia szkoly, bowiem w naszej miejscowosci jest ogromna populacja Hindusow, a wraz z tamtym miasteczkiem maja praktycznie identyczny kalendarz dni wolnych. W kazdym razie, skoro dzieciaki nie mialy szkoly, to ja pracowalam z domu. Mialam nadzieje na ladna pogode, bo juz dawno obiecalam Potworkom mini golfa, ale niestety, caly ranek lalo jak z cebra, a potem przelotnie mzylo. Skoro nie ruszalismy sie w domu, Bi ponownie podjela sie przesuwania mebli w pokoju. Niestety, zapomnialam pstryknac jak to wygladalo pierwotnie, wiec opisze, ze lozko stalo wzdluz sciany z malym okienkiem, bokiem do okienka komoda, a pod duzym oknem biurko. Szafka z Lego i ksiazkami stala na scianie po lewej. Po kilkukrotnym przesuwaniu wszystkiego w niedziele, Starsza doszla do takiego ukladu:

Jesli dobrze kojarze, to podobnie ustawilismy Bi meble kiedy po raz pierwszy urzadzalismy jej pokoj, tylko bez kredensu

 

W srode zmienila go na:

Jak dla mnie ustawienie zupelnie niepraktyczne, bo co chwila trzeba okrazac lozko, ale to Bi ma sie podobac, nie mnie
 

Po poludniu przestalo padac, choc chmury nadal wisialy nisko i straszyly. Telefon pikal co chwila wiadomosciami od rodzicow chlopcow z druzyny Kokusia, z pytaniami o trening i informacjami u kogo akurat pada i jak mocno. :D W koncu trener ucial dyskusje odpisujac, ze boisk oficjalnie nie zamknieto, trening sie odbedzie i zeby chlopcy wzieli na wszelki wypadek kurtki przeciwdeszczowe. Super, tylko Nik nie posiada takiej typowej kurtki przeciwdeszczowej. Ma jesienna, ale ona ma polarowa podszewke, wiec jest dosc ciepla. A, jak na zlosc, akurat tego dnia, pomimo ponurej aury, temperatura sie lekko podniosla; bylo 15 stopni i biegajac, w kurtce z polarkiem, Mlodszy by sie zapocil. Poniewaz jednak nadal nie padalo, zaczelismy zbierac sie do wyjscia. Oczywiscie w momencie, kiedy wsiadalismy do auta, zaczelo kropic. W ciagu 15 minut jazdy na boisko, zrobila sie ulewa. No nic, zaparkowalismy i  stwierdzilismy, ze poczekamy 10-15 minut; moze przestanie. Taaa... Nadal lalo, wiec stwierdzilismy, ze to bez sensu. Zreszta, z calego zespolu, dojechalo tylko pieciu chlopcow. Wyslalam szybko wiadomosc trenerowi, ze przepraszam, bylismy, ale ciagle leje, wiec jedziemy do domu i pojechalismy. Jak to bywa, w polowie drogi deszcz ustal. :D Nie wiem, czy chmura przeszla, czy po prostu odjechalismy od epicentrum ulewy, ale juz nie wracalismy, bo troche glupio... Przynajmniej zyskalismy jeden spokojny, srodowy wieczor. ;)

W czwartek mlodziez juz wracala do szkoly, a ze Nik ponownie musial taszczyc dwa instrumenty, wiec zawiozlam dzieciaki do placowki. Na szczescie tego dnia pracowalam znow z domu, wiec potem pojechalam na tygodniowe zakupy zeby miec juz to z glowy. Wrocilam do domu na tyle wczesnie ze musialam czyms zajac mysli, wstawilam wiec pranie, splukalam dno basenu, ktory nadal wysycha bo pare dni padalo, a potem wzielam psa na spacer. 

Pomalu robi sie u nas jesiennie i kolorowo, ale patrzac na to zdjecie i czujac te temperatury, mozna uwierzyc, ze mamy nadal srodek lata
 

Tego dnia mialam moja wizyte u lekarza i po prostu nie moglam sobie znalezc miejsca. Tymczasem, zaczynalam sie wlasnie zbierac do wyjscia, kiedy dostalam telefon ze szpitala, ze musza przelozyc moja wizyte! Przyznaje, ze choc rzadko mi sie to zdarza, po prostu wybuchlam i nawrzeszczalam na kobite (pewnie niczemu nie winna), ze do cholery, czekam miesiac na wizyte, mam guza w piersi, a oni odwoluja i to w ostatniej chwili?! Czasem jednak oplaca sie stracic panowanie nad soba, bowiem kiedy babka uslyszala o guzie, przelaczyla mnie na muzyczke, a po chwili odebrala ponownie i powiedziala zebym przyjechala. Okazalo sie pozniej, ze kiedy umawialam sie na wizyte, glupia pipa z centrali (nie powiem jakiego koloru bo wyjde na rasistke), kompletnie zignorowala fakt guza w piersi, za to skoncentrowala sie na tym, ze wspomnialam, ze przy okazji chce zrobic cytologie. Poniewaz nie mialam jej robionej juz 3 lata, wpisala mnie jako nowego pacjenta i stad tyle czekalam na wizyte! Tymczasem guza w piersi traktuja jako nagly przypadek i wciskaja jak najszybciej. Gdyby nie ta pi*da (przepraszam, ale naprawde sie wkurzylam) juz dawno bylabym po! W dodatku okazalo sie, ze umowili dwie pacjentki (w tym mnie) na ta sama godzine i stad probowali mnie w ostatniej chwili przeniesc na inny termin! :/ W kazdym razie, wizyta odbyla sie zgodnie z planem i... nadal jestem w zawieszeniu. Te z Was, ktore mialy juz podobne doswiadczenie, beda wiedzialy o czym pisze, a tym, ktore nie mialy, moze przyda sie ta wiedza (oby nie). Guzek jest wiecej niz jeden, niestety. Dobra wiadomosc jest taka, ze w dotyku jest gladki i okragly, bo te rakowe rosna zazwyczaj nieregularne i porowate. Niepokojace jest jednak, ze sie nie przesuwa, a takie typowe nierakowe guzki sa zwykle ruchome. Nadal wiec wiem, ze nic nie wiem. Moj lekarz twierdzi, zeby sie bardzo nie przejmowac (latwo mu powiedziec!), ale zdecydowanie jest to cos, co trzeba sprawdzic. :( Jestem umowiona na mammografie diagnostyczna. Niestety za... 3 tygodnie. :/ Dwadziescia jeden kolejnych dni wyjetych z zyciorysu!!! :( 

Po poludniu Bi miala trening i choc zupelnie nie mialam do tego serca, zmusilam sie zeby pojechac i pochodzic dookola boiska. Na dwa dni wrocilo do nas lato i bylo ponad 20 stopni, wiec szkoda nie byloby skorzystac z takiej pogody... Nik z M. podjechali na rowerach, bo trening odbywa sie przy szkole 5 minut od nas i kopali pilke. 

W sumie to troche wspolczuje M., ze przy kazdym treningu musi robic za bramkarza dla drugiego dziecka ;)
 

Bi jak zwykle zachwycona treningiem, a ja bardziej trenerka, bo w koncu Starsza trafila na kogos, kto uczy dziewczyn tez troche techniki. Z drugiej strony, corka trenerki tez ponoc probowala dostac sie do druzyny ligowej, ale jej nie wybrali, wiec nie wiem czy jest znowu az tak skuteczna. ;)

Szkoda, ze nie moze zostac tak cieplo...
 

Piatek byl ponownie "letni". Potworki zachwycone, ze znow chodza w szortach i bluzkach z krotkim rekawkiem, ale beda plakac juz jutro, bo ponownie ma sie ochlodzic. ;) Odstawilam dzieciaki na autobus, a potem porzucalam Mayi pileczke. I niestety, przechodzila kolo nas sasiadka, ktora zauwazywszy mnie, zaprosila dzieciaki po szkole do zabawy, a mnie po pracy na kawke. Nie bardzo jestem w nastroju do spotkan towarzyskich, ale nie wpadlo mi do glowy na szybko nic, zeby sie wymigac... Na szczescie obie corki sasiadki mialy zajecia sportowe tego popoludnia, wiec wpadlismy do niej doslownie na pol godziny. W zasadzie to nie wiem co kobiete napadlo, bo ta cala wizyta byla zupelnie bez sensu; ledwie weszlismy, juz musielismy jechac. Bylo jednak milo i napilam sie pysznej, hinduskiej herbatki, ktora w sumie smakowala bardziej jak kawa z mlekiem i jakimis przyprawami. A, w koncu dostallismy wiadomosc z data i czasem tego przesunietego meczu Kokusia. Odbedzie sie dopiero na poczatku listopada, niestety w tym samym miejscu (czyli minimum 45 minut jazdy), ale na szczescie dopiero po poludniu. Tak to rozumiem!

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. Agatko, ale rozumie, ze zrobili Ci biopsję i czekasz na wynik?🤔Trzymaj się, a ja trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Basiu, czekam na mammografie. Dopiero kiedy ona wykaze cos niepokojacego, skieruja mnie na biopsje.

      Usuń
  2. Jak ja Cię dobrze rozumiem z tym marznięciem na meczach. Czasami mam wrażenie, że czego bym na siebie nie założyła i ile warstw, to i tak w końcu zrobi mi się zimno.

    Z tymi dziećmi komunijnymi też nie rozumiem, po co ludzie posyłają swoje pociechy, jak nie chodzą do kościoła. U nas jest dokładnie to samo. Dzieci komunijne na cały głos pytają po co tu są, że one nie chcą tu być, a co się tu robi. Ostatnio na spotkaniu jeden rodzic zapytał, czy JUŻ teraz ma zacząć uczyć dziecko Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo, czy jeszcze mają poczekać!!! Dla mnie takie coś, to totalna hipokryzja.

    Te budowle z drewna są niesamowite i fajnie, że Bi zdecydowała się zrobić swoją. Trochę głupio, że trzeba mieć członkostwo, żeby korzystać z takich miejsc, a z tego co piszesz to nawet do lasu nie można u Was wejść od tak, jak to jest u nas. Chyba tego najbardziej by mi brakowało.

    Podziwiam z tym przenoszeniem mebli tyle razy. Ja to wolę najpierw wszystko rozplanować, przemyśleć różne ustawienia, zastanowić się nad mocnymi i słabymi stronami. Może przez to, że jest mi słabo na samą myśl o przenoszeniu mebli :D

    Nic tylko udusić kobietę z centrali. Jak można tak szafować czyimś życiem? Mam nadzieję, że to wszystko jednak okaże się mniej groźne, niż wygląda....


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta z centrali to typowa olewaczka. Nie upewni sie, ze wszystko wie, tylko na odwal odpieprz. :/
      Ja tez lubie najpierw wszystko rozplanowac, ale tu Bi kombinowala. Miala w sumie pomysl, tylko jak ustawila meble, to stwierdzila, ze jednak taki uklad jej nie pasuje. I zaczelo sie przesuwanie. :)
      Niestety, nie mam pojecia dlaczego tak bronia tu wstepu do lasow. Ja teren prywatny, to ok, ale jesli nalezy do Stanu, to dlaczego nie moge sobie swobodnie wejsc?
      Ja wlasnie tego nie rozumiem, bo tutaj nawet religii w szkole nie ma. Ci rodzice zapisuja dzieci na religie, chca zeby przystepowaly do sakramentow, ale poza tym zyja zupelnie po swiecku.
      Mecze to mordega. Z jednej strony moglabym pomaszerowc, bo zwykle jest naokolo teren zielony, ale nie chce stracic okazji zeby pokibicowac dzieciakom. A z kolei jak siedze, to zamarzam. Musze zaczac, jak wczesna wiosna, brac i kurtke i koc, zeby dodatkowo sie nim owinac.

      Usuń
  3. Ja sie skupiam na tej tresci dotyczacej guzka: "Dobra wiadomosc jest taka, ze w dotyku jest gladki i okragly..." - Bardzo dobrze! Ale najwazniejsze, KIEDY beda wyniki! Na razie rzeczywiscie - wciaz jestes w zawieszeniu. Ale nie zamartwiaj sie. Nie jest tragicznie. I nie moze byc.
    Domki drewniane bardzo fajne, a domek Bi bardzo mi sie spodobal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie na konkretne wyniki to moge jeszcze poczekac. Mammografia za tydzien. Jesli ona wykaze cos podejrzanego, skieruja mnie na biopsje. I znow czekanie, bo od reki na pewno jej nie zrobia... :/

      Usuń