Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 26 maja 2022

Troche normalniejszy tydzien

Poniewaz nasz grafik jest sam w sobie napiety, wiec stwierdzam, ze lubie przynajmniej kiedy wszystko odbywa sie w te dni kiedy powinno, bez zadnych zmian ani dodatkowych spraw. Zmiany wprowadzaja chaos i ryzyko, ze cos umknie pamieci. ;) Tydzien bez wiekszych "przesuniec" (bo zwykle cos drobnego sie zadzieje) uznaje za luzniejszy i wlasnie taki byl ten miniony. 

Zapomnialam Wam napisac w poprzednim poscie, ze podczas meczu Kokusia okazalo sie, ze dwoch chlopcow z przeciwnego zespolu bylo polskiego pochodzenia. Nik rozpoznal znajomy jezyk i poinformowal ich, ze rowniez mowi po polsku, na co chlopcy pochwalili sie, ze znaja slowo ku*wa. Naprawde?! Nie ma normalniejszych wyrazow, no nie ma... :/

A sobote, 21 maja, rozpoczelismy od... meczow. Jakzeby inaczej. ;)

Pilkarzyki :)
 

Przyznaje jednak, ze sezon pilkarski mi tym razem smiga jak szalony. A moze po prostu dzieje sie tyle, ze to nie o pilke chodzi, lecz sam czas zapiernicza. :) W miniona sobote trafilo mi sie jak slepej kurze ziarno, bo Potworki mialy mecze w tym samym kompleksie sportowym i o tej samej godzinie. Obie rozgrywki rodzielalo tylko jedno, nieuzywane boisko. Mecze byly na 10:15, wiec moglismy sie wyspac, nie mowiac juz o tym, ze za jednym zamachem odbebnione obydwa, na boiskach kwitlam wiec tylko 1.5 godziny. :) Pechowo, sklepiki byly zamkniete, a specjalnie nie pilam rano kawy zeby nie chcialo mi sie sikac, z mysla, ze kupie sobie w czasie meczow. No i przez to, ze mecze byly jednoczesnie, spedzalam na kazdym po 15 minut, chodzac w te i nazad, a jeszcze wpadlam na sasiadke, wiec sobie pogadalam. ;)

Tu musial byc jakis niespodziewany zwrot akcji, bo Bi nawet na pilke nie patrzy ;)
 

W rezultacie nie moglam uwaznie sledzic rozgrywek, a wyniki powiedzialy mi dopiero pozniej Potworki. Juz jednak wyrywkowo ogladajac mecze widzialam, ze zespol Nika gral przeciwko jakiemus bardzo slabiutkiemu, a Bi przeciwnie - dostaly bardzo mocne przeciwniczki. Dodatkowo trener dal na bramke dziewczynke, ktora byla bramkarzem kilka razy i niestety, ale pilka wylatuje jej sama z rak. A "tamte" dziewczyny mialy niesamowite napastniczki, ktore szybko wbily sobie 4 bramki. W drugiej polowie trener postawil na bramce inna dziewczynke, zmienil tez obrone na mocniejsza (trafilo sie Bi) i "nasze" zawodniczki zaczely pomalu odrabiac straty. Niestety udalo im sie wstrzelic "tylko" 3 gole, wiec ostatecznie przegraly. Za to kiedy podeszlam zeby zabrac Kokusia kiedy jego mecz sie skonczyl, okazalo sie, ze panicz wsciekly.

Nik przy pilce
 

Zdziwilam sie, bo nawet przy takim wyrywkowym ogladaniu widzialam, ze wbili 3 gole raz za razem. Pytam wiec o wynik. Odpowiada, ze 7:0. No to wygraliscie przeciez? No, wygralismy. No to skad wscieklosc?! :O Okazalo sie, ze nie wiem co za fory miala przeciwna druzyna, ale skoro "nasi" ich po prostu zmietli, wiec sedzia wraz z trenerem (naszym!) zaczeli ich stopowac. Obrona nie mogla przekraczac srodkowej linii, trener ponoc co chwila cofal zawodnikow... Dziwne. Wygladalo jakby robili wszystko zeby tamci mieli choc najmniejsza szanse dobiegniecia do bramki. I mimo, ze pisalam ostatnio, ze szkoda mi innych zespolow kiedy przegrywaja az tak sromotnie, to jednak takie powstrzymywanie wygrywajacych na sile, wydaje mi sie troche przesadzone. Czesc tych dzieciakow, w tym Nik (ale tyczy sie to wszystkich druzyn), od jesieni przejdzie do starszej wiekowo grupy. Bedzie wiecej zawodnikow na boisku (teraz graja 7x7, a bedzie 9x9) i ogolnie gra zacznie byc na wyzszym poziomie, bo dzieciaki starsze, bardziej doswiadczone i z lepsza koordynacja. Naprawde bedzie wychodzic kto ma talent, a kto gra zeby sobie pobiegac po boisku. Takie usilne proby dania szansy na gola wydaja mi sie juz za dziecinne dla 9-10 latkow...

Potworki mialy niesamowitego fuksa z pogoda. Na ten dzien zapowiadano bowiem fale upalow, telefony pipczaly ostrzezeniami przed wysoka temperatura, itd. Tymczasem rano bylo pochmurno i 18 stopni. Pamietajac mecz z piatkowego wieczoru, kiedy mialo byc juz cieplej, a przemarzlam jak cholera, na sobotnie mecze rowniez wzielam sweter, ale dobrze ze ostatecznie zostawilam go w aucie, nie bylo bowiem moze goraco, ale zdecydowanie wilgotno i dusznawo. Nie mniej, dzieki temu, ze nie bylo slonca, Potworki rozegraly mecze przy znosnych temperaturach. Akurat szlismy do auta po rozgrywkach, kiedy wyszlo slonce i momentalnie zrobilo sie ponad 30 stopni. Do tego wysoka wilgotnosc i powietrze bylo niczym zupa. :/ Pojechalam z Potworkami szybko po kawe, a dla nich po napoje, potem zas do domu. To "szybko" to taka przenosnia, bo nasze miasteczko bylo tak zakorkowane, ze droga zajela prawie dwa razy tyle, ile powinna. Az zalowalam, ze po meczach nie wrocilam jednak od razu do domu. Kawe moglam sobie w koncu machnac w chalupie... W rezultacie wpadlismy tylko, zapodalam dzieciakom i sobie szybki lunch i po pol godzinie znow wybywalam z Kokusiem z domu. Mlodszy mial ponownie zawody plywackie i jak zwykle, mimo ze w minionym tygodniu kilka razy upewnialam sie, czy na pewno chce grac rano mecz a potem plywac, w sobote zaczal marudzic, ze woli zostac w domu... Nie ma tak dobrze! Pojechalismy i Mlodszy jak zwykle swietnie sie bawil.

Morsik :D
 

Mnie przypadlo tym razem mierzenie czasu, wiec jednego z wyscigow Nika zapomnialam nagrac, drugi nagralam, ale trzymalam telefon tak krzywo, ze nie da sie tego ogladac i dopiero dwa pozostale mam nagrane porzadnie. ;) Poniewaz sporo dzieciakow odwolalo udzial (mozliwe, ze rodzice, skuszeni piekna pogoda, woleli ruszyc w plener), trener pozmienial troche wyscigi z listy, ktora wyslal w czwartek. Zmienial na ostatnia chwile, a potem, zeby skonczyc w miare wczesnie, laczyl numerki i w rezultacie mielismy takie kwiatki, ze np. dwoje dzieci bylo przydzielonych do tej samej linii. :D Te starsze nic sobie z tego nie robily, ale mlodsze od razu mialy panike w oczach. ;) Nik w koncu plynal 50m kraulem, 100m kraulem, 50m stylem grzbietowym i 25m jego znienawidzonym stylem motylkowym. ;) Styl jest trudny, trzeba przyznac, Mlodszy ma do niego wielka awersje i na poczatku zaczal cos przebakiwac, ze on nie plynie. Na szczescie sam wzial na siebie poprawke i nie musialam interweniowac. 

Nik juz doplynal i patrzy na konczacego wyscig kolege
 

Zreszta, trener kiedys opowiadal, ze widzial juz mlodsze dzieci, ktore w akcie buntu wrzucaly karteczki (a te sa wazne, bo na nich zapisuje sie imie, styl, odleglosc i na koniec odmierzony czas) do wody lub darly na strzepy. :D Ponownie brakowalo dwoch najszybszych chlopcow, a jeszcze jeden z Kokusiowej grupy wiekowej byl chory, wiec Mlodszy w sumie scigal sie z tylko jednym kolega albo sam, bo chociaz trener laczyl go z dziewczynkami, to one oceniane sa osobno. Chlopak caly zadowolony, bo znow lekko wygral sobie wszystkie cztery wyscigi. Kokusio cierpi na brak ducha sportowego i nie ma dla niego znaczenia, ze wlasciwie to nawet nie musial sie wysilic. Wazne, ze wygral i juz. :D

Wlasnie doplywa (czyli zaraz rabnie glowa w sciane basenu :D), a dwoje plywakow jest jeszcze w polowie basenu
 

Dzieki temu "laczeniu", cale zawody skonczyly sie w godzine z hakiem. Po wyjsciu z goracego, dusznego basenu... nie odczulismy zadnej roznicy, bo na zewnatrz bylo rowniez goraco i duszno, a w dodatku napierdzielalo slonce. :D Wrocilismy do domu i wiekszosc popoludnia przelezelismy na kanapie i fotelach, wcinajac lody, bo na nic innego nikt nie mial apetytu. A, przepraszam, wstawilam pranie, bo niestety ale kosz pekal juz w szwach. ;) Dopiero okolo 16 stwierdzilam, ze nie moge tak zmarnowac dnia wolnego... Wyjrzalam przez okno i upewniwszy sie, ze za domem jest juz z grubsza cien, postanowilam na spokojnie i bez pospiechu cos zdzialac. Tak zeby popchnac roboty ogrodowe do przodu, ale sie nie zajechac. ;) Co prawda troche sie przeliczylam, bo zabralam za ladowanie na taczke kory (tu dzielnie pomagaly Potworki) i rozkladanie jej potem na rabatkach. Musialam niestety poprawic kilka miejsc, w ktorych kore rozlozylam wczesniej, bo zaczelam tam od doopy strony i najpierw rozsypalam ladnie "drzazgi" :D, a potem sadzilam tam kwiatki i kora zostala wymieszana z piachem. :/ Jak zabralam sie za poprawianie i rozkladanie kory w nowych miejscach, tak nagle zrobila sie 18:30, a ja nie skonczylam. W tym momencie bylam juz jednak tak padnieta, ze stwierdzilam, ze pal to licho; dokoncze kiedy indziej. Kiedy? Nie mam zielonego pojecia, bo nie styka mi na nic czasu. :D 

Wieczorem zalozylismy optymistycznie, ze w nocy temperatury spadna i sypialnie sie schlodza, pozostawialismy wiec otwarte okna, ale klimy nie wlaczalismy. O naiwni! Temperatura spadla, ale nawet nad ranem wyniosla ponad 20 kresek, wiec noc byla... ciezka. ;) Czlowiek caly czas sie przebudzal i krecil, probujac znalezc chlodniejszy kawalek przescieradla. Tak naprawde najlepiej mi sie zasnelo po 6 rano, kiedy zaraz trzeba bylo wstawac.

W niedziele chcialam choc troche znow porobic w ogrodzie, ale wyszlo inaczej. Malzonek pojechal nad ranem do pracy, ale wrocil akurat zeby wyszykowac sie i pojechac na msze. Po kosciele oczywiscie po kawe, a pozniej przyjechal moj tata. O dziwo chcial kawy i to goracej, a ja szykowalam raczej lody i lemoniade. ;) Temperatura bowiem ponownie poszybowala do 34 stopni i bylo po prostu strasznie. Zanim jednak senior rodu (:D) przyjechal, napisala do mnie sasiadka, ze jest z mlodsza corka na lekcji tanca, ale starsza jest w domu, wiec moze Bi chcialaby przyjsc sie pobawic. Malzonek akurat wybyl na zakupy przed-kempingowe i po pizze, bo w taka pogode nikomu nie chcialo sie stac przy garach, wiec wyslalam tacie sms'a, zeby wszedl garazem, a sama zaprowadzilam Starsza do sasiadow. No wiadomo, ze nie przepuscilaby takiej okazji. ;)

Bi pedzi przodem, bo nie moze sie doczekac, a Nik oczywiscie na deskorolce
 

A tam... zaskoczylam kompletnie sasiada, bo okazalo sie, ze malzonka zaprasza kolezanke corki, ale nie informuje o tym fakcie meza! :O Glupio mi bylo i przeprosilam, ale sasiad to sympatyczny gosc i odpowiedzial, ze nie ma sprawy, on i tak siedzi w domu, wiec niech dziewczyny sie pobawia. Wrocilam z Kokusiem do domu, gdzie czekal juz moj tata. Posiedzial, zjadl kawalek pizzy przywiezionej przez ziecia, lody, wypil kawe i jednak szklanke lemoniady, po czym pojechal, a ja stwierdzilam, ze czas upomniec sie o corke. Minely juz 2 godziny odkad byla u sasiadow i co prawda sasiadka napisala, ze sama ja potem odprowadzi, to stwierdzilam, ze nie ma co przesadzac. Zanim jednak zdazylam wybyc z domu, Bi wrocila... z kolezanka i oznajmily, ze chca lody i zraszacz. Suuuper. :/ Obiecalam Bi zraszacz dzien wczesniej, ale nic nie mowilysmy o obcych dzieciakach przychodzacych na zabawe... Lodow na szczescie mielismy sporo, bo zrobilam zapasy spodziewajac sie weekendowych upalow. ;) Zraszacz to tez tylko kwestia podlaczenia do weza ogrodowego. Dzieciaki przebraly sie w stroje (Bi pozyczyla swoj kolezance) i ruszyly do zabawy. Nawet Nik dolaczyl, choc troche mu to zajelo. Upal upalem, ale woda bezposrednio z weza byla oczywiscie lodowata. ;)

Ten nasz zraszacz nie dziala jak trzeba. Powinien miec spirale wody posrodku, ale niestety, pryska tylko pojedynczymi strumykami... ktore jednak wystarczajaco mocza i chlodza ;)
 

Z racji jej temperatury, dzieciaki poganialy pol godziny, po czym jednak zmarzli i woleli sie wytrzec i przebrac w zwykle ciuchy. Zanim to nastapilo, przyznaje ze nawet ja przebieglam pare razy przez strumien wody. Az mi dech zaparlo i przemoczylam sukienke doszczetnie, ale jak sie orzezwilam, ha! :D Reszta popoludnia uplynela juz pod znakiem irytacji niestety, za sprawa Starszej. Norma. ;) Zaczelo sie niewinnie. Dziewczyny siedzialy w kuchni i nagle slysze odsuwane drzwi tarasowe. Najpierw pomyslalam, ze chca sie pobawic na ogrodzie, ale cos mnie tknelo i zawolalam do Bi gdzie ida. "Idziemy do A." :O No jasne, po co matke pytac o pozwolenie... Idziemy i juz. :/ Powiedzialam, ze nie ma mowy. Dochodzi 16, idzie wieczor, trzeba pomalu myslec o kapieli i przygotowywaniu sie na tydzien szkoly, a nie latac po sasiadach. A mi nie chce sie zaraz po nia lazic. No to panny pytaja czy A. moze jeszcze chwile zostac. Zgrzytnelam zebami, ale sie zgodzilam, bo krepowalam sie ochrzaniac Bi przy kolezance. Dziewczyny bawily sie wiec dalej, ja wstawialam i skladalam prania i po cichu czekalam, ze sasiadka napisze w koncu, ze corka ma wracac do domu. :) Nic takiego jednak sie nie stalo, wiec kiedy zobaczylam, ze dochodzi 17, powiedzialam Starszej, ze biore Nika do kapieli, a ona niech sie pozegna z kolezanka. Jesli chce ja odprowadzic, prosze bardzo, ale potem ma natychmiast wracac do domu, bo idzie od razu pod prysznic. Dziewczyny wiec poszly, a ja zabralam Mlodszego na gore do lazienki. Dojscie do sasiadow zajmuje jakies 2-3 minuty, tymczasem mija 15 minut, a Bi nie ma. Mija kolejne kilka, koncze kapac Nika, a ona dalej nie zdolala wrocic! Pisze do sasiadki juz lekko wku*wiona (ale i zaniepokojona), czy Starsza nadal jest u nich, bo powiedzialam jej wyraznie, ze ma od razu wracac. Sasiadka nie odpisuje, ale po chwili pojawia sie w koncu Bi. Pytam gdzie tak dlugo byla, skoro polecilam ze ma tylko odprowadzic A. i wracac? No przeciez szla... Odpowiedz oczywiscie prychnieta lekcewazaco i z przewrotem oczu (czego sie matka czepiasz), z jednoczesnym gapieniem sie w tableta, zamiast na mnie. Przyznaje, ze te jej zachowania tak mnie wpieniaja (a jeszcze przed okresem bylam), ze nerwy mi puscily i pannica dostala solidna zje*ke. Za caloksztalt. Za to, ze jeczy przez caly weekend, ze kolezanke i kolezanke, jak nie jedna to inna, kiedy tlumaczymy setki razy, ze chcemy w dni wolne odpoczac, a nie pilnowac obcych dzieciorow. Ze mysli iz sobie bedzie przychodzic i wychodzic bez pytania i kiedy jej sie podoba. Ze kiedy mowie, ze ma od razu wracac, to nie znaczy, ze ma jeszcze 10 minut ganiac z kolezanka i isc specjalnie powloczac nogami! Trzasnelam przy okazji pokrywa tableta i zarzadalam spojrzenia na mnie kiedy do smarkuli mowie! Nie myslcie jednak, ze Bi spuscila wzrok i przeprosila. O nie! Ona jeszcze odpyskowywala i usilowala sie wyklocac ze nic nie zrobila, az w koncu M. huknal zeby przestala dyskutowac, tylko zabierala doope w troki (oczywiscie nie takimi slowami :D) i maszerowala na gore do kapieli. Bi sie poplakala, ale to byl placz wscieklosci. Kiedy poszlam za nia zeby ustawic jej temperature wody, wysyczala doslownie ze sama sobie ustawi i... otrzymala kolejna zje*ke. Uswiadomilam pannice, ze robie dla niej naprawde duzo, moze nawet az "za" duzo, ale oczekuje minimum, jesli nie wdziecznosci, to chociaz respektu. Umylam jej potem jeszcze plecy i pomoglam z wlosami, ale poza tym, przez reszte wieczora nie mialam ochoty nawet sie do niej zblizac. A ona nie przeprosila. Mowie Wam, boje sie co bedzie za jakis czas, jesli sa z nia takie przeprawy kiedy ma ledwie 11 lat...

W poniedzialek fala upalow (ledwie 2-dniowa) odeszla w zapomnienie. Rano bylo 15 stopni i zimny, porywisty wiatr. Czekanie na autobusy bylo niezbyt przyjemne, a ten Nika oczywiscie znow przyjechal 20 minut pozniej. Gdyby nie to, ze od czasu do czasu jednak zajedzie wczesniej, a takze ze Starszej przyjezdza o czasie, juz dawno przestalibysmy wychodzic tak wczesnie z domu. Choc tego ranka przezylismy chwile paniki, bo w polowie drogi uslyszelismy charakterystyczny warkot duzego silnika. O tej porze roku liscie na drzewach i krzakach sa juz w pelni rozwiniete, wiec nie moglismy dojrzec, co jedzie; trzeba bylo biec. Coz, falszywy alarm. Tym razem to zwykla ciezarowka. ;) Po odjezdzie dzieciakow jak zwykle troche ogarniania, wstawianie zmywarki, a potem trzeba bylo ruszac do pracy. Tam... niespodzianka, z tych niepozadanych. Najmlodszy pracownik przyjechal na godzine, po czym... oznajmil ze jego macocha ma pozytywny test na koronaswirusa, wiec on tez musi zrobic test i izolowac sie 5 dni. Posprawdzal cos tam jeszcze i pojechal. Najpierw machnelam reka, ze musi sie izolowac, to musi, dla mnie nawet fajniej jak go nie ma. Potem jednak sekretarka wspomniala cos, ze zanim wroci on tez bedzie musial zrobic test i jesli wyjdzie mu pozytywny, to my wszyscy tez bedziemy zmuszeni sie przetestowac! Tu juz sie wkurzylam, bo nie mam ochoty dziabac sobie w nosie patyczkiem. No i po co gowniarz w ogole do pracy przyjezdzal?! Skoro wiedzial, ze macocha robi test, to dlaczego nie zostal w domu zanim ona nie otrzyma wyniku?! Chyba ze nie wiedzial, co jest dziwne skoro mieszkaja w jednym domu, ale nie niemozliwe. Wiecie, to jest taka rodzinka jak czasem w filmach. Rozwiedzeni rodzice, mlody z bratem mieszkaja z ojcem oraz macocha i jej synem, a matke odwiedzaja od czasu do czasu. To jest zreszta juz ich druga albo i trzecia macocha, bo ojciec lubi zmieniac zony... :O W sumie chlopaki sa juz dorosle i maja swoje zycie, wiec pewnie wszyscy zyja sobie tak razem ale osobno... :/

Z innej beczki, roztrzepanie mojej sasiadki czasem sie na cos przydaje. To jest kobieta bardzo madra, starannie wyksztalcona, zajmuje wysokie stanowisko... Ale jesli chodzi o sprawy szkolne swoich dzieci, to wiecznie sie gubi, nie czyta maili, itd. Przez 4 lata nasze corki byly zawsze w tej samej klasie (cud przy tutejszym systemie), wiec zwykle jak nie byla czegos pewna, pisala do mnie. Ciekawe jak sobie radzila w tym roku, kiedy dziewczyny rozdzielili? ;) W kazdym razie, do szkoly Kokusia chodzi jej mlodsza corka, ale do klasy nizej. I w poniedzialek sasiadka wyslala mi sms'a, czy jade na art show do szkoly i ze jak fajnie, ze potem Nik i jej mala beda mieli koncert. Coz... musialam ja uswiadomic, ze i wystawa prac plastycznych i koncert byly osobiscie tylko dla IV klas (a wiec nie dla jej corki, ktora jest w III klasie), koncert w dodatku tylko dla dzieci, ktore uczeszczaly na chor i/lub orkiestre. Sama zas (wewnetrznie) palnelam sie w lepetyne, bowiem o tym wydarzeniu... zapomnialam! Mialam zapisane w komorce, ale juz na kalendarzu sciennym nie i prosze bardzo... O maly wlos a bym zapomniala, ale na szczescie sasiadka zupelnie nieswiadomie mi przypomniala. ;) Powstal maly dylemacik, bowiem wystawa byla od 17:00, zas na 17:30 Nik mial trening na basenie. Szybko zdecydowalam, ze pojedziemy na art show, popatrzymy na "dziela" Kokusia, a potem wrocimy predko do domu i pojedzie z M. na basen. Najwyzej sie kilka minut spozni. I tak fuks, ze nie bral udzialu w koncertach, bo musialby trening w ogole pominac. A nie bral, bo w przeciwienstwie do szkoly Bi, gdzie orkiestra, zespol lub chor sa obowiazkowe i odbywaja sie w czasie lekcji, u Kokusia sa to zajecia pozalekcyjne. Tylko lekcje gry na skrzypcach wlaczone sa w normalny grafik. Nik na chor kompletnie nie mial ochoty chodzic, orkiestre rozwazal, jednak, jak to on, kompletnie nie mogl podjac decyzji. Nie mowil, ze nie i koniec, ale przeciagal z tygodnia na tydzien. Uplynal termin zapisu, pozniej napisalam do nauczycielki czy jeszcze Mlodszy moze dolaczyc, ona odpisala, ze oczywiscie, a Nik dalej sie namyslal... W koncu wkurzylo mnie to jego niezdecydowanie i sama zdecydowalam, ze nie. A przewazyla bardzo prozaiczna rzecz, mianowicie pora zajec. Tak jak napisalam, w szkole Bi sa w czasie godzin lekcyjnych. U Kokusia traktowane sa jako zajecia dodatkowe, ale zamiast pozwolic dzieciakom zostac na nich po lekcjach, sa przed. Zaczynaja sie o 7:30 rano i stwierdzilam, ze jak mam zrywac siebie i Nika bladym switem na zajecia, co do ktorych on nie jest na 100% przekonany, to dziekuje. Gdyby Mlodszy bardzo chcial chodzic, nie ma sprawy, poswiecilabym sie. A tak to darowalam sobie, tym bardziej, ze musialabym do szkoly i z powrotem pedzic na wariata, bo o 7:45 trzeba by wychodzic z Bi na autobus... W kazdym razie, przed 17 wyruszylismy na cos, co szkola bardzo szumnie nazwala wystawa prac plastycznych. Niestety, nadal przez koronaswirusa, szkola nie wrocila w pelni do dodatkowych atrakcji. Kiedys urzadzali piekne koncerty dla rodzicow ze wszystkimi dziecmi, ktore graja na instrumencie. Wystawe sztuki tez urzadzali dla wszystkich i doslownie caly parter budynku oklejony byl pracami; rodzice dostawali karteczki zeby skomplementowac prace swojego dziecka, itd. Teraz, jak juz wspomnialam, koncerty byly tylko dla choru i orkiesty IV klas. Podobnie, wystawa prac byla wylacznie dla czwartych klas (mlodsze maja ja miec wirtulanie) i to w malutkim, bocznym korytarzyku z tylko pojedyncza praca kazdego dziecka. :(

Ta kula nieco nad glowa Kokusia, to jego praca. Wedlug mnie ma kilka ladniejszych (mam je w wirtualnej galerii), ale ponoc pani wybierala
 

Bardzo to bylo rozczarowujace, ale Nikowi zalezalo zeby pojechac, a ja chetnie jeszcze raz weszlam do naszej kameralnej i przyjaznej podstawowki. W przyszlym roku Nik dolacza do "molocha" Bi. ;) Ta ostatnia zreszta pojechala z nami i kazda z napotkanych nauczycielek nie mogla sie nadziwic, ze az tak urosla w ciagu roku. ;)

Obejrzenie pracy Nika oraz klasowego plakatu z imionami dzieci, do ktorych dorysowaly one dowolny rysunek, zajelo nam doslownie 10 minut.

Klasowy plakat. Nika "dzielo" najwieksze - zombiak z Minecraft'a. Dlaczego nie jestem zaskoczona... :D
 

Potem szybko do chalupy, Mlodszy naciagnal na tylek kapielowki i pojechal  z M. na basen. Rozwazalam klapniecie na kanapie i robienie nic, ale wyrzuty sumienia wygonily mnie z domu. Kupka kory nadal bowiem lezala obok przyczepy i nie zamierzala sama zniknac. ;) Dokonczylam rozkladac ja na rabatki za domem, a potem jeszcze rozlozylam na rabatce wokol skrzynki na listy. Okazuje sie jednak, ze to jakas "magiczna" kora, bo ile bym taczek nie wywiozla, to wydaje jej sie praktycznie nie ubywac. ;) Nadal wiec sobie "kwitnie" w tym samym miejscu.

W ktoryms momencie przyszla sie do nas polasic urocza koteczka sasiadow
 

Potem popryskalam jeszcze wszystkie lilie, na ktorych czerwone zuki urzadzaja sobie istne orgie (serio, na praktycznie kazdej roslince kopulujaca para!) i pomaszerowalam do domu. Usiadlam na blogie 10 minut, ale potem wrocily chlopaki i trzeba bylo wydac kolacje oraz zaczac przygotowania na kolejny dzien.

Wtorkowy ranek byl jeszcze chlodniejszy. Tylko 13 stopni, ale przynajmniej lzejszy wiatr. Na przystanku niespodziewanie zrobilo nam sie tloczno, bo dolaczyla do nas sasiadka z corka, kolejny sasiad ze swoja coreczka, zas jeszcze inny podwiozl syna i zostawil z nami. To juz ktorys raz i zastanawiam sie nad przyczyna, bo o ile kiedys ojciec jechal dalej, w domysle do pracy, tym razem zawrocil w strone domu. Nie chcialo sie z synem czekac pod domem, to najlepiej podrzucic go na pierwszy lepszy przystanek? Tyle, ze od nich blizej jest do innej grupki, ktora czeka na ten sam autobus, hmm... Nie zeby mi ten maly przeszkadzal, bo to naprawde spokojny, wrecz chorobliwie niesmialy chlopiec, zastanawiaja mnie tylko tacy wygodniccy rodzice. No i fakt, ze chociaz mlodzian gra razem z Kokusiem w pilke (to jego bralam na mecz w zeszly piatek), to chlopaki nie przyjaznia sie jakos szczegolnie, zas doslownie kawalek od naszego przystanku, pod domem czeka para braci, z ktorych starszy wiem, ze jest dobrym kumplem tego chlopca. Troche namieszalam, ale po prostu mysle, ze jesli ojciec chce syna podrzucic na przystanek, dlaczego nie wybierze grupki, z ktora jego syn lepiej sie zna i czuje swobodniej? W kazdym razie Bi odjechala i niespodziewanie dosc szybko przyjechal tez autobus reszty mlodziezy. Chwilke jeszcze pogadalam z sasiadka, po czym jak zwykle porzucalam psu pileczke zeby sie troche wybiegal, na szybko cos przetarlam oraz pozbieralam w chalupie i pojechalam do pracy. Tam niespodziewanie bylo bardzo cicho, bo najmlodszy pracownik oczywiscie nadal siedzi na izolacji, zas innej dziewczynie pochorowaly sie dzieci, wiec tez zostala w domu. Po poludniu zaliczylam jakis spektakularny spadek energii. Caly dzien bylam calkiem rozbudzona, wczesnym popoludniem poszlam nawet na spacer wokol budynku, a potem, doslownie w jednej chwili zaczelam ziewac, przecierac oczy i juz przez reszte pracy bylam bezuzyteczna. A kawy pilam tyle co zwykle. Nie wiem co to bylo. Jednoczesnie za oknem sie zachmurzylo, wiec moze przechodzil jakis front, bo kiedy wrocilam do domu, zrobilam sobie mocna kawe i po wypiciu jej troche odzylam. Za malo czasu mialam zeby zrobic cos konkretnego, wiec znow pokrecilam sie po domu, podlalam warzywnik i swiezo posadzone kwiaty, po czym musialam jechac z Bi na gimnastyke. Dol energetyczny zaowocowal tym, ze sama siebie zaczelam pocieszac, ze jeszcze tylko dwa tygodnie z gimnastyka i trzy z pilka nozna i koniec tego ciaglego "szoferowania". Czy Nik zostanie latem na plywaniu czy nie, to sie okaze, ale na basen akurat mamy "az" dwie minuty autem, a do tego ostatnio najczesciej bierze go M., ktory w tym czasie idzie pocwiczyc, wiec akurat druzyna plywacka jest najmniej wymagajaca czasowo. Podczas gdy Bi cwiczyla, jak zwykle plotkowalam z kolezanka, potem szybko do domu, kolacja, chwila relaksu i dzieciarnia oraz maz do spania. Ja, taka zmeczona jeszcze chwile wczesniej, po poczytaniu dzieciom stwierdzilam, ze w sumie czuje sie niezle, wiec wstawilam jeszcze zmywarke i klaplam przed kompem. W koncu to moja ulubiona pora, kiedy wszyscy spia i mam czas tylko dla siebie, to co bede sie klasc wczesniej. Wyspanie sie jest przereklamowane. :D

W srode rano przezylam szok czytajac o masakrze w Teksasie... Straszna tragedia; placze za kazdym razem kiedy czytam kolejne artykuly, a tych pojawia sie coraz wiecej, w miare jak wychodza szczegoly oraz imiona i zdjecia ofiar... Sandy Hook wydarzylo sie niecale 10 lat temu, kiedy akurat bylam w szpitalu z nowonarodzonym Kokusiem... Mimo, ze minela prawie dekada, tu w Stanach chyba zaden rodzic mlodszego dziecka o tym nie zapomnial... W naszych okolicach (bo mieszkamy blisko) co roku obchodzona jest rocznica tamtej masakry zeby uczcic pamiec ofiar. Kazde masowe morderstwo jest potworne, ale jakim trzeba byc psycholem, zeby zabic z zimna krwia niewinne, male dzieci?! Niestety, nie lubie grzebac w polityce, ale tutejsze prawa jesli chodzi o bron, sa zbyt liberalne. Amerykanie lubia sobie chodzic z pistoletem przy boku, wielu lubi miec kilka karabinow w domu i jezdzic dla zabawy na strzelnice... Tak, zaraz znajduja sie obroncy "wolnosci", twierdzacy, ze to "ludzie zabijaja ludzi, a nie pistolety". To prawda, ale mimo wszystko uwazam, ze dostep do broni palnej powinien byc mocno ograniczony. Szczegolnie dla mlodych ludzi, bo wiekszosc masowych atakow popelniana jest przez osoby ponizej 25 roku zycia. Przerazajace jest, ze wysyla czlowiek rano dziecko do szkoly - najzwyklejszego miejsca na swiecie i nie wie, czy po poludniu zobaczy je cale i zdrowe. :( Rodziny malych ofiar juz nigdy nie beda takie same, koledzy z klasy i szkoly nigdy nie beda tacy sami, podobnie jak ci z kadry, ktorzy ocaleli... Mozecie sie domyslac, ze tego ranka przed wsadzeniem Potworkow do autobusow, przytulilam ich troche mocniej, przytrzymalam w ramionach dluzej... :(

Niestety, czy raczej moze na szczescie, zycie u nas toczy sie nadal zwyczajnie. Tego dnia na przystanku bylismy jakims cudem sami. Nie powiem zeby mi to specjalnie przeszkadzalo. Czasem meczy mnie taka wymuszona rozmowa z sasiadami. Szczegolnie z facetami, a stac i gapic sie na siebie bez slowa tez glupio... ;) Autobus Bi przyjechal jak zwykle wczesniej, Nika znow spozniony. Juz tak blisko konca roku, ze w sumie przestalo mi to przeszkadzac. W pracy meeting, ale krotki i konkretny. Takie lubie najbardziej. :) A po pracy obiad, chwilka na ogarniecie mysli i musielismy sie rozdzielic, jak w kazda ostatnio srode. Ja wzielam Bi i jej kolezanke na pilke, M. Nika na basen.

Fatalna jakosc zdjecia bo robione z bardzo daleka
 

Powrot juz wlasciwie wieczorem, wiec tylko kolacja, przygotowanie wszystkiego na kolejny dzien i dzieciarnia do spania. I maz tez. ;)

Czwartek rano jak zwykle lodowato (11 stopni) i jak zwykle foch Nika, ze on nie chce bluzy... To taka "tradycja" wraz ze zmianami por roku, ze nie chce bluzy, nie chce grubszej bluzy, nie chce kurtki, a na koniec, ze dlaczego zimowa kurtka a nie przejsciowa. Zwykle puszczam mekolenie mimo uszu, czasem jednak nerwy mi puszcza, bo serio, codziennie afera o wierzchnia odziez! No chyba, ze akurat jest na tyle cieplo, ze wystarcza spodenki i koszulka, ale w naszym klimacie to tylko na sam koniec i poczatek roku szkolnego. ;) Po odjezdzie dzieci jeszcze rozladowalam i ponownie zaladowalam zmywarke, a takze wygrzebalam z piwnicy nasze kempingowe poduchy i spiwory, o ktorych zapomnialam, a ktore trzeba bylo po zimie przewietrzyc. Rozwiesilam je na tarasie z mocna nadzieja, ze ani ich wiatr nie zwieje, ani zadne ptaszysko na nie nie nas*a. :D

Posta koncze wyjatkowo w czwartek, bo jutro wieczorem bede juz, mam nadzieje, bez dostepu do kompa. ;) Jak tylko odbiore Potworki ze szkol, ruszamy bowiem na pierwszy w tym roku kemping! Nadeszla tutejsza "majowka". W poniedzialek jest Memorial Day, a wiec mamy 3-dniowy weekend. Jutro planuje pracowac z domu i jednoczesnie pakowac przyczepe. Nie jedziemy daleko, ale przed dlugimi weekendami wjazd na pole kempingowe to minimum godzina w kolejce, wiec im wczesniej dojedzie sie na miejsce, tym lepiej. Rozwazalam zabranie Potworkow ze szkoly przed koncem lekcji, ale niestety, Nik jak na zlosc, ma tego dnia calodzienna wycieczke. Musialabym go nie zawozic do szkoly w ogole, ale Mlodszy by mi chyba nie wybaczyl. ;) W kazdym razie, jak zwykle przy naszych kempingach, pogoda leci sobie w kulki. Poprzedni weekend byl goracy i sloneczny, a nadchodzacy ma byc... coz, u nas nie taki zly, ale tam gdzie jedziemy, na samym niemal wybrzezu, niestety sporo chlodniejszy z przelotnym deszczem w piatek oraz sobote rano... :/ A poniewaz ja mam zawsze takie parszywe szczescie, to w piatek powinnam tez zaczac "moje dni". Ech... :( No ale, nie ma co narzekac; w koncu powinnam byla przywyknac po tylu latach, ze na praktycznie kazdy wyjazd mam "te" dni. :D I ze niemal zawsze zlapie nas jakis deszcz... czasem mniej, a czasem o wiele za duzo... :D Wazne, zeby wyrwac sie troche z domowych pieleszy i nawet jesli wiekszosc wyjazdu bede leniuchowac na lezaczku (albo chowac sie przed deszczem w przyczepie), to przynajmniej zmienie otoczenie. ;)

 Do poczytania!

12 komentarzy:

  1. Pięknej pogody na kempingu Agatko, bawcie się dobrze :) Odpocznijcie i wracaj do nas z nową relacją :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda byla taka sobie, ale nie najgorsza, dzieki! :)

      Usuń
  2. Udanego wyjazdu i pięknej pogody :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No prosze, juz wam sie kempingi weekendowe zaczely. Fajnie, gratulacje. Bawcie sie dobrze!
    Wazne, zeby przezyc zycie dlugo i bezpiecznie, bo jak widzimy - nie kazdemu i nie zawsze jest to dane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom. Otwarcie sezonu jak zwykle w Memorial Day. ;)

      Usuń
  4. Udanego wyjazdu, czekamy na relację!
    Malwina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadam jak zwykle tak pozno, ze zdazylam juz wrzucic i relacje. ;)

      Usuń
  5. No to mnie teraz rozbroiłaś tym wstrzymywaniem meczu, bo za dużo bramek strzelili... To już nie jest fair play. Co prawda u nas, zarówno w grupie Jasia, jak i Oliwki jest tak, że jeśli przegrywają różnicą 3 bramek, to w drużynie przegrywających może grać jeden zawodnik więcej, ale nikt nikogo nie wstrzymuje i nie ukrywajmy, ale zazwyczaj ten jeden zawodnik niewiele zmienia...
    Gratulacje dla Nika!!! Ważne, że wygrał, za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, czy ścigał się z kimś, czy bardziej sam ze sobą :P

    Z tego co piszesz wychodzi, że Oliwka ma lżejszy charakter niż Bi, ale też potrafi mi podnieść ciśnienie swoimi odzywkami, tonem głosu czy przewracaniem oczu, więc wolę sobie nawet nie wyobrażać o ile mocniej to wszystko widać u Bi. Coś mi się wydaje, że nie będziemy miały lekko z tymi naszymi nastolatkami.

    W Teksasie prawo jest zbyt liberalne, znowu u nas jak dla mnie jest zbyt ostre. Owszem jakieś ograniczenia muszą być, żeby nie było takich sytuacji jak te w szkołach, jednak takie problemy jak u nas, żeby dostać broń też nie są dobre - jakby przyszło co do czego, nawet nie mamy się czym bronić. Chociaż z drugiej strony, jak ktoś naprawdę chce, to myślę, że nie miałby problemu, żeby dostać broń z nielegalnego źródła.

    Mam nadzieję, że wyjazd się udał. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No naprawde, strasznie wtedy przegieli na meczu...
      Oj tak, Bi od malego miala ciezki charakter. Jak byla malutka, to po prostu wydawala sie potwornie uparta i temperamentna, ale teraz czesto jest po prostu wredna... :/
      No wlasnie, tak to jest, ze psychole i przestepcy nie maja problemu z dostepem do broni, ale jak zwykly, uczciwy czlowiek chce sobie kupic pistolet, to okazuje sie, ze nie spelnia wymogow. :/

      Usuń
  6. Mam nadzieję, że majówka udana i odpoczęłaś.
    Cieszę się, że u Was wszystko ok i jak zawsze intensywnie i sportowo.
    pozdrowienia
    "Bogactwo" języka polskiego rozbawiła mnie do łez...:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpoczelam, choc przydalyby sie jeszcze kolejne trzy dni. Albo trzy tygodnie... :D

      Usuń