Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 6 maja 2022

Kolejny tydzien - pierwszy majowy

Za nami kolejna szalona sobota, 30 kwietnia. Chociaz, tak naprawde to moglo byc jeszcze gorzej. ;) Tego bowiem ranka, na 9 Nik mial mecz w naszym miasteczku, a na 10 Bi swoj, ale w miejscowosci obok. Wiedzac, ze M. zwykle w soboty rano pracuje, szykowalam sie, ze zgarne Mlodszego po meczu i popedzimy na rozgrywke Starszej. Juz nawet uprzedzilam jej trenera, ze spozni sie jakies 15 minut. Tymczasem niespodziewanie M. dostal wolne, dzieki czemu moglismy sie rozdzielic i kazde wziac po dziecku. :) Poniewaz tydzien wczesniej M. pojechal z nami na mecz Bi, tym razem wzial Nika, co bylo mi bardzo na reke skoro jego mecz byl wczesniej. Zyskalam odrobine wiecej czasu na spokojne wyszykowanie sie. ;) Chlopaki pojechali wiec, a my z Bi kolejna godzine pokrecilysmy sie po domu. W koncu jednak przyszla i na nas pora zeby ruszyc. Panna grala w tym samym miejscu co ostatnio, a od nas to jakies 10 minut jazdy, dojechalysmy wiec szybko. Parking niespodziewanie tez znalazlysmy zaraz po wjezdzie na teren sportowy, Bi pobiegla na rozgrzewke, a ja rozsiadlam sie na krzeselku. I... o rany jak bylo zimno! Juz trzeci dzien z rzedu wial lodowaty, polnocny wicher, strasznie porywisty. Bylo okolo 10 stopni i rano stoczylam oczywiscie walke z obojgiem dzieci, bo dalam im dlugie spodnie i bluzki z dlugimi rekawkami pod koszulki zespolow. Oboje byli oburzeni, ze "przeciez jest cieplo!". Taaa... Rzecz jasna, nawet po meczu zadne sie nie przyznalo ze bylo im zimno, tylko zarliwie zapewniali, ze goraco... :D Coz, w sumie oni biegali, ja jednak siedzialam i choc mialam wiosenna kurtke, to kiedy wial wiatr, zakladalam kaptur bo balam sie, ze mi lewe ucho zawieje. Oczywiscie o tej porze roku, kiedy wicher na chwile ustawal, robilo sie goraco, bo slonce jednak mocno juz przygrzewa. Na zmiane wiec nakladalam i zdejmowalam nieszczesny kaptur. ;)

Pilkarski balet w wykonaniu Bi
 

Druzyna Starszej jakims cudem grala przeciw tej samej co tydzien wczesniej i skonczyla ponownie z wygrana 1:0. Tym razem dziewczyny mialy odwrotny problem niz ostatnio; wtedy czekaly zeby strzelic az beda idealnie ustawione, tym razem strzelaly z daleka i z boku. W rezulatcie przynajmniej 4 razy pilka przeleciala sobie obok bramki. W dodatku wszystkie te akcje przeprowadzone byly wlasciwie przez jedna zawodniczke. Reszta druzyny nadal "spi". :D Jedna z tych spiacych byla niestety Bi. Ustawiona na pozycji srodkowego lub ataku, jak ostatnio, przejmowala pilke i natychmiast odkopywala ja dalej. Zamiast tez biegac po boisku, krazyla przy "obcej" bramce, jakby w nadziei, ze pilka sama do niej przyleci, a ona po prostu sie odwroci i strzeli gola. :D W drugiej polowie trener dal ja na obrone i tu jakby odzyla. W koncu aktywnie przecinala droge przeciwniczkom i odkopywala pilke jak najdalej. Przynajmniej widac bylo, ze biega. ;) Sama po meczu stwierdzila, ze najbardziej lubi pozycje obrony. Wracamy wiec do punktu wyjscia, bo pamietam, ze w pierwszym sezonie tez trzymala sie pozycji obroncy i nie chciala probowac zadnej innej. Potem nabrala pewnosci siebie i zaczela byc ogolnie bardzo dobrym zawodnikiem i... w tym sezonie zaliczyla kompletny zwrot. ;) Po meczu wrocilysmy do chalupy, gdzie dowiedzialam sie, ze po pierwsze, chlopaki kupili po drodze sushi, a po drugie, druzyna Kokusia wygrala 6:3. Tym razem Mlodszy nie strzelil zadnego gola, ale ze wygrali, to nie narzekal. :) To nie byl koniec zajec sportowych na ten dzien, bowiem Nik mial... zawody plywackie! Jeszcze w czwartek pytalam go czy jest pewien, ze chce jechac rano na mecz, a po poludniu na wyscigi na basenie, bo to byl taki ostatni dzwonek, zeby zmienic zdanie i dac trenerowi znac, ze nas nie bedzie, bez robienia klopotu z ustawianiem od nowa wyscigow. Mlodszy oznajmil, ze jest pewnien, ze chce. No dobra. Wracam z Bi z jej meczu, mowie ze Nik musi cos zjesc przed zawodami, a co na to ten moj syn? Ze on jednak nie chce plywac!!! Myslalam, ze go udusze! Oczywiscie musial to palnac przy M., ktory natychmiast fuknal na mnie, ze ja znowu cos wymyslam i ze jak to Nik ma zaliczac dwa sporty w jeden dzien?! Mowie, ze przeciez dzieciaka pytalam, ale malzonek juz naburmuszony, ze slucham malolata. No niestety, wydaje mi sie, ze 9-latek jest juz na tyle duzy zeby wiedziec czy ma ochote, bo ze fizycznie da rade, to wiedzialam sama. Gdybym po meczu zaproponowala mu, ze pojedziemy na rowery, zgodzilby sie bez mrugniecia okiem, bo to dziecko i ma niespozyte poklady energii. W kazdym razie fuknelam na Mlodszego zeby nie robil sobie jaj, bo nie odmawia sie tak w ostatniej chwili bez waznego powodu, on burknal, ze "Dobra, dobra, pojade!", a wiec zjadl, spakowalam torbe i pojechalismy. :) 

Pewnie pamietacie, ze trener przyslal maila z lista zawodow, na ktorej nie bylo Kokusia? Dopiero w sobote poznym rankiem odpowiedzial, ze dziekuje ze to zauwazylam i ze juz poprawil, ale poprawionej listy nie zalaczyl. :D Dopiero na miejscu Nik mogl sprawdzic wiec, jakie style mu przydzielono. Na szczescie wszystkie mu odpowiadaly. Plynal wiec 50m kraulem, 100m kraulem (bez sensu wg. mnie takie powtorzenie), 50m stylem grzbietowym oraz takie dziwne polaczenie, kazdym z 4 stylow po jedna dlugosc basenu, czyli w sumie 100m. Ponownie brakowalo dwoch najszybszych chlopcow z jego przedzialu wiekowego, wiec ta moja uchatka wygrala wszystkie cztery konkurencje. :D

Wygrana # 1. W kazdym wyscigu bralo udzial trzech zawodnikow, ale trzeci (nie ten sam) za kazdym razem zostawal tak daleko w tyle, ze nie miescil mi sie w kadrze ;)


 

Wygrana # 2. Tutaj bylo blisko, ale jednak Nik wysunal sie na prowadzenie

Wygrana # 3. Czwartego wyscigu nie nagrywalam bowiem tez byl dlugi, na 100m i stwierdzilam, ze co za duzo, to niezdrowo ;)

Osobiscie znowu bylam "biegaczem" i zgodnie z nazwa nabiegalam sie za wszystkie czasy. Szczegolnie ze okazalo sie, iz brakowalo jednej osoby do mierzenia czasu, wiec drugiemu "biegaczowi" wreczono jednak stoper i zostalam sama. ;) Nie krzywdowalam sobie jednak, powtarzajac w myslach, ze przynajmniej mam zaliczony ruch na ten dzien. ;) Dzieki temu mialam czas troche przypilnowac Kokusia. Nagralam spokojnie trzy z jego wyscigow, a potem kilka razu gonilam go z recznikiem i wycieralam. Nie rozumiem bowiem czasem tego mojego syna. Niby 9 lat to juz nie dzidzius i powinien miec troche zdrowego rozsadku. Wiekszosc dzieciakow miedzy zawodami owijala sie recznikami i tak chodzila. A Nik? Przychodzil cos do mnie gadac, sine usta, caly sie trzesie i... mokry. Pytam dlaczego sie nie wytarl. Macha reka, ze nie musi. No jak nie musisz, jak cie calego az telepie?! :O Miedzy zbieraniem karteczek wiec, ganialam jeszcze za dzieckiem zeby go wycierac, ech...

A jesli myslicie, ze na ten dzien to juz wszystko, to... sie mylicie. ;) Na niedzielny ranek M. mial bowiem plany, a to oznaczalo, ze chcial pojechac w sobote na popoludniowa msze! Po basenie wrocilam wiec z Kokusiem do chalupy, na godzine klaplam na fotel bo nogi mi, za przeproszeniem, w doope wlazily, po czym trzeba sie bylo zrywac ponownie. W kosciele na szczescie moglam chwile posiedziec i poza okazjonalnymi pytaniami dzieciarni: "A dluuugo jeszcze?", mialam spokoj. ;)

Stwierdzam, ze sie starzeje. Kiedys, jeszcze niedawno, taki bieg zupelnie mi nie przeszkadzal; przeciwnie, lubilam jak sie cos dzialo. I w zasadzie nadal to lubie, ale potem jednak padam na pyszczek. To byla kolejna sobota, kiedy wieczorem rozbolala mnie glowa i ledwie patrzylam na oczy...

I zaczal sie maj... Pierwszy jego dzien byl juz spokojniejszy. Malzonek rano wstal, pojechal na silownie, wrocil, a ja nadal "dogorywalam" w lozku. :D Potem niestety musialam sie zwlec, M. jechal bowiem na glosowanie z pracy. U nich sa zwiazki zawodowe, ktore co kilka lat negocjuja umowe o nowych warunkach z firma. Wlasnie przyszedl czas na nowy kontrakt, pracownicy musieli wiec pojechac w jakies miejsce, gdzie przedstawiciele zwiazkow zawodowych urzadzili prezentacje warunkow umowy, a pozniej wszyscy pracownicy mieli glosowac czy umowa ma zostac podpisana, czy nie. W razie gdyby zaglosowali na "nie", od nastepnego dnia wszyscy mieliby strajkowac. Juz tydzien wczesniej kazdy pracownik dostal rozpiske, gdzie ma protestowac, w ktore dni i o ktorej godzinie. Dla M. wypadalo to przed glowna ulica obok pracy, w czwartki... od 2 do 6 nad ranem! :D Malzonek twierdzil, ze strajk to ostatecznosc i ostatni raz strajkowali 20 lat temu (dlugo przed jego przyjeciem do tej pracy), ale nic nie wiadomo. On wiec pojechal, a ja dostalam sms'a od sasiadki, ze okolo 11 jej starsza corka chce rowerem podjechac do Bi i czy moga sie pobawic. Jak ja kocham takie stawianie przed faktem! Bo co mialam odpisac? Ze ma nie przyjezdzac? Zadnych planow w koncu nie mielismy, a nie bede sie, wzorem mojej mamuski, barykadowac w chalupie i udawac, ze nas nie ma. Tak, moja zdolna matka tak robila. Nie otwierala drzwi, nie odbierala domofonu, jesli byl wieczor to gasila wszystkie swiatla. Nie ma nas! :O Mi az tak na mozg (jeszcze) nie padlo, wiec odpisalam, ze ok, dziewczyny moga sie pobawic. Ogarnelam sie troche i przyjechal na kawe moj tata, a pozniej faktycznie podjechala kumpelka Starszej.

Psiapsioly zupelnie przypadkiem zalozyly takie same koszulki i nawet ten sam model skarpetek, choc to trudniej zauwazyc :D
 

Na szczescie dziewczyny zaszyly sie w pokoju Bi i oprocz jednej wyprawy na dol po soczki i lody, wlasciwie nie bylo ich slychac. Probowalam je wygonic na dwor, bo tego dnia mielismy 22 stopnie, ale sie nie daly. ;) W ktoryms momencie dostalam sms'a od taty panny (mama z mlodsza byly na lekcji tanca), o ktorej ma ja odebrac. Jak to milo z jego strony. ;) Odpisalam ze spokojnie moze zostac kolejna godzine bo grzecznie sie bawia, a on ze mlodsza ma mecz na 13:15 i wczesniej starsza mowila, ze tez chce na niego jechac. Odpisalam wiec, ze spytam czy chce, a potem przeliczylam godziny i stwierdzilam, ze lepiej zeby faktycznie chciala, bo inaczej bede ja miala na glowie gdzies do 15 (bo sasiedzi, jak wiemy, sa srednio punktualni jesli o odbior corek chodzi)! :D Na szczescie chciala, wiec pol godziny pozniej musialam jej przypomniec, ze musi ruszac do domu. Co za ulga, choc Bi byla niezbyt zadowolona, ze kolezanka juz jedzie. :D Wrocil M., ktory przekazal radosne wiesci, ze strajku nie bedzie, bo nowa umowa przeszla. Z jednej strony sie cieszyl, bo przy strajku nie zarabiaja, ale z drugiej, posiedzialby sobie w domu. :D Moj tata jeszcze chwile zostal, po czym ruszyl do domu, szykowac sie na kolejny tydzien pracy. Ja tez musialam brac sie za zalegle prania i odgruzowywanie, bo w sobote malo co zrobilam. Malzonek wymyslil spacer, ale szczerze, to tak mi sie nie chcialo, ze wymowilam sie okresem. Rzecz jasna M. cos tam burczal, ze bym sie przeszla to lepiej bym sie poczula, ale warknelam, ze ze mnie "leci" i nigdzie nie bede lazic. Przyznam, ze malzonek robi postepy, bo jeszcze jakis czas temu, sam by ze spaceru zrezygnowal, tym razem jednak "dzielnie" wzial psa oraz Potwory i pomaszerowali. ;) Ja zas odetchnelam cisza, choc niestety musialam tez poskladac jeden z ladunkow prania, bo akurat suszarka sie wylaczyla. Ale i tak lekko sie zresetowalam. Kiedy reszta wrocila, musialam wziac pod prysznic Kokusia, potem zagonic pod niego Bi, kolacja oraz takie tam i wieczor zlecial.

W poniedzialek byl oczywiscie jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku (dla mnie ;P), czyli urodziny Bi! :) Poprzedniego wieczora zostawilam jej przy lozku maly stosik upominkow i juz rano slyszalam jak tam grzebie. Kiedy wstalam, pierwsze to zaspiewalam jej Happy Birthday i spytalam czy cieszy sie z prezentow. No coz... Poniewaz Bi tym razem kompletnie nie miala pomyslu co chcialaby dostac, wymyslilam sama. Dwa charms'y do bransoletki jej sie bardzo podobaly, wiec choc tu trafilam. Ani jednak z zestawu "pierwszej pomocy" na wypadek dostania pierwszego okresu, ani z ksiazek o dojrzewaniu, sie nie ucieszyla. A wybralam takie dla mlodszych dziewczynek, pisane przystepnym jezykiem. Nawet kiedy zaproponowalam, ze mozemy je przeczytac razem, zeby mogla spytac o niejasne rzeczy, odmowila. Wrecz poplakala sie, ze nie chce tym rozmawiac... Hmm... Moze jeszcze wczesnie, tyle, ze to jest klasyczny przyklad tego jak dojrzewanie "fizyczne" nie idzie w parze z emocjonalnym. Bi twierdzi, ze ona przeciez jeszcze okresu nie dostanie, a ja widze po tym jak wyglada, ze moze to nastapic w kazdej chwili... Coz... szkoda mi sie zrobilo, ze sprawilam jej przykrosc w dniu urodzin, ale chcialam jak najlepiej. A spodziewalam sie, ze ona raczej bedzie dumna, ze dorasta... :(

Ten tydzien w Hameryce to Teacher Appreciation Week (w wolnym tlumaczeniu: tydzien wdziecznosci dla nauczycieli). O ile w szkole Kokusia dali tylko link gdzie mozna wplacic pieniazki na budzet szkol w imieniu wybranego nauczyciela, o tyle u Bi to juz calotygodniowe wariactwo organizowane przez komitet rodzicielski. Sniadanka z kawka, poczestunki, kwiatki i co tam jeszcze. Oczywiscie tydzien wczesniej wyslali prosbe do rodzicow o wklad w kupno tego calego dobra. Wpisalam sie zeby kupic tuzin ciastek, choc ostatecznie kupilam muffiny z jagodami. ;) Dodam, ze chetniej bym cos upiekla, co byloby i zdrowsze i smaczniejsze, ale zaznaczone bylo, ze ma byc kupne. Wszystko trzeba bylo dostarczyc w poniedzialek rano, co akurat dobrze sie skladalo, bo i tak z okazji urodzin obiecalam Bi, ze zawioze ja do szkoly. Myslalam jednak ze ona wezmie te muffiny i zaniesie do sekretariatu, ale gdzie tam! Zrobila wielkie oczy, ze ona sie wstydzi i to byloby dziwne... No rzeczywiscie, dziwactwo nad dziwactwami... ;) Zamiast wiec wyrzucic Bi ze sznureczka aut podjezdzajacych pod szkole, musialam zaparkowac i podreptac do budynku osobiscie. Jak to zwykle bywa, dzien wczesniej mielismy slonce i ponad 20 stopni, a w poniedzialek rano zrobilo sie ledwie 12 i padal deszcz, musialam wiec pomykac przez parking i z powrotem w mzawce. ;)

Dostalam telefon z farmy, na ktorej Potworki mialy byc na polkoloniach. Nie znalam numeru, wiec nie odebralam, ale zostawili wiadomosc, ze zatwierdzili rezygnacje i zwrot pieniedzy. Dodali tez, ze zwykle kasuja $50 za odwolanie od dziecka, ale z racji, ze tu jest rodzenstwo, zgodzili sie, zeby potracic mi to tylko jednorazowo. No laskawcy po prostu!!! :/ Kurde, niezly biznes maja na tych polkoloniach. Nie dosc, ze trzeba rezerwowac w grudniu - styczniu, kiedy czlowiek nie mysli jeszcze o planach wakacyjnych, nie dosc, ze nie brakuje im chetnych i na pewno nie zostana z nie-zajetymi miejscami, to nawet na ludziach, ktorzy zmuszeni sa zrezygnowac, sobie zarobia!!! :/

Jak to w poniedzialek, Nik mial basen, pojechal jednak z M., ktory byl bez humoru i nie chcialo mu sie zostawac zeby pocwiczyc dluzej, wiec nie musialam po mlodego jechac. A malzonek humor mial taki a nie inny, poniewaz wyjezdzajac z parkingu pod praca, chcial zerknac na cos szybko w telefonie i... przywalil bocznym lusterkiem w slup! :O No mowie Wam, stary, a... niemadry. :D Lusterko sie sklada, wiec przypiep**ylo w szybe (dobrze, ze ta tylko zarysowalo), odpadla obudowa z tylu, a szklo cale sie stluklo i wykruszylo... Pieknie, po prostu wspaniale. A M., jak to on, chodzil wku*wiony na caly swiat, choc winny jest tylko i wylacznie on. No ale... Po powrocie chlopakow, dzieciaki siadly do pracy domowej, bo przed basenem Kokusia nie zdazyly (a Bi nie chcialo sie odrabiac samotnie), a potem szybko wsadzilam swieczki w kawalek ciasta i zaspiewalismy pannie Sto Lat.

Sto Lat!
 

Niestety, Nik sie zbiesil i oswiadczyl, ze siostra jest zawsze dla niego niemila, wiec on nie bedzie jej spiewal i koniec. Czesc filmiku mam wiec z ochrzanem, ktory w tle M. spuszczal synowi. Uroczo. ;)

Wtorek pelen byl emocji. Roznorakich. ;) Rano przybylam z Potworkami na przystanek autobusowy i w tym momencie podjechala tam jakas babka, zeby ostrzec, ze wlasnie na ulicy wyzej widziala dwa duze niedzwiedzie i zeby uwazac. Corka jednych sasiadow jest chora, drudzy raz sa na przystanku, raz ich nie ma, wiec po odjezdzie kobitki zrobilo mi sie jakos tak nieswojo. :D Zaproponowalam dzieciakom, ze moze wrocimy do domu i na przystanek podjedziemy autem. Nik byl chetny, Bi marudzila, ze co tam taki niedzwiedz, podejdzie, powacha i pojdzie. Taaa... ;) Podjelam jednak decyzje (okazuje sie sluszna), zeby cofnac sie do chalupy. Zostawilam Potworki na przy wjezdzie zeby wypatrywaly autobusow, sama zas pobieglam do domu na gore po kluczyki. Zdazylam zbiec z powrotem do garazu, a tu Potworki wpadaja do srodka z okrzykiem "Niedzwiedzie!!!". Cale szczescie, ze sobie poszlismy z przystanku, bo "misie" (matka z takim juz wyrosnietym mlodym), przewrocily smietnik pod domem zaraz po drugiej stronie ulicy od niego. :O Sasiad zdolal je przeploszyc i ruszyly sobie na kolejny ogrod. My tymczasem dojechalismy do naszego przystanku i wlasnie Bi spytala jak wyjda na autobus skoro kreca sie tam niedzwiedzie, kiedy... ten przejechal bez zatrzymywania sie! No pieknie! Stwierdzilismy wiec, ze podjedziemy na przystanek kolezanki Bi. Podjezdzamy, a A. stoi sobie sama, bez rodzicow! Ostrzeglismy ja, ze widzielismy niedzwiedzie i wyslala wiadomosc swojemu tacie, ktory zaraz przypedzil z domu (oni maja strasznie dlugi podjazd i chalupy z ulicy nie widac). Starsze dziewczyny wsiadly w swoj autobus, a my zostalismy z Kokusiem i siostra kolezanki Bi. Myslelismy, ze misiaki poszly w gore naszego osiedla, tymczasem nagle patrzymy, a one ida za domami wzdluz naszej ulicy i w dodatku centralnie w nasza strone! Mlode, troche bardziej nerwowe, przelatywalo miedzy domami, a matka szla za nim statecznie.

Idzie sobie "mamusia"
 

Popatrzyly na nasza grupke, po czym polazly na sasiednie osiedle i w tym momencie pojechal autobus. :) Tyle porannych przygod, choc kiedy potem rzucalam pileczke Mayi, rozgladalam sie naokolo z uczuciem lekkiej paniki. ;)

Tego dnia postanowilam pracowac z domu, wyslalam wiec maile do szkol Potworkow, ze odbiore ich osobiscie, po czym zaczelam bic sie z myslami czy jechac do Polakowa, czy odpuscic. Nie bardzo mi sie chcialo, poza tym mialam okolo 1.5 godziny zanim musialam sie polaczyc na meeting, myslalam jednak o masie twarogowej, potrzebnej mi do tortu na urodziny Bi. W niedziele mieli bowiem wpasc dziadek z chrzestnym. Bywalo, ze ciezko bylo ja dostac, bo to produkt sprowadzany z Polski, a wiec uzalezniony od dostaw, a ze to sezon komunijny, to jest masowo wykupywany przez okoliczne polskie restauracje i piekarnie. Balam sie, ze jak poczekam do weekendu kiedy M. moze pojechalby na zakupy, juz go nigdzie nie dostane. W koncu stwierdzilam, ze dobra, jade! Nawet jak sie spoznie na meeting to najwyzej sklamie, ze komputer mi sie zawiesil i nie moglam sie polaczyc, czy cus. ;) O tej porze dnia i w srodku tygodnia ruch na drogach byl naprawde luzny i okazalo sie, ze mialam calkiem niezly czas, ale za to moje obawy okazaly sie sluszne, bo w pierwszym sklepie, masy twarogowej nie dostalam. :O Dobrze, ze polskich sklepow jest tam kilka i w kolejnym juz byla. Moglam ruszyc z powrotem i udalo mi sie nawet zahaczyc o biblioteke, a i na meeting zdazylam bez problemu. :)

A meeting byl tego dnia wyjatkowo dlugi i upierdliwy. Czulam sie po nim kompletnie wypompowana z szarych komorek. ;) Dla odmozdzenia wiec, zlapalam za odkurzacz i polazlam na gore, odkurzyc "koty" walajace sie pod lozkami. Ot, taka rozrywka. ;) Przez to sprzatanie zafundowalam sobie kolejny dzien na wariackich papierach, bowiem odkurzyc pietro i schody zdazylam, ale juz umyc podlog nie. Moja praca z domu tego dnia, byla bowiem wymuszona impreza w szkole Kokusia. Po dwoch latach pandemii, w koncu zrobili normalne obchody May Day ("Dzien Majowy", ktory symbolizuje poczatek wiosny; taka brytyjska tradycja), ku mojej ogromnej radosci, bo w koncu od kolejnego roku szkolnego nie bede juz miala w tej szkole zadnego dziecka. Rok temu dzieciaki taczyly, ale tylko same dla siebie, co wedlug mnie bylo zupelnie idiotyczne. Nauczycielki nagrywaly tance, ale ogladanie ich z ekranu to kompletnie nie to samo (choc i tak dobrze, ze "cos" zrobili, bo dwa lata temu szkoly byly zamkniete na trzy spusty). Ciesze sie, ze chociaz Nik zalapal sie na normalne obchody, szczegolnie, ze jako najstarszy rocznik, mial honor zaplecenia wstazek wokol slupa.

Najlepsi kumple
 

Popatrzylam, wzruszylam sie, bo to ostatni raz, posmialam, bowiem charakterna corka sasiadow caly taniec spuszczala w dol glowe, zeby dlugimi wlosami zaslonic twarz. ;) Fajnie to wygladalo, bo kazdy rocznik mial koszulki w innym kolorze. Nawet przedszkolakom je kupili, choc one nie wystepowaly.

Nie za dobrze widac wszystkie kolory, bo plac byl za duzy i te dalsze sie rozmyly
 

Dzieciaki tanczyly od najmlodszych - zerowek, po III klasy. Potem czlonkowie choru z czwartych klas zatanczyli z "mieczami" czyli kijami (:D), a na koniec kazda IV klasa po kolei zaplatala wstazki wokol slupa, kazda w inny wzor, zeby nie bylo.

North Skelton Sword Dance - final
 

Nik narzekal potem, ze cwiczenia w zaplataniu zbiegly sie w czasie ze stanowymi testami z matematyki oraz czytania/pisania, wiec mieli malo czasu zeby to dobrze przecwiczyc. I faktycznie, dzieciakom sie kilka razy cos pomylilo i splot mial wyraznie pare bledow. Ale co tam. Zapletli, potem rozplatali, suplow nie porobili i zadnej wstazki nie urwali. To najwazniejsze. :D

Nik pierwszy od prawej, zaznaczony gruba, zielona strzala
 

Jedyne co nie dopisalo, to pogoda. I tak obchody mialy byc w poniedzialek, ale z powodu deszczu przeniesli je na wtorek. Tego dnia, coz, nie padalo moze, ale bylo pochmurno i chlodno. Mialo byc 16 stopni po poludniu, ale temperatura ledwie doszla do 13. :/ Az dreszcze mialam patrzac na niektore dzieciaki (w tym mojego wlasnego syna), ktore zalozone mialy tylko "klasowe" koszulki. Nik mial bluze, ale... zawiazal ja sobie w pasie... Czesc dzieci miala nawet krotkie spodenki. :O Kiedy pozniej Mlodszy wyszedl ze szkoly, mial bluze zalozona, wiec chyba jednak troche zmarzl. ;) 

Kilka dni wczesniej dostalam maila od nauczycielki Kokusia, ze jesli ktos chce zabrac dziecko tego dnia do domu osobiscie (jesli zwykle wraca ono autobusem lub idzie na swietlice), to zeby uprzedzil, bo w zwiazku z cala gromada rodzicow przychodzacych na May Day, wielu z nich decyduje sie zrobic to w ostatniej chwili. Uprzedzilam wiec nauczycielke kilka dni przed, a potem wyslalam oficjalnego maila rano, ze tak, bede zabierac Nika do domu. Co prawda i nauczycielka i potem jeszcze dyrektorka, uprzedzaly w kolejnych wiadomosciach, ze po tancach dzieciaki musza wrocic do klas po swoje rzeczy oraz zeby maluchy jeszcze raz przeliczyc i kazdego wyslac w odpowiednie miejsce (swietlica, autobus lub rodzic), ale ludzilam sie, ze zajmie to kilkanascie minut i wypuszcza dzieci do rodzicow czekajacych pod szkola. W koncu i tak znaja nas z twarzy i wypuszczaja kazde dziecko do rodzica, a nie wszystkich na hurra. Tymczasem impreza skonczyla sie o 14:30, a nauczycielka muzyki, odpowiedzialna za cala oprawe, podziekowala dzieciom za wystepy, rodzicom za przybycie i oznajmila, ze dzieci wracaja do klas i wypuszczone zostana normalnie, o 15:15. :O No i co tu robic z taka iloscia czasu?! Mnie w dodatku potwornie chcialo sie sikac, bo bedac w domu, ozlopalam sie kawy jak glupia. ;) Do chalupy jechac bez sensu, bo zostalabym w nim 10 minut i musialabym wracac. W dodatku dorwalam zarabiste miejsce parkingowe pod samiutka szkola i nie chcialam zeby ktokolwiek mi je swisnal. :D Na szczescie szkola Kokusia znajduje sie zaraz obok centrum naszego miasteczka, a w nim jest nieodlaczne Dunkin' Donuts. Stwierdzilam wiec, ze przejde sie, skorzystam z toalety, a przy okazji kupie sobie kolejna kawe. ;) Nie bylo specjalnie cieplo, ale na szczescie nie padalo, byl to wiec calkiem przyjemny spacerek. Kiedys, w Polsce, normalnym dla mnie bylo takie chodzenie po miescie. Tutaj wszedzie przemykam autem. A tak to choc raz dobrze sie przyjrzalam centrum. Przeszlam obok remizy strazackiej, muzeum, przecielam plac z pizzeria oraz salonem paznokci, popatrzylam na dawny kosciol, ktory obecnie jest centrum mlodziezowym... Moglabym jeszcze tak polazic. :) W koncu wrocilam jednak z kawa do samochodu, popatrzylam w telefon, zajecia sie skonczyly, zgarnelam Mlodszego, pojechalismy jeszcze po Bi i wreszcie dotarlismy do domu. A tam okazalo sie, ze M., wiedzac ze bede odbierac dzieciaki, wiec nie musi sie spieszyc, pojechal tez... po kawe. :D

Po powrocie znow trzeba bylo wlaczyc wieksze obroty. Potworkom obiad, zagonic do lekcji, ja zas chwycilam wiadro i mopa i szybko przelecialam podlogi na gorze zeby juz skonczyc. Po chwili zas musialam zgarnac panne Bi i pojechalysmy na gimnastyke. Tam Starsza poszla cwiczyc, ja zas mialam kolejna chwile oddechu z kolezanka i plotami. ;) Po powrocie juz tylko kolacje dzieciom, mlodziez do spania i koniec tego dlugaaasnego wtorku. Ponownie bylam tak padnieta, ze o 23 juz ledwie patrzylam na oczy. ;)

Sroda przywitala nas deszczem. Jak w zeszlym tygodniu mielismy ostrzezenia przeciwpozarowe, tak w tym co chwila pada. ;) Majac w pamieci "przygody" z dnia poprzedniego, a dodatkowo wiedzac, ze sasiadka nadal jest chora i mielibysmy byc na przystanku sami, stwierdzilam ze moze lepiej podjechac autem. Zaparkowalam tak, zeby widziec wjazd na nasze osiedle, wlaczylam awaryjne i czekalismy. Przynajmniej mielismy sucho. :) W koncu i jeden i drugi Potworek odjechal, a ja wrocilam na chwile do chalupy, wstawilam pranie, po czym pojechalam do roboty. Po pracy do domu, szybko zjadlam obiad, wypakowalam sniadaniowki, butelki na wode, przygotowalam Potworkom ciuchy na zajecia, wstawilam zmywarke i probowalam zagonic dzieciaki do lekcji. Bezskutecznie. Woleli zrobic wieczorem. Probowalam uswiadomic Kokusia, ze wroci tuz przed 19, a Bi juz po 19, a to jest ich zwyczajowa pora, kiedy wolno im wejsc na tablety w dni szkolne. Bezskutecznie; zrobia pozniej i koniec. Nie to nie, prosic sie nie bede. Po chwili musielismy sie rozdzielic. Jak w kazda obecnie srode, M. pojechal z synem na basen, a ja z corka (i jej kolezanka) na pilke. Przestalo padac, ale nadal bylo pochmurno. Niby nie bardzo zimno, ale wilgoc jednak ciagnela. Troche pokrecilam sie po terenie wokol boiska, ale na wiekszosc czasu jednak zaszylam sie w aucie. Stwierdzam, ze przynajmniej dziewczyny dobrze sie bawily, bo za kazdym razem jak zerkalam to wszystkie ganialy z wesolymi piskami i smiechem. Ostatnio M. krecil glowa, ze zastanawia sie, co dziewczyny widza w pilce noznej. No wlasnie to. Bieganie w kolko z kolezankami. :D

Bi przy pilce
 

Po treningu odwiozlam jeszcze mloda sasiadke do domu, wiec kiedy wrocilysmy z Bi, bylo faktycznie kilka minut po 19. Praca domowa Kokusia (ktory byl juz w domu) lezy sobie na stole nieodrobiona, a moj syn siedzi z nosem w tablecie. :O Myslalam, ze wyjde z siebie i wkurzylam sie przy okazji na malzonka, ktory nawet nie przypomni, a slyszal jak przed wyjsciem Potwory klocily sie, ze odrobia pozniej. Opierdzielilam, ze maja siasc i odrobic i prosic ojca w razie czego, a sama poszlam pod prysznic. Kiedy zeszlam na dol, okazalo sie, ze grzecznie odrobili, ale to nie byl koniec irytacji. Nik ma nadal te Stanowe testy, ktore robia na komputerach. Oczywiscie patrze, szkolny Chromebook nie naladowany, bo po co. Dodatkowo, sluchawki (ktore rowniez sa potrzebne do testow), zamiast w kieszonce obudowy kompa, walaja sie na szafce w salonie! Bi nie lepsza. Ja sie miotam, szykuje ubrania na kolejny dzien oraz przekaski do sniadaniowek, a panna lazi za mna i nudzi, ze jej Chromebook trzeba ladowac i ze kolejnego dnia ma wycieczke szkolna do muzeum i w nim musza miec maseczki, wiec zebym jej spakowala. Pytam dlaczego zamiast chodzic za mna, sama nie spakuje i nie podlaczy laptopa? Bo ona zapomni, a ja bede pamietac. Tyle, ze w tym czasie, kiedy krazyla za mna irytujac mnie na potege, mialaby wszystko spakowane i podlaczone! Ech... dziecieca logika, czy raczej jej brak. :/

Czwartkowy poranek i kolejna frustracja ze strony niezawodnej corki. ;) Panna zeszla rano na dol pierwsza i zanim pojawilam sie w kuchni, zdazyla juz sobie nalac mleka, zagrzac je w mikrofali i siegnac po chrupki. Tyle, ze na tym najwyrazniej jej "wklad" sie skonczyl. ;) Ponownie miotam sie po kuchni szykujac sniadanie sobie i synowi, a panna siedzi przy stole i pyta czy podam jej lyzke i slomke. Slomke, bo Potworki lubia wysysac przez nie resztke mleka. Zachnelam sie lekko, bo widzi, ze latam jak w ukropie, a do szuflady ze sztuccami ma raptem cztery kroki, ale dobra; podalam jej te cholerna lyzke. I slomke. Zamiast "dziekuje", uslyszalam: "Co?! Czerwowna?! Wiesz, ze ja nienawidze czerwonego!!!". I wstala z krzesla, podeszla i wymienila slomke na inny kolor! Czyli co? Da sie jednak ruszyc dupsko, zamiast traktowac matki jak sluzaca! Fuknelam na pannice, ale nie mialam czasu na dluzszy wyklad, bo ranek to jest bieg przez oplotki. ;) Kilkanascie minut pozniej, ubieramy juz buty i bluzy do wyjscia, a Bi burczy z pretensja, dlaczego Nikowi przygotowalam szorty, a jej spodnie?! Juz bylam poirytowana, wiec tu nie zdzierzylam, bo wiecie co mieli zalozone?! Nik mial krotkie spodenki, z ktorych pomalu wyrasta, wiec sa minimalnie nad kolano, natomiast Bi dalam legginsy tuz za kolano, z wycieciami z boku, wiec odslanialy sporo nogi. Na pewno nie byly to dlugie spodnie. Tlumacze pannie, ze przeciez ma cala odslonieta lydke, a z boku tez kawalek uda, wiec to sa rowniez krotkie spodenki. Nieee, no przeciez to Bi, wiec bedzie sie wyklocac do upadlego, bo dla niej krotkie spodenki powinny ledwie zaslaniac tylek! Az w koncu musialam na nia huknac, zeby przestala w koncu dyskutowac! Normalnie pewnie bym spokojnie tlumaczyla i przekonywala ze nie ma racji (chociaz to nie ten charakter i jej sie wydaje, ze racje ma zawsze), ale po takiej kumulacji drobnych pyskowek, mialam dosc. Na autobusy poszlam wiec juz ze slowem na "k" na koncu jezyka... ;)

Mimo, ze zaczal sie maj, pogoda nadal tkwi w mentalnym kwietniu, wiec w czwartek po poludniu temperatura miala niespodziewanie dojsc do 22 stopni. Rano bylo co prawda niby tylko 11, ale juz kiedy szlam z Potworkami na autobusy, czuc bylo, ze slonce ostro przygrzewa. Dzieciaki pojechaly, a ja porzucalam psu pileczke, po czym jeszcze biegusiem poskladalam pranie, rozladowalam zmywarke i zaladowalam naczynia ze zlewu. Najgorszy dla mnie bowiem jest powrot z pracy kiedy znajduje pelne zlewy brudow, bo przeciez M. jeszcze dolozy szykujac dzieciakom obiad... Niestety, tego dnia nie mialam juz czasu na spokojna kawke, tylko trzeba bylo zasuwac do roboty. :/ W pracy, po raz pierwszy od dawna, po poludniu zrobilam sobie rundke wokol budynku. Trzeba rozruszac stare kosci po zimie! :) Po robocie, niestety musialam pojechac po spozywke, bo wiadomka, czwartek to teraz dla mnie jedyny dzien kiedy dzieciaki nie maja zadnych zajec. Wrocilam do domu po 17, rozpakowalam torby, zjadlam obiad i korzystajac z pieknej pogody, postanowilismy pojsc na krotki spacer. Najlepszy byl Nik, ktory wykrzyknal, ze on idzie tylko wtedy, jesli ja pojde, bo "mama nigdy z nami nie chodzi!". Niezle. Raz nie poszlam, to od razu wychodzi, ze nigdy z nimi nie spaceruje. ;) Coz, ku radosci syna, tym razem poszlam. Po powrocie wpadlam jeszcze do szopki, zeby poszukac trutki na owady. Na moich liliach bowiem, juz urzeduja te czerwone zuki! Jeszcze kurde kwiaty dobrze nie wyrosly i sie nie rozwinely, a zaraz zostana pozarte! :/ Na szczescie resztke spray'u mialam, ale kolejnego dnia zapowiadali deszcz, wiec kuracje bede musiala powtorzyc jeszcze raz. Zreszta, co ja pisze; bede musiala ja powtarzac caly sezon, te cholerne zuki bowiem sa praktycznie niezniszczalne, a zjadaja i liscie i paki i juz rozwiniete kwiaty! :/ Potem juz musialam zagonic Bi pod prysznic i wieczor wlasciwie sie skonczyl.

Poniewaz pogode mamy bardzo niestabilna, wiec piatek byl dla odmiany pochmurny i chlodniejszy. Temperatura doszla do 15 stopni, co nie jest zlym wynikiem na poczatku maja, ale za to w poludnie zaczal padac przelotny deszcz. Trener Kokusia odwolal wieczorny trening, za co bylam mu bardzo wdzieczna. Niestety, kwestia odwolania meczow nalezy juz do miasta/zarzadu terenow sportowych. Opady zapowiadane byly na cala noc oraz polowe soboty, ale od obu trenerow (Nika i Bi) dostalam wiadomosci, ze ostateczna decyzja zostanie podjeta do 7 rano dnia nastepnego. :O No to super, bo Bi mecz ma juz o 9 rano, czyli informacje czy sie odbedzie, czy nie, dostaniemy na ostatnia chwile. :/ Wkurzajace jest to tym bardziej, ze Potworki maja mecze jedno po drugim, ale w dwoch roznych miejscowosciach i M. zaoferowal, ze wezmie wolne i pojedzie z jednym dzieckiem. I teraz niewiadomo czy wysylac chlopa do roboty, czy nie... :/ Na pocieszenie, Bi znalazla takie cudo:

Kolor przepiekny!
 

Rudziki zalozyly sobie gniazdko na tui rosnacej zaraz przy frontowym wejsciu! Widac je jak na dloni, ale zastanawiam sie, czy zdolaja odchowac mlode w takim miejcu. Wchodzimy glownie garazem, ale z przodu wypuszczamy psa, przychodza kurierzy, itd. A kiedy tylko wychodzi sie na ganek, matka sploszona z krzykiem wylatuje z krzaka. Nie mowiac juz o tym, ze gniazdo jest bardzo nisko - nawet nie 1.5m od ziemi, za to zaraz przy schodach i balustradzie, a u nas kreca sie dwie kotki sasiadow... Oby maluchy szczesliwie sie wykluly, odchowaly i odlecialy w swiat. :)

A poki co pozdrawiam z deszczowej i (znow) lodowatej Hameryki!

12 komentarzy:

  1. Zaczne od konca: przesliczny jest kolor jaj tych rudzikow. Jak pisanki farba malowane! Ciekawe, skad one maja tyle niebieskiego dla skorupek? - Musze to pogooglowac, moze znajde odpowiedz.
    Bi nad ciastkiem urodzinowym jest sliczna dziewczynka, ale az mnie reka zaswierzbila, gdy czytalam: 'Zamiast "dziekuje", uslyszalam: "Co?! Czerwona?! Wiesz, ze ja nienawidze czerwonego!!!". I wstala z krzesla...' - OJACIEKRECEWOBIERECE! Ale bym jej na to przylala, az by sie zakurzylo! I juz by sie nigdy nie zapytala o zadna rurke czy lyzke - mysla, mowa ni uczynkiem, ani zaniedbaniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wierz mi, na Bi reka swierzbi przynajmniej raz dziennie. Panna ma takie humory i odzywki, ze glowa mala. Poki co konczy sie na porzadnym ochrzanie i klapsa nie dostala od dobrych kilku lat, ale nie recze ze kiedys nie wytrzymam. :D
      U rudzkow to jakis barwnik, ktore ich cialo samo produkuje, a ten kolor ma ponoc chronic przed promieniowaniem UV. Tyle doczytalam.

      Usuń
  2. Gratulacje dla Nika!

    Misie, śliczne ale z daleka 😄

    Kolejny raz się dziwię, jak Ty ze wszystkim dajesz radę. Zdarza się, że odpoczywasz? ;) Buziaki z (prawie letniej)Zielonej Góry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki!
      Oj tak, od misiow im dalej, tym lepiej! :D
      Powiem Ci, ze sie starzeje. Jeszcze przed pandemia taki bieg wrecz dodawal mi energii. Teraz coraz czesciej wieczorem nie mam nawet sily na komputer i ide spac zaraz po dzieciakach. ;)

      Usuń
  3. Gratulacje dla dzieciaków za wygrane mecze! Jak tak piszesz o zwrocie u Bi, to sobie myślę, że jednak takie granie w klubie jak mają nasze dzieciaki, gdzie nawet zimą pojawiają się jakieś turnieje, jednak takie złe nie jest, bo oni ciągle są w tym rytmie grania.

    Gratulacje też dla Nika za wygrane zawody pływackie! Ja uwielbiam być na basenie do momentu, aż nie muszę wyjść z wody. Samo dojście do ławki po ręcznik to dla mnie katorga, bo trzęsę się jak osika, więc jak wyobraziłam sobie Nika biegającego bez ręcznika i mokrego, to zrobiło mi się momentalnie zimno.

    Wszystkiego najlepszego dla Bi z okazji urodzin!!! Widzisz, Bi nie chce o tym rozmawiać i wypiera ten fakt. Znowu Oliwia ostatnio poprosiła o saszetkę w której mogłaby nosić podpaski do szkoły, w razie czego i ewidentnie widać, że nie może się tego doczekać - nie wie co ją czeka :P Ja czekam, aż u mnie się to wreszcie skończy :P

    Fajnie się patrzy na te Twoje zdjęcia z niedźwiedziami, ale przyznam, że sama nie chciałabym ich robić :P

    Z tymi spacerami widzę u Was to tak jak u nas. Chodzę cały czas, a jak raz nie idę to wielka obraza, bo jak to nie idę... Dobrze, że chociaż w łazience załatwiają się bez mojej obecności...



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie. Taka przerwa zima strasznie pozbawia kondycji i zwinnosci. Dla mnie nawet jakby meczow nie mieli, to ok, ale powinni przynajmniej pociagnac treningi raz w tygodniu...
      O tak, ja tez na basen przestalam chodzic wlasnie dlatego, ze potem zanim sie wytre i przebiore to ciagle szczekanie zebami. A Nik tutaj lata, bo mu "cieplo", a potem placze, ze ma katar i oddychac nie moze. Dzieci... :/
      Taaa, Oliwka zuplenie nie wie, ze lepiej zeby dziadostwo przyszlo pozniej. ;)
      Ja tez wolalabym, zeby niedzwiedzie omijaly nasze osiedle, ale te skubance wciaz wracaja. :)
      Ja wlasnie nie rozumiem z tymi spacerami. Jak ja chce isc, to czy M. pojdzie, czy nie, jest mi wsio ryba, bo to JA chce isc. Nawet jak nikt nie pojdzie, tylko ja z psem, ide bo mam ochote. A tu raz na ruski rok pojda bede mnie i oburzeni... ;)

      Usuń
  4. Podziwiam, podziwiam Kochana, ale mam wrażenie że wiele nerwów Cię kosztuje taki styl życia.
    Może czasami trzeba trochę odpuścić. Może trzeba doszukiwać się pozytywów w tych niefajnych sytuacjach. Pomyśl sobie: "No i co że brudy w zlewie, przynajmniej obiad przygotował" I nie rwij się do sprzątania. Jak mu talerzy zabraknie, to w końcu umyję. Idź sobie na fitness 😉😘
    Poza tym chyba musicie znaleźć więcej czasu dla siebie we dwoje. Pogadać. Musicie być drużyną, wspierać się i kochać, bo dzieci wyfruną z gniazda i co? Będziecie na siebie warczeć? Nauczcie się spędzać czas we dwoje. Dzieci macie już duże. Poświęćcie jeden wieczór w tygodniu na randkę. Idźcie we dwoje na spacer czy na romantyczną kolację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karinko, tylko u nas jest ten problem, ze M. uwaza ze wszystko jest ok i po co mamy spedzac czas jako malzenstwo. Nawet jak kiedys byli tesciowie i mielismy z kim zostawic dzieci, ja namawialam go na mala randke sam na sam, to nie chcial i koniec. Oj obudzi sie kiedys z reka w nocniku.
      Z M. jest ten problem, ze on zamiast wsadzac naczynia do zmywarki, to zmywa, tak, ale wybiorczo. Pozmywa jakies talerze, miski, ktore mogla umyc zmywarka, jednoczesnie zostawiajac w zlewie np. kubki termczne, ktore trzeba myc recznie. I to co pozmywa, zostawia na suszarce. Kiedys sprawdzilam czy w koncu to schowa. Nie, bral co potrzebowal, potem czasem znow pozmywal, a reszta zostawala po jakims czasie pokryta kurzem. :/
      Wiesz, to chyba nie o styl zycia chodzi, tylko o fakt, ze ogolnie jestem nerwusem. :D

      Usuń
    2. Przykro mi. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić jak bym się czuła gdyby mąż nie chciał że mną spędzać czasu. Wiadomo, każdy ma swoje wady i zalety, ale po coś się przecież związaliście ze sobą i to z pewnością były te wyższe wartości I uczucia. Jeśli zapomniał, trzeba mu jakoś przypomnieć. A może ma depresję?
      My bardzo dużo rozmawiamy że sobą. Od zawsze tak było. Nadal potrafimy przegadać całą noc. Pewnie dlatego pomimo wielu trudności, ciągle jesteśmy razem. Bardzo polecam szczerą rozmowę. Ale też uważam że powinnaś wyluzować, bo tym że jesteś nerwusem, tak naprawdę szkodzisz swojemu zdrowiu.

      Usuń
    3. Oj, nie podpisało mnie. To byłam ja, Karina

      Usuń
  5. Nie zostawiłam śladu pod poprzednimi wpisami, ale skoro mam już laptop w łapkach piszę teraz (na komórce nie lubię, ale jestem na bieżąco - czytam :)
    Zacznę do życzeń dla Bi. Wszystkiego co najlepsze.
    U Was jak zwykle intensywnie. Gratulacje dla dzieciaków za wyniki w sportach i dla Mamy za to, że niezmiennie dzielnie je wspiera, kibicuje i ma siłę na organizację rodzinnego życia.
    Te niedźwiadki nieźle się rozpanoszyły. Piękne są, ale na zdjęciu :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie, niedzwiedzie siedzialyby kurde w lesie, zamiast szwendac sie miedzy domami...
      U mnie na komorce to cuda sie dzieja. Komentarze znikaja, albo pokazuje mi, ze nie jestem zalogowana choc jestem, itd.

      Usuń