Tydzien blogiego lenistwa w chalupie przelecial oczywiscie jak szalony i dotrwalismy do Sylwestra. Jesli chodzi o nowosci "zdrowotne", to raczej zaznaczal sie ich brak. Nik nadal od czasu do czasu sobie zakaszlal. Bi oraz M. wydawali sie zupelnie zdrowi. Nawet mi przeszlo laskotanie w nosie z dnia poprzedniego... Rano odbylismy jednak z M. narade "wojenna" i zdecydowalismy, ze mimo wszystko impreze odpuszczamy. Glownie ze wzgledu na Kokusia, ktory rzadko bo rzadko, ale jak zaczynal kaszlec, to mial czlowiek wrazenie, ze wykrztusi cale oskrzela. Chcialam uniknac krzywych spojrzen oraz wyrzutow sumienia, gdyby sie potem okazalo, ze pozarazal inne dzieciaki... Sam "winowajca" kompletnie sie nie przejal, za to Bi polowe ranka przeplakala... :( Dobrze ja rozumialam, bo sama nie moglam sie tej imprezki doczekac, no ale, trzeba byc odpowiedzialnym. Szczegolnie w dzisiejszych, glupich czasach... W naszej decyzji utwierdzil mnie tez telefon do kolezanki, ktora, choc wyrazila szczery zal i ubolewanie, ze nas nie bedzie, to absolutnie nie namawiala do zmiany zdania.
W ten sposob spedzilam Sylwka jak zwykle, czyli przy TV, na kanapie i w dresie. Pocieszajaca byla rozmowa na Skype z siostra, bo ona i szwagier rowniez musieli zrezygnowac z oplaconych juz biletow na przyjecie sylwestrowe, z powodu diagnozy "koronnej". ;) Na impreze mialam upiec szarlotke z bezowa pianka, a wszystko mialam juz na nia przygotowane, wiec upieklam dla nas. Przynajmniej mielismy z M. przy czym swietowac, bo Potworki oczywiscie ciastem wzgardzily. ;)
Mimo, ze zostawalismy w chalupie, Bi stwierdzila, ze ubierze sie w sukienke, ktora planowala zalozyc na przyjecie. Moja byla bardzo sylwestrowa i planowalam ja odeslac, bo na zadna inna impreze nie bedzie mi raczej pasowac, ale w ktoryms momencie przebralam sie w nia i urzadzilam z dzieciakami mini sesje zdjeciowa. ;)
Szkoda tylko, ze nie mialam zadnych noworocznych akcesoriow, bo te miala miec kolezanka u siebie... Nawet szampana nie mielismy. :/ Najpierw ogladalismy transmisje z Zakopanego (jakzeby inaczej?! :D), a potem przerzucilismy sie na te z Nowego Jorku. Polska byla lepsza. ;) Malzonek padl o 21 (:O), ale dzieciaki o dziwo wytrzymaly do polnocy, choc Bi miala kilka kryzysow, gdzie zaczynala sie pokladac. Natychmiast jednak (z oburzeniem) sie zrywala, kiedy sugerowalam, zeby poszla na gore, do lozka. O polnocy wyszlam z Potworkami przed dom, zapalic zimne ognie oraz odpalic "fajerwerki".
Tak naprawde to bylo cos w rodzaju kapiszonow, ktore robily troche halasu i dymu, ale wystrzeliwaly tylko kolorowe serpentyny. Probowalam nagrac filmik z tego strzelania, ale nawet stojac zaraz obok latarni, bylo za ciemno zeby na nagraniu cos dokladnie zobaczyc. Efekt fajny, ale tylko na zywo... :(
Taka to mialam "szampanska" zabawe... ;) Po powrocie do domu chcialam zagonic dzieciarnie do spania, ale okazalo sie, ze "kloc" drewna, ktory wczesniej wrzucilam do kominka, byl tak gruby, ze nadal palil sie w najlepsze. Stwierdzilam wiec, ze musze poczekac az ogien przygasnie, a dzieciaki ochoczo zakrzyknely, ze zaczekaja ze mna! :D W koncu polozylismy sie okolo 1, ale choc Potworki ledwie juz na oczy patrzyly, to ja sie kompletnie rozbudzilam, nie moglam zasnac i cala noc mialam kiepska. :)
Nowy Rok spedzilismy leniwie, do czego zreszta bardzo zachecala pogoda. Nadeszla jakas temperaturowa anomalia, bo mielismy 11 stopni, ale za to bylo mgliscie i co chwila padalo. Nie powiem, po fatalnej nocy z ulga zaszylam sie w domu i dziwilam M., ktory rano wyruszyl na silownie. No, ale on sie wyspal. ;) Zgodnie z powiedzeniem "jaki Nowy Rok, taki caly rok", staralam sie nie brac za zadna wieksza robote, przewalalam sie wiec wiekszosc dnia z fotela na kanape, obejrzalam skoki narciarskie, zagralam z Kokusiem partyjke jego gry, itd.
Chwile pogadalam tez z mamuska, bo siedzialy u niej moje dwie siostrzenice, ktore ponoc koniecznie chcialy zyczyc Bi oraz Nikowi Szczesliwego Nowego Roku. Oczywiscie jak sie juz polaczylismy, dziewczyny po tamtej stronie ekranu zaniemowily oniesmielone, a Nik zaslonil buzie wolajac, ze on po polsku nie powie! :D Tylko Bi nie stracila rezonu. W koncu jednak dzieciaki, lamana polszczyzno - angielszczyzna, zlozyly sobie jakos te zyczenia... ;)
Niedziela byla przygnebiajaca, bo nad dziecmi wisialo widmo poniedzialkowej szkoly, a nad rodzicami pracy. :D Jeszcze pare dni wczesniej prognozy dawaly lekka nadzieje na jakas sniezyce na noc z niedzieli na poniedzialek, a wiec potencjalne zamkniecie szkol, sztorm jednak przeszedl dolem. :/ Czas wolny zlecial oczywiscie tak, ze mam wrazenie, ze z niczym nie zdazylam, nie wykorzystalam go dostatecznie i nie moglam uwierzyc, ze juz tydzien minal od Bozego Narodzenia... I choc wielokrotnie w ciagu tych 11 dni przychodzil mi na mysl cytat z angielskojezycznej piosenki "It's beginning to look like Christmas", ten konkretnie: "...and mom and dad can hardly wait for school to start again!", to teraz bylo mi szkoda, ze wracamy do kieratu i codziennego kolowrotka... Znow zaczynaly sie wczesne poranki, pospieszne i nerwowe. Malo czasu popoludniu na wszystko co chcialoby sie zrobic. Jazda na zajecia dodatkowe Potworkow i pilnowanie napietych grafikow. Nie mowiac juz o obowiazkach w pracy, gdzie ostatnie kilka miesiecy to byl niezly szal i nic nie zapowiada zebysmy mieli zwolnic... W kazdym razie, niedziele zaczelismy pomalu, bo pojechalismy na pozniejsza msze. W ten sposob Potworki i ja troche odespalismy Sylwestra, a matka dodatkowo kolejna kiepska noc. Po kosciele po kawe, a potem juz caly dzien w domu. Pogoda nadal byla rekordowo ciepla, bo 10 stopni w styczniu nie jest normalne, ale za to co chwila mzylo, wiec nie chcialo sie wysciubiac nosa na zewnatrz. Pogotowalismy za to (no dobra, glownie M.) kilka obiadow zeby odpadlo troche roboty w kolejne dni, a ja zrobilam zalegle trzy ladunki prania i udalo mi sie tez posiedziec z Bi nad puzzlami, ktore dostala od dziadka z okazji urodzin... Nika. Niestety, nie wiem co dziadek myslal, bo wybral nie tylko zestaw 500 elementow, ale jeszcze przedstawia on orla na tle hamerykanckiej flagi. Orzel glowe i szyje ma w odcieniach bieli, caly tulow rdzawo - brazowy i otoczony jest czerowno - szarymi paskami. :O Mamy wiec kupke elementow bialych, kupke brazowych, kolejne kupki czerwone i szare i tylko czesc w pomieszanych kolorach. Siedzialysmy nad cholerna ukladanka ponad godzine, a poza "ramka", ktora Bi ulozyla wczesniej, wlasciwie nie zrobilysmy wiekszego postepu. ;)
W poniedzialek rano... rozlozylo mnie kompletnie... Zawalone zatoki, bol gowy i lzawiace oczy... Plulam sobie w brode, ze zapomnialam przed przerwa swiateczna wziac do domu, laptopa. Najchetniej bowiem napisalabym maila, ze jestem chora i pracuje z chalupy, a tak, musialam pojechac do biura po sprzet. Wsadzilam wiec Potworki w autobusy i podazylam do roboty, a tam oczywiscie utknelam... :( Wspolpracownicy chcieli pogadac z szefem o planach laboratoryjnych w tym tygodniu, ten zas pojawil sie dopiero poznym rankiem. Powiedzialam, ze jestem chora i zeby dali mi znac czy czegos ode mnie beda potrzebowac, bo chce reszte dnia pracowac z domu. I co? Okazalo sie po konsultacji z szefem, ze nic nie potrzebuja, ale laskawie powiedzieli mi o tym dopiero, kiedy sama dopytalam... :/ No coz, ich wola, jesli chca zebym tam siedziala pol dnia rozsiewajac zarazki (a praktycznie kazdy, slyszac mnie, otwieral szeroko oczy, ze "ale masz glos!"). Mialam oczywiscie maseczke, ale zdejmowalam ja zeby cos zjesc lub wypic. Na szczescie praktycznie nie kaszlalam... W koncu jednak udalo mi sie z tamtad wyjsc i przyjechalam do domu. Cale popoludnie czulam sie, krotko mowiac ch*jowo. Lepetyna rypala, z nosa cieklo i bolaly miesnie. No i stan podgoraczkowy do kompletu... Najgorsze bylo jednak uczucie zimna. Mimo, ze wiekszosc wieczora przesiedzialam przy kominku, w ktorym M. litosciwie napalil, caly czas mialam lodowate rece i siedzialam skulona. Dopiero przy wieczornym czytaniu Kokusiowi, nastapil przelom. Nagle zrobilo mi sie goraco i oblaly mnie poty, znak, ze temperatura w koncu zaczela spadac... Cale popoludnie jednak funkcjonowalam na kredyt. Na szczescie dzieci mam juz duze i samodzielne. Kiedy wrocili, odgrzalam im obiad (nawet nie pamietam, co w tym czasie robil M., ktory tez byl w domu), ale potem juz sami odrobili lekcje, sami zaparzyli sobie herbatki (ich ostatnia milosc ;P), zrobili popcorn i dopiero do kolacji potrzebowali asysty. :)
We wtorek bylam juz bez stanu podgoraczkowego, ale za to do zatkanego nosa dolaczyl kaszel. Rano czulam sie nadal srednio i bylam zdecydowanie oslabiona, wiec stwierdzilam, ze w zyciu nie pojade w takim stanie do pracy. Napisalam maila, ze pracuje z domu i czesc. ;) Dodatkowo, na termometrze mielismy -7 stopni i na mysl o staniu na rogu i czekaniu na autobusy, przechodzily mnie ciarki. Ku wielkiej radosci dzieciakow, zdecydowalam sie wiec zawiezc ich do szkol. Oboje oczywiscie pytali z nadzieja, czy rowniez ich odbiore, ale sorry Batory. Nie mialam ochoty sterczec na zewnatrz czekajac az Nik wyjdzie z budynku. Bi jednak miala fuksa, bo poznym rankiem dostalam sms'a od sasiadki, ze opiekunka bedzie odbierac jej corke ze szkoly i moze zabrac tez Starsza. :) Mialam siedziec w domu, wygrzewac dupke i sie kurowac, ale wiadomo jak to z planami bywa... Przez Swieta i Nowy Rok, rozjechal nam sie zupelnie grafik zakupowy. Normalnie robilam je na caly tydzien w piatek lub sobote, a tu we wtorek znalezlismy sie z brakiem podstawowych produktow. Planowalam wlasnie we wtorek po pracy podjechac do supermarketu, ale z racji, ze dopadlo mnie chorobsko, mial to jednak zrobic M. Tymczasem, moj malzonek zadzwonil do mnie na przerwie mowiac, ze ma goraczke i czuje sie jakby cos po nim przejechalo! :O No to pieknie, przekazujemy wirusika dalej... Kolejny raz pogratulowalam sobie decyzji zostania w Sylwestra w domu. Ja juz wtedy prawdopodobnie zarazalam, wiec na pewno "poczestowalabym" kogos zarazkami. Pozostal jednak dylemat zakupow. Co prawda M. oznajmil, ze przyjedzie do domu, lyknie prochy na goraczke i pojedzie do sklepu, ale postukalam sie w glowe. Bylam w chalupie i choc slaba, to temperature mialam w normie, stwierdzilam wiec, ze pojade. Dalam rade, choc wnoszenie zakupow po schodach z garazu do kuchni, bylo niczym wspinaczka na Mt. Everest. ;) Tak to niestety jest, kiedy mieszka sie daleko od rodziny i nie ma kogo poprosic o pomoc... I dobrze, ze pojechalam, bo malzonek wrocil z pracy w mizernym stanie. Niestety, zwykle srodki na przeziebieniae jak Gripex, nie zbijaly mu goraczki. Musial dodatkowo lyknac ibuprofen. Rozpalil w kominku (cale szczescie, ze drewna przyniosl dosc poprzedniego dnia) i siedzial niemal plecami w ogniu, probujac sie rozgrzac. ;) W takim razie wiadomo ze jazda z Bi na gimnastyke, rowniez przypadla mi. Pojechalam, ale tym razem siedzialam w swoim aucie, a z kolezanka pogadalysmy chwilke przez otwarte szyby samochodow, bo zaparkowalysmy obok siebie. Nie bylo mowy, zebym wsiadla do niej. W tak malutkim pomieszczeniu, nawet w maseczce, nie wydawalo mi sie to rozsadne. Zeby sie zupelnie nie zanudzic przez te godzine, weszlam na kilka minut do budynku, zeby zobaczyc jak Starsza sobie radzi, ale z tamtad tez szybko ucieklam, nie chcac zionac wirusami. :D
Sroda rano rozpoczela sie istnym wariactwem z wiadomosciami ze szkoly. Prognozy pogody zapowiadaly lekkie opady marznacego deszczu, ale ze mialy sie one rozpoczac okolo 7 rano, a na ten dzien przewidywano spore ocieplenie, wiec nikt sie tym specjalnie nie przejal. Szczegolnie, jak sie okazalo, drogowcy. ;) Wstalam wiec z Potworkami jak zwykle i szykowalismy sie na rozpoczecie dnia, kiedy telefon piknal wiadomoscia i jednoczesnie sie rozdzwonil. Patrze, numer z naszego miasteczka, wiec odbieram. Wiadomosc, ze autobusy beda "solidnie" (significantly) opoznione z powodu oblodzenia drog. No ok, ale ile to jest to solidnie? Pietnascie minut? Trzydziesci?! Napisalam do sasiadki z naprzeciwka, ktorej starsza corka chodzi juz do Middle School i ktorej autobus przyjezdza jakies pol godziny przed autobusami moich dzieciakow. Spytalam o ile opoznil sie autobus T., a ona odpowiada, ze przyjechal o czasie i sie na niego spoznila! :O Uznalam wiec, ze wyjdziemy tak z 10 minut pozniej, a w miedzyczasie bedziemy zerkac przez okna i wypatrywac, czy ktorys "zoltek" przypadkiem nie przyjechal. Na szczescie oba musza wjechac w nasza ulice, wiec mamy mozliwosc wybiec i zlapac je kiedy wracaja. ;) W miedzyczasie napisala do mnie inna sasiadka, czy mam ochote podzielic sie zawiezieniem dzieciakow do szkol. Ona by wziela starsze, a ja mlodsze, albo odwrotnie. Pomysl nieglupi, ale stwierdzilam, ze jesli faktycznie jest slisko, to nie mam ochoty pchac sie na drogi i wole juz poczekac na autobusy. Tymczasem, kiedy juz-juz mielismy zaczac sie ubierac do wyjscia, telefon znow zaczal pikac i dzwonic jednoczesnie! Tym razem z wiadomoscia, ze warunki sie nie poprawiaja, wiec wszystkie szkoly podstawowe zostaja opoznione o 90 minut! :O Dwie minuty pozniej wiadomosc od sasiadki: czy "szkoly podstawowe" obejmuja tez szkole jej starszej corki i Bi? :D Odpowiedzialam, ze ich szkola, choc nazywa sie "upper elementary" ("wyzsza" podstawowka :D) ma taki sam grafik, wiec zakladam, ze tak. ;) Kilka minut pozniej ponownie komorka rozbrzmiala mi sms'em i telefonem jednoczesnie, z wiadomoscia - wyjasnieniem, ze przez "podstawowki", maja na mysli wszystkie klasy od zerowej po VI (a wiec szkole Bi tez). Najwyrazniej wiecej bylo takich nieogarnietych jak ta moja sasiadka, ktorzy pewnie zaczeli wydzwaniac do szkoly z pytaniem czy ma opoznione lekcje. :D Kilka godzin po tym, kiedy zajrzalam na skrzynke mailowa, okazalo sie ze oprocz wszystkich telefonow oraz sms'ow, otrzymalam tez maile. Zalamka. Ale przynajmniej Potworki ucieszyly sie, ze maja chwile oddechu przed lekcjami. A ja, okazalo sie, mialam szczescie, bo wiele miejscowoscia zamknelo szkoly kompletnie. ;) I choc mamrotalam pod nosem na przewrazliwionych idiotow, kiedy wyszlam z domu, zwrocilam im honor. Nasz podjazd to byla po prostu tafla lodu! Chodniki rowniez, a wiec drogi prawdopodonie tez. O dziwo, autobusy przyjechaly o czasie, ale wracajac do domu, zamiast zejsc podjazdem, musialam przejsc na trawe, bo pod gorke jakos wczesniej sie ostroznie wspielam, ale na dol to juz musialabym zjechac na tylku! :D
Tego dnia ponownie nie wybieralam sie do pracy. Mialam nadal kaszel, zapchany nos i nie czulam sie do konca sprawna, ale pewnie bym poszla, gdyby nie to, ze na popoludnie M. umowiony byl z moim autem do mechanika. Poniewaz dwa dni mnie w pracy nie bylo, glupio jakos przyjsc i powiedziec, ze musze wyjsc wczesniej. Stwierdzilam, ze juz lepiej napisac, ze jeszcze tego dnia popracuje z domu. Zreszta, mialam rano meeting, na ktory polaczylam sie wirtualnie i po tym jak im zakaszlalam, raczej nikt sie nie dziwil, ze zostalam w chalupie. Moze sie nawet ucieszyli. :D Ponownie wiec posiedzialam w domu i na pewno mi to nie zaszkodzilo, choc juz po poludniu bylam w rozjazdach. Malzonek czul sie tego dnia duzo lepiej. Tak jak ja, nadal jest kaszlaco - smarczacy, ale goraczka mu odpuscila. Cokolwiek za zaraze zesmy chwycili, przebieg miala identyczny. Jeden dzien goraczki (tudziez stanu podgoraczkowego), a potem juz tylko oslabienie, smarkanie i mokry kaszel. ;) Uznalam, ze jednak to ja jestem o ten jeden dzien zdrowsza, wiec pojechalam po Bi do szkoly (miala po lekcjach siatkowke), a potem z Kokusiem na basen. Co prawda M. cos tam przebakiwal, ze pojedzie pochodzic na biezni, ale postukalam sie w glowe. Byl pierwszy dzien po goraczce, nadal oslabiony. Po cholere mu od razu wysilek fizyczny?! Mlodszy za to znow zaczal jeki, ze nie chce mu sie plywac i dopiero jak przypomnialam, ze pod koniec stycznia maja miec znow zawody, wiec musi trenowac, polecial w podskokach. ;)
Kiedy wyszlam z dzieciakami z domu rano w czwartek, ku naszemu zaskoczeniu okazalo sie, ze na podjezdzie znow mamy lodowisko! Powierzchnie nie zdazyly dobrze wyschnac po deszczu dnia poprzedniego i choc bylo niby na plusie, to przy samym gruncie jednak zdolalo lekko przymrozic. Potworki pojechaly do szkol, a ja juz tego dnia grzecznie do roboty. ;) Nadal mialam dosc paskudny kaszel, lekko przytkany nos i rypala mnie lepetyna (choc to moglo byc na zmiane cisnienia...), ale mielismy miec w pracy wazny meeting, a dodatkowo na noc zapowiadali sniezyce. Istnialo wiec ryzyko, ze zamknal szkoly, uznalam wiec, ze wypada sie pokazac w pracy, choc na ten jeden pelny dzien. ;) I mialam nosa, bo wieczorem dostalam wiadomosc, ze szkoly nastepnego dnia zostaja zamkniete! ;) W szoku bylam, bo nasza miejscowosc ma wkurzajacy zwyczaj podejmowania takich decyzji o 5 nad ranem, kiedy wiedza juz na czym stoja. Zwykle szykujemy sie na kolejny dzien i wlaczamy normalnie budziki, bo niewiadomo czy zamkna szkoly, opoznia je, a moze jednak lekcje odbeda sie jak zwykle? ;) Naprawde na palcach jednej reki moge policzyc okazje, kiedy dawali znac juz dzien wczesniej. Bylo to szczegolnie dziwne, ze do samego poczatku sniezycy zostalo dobrych kilka godzin... Zreszta, w calym Stanie nie zostala chyba ani jedna otwarta szkola, bo lista miast i miasteczek oglaszajacych zamkniecie, ciagnela sie w nieskonczonosc (mozna to sprawdzic na stacjach telewizji oraz odpowiadajacych im stronach internetowych; na stronie szkol oczywiscie tez). Podejrzewam, ze wplyw na taka szybka decyzje mialo to, ze po pierwsze, zima w tym roku jest niezbyt laskawa. Zwykle juz w grudniu miewamy 1-2 porzadniejsze sniezyce i zamkniecia. Tym razem grudzien, poza ta warstewka w Wigilie, sniegu nam poskapil. A po drugie, zachorowania na koronke rosna i odsetek pozytywnych testow od jakiegos czasu wynosi powyzej 20%, mysle wiec, ze stwierdzili, ze dobrze bedzie pozamykac dzieciaki w domach na przedluzony weekend. :D Moje Potwory, kiedy uslyszaly ze kolejnego dnia nie ma szkoly, oczywiscie wiwatowaly i podskakiwaly ze szczescia, a ja pomyslalam, ze napracowalam sie w tym tygodniu jak cholera... :D
W piatek rano, kiedy wyjrzalam przez okno, z zaskoczeniem stwierdzilam, ze choc raz zamkniecie szkol nie bylo na wyrost. Prognozy zapowiadaly 3-6 inch'y sniegu, czyli okolo 7.5 do 15 cm. Bardzo czesto slyszymy, ze bedzie strasznie, zamiecie, zawieje, armagedon po prostu, a potem okazuje sie, ze spadnie mala warstewka... Tym razem jednak, spadlo dobre 20 cm puchu, a wiec dosc solidnie.
Co prawda juz o godzinie 10 nasza ulica byla odsniezona na tyle, ze spod sniegu wyzieral wyraznie asfalt i spokojnie przejechaly po niej smieciarki, ale i tak cieszylam sie, ze mam pretekst zeby zostac w domu i zime podziwiac bez siadania za kolkiem. ;) Potworki pierwsze co, to dopytywaly czy beda mogli wyjsc na podworko. Nie wiem dlaczego pytali "czy", a nie "kiedy", bo chyba nigdy sie nie zdarzylo zeby spadl snieg, a oni nie dostali pozwolenia na zabawe w nim. ;) Poza tym, otrzymalismy kolejna dobra wiadomosc - odwolano sobotnie zajecia w Polskiej Szkole! Wiem, nie daje dobrego przykladu cieszac sie razem z dziecmi, ale po pierwsze mialam miec dyzur, wiec kiblowac tam przez 4 godziny, a po drugie, kurcze, no nienawidze zrywac sie w sobote bladym switem. :D Woze ich do tej placowki z poczucia patryjotycznego obowiazku, ale nie lubie tego na rowni z Potworkami... Tak swoja droga to akurat Polska Szkola grubo przesadzila z tym zamknieciem, bo jak wspomnialam, drogi szybko zostaly niezle odsniezone, a lekcje mialy byc przeciez dopiero nastepnego dnia, co dawalo kolejny dzien i noc na oczyszczenie parkingow... W kazdym razie mielismy w piatek bardzo leniwy poranek, z chodzeniem w pizamach do poludnia dla coniektorych. Wczesnym popoludniem Potwory zjadly szybki lunch, ubraly sie w stroje na snieg i wystrzelili z chalupy na prawie 2 godziny szalenstwa. Z sasiadka z naprzeciwka budowali zjazdy na schodach, potem rampe do wyskokow, itd.
Zla bylam jak cholera, bo zamowilam Bi nowe spodnie na snieg, ktore mialy przyjsc wlasnie tego dnia, a ktorych sprzedwca nadal nawet nie wyslal! :/ Stare spodnie sa juz naprawde za krotkie, co chwila zadzieraja jej sie do gory, a wiec do butow wpada snieg. Mokre nogi przy zabawie na mrozie to naprawde kiepska sprawa. :(
I tak zlecial pierwszy tydzien 2022 roku... Mial byc powrot do szkoly, pracy, zabieganej codziennosci. A tymczasem, przynajmniej dla mnie, byl raczej leniwy. Coz, narzekac nie bede... ;)
Z niedowierzaniem odświeżałam kilka razy stronę, bo to aż niemożliwe, że piszę u Ciebie pierwszy komentarz :D No chyba, że mój komp źle pokazuje :P
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim zdrowia Wam życzę, bo widzę, że choróbska różnorakie Was nie opuszczają. Szkoda sylwestra, bo to jednak inaczej jak człowiek nastawia się, że spędzi go w domu (tak jak my), a inaczej jak jest nastawiony na wyjście. Ale faktycznie iść i później sobie wyrzucać, że się kogoś zaraziło... Mnie z tym zawsze teście wkurzają, bo wiedzą, że mamy przyjechać, a nie dadzą znać, że Stasiu kaszle jak stary gruźlik... Chociaż mamy albo takie szczęście, albo nasi mają taką mocną odporność, bo zazwyczaj udaje nam się z tych spotkań wyjść bez choroby w prezencie.
Z pogodą to widzę u Was tak jak u nas. Albo wiosenna, albo przymrozek i śnieg. Zwariowało to kompletnie. Ale tego śniegu tak leżącego na tarasie i ogrodzie to Wam zazdroszczę. Już widzę nasze dzieciaki w takim puchu. Oni zawsze chcą się kłaść na spacerach w lesie, czy gdzieś tam na łąkach i choć im na to pozwalamy, to jednak zawsze się obawiam, że położą się na jakąś niespodziankę, bo niestety ale sprzątanie po psach mocno u nas kuleje...
Haha, nie, bylas pierwsza! Jakas bieda jest ostatnio z komentarzami. ;)
UsuńNo szkoda tego Sylwestra, choc kolezanka juz po fakcie sama stwierdzila, ze ta impreza to byl z ich strony glupi pomysl w dzisiejszych czasach...
Tak, pogoda wariuje. Sniegu akurat u nas duzo nie pada, ale mamy naprzemian temperatury prawie wiosenne, albo trzaskajacy mroz...
Dużo zdrowia dla was w nowym roku! Szkoda, że choroba przekreśliła wasze plany. Dla pocieszenia - ja rozchorowałam się dzień później. Jeśli faktycznie jaki nowy rok taki rok cały to... ;))
OdpowiedzUsuńOj nie, lepiej nie! Glupie przesady! ;)
UsuńPieknie sylwestrowo sie wystroilyscie z Bi. Jako partnerki do balowania mozecie sie juz razem wybierac na podryw.
OdpowiedzUsuńHaha, Bi to za pare lat bedzie miala branie, ja to juz jestem stara doopa... :D
UsuńNie boj bidy... To tez niezle, bo w starym piecu diabel pali.
UsuńWszystkiego najlepszego w Nowym Roku dla Autorki bloga i jej rodziny:) Bardzo lubię tu zaglądać, jednak rzadko zostawiam ślad. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziekuje i Wzajemnie!
UsuńPrzeczytany mam każdy wpis, ale jak zwykle braknie czasu na komentarz. Dziś choć ten ślad...
OdpowiedzUsuńWszystkiego, co najlepsze dla Was na nowy rok. Przede wszystkim zdrowia i spokoju.
Dobrze to rozumiem, bo tez czytam posty wszystkich znajomych regularnie, ale do komentarzy nie moge sie z braku czasu zabrac. :)
UsuńDla Was tego samego na Nowy Rok!
Wszystkiego dobrego w nowym roku!
OdpowiedzUsuńI od razu życzę zdrowia!!
U nas w Poznaniu najprawdopodobniej już po zimie. Za to smog jest taki, że nawet na Śląsku tak nie ma...
Piękną macie zimową scenerię 😍🥰
Buziaki!
Wzajemnie Aniu!!!
UsuńNieee, mysle ze jeszcze zima do Polski wroci, choc na chwile. U nas ze sniegiem to tez srednio. Albo jest za cieplo jak na styczen, albo mamy mrozy jak na Alasce. Ale jest z grubsza sucho.
Spokojności na ten Rok życzę, nadal wiele radości i atrakcji dla Potworków, a dla Ciebie więcej możliwości poleniuchowania. I oczywiście zdrówka.
OdpowiedzUsuńA imprezę nadrobicie.:)
Agata, wyglądasz szałowo w tej sukience! Naprawdę super!
Nawzajem Igomamo!
UsuńHehe, to bylo umiejetnie zrobione zdjecie. Najpierw ustawilam sie bokiem, ale jak zobaczylam celulit na udzie z tylu, to szybciutko obrocilam sie przodem. ;)