Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 9 października 2021

Przyszedl pazdziernik

I przyniosl smarki. :) 

Bi dosc szybko otrzasa sie z takich dolegliwosci. Posmarkala w czwartek wieczorem, piatek, sobote, a w niedziele juz zaczelo jej przechodzic. Glos miala nadal "przytkany", ale przestala go caly czas obcierac i twierdzila, ze moze przez niego oddychac. Niestety, wirusy maja to do siebie, ze lubia przechodzic na kolejnych czlonkow rodziny. W poniedzialek Nik obudzil sie i  natychmiast zaczal narzekac na bol gardla, a wieczorem doszedl juz cieknacy nochal. :/ Pomalu mu przechodzi na szczescie, ale z naciskiem na pomaaaaluuu... Kazde dziecko jest inne i choc Bi zawsze otrzasa sie z przeziebien ekspresowo, Mlodszemu ciagnie sie niczym... wlasnie gluty z nosa. ;) W piatek jeszcze Kokusiowi do konca nie przeszlo, a z bolem gardla obudzilam sie ja, wiec nie ominelo takze mojej skromnej osoby...

Pierwszy weekend pazdziernika minal pod znakiem pilki noznej osmiolatkow, bowiem Nik mial mecz i w sobote i w niedziele. Czesciowo tez i przez to, sobota (2 pazdziernika) byla dosc zalatana. Zaczelismy ja od meczu, na szczescie na 10:15, wiec nie tragicznie. Byl czas zeby troche odespac, a potem na spokojnie sie wyszykowac. Tym razem druzyna Kokusia trafila na inna z naszej miejscowosci, ale niestety lepsza.

Historia jednej akcji. Nik, jak widac, leeeci do pilki...

...ktora pierwszy dopada jego, wyraznie wystraszony, kolega, zas Nik z trudem wyhamowuje :D

A wlasciwie to u "nas" nie ma po prostu dobrego bramkarza. Chlopaki stoja na tej pozycji na zmiane, ale tylko jeden wykazuje choc minimalny talent. Reszta ma dziurawe lapki. Zartuje oczywiscie, wiem, ze to dzieciaki, choc faktycznie na bramce radza sobie kiepsko. Ostatecznie przegrali 4:2, wiec przynajmniej "z honorem". ;) Po meczu jednak nie bylo czasu na dluzszy odpoczynek. Przyjechalismy do domu na doslownie 15 minut, szybkie siusiu, matka zalozyc cos bardziej "wyjsciowego" (bo na mecz pojechalam w dresie i t-shircie) i trzeba bylo jechac do pobliskiego miasta, gdzie na 12 umowiona bylam w wypozyczalni skrzypiec, na wymiane Kokusiowego smyczka. Mialam nadzieje, ze Potworki zostana w domu i pojade sama, ale M. po pracy podjechal jeszcze do Polakowa i nie zdazyl dojechac na czas. Rada nie rada, zmuszona bylam wziac dzieciaki ze soba, choc oni zgodnie zakrzykneli, ze i tak chcieli jechac zobaczyc jak wyglada taki sklep muzyczny. :O Przyznaje, ze wypozyczalnia zrobila niesamowite wrazenie, bo miesci sie w starym, zabytkowym domu, przepieknym i cudownie utrzymanym. Sciany cale w drewnianej boazerii, zakrecone szerokie schody, okna z kolorowymi szkielkami niczym witraze... Nawet zwykla kratka wentylacyjna byla z pieknie rzezbionego metalu. No cudo! Nawet Bi stwierdzila, ze gdyby tam zamieszkala, czulaby sie jak ksiezniczka. ;) Moja wlasna chalupa nagle wydala mi sie zbyt nowoczesna, zbyt "funkcjonalna", zeby nie powiedziec pospolita. ;) Jesli wygram kiedys na loterii (w ktora nawet nie gram, haha!), to nie kupie sobie ultra-nowoczesnej posiadlosci, tylko wlasnie taki piekny dom z historia. :)

Jak to czesto ze mna bywa, po zabieganym poranku, kiedy dojechalam wreszcie do domu, rozbolala mnie glowa i nie mialam sily na zadna konkretna robote. Bylo to podwojnie deprymujace, bo nie tylko lepetyna rypala, ale tez dokuczalo to wewnetrzne poczucie, ze zamiast siedziec, powinnam cos porobic... ;) Na szczescie wyrzuty sumienia udalo mi sie uciszyc, bo z racji, ze kolejnego ranka Mlodszy znow mial miec mecz, jechalismy po poludniu do kosciola. Nie bylo wiec sensu zaczynac zadnej wiekszej roboty, a przynajmniej tak sobie powtarzalam. ;) Dobrze, ze mlodsza sasiadka z naprzeciwka z inna dziewczynka z naszego osiedla przyszly po Potworki zeby zaprosic do wspolnej zabawy. Juz kilka dni popoludniami szukaja w ogrodach naszym oraz sasiadow zab i salamander. Zabawa niemozliwie brudna, paznokcie Bi nie do odszorowania, ale najwazniejsze, ze lataja po swiezym powietrzu zamiast siedziec przed ekranami. Po to wlasnie przeprowadzalismy sie z domku przy ruchliwej ulicy na spokojne osiedle; wlasnie zeby dzieciaki mialy kolegow do wspolnych zabaw. Po mszy zmusilam sie do pojscia z rodzina na spacer i na szczescie po poczulam sie nieco lepiej.

Malzonek chetnie wyprobowuje bajery w aparacie nowego srajfona, wiec ostatnio nawet mi przybylo fotek ;)
 

Poniewaz na kolejny dzien mialam plany, wiec zabralam sie za lekkie ogarnianie ogrodu. Az wstyd sie przyznac, ale po lecie nie mialam jakos czasu ani weny zeby cos tam porobic, teraz wiec zaczelam przycinac uschniete i przywiedle badyle. Uzbieralam trzy spore kupy zielska, tylko co z tego, skoro to naprawde kropla w morzu i na pierwszy rzut oka nie widac nawet roznicy. :/ Nie mowiac juz o tym, ze komary kasaly jak wsciekle i znow jestem cala w bablach. :/

Niedziela rozpoczela sie od kolejnego meczu Kokusia i to juz o 9 rano! Ktokolwiek ukladal ten grafik, nie ma serca normalnie! ;) Dzieci jak dzieci, same obudza sie o 7, ale co z biednymi rodzicami?! :D

Z tego meczu nie mam zadnych "dynamicznych" zdjec. Na wszystkich wyglada jakby Nik chodzil sobie po boisku :D
 

Jakos jednak sie zwleklismy, a co niesamowite, na rozgrywke pojechal z nami M. Pojechal i mnie wkurzyl, bo zamiast kibicowac synowi, ruszyl na przechadzke i wrocil dopiero 10 minut przed koncem. :/ Z racji, ze mecz odbyl sie w niedziele, przyjechal tez moj tata zeby popatrzec tym razem na gre wnuka. Na szczescie dziadek grzecznie zasiadl w krzeselku i obserwowal, a nie szwendal sie po okolicy... ;)

Pamiatkowe zdjecie z dziadziem musialo byc. ;) Widzicie to niebo? Tylko wczesna jesienia mozna zobaczyc taki lazur! :O
 

Nik dawal z siebie wszystko i nawet bedac rezerwowym az podskakiwal w miejscu i biegal wzdluz boiska przezywajac mecz. :) Niestety, w druzynie maja przynajmniej szesciu nadprogramowych zawodnikow, wiec czesto ich wymieniaja. Ponoc trener ma aplikacje w telefonie, gdzie moze sledzic ile gral ktory z chlopcow, zeby kazdy mial szanse byc na boisku mniej wiecej po rowno. Moze pod wplywem obecnosci dziadka (bo ojciec gdzies wzial i znikl :/), Nik wyraznie probowal strzelic gola. Nie udalo sie, choc raz bylo juz bardzo blisko; niestety pilka odbila sie od slupka. ;) Po meczu dzieciarnia miala chetke na plac zabaw, ale z racji, ze dziadek zaproszony byl do nas na poranna kawe, pojechalismy do domu, bo dorosli potrzebowali dawki kofeiny. :D Moj tata chwile posiedzial, pogadalismy, a potem byla pora zeby zjesc szybki lunch, bo o 13 wybywalismy z domu. Klub w naszym miasteczku urzadzil coroczna wystawe "domkow wrozek i krasnali", a ja, jak co roku zakupilam bilety. Wzielam cztery na wszelki wypadek, choc potem zalowalam, bo M. co prawda pojechal, ale umarudzil sie za wszystkie czasy. Wiadomo, te "domki" to nic niesamowitego (szczegolnie dla chlopa bez artystycznej duszy), a w dodatku od zeszlego roku (zapewne z powodu pandemii) jest ich wyraznie mniej. Niektore to jednak male cacka, wykonane przez artystow, lub ludzi, ktorzy maja zwyczajnie dryg do takich spraw.

Ten np. byl niesamowity!
 

Dla mnie to jednak przede wszystkim okazja na spacer w lesie. W Hameryce nie ma wejsc do lasu "na dziko". Wszystkie tereny sa albo prywatnymi posiadlosciami, albo czesciami parkow. Dla nas, najblizszym laskiem jest wlasnie owy klub, ale zeby wejsc, trzeba miec czlonkowstwo, a ja od dwoch lat jestem na liscie oczekujacych i zanim je w koncu dostane, chyba predzej Potworki dorosna i nie bedzie mi ono do niczego potrzebne. :/ Klub zreszta jest rozleglym, pieknym terenem i az milo sie tam poszwedac. Bez czlonkowstwa, jedyna mozliwoscia zeby tam wejsc sa wlasnie takie okazje otwarte dla ogolu, lub wjazd jako gosc.

Tutaj, bardziej niz domki, urzekl Bi wilk w tle :)
 

Tak przyjechalam tam latem nad jezioro z kolezanka. Do brzegu, bo jak zwykle sie rozpisalam. Mimo, ze powiedzialam M., ze jesli chce, moze zostac w domu, zdecydowal sie pojechac, "bo jak juz kupilas bilet, to po co ma sie zmarnowac". Hmm... Bilet kosztowal $6, wiec nie majatek, ale najwyrazniej M. mysli za Sapkowskim, ze "miec 6 dolcow, a nie miec szesciu dolcow, to juz 12 dolcow". :D

Tutaj to byla cala "wrozkowa" farma, eksponowana zreszta chyba trzeci rok z rzedu :D
 

Ucieszylam sie, ze pojechal, ale dosc szybko moja radosc zastapila irytacja, bo malzonek szedl i zrzedzil. Tak pol zartem, ale i tak wkurzajaco, ze och i ech, co on tam w ogole robi. Kiedy oswiadczylam, ze spedza czas z rodzina, odpowiedzial, ze on juz tego dnia spedzil z nami czas! Trzymajcie mnie, bo kiedys tego chlopa zdziele czyms twardym!!! :/ Tak, pojechal z nami na mecz... i polazl gdzies przychodzac na sam koniec! Potem, kiedy przyjechalismy do domu, zostawil nas z moim tata i pojechal na silownie! To tyle z nami wlasnie czasu spedzil, chyba ze liczyl te kilka minut, ktore spedzil odgrzewajac dzieciom zupe przed wyjsciem. :/ Potem zaczal jeczec, ze tam sa same matki z dziecmi i czy ja widze jakichs innych tatusiow. Kiedy, niechybnie, pojawili sie i ojcowie, uslyszalam, ze ten to jakis "pedzio", tamten wyglada na "cipke", itd. No kurna, sami zniewiesciali pantoflarze, tylko on, wielki macho sie znalazl! ;) Mimo wszystko, spacer minal ok, pomimo marudzenia pana M. Na koniec sciezki jest miejsce gdzie dzieci moga zbudowac wlasne domki. Bi jak co roku przystapila do dziela, a ze chwile pozniej dolaczyla do niej przypadkiem kolezanka, to byla cala szczesliwa.

Ukonczone "dzielo", ktorego w sumie za bardzo nie widac :D
 

Kokusia budowanie domkow nigdy specjalnie nie interesowalo, ale za to organizatorzy zafundowali "mu" inna atrakcje, a mianowicie rozpalili nad brzegiem stawu ognisko. Takiej okazji Mlodszy nie mogl przepuscic i zajal sie podpalaniem jednego kija po drugim. ;) Kiedy Starsza w koncu ukonczyla swoja konstrukcje, ruszylismy w droge powrotna, zahaczajac jeszcze po drodze o maszyne do baniek mydlanych.

Nie wiem czy bedzie to widac, ale Nik probuje lapac banki... jezykiem! Boszzzz... :O
 

Naprawde, taka prosta atrakcja, Potworki coraz starsze, ale banki sa nieustajacym zrodlem dobrej zabawy. :D

Pomyslalabym, ze taka zabawa nada sie juz tylko dla tego maluszka po prawej... ;)
 

Pozniej niestety M. ciagnal niczym wol do auta, Potworki zas koniecznie chcialy zaliczyc place zabaw.

Kolejna zabawa, na ktora Bi wydaje sie sporo za duza, a jednak... :D
 

Skonczylo sie tym, ze ja poszlam z dziecmi (jakzeby inaczej), a ojciec przesiedzial w samochodzie, tlumaczac, ze nogi go bola po porannym lazeniu podczas meczu Nika i pozniej silowni.

Stare, dobre turlanie sie z gory jest zawsze na czasie ;)
 

Rodzinny wypad, taka jego mac... :/

Jeden z placow zabaw - fajny, caly w drewnie
 

Najlepsze, ze po powrocie do domu, poszlismy jeszcze na spacer z psem, bo i Mai cos sie z weekendu nalezalo. Szanowny malzonek przejsc sie na place zabaw nie mial sily, ale na koleczko po osiedlu i owszem...

Przy parkingu Nik natknal sie na swoja ostatnia milosc i to tandem!!! :D
 

Poniedzialek przywital nas prawdziwie jesienna pogoda. Bylo ponuro i deszczowo, choc w miare cieplo bo 15 stopni. Nie mniej, jako typowa meteopatka, czulam sie senna i zamulona i gdybym miala przy sobie laptoka z pracy, wyslalabym wiadomosc, ze pracuje z domu. ;) Niestety laptok zostal w piatek w pracy, wiec w poniedzialek,  deszcz nie deszcz, musialam jechac do biura... Po pracy zas, jak ostatnio co poniedzialek, odebrac Bi i jej kolezanke ze szkoly, bo konczyly pozniej ze wzgledu na klub gazetki szkolnej. Wieczor to juz tylko lekkie ogarnianie chalupy (to to prawdziwa syzyfowa praca...) i odrabianie lekcji. Naprawde tesknie za zeszlym rokiem kiedy dzieciaki, z powodu korony, nie mialy w ogole zadawanych lekcji, bo te sa zawsze rozdawane na kartkach, a wiecie, te wirusy to najbardziej lubia sie uczepiac papieru i potem tylko czyhaja zeby przeskoczyc na nieswiadomego ludzia. :D Oj, jak mi dobrze bylo bez tego codziennego siedzenia w Kokusiem (bo Bi ogarnia sama i o pomoc pyta tylko jak sie gdzies krytycznie pogubi) nad zadaniami, glownie matematycznymi. Nauczycielka wyslala maila, ze zadawana praca powinna dzieciom zajac okolo pol godziny. Taaa... W poniedzialek siedzialam z Nikiem prawie godzine! Nie to, ze mlody nie kuma zadan... On wie dokladnie co ma robic i jak, ale co z tego, jak wszystko go rozprasza, a jak tylko sie odwroce, to znika w kuchni bo nagle straaasznie mu sie chce pic albo przypomni sobie, ze po obiedzie nie wzial cukierka na deser... Dodatkowo jest niemozliwie roztrzepany, zaczyna mnozyc gdzie ma dodawac (mimo, ze sam wpisuje +), bazgroli, wiec potem w slupkach podlicza niewiadomo co i wychodza cuda na kiju. Na tym duzym tescie pod koniec trzeciej klasy wyszlo mu, ze z matematyki reprezentuje poziom powyzej przecietnej, najwyrazniej wiec kiedy musi, potrafi spiac dupke i sie postarac, ale na codzien to ja sie nieraz za glowe lapie co to dziecko wypisuje! :D Dobrze chociaz, ze to inna osobowosc niz siostra. Kiedy zwroci sie uwage pannie Bi, ze cos zle policzyla, od razu nerwus sie wkurza i albo wzrusza ramionami, ze ma to gdzies i nie bedzie poprawiac, albo uderza w ryk, ze ona nie wie, nie umie i nie zrobi... Nik, kiedy pokaze mu jakiegos byka, tylko sie chichra i grzecznie poprawia, choc czasem z przewrotem patrzalek. ;)

Jak udalo sie Wam przetrwac awarie Fejsbuczka? :D Mnie, szczerze mowiac, malo obeszla. Konta na instagramie nie posiadam, wiec na telefonie czesto nawet mi sie nie chce otworzyc, a na kompie od razu wyskakuje okienko do zalogowania. Komentowac, rzecz jasna i tak nie moge. Na samego Fejsa zagladam, ale sama malo kiedy cos tam wrzucam. Jedynie brak WhatsApp'a uwieral, bo to przez niego glownie sie komunikuje z rodzina w Polsce. Wiedzialam jednak, ze awarie naprawia w ciagu kilku godzin, nic pilnego sie nie dzialo, wiec wzruszylam ramionami i tyle. ;)

Wtorek byl juz suchy, ale przy zachmurzonym niebie, 14 stopniach, 90% wilgotnosci i sporym wietrze, bylo po prostu nieprzyjemnie. Nik smarkal az milo i do poznego popoludnia mialam dylemat czy poslac go na trening pilki, czy nie. Z jednej strony, katar bez goraczki ani innych dolegliwosci nie jest przeciwskazaniem do aktywnosci na swiezym powietrzu. Z drugiej jednak, Mlody na treningach szaleje, zawsze sie spoci i balam sie, ze sie doprawi. Z trzeciej strony (:D), w soboty nie mialo byc meczow, wiec to byla jedyna okazja na kontakt z pilka w tym tygodniu. Wkoncu stwierdzilam, ze basen mu odpuszcze, ale pilke niech sobie pokopie. Kazalam mu tylko zostawic na sobie dlugie spodnie, a pod koszulke dalam bluzke na dlugi rekaw, zeby mial dodatkowa warstwe. Rowniez we wtorek Bi zaczela swoja wyblagana gimnastyke. Do konca nie bylam przekonana czy dobrze robie zapisujac ja zanim skonczyla sie pilka nozna, teraz jednak jestem zadowolona. Nie tylko Starsza jest w grupie z corka mojej kolezanki, ale w dodatku wszystkie grupy maja pelne oblozenie. Gdybym poczekala kolejny miesiac, nie wiadomo czy nie musialaby trafic na liste oczekujacych, a juz dostanie sie do grupki z kims znajomym, graniczyloby z cudem. Fajnie wiec, ze sie udalo zlapac miejsce i to z kolezanka. To byly zalety. Wada rozpoczecia gimnastyki przez Bi jest to, ze zaczyna sie ona o 18, zas tego samego dnia o 17:30 Nik ma trening pilki noznej. Znajac podejscie i zaangazowanie M., planowalam urzadzic sobie jazde krajoznawcza po dwoch miasteczkach, zawozac Nika, potem Bi, nastepnie wracajac po Mlodszego i zabierajac go po Starsza. Mozliwe, ze jeszcze bede musiala wykorzystac ten karkolomny plan, akurat jednak w miniony wtorek, M. pojechal z Kokusiem na trening, wiec ja moglam ze spokojem zabrac Bi. Przy takim ukladzie oczywiscie nie mam pojecia co dzialo sie na pilce, bo z Nika wydusilam tylko, ze "bylo fajnie", a malzonek spedzil wiekszosc jego treningu na przejazdzce do pobliskiego supermarketu. Niespodziewanie skonczyla nam sie smietanka do kawy, kawa bez smietanki jest obrzydliwa, a bez kawy to... wiadomo. ;) No ale przez to, M. wlasciwie treningu nie widzial. Zreszta, nie bede sie oszukiwac, nawet nigdzie nie odjezdzajac, M. raczej spacerowalby po okolicy lub siedzial w aucie, zamiast sie przygladac... :) Ja oczywiscie obserwowalam wyczyny Bi z checia i nieslabnacym entuzjazmem, choc mialam rozpraszacz w postaci kumpelki. ;)

Tu akurat Bi balansuje wysoooko nad ziemia! :D Spokojnie, dziewczyny sie wymienialy i wchodzila tez na te wysokie belki ;)
 

Obydwie: Starsza i cora mojej kolezanki wyszly zachwycone. Serio, nie wiem co te wszystkie dziewczynki widza w gimnastyce... ;) Troche pobalansowaly, poskakaly na trampolinie, powspinaly sie na linie, cwiczyly robienie mostka przez wygiecie sie do tylu i tyle... Ale obie panny juz pytaja czy moglyby chodzic wiecej niz raz w tygodniu. Cale szczescie, ze w zadnej grupie nie ma miejsc, bo z torbami bym poszla. :D Bi w ogole jest cala w skurwonkach, bo wpadla na conajmniej trzy dziewczynki, ktore kojarzy ze szkoly. Z jedna jest nawet w klasie, choc ona akurat jest na wyzszym poziomie. Niestety, poniewaz zajecia sa tak pozno, do domu wpadlysmy dopiero o 19:20, a wiec czasu starczylo tylko na szybka kolacje, prysznic, przygotowanie przekasek do szkoly oraz ubran na kolejny dzien i przyszla pora kladzenia Potworkow spac.

Hmm... Skoro tak pisze "sprawozdanie" z calego tygodnia, to wypadaloby wspomniec o srodzie, tylko, ze nie bardzo jest o czym. ;) Dla dzieci szkola, dla rodzicow praca, a po poludniu "relaks". Dzien wczesniej Nik wyrazil chec jazdy na trening plywacki wlasnie w srode, ze mna. Zwykle jezdzi w czwartki, z M., a ja w tym czasie biore Bi na pilke. Zapragnal jednak towarzystwa mamy, wiec zaproponowalam, ze moge go zabrac w srode. W tym tygodniu jednak, z powodu przeziebienia, postanowilam mu jednak ten basen odpuscic i w ten sposob zyskalismy spokojne popoludnie. Poszlismy tylko na szybki spacer, bo bylo calkiem cieplo (prawie 20 stopni, oho ho!), dzieciaki odrobily lekcje, naszkicowaly mape trasy, ktora chca w tym roku przejsc na Halloween (zachcialo im sie pojsc na sasiednie osiedle, bo ponoc w ktoryms domu rozdaja tam ogromne batony ;P), ja z nudow umylam zlewy w obu gornych lazienkach...

Skoro mowa o Halloween, to przyszedl stroj Kokusia, ktory zamowilam wczesniej, na wypadek gdyby gdzies utknal. Kto zgadnie za co Mlodszy sie przebiera? Fani gier komputerowych nie powinni miec problemu ;)
 

I po srodzie. A! Udalo mi sie spiep**yc skaner w pracy! :O Utknela mi skanowana kartka, a kiedy chcialam ja wyciagnac kawalek sie urwal i zostal w srodku. Pootwieralam i poodchylalam wszystkie mozliwe panele, ale kawalek papieru siedzi gdzies tak gleboko, ze pozostalo zaczac rozkrecac drukarke kawalek po kawalku... na co sie nie odwaze. Nie ufam sobie, ze potem poskladalabym ja w jedna calosc. :D Skaner stanowi tez drukarke, a ta na szczescie dziala, no i mamy drugi. Ten poczeka az szef wroci z Chin i zdecyduje co dalej... ;)

Czwartek... Praca, praca... Zazdroszcze sasiadowi, ktory nie tylko nadal pracuje z domu i jego firma nie ma planow zeby sciagac ludzi z powrotem, ale jeszcze pracuje tylko 3 dni w tygodniu (za to po 12 godzin, zeby byla odrobina sprawiedliwosci)! No zeby tak sie ustawic?! :D Autobusy juz drugi dzien przyjechaly rano praktycznie o tej samej porze, czyli tuz przed 8 rano. Niewazne, ze Bi powinien byc przynajmniej 10 minut wczesniej. ;) Odpukac w niemalowane, po poludniu tez autobusy przyjezdzaja o calkiem rozsadnych porach. Nik najczesciej juz o 15:40 jest w domu i kilka razy sie zdarzylo, ze M. jeszcze nie dojechal. Na szczescie Mlody zna kod do garazu, otwiera go wiec sobie i jezdzi hulajnoga po pustej przestrzeni. :D Z jakiegos powodu nie lubi isc na gore, gdzie czeka na niego steskniony psiur. ;) Bi niestety nadal przyjezdza dopiero okolo 16:30, ale nie za bardzo jest to jak obejsc. Zadne z nas nie da rady codziennie przyjezdzac na 15:15 do szkoly, a placic za swietlice, w ktorej przebywalaby w porywach 20 minut, tez nie nie oplaca...

I w tym miejscu, a jest juz piatek, blogger sprawil, ze wyszlam z siebie i stanelam obok. Wlasnie czytalam moje wypociny, kiedy sie zawiesil, a kiedy laskawie "ruszyl", okazalo sie, ze opis czwartkowego popoludnia, ktory wklepalam poprzedniego wieczora, pufff!!! i wsiakl!!! :((((( 

Dopisze jeszcze raz, choc nie chce mi sie juz wrzucac tylu szczegolow. Moze to i dobrze, znajac moje tasiemce... ;)

W czwartek po poludniu Bi miala jak zwykle trening pilki. Nik mialby normalnie basen, ale ze nadal smarkal, stwierdzilam, ze lepiej niech zostanie w domu. Na basenie wiadomo, po wyjsciu z wody latwo jest zmarznac, zreszta tutaj nawet woda jest (dla mnie) lodowata! :O Pojechalam wiec ze starsza, a Mlodszy zostal i ganial  z sasiedzka gupa, ktora tego dnia uzbierala sobie szesciu czlonkow. ;)

Taki mam widok z okna prawie kazdego dnia - banda mlodziezy ganiajaca po podworku (Nik siedzi na schodkach i w bialej koszulce zlewa sie z drzwiami :D). W sumie to wspolczuje sasiadom, bo to na ich podworku glownie szaleja ;)
 

Bi trafil sie w tym roku jakis strasznie ambitny trener. Nie dosc, ze treningi maja o 15 minut dluzsze niz zawsze, to jeszcze nigdy nie odwoluje ich (np. z powodu pogody), tylko jak juz, przeklada na inny dzien. W minionym tygodniu zas, z racji, ze dziewczyny nie graly w poprzedni weekend, a w nadchodzacy ogolnie nie ma meczow, wiec trener spiknal sie z trenerka innej druzyny z naszego miasteczka i zorganizowali mecz "towarzyski". Dziewczyny zachwycone, bo z jakiegos powodu mecze to najlesza czesc pilki, mimo, ze to na treningach jest najwiecej wesolych wyglupow. ;) W tamtej druzynie znalazl sie nawet jakis chlopiec i przyznaje, ze podziwiam, ze zgodzil sie grac z dziewczynami. Nik w zyciu by na to nie przystal. :)

Wyscig po pilke miedzy Bi a owym chlopcem... Musicie mi uwierzyc na slowo, ze nasza druzyna ma czarne koszulki, a tamta miala brazowo - czerwone. Na zdjeciach, przy marnym swietle, kolor wyglada prawie identycznie ;)

I jednak Bi okazala sie szybsza :D

Mecz zakonczyl sie wygrana "naszych" 2:1, choc bez zadnych uraz, bo dziewczyny (i chlopak) chodza do jednej szkoly, znaja sie chocby z widzenia, wiec duzo bylo zartobliwych nawolywan i przepychanek. :D A po powrocie do domu... wk*rw. Kiedy wyjezdzalam z Bi, krzyknelam do Kokusia (ktory nadal latal po ogrodzie sasiadow) zeby wracal do domu zjesc obiad, ale przed wyjsciem powiedzialam M. (glosno i wyraznie), zeby odrobil z Mlodszym lekcje. Wracam, jest godzina 19, pytam o prace domowa i co slysze?! Obaj zapomnieeeli!!! No kurna! Dobra, Nik ma 8 lat i cierpi na wrodzone roztrzepanie, wiec duzo nie mozna oczekiwac, ale ojciec tez buja w oblokach?! :/ Zaczelam na szybko robic kolacje, szykowac siebie i dzieci na kolejny dzien, a w miedzyczasie jednym okiem pomagalam Kokusiowi w lekcjach. O tej porze jednak Mlodszy juz byl zmeczony, a ja tez rozroszona, robil blad za bledem i kiedy dochodzila 20 stwierdzilam, ze wystarczy. Ile zrobil, tyle zrobil. Nie mniej nerw na malzonka pozostal. :///

Piatek. Poza wspomnianym wyzej buntem Bloggera, wstalam rano z bolem gardla, wiec jestem nastepna "ofiara" wirusa. Ciekawe czy M. chwyci? ;) Poza tym, po wsadzeniu Potworkow w autobusy, podeszlam do sasiadow po instrukcje obslugi kota (;P), ktorego mamy karmic przez weekend. Dodatkowa atrakcja dla dzieciakow. ;)

Przed Potworkami dlugi, 4-dniowy weekend. W poniedzialek mamy Columbus Day, we wtorek szkola sie nauczyciele z naszej miejscowosci. :) Dla mnie niestety weekend bedzie "rozerwany". Wtorek biore wolny, ale w poniedzialek nie dosc, ze musze byc w pracy, to jeszcze bede w niej do wieczora, bo szykujemy dawke dla kolejnego pacjenta. Wolne zmuszony jest wiec wziac M., ale mysle, ze dobrze mu to zrobi. Bedzie mial okazje spedzic z dzieciakami troche czasu i sie wykazac. ;)

14 komentarzy:

  1. Sportowy (i nie tylko) weekend za Wami! Fajnie, że dziadek wpadł obejrzeć wyczyny wnuków, no i oczywiście, że pojawił się i tatuś. Trochę marudzący, ale coś coraz go więcej na Waszych wypadach ;)
    Super, że Bi podoba się na zajęciach z gimnastyki! I że ma tam towarzystwo :)
    Strój Nika pełna klasa :D Nas w tym roku czeka pierwsze Halloween. Jakoś nie mogłam się przekonać do "strasznego" stroju, ale Misia dostała czarną sukienkę i kapelusz czarownicy od koleżanki, więc nie chce mi się inwestować w nowe rzeczy... ;)
    Czekam niecierpliwie na sprawozdanie z poniedziałku M. z dziećmi ;)
    Trzymajcie się , dużo zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowko sie przyda przy takiej zmiennej pogodzie! Dla Was tego samego! :)
      Tutaj tak naprawde malo dzieci zaklada "straszne" stroje. Nie ma typowych bali przebierancow, wiec to na Halloween dzieci przebieraja sie za ulubione postaci. :)

      Usuń
  2. Nik ma swietne przebranie na Halloween. Nie mam pojecia co lub kto to jest, ale wyglada super. Ciekawam, jak Bi sie wystroi.
    M. wykazuje sie na rodzinnych wyjsciach na niecale pol, a nawet na jedyne cwierc gwizdka. No ale wazne, ze w ogole. Nie pojmuje dlaczego M. wciaz sie miga od takich "rodzinnych obowiazkow" jak od zarazy. Coz, ludzie sa rozni i ten typ widocznie tak ma. A najbardzij mi sie podobalo, jak M. okreslal innych tatusiow na meczu, ze "ten to jakis "pedzio", tamten wyglada na "cipke", itd." - Padlam! Widocznie to jest malo meskie dla M. by zyciowo kibicowac wlasnym dzieciom. Oj...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M. to taki typowy chlop jak moj tata i tesc. Oni tez nigdy kompletnie nie interesowali sie szkolnymi sprawami. Tyle, ze teraz sa inne czasy, a do M. to nie dociera...

      Usuń
  3. Gdy widzę u ciebie taka ładna jesień, to zazdroszczę. U nas dziś 0 stopni. Noc zimna ..a ja podobnie jak Ty ogródek mam jeszcze letni, choć już dawno nic tam nie rośnie. Zapal mija chyba jak gasną letnie dni.
    Podziwiam cię za to zorganizowanie, termin i obowiązek goni jeden drugi. Układ w małżeństwie każdy sobie sam wypracowuje.... Ale M by długo ze mną nie został... Albo byśmy mieli jakieś reguły rodzinnego życia albo.... Swoją drogą jak on spędza ten czas? W komórce?. Czytając? Pisząc? Hmmm, nigdy się nad tym nie zastanawiałaś? No chyba że ten typ tak ma i wiedziały galy co brały ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas tez juz sie ochlodzilo, choc w nocy temperatura nie spada jeszcze do 0.
      Wiesz, M. robi sie coraz gorszy z wiekiem. Kiedy dzieciaki byly male, to on byl tym bardziej ogarnietym rodzicem. Ja po prostu nie nadaje sie na rodzica niemowlakow, gdzie tylko zupki, kupki, karmienia i pieluchy... ;) Ale im Potworki byly starsze, tym bardziej ja sie angazowalam, a M., nie wiem czy odpuszczal, czy po prostu ma wrazenie, ze dzieci jeszcze male i ma czas na zycie rodzinne... Nie mam pojecia...

      Usuń
  4. Faktycznie sportowy weekend w wykonaniu Nika. Co do trenera Bi, to nasi trenerzy podali nam tylko trzy powody, kiedy trening na dworze może być odwołany: burza, śnieżyca lub tornado - przy każdej innej pogodzie mamy nawet nie zadawać pytań, bo trening będzie :D

    Sama chętnie bym obejrzała te domki wróżek, bo to coś takiego innego, niecodziennego. Szkoda, że u nas czegoś takiego nie ma, bo chętnie bym się przejechała. Chociaż z drugiej strony, jak nie możecie wejść sobie do lasu od tak, bo macie na to ochotę, tak jak jest w Polsce, to współczuję. To naprawdę odpręża i wycisza.

    Nie, naprawdę podziwiam Cię za cierpliwość dla M. Jakby miał mi jechać i marudzić, to lepiej niech w ogóle nie jedzie. A co do FB, to nawet nie odczułam jego braku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, tutaj lasy sa prywatne lub wlasnoscia Stanu. I najczesciej wejscie do nich dozwolone jest tylko w okreslonych miejscach i godzinach... :/
      U nas zazwyczaj tez treningi odbywaja sie przy kazdej pogodzie, choc czasem jakis trener odwola bo pewnie mu sie zwyczajnie nie chce. ;) Tylko u nas trenerzy to zwykle rodzice jednego z dzieci.

      Usuń
  5. U Was jak zwykle tyyyle się dzieje, że ciężko nadążyć ;) coraz częściej tatusia widać w relacjach. To chyba dobry znak.
    Po przebraniu Nika widać, że jest fanem Minecrafta? :)
    Ciekawe, w co przebierze się Bi :D
    Mam nadzieję, że choróbsko Ci odpuściło :D
    Miłego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tatusia widac, ale odbywa sie to kosztem moich nerwow. :D
      Tak! Zgadlas! To z Minecraft'a. Zdaje sie, ze "Steve", ale w zbroi. ;)
      Chorobsko odpuszcza, ale powoli i upierdliwie. :/
      Kochaniutka, u nas dzieje sie sporo, ale dzieci sa starsze. Jak byly w wieku Klarci, to ja nigdzie z nimi nie wychodzilam, tylko do ogrodu. Ty juz na wiele zajec zabierasz Klare, wiec strach sie bac ile bedziecie miec zajec jak ona bedzie w wielu Potworkow! :D

      Usuń
  6. Matko, ja muszę na bieżąco pisać komentarz wraz z czytaniem u Ciebie, bo tu się dzieje tyle, że na końcu zapominam o połowie którą chce napisać ;P
    Lasy na zapisy, tego jeszcze nie grali. :P Ale przynajmniej nie zwala się tam cała dzicz i nie niszczy. A tereny są cudowne. Jak mi się marzy zobaczyć kiedyś USA, ech, ach!
    Co do fejsa, to nie odczułam awarii w sensie facebooka i insta, bo był wieczór i nie miałam zwyczajnie co tam już robić. Za to messenger to mój główny komunikator i faktycznie bolał jego brak. Ale nic to. Da się przeżyć. Awaryjnie można założyć stare, dobre GG ;) Co prawda na FB przeniosłam się z częścią blogowania (jakby co zapraszam, dawaj znać ;) ) aczkolwiek te kilka godzin można wytrzymać i czasem nawet takie coś jest potrzebne nam wszystkim.
    Co do męża, uch... masz cierpliwość. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, ja tak czesto pisze komentarze do dlugich postow, ze komentuje akapit, cofam sie do tekstu, czytam kolejny, po czym zjezdzam z powrotem do komentarza i klepie na temat kolejnego akapitu... ;)

      Usuń
  7. Awarie odczulam tylko whatsappa, innych wymyslow jak fb lb instagram nie posiadam. Podobnie jak Ty kontaktuje sie przez niego z rodzinka, ale dalo sie przezyc. Tydzien aktywny sportowo. Szkoda, ze M. jakos nie okazuje wiekszej inicjatywy w byciu ojcem i mezem. Musi byc ci na pewno ciezko wiedzac, ze masz male w nim oparcie. Super, ze M. bierze wolne, a pacjentowi zycze duzo zdrowka i zeby clinicial trial sie powiodl chociaz do tego trzeba na pewno uplywu jakiegos czasu.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to nie tak, ze M. kompletnie mnie nie wspiera. Np. on zwykle w domu gotuje, co jest ogromna pomoca, bo nie znosze tego robic. ;) Ale fakt, ze ciezko mu przychodzi angazowanie sie w sprawy dzieci... ;)

      Usuń