Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 22 października 2021

Nieco szalony weekend i rownie zabiegany tydzien, czyli stara bida :D

Wole co prawda tak niz sie nudzic, ale sa pewne granice... :D Po minionym weekendzie, w niedziele wieczor czulam sie jak przeciagnieta przez praske...

Wspomnialam ostatnio, ze w sobote, 16 pazdziernika, miala sie odbyc sesja zdjeciowa dla druzyn pilkarskich. Niestety rano, Potworki odurzone tym poczuciem wolnosci, ktore daje jedynie weekend, robily wszystko, tylko nie szykowaly do wyjscia... :/ W rezultacie, sesja zaczynala sie o 8:15, a my wyjechalismy z domu o... 8:10. :O Dodam, ze na miejsce mamy jakies 10-15 minut jazdy, wiec juz z gory wiedzialam, ze sie spoznimy. Liczylam na to, ze takich spoznialskich bedzie wiecej, ale sie przeliczylam. ;)

Na tym dalszym stolku sekunde wczesniej stala Bi, ale zagapilam sie i zanim wytargalam telefon z torebki, juz zdazyla odejsc...
 

Na szczescie zdazylismy, bo jednak dzieci do zdjec byla gromadka i Potworki zalapaly sie tez na zdjecia druzynowe.

Z dziewczyn brakuje chyba tylko jednej...

Z obu druzyn bylo jeszcze kilkoro dzieciakow, ktore na zdjecia nie dojechaly w ogole, choc trudno powiedziec czy ich nie chcieli, czy mieli takie samo poczucie czasu (czy raczej jego brak), jak my. :D

U Kokusia nawet bez wysilku zauwazam brak 4 chlopcow, wiec pewnie brakuje ich wiecej... A Nik oraz dwoch jego kolegow zerka na mnie, zamiast fotografa :D
 

Fotografowie krecili sie tam pol dnia, wiec spoznialscy zdjecie portretowe mogli sobie jeszcze machnac, ale grupowych juz nie powtarzano...

Potworki mialy mecze jednoczesnie, ale choc bylo to duza oszczednoscia czasu, to mialam wrazenie, ze usiluje sie rozdwoic (wlasciwie to faktycznie probowalam ;P) i nie moge skupic na zadnym. ;) Krzeselko postawilam sobie miedzy boiskami (na szczescie grali na sasiednich), ale wlasciwie to chodzilam w te i we wte. Oba Potworki graly jak zwykle bardzo dobrze, choc niestety u Bi trafila sie mocna przeciwna druzyna i dziewczyny przegraly 1:2. No coz, bywa i tak. ;)

Starsza przy pilce :)
 

Dla odmiany, przeciwnicy druzyny Kokusia byli slabiutcy i "nasi" wygrali 5:1. Nik znow usilnie probowal strzelic gola, ale musi popracowac nad celnoscia, bo na dwie bliskie akcje, raz pilka poleciala gdzies w bok, a za drugim razem odbila sie od slupka. :D

Dlugonogi Nik w akcji ;)
 

Zeby bylo smieszniej, trener postawil go tez na chwile na bramce. Obrona w jego druzynie jest jednak bardzo aktywna i tylko raz pilka poleciala w jego strone.

Bramkarz :D
 

Na szczescie zlapal, ufff... A jaki byl z siebie dumny! :D

Niestety, ujecie kiedy Mlodszy zlapal pilke zupelnie mi nie wyszlo, bo jego kolega wlazl mi centralnie w kadr...
 

Po meczach niestety trzeba bylo jechac po spozywke, skoro poprzedniego dnia wywineli mi w sklepie numer. ;) Potworki pojechaly bez marudzenia, bo z jakiegos powodu lubia zakupy, nawet spozywcze. :) A po powrocie do domu i rozpakowaniu toreb, zaczelam zastanawiac sie, co zrobic z reszta dnia. Mimo pazdziernika w kalendarzu, bylo wrecz goraco: 27 stopni! Na wieczor zapowiadano przejscie burz i gwaltowne ochlodzenie, wiec grzechem byloby nie skorzystac z takiej pogody. Pomyslalam o jesiennym festynie, ktory staje sie pomalu moja i Potworkow coroczna tradycja. Napomknelam o tym pomysle M., a on, o dziwo, oznajmil, ze pojedzie z nami. :O No nie poznaje ostatnio tego mojego chlopa... Na szybko dalismy wiec dzieciakom lunch i pognalismy. Dojechalismy na miejsce i...zonk. Parking pelny, a kolejki (zaczynajac od tej do kasy) juz z daleka widoczne niczym wijace sie sznureczki. Miny nam zrzedly i zaproponowalismy Potworkom, zeby przyjechac innego dnia z samego rana. Jakos kurcze, w poprzednich latach bylam tam sama z dziecmi i nigdy nie widzialam az takich kolejek! :O Dzieciaki oczywiscie strzelily focha, ale na szczescie sami widzieli, ze zamiast zabawy, mieliby ciagle stanie i czekanie. W dodatku tatus obiecal, ze przyjedziemy tam nastepnego dnia, wiec jakos to przelkneli. Osobiscie zaproponowalam kolejna niedziele, bo akurat w tym tygodniu Bi miala tego dnia mecz, ale M. uznal, ze co tam, przyjedziemy rano, dzieciaki sie pobawia, a potem pojedziemy na pilkarska rozgrywke. Okeeey... ;) Wracajac zatrzymalismy sie po kawe dla staruszkow, a ze niedaleko byla nasza ulubiona lodziarnia, a pogoda "lipcowa", to pojechalismy jeszcze na lody. :)

Lody byly pyszne, naprawde, to slonce Kokusia razi :D
 

A potem juz pedem do chalupy, bo z racji planow na kolejny ranek, M. chcial zaliczyc wieczorna msze. Kiedy w koncu zawitalismy na dobre do domu, zabralam sie za ogarnianie wnetrza, zas ojciec z dzieciakami ruszyli na ogrod. Spalili suche galezie i liscie, ktore lezaly juz jakis czas uskladane na ognisku oraz zaczeli dmuchac podjazd z igiel, bo choinki zrzucaja ich tyle o tej porze roku, ze wyglada to niczym rdzawy kobierzec.

Mlodszy "pozuje" :D
 

Przy okazji, Nik, ktory naprawde lubi takie ogrodowe "meskie" roboty, ublagal ojca, zeby ten pozwolil mu uzyc dmuchawy. Balam sie, ze Mlodszy "odfrunie" do tylu pod sila wydmuchu, ale dal rade. ;)

Naprawde go podziwiam, bo ta dmuchawa wcale nie jest taka lekka...
 

Lubie aktywne weekendy, lubie zapewnic dzieciakom jakas frajde, ale lubie tez sobie pospac. Pobudka w niedzielny poranek byla wiec dosc bolesna... ;) Slowo sie jednak rzeklo i jak obiecalismy Potworkom jesienny festiwal, to trzeba bylo jechac. Poniewaz na 12:30 musielismy byc z powrotem w naszej miejscowosci na mecz Bi, wiec na "impreze" dojechalismy juz o 10 rano. Jak dla mnie to i tak pozno, bo zwykle spedzalam tam z dzieciakami przynajmniej 2-3 godziny... Temperatury byly znacznie nizsze niz poprzedniego dnia, bo raptem 13 stopni, choc w slonku bylo calkiem przyjemnie. Trzeba przyznac, ze to jakas odmiana, bo zwykle bywalam tam z Potworkami wczesniej w sezonie i wychodzili po zabawie purpurowi z goraca i kompletnie przepoceni. Tym razem rozgrzali sie ruchem, ale bylo im w sam raz i nawet sie bardzo nie spocili. Pierwsze co, to zaliczyli plac zabaw w kukurydzy. 

Jak sobie pomysle, ile w tym moze byc zyjatek, to tak mi sie troche slabo robi... :D
 

Mielismy szczescie, bo juz o 10 rano (otwieraja o 9) parking byl pelnawy i ludzi walily tlumy. Potworki zdazyly wskoczyc w kukurydze i pracownik oglosil przez megafon, ze wiecej osob nie moga narazie wpuscic, wiec dzieci, ktore juz sa, maja 10 minut na zabawe, a potem beda musialy wyjsc i zostanie wpuszczona kolejna grupa. Nam to nawet pasowalo, bo bylismy ograniczeni czasowo. A w ciagu tych 10 minut, na zewnatrz zebrala sie juz spora kolejka... Potwory wyszly z kukurydzy jak zwykle cale ukurzone, a Nik mial ziarno wepchniete nawet w dziurke od ucha! :O Na szczescie dalo sie je w miare latwo wyjac... Potem ruszylismy na trampoline, bo pamietam z doswiadczenia, ze tam tez szybko robila sie kolejka. Tu juz Potwory musialy poczekac, ale na szczescie tylko jedna ture.

Chyba jedyne ostre zdjecie, na ktorym oboje sa odwroceni mniej wiecej w moja strone ;)
 

Kiedy przyszla ich kolej, nie dalo sie nie zauwazyc, ze Bi jest jednym z najwyzszych dzieciakow tam. Niestety, pomalu bedzie przemijal etap takich zabaw, a to, ze Bi jest wysoka na swoj wiek, nie pomaga... Potwory, jak to oni, bez doroslego stojacego im nad glowa, zaczeli na tej trampolinie jakies przepychanki i czekalam tylko az Bi popchnie Mlodszego mocniej, a ten zleci na ziemie, ale na szczescie nic takiego sie nie stalo. ;) Nastepnym obowiazkowym punktem byly go-carty na pedaly.

Bi zadowolona jak prosie w deszcz ;)
 

Tu juz tez byla kolejka, ale pracownicy pozwalaja kazdemu zrobic dwa okrazenia (swoja droga to podziwiam, ze potrafia spamietac kto zrobil ile) i potem musi oddac autko (rower?), wiec szlo to w miare szybko.

Nik to wiadomo; kazdy pojazd to jego marzenie :D
 

Musielismy koniecznie przejsc obok zwierzatek, bo Bi by nie darowala, ale w tym roku byly tylko kozy i dwa wystraszone kroliczki, ktore siedzialy skulone w pudelku i mialy gdzies jedzenie wrzucane przez dzieciaki...

"zoo"
 

Nastepnie poszlismy do labiryntu. Potworki zawsze strasznie chcialy go przejsc, ale sama nigdy nie mialam ochoty w nim bladzic... Tym razem jednak ojciec obiecal dzieciom, ze z nimi pojdzie, no to polezlismy. Labirynt okazal sie nie taki zly, szczegolnie, ze cos slabo im w tym roku wyrosla kukurydza i miejscami mozna bylo zobaczyc co jest dalej. :D Niestety, matka - gapa wyrzucila wczesniej niechcacy (z jakimis papierkami) mapke, wiec znalezlismy tylko jeden z kilku zaznaczonych punktow.

"Dzieci kukurydzy" - zawsze mam to samo skojarzenie i moze dlatego tak nie lubie tych labiryntow :D
 

Najwazniejsze jednak, ze przeszlismy (i to bez mapy, ha!) i udalo nam sie znalezc wyjscie (zawsze mam wizje przedzierania sie przez kukurydze "na przelaj" w desperacji). ;) Pozniej Potworki wybraly sobie po dyni i pora byla sie zbierac.

Tych dwoch co ukradli... dynie ;P
 

Nik byl rozczarowany, bo nie zaliczyli zjezdzalni, a mial ponadto ochote jeszcze raz wskoczyc do kukurydzy i pojezdzic na go-carcie. Niestety, zdazyl tylko pogonic za pojazdem udajacym statek, puszczajacym za soba banki mydlane. ;)

Nik mial szczescie, ze statek "przeplywal" akurat obok dyniowego pola :)
 

Co ciekawe, Bi kompletnie olala te atrakcje, choc jeszcze dwa tygodnie wczesniej szalala w bankach przy innej okazji... ;)

Dojechalismy do chalupy przezuwajac po plastrze pizzy zgarnietej ze stacji benzynowej (takie zdrowe zarlo! ;P), bo spojrzawszy na zegarek, z przerazeniem stwierdzilam, ze nie zdazymy nic zjesc, a Bi nie moze przeciez grac meczu o pustym zoladku. Panna szybko sie przebrala i popedzilismy na boisko. Tata juz-juz sie zbieral z nami, ale w ostatniej chwili stwierdzil, ze jednak pojedzie na silownie... Najwyrazniej limit czasu z rodzina zostal na ten dzien wyczerpany. :D Poniewaz byla to niedziela, na mecz dojechal za to dziadek, wiec wielkiej krzywdy nie bylo. :) Nik nudzil sie jak mops i wymyslal, za to ja oraz nasz "senior" zmarzlismy jak jasna cholera. Mimo 15 stopni, slonce zaszlo za chmury a na boiskach strasznie zawsze pizdzi, wiec bylo gorzej niz nieprzyjemnie... I ja i moj tato wychodzilismy akurat z przeziebienia, wiec choc sie nie doprawilismy, to jednak czas zdrowienia znacznie nam sie przeciagnal i jeszcze w srode oboje ciagalismy nosem i pokaslywalismy... :/ Za to druzyna Bi znow trafila na mocne przeciwniczki i przegrala 4:1.

Jak widac kolory strojow mialy dziewczyny tak podobne, ze pomylic sie mozna bylo do kogo sie podaje ;)
 

Nie ma sie co jednak dziwic. Tamte dziewczyny mialy bardzo aktywna obrone, przez ktora ciezko bylo sie przebic, a nasze... szkoda gadac. ;) Obie obronczynie co chwila wlaczaly sie do glownej gry, wybiegaly gleboko w boisko, a potem, kiedy nieuchronnie przeciwna druzyna przejmowala pilke, okazywalo sie, ze miedzy ich napastniczkami a nasza bramka jest... puste pole. Nic, tylko strzelac, a w takiej bezposredniej konfrontacji tylko najlepsi bramkarze daja rade. Nasza biedna bramkarka (?) kilka razy az nawolywala kolezanki z obrony zeby wracaly z powrotem, ale najczesciej bylo juz za pozno. ;) Mecz skonczyl sie wiec spektakularna przegrana, choc z "honorem". Najlepsze, ze tego jedynego gola strzelila... Bi! Nooo, tak naprawde pilke pod bramke doprowadzila jej kolezanka, ale potem przeciwniczki kompletnie ja zablokowaly. Pilka wyskoczyla z kotlowaniny w strone Bi, ktora na szczescie w sekunde zorientowala sie, ze to jej szansa i strzelila! :D No ale nie ma co ukrywac, ze wynik sie dziewczynom nie podobal ani troche. ;) Dodatkowo, Starsza zaliczyla dosc spektakularne ladowanie na trawie, wiec wyszla z meczu ze lzami wscieklosci w oczach. :D Twierdzila przy tym, ze inna dziewczynka celowo podciela jej nogi, choc mi sie wydaje, ze po prostu obie usilowaly kopnac pilke i niechcacy o siebie zahaczyly, bo obydwie wyladowaly na ziemi. ;)

W kazdym razie Bi wrocila zla jak osa, ale na szczescie za chwile zjawily sie sasiadki zapraszajac Potworki do zabawy i oboje wyprysneli z domu jak z procy!

Dzieciaki bawia sie u sasiadow, a Maya siedzi na granicy naszego ogrodu i "pilnuje" :D
 

Sasiedzka grupka Potworkow to same dziewczyny, ale Nik zupelnie nie ma z tym problemu. Zeby bylo smieszniej, to Bi przyszla na chwile do domu, raz bo byla glodna, a drugi, bo stwierdzila, ze kolezanki bawia sie w jakas nudna zabawe, zas Mlodszy latal z tymi dziewczynami bez przerwy prawie do 18!

Jak widac, zabawa byla przednia :D
 

I to o jednym plasterku pizzy zjedzonym w poludnie, bo szkoda mu bylo czasu na jedzenie, a mi szkoda bylo przerywac mu dobrej zabawy. ;) Na szczescie w koncu zaczelo sie sciemniac i wszystkie dziewczyny zaczely pomalu rozchodzic sie do domow. Gdyby to bylo lato, nie widzialabym syna do 21. ;) Nie przeszkadza mi to jednak. Na tym polega dziecinstwo, wiec niech sie bawi.

Poniedzialek to zawsze ciezki dzien do wstawania, a jeszcze po takim weekendzie gdzie czlowiek nie odespal, to juz w ogole. Bi nawolywalam z dolu trzy razy, ale zwlokla sie z lozka dopiero o 7:20. Poniewaz o 7:45 musimy wychodzic na autobus, a panna nigdy nie dostaje motorka w tylku, bo ona ma przeciez czaaas... to rozumiecie, bylo nerwowo. ;) Po pracy, jak w jeszcze przez kilka kolejnych poniedzialkow, musialam jechac po Bi i jej kolezanke, bo zostawaly po lekcjach na gazetce szkolnej. Poniedzialek jest jednym z dni bez zadnych sportow, z czego chetnie skorzystalismy, oddajac sie blogiemu lenistwu. :) Dzieciaki odrobily lekcje, a potem zajely sie rysowaniem, czego nie robily juz od bardzo dawna. Okazalo sie jednak, ze Nik mial tego dnia zastepstwo i nauczyciel pokazal im jakis program do komponowania gier. Od tego jakos ruszylo, a potem z kolega podobno zaczeli projektowac wlasne wymiary Minecraft'a, co Nik z zapalem kontynuowal w domu. Obecnie wszystko z motywem tej gry jest na czasie. Moj syn ma bardzo jednostronne zainteresowania. ;) Z racji, ze temperatury poszybowaly ostro w dol a przy okazji nigdzie nie jechalismy, rozpalilismy w kominku. Nie ma lepszego sposobu na dodanie przytulnosci salonowi. :)

Nik rysowal zawziecie caly wieczor :)

Nadszedl wtorek, a wstac wcale nie bylo latwiej. Jakos sie zwloklam, a ze mna Nik, ktory zasypia okolo godziny 21 tylko przylozy glowe do poduszki. Bi wieczorami nie mozna zagonic do spania. Pomijam ostatnia sytuacje z tabletem, ale ja z nia co wieczor walcze zeby szla na gore. Koncze jej czytac okolo 21:40 i zawsze musi potem zejsc za mna na dol, bo piciu, bo powiedziec dobranoc Mayi, itd. Ja powtarzam tuzin razy: Bi, pora spac, a ona otwarcie mnie ignoruje albo wymysla 645328 buziakow, przytulasow, uklady "zolwikow" i tym podobne bzdury. Wszystko, byle przeciagnac czas pojscia do lozka. Ze swojej strony nie lubie na wieczorne pozegnanie krzyczec, ze ma sie klasc w tej chwili i bez dyskusji, choc czasem tak sie wlasnie konczy, bo ile mozna ladnie prosic... Ona idzie obrazona, a ja zostaje z poczuciem winy. :/ W kazdym razie w poniedzialkowy wieczor Bi znow snula sie na dole po 22, wiec we wtorek rano wolalam ja trzy razy zanim w koncu laskawie zeszla... I znowu poranek z pospieszaniem i irytacja w tle... Ale najsmieszniejsza sytuacja przyszla kiedy przyjechaly autobusy. My ze znajoma sasiadka bylysmy sobie w zwyklym miejscu, a po przeciwnej stronie ulicy stala mama z synem. Nowa "twarz" na osiedlu, ale domyslilam sie, ze mieszka w domu, ktory kilka tygodni temu sprzedano. Najpierw przyjechal autobus Kokusia, Mlodszy i corka sasiadki wsiedli, podeszla tez tamta mama, zagadala do kierowcy, jej syn wsiadl i "zoltek" pojechal. Dopiero wtedy kobieta sie odwrocila i przywitala z nami. W tym momencie podjechal autobus Bi. Sasiadka zagadnela "nowa" czy jej syn tez jest w szkole Kokusia (i swojej corki) i w ktorej klasie, a ona z przerazeniem odpowiada, ze nie. Pytam o szkole Bi, a ona kiwa glowa, ze syn ma isc wlasnie do niej. No pieknie; babka wsadzila syna do zlego autobusu!!! :D Na jej usprawiedliwienie jest nowa, a kierowcy i autobusy zmieniaja sie tak czesto, ze przestali przyklejac kartki z numerami, ktore powinni miec obok drzwi, zeby bylo wiadomo, gdzie ktory jedzie. A o ile rano autobusy do high school i potem middle school jezdza o kompletnie roznych godzinach, wiec nie da sie pomylic, o tyle szkoly Kokusia i Bi zaczynaja o tej samej porze, wiec i autobusy podjezdzaja w podobnym czasie. W kazdym razie, nie mozna tak bylo zostawic kobitki, bo jest nowa na osiedlu i nie znala tras autobusow. Zaczelysmy wiec wyscig przez osiedle, zeby zlapac najpierw autobus Nika i zabrac z niego syna tamtej mamy, a w tym czasie akurat zblizal sie autobus Bi, ktory udalo mi sie zatrzymac i poprosic kierowce o poczekanie na jeszcze jednego pasazera. ;) Poranna gimnastyke mialam w ten sposob zapewniona. :D

Wtorek to nadal dzien kiedy Nik ma pilke nozna, a Bi gimnastyke, wiec oboje z M. musimy podzielic sie jazda. Z jednej strony ciesze sie, ze zostaly tylko dwa tygodnie pilki, a potem we wtorki bedzie tylko gimnastyka Starszej. Zawsze to wiecej spokoju, a i ze mnie taka Zosia - samosia, przyzwyczajona, ze ogarniam dzieciaki i ich zajecia samodzielnie i nie lubie prosic meza zeby sie wlaczyl... Z drugiej strony, moze to lepiej dla M. jak jednak tez musi gdzies zawiezc i przywiezc, badz co badz, wlasne potomstwo? Przynajmniej ma szanse sie zaangazowac w codziennosc swoich dzieci... Tak czy owak, w miniony wtorek M. zabral Kokusia na pilke, a ja pojechalam z Bi na gimnastyke, gdzie jak zwykle mialam kolezanke do pogadania.

Bi sie do czegos przymierza, ale do czego?
 

Zanim jednak wyruszylismy na zajecia sportowe, jeszcze Potworki dobrze nie ogarnely sie po szkole, a juz sasiadki pukaly do drzwi z pytaniem czy moga wyjsc sie pobawic. ;) Obydwoje byli oczywiscie chetni, a na moj protest, ze obiad i lekcje, odpowiedzieli, ze te drugie moga odrobic po powrocie. Ostrzeglam, ze wrocimy pozno. Niewazne, nic nie jest wazne, tylko zabawa. ;) Z westchnieniem, ale pozwolilam, pamietajac, ze idzie zima, a za 2 tygodnie zmieniamy czas i skonczy sie latanie po podworku do wieczora, bo bedzie zwyczajnie ciemno. ;) Po powrocie z gimnastyki, Bi grzecznie zabrala sie za odrabianie lekcji i poszlo jej na szczescie calkiem sprawnie. A Nik? Coooz... Panicz Nik zapomnial foldera z praca domowa!!! I bluzy na dodatek... Juz jakis czas udalo mu sie o wszystkim pamietac, ale widze, ze znow dopadlo go zapominalstwo... :D

Nadeszla sroda, a nam wcale sie lepiej nie wstawalo, mimo, ze nawet Bi wieczorem w miare szybko skapitulowala. :) Trzeci dzien z rzedu z zaskoczeniem zauwazalam, ze jest 7:43, zas Bi nadal na dole ubiera sie lub czesze i ma nieumyte zeby... A o 7:45 musimy wyjsc. Autobus Straszej planowo powinien przyjezdzac o 7:47. Na szczescie nigdy nie przyjezdza, ale co jak kiedys jednak sie zjawi na czas? :O Z domu wybieglismy wiec pedem, ale na szczescie na autobusy nawet musielismy chwile poczekac. :) Kiedy Potwory pojechaly, ja jak zwykle wrocilam jeszcze do domu, zabralam psiura do ogrodu porzucac mu pileczke (a co, Mayi tez sie cos od zycia nalezy :D), pootwieralam okna, wstawilam pranie, powsadzalam do zmywarki naczynia po sniadaniu, puscilam odkurzacz... Rano nie ma czasu, zeby puscic go na caly cykl, ktory trwa okolo 1.5 godziny, ale chociaz na te 40 minut zawsze warto. :) Potem popedzilam do pracy, choc wcale mi sie nie chcialo. W tym tygodniu mialo przyjsc ochlodzenie, tymczasem juz we wtorek temperatury poszybowaly powyzej 20 kresek. W srode, po chlodnym poranku, temperatura wzrosla do 24 stopni i kiedy po poludniu wyszlam przejsc sie wokol budynku, w dlugich spodniach i bluzce z rekawem 3/4 (lekkiej, koszulowej) bylo mi zwyczajnie za goraco. :O Zamiast siedziec w biurze, wolalabym porobic porzadki w ogrodzie, ale coz...

Po pracy wpadlam do domu akurat zeby pomoc Kokusiowi w pracy domowej. Mam wrazenie, ze zbyt szybko przeskoczyli w matmie z mnozenia na dzielenie, a zaraz po nim dolozyli dzielenie z "reszta". To juz dla Nika czarna magia i co chwila sie w tym gubi... Po odrobieniu lekcji i wszamaniu obiadu, Potworki zdazyly jeszcze wyjsc na podworko do sasiadek, ktore krazyly juz pod naszym domem kiedy wjezdzalam na podjazd. Serio, te dziewczyny wracaja chyba do domu po szkole i nie jedza, lekcji nie odrabiaja, tylko wskakuja na rowery i podjezdzaja na nasza czesc osiedla. :O Bi mogla z nimi latac do rozpeku, ale Nika po chwili musialam zawolac, bo tego dnia rozpoczela sie wyczekana przez niego... szermierka. :)

Zdjecie nie do konca ostre, ale obaj chlopcy byli w ruchu i to szybkim. Nik to ten po prawej ;)
 

Wrazenia? Mi, jako obserwatorowi sie nawet podobalo; instruktora maja charyzmatycznego i ze sporym poczuciem humoru. Pare razy az sie zgielam wpol ze smiechu z jego komentarzy. Nik zdawal sie dobrze bawic, ale kiedy wsiadl do auta, oznajmil, ze nie podobalo mu sie za bardzo i juz nie chce chodzic. :O Trudno mi bylo z niego wydusic co sie stalo, bo podczas zajec naprawde zdawal sie i dobrze sobie radzic i miec niezla zabawe... Troche zdeprymowalo go chyba to, ze z 6 zapisanych osob, zjawilo sie tylko troje (razem z nim) i obaj inni chlopcy chodzili juz na szermierke wczesniej. No i nie bardzo podpasowala mu osobowosc trenera. Gdzie mi wydal sie on smieszny, Nik chyba sie go troche wystraszyl... :D Coz... zobaczymy w kolejna srode ile bedzie placzu, ze Mlody nie chce... Poki co zapowiedzialam, ze sesja trwa tylko 5 tygodni, jest juz oplacona, wiec jakos musi ja przetrzymac. Ale do samej siebie po cichu mysle, ze jak Nik bedzie bardzo protestowal, to mu odpuszcze i go wypisze... Sprobowal, nie podpasowalo mu, trudno. Wiem, ze przy wypisaniu powinni oddac czesc kasy...

Czwartek i kolejny ranek w biegu. Ja serio kiedys Bi udusze... Jestem w lazience, ogarniam sama siebie. Patrze na zegarek: 7:37. Wolam z gory gdzie jest Starsza i co robi. Odpowiada, ze zaczyna sie ubierac. Wychodzi, ze 17 minut jadla miseczke platkow, ale co tam... Odkrzykuje, zeby sie pospieszyla i wracam do szykowania swojej osoby. Po jakims czasie spogladam znow kontrolnie na zegarek: 7:42. Juz wkurzona, krzycze kolejny raz, gdzie jest Bi? Ta odkrzykuje, ze wlasnie skonczyla sie ubierac. Kuffa, pannicy zabralo 5 minut, zeby nalozyc ubranie!!! PIEC minut! Tu juz sie naprawde wkurw... wkurzylam i zaserwowalam Starszej opierdo... opierdziel. :D Nosz kurna, codziennie to samo! Bo ona jest zmeczona i senna i wszystko jej wolniej wychodzi... Trzymajcie mnie, bo kiedys nie wyrobie nerwowo!!! Nie chce mi sie nawet myslec co to bedzie za dwa lata, kiedy Bi pojdzie do middle school i bedzie zaczynac lekcje o godzine wczesniej! :O

Po pracy male urozmaicenie w postaci odebrania Starszej ze szkoly (plus jej przyjaciolki na dokladke ;P). Pisalam juz, ze jej trener pilki noznej przelozyl trening na godzine 5, wiec jesli Bi jechalaby autobusem, wpadalaby tylko do domu i musiala od razu pedzic na trening. Poniewaz pilka za dwa tygodnie sie konczy, a moj szef jeszcze "baluje" w Chinach, stwierdzilam, ze nic sie nie stanie jak te trzy czwartki pod rzad wyjde o 15. ;) Bi oczywiscie szczesliwa, bo jej autobus nie dosc, ze wiecznie jest opozniony, to jeszcze zalicza kilka osiedli, wiec jedzie godzine. A autem to 15 minut i jest sie w domu. Sasiadka nastraszyla mnie, ze kolejka do odbioru dzieci jest straszna, a okazalo sie, ze nie bylo tak zle. Moze dlatego, ze dojechalam kilka minut przed zakonczeniem zajec. Zaskoczylo mnie to, ze kiedy odbieram Bi pozniej, z gazetki, wszystkie dzieciaki (ktore nie jada autobusami) czekaja na chodniku przed szkola i wsiadaja do auta kiedy rodzic podjezdza. Po zwyklych lekcjach jednak jest chyba tych dzieci za duzo, wiec przy wjezdzie na parking stoi pani z krotkofalowka i przekazuje ktore dziecko (wszystkie do odbioru przez rodzicow czekaja w sali gimnastycznej) ma sie szykowac do wyjscia. Nie podaje sie jednak imienia i nazwiska, tylko numerek. Nie wiem czy chodzi o ochrone danych osobowych, czy o to ze jest tutaj tyle kultur, ze czasem te imiona sa trudne do wymowienia. Np. ta nowa sasiadka mi sie przedstawila, ale ledwie bylam w stanie powtorzyc jej imie (to Hinduska) i pare minut pozniej juz nie bylam go sobie w stanie przypomniec. A numerek to numerek. ;) W kazdym razie, wywolane dzieci pomalu wychodza ze szkoly i szukaja w przesuwajacym sie pomalu sznureczku aut, swojego rodzica. :) Odebralam dziewczyny i odstawilam sasiadke pod podjazd, ktory maja strasznie dlugi, ale na szczescie tym razem nie musialam wjezdzac, bo jej niania stala przy ulicy czekajac na autobus mlodszej siostry. :) Tego dnia, wyjatkowo school bus Kokusia byl opozniony. Myslalam, ze znowu zabraklo benzyny, ale tym razem powod byl nieznany. ;)

W czwartek, podobnie jak we wtorek, narazie zajecia sportowe maja oba Potworki: Bi pilke, Nik plywanie. Trzeba sie bylo rozdzielic i tu zonk, bo kazde chcialo jechac z matka. Uzaleznione jakies... ;) Udalo sie jednak przekonac Bi, ze z nia pojade nastepnym razem, bo Mlodszy zaparl sie, ze mama i koniec. Cos mi sie wydaje, ze to czesciowo sila przyzwyczajenia, a czesciowo to, ze ja jadac z nimi, jestem na miejscu i z grubsza obserwuje. A M. albo zostawia Kokusia na basenie i idzie cwiczyc (bo basen znajduje sie na silowni), albo lazi szybkim marszem naokolo boisk podczas treningow pilki i to nie akurat tego boiska gdzie cwicza dzieciaki, tylko dalszego. Takze de fakto na treningach go nie ma, a dzieciaki chyba lubia miec ten komfort psychiczny, ze rodzic siedzi i "pilnuje". :) M. zabral wiec Bi na pilke, a ja pojechalam z Kokusiem na basen i ciesze sie, ze popatrzylam jak wspaniale plywa, bo poki co zawiesilam jego czlonkostwo w druzynie plywackiej.

Tego dnia cwiczyli styl grzbietowy
 

Mlodszy wahal sie i sam nie wiedzial czego chce, ale w koncu stwierdzil, ze trzy sporty na raz, to jednak troche duzo. Trudno nie przyznac mu racji. ;) Szkoda mi tego plywania strasznie, bo obawiam sie, ze po przerwie Nikowi bedzie trudno do niego wrocic. Z drugiej strony, akurat za dwa tygodnie skonczy sie pilka i zostanie tylko szermierka, ale za za to dojdzie Polska Szkola. To nawet dobrze, ze Potworki beda sie mogly wdrozyc w sobotnie lekcje i odrabianie polskiej pracy domowej, majac tylko po jednym sporcie...

I w koncu przyszedl piateczek! :D Na "mily" poczatek dnia... zaspalam! :O Wylaczylam budzik o 6:40, polozylam glowe na poduszce jeszcze na "minutke" i... obudzilam sie z przerazeniem o 7:10! Aaaaaa!!!! Jak caly tydzien mielismy poranki w biegu, tak piatek to byl wyscig! :D Jak wydawalo mi sie, ze troche nadrobilismy i damy rade, spojrzalam na zegarek, a tam... 7:48! Przypominam, ze planowo powinnismy wychodzic z domu o 7:45, a autobus Bi powinien przyjezdzac o 7:47! :O Cale szczescie, ze autobusy szkolne jezdza jak chca... Tego dnia Kokusiowy podjechal przed 8, ale Bi dotarl dopiero o 8:07, czyli 20 minut po czasie... :O Matka po pracy jechala na zakupy (tego dnia prad normalnie w sklepie dzialal! :D), zas Bi zostala odebrana przez mame swojej ukochanej przyjaciolki i zostala u niej chwile sie pobawic. Ta "chwila" zas przedluzyla sie do 17:30. Starsza byla przeszczesliwa, zas Nik strzelil focha, bo okazalo sie, ze tez mial ochote tam pojsc, czyli zamienic towarzystwo jednej pary dziewczyn, na druga pare. :D

Zegnam jesiennym akcentem w salonie :)


 Takie fajne poduchy dorwalam ostatnio w sklepie. Nie bardzo pasuja do raczej nowoczesnego wystroju salonu, ale zupelnie mi to nie przeszkadza :D

16 komentarzy:

  1. Szkoda, ze Nickowi nie podeszla szermierka, ale moze jeszcze sie do niej przekona. To przeciez fajny sport, taki bardzo chlopiecy.
    A zdjecia grupowe druzyn pilkarskich to swietne pamiatki. Szkoda, ze za czasow naszej mlodosci nie robilo sie wiele zdjec, bo kazdy "obraz wart jest milion slow" - prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdjecia to cudowna pamiatka. I fotografowie dobrze wiedza, ze szczegolnie rodzic kupi kazda fote dziecka, wiec kasuja krocie... :D
      Nik jednak szermierke polubil. ;)

      Usuń
  2. Aj… U Was zawsze się dzieje (albo akurat tak zawsze zaglądam 😅 ), a dawno mnie tu nie było. Mój młody zaraz 3 latka będzie miał i na razie zoo, spacery i tyle. Moze to my mało rozrywkowi jesteśmy ale liczę, że tak aktywni będziemy jak Wy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy takim maluchu to zoo, spacer, plac zabaw itp. w zupelnosci wystarczy. :)

      Usuń
  3. Bardzo, ale bardzo aktywne sa te wasze tygodnie - pozytywnie oczywiscie. U nas sezon pilki noznej dobiegl konca u Sredniaka, ale u Starszaka trenerzy beda kontynuowac trening raz w tygodniu. To naprawde mily gest, bo robia to bezinteresowamie i za darmo. Juz w poprzednim poscie mialam napisac, ze Bi jest naprawde wysoka jak na swoj wiek, tzn na taka wyglada.
    Ma dluuugie nogi :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Bi jest wysoka, choc sa tez dziewczyny wyzsze od niej. To az niesamowite widziec 10-latki, ktore sa prawie rowne ze mna, a ja wcale nie jestem niska. :O
      O, to faktycznie wielki gest ze strony trenerow! Tacy ludzie z prawdziwym powolaniem do tego, co robia!

      Usuń
  4. Fajny pomysł z tymi zdjęciami grupowymi. Nasi robią na ogół po turniejach na pamiątkę, żeby było wiadomo kto był. Ale jednak co takie profesjonalne, to profesjonalne, no i nie mówiąc o jednakowych strojach, na które my nadal czekamy. Brawa dla Bi, że potrafiła wykorzystać okazję i strzelić gola :)

    Chętnie bym się wybrała na taki festyn, choć faktycznie tak jak Ty wolałabym nie myśleć, co znajduje się w tej kukurydzy. Bi jest wysoka, co przy niektórych zabawach działa na jej niekorzyść, znowu Oliwia jest niska jak na swój wiek, więc nie raz przemyka jeszcze tam, gdzie teoretycznie nie powinna :D

    Może jeszcze Nik się przekona do szermierki, wiesz jak to się mówi, pierwsze śliwki robaczywki. Jak będzie więcej dzieci i też takich początkujących, to może jednak chętniej będzie brał udział w zajęciach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczescie Nik jednak polubil te szermierke... ;)
      To prawda, ze i wysoki wzrost i niski, maja swoje wady i zalety. Tutaj Bi juz zaczynala odstawac od reszty dzieciakow, ale ogolnie to jest dumna, ze jest wysoka. :)
      Wiesz, zobaczymy jak te profesjonalne zdjecia wyjda, bo poki co jeszcze ich nie mam. ;) W zeszlym roku, w obu sezonach u nas tez robilismy dzieciakom sami pamiatkowe foty po ostatnich meczach. W tym w koncu liga zdecydowala sie wynajac fotografow. :)

      Usuń
  5. Ej wiesz co... bo tak czytam i czytam i stwierdzam, że hm... zrobiliście w tym tygodniu więcej niż ja przez dwa lata! ;)))

    PS Ta kukurydza! Jak na nią spojrzałam to przypomniałam sobie jak bawiłam się u mojej cioci w ziarnach zboża! Boziu, aż poczułam dreszcze ekscytacji <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, ja tez mam za uszami lazenie po cudzych lanach. I opieprz od rolnika... :D
      Ej, no nie byl taki straszny ten tydzien... ;)

      Usuń
  6. Ależ oni wyrosli! Nie do poznania te Twoje dzieciaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety... Patrze na Twoja Klare i mysle sobie, ze oni przeciez "wczoraj" byli tacy malutcy jak ona...

      Usuń
  7. Ten jesienny jarmark jest super:) Akcja z sąsiadką i autobusem gruba - mi by było słabo od razu!
    Fajne te grupowe zdjęcia z piłki nożnej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna pamiatka. Oby te profesjonalne ladnie wyszly... ;)
      Ja bym chyba zawalu dostala, gdyby okazalo sie, ze wsadzilam dziecko do zlego autobusu! Co prawda na miejscu sa opiekunowie i nauczyciele i szybko by to wyprostowali, ale co stres dla dzieciaka, to stres... ;)

      Usuń