Minal juz sobie ostatni tydzien pazdziernika... Nie do wiary...
Jaki byl?
Zeszla sobota, 23 pazdziernika, to oczywiscie poranne mecze. Sezon pilkarski dobiega pomalu konca i z jednej strony troche smutno bo zawsze to sporo ekscytacji no i przyjemnosc patrzec jak Potworki z entuzjazmem jada na treningi i mecze. Z drugiej jednak strony, koncowka sesji jesiennej to juz zimnica (a w czerwcu, kiedy konczyla sie wiosenna, narzekal czlowiek, ze trupem mozna pasc z goraca :D). Z jakiegos powodu, rok temu na jesien oraz wiosne i teraz znow, druzyny dzieciakow praktycznie wszystkie mecze maja z samego ranka. A juz np. corka sasiadki, ktora jest w druzynie z kilkoma dziewczynkami, z ktorymi w zeszlym roku grala Bi, ma rozgrywki okolo poludnia! Chyba po prostu mamy pecha, bo z tego co udalo mi sie dowiedziec, sporo zalezy tu od preferencji trenerow. Nasi najwyrazniej lubia "odhaczyc" mecz rano i miec juz spokoj. Rozumiem to, ale ja z kolei wolalabym sie rano wyspac. :D Nie mowiac juz o tym, ze mamy jesien w pelnej krasie i ranki sa po prostu lodowate. O godzinie 11-12 jest juz duzo przyjemniej niz o 9... :/ Tego dnia Nik gral wlasnie z samego rana i mimo kurtek, siedzialysmy z Bi skulone i zmarzniete. Bylo 8 stopni i wichura, jak zawsze na boiskach! :O W ktoryms momencie Starsza nawet wgramolila mi sie na kolana, choc juz jest na to za wielka, szczegolnie kiedy siedze na turystycznym, rozkladanym krzeselku. Nie mniej bardzo fajnie bylo sie do siebie przytulic i podzielic cieplem. A za tydzien musze jednak wziac jakies koce, zeby sie dodatkowo owinac...
Druzyna Nika znowu pokazala co potrafi i wygrala 5:1. Nie pamietam czy oni w ogole jakis mecz przegrali w tym sezonie... ;) Nik znow kilka razy probowal doprowadzic pilke do bramki, ale biegl po obrzezach boiska i zanim zdazyl skrecic w strone bramki, juz byl otoczony. Za to kiedy byl na pozycji na wprost bramki, zamiast walczyc o pilke, wolal sie wycofac i pozwolic kolegom ja przejac. A potem jeczy, ze znowu nie udalo mu sie strzelic gola... ;)
Po meczu mielismy kilkanascie minut w domu na szybkie siusiu i zweryfikowanie garderoby, a potem trzeba bylo pedzic na 11 na rozgrywke Bi. Troche dalej, bo dwa miasteczka od nas, ale okazalo sie, ze to tylko kilkanascie minut jazdy. Nawigacja z lekka oszalala, bo pokazala 22 minuty, w miare jazdy doszla do 14 minut, a za zakretem nagle przeskoczyla na 6! :O Glupie urzadzenie... :D Teraz teoretycznie bylo juz cieplej, ale slonce raz wychodzilo zza chmur, a raz sie za nie chowalo. To oznaczalo, ze ja i Nik naprzemian rozpinalismy kurtki i zapinalismy je az po szyje. Tu tez mlodszy w ktoryms pomencie siadl mi dla zagrzania na kolanach. Na szczescie on ma nieco mniejsze gabaryty niz siostra i mozna go latwiej objac... ;)
Za do druzyna Bi doslownie "zmasakrowala" przeciwniczki, bo wygrala 9:2. Dziewiec!!! :D Co lepsze, Bi byla autorka trzech z tych dziewieciu goli! Rosnie nam mloda gwiazda pilki noznej, tylko, znajac ja, pytanie ile przy tym sporcie zostanie zanim jej sie znudzi... :D
Po meczach to juz relaks dla dzieciakow, czyli Nintendo (:D), ja zas zabralam sie za sprzatanie, bo stwierdzilam, ze jak tak dalej pojdzie, to na podlodze cos nam wyrosnie. ;) Do Nika przyjechal na rowerze kolega, ale na szczescie siedli w piwnicznej bawialni grajac w Minecraft i nie latali po chalupie, moglam wiec na spokojnie robic swoje... Malzonek za to przepadl na prawie caly dzien, bo rano byl w pracy, a potem pojechal do kolegi pomoc mu w przywiezieniu i zaladowaniu pellets (ekogroszek?) do piecyka. W miedzyczasie zajechal na chwile do domu, ale sie z nim wyminelismy. A jak umowiony byl z kumplem w poludnie, tak przyjechal do domu prawie o 17... :O Tego dnia byly urodziny mojego rodziciela i w sumie sprzatalam zawziecie z mysla, ze przyjedzie w niedziele na ciasto. Niestety, przez telefon powiedzial, ze nadal nie moze doleczyc sie z przeziebienia, a ze pracowal nawet w sobote i to wiekszosc czasu na zewnatrz, wiec chcial niedziele przeznaczyc na wygrzanie sie i odpoczynek, bez ruszania sie z chalupy. Jakies straszne dziadostwo nam sie przyplatalo, bo i ja ciagle jeszcze "odchrzakuje" i kilka razy dziennie musze wydmuchac nos. A pracuje w srodku, wiec przez wiekszosc dnia nie mam gdzie zmarznac. Ciekawe za to czy nie odbija mi sie czkawka te sobotnie mecze, bo tydzien wczesniej tez wydawalo mi sie, ze jestem juz praktycznie zdrowa, a po meczu Bi, na ktorym niemilosiernie zmarzlam, znow mi sie pogorszylo... :/
W niedziele rano M. znow w pracy (ech...). Ja z Potworkami pomalu sie wyszykowalismy, a po powrocie malzonka pojechalismy do kosciola i po kawe. Potem to juz spokoj, spacer, dla mnie niestety tez wstawianie kolejnych pran, itd. Zas na 16:30 jechalam z Potworkami na zabawe kolo naszej publicznej biblioteki. Musze przyznac, ze nasze miasteczko jest w tym roku bardzo aktywne. Chyba chca sobie odbic czas stracony w czasie pandemii. To juz kolejna imprezka zorganizowana przez biblioteke i sponsorow. Latem byly koncerty, lody dla dzieciakow, filmy wyswietlane na ekranie na swiezym powietrzu, bylo tez kilka imprez przeznaczonych bardziej dla doroslych oraz seniorow. Teraz zas urzadzili zabawe jesienno - halloweenowa. Wstep ponownie darmowy, z prosba by przyniesc tylko prowiant do food pantry w naszej miejscowowsci. Byl apple cider (nawet nie wiem jak to przetlumaczyc - grzaniec jablkowy? ;P), choc niestety zimny i zamiast lekko potraktowany przyprawami, to koszmarnie slodki. Bi smakowal, Nik swoj wylal po jednym lyku. :D Mialy byc tez cider doughnuts, ale okazalo sie, ze zamiast nich, rozdawali zwykle, z Dunkin' Donuts. :D Zalowalam, ale z drugiej strony, darmowe paczki, daja to zjadlam! ;) Reprezentanci naszej miastowej komendy policji sprzedawali hot-dogi, hamburgery i inne zarelko. Bylo kilka stanowisk z paczuszkami slodyczy, lizakami oraz cukierkami. Przyjechalismy na poczatku imprezy, wiec Potworki zalapaly sie tez na dynie i zestaw do ich dekoracji, do czego natychmiast przystapili oczywiscie. ;)
Dzieciaki do lat 12 mogly przyjechac w kostiumach i zglosic sie do konkursu, ale moi nie chcieli. Odpuscili tez sobie tance z wodzirejem dla maluchow. :D Za to przejechali sie pociagiem przewozacym dzieciaki wokol trawnika.
O godzinie 18 mialo byc ogloszenie wynikow konkursu na najlepszy kostium, a pozniej mieli wyswietlic film, ale to tez juz sobie darowalismy. Po pierwsze, kiedy tylko zaszlo slonce, zaczelo sie robic niemozliwie zimno, a po drugie, kolejnego dnia czekala mnie praca, zas dzieciaki szkola. Nie wiem dlaczego zorganizowali taka imprezke w niedziele, jakby nie mozna bylo w piatek lub sobote? Niedzielny wieczor to juz wlasciwie koniec weekendu. Trzeba szykowac sniadaniowki, wyciagac plecaki, upewnic sie, ze komputery sa naladowane (klasa Nika nadal w tym roku bardzo intensywnie je utylizuje), a potem isc do lozka o rozsadnej porze. To nie jest dzien kiedy mozna "balowac" do 20. :D
Poniedzialek, jak przystalo na pierwszy dzien tygodnia, zaczal sie koszmarnie. ;) Dzien byl pochmurny, mglisty i ponury, wiec kiedy zadzwonil budzik bylo zupelnie ciemno i w pierwszej chwili pomyslalam, ze zle go nastawilam i to niemozliwe zeby juz byla poraz wstawac. W czasie kiedy sie szykowalismy, dostalam automatyczna wiadomosc ze szkoly, ze autobus Bi ma polgodzinne opoznienie. Problem w tym, ze dla tego autobusu (czy raczej kierowcy) 20-minutowe opoznienie to norma. Pytanie wiec, czy autobus spozni sie o 10 minut dluzej niz zwykle, czy opozniony bedzie o pol godziny po tym "normalnym", 20-minutowym opoznieniu? Poranne zagroski. :D Rozklady jazdy autobusow powoduja irytacje juz od poczatku roku, tego dnia byla ona jednak podwojna, bowiem na 9 rano bylam umowiona na wymiane prawa jazdy, bo akurat konczy mi sie waznosc starego. Zwykle jednak okolo 8:10 oba Potworki sa juz w drodze do szkoly, stwierdzilam wiec ze nawet jak autobus sie spozni, powinnam spokojnie zdazyc. Tak? TAK?! No NIE, moi panstwo, nie ma tak dobrze! :/ Stoimy na rogu ulicy i stoimy, nawet autobus Kokusia sie solidnie spoznil, ale w koncu dojechal. Po autobusie Bi jednak ani widu ani slychu. Po jakims czasie zaczelam zastanawiac sie, czy nie lepiej zawiezc Starszej do szkoly, ale caly czas mialam nadzieje, ze jeszcze minuta, piec, dziesiec i zaraz przyjedzie... Poza tym, akurat tego dnia, jak na zlosc, umowiona bylam w kompletnie przeciwnym kierunku niz szkola. Jazda na miejsce miala mi zajac kilkanascie minut, ale gdybym miala wiezc Bi, a potem nawracac, zajeloby mi to jakies 45 minut... W ktoryms momencie dolaczyl do mnie tata przyjaciolki Bi z corka. Byl on na tyle rozgarniety, ze zadzwonil do firmy przewozowej. Powiedziano mu, ze jeszcze 10 minut. Ok, no to czekamy. Mija 10 minut, mija 15, nie ma autobusu! W koncu poprosilam sasiada czy nie zostalby z dziewczynami, bo ja naprawde musze juz szykowac sie na wizyte (nie umalowalam sie nawet, bo mialam przeciez miec na to czas po wsadzeniu Potworkow do autobusow!). Na szczescie zgodzil sie bez problemu. Chwile pozniej przyslal sms'a, ze autobusu dalej nie ma i jego zona zawiezie dziewczyny do szkoly. Za to moment pozniej, kiedy sama wyjezdzalam, zauwazylam, ze po osiedlu jezdzi jeden z takich mniejszych school bus'ow. Najwyrazniej, z jakiegos powodu podstawili taki (niewykluczone, ze dopiero po telefonie sasiada), ale o tej porze to mysle, ze wszyscy rodzice raczej zawiezli dzieciaki do szkoly osobiscie...
Po poludniu na szczescie Potworki nie mialy zadnych dodatkowych zajec, wiec polecialy bawic sie z sasiadkami. Malzonek za to rozpalil w kominku, bo mimo wlaczonego ogrzewania, w chalupie bylo jakos tak nieprzyjemnie, ciagnelo chlodem i wilgocia...
Nik przyniosl szkolne zdjecia i nie moge przestac sie zachwycac jak przystojnie wyszedl. <3
Potem M. polecial na silke, dzieciaki odrabialy lekcje, zas ja szorowalam zlewy w lazienkach. Niestety, odkad wrocilam do pracy w pracy, znow ogarniam chalupe na raty. :/
Wtorek przywital nas deszczem, a przy okazji okazalo sie, ze panicz Nik zostawil dzien wczesniej w szkole kurtke! Bo przeciez (sarkazm) bylo "az" 12 stopni, czyli pogoda idealna na wracanie do domu w jednej bluzce! Zla bylam jak jasna cholera, bo Mlodszy ma jeszcze kamizelke, ma taka grubsza bluze, ale zadna z nich nie ma kaptura, a na caly dzien zapowiadali ulewny deszcz! :/ W koncu ubral kamizelke, a na przystanku stal pod parasolem (do autobusu i szkoly nie chcial go brac), zas ja przykazalam mu, ze jak wroci znow bez kurtki, to zabieram mu czas na elektronike wieczorem. A! Kiedy wychodzilismy z domu, Bi, juz na chodniku, przypomniala sobie, ze nie wziela skrzypiec! No taki mielismy zapominalski poczatek dnia... :D Dobrze, ze chociaz autobusy przyjechaly o normalnych porach i nie musielismy sterczec w deszczu godziny. ;)
Po poludniu udalo sie ogarnac obiad oraz lekcje przed gimnastyka Bi. Ta ostatnia zreszta nie miala nic zadane, bo mieli tego dnia maly quiz (cos a'la niezapowiedziana kartkowka) z mnozenia i nauczycielka stwierdzila, ze nalezy im sie po tym odpoczynek. ;) Nik niestety lekcje zadane mial i okazaly sie jednym z tych momentow, gdzie stwierdzilam, ze bedzie musial powiedziec pani, ze nie wiedzial jak je rozwiazac. To, w jaki sposob oni ucza sie matematyki, to jakas czarna magia. Zwykle dzielenie, a nawet patrzac na przyklad, nie moglam wyczaic, co on wlasciwie mial zrobic. W koncu jednak Nik postanowil pokazac mi, jak rozwiazuja to na lekcji, bo okazuje sie, ze zupelnie inaczej niz podawal to przyklad (i jeszcze inaczej niz rozwiazalabym to ja...). Czyli matka glowkuje, a syn, ktory na poczatku zaciagnal mnie do stolu "bo on nie wie jak to zrobic", jednak wie, tylko potrzebuje wsparcia moralnego najwyrazniej... Ech... Zapowiedzialam, ze nastepnego dnia odrabia lekcje z ojcem. :D Potem popedzilysmy z Bi na gimnastyke i jak normalnie nie przeszkadza mi wozenie dzieciakow na zajecia, tak we wtorek kompletnie nie chcialo mi sie wysciubiac nosa z domu. Caly dzien lalo, a na wieczor zaczelo jeszcze wiac. Nieprzyjemnie bylo jak cholera i najchetniej posiedzialabym caly wieczor przy kominku, w ktorym M. znow napalil... Trening pilki Kokusia odwolano oczywiscie, ale ze gimnastyka odbywa sie w srodku, to nie bylo na to szans. ;) Dobrze, ze chociaz mam tam kolezanke, to przynajmniej zaliczylam ploteczki. Zdjecia tym razem nie mam i nawet nie wiem co dziewczyny tego dnia robily, bo mlodsza pociecha kolezanki zasnela w aucie, wiec sila rzeczy i my w nim utknelysmy. :)
W srode nad ranem niespodzianka... z tych niestety malo przyjemnych. Nawet nie wiem co mnie obudzilo, ale otworzylam oczy i... az podskoczylam na widok figury stojacej nad moja glowa przy lozku! :D "Postac" okazala sie byc Bi, ktora tam stala i szlochala, bo przydarzyl jej sie "wypadek". Przypominam, ze panna ma prawie 10.5 roku i na kazdym kroku lubi podkreslac, ze ona to jest przeciez praktycznie dorosla... A potem takie cos... :/ A ostrzegalam kiedy przed spaniem wypila trzy szklanki wody, ze tak sie to skonczy, ale nie sluchala... Polecilam jej zeby przebrala mokre spodnie od pizamy i polozyla na miejscu taty, ktory zdazyl juz wyjsc do pracy. A Starsza potem mnie chyba z dziesiec razy calowala i dziekowala. Podejrzewam, ze szczesliwa byla, ze nie zarobila opierdzielu, a ja bylam po prostu taka senna, ze nie chcialo mi sie nawet podniesc glosu. Marzylam tylko, zeby przylozyc glowe do poduszki i odplynac w ramiona Morfeusza. Co okazalo sie nie takie proste, bo obok mnie, usmarkana Bi ciagala zawziecie nosem zanim zmorzyl i ja sen. :D
Srodowa pogoda byla juz prawie sucha. Przynajmniej mocniej nie padalo, choc w powietrzu unosila sie wilgoc i od czasu do czasu pojawiala sie upierdliwa mzawka. Powodowalo to, ze bylo tak paskudnie i ciagnelo w chalupie wilgocia, ze M. trzeci dzien z rzedu napalil w kominku. Od razu zrobilo sie przyjemniej! :) Niestety, ponownie za bardzo nie skorzystalam z tego ciepelka i przytulnej atmosfery, bo na 17 jechalam z Kokusiem na szermierke, potem asystowalam przy prysznicu Bi, pozniej sama wskoczylam pod wode, do tego przygotowac ubrania, przekaski do sniadaniowek, itd. I juz popoludnie minelo i trzeba bylo szykowac Potwory do spania. Kiedy zas zeszlam po czytaniu na dol, juz nie dokladalam do ognia, bo nie lubie zostawiac nawet tlacego sie drzewa; wole zeby bylo praktycznie cale wypalone kiedy ide spac...
Na szermierce za to Nik bawil sie znacznie lepiej niz ostatnio i po zajeciach stwierdzil, ze jednak ja lubi. No dobrze, ze go po ostatnim marudzeniu nie wypisalam! :O Tym razem byla juz piatka dzieci, czyli jednego nadal brakuje. Nik jednak znacznie bardziej lubi wieksza grupe niz zajecia (prawie) indywidualne. Nawet pomimo, ze w tej grupce jest najmlodszy i najmniejszy, choc jeden z chlopcow, mimo, ze rowiesnik Bi, jest od niego tylko minimalnie wyzszy... Znaja sie zreszta z Nikiem, bo chlopiec ten uczeszczal jeszcze w zeszlym roku do szkoly Nika, byli w tym samym autobusie, a teraz jest w tej szkole, co Starsza i jezdzi z nia autobusem, choc ona oczywiscie ma to gdzies, bo chlopaki (narazie) dla niej nie istnieja. :D
To ponoc idealna poza szermierza przy ataku ;)
W czwartek rano kolejne podniesienie cisnienia... Czy ja nie moge ktoregos dnia rozpoczac na spokojnie? ;) W koncu, po 3 dniach, wyszlo slonce, lisce zolto-czerwone na drzewach, po prostu cudowna zlota jesien! Chociaz troche zimna, bo o 7:45, kiedy wychodzilismy z domu, bylo tylko 9 stopni... Autobusy przyjechaly o w miare zwyklej porze, wrocilam do domu, porzucalam Mayi pileczke, puscilam odkurzacz, poskladalam pranie, nawet usiadlam na moment z kawa... No, fajnie bylo! ;) I wlasnie zanim klaplam na fotel z kubkiem, pomyslalam, ze wypuszcze jeszcze psiura. Rano byla na sikaniu, potem ganiala za pileczka, ale zamiast zostac, wepchala sie ze mna z powrotem do chalupy, wiec stwierdzilam, ze moze jeszcze cos "zalatwi", albo po prostu pokrazy po ogrodzie wachajac liscie. Wypuscilam bestie na doslownie 10 minut, a kiedy wyjrzalam, zeby zawolac ja z powrotem, okazalo sie, ze zniknela. Rozplynela sie doslownie w powietrzu! No kuzwa, tego mi jeszcze brakowalo z samego rana, kiedy musze juz wychodzic do pracy! :/ Obeszlam dom naokolo 3 razy nawolujac. Nic, nawet szelestu w krzakach, zeby dac znac, ze gdzies tam siedzi. W dodatku o tej porze roku, kiedy na krzakach zolkna liscie, a ziemi lezy warstwa brazowych, Maya po prostu wtapia sie w tlo! A ona jakby o tym wiedziala, bo takie wycieczki krajoznawcze urzadza sobie najczesciej wlasnie jesienia! :/ Po 20 minutach wolania i chodzenia naokolo, wrocilam do chalupy zeby ubrac sie, wziac kluczyki i ruszyc na poszukiwania autem. W myslach mialam juz liste tego, co jej zrobie jak ja w koncu znajde. :D Na szczescie... nagle zauwazylam czarny nos w szybce przy frontowych drzwiach! Wrocila cholera jedna! Na glowie miala struzke sliny, jak czasem, kiedy na spacerze slini sie z podniecenia, a potem otrzepie glowa i ta struzka osiada jej na pysku. Czyli "wycieczka" byla udana. ;) Cale szczescie w niczym sie nie wytarzala. :D Zamknelam bestie i moglam pojechac spokojnie do roboty...
Bi miala tego dnia spirit day w szkole. Nie jestem pewna na czym te "spirit days" polegaja, poza tym, ze dzieciaki maja sie ubierac w okreslone kolory. Tym razem byl to pomaranczowy lub czarny. Podejrzewam, ze ma to cos wspolnego z nadchodzacym Halloween. :D Coz, Bi pomaranczu nie znosi, wiec poszla do szkoly cala ubrana na czarno. Podobno kazde dziecko ubrane w odpowiedni kolor dostaje punkt. Punkty sa zbierane i na koniec roku podliczane. Klasa V, ktora zbierze ich najwiecej, otrzyma nagrode. :)
Z pracy wyszlam o 15 zeby popedzic po corke oraz jej przyjaciolke. Przyjechalysmy do domu i Bi udalo sie i zjesc obiad i nawet odrobic lekcje przed wyjsciem na pilke. Ba! Udalo jej sie nawet 10 minut pobiegac z sasiadkami. To ostatnie tylko dlatego, ze odrabianie lekcji polaczyla sobie z jedzeniem. :D Miala sporo zadan do rozwiazania, ale proste. Zaczynaja kolejnosc dzialan w matematyce i Bi, choc zna teorie, czasem sie jednak walnie i z rozpedu najpierw cos doda lub odejmie zanim pomnozy czy podzieli, a potem dziwi sie, ze jakies dziwne liczby jej wychodza. ;P Na szczescie poprawila bez szemrania. ;) Na pilke pojechala jak zwykle z entuzjazmem i zalujac, ze to juz przedostatni trening.
Ja tego dnia akurat nie zalowalam, bo na noc szlo straszne zimno i choc na poczatku chwilke pochodzilam patrzac jak dziewczyny uganiaja sie za pilka, to za chwile schowalam sie do auta, gdzie bylo znacznie cieplej. Nie narzekam jednak, bo te czekania na Potworki w czasie ich sportow daja mi cenny czas z ksiazka. :)
I w koncu nadszedl piatek. Jakos mi sie ten tydzien ciagnal; moze dlatego, ze dopadly mnie jakies dolegliwosci zoladkowe i choc nie jest to nic zwalajacego z nog, to jednak dokucza od poniedzialku i dzis nadal odczuwam dyskomfort. :( Bi miala dzis pajama day w szkole, polaczone ze zbieraniem datkow na Unicef. Serio, myslalam, ze jak uczniowie beda troche starsi, to jednak to sobie daruja. Dla mnie to jak isc do szkoly w bieliznie. Ciekawe, czy w high school tez beda przylazic do placowki w pizamach?! :D No ale Bi oczywiscie zadowolona, bo "ojeju, jak jej luzno i wygodnie!". Taaa... i to mowi ta sama panna, ktora ze spodni wybrala sobie praktycznie same obcisle jeans'y. :D Poza tym Starsza miala w piatek jesienny festiwal dla grupy D. Jedna grupa to cztery V klasy, ktore maja wlasnie wspolne atrakcje i uroczystosci. Kiedy ma sie 14 piatych klas, a do tego tylez szostych, trzeba to jakos logicznie pogrupowac zeby dalo sie ogarnac bez zbednego chaosu. W ramach festiwalu mialy byc przekaski, napoje, a takze konkurs na najfajniej udekorowana dynie, w kategorii najsmieszniejszej, najstraszniejszej, najslodszej i jeszcze kilku innych. W srode, w czasie szermierki Kokusia, pojechalam do pobliskiego supermarketu, zeby zakupic mala dynke i zonk. Nie ma! :O Na szczescie nie musiala byc koniecznie dynia, wiec zakupilam kabaczka jak najbardziej ksztaltem ja przypominajacego. Bi zamierzala udekorowac go jako pieska. Mam nadzieje, ze nauczycielka porobi jakies zdjecia i przesle je rodzicom. ;) Okazalo sie tez, ze u Nika w klasie rowniez malowali malutkie dynieczki. Jego pani nawet wyslala zdjecia, ale Nik jest tylko na jednym i to odwrocony tylem, wiec nawet go nie wgrywalam...
Przed nami weekend. Na jutro zapowiadaja ulewny deszcz, wiec mecze zostaly odwolane. Moglibysmy podazyc do Polskiej Szkoly, ale po pierwsze, pogoda ma byc naprawde paskudna i ciesze sie na dzien spedzony w cieplym (i suchym!) domu, a po drugie, klasa Kokusia ma miec dyktando, a ze nie planowalam zabierac dzieciakow do szkoly w te sobote, wiec Nik nie cwiczyl. Nie moge mu tego zrobic, bo wiem jak Mlodszy sie stresuje kiedy nie jest do czegos przygotowany. ;) W planach jest wiec spokojny i... chcialam napisac "leniwy" dzien, ale wiadomo ile tego "lenistwa" mozna zazyc w chalupie, gdzie z kazdego kata wyglada cos do zrobienia... Sobota szykuje sie wiec w kazdym razie "domowa", a jak to z relaksem bedzie, to sie zobaczy. ;)
Pozdrawiam weekendowo!
Brawa dla drużyn Nika i Bi, za wygrane mecze. No i oczywiście dla Bi za strzelone bramki :) My ostatni turniej mamy 21.11!!!, więc chyba tam zamarzniemy - nie wiem kto ustalał te terminy...Tzn. wiem, związek piłki nożnej, a więc panowie, którzy nawet na tych meczach się nie pojawią, więc mają gdzieś jaka wówczas będzie pogoda.
OdpowiedzUsuńMoja cierpliwość nie nadawałaby się na te Wasze autobusy. No po prostu masakra. Rozumiem, raz na jakiś czas, bo pojawia się jakaś niespodziewana sytuacja, ale notorycznie takie spóźnienia itd.
Nik na tym zdjęciu wyszedł nie tylko bardzo przystojnie, ale też tak jakoś bardzo dorośle. Nie mogę się na to zdjęcie napatrzeć.
Jak ja Wam zazdroszczę tego kominka, strasznie mi się to podoba i już widzę siebie z książką :D
Krzysiek pyta jakiej rasy jest Maja
Maya to pit bull. :)
UsuńZ autobusami pierwszy raz mamy takie przeboje, chyba ze ominelo mnie cos w zeszlym roku, ktory prawie caly odbieralam dzieciaki ze szkoly osobiscie... :/
No tak, latwo panom ustalac terminy jak wiedza, ze i tak sie na meczach nie pojawia. Typowe! Szkoda, ze na styczen turniejow nie zaplanowali! :D Ze swojej strony polecam, oprocz dosc oczywistej kurtki zimowej i sniegowcow (bo od ziemi okropnie ciagnie) termos z kawa/herbatka oraz koc zeby dodatkowo sie owinac i podlozyc go pod tylek. :)
Oj sportowa rodzina, a są jakieś nagrody za te wygrane mecze?
OdpowiedzUsuńWiem z autopsji, że nasz Młody zawsze dostawał dyplomy i wracał do domu dumny jak paw. Tych chłodnych porankiem i godzin na boisku nie zazdroszczę... Wiem..wiem bez się nie da!
Zdjęcie śliczne, piękne te wasze blondaski!
Ja też już kaloryfer mam włączony bo chłód i ciemnosc tylko pogarszają ta porę roku.
Niestety, akurat w naszej lidze zadnych nagrod nie dostaja. Na koniec sezonu trenerzy wreczaja dzieciom jakies upominki, ale tu juz zalezy co ktory wymysli. Wlasnie ostatnio Nik strzelil focha, bo podejrzal, ze inna druzyna dostala medale, a oni "tylko" pamiatkowa ramke ze zdjeciem chlopakow. :D
UsuńU nas kaloryfery zaczelam od czasu do czasu wlaczac pod koniec wrzesnia. Potem na chwile je wylaczylam, ale juz od okolo 3 tygodni ida pelna para...
Nick to piekny chlopiec, bardzo fajne zdjecie.
OdpowiedzUsuńU nas tez juz zimnawo. Palimy w kominku kazdego wieczoru.
My ostatnio tez prawie co wieczor rozpalamy ogien. :)
UsuńNik mi sie wydaje calkiem przecietnym dzieciakiem, ale tu wyszedl naprawde korzystnie. ;)
Synuś na zdjęciu wyszedł jak model-surfer:) Super!
OdpowiedzUsuńU nas też była teraz mega ulewa i wichura. Połamało nam płot...
Heh, to fakt ze z resztka opalenizny i wyplowialymi od slonca kudlami wyglada niczym modelowy letnik znad morza! :D
UsuńSezon na zachwycanie się Waszym kominkiem uważam za otwarty <3 Mega!
OdpowiedzUsuńNik wyszedł bardzo przystojnie na tym zdjęciu, ale wydoroślał! Choć wiem, że dla mamusi to nadal malutki syneczek... Teraz rozumiem Cię jeszcze bardziej ;)
I brawo dla Potworków za wygrane mecze, rosną Wam sportowcy :)
A co do tych Waszych autobosów, to brak słów, to jest po prostu skandal! Biedne dzieci jeszcze przed pojawieniem się w szkole, narażone są na takie wyczekiwanie i marznięcie.
To jest wlasnie najgorsze z autobusami. Nie dosc, ze one kraza po okolicy zbierajac dzieci z osiedli, co juz przedluza dojazd do szkoly, to jeszcze najpierw trzeba sie na nie uczekac... :/
UsuńTak, to niesamowite, ze Bi zawsze wydaje mi sie duza i powazna, a Nik w tym samym wieku to dla mnie nadal moj maluszek. :D