Niedziela (29 sierpnia) byla, podobnie jak sobota, pochmurna i chlodnawa. Szok termiczny po zeszlotygodniowych upalach byl tak wielki, ze rano szczekalam zebami i po raz pierwszy od dlugiego czasu ubralam w domu skarpety. Mialam wrazenie, ze pomimo kapci, palce u stop zamieniaja mi sie w sopelki lodu. ;) Po poludniu przyjechal moj tata. Tydzien temu bal sie "huraganu" i odpuscil wizyte, a dwa tygodnie temu stlukl kolano i kurowal noge, wiec nie widzielismy dziadka prawie miesiac. :O Potworki stesknione, wiec nawet integrowaly sie z dziadziem nieco lepiej niz zwykle ostatnio. ;) Plan mialam zeby zabrac dzieciaki na basen skoro mamy te kupony, ale dopiero okolo 17 nagle zrobily sie 23 stopnie, podskoczyla wilgotnosc i powietrze jakby sie ogrzalo. Nadal bylo jednak pochmurno, a do tego to juz byla prawie pora kapieli Potworkow, nie mowiac juz o tym, ze trzeba bylo przygotowac wszystko do szkoly i pracy.
A ja przez wakacje, kiedy sporo polkoloni bylo z wyzywieniem, a dodatkowo ostatni tydzien spedzilam w domu, zas w poprzedni dzieciaki na polkoloniach nawet nie jadly, wypadlam nieco z rytmu. ;) Chwile zajelo mi wiec zeby odszukac w czelusciach szuflad przekaski do szkoly oraz odszukac sniadaniowki. Lunch'e w tym roku ponoc znow maja byc sponsorowane, ale Bi oznajmila, ze woli zebym zrobila jej kanapke. Dlaczego? Otoz panna miala strasznego stresa przed pierwszym dniem w nowej szkole. W zwiazku z tym, chciala na spokojnie rozejrzec sie i po klasach i po stolowce, nie denerwujac sie, ze nie wie gdzie sie zamawia lunch. Nie bardzo bylo mi to na reke, bo nie spodziewajac sie takiego obrotu sprawy nie kupilam nawet swiezego pieczywa i nie bylam pewna czy mam w domu jakis ser czy inna wedline, ktora jedza Potworki. M. mial salceson, ale dzieciaki nie rusza takiego "specjalu". :D
Poniedzialek byl ciezki... Pierwszy dzien dla mnie po tygodniu pracy z domu a dla dzieci calkowicie wolnego i od razu skok na gleboka wode. ;)
Dla Potworkow byl to pierwszy dzien szkoly, a dla Bi w dodatku nowej. Nik pomaszerowal do placowki dziarsko i bez stresu. W koncu (jesli liczyc zerowke, do ktorej w tej szkole chodzil tylko 3 miesiace) to juz jego piaty rok tutaj. Czuje sie jak u siebie.
Ja za niego sie przejelam, ze nie zna numeru swojej sali (wyskoczyl blad w systemie i choc podali nazwisko nauczycielki, to nie bylo w ktorej klasie uczy), a on tylko wzruszyl ramionami, ze najwyzej sie spyta. Moj niesmialy Kokus! Jednak ma cos ze swojego ojca, bo ja w tym wieku balam sie glosniej odezwac i jak mialam o cos spytac, to brzuch bolal mnie z nerwow. ;) W kazdym razie Mlodszy wyskoczyl z auta i poszedl nie ogladajac sie za siebie. ;) Gorzej z Bi... Po odstawieniu Kokusia pojechalam do jej szkoly i trzymala sie dzielnie do ostatniej chwili. To znaczy mine miala zalosna, ale przynajmniej nie plakala. Zaparkowalam auto, podeszlysmy do wejscia, musialam spytac gdzie ma isc, bo nikt nie wchodzil glownym wejsciem, a przed szkola zbieraly sie VI klasy. Okazalo sie, ze V maja wejsc bocznymi drzwiami i udac sie na stolowke.
Po drodze do drzwi jeszcze wpadlysmy na rozentuzjazmowanego trenera pilki noznej z polkolonii, a po kilku sekundach... Bi rozkleila sie kompletnie. Wtulila sie w moje ramiona ryczac, ze sie boi i nie chce isc i chce zostac ze mna w domu! Normalnie deja vu z przedszkola i zerowki! Dobra, troche lepiej, bo tam musiano ja ode mnie doslownie "odrywac". Tu w koncu poszla sama, choc caly czas szlochajac. Dopiero pozniej dotarlo do mnie, ze musialo to wygladac dosc komicznie, bo Bi jest wysoka, dla mnie siega czubkiem glowy podbrodka i goruje nad wiekszoscia V-klasistow (a i wieloma dzieciakami z VI klas). Te inne "maluchy" szly mniej lub bardziej dzielnie, a ona, taka wielka "kolubryna" placze trzymajc sie mamusi. ;) Dobrze jednak, ze w koncu poszla. A po poludniu dostalam maila od nauczycielki, ze choc rano miala jeszcze lzy w oczach, to w ciagu dnia sie rozweselila. :)
Ja zas w pracy mialam jeden z dluzszych dni... Co prawda spodziewalam sie tego, wiec pojechalam dopiero o 11 (moje godziny tym razem byly uzaleznione od innych, nie od tego o ktorej zaczne), ale wyszlam z roboty prawie o 20... Oficjalnie zaczelismy badania kliniczne i trzeba bylo wyprodukowac dawke dla pierwszego pacjenta. Na szczescie wszystko poszlo sprawniej niz przy ostatniej probie w czerwcu, bo wyszlabym jeszcze pozniej. Przyczlapalam wreszcie do domu i z miejsca "zaatakowaly" mnie Potworki, opowiadajac co sie dzialo w szkole. Glownie gadala Bi, ktora po niezbyt udanym poranku zachwycila sie nowa szkola, ma juz w klasie kolezanke i w ogole byla cala w "skurwonkach". ;) Nik stwierdzil, ze szkola jest glupia i nie ma ochoty tam chodzic. No pieknie... Na szczescie chyba nie dzieli sie z ta opinia zbyt powszechnie, bo od jego nauczycielki dostalam maila z pochwala za dojrzale zachowanie i odpowiedzialnosc. ;)
We wtorek Potworki pojechaly juz normalnie do szkoly autobusem. Na szczescie, mimo ze po poludniu maja straszne opoznienia, rano zwykle przyjezdzaja na czas. A zarowno Bi jak i Nik ciesza sie, ze maja na przystanku towarzystwo.
Szczegolnie Bi, ktora jezdzi ze swoja najlepsza przyjaciolka. Nik ma niestety pecha, bo wszyscy jego dobrzy koledzy jezdza innymi autobusami. A z ciekawosci, Bi oraz jej przyjaciolka sa jedynymi dzieciakami z naszej dzielnicy, ktore obecnie chodza do tej szkoly. :) W przyszlym roku dojdzie Nik i troje innych dzieci, a za kolejny rok w ogole bedzie wysyp. Za to Bi i jej przyjaciolka przejda wtedy juz dalej. :)
Wtorek byl dniem swietowania w pracy. Moj wrodzony pesymizm szepcze, ze za wczesnie na samogratulacje, bo choc pacjent przezyl kroplowke, to jednak jeszcze daleka droga przed nim/nia i przed nami. Po pierwsze, probki dopiero zostaly wyslane na badanie sterylnosci (my robimy tylko takie szybkie testy), a wyniki dostaniemy za 2-3 tygodnie. Tego tylko brakowalo zeby pacjent (tfu tfu) sie czyms zakazil! :O Po drugie zas, tak naprawde uplynie kilka tygodni zanim ta osoba (nie znamy nawet plci; ochrona danych osobowych) zacznie zauwazac jakies dzialanie. I oby faktycznie cos zauwazyla, bo inaczej cala nasza praca nie ma najmniejszego sensu... Ale z szefem sie nie dyskutuje. Chcial nas zabrac na lunch, to grzecznie pojechalismy.
Zreszta, nie ma co narzekac, bo ogolnie lubie chinszczyzne, choc tym razem byla to "koreanszczyzna". Dla mnie, kompletnego laika pod tym wzgledem, to praktycznie to samo. :D Lunch byl podwojnie uroczysty, bo uczestniczyly w nim "grube ryby" - manager, ktory na stale rezyduje w Kaliforni i przylecial pierwszy raz od 1.5 roku oraz jakis nowy dyrektor az z Chin, ktory odwiedzil nas pierwszy raz.
Tym razem wyszlam o ludzkiej godzinie, a dzien akurat trafil sie letni, sloneczny i goracy, wiec stwierdzilam, ze zabiore Potworki na basen. Mielismy akurat ten kupon z zeszlego piatku, a nastepne dni zapowiadano deszczowe, wiec pomyslalam, ze teraz albo nigdy nie w tym roku. ;) Majac w pamieci poprzedni tydzien gdzie jeden dzien basen byl zamkniety z braku pracownikow (to w wiekszosci studenci, a tu rok akademicki zaczyna sie czesto juz w sierpniu), sprawdzilam jeszcze strone internetowa, zeby upewnic sie, ze maja otwarte. Potworki szybko zjadly obiad (dopiero niedawno przyjechaly ze szkoly), przebraly sie w stroje i pojechalismy. Na darmo. :/ Na stronie internetowej nic nie wrzucili, za to na drzwiach wywiesili, ze basen bedzie otwarty dopiero w piatek... Nosz kurna! :/ Dobrze, ze mamy na niego raptem kilka minut jazdy, bo bylabym podwojnie wsciekla! Kiedy jednak zrezygnowani wrocilismy do domu, Bi oznajmila, ze jak juz ma ubrany stroj kapielowy, to chce go wykorzystac. ;) Skoro basen nam bezczelnie zamkneli, ublagala wlaczenie zabawkowego zraszacza. Pogoda byla piekna (choc o tej porze dnia i roku jest juz duzo cienia), wiec uznalam, ze niech jej bedzie.
Oni wiec sobie poszaleli, a przy okazji podlali trawe i kwiaty. Nie do konca zreszta potrzebnie, bo kolejnego dnia miala nad nas dotrzec resztka huraganiu, wiec wody mielismy dostac w nadmiarze. ;)
A w srode lalo i to wiadrami. ;) Podobnie jak ledwie tydzien temu, tak i teraz doszla do nas resztka huraganu, tym razem Ida. I tak jak wtedy, nie przyniosla (na szczescie) wiatru, ale ulewny i upierdliwy, calodzienny deszcz. Rano na szczescie padalo, ale tak "normalnie". Nie byla to ulewa. A pisze "na szczescie", bo autobus Bi spoznil sie ponad 15 minut! Deszcz pada, w dodatku nie jest za cieplo, Nik juz dawno pojechal, a my tam sterczymy... Doszlam w koncu do punktu, gdzie stwierdzilam, ze czekamy jeszcze 5 minut, po czym zawoze dziewczyny (czekala tez z nami psiapsiolka Bi) i dzwonie do firmy autobusowej zrobic awanture. Autobus w koncu jednak dojechal, panny pojechaly sie edukowac, a ja zebralam sie i podazylam do roboty. W pracy, jak to w pracy. Roboty mam ostatnio huk i z niczym nie nadazam, a im wiecej mam wlasnych zadan do wykonania, tym wiecej laboranci maja dodatkowych pytan i spraw do przedystkutowania. Jak na zlosc. W dodatku szefuncio wybiera sie do Chin, ale oczywiscie cicho-sza i nikt nie wie kiedy dokladnie. Ktos slyszal, ze w polowie wrzesnia, ktos inny w pazdzierniku. A na meetingu oznajmia, ze wylatuje... 10 wrzesnia! :O No to po prostu "super", bo ja kolejnego dnia mialam byc w pracy tylko do poludnia (Potworki konczyly szybciej lekcje), a od piatku mialo mnie nie byc, bo wyjezdzamy na dlugi weekend... A wrocic do pracy mialam wlasnie 10-ego! :O Porzucilam wiec wszystko co robilam, zeby dokonczyc dokumenty, ktore potrzebowalam zeby mi podpisal we wrzesniu! W dodatku przypominam baranowi (moj szef jest naprawde mily, ale czasem mam wrazenie, ze brak mu kilku klepek i nie wiem jakim cudem zostal doktorem medycyny...), zeby wypisal dla kogos upowaznienie zeby mogl za niego podpisywac dokumenty, bo bez tego firma stanie, a on pyta czy moze upowaznic... sekretarke! :O Nie zebym miala cos przeciwko Susan, ale tu chodzi o naukowe protokoly i instrukcje! Ja wiem, ze on ich nigdy nie czyta tylko podpisuje, ale ogolna zasada jest taka, zeby podpisujacy mial odpowiednie wyksztalcenie i doswiadczenie, zeby mniej wiecej wiedziec o co biega! Ech... Czasem rece i cycki opadaja...
Przetrwalam wiec dzien zapieprzu w pracy, po czym w juz wtedy ulewnym deszczu popedzilam na zakupy. W czwartek po pracy bowiem chcialam sie skupic wylacznie na pakowaniu przyczepy. Jazda przez kilka okolicznych miasteczek nie byla zbyt komfortowa. Musialam zjechac w dolinki i kotlinki, a tam na drodze normalnie rzeki sobie plynely! :O W takich chwilach doceniam posiadanie duzego, ciezkiego auta... Momentami deszcz chlustal tak, ze malo co widzialam i musialam zwolnic do slimaczego tempa. No nie bylo to przyjemne doswiadczenie... Ale za to supermarket swiecil pustkami, bo nie dosc, ze sroda, to chyba tez wiekszosc ludzi wolala zaszyc sie w cieplych i suchych domach. ;)
W czwartek musialam wyjsc z pracy wczesniej, bo Potworki wychodzily ze szkoly juz o 12:30. To znaczy, najprawdopodobniej i tak bym sie lekko "urwala", bo trzeba bylo pakowac kempera. My z M. robilismy rundki gora dol, a do dzieciakow przyszly sasiadki. Zgodzilam sie na towarzystwo z mysla, ze przynajmniej nie beda nam zawracac glowy. Niestety tym razem cos w mlodziez wstapilo i po chwili biegali dom - podworko, a dziewczyny co chwila przerazliwie piszczaly, choc niby bawili sie po prostu z psem. Hmmm... Wywolalo to troche irytacji, ale najwazniejsze, ze kamper zapakowany i gotowy do drogi. Ciekawe tylko, o czym zapomnielismy? Nie pamietam czy pisalam, ale ostatnio zapomnialam okularow przeciwslonecznych. Troche slabo jak na wakacje nad oceanem. Na szczescie w koncu bylo raczej pochmurno. ;) Jutro wyruszamy (planowo) jeszcze przed wschodem slonca, zeby przebic sie przez Nowy Jork przed porannymi godzinami szczytu. :)
A poniewaz post wyszedl wyjatkowo krotki, wrzucam pare rozmowek:
Nik na powitanie: "No czesc! Jak ty jestes?" - przetlumaczone oczywiscie doslownie z angielskiego how are you :D
***
Nik filozoficznie: "If I'm lucky and I'm rich, I am not going to get married, because all the girls will only want me for my money." [jak bede mial szczescie i bede bogaty, to sie nie ozenie, bo wszystkie dziewczyny beda mnie chcialy tylko dla pieniedzy] - skad takie przemyslenia u osmiolatka?! :O :)
***
Przekomarzamy sie o cos z M. Rzucam zartobliwie do dzieciakow: "Widzicie jaki ten tata zlosliwy?". Bi nie omieszka skomentowac: "Tak, tata is not a real maz". :D
***
Bi mowi, ze mam szczescie bo jestem dorosla i nie musze dzwigac ciezkiego plecaka. "Pocieszam" ja, ze za 20-30 lat tez nie bedzie musiala. Wtraca sie Nik: "Ale wtedy mozesz juz byc RIP" - RIP = rest in peace, czyli spoczywaj w pokoju, slowem nieboszczyk :D
***
Tematow "grobowych" ciag dalszy. Nik znalazl na podlodze mojego wlosa. Bawi sie nim, przeciaga przez palce, itd. Mowie zeby go wyrzucil, ale Mlodszy nie chce o tym slyszec: "No, I will keep it as a memory of you when you die!" [Nie, zatrzymam go na pamiatke po tobie kiedy umrzesz!] :O
***
Nik: "Moja sliczniusia mamusia". No jak go nie kochac?! <3
***
Pytam M. co bedzie robil jak pojade z dziecmi na religie (tak, niektore teksty sa tak stare :D). Zamiast malzonka, wtraca sie Bi: "He's gonna see his secret girlfriend!" [spotka sie ze swoja sekretna dziewczyna]. Czy ja o czyms nie wiem?! :D
***
Kokusiowi wpadaja do oczu przydlugawe kudly i zarzuca glowa, zeby ja odgarnac. Bi sie smieje, ze macha glowa jak dziewczyna, a Nik jej wtoruje: "because they're so long! Now I understand your girls' problems!" [bo sa takie dlugie! Teraz rozumiem wasze dziewczynskie problemy!]
***
O problemach ze sluchem:
Spiewa Ariana Grande. Nie mam pojecia jaki jest tytul piosenki, w kazdym razie w ktoryms momencie wokalistka piszczy "...watching movies...". Bi zdziwiona: "Why is she singing watching boobies?!" [movies = filmy, boobies = cycki]. Glodnemu chleb na mysli; Bi jest ostatnio wyczulona na punkcie cyckow. :D
***
Kolejny Potworek powinien wyczyscic uszy:
Tym razem znam tytul piosenki ("Body like a back road"), za to nie mam pojecia kto spiewa. ;). W kazdym wypadku, piosenka idzie "...driving with my eyes closed...". Nik w glebokim szoku: "On spiewa asshole!!!". Taaa... Sluchaj uchem, a nie brzuchem. :D
***
Do przeczytania gdzies po moim powrocie! :)
Bi to już naprawdę panienka. Oboje zresztą wyrośli, to juz nie te maluszki z poczatków bloga. Udanego wyjazdu :)
OdpowiedzUsuńNistety... :(
UsuńUdanego dlugiego weekendu. My tez wlasnie sie wybieramy na plaze do Myrtle Beach, SC.
OdpowiedzUsuńSzczesciarze! :D
UsuńFajnego weekendu! :*
OdpowiedzUsuńDzieki, choc juz po czasie! :D
UsuńWcale się nie dziwię Bi, skoro przeszła z małej szkoły do znacznie większej. Ja miałam akurat odwrotne doświadczenie, z dużej do małej i wierz mi, odetchnęłam z ulgą, bo czułam różnicę nawet w atmosferze. Bi z pewnością też ją poczuła na tym zapoznawaniu się, dlatego też się tak obawiała. Najważniejsze, że ostatecznie jednak się poprawiło i reszta dnia minęła spokojnie.
OdpowiedzUsuńTwój szef to po prostu masakra, jak go tak opisujesz to wiem, że ja też non stop bym się na niego irytowała, bo ja lubię mieć wszystko poukładane i tak jak ma być, zwłaszcza w pracy. A wy przecież macie dość ważne zadania i pomyłki mogą skutkować mało przyjemnymi konsekwencjami.
Mam nadzieję, że wyjazd się udał i pogoda też dopisała.
Rozmówki jak zwykle wspaniałe :)
Tak, dla Bi to byl spory szok, bo nie pamieta pierwszej podstawowki, w ktorej spedzila niecale dwa lata - to tez byl taki moloch. :)
UsuńMoj szef ma te zalete, ze nie wtraca sie kompletnie do moich zadan i ich nie sprawdza. Tyle, ze wlasnych nie ogarnia kompletnie. :D
Teksty świetne, uśmiałam się :D
OdpowiedzUsuńUdanego wyjazdu!
Tak, Potwory rosna, madrzeja, ale czasem cos palna. :)
UsuńUdanego wypoczynku:) Aż żal mi się zrobiło Bi... Początki mogą być trudne...
OdpowiedzUsuńTekściki dzieci najlepsze:) szczególnie ten o rozumieniu dziewczęcych problemów:)
Bi miala na szczescie tylko jeden taki ciezszy dzien. :)
UsuńU nas też nagły spadek temperatur. Brrr... wczoraj rano były tylko 4 stopnie a po południu 23.
OdpowiedzUsuńMaciek już złapał przeziębienie i dziś został w domu.
Kokuś dojrzewa ;)
Szkoda Bi, że tak się mocno przejęła.
U nas całkiem to fajnie poszło. Nie spożywałam się.
Maciek to jak na skrzydłach leciał do szkoły. Uwielbia.
A Faustynka miała lekki stres (zaczęła pierwszą klasę), bardzo lekki. Po pierwszym dniu stwierdziła że jest lepiej niż w przedszkolu, choć trochę nudno.
"Możesz już być RIP" - normalnie padłam 🤣
To dobrze, ze Faustynce sie podoba. W przedszkolu miala ciezko, to moze chociaz w szkole sie odnajdzie. :)
Usuń* nie spodziewałam się
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze wasz wypadl sie udal i pogoda takze. Z tym szefem to rzeczywiscie masz wesolo - zeby papiery podpisywala sekretarka to pierwszybraz slysze. Przeciez musi miec kogos na zastepstwa. Jakiegos managera albo chociaz seniora quality czy cos. Swoja droga jestem bardzo, bardzo ciekawa co to za clinical trial robicie :-)
OdpowiedzUsuńRozumiem, ze Bi stresowala sie nowa szkola. Najwazniejsze, ze wyrzucila z siebie te zle emocje i kolejnego dnia bylo juz wszystko ok.
Rozmowki sa przeswietne. Te z boobies mnie powalily na kolana :-)
Haha, seniorem quality to jestem ja! :D Ale ja podpisuje osobno. Jestesmy malutenka firma i niestety tak jest, ze on nie ma zastepstwa, ani ja. :)
UsuńA clinical trial to na terapie na stwardnienie rozsiane. :)
Hallo, hallo :)
OdpowiedzUsuńMartus jestem, post sie pisze. Moze dzis wieczorem skoncze. ;)
UsuńWspaniałe wieści :)
Usuń