Kolejny tydzien... Jeszcze tylko jeden i witamy szkole. :O Ale to zlecialo! Chyba co roku pisze to samo, ale nic nie poradze, ze wakacje sa takie krotkie... :D
Po przejsciu frontu w sobote, w niedziele (15 sierpnia) pogoda byla duzo przyjemniejsza. Jak dla mnie, zawsze pragnacej letniego goraca, troche za "chlodno", bo 25 stopni, ale za to bez wilgotnosci i z lekkim wiaterkiem. Mozna bylo wyjsc na zewnatrz bez grozby, ze za 10 minut bedzie sie spoconym jak prosie. ;) Poczatkowo myslalam, zeby wybrac sie tego dnia nad pobliskie jezioro (czy raczej bardziej staw), ale potem M. byl w pracy, a kiedy wrocil, pojechalismy do kosciola, po kawe i do domu wrocilismy po 12. I juz mi sie nie bardzo chcialo gdziekolwiek jechac, szczegolnie, ze mialam jeszcze pranie do wstawienia i jakies inne pierdoly. Malzonek zas zabral sie za postrzyzyny syna. Mlodszy upiera sie bowiem na dluzsze wlosy, ale jednoczesnie narzekal, ze laskocza go w uszy i ze mu goraco. Poniewaz jednak nie chce sciac wlosow kompletnie (kitka mu sie marzy! :O), tylko gore chcial zostawic dluzsza, M. raz gadal, ze mam go umowic do fryzjera, bo on sie nie podejmie, a raz ze w sumie co tam wygolic boki... Nie mogl sie tak zdecydowac od dobrego miesiaca, ale w niedziele w koncu go cos naszlo i stwierdzil, ze sprobuje. W razie czego, w trybie pilnym zawsze mozna go zabrac do fryzjera. :D
Jedyne co, to ja wole jak strzyze dzieciaki wieczorem, zeby potem zabrac ich od razu pod prysznic, w pizamki i do spania. A tu srodek dnia, a tego wzielo na obcinanie... Poniewaz jednak stwierdzil, ze wieczorem pewnie odejdzie mu ochota, machnelam reka. Niech obcina syna, kiedy chce. A Nik (jak to dzieciak) cieszyl sie, ze wow, wezme prysznic, a potem ubiore normalne ubrania (sensacja!)! :D W kazdym razie wyszlo cos takiego. Kiedy pozwoli wlosom opasc na jeden bok, z przodu ledwie widac roznice. ;)
Dla mnie to on wyglada jak maly "punk". ;) Nie jestem do konca przekonana co do tej fryzury, ale Mlodszy wchodzi pomalu w wiek, gdzie sam chce decydowac o wygladzie, wiec jesli jemu sie podoba, to najwazniejsze. Obydwoje z M. stwierdzilismy, ze ma szczescie, ze nie dostal za matke i ojca naszych wlasnych rodzicow. Malzonek opowiadal, ze nieraz chcial troche podhodowac wlosy, ale ojciec zabieral jego i brata do fryzjera, stwierdzal krotko "na zapalke" i nie bylo dyskusji. Ja zas zawsze (jak chyba wiekszosc dziewczynek) marzylam o dlugich wlosach, ale moja mamuska nigdy sie nie zgodzila. "Bo masz waska twarz i bedzie ci brzydko". Cale wczesne dziecinstwo bylam scinana "na chlopaka", a najdluzsze wlosy mialam na Komunie - doslownie 2 cm za ramiona. Potem juz ciagle najwyzej do ramion, a najczesciej skracane do uszu i z tylu podgalane. Bo tak najbardziej podobalo sie mojej matce, a moje zyczenia nie byly kompletnie brane pod uwage. A ja we wszystkich zabawach nakladalam na glowe spodnice lub rajstopy (ze to niby dluuugie warkocze), zeby poczuc jak by to bylo miec taka oplywajaca plecy grzywe. ;) I tak sobie mysle, jacy niektorzy rodzice sa zadufani w sobie. To takie proste, dzieciece marzenie: miec dluzsze wlosy. Nikomu nie szkodzi i nic nie kosztuje. A jednak znajda sie tacy, ze sie nie zgodza dla samej zasady. I jeszcze ojca M. troszenke rozumiem, bo to czlowiek starej daty, a nawet moj tata (ktory od mojego tescia jest prawie 20 lat mlodszy) wspomina, ze jak raz po wakacjach pojawil sie w technikum z dluzszymi wlosami, nauczyciel pogonil go z klasy i kazal nie wracac az sie nie ostrzyze. Takie czasy. ;) Co do mojej matki jednak, kompletnie nie rozumiem, bo wiekszosc ludzi chyba lubi jednak zostawic dziewczynkom dluzsze wlosy. A ona nie. Ubzdurala sobie, ze poniewaz obie mamy waskie twarze, a ona lepiej czuje sie w krotszych wlosach, to ja tez musze i koniec. Szanowna mamusia tak uwaza i kim ja jestem zeby sie sprzeciwic. A najgorsze, ze jeszcze powtarzala, ze w dlugich jest mi brzydko, choc skad mogla wiedziec, skoro nigdy nie widziala?! Ale co tam, zburzmy resztke pewnosci siebie u i tak niesmialego, wycofanego dziecka... :/
Rozpisalam sie o kudlach, a mialam przeciez tylko wspomniec, ze obcielismy Mlodszemu wlosy. :D Reszta niedzieli to juz tylko spacer, jakies gotowanie, wstawienie ostatniego prania, itd. Nic szczegolnego...
W poniedzialek Potworki wyruszyly na znow inne polkolonie, ostatnie w tym roku. A ja zaczelam sobie pluc w brode juz pierwszego dnia. Pisalam niedawno, ze z tymi polkoloniami, od polowy sierpnia tutaj bieda. Lapalam wiec byle co, byle tylko dzieciakom sie moglo spodobac. A ze oboje uwielbiaja (narazie, bo z Bi to nigdy nie wiadomo) pilke nozna, a akurat zorganizowano polkolonie pilkarskie, to niewiele myslac ich zapisalam. Rzucilo mi sie w oczy, ze zajecia trwaja tylko pol dnia, ale stwierdzilam, ze jakos sie to ogarnie. To byl kwiecien, wiec jeszcze nie wiedzialam, ze akurat na sama koncowke wakacji zrobi mi sie w pracy taki kociol, ze nie bede miala w co rak wlozyc. Teraz zas sie zalamalam, bo 30 sierpnia (nota bene pierwszy dzien szkoly, a ja Potworkow prawdopodobnie nie zobacze do poznego wieczora... :() musze miec wszystko dopiete na ostatni guzik, a tu okazuje sie, ze polkolonie trwaja od 9 do 12. :O Odwozilam ich wiec na 9, w pracy bylam o 9:15, po czym juz o 11:40 musialam wyruszac z powrotem. Zalamka. :/
No i fakt, pracowalam reszte dnia z domu, ale akurat wszystkiego z chalupy zrobic nie dam rady. A jeszcze szef, mowiac tylko jednej osobie (i to nie mi) pojechal sobie na 2-tygodniowe wakacje. Przed tym cholernym 30 sierpnia musi mi popodpisywac caly stos dokumentow, ja w przyszlym tygodniu calkowicie pracuje z domu, wiec powinien to zrobic w tym, a ciula nie ma! :/ A gdyby uprzedzil wczesniej, dalabym mu to wszystko przed wyjazdem. Ale pooo cooo... Jeszcze kiedys napisal, ze maile z planowanymi wakacjami powinnismy wysylac tylko do niego i drugiego szefa, nie do wszystkich. Wielki manager, taka jago mac, a nie rozumie, ze w malutkim zespole brak jednej osoby ma wplyw na wszystkich i trzeba sie na to przygotowac. Miedzy soba ustalilismy, ze i tak bedziemy siebie informowac, ze bierzemy urlop czy dzien wolny, ale kto przymusi szefa? :/ A tak w ogole, to nie rozumiem, co to za wielka tajemnica?! :/
Pozalilam sie, nie powiem zeby bylo mi lzej, ale co robic... Oprocz zalamki pracowo - kolonijnej, po poludniu Bi doczekala sie w koncu bilansu 10-latka. Po 3 miesiacach, ale na szczescie w tym wieku przez taki czas wiekszych zmian nie powinno byc. :) W kazdym razie oto aktualne dane:
Wzrost: 147.3 cm
Waga: 36.1 kg
Albo ja zle zmierzyli, albo w rok urosla 13 (!!!) centymetrow!!! Nic dziwnego, ze nagle przerosla swoja przyjaciolke, a mi zaczela siegac podbrodka... Przytyla tez prawie 6 kg, ale i tak wzrostowo jest w 87 centylu, a wagowo w 61. Ciekawe jak ma sie tempo jej wzrostu do dojrzewania i czy bedzie tak zawsze przerastac rowiesnikow? Bo Bi dojrzewa. Ma ledwie 10 lat, ale piersi wyraznie sie powiekszyly, wyskakuja pryszcze na buzi, pojawily sie wlosy tu i owdzie, a spod paszek zajezdza tak, ze nos sie zwija w trabke. ;) Ale wracajac do bilansu. Myslalam, ze lekarka cos wspomni wlasnie o dojrzewaniu, ale tu nic, cisza. Bilans ogolnie jak bilans. Mierzenie, wazenie, osluchanie, zajrzenie w uszy, buzie, sprawdzenie cisnienia oraz wzroku. Typowe sprawy. Nowoscia bylo zas... obejrzenie miejsc intymnych. Wlasciwie to jeszcze dwa lata temu to byla norma, ze lekarka na szybko odginala majty, zerkala i juz. Rok temu pani doktor jednak nieopatrznie spytala Bi czy moze, ta sie nie zgodzila, wiec doktorka odpuscila. W tym roku trafila sie inna i byla bardziej uparta. Dala Bi przescieradlo do zakrycia, polecila Starszej opuscic spodenki i bielizne, zajrzala przez sekunde i po sprawie. Zastanawia mnie sens takiego "zerkniecia", ale nie protestowalam, bo przyszlo mi na mysl, ze moze to byc dobra lekcja przed badaniem u ginekologa kiedys. Pamietam, ze kiedy przyszla na mnie pora zeby sie pierwszy raz wybrac do tego lekarza, myslalam, ze sie spale ze wstydu. Chyba z pol roku mi zajelo zeby sie przemoc. Dobrze, ze nie szlam z niczym pilnym. ;) Moze lepiej jakby Bi sie przyzwyczaila, ze czasem trzeba lekarzowi pokazac i "te" miejsca... Zreszta, podejrzewam, ze to i tak poszlo duuuzo latwiej niz szczepienie, ktore bedzie musiala miec za rok (zdaje sie, ze kolejna dawka tezca, gruzlicy i czegos tam jeszcze). Na zagadniecie lekarki bowiem, czy Bi lub ja mamy jakies pytania, Starsza zapytala bojazliwie czy bedzie miala jakies szczepionki. Tooo, to dopiero bedzie histeria i ryk. ;) Chyba, ze Bi przez rok niesamowicie emocjonalnie dojrzeje. :D
Wtorek to znow "chwila" w pracy, a potem po Potworki i do domu, dalej pracowac, ale juz z jadalni. ;)
Tego dnia zaprosilam do zabawy corki sasiadki. Bi i jej najlepsza kumpela nigdy nie maja dosc wspolnego czasu. Dodatkowo, sasiedzi w przyszlym tygodniu wyjezdzaja, a wtorek mial byc ostatnim suchym dniem na kilka kolejnych. A ze chcialam miec opcje wygonienia towarzystwa na dwor, wiec uznalam, ze teraz albo nigdy. ;) Oczywiscie z sasiadka zazwyczaj nie ma problemu. Nadal pracuje z domu, a jej niania wyjechala na wakacje, wiec z checia "pozbywa" sie dziewczyn. Gorzej z kolega dla Kokusia, ktory i tak jest pokrzywdzony, bo mniej glosno i natarczywie dopomina sie o towarzystwo rowiesnikow, a w dodatku zaden jego kolega nie mieszka na naszym osiedlu... Najpierw pomyslalam o jego ukochanym kumplu H., u ktorego byl juz dwa razy tego lata, a ciagle nie bylo okazji zaprosic go do nas. Niestety, jego mama odpisala, ze maja plany. Na szczescie Nik na polkoloniach trafil na innego kolege, dorwal jego tate, szybko sie z nim dogadalam i do Mlodszego przyjechal na rowerze Oli z osiedla obok. ;) Mialam wiec pod opieka piatke dzieciakow i mozecie sie domyslic ile sobie popracowalam... ;) Caly czas chodzilam i sprawdzalam gdzie sa i co robia, bo oczywiscie mlodziez podzielila sie na grupke dziewczyn i chlopcow, ktore to grupki zamiast bawic sie razem, to jak jedna wychodzila na dwor, to druga wracala do domu. I na odwrot. W dodatku dziewczynki to jednak... dziewczynki.
Siedzialy, gadaly, potem zgodnie graly w pilke... Chlopcy zas rzucili sie na BMX'y...
Zdazylam sie ucieszyc, ze spedzaja czas aktywnie, kiedy kolega wywalil sie i nie dosc, ze zdarl cale kolano, to jeszcze trzymal sie podejrzanie za maly palec, bo upadl na reke. No jeszcze mi brakowalo zeby smarkacz sobie cos zlamal! :O Kolanem sie bardzo nie przejelam, bo maly ma dwoch braci, wiec wiem, ze siniaki i zadrapania to dla niego pewnie nic wielkiego... Ale po tym sama zaproponowalam chlopakom zeby moze lepiej pograli na Playstation... :D
Sroda to kolejny ranek dla dzieciakow na pilce, a dla mnie na chwilunke w biurze. Odebralam Potworki doslownie purpurowe na buziach, bo nie dosc ze zajecia sportowe, to jeszcze bylo 27 stopni przy 70% wilgotnosci. Sauna!
Tego dnia dzieciaki do siebie zaprosila dla odmiany sasiadka i przyznaje, ze zaczynam ja rozumiec, bo te niecale 3 godziny to byla taaaka ulga od ciaglego maaamo jesc, maaamo ide kupe (jakby mnie to interesowalo ;P), mamo a moge loda, mamo a moge chipsy. Zelki niestety biora sobie bez pytania, wiec ciagle musze nasluchiwac szeleszczenia papierkow. :D Spokojnie poodpowiadalam na maile, wstawilam pranie, zmienilam Potworkom posciel... Pelen luz. ;)
Tego dnia nadeszly tez wiadomosci, na ktore tutejsze dzieci czekaja jednoczesnie ze zgroza i podekscytowaniem. ;) Pisze o tym kazdego sierpnia, ale przypomne, ze tutaj dzieciaki maja co roku nowego nauczyciela i co roku poszczegolne roczniki sa mieszane i od nowa rozdzielane po klasach. Zreszta, to nie tylko u nas takie cuda, bo z tego co wiem, w Kanadzie robia to samo. Rocznik Kokusia mial szczescie bo z rocznika Bi byly w szkole Potworkow trzy klasy, a z jego az cztery. Brakowalo nauczycieli, wiec raz, z pierwszej na druga klase jedna z nauczycielek przeszla do kolejnej zatrzymujac cala swoja klase i teraz z trzeciej klasy na czwarta, jedna z nauczycielek bedzie uczyc swoja klase kolejny rok. To jednak rzadkie wyjatki, no i Nik sie niestety nie zalapal. :( W kazdym razie, chcialoby sie powiedziec "nadejszla wielkopomna chwila", przyszedl mail i rozpikaly sie telefony z pytaniami rodzicow, kto ma kogo. Nik trafil czesciowo w dziesiatke bo bedzie ponownie ze swoim ukochanym H. (w zeszlym roku trafili do innych klas), ale za to obaj koledzy, z ktorymi zaprzyjaznil sie w III klasie, beda gdzie indziej. Musze jednak przyznac, ze w tym roku, bardziej niz przydzialem Kokusia, przejmowalam sie Bi. Idzie ona do innej szkoly, gdzie beda dzieciaki z calego miasteczka, wiec fajnie by bylo gdyby miala przy sobie bratnia dusze. Niestety, Starsza jest poki co bardzo rozczarowana... Jej najlepsza, ukochana przyjaciolka - sasiadka, bedzie w innej klasie. Co gorsza, przydzielono ja do zupelnie innego "zespolu" (team). Jak napisalam wyzej, w szkole tej lacza dwa roczniki z calutkiego miasteczka, wiec bedzie tam az 14 (!) V klas. Z tej czternastki, klasy pogrupowane sa po 3-4 na wlasnie takie "zespoly". Z dzieciakami z tego samego zespolu beda jedli lunch, z nimi wychodzili na dluga przerwe, z nimi tez mieli czesc zajec dodatkowych. I Bi oraz jej przyjaciolka, z ktora jakims fartem spedzila 4 lata w tej samej klasie, zostaly rozdzielone nie tylko do roznych klas, ale i "zespolow". Obie panny sie poplakaly. :( Co gorsza, inna bliska kolezanka zmienia kompletnie szkole (jej rodzice sa rozwiedzeni i bedzie chodzic w miasteczku gdzie mieszka mama). Kolezanka z dawnej szkoly, z ktora sie rozpoznaly i od nowa zaprzyjaznily na polkoloniach rowniez bedzie w innej klasie i druzynie. Tylko jedna bliska kolezanka trafila co prawda do innej klasy, ale chociaz bedzie w druzynie D, tak jak Bi. Jest wiec nadzieja, ze dziewczyny sie beda choc czasem widywac. Pocieszam oczywiscie Bi, ze po 2-3 tygodniach bedzie miala nowe kolezanki, ale wiem, ze pierwsze dni szkoly beda dla niej stresujace...
Czwartek przywital nas ulewa. Ale taka, ze swiata nie bylo widac! Juz dzien wczesniej trenerzy z polkolonii ostrzegali, ze sledza prognozy i mozliwe, ze zajec nie bedzie. Jaja jakies! Nie dosc, ze polkolonie tylko 3-godzinne, czyli w pracy jestem ledwie lekko ponad dwie godziny, to teraz ma ich nie byc w ogole?! Zarty sobie chyba robia! Kiedy zerwalam sie z budzikiem i uslyszalam szum wody za oknem, wlasciwie zrezygnowana stwierdzilam, ze trudno, bede musiala zostac w domu i napisac maila do kolegow, zeby dali mi znac jak przyjdzie szef, zebym zdazyla go dorwac. Mial bowiem do podpisania stos dokumentow, a ja nie chcialam jechac tam z Potworkami zeby godzine kwitli w korytarzu... Trenerzy uprzedzali jednak, ze dadza znac do 8 rano, trzeba sie wiec bylo zwlec zeby w razie czego byc gotowym. I niespodziewanie, o 7:45 przyszedl mail, ze jednak zajecia sie odbeda. Patrze za okno: sciana wody. Hmmm... Sprawdzam prognoze a tam faktycznie, o 9 rano juz tylko 30% ryzyka deszczu. Co niesamowite, rzeczywiscie kiedy jechalismy na polkolonie, przebijalo juz nawet slonce... Cale miasteczko jednak nosilo slady ulewy. Wszedzie pelno galezi i lisci postracanych z drzew. Ulice pozalewane. Cos na ksztalt ogrodkow dzialkowych (mozna od miasta dostac przydzial gruntu do uzytku w sezonie) zalane kompletnie; wspolczuje ludziom, ktorzy posadzili sobie warzywa i liczyli na plon. Wjazd do parku gdzie sa boiska, zmieniony we rwaca rzeke; nawet calkiem spora kloda nia plynela! :O Na dosc ruchliwej ulicy, przy ktorej nie ma nawet zadnego parku ani nawet zagajnika, przez droge przeszla sobie... sarna. Pewnie jej normalne tereny zalala woda... Szkoda, ze prowadzilam auto, wiec nie dalam rady pstryknac zdjecia. :)
Kiedy odebralam Potworki, pierwsze co, to oczywiscie uslyszalam jek czy Bi moze pobawic sie ze swoja przyjaciolka. Dziewczyny widzialy sie we wtorek u nas i w srode u nich, wiec normalnie powiedzialabym ze nie ma mowy, ale ze w przyszlym tygodniu sasiedzi wyjezdzaja, stwierdzilam ze ok, spytam czy przyjda. Tu jeki zaczal oczywiscie Nik, ze Bi czesciej widuje psiapsiolke niz on swoich kolegow. Coz ja poradze, ze panna mieszka na tej samej ulicy? ;) W kazdym razie napisalam do mamy jego ukochanego kumpla (ktory we wtorek nie mogl przyjechac) spytac czy tego dnia mu pasuje. Mamuski odpisaly i... zonk. Kolega Kokusia, owszem moze, ale sasiadki nie. :/ Ech... A chcialam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. :) Slowo sie jednak rzeklo, wiec nie moglam teraz napisac, zeby mlody nie przyjezdzal. ;) Zreszta, pamietalam z jego poprzedniej wizyty, ze jak wsiakl w Minecraft'a, to nie dalo sie go oderwac. Liczylam ze chlopcy znow zasiada przy konsoli i przynajmniej beda spokojni.
I sie rozczarowalam niestety. Owszem, sporo grali, ale w przerwach tak dawali czadu, ze ja cie nie moge. Co gorsza, malo co reagowali na upomnienia! :O Bylam juz bardzo bliska powiedzenia Kokusiowi, ze albo sie troche powstrzyma (bo pod wplywem kumpla tez rozrabial jak pijany zajac), albo bedzie musial sie z kolega pozegnac, ale w tym momencie znow zatesknili za Minecraft'em. W koncu nie grali "az" pol godziny. :) W kazdym razie to bylo cieeezkie popoludnie (a na pewno bardzo glosne ;P) i przyplacilam je rypaniem glowy wieczorem... A najlepsze, ze H. przyjechal sam na rowerze. Na marginesie dziwie sie jego mamie, bo mieszkaja dwa osiedla dalej, a na trasie nie ma nawet chodnikow. Ja bym sie jednak troche obawiala puscic Kokusia samego, ale chyba jestem nadopiekuncza. ;) W kazdym razie, do czego zmierzam, zazwyczaj dzieciaki przywozone sa przez rodzicow i zwyczajowo pada pytanie: "O ktorej ja/jego odebrac?". Tymczasem mama mlodego zapytala tylko czy dojechal i... tyle. Zero pytania do ktorej moze zostac, ani informacji o ktorej ma wrocic. Myslalam jednak, ze w koncu po prostu napisze, zeby sie zbieral z powrotem. Tymczasem mija godzina, dwie, trzy... i nic! :O W koncu, lekko wkurzona, napisalam czy sa w domu i czy moge H. wyslac z powrotem, bo musimy wyjsc. No bez przesady! Moze mam smarkacza przenocowac?! Mama odpisala, ze zastanawiala sie czy H. nie chce wracac w deszcz (caly dzien od czasu do czasu mzylo) i wlasnie miala do mnie pisac. Taaa... tu mi jedzie czolg. Pewnie z checia zostawilaby mi go do wieczora, szczegolnie, ze ma jeszcze na stanie dwoch kolejnych lobuzow i corke do kompletu. ;)
A kiedy pozniej wracalismy ze sklepu, przy drodze zauwazylismy... niedzwiedzia! Rano sarna, teraz ten (ta?). Normalnie zwierzaki powylazily z kryjowek jak na komende. Ten misiek to jednak nie byl tamten mlody niedzwiadek, ktorego napotkalismy ostatnio na osiedlu. Byl naprawde potezny i nie chcialabym go napotkac kolo domu! :O Niestety, widzielismy go moze pol kilometra od chalupy i sadzac z kierunku, w ktorym szedl, udawal sie wlasnie w strone naszego osiedla. M. zartowal, ze za pol godziny bedzie pod naszym domem. ;) Na szczescie, jesli nawet przeszedl w poblizu, to niezauwazony. Ale to kolejny argument zeby jednak moze nie puszczac dzieciakow na samotne przejazdzki po osiedlach. :O No i nasuwa sie pytanie, ile ich, do cholery, tu krazy?! Przeciez to sa zwierzeta terytorialne! Nie powinien byc jeden?! No, w porywach dwa, bo terytoria samic nakladaja sie na tereny samcow...
Piatek byl dniem historycznym (tego lata) bowiem ostatnim z jakimikolwiek polkoloniami dla Potworkow. :) Przed nimi ostatni tydzien wakacji, ale teraz to juz tylko domowy relaks.
Ja za to zabralam z pracy 20-cm stos papierow, zeby miec co robic (bo nie chcialam brac urlopu; wole popracowac z domu, a wiadomo, ze i tak sama ustawie sobie grafik) kiedy dzieciaki beda sie "wakacjowac". Tego dnia niestety przyszly do nas sasiadki, bo obiecalam Bi, ze skoro nie mogly w czwartek, to spytam czy moga w piatek (po cichu liczac, ze nie ;P). To juz trzeci raz w minionym tygodniu kiedy dziewczyny sie widzialy i normalnie bym sie nie zgodzila, ale ze (jak juz wspomnialam) w przyszlym tygodniu wyjezdzaja, wiec niech sie Bi i A. soba naciesza, szczegolnie, ze w przyszlym roku w szkole beda sie widywaly tylko przelotnie...
Ale naprawde, po tym tygodniu mam nadzieje dlugo nie zobaczyc u nas zadnego obcego dzieciaka. Zmeczona jestem po prostu. ;) A jeszcze zirytowala mnie mlodsza sasiadka, bo dorwala kolekcje glutkow Bi i narobila takiego syfu, ze szok. Rozumiem, ze wiekszosc dzieci uwielbia te gluty. Moje zreszta tez, ale od malego sa uczone, ze trzeba z nimi bardzo ostroznie, albo nad stolem, albo gola podloga zeby latwo bylo zetrzec jak cos kapnie. Mlodsza sasiadka juz wcale taka mala nie jest, bo w listopadzie konczy 8 lat, ale no co za nieuwazna ciapa! Rozpierdzielila gluta na pol dywanu w piwnicy! Tam to tylko troche zla bylam, bo dywan stary (jeszcze z dawnego domu), ciemny i rzucony zeby cieplej pod nogami bylo. Jednak po wyjsciu dziewczyn, zaczelam odkrywac kolejne slady zabawy smarkuli. Zlew w lazience dzieci oraz dolnej upstrzony na niebiesko, bo najwyrazniej oplukiwala rece z gluta. Niestety, nawet dobrze ich nie oplukala, bo zaschniete, niebieskie zacieki znalazly sie tez na reczniku Bi oraz tym w lazience na dole. Na dywanie w pokoju Starszej - plama z gluta. Na dywaniku w lazience dzieci (nowiutkim!) tak samo. Normalnie, jak zwykle krepuje sie ochrzaniac obce dzieci, tak tym razem bylam juz zmeczona i ich powtarzajaca sie obecnoscia oraz burdelem i pomyslalam, ze gowniara ma szczecie, ze poszla juz do domu bo nie wiem czy ugryzlabym sie w jezyk... ;) Ale Bi powiedzialam, ze jak znowu przyjda, ma jej nie dawac pod zadnym pozorem ani gluta, ani ciastoliny, bo niewiadomo co narobi...
W piatek wieczorem mial sie odbyc ostatni juz seans filmowy na powietrzu, ale doslownie 3 godziny przed wyznaczona godzina, odwolano go z powodu zapowiadanego deszczu. Szkopul w tym, ze ryzyko opadow wynosilo zawrotne... 20% i kiedy odczytalam komunikat, mielismy niewielkie obloczki na niebieskim niebie. Hmmm... Szkoda, bo Potworki bardzo na to wydarzenie czekaly, ale co robic... Nie musze chyba dodawac, ze nie spadla ani kropelka deszczu? ;)
Sobota byla juz baaardzo spokojna. To znaczy dla mnie oraz Potworkow, bo M. byl rano w pracy, a potem musial zmierzyc sie z tabunem spanikowanych ludziow. ;) Idzie na nas tropikalny sztorm/ huragan. Podobno caly czas przybiera na sile, ewakuowani sa ludzie mieszkajacy na samym wybrzezu i ogolnie strach sie bac. W sklepach klienci masowo wykupuja wode, chleb i konserwy, a na stacji benzynowej na ktora podjechal M., zabraklo benzyny. :O Elektrownia juz oglasza, ze spodziewaja sie iz 50-60% ich klientow zostanie bez pradu (chyba se, ku*wa zartuja! :/). Po prostu apokalipsa, moi panstwo! My (poza perspektywa zostania bez pradu znow na 4 dni), najbardziej boimy sie, ze jakies drzewo znow zwali sie na przyczepe, ktora mamy przeciez niecaly rok... Albo na dom... A poki co zabralismy z tarasu parasol zeby go przypadkiem nie zlamalo, zas ja pozbieralam z warzywnika wszystko, co nadawalo sie do zebrania, bo niewiadomo ile z niego zostanie... :/
No i odkurzylam oraz powstawialam zmywarke i pralke, poki jeszcze moglam. :D
Trzymajcie kciuki, zeby nas jednak z powierzchni ziemi nie zdmuchnelo! ;)
Zacznę od końca, mam nadzieję że Was nie wywialo? I nie taki diabeł straszny?
OdpowiedzUsuńBo rosnie i to serio szybko, wysoka z niej dziewczyna i oczywiście nadal piękna !
Nic nich się cieszy, czasem drobiazg uszczęśliwia na całe życie. Są wakacje, jest fryzura.
Co do włosów, u mnie dokładnie tak samo. Uwielbiam długie włosy, zreszta wiesz, bo zawsze już zachwyt mnie u Bi ogarniał, ale sama nie mogłam ich mieć. Bo za cienkie, bo słabe...itp. myślę że to z ogrodnictwa. Dopiero ok 15 roku życia się uparlam i do urodzenia Mlodej miałam blond grzywe prawie do polplecow. Teraz też bym chciała...ale to już nie ten wiek ;)
Pozdrawiam i miłego ostatniego tygodnia wakacji wam życzę!
Nie, tym razem straszyli niepotrzebnie. :)
UsuńFajna fryzurka, Nik rośnie... Dobrze, że pozwalacie mu mieć wybór. W sumie Wasze doświadczenia przynajmniej mają pozytywny wpływ na dzieciaki. Szkoda, że Tobie nie wolno było zapuszczać włosów :( Ja na szczęście nie miałam takich ograniczeń, zarówno mama jak i babcia "kazały" mi zapuszczać. I u mnie trochę w drugą stronę, do tej pory nie mogę się przemóc, żeby ściąć jakoś radykalniej, bo "kobieta musi mieć długie"... ;) Jednak zobacz, jaką siłę mają słowa, trzeba bardzo uważać co się mówi dzieciom...
OdpowiedzUsuńBi rośnie, dojrzewa. Dla Ciebie pewnie to trochę dziwne uczucie, ale czasu nie zatrzymamy. Piękna z niej dziewczyna, zawsze się zachwycam nad jej urodą :)
Gratuluję plonów! Piękna truskaweczka <3 U nas też wyszły, ale dosłownie kilka... Borówki tak samo. Pogoda do kitu, to i plony średnie. Ale dzieciaki, a głównie Misia miały radość.
Buziaki :)
Niestety, Potworki pomalu dorastaja, a przeciez "wczoraj" byly takie malutkie jak Misia i Gabi! :D
UsuńNik ma fajna fryzure, zabawna - taka moda. Nie ubedzie nikomu i nic nie kosztuje, ze czupryna popersa wyglada troche smiesznie, skoro synek tak chce. Dziwie sie jednak bardzo, ze matka nie pozwalala na Twoje dlugie wlosy, bo masz "waska twarz". Przeciez wlasnie waskosc tej twarzy byla tym bardziej podkreslona przy krotkich wlosach, bo jej nie maskowala fryzura. Masz piekne, ladnie ukladajace sie i falujace wlosy, wiec gdybys miala przy waskiej twarzy bujna fryzure dokola - twarz wtedy wydawalaby sie szersza, a cala glowa mniej waska. Zreszta, co to za glupi argument, jakoby waska twarz byla jakas wada, brzydota, czy ujma... Rodzice rzeczywiscie czasem majac wladze nad dziecmi robia z nimi co chca, jakby hodowali nie malych ludzi, a jakies niewolnicze stworzenia.
OdpowiedzUsuńPlony z ogrodka piekne, lacznie z truskawka! Jedynie ogorki w tym roku masz nieudane, straszne wypierdki. Wydaje mi sie, ze maja jakas "chorobe", bo tak bardzo schna przy lodyzce.
Dobrze to ujelas. Moja matka jest niestety osoba toksyczna i zawsze traktowala mnie i siostre, jakbysmy byly jej wlasnoscia. :(
UsuńU nas bardzo dużo chłopaków nosi właśnie takie fryzury. Podgolone po bokach i kitki na środku. Jasiu na razie chce być obcinany na krótko, ale jestem ciekawa czy kiedyś mu się nie odwidzi. Jak opisywałaś swoją mamę i tatę M., to tak jakbym czytała o swojej mamie. Ja nie wiem, co to pokolenie miało z takim podejściem do dzieci.
OdpowiedzUsuńJak czytam Twój opis Bi, to mam wrażenie, jakby była starsza od Oliwki. Już pomijam, że Oliwka mierzy 133 cm, ale też nie ma żadnych, nawet najmniejszych objawów dojrzewania. Z tym badaniem miejsc intymnych to może faktycznie takie trochę przygotowanie - swoją drogą wcale nie głupie.
Czytając o tych misiach, to sobie myślę, że ja bym się chyba u Was z domu nie ruszyła. Przeraża mnie możliwość spotkania z dzikiem u nas, a co tu dopiero takimi miś.
U nas te niedzwiedzie sa tak powszechne, ze czlowiek ma sie na bacznosci, ale na tyle sie przyzwyczail, ze prawie o tym nie mysli. Wczoraj M. przyjechal do domu i powiedzial, ze za jego autem niedzwiedz przebiegl droge przy naszym osiedlu. Kilka minut wczesniej Nik przyjechal do domu i szedl sam przez podworko...
UsuńDawno się nie odezwałam pod postem. Czytam na bieżąco, ale ciągle czasu brak, żeby zostawić ślad. Ale dziś się zawzięłam i choć kilka zdań napiszę. Intesywne wakacje u Was. Sporo się dzieje i najważniejsze, że dzieci zadowolone. Choć wyobrażam sobie ile miałaś gimnastyki z tym, żeby wszystko zorganizować. My wspomagaliśmy się w tym roku babcią i urlopami. Za rok muszę pomyśleć nad jakimiś półkoloniami, choc już widze ten opór materii. Ale szkoda mi rwa urlop. Wolałabym gdzieś pojechać.
OdpowiedzUsuńNik i Bi to już poważni młodzi ludzie, zw swoim zdaniem. I fajnie, że mają takich rodziców, co to zdanie biorą pod uwagę i zdrowo podchodzą do sytuacji. Najwyżej fryzjer poprawi. I oto chodzi. To tylko włosy.
Te spotkania koleżeńskie potrafią dać do wiwatu. Sama mam teraz przesyt. Kilka godzin z Tygrysem i dwoma sąsiadkami. Cała trójka nie potrafi zająć się sobą i wkręca mnie w swoje towarzystwo. A ja się daję. Na szczęście poszli za płot, a ja mam błogą ciszę. Póki co :)
Pozdrawiam i życzę udanej końcówki wakacji
Mam tak samo. Dzieciaki posiedza 2-3 godziny, a ja jestem zmeczona psychicznie jak po calym dniu w pracy. ;)
UsuńCzytam o tych włosach i mi się wzdycha - też zawsze chciałam długie i całe dzieciństwo miałam krótkie :P I co? W liceum w ramach buntu ścięłam sobie na zapałę :D A potem jak na studiach zarosłam, tak do tej pory mam grzywę prawie do pupy :P
OdpowiedzUsuńRzeczywiście warto uszanować takie dziecięce życzenia ;)
Chociaż taki zarośnięty hobbitek jak na pierwszym zdjęciu też mi się podoba!
Mi Nik sie podoba w kazdej wersji, poza ta "na zolnierza". A moj tesc przy kazdym telefonie pyta, kiedy Mlody obetnie wlosy. :/
Usuń