I juz po...
Tak jak przy Swietach, tak i z Komunia, czekalismy na nia, ostatnie przygotowania trwaly dwa dni, a na koniec sama ceremonia i reszta dnia zlecialy jak strzelenie palcami. :) Ciesze sie jednak, ze juz spokoj, przynajmniej do bierzmowania. ;) Troche bylo stresu, jak to przy kazdej wazniejszej okazji, a jeszcze niewypal z tortem i pogoda przybily mnie doszczetnie i w sobote wieczorem bylam tak padnieta, ze juz o 22 ledwie patrzylam na oczy...
Jak wspomnialam na koniec ostatniego posta, tort nie wyszedl mi tym razem kompletnie. A konkretnie, krem do niego. Robie go zawsze z tego samego przepisu i nigdy nie mialam problemu, a tym razem spiep**ylam i to ewidentnie ja. :/ Teraz juz wiem dlaczego zazwyczaj pieke po nocy, kiedy nikt mnie nie rozprasza i moge spokojnie sie skupic. W zeszly piatek (28 maja) uparlam sie jednak, ze nie bede dekorowac tortu o polnocy. Rano bylam u fryzjera, potem musialam jechac na normalne, tygodniowe zakupy i nagle zrobila sie 15. Ogarnelam jeszcze to i owo w chalupie, wrocily Potworki i trzeba ich bylo nakarmic, po czym upieklam sernik i nagle zrobila sie 19. Cholera. Dobrze i tak, ze z powodu deszczu odwolali trening pilki Kokusia, inaczej wrocilabym z niego dopiero o 19:30... Szybko zabralam sie za mase do tortu i ten pospiech mnie zgubil, a jeszcze dzieciaki, podniecone ceremonia kolejnego dnia, co chwila wpadaly dopytujac o szczegoly i przeszkadzajac. Nie spojrzalam w przepis, wrzucilam wszystkie skladniki do misy, zaczelam miksowac i dopiero wtedy spojrzalam w przepis, a tam... jak byk, zeby najpierw utrzec maslo z cukrem i jajkami. Ups. Na poczatku jednak stwierdzilam, ze co za roznica, jakos sie to wszystko wymiesza... Niestety. Masa wyszla za rzadka, zrobily sie grudki i zadna ilosc miksowania nie pozwalala na ich rozpuszczenie. Malzonek wpadl na pomysl, zeby wrzucic to do blendera. Coz, pomysl niezly... Owszem, krem nabral gladkosci, ale nadal byl rzadki jak zupa. Poniewaz jednym ze skladnikow bylo maslo, wsadzilam mise do lodowki, gdyz uznalam, ze pod wplywem zimna sie "zetnie". Hahaha... Minelo pol godziny, godzina, dwie, a masa nadal "plywala". Kiedy kolejnego ranka nadal byla polplynna, wiedzialam, ze nic juz z niej nie bedzie, a w Komunijny poranek nie mialam czasu jechac do sklepu po skladniki i zaczynac od nowa... Takiej porazki piekarniczej nie zaliczylam juz dawno (jesli nie kiedykolwiek), wiec kiedy okazalo sie, ze dodatkowo jest 8 (OSIEM!!!) stopni i leje deszcz, to mozecie sobie wyobrazic z jakim humorem zaczelam dzien. :/
Musze jednak przyznac, ze jak juz przelknelam brak torta (na szczescie mialam szarlotke, sernik i jeszcze jedno ciasto kupione w Polakowie) oraz pogode, dzien byl calkiem udany. Jeszcze tylko rano musialam zaliczyc awanture z Bi, bo pannica ubzdurala sobie, ze wlosy ma za bardzo skrecone (zawsze wygladaja tak samo zaraz po sciagnieciu papilotow) i zaczela otwarcie wyc, ze jej sie nie podoba, ze to wyglada okropnie i ona chce wlosy rozczesac. Kiedy stanowczo zaprotestowalam, bo wiedzialam, ze przy deszczu za chwile sie rozprostuja, wpadla w typowa dla siebie histerie, a ze ja sama juz mialam humor nie teges, to wydarlam sie na nia i to ostro. Oczywiscie natychmiast zrobilo mi sie wstyd, ze wrzeszcze w dzien Komuni, przeprosilysmy sie nawzajem i potem bylo juz ok, no ale afera zawsze musi byc. ;)
Dostalismy tez z M. po nosie, bo kiedy zastanawialismy sie dlaczego Komunia jest na 11, ale dzieci maja przyjechac juz na 10, prychnelismy, ze to na pewno dlatego, ze zawsze sa jacys spoznialscy. A potem zaczelismy sie szykowac, z odpowiednim zapasem czasu, zeby nie bylo i... najpierw kiedy probowalam zapiac Nikowi krawat (z tylu ma jakby haczyki), jedna polowa sie rozprula i musialam na szybko ja zaszywac, a chwile pozniej M. chcial sobie natrzec brode jakas odzywka i kapnal tym olejkiem na koszule! :O Kiedy wybieralismy jego stroj, te koszule uznalismy za jedyna, ktora sie nadaje! Teraz nie bylo wyjscia, musielismy wybrac inna, okazalo sie jednak, ze nie pasuje do niej wczesniej wybrany krawat (aaaaa!!!) i w ten sposob dojechalismy kwadrans po 10... Wyszlo wiec na to, ze ci spoznialscy to my. Pocieszam sie jednak, ze nie my jedni i sporo osob dojechalo jeszcze po nas. :D
Sama ceremonia byla przepiekna. Wzruszylam sie kilka razy, a i M. obok mnie ciagal nosem. ;)
Nik przeczytal swoj tekst praktycznie bez wpadki, zajaknal sie tylko lekko w jednym miejscu, ale bylo to prawie niezauwazalne. Nagralam jego czytanie i probowalam zrobic zdjecie, ale niestety lampka nad podium skutecznie zaslonila jego buzie, a nie chcialam biegac po kosciele zeby znalezc lepsze ujecie.
Fotograf robil zdjecia od boku, podobnie nagrywal kamerzysta, wiec jestem pewna, ze gdzies tam bedzie go widac. ;) Bi rowniez nie potknela sie przy niesieniu darow, choc tu rozczarowalam sie, bo zazwyczaj dary niosa przez cala nawe, a tym razem stolik ustawili zaraz przy pierwszej lawce, wiec Bi miala do zrobienia cale szesc krokow i niestety wiekszosc czasu byla obrocona tylem. ;)
Kiedy nadszedl czas przyjecia przez dzieci oplatka, chor zapodal taka piesn, ze lzy same lecialy ciurkiem, a ja spakowalam do eleganckiej torebusi tylko jedna chusteczke! :D
Niestety, przez cala msze dzieciaki musialy miec maseczki, ale na szczescie do zdjecia grupowego mogli je zdjac.
Udalo sie tez Potworkom uniknac ubraniowej katastrofy, w przeciwienstwie do corki mojej kumpeli, ktora wstajac nadepnela na sukienke i rozerwala pasek na dole, ktory wzmacnial tiul, z ktorego byla zrobiona dolna czesc. :O Po wszystkim ludzie ustawiali sie do zdjec rodzinnych i nasz wynajety fotograf tez porobil nam foty w roznych konfiguracjach: same dzieci, dzieciaki z rodzicami, wszyscy obecni goscie, z tej strony oltarza, z drugiej, itd.
Grupe komunijna rozdzielili na dwie, wiec w naszej bylo tylko 16 dzieci, inaczej nie wiem ile by to trwalo. Tymczasem chrzestna Bi miala za soba 3 godziny jazdy, my tez nie jedlismy nic od sniadania, wiec brzuchy burczaly juz solidnie. ;) Poszlo jednak zadziwiajaco sprawnie i juz o 12:30 bylo po wszystkim.
Pojechalismy do wybranej restauracji, gdzie przyprawili mnie o chwile zawalu. Pisalam Wam, ze kiedy podjechalam tam we wtorek, powiedzieli mi, ze nie moga zrobic rezerwacji, ale nie powinno byc problemu ze stolikiem. Tak jak sie obawialam, weszlam tam w sobote i mowie, ze mamy 8 osob, a babka pyta czy mam rezerwacje! :O Wytlumaczylam, ze bylam, pytalam i powiedziano mi, ze rezerwacji nie da sie zrobic, ale stolik powinien byc... Niestety, okazalo sie, ze niespodziewanie godzine pozniej mieli miec grupe 7 osob i nie bardzo wiedzieli jak polaczyc i ustawic stoliki, zeby wszystkich pomiescic. Juz mi serce stanelo i spodziewalam sie, ze bede musiala odejsc z kwitkiem (i modlic sie, zeby w innej restauracji nas przyjeli), ale na szczescie kelnerki i hostessa poglowkowaly i znalazly uklad, gdzie pomiescily wszystkich. :)
Potem juz czas minal przyjemnie, na pogaduszkach z dawno niewidziana chrzestna Bi oraz jej przyjacielem, ktory akurat odwiedzil ja z cieplutkiej Florydy (narzekal, ze mamy potworny ziab :D) i zalapal sie na impreze. Na jedzenie czekalismy jednak dosc dlugo, bo w restauracji mieli calkiem spory ruch, a bylo pora lunch'u. Nik jest typowym Polakiem: jak glodny, to zly. Juz w samochodzie jeczal, ze czy daleko do tej restauracji, mimo, ze to w naszym miasteczku, wiec dobrze wie, gdzie jest. Potem caly czas dopytywal kiedy przyniosa jedzenie, bo on umieeera z glodu. Zgadnijcie kogo talerz przyniesli ostatni?! :D Choc tu mysle, ze kuchnia dala pupy, bo widzac dania z menu dzieciecego, naprawde powinni te dwa zamowienia podac pierwsze... Poza tym jednym potknieciem, jedzenie bylo jednak pyszne i jak to w restauracji, obfite. Pojechalismy potem prosto do nas i dziwilam sie, ze ktokolwiek dal rade od razu wcisnac w siebie ciasto. Ja mialam ochote na deser dopiero dobre dwie godziny pozniej. ;) A tak w ogole, stwierdzilam, ze Potworki w koncu dorosly do jedzenia poza domem. Nie bylo wstawania, krecenia sie miedzy stolikami, lazenia po lokalu... Siedzieli grzecznie (poza Kokusiowymi jekami) przy stole, sami zlozyli zamowienia, ladnie mowili prosze i dziekuje. Pelna profeska. ;)
Jak napisalam wyzej, przyjechalismy potem do chalupy, ja oraz M. zabralismy sie za parzenie kawy oraz krojenie ciasta, a Potwory w tym czasie rzucily sie na prezenty. W rezultacie nie wiedzialam juz co jest od kogo i pomalu dochodzilismy do tego, komu za co dziekowac. :D Moj tato poszedl na latwizne, choc w pozytywnym tego slowa znaczeniu. ;) Bi dostala karte do Amazon, a Nik do sklepu z grami komputerowymi, obydwie na zawrotne $200! :O Zaszalal dziadek, nie ma dwoch zdan... Poza tym Bi dostala zloty pierscionek od mojej mamy, ktory pasuje jak ulal, ale na palec... serdeczny. :D Trafil jej sie tez aparat fotograficzny typu Polaroid, niestety rozowy (a Bi, jak wiadomo, fanka tego koloru nie jest) oraz cos jakby male terrarium do zbudowania, ktore ma pokazywac pogode (?). Nik dostal bezprzewodowe sluchawki do uszu i weza - robota, ktorego musi poskladac. Oboje dostali tez po zegarku. To taki bardzo tradycyjny prezent komunijny. ;) Od chrzestnej Bi otrzymali po kilkaset dolcow (zostawilismy im po stowce, a reszte wplacimy na ich konta) oraz figurki - aniolki. Musze znalezc dla nich miejsce do powieszenia, bo sa po prostu urocze i widac, ze to reczna robota.
Chrzestny dzieciakow przyjechal za to... z pustymi rekoma. "Jego" prezenty mialy byc wspolne od niego oraz chrzestnej Nika (a ciotki M.), ktora wrocila do Polski 3 lata temu, a teraz, przy pandemii, nie miala nawet jak przyleciec, choc podobno chciala. W kazdym razie, okazalo sie, ze ciotka wyslala paczke, ktora... utknela na granicy. A ze u nas byl dlugi weekend, wiec miala dojsc dopiero we wtorek. Umowilismy sie wobec tego z A., ze jak juz ja dostanie, to wpadnie w czwartek, kiedy Potworki nie maja zadnych zajec. :)
Goscie posiedzieli, pogadalismy, pojedli ciasta, wypili kawe i po kolei zaczeli sie wykruszac. Najpierw "uciekl" chrzestny. Na szczescie przestalo padac i udalo sie pstryknac pamiatkowa sesje przy bialym bzie. Potem pojechala chrzestna Bi, ktora miala przed soba 3 godziny jazdy. Namawialismy zeby z kolega zostali na noc, ale on podobno juz nazajutrz wracal na Floryde. Ostatni zwinal sie dziadek, ktory zostal do konca meczu. A! Bo nie zwazajac na "dziecieca" impreze i moj tato i kolega chrzestnej chcieli koniecznie obejrzec mecz pilkrski w tv, choc ten drugi i tak nie doczekal jego konca. :/ Pstrykalam Potworkom foty ze wszystkimi wychodzacymi goscmi i oboje bardzo cierpliwie za kazdym razem zakladali buty, Nik marynarke, a Bi od nowa zapinalam wianek, ktory uparcie kazala sobie zdejmowac po kazdym zdjeciu. :D
Kiedy wszyscy goscie pojechali, M. polecial jak na skrzydlach sie przebrac, a i ja oraz Bi z ulga zdjelysmy kiecki. Tylko Nik stwierdzil, ze on tam moze zostac w garniturze (no kto by pomyslal!), ale tu akurat wkroczylam ja i kazalam mu sie przebrac. ;) A wieczorem czulam sie wyrabana jak po maratonie, mimo, ze w sumie nie mielismy przeciez wielkiej imprezy. Chyba po prostu opadly emocje...
Niedziela byla juz normalnym dniem, choc wolnym, no i Potworki strasznie podniecone byly, ze po raz pierwszy pojda do Komunii z mama i tata. Nie wiem na czym polega ta sensacja, no ale ja nie mam kilku lat. Nik potem cala msze dopytywal kiedy bedzie "jadl" oplatek, bo on jest pyszny! :D Oboje tez, okazalo sie, ze byli zaskoczeni, bo mysleli, ze oplatek bedzie taki cieniutki, jak ten, ktorym lamiemy sie w Wigilie, ale te koscielne sa jednak grubsze. Przynajmniej im smakuje, bo corka mojej kolezanki (ktora przystepowala do Komunii z Potworkami) stwierdzila ponoc, ze smakuje jak tektura. :D Po powrocie z kosciola, stwierdzilam, ze pojade do Polakowa, bo upieczony biszkopt lezal juz trzeci dzien i trzeba bylo w koncu skonczyc tort (chociaz bylam do tego pomyslu mocno zniechecona), a nie mialam ani masla, ani masy serowej.
Przy okazji zabralam ze soba Kokusia, ktory koniecznie chcial kupic sobie jakas gre w sklepie, do ktorego dostal karte. Pojechalismy i przy okazji zaliczylismy szybka wizyte u dziadka, bo okazalo sie, ze sklep z grami byl jeszcze zamkniety. Dziadek sie ucieszyl, wnuk skorzystal z lazienki, a wiec obie strony skorzystaly. ;) A kiedy w koncu dotarlismy do sklepu, zonk. Wiedzialam, ze Playstation Kokusia to starszy model, nie wiedzialam jednak, ze az tak. ;) Okazalo sie, ze nowe gry do niego przestali produkowac dobrych kilka lat temu. :O Wiem, ze mozna je nadal kupic na Amazonie, ale w sklepie mieli tylko uzywane i to zaledwie kilka. Prawie zadnego wyboru. Nie mniej Nik wybral sobie dwie gry oraz Bakugan'a do kolekcji, bo sklep sprzedaje tez w cholere akcesoriow, koszulek oraz zabawek... Na szczescie tych sklepow jest cala siec i kolejne 3 sa calkiem blisko, a kazdy ma inny asortyment uzywanych gier bo wiadomo, zalezy to od tego, co ludzie odsprzedaja. Pojezdzimy wiec kiedys z Mlodszym i na pewno znajdzie jeszcze jakies ciekawe gry. Problemu z wydaniem tych 200 dolcow raczej miec nie bedzie, o to jestem spokojna. :D
Tego samego dnia wreczylam Potworkom prezent od "rodzicow", czyli w sumie ode mnie, bo ja go wybralam. Kiedy jakis czas wczesniej wspomnialam o moim pomysle M. uslyszalam marudzenie, ze na Komunie to daje sie lancuszki, pierscionki, kolczyki, itd. Wzruszylam ramionami, bo pamietam, ze po mojej Komuni bylam raczej rozczarowana. Dostalam wlasnie jakies "blyskotki", ktore moja matka szybko zgarnela ("bo zgubie albo popsuje"). Niektore pozwalala mi czasem zalozyc kiedy bylam starsza, ale wiekszosci wiecej nie zobaczylam. Cale zloto moja matka sobie zatrzymala, a po wielu latach nikt juz nie pamietal, co dostalam ja, a co moja siostra. Wspominam, ze klocilysmy sie o jakis pierscionek, ktory bylam przekonana, ze dostalam ja. Wkroczyla mamuska i dostal sie N., jako ukochanej coruni. :/ Dostalam tez zegarek, niestety na wskazowki i ciezko bylo mi sie na nim rozeznac. Nie o to jednak chodzi. Pamietam wyraznie, ze bylam z prezentow calkiem zadowolona (wiadomo, dzieciak cieszy sie ze wszystkiego), az... nie zobaczylam, co podostawali moi koledzy. To byly inne czasy i inne prezenty, ale juz wtedy rodzice, chrzestni oraz dziadkowie potrafili hojnie obdarowac dzieciaki. Popatrzylam wiec na wypasione rowery, zegarki elektroniczne, zachodnie zabawki z Pewex'u, a nawet pierwsze komputery (Atari; kto to jeszcze pamieta? :D) i mina mi zrzedla, bo ja nie dostalam absolutnie nic, co wywolaloby podziw rowiesnikow. Ba, nie dostalam nawet kasy zeby sobie cos kupic... Rodzina obdarowala mnie hojnie, ale rzeczami, ktore mialy wartosc raczej dla osoby doroslej, a przy zachlannosci matki, nic z tego mi nie zostalo. Wracajac jednak do Potworkow. Malzonek postekal o medalikach i krzyzykach i... nic. Jakos nie popedzil do jubilera zeby cos kupic. Poczekalam i w koncu zamowilam prezent, ktory byl moim pomyslem: deskorolki elektryczne! :D Strasznie to modne ostatnio, Potworki widzialy nie raz dzieciaki jezdzace na nich na kempingach, dodatkowo maja je blizniaki mojej kumpeli, wiec prosby o nie powtarzaly sie co i rusz w listach do Mikolaja, czy urodzinowych zyczeniach. Dotychczas powstrzymywal mnie jednak wiek, szczegolnie Nika oraz ceny tych "zabaweczek". Glownie to drugie przekonalo mnie jednak, ze jesli nie kupie im czegos takiego na Komunie, to pewnie nie kupie wcale, bo wiecznie bedzie mi szkoda kasy. ;) Nie wiedzialam tez wtedy czym obdaruje ich rodzina, stwierdzilam wiec, ze niech maja choc jeden prezent, ktory sprawi im frajde tu i teraz. :) Oczywiscie moj malzonek byl bardzo niezadowolony i skwitowal tylko, ze "No tak, niech sobie teraz rece polamia!", zupelnie ignorujac radosc Potworkow, ktore po prostu oszalaly ze szczescia. ;)
Tego dnia juz nie bylo czasu na zabranie nowych nabytkow na podworko, bo nie dosc, ze padalo, to jeszcze to cholerstwo laduje sie prawie 5 godzin! :O Kiedy sie naladowaly, Bi napalila sie, zeby wyprobowac jak dzialaja. Okazalo sie jednak, ze to nie takie proste... To znaczy, wlasciwie to jest proste, kiedy sie wie, jak to zrobic. ;) Tymczasem, nie wiem jak inne modele, ale nasz mial fatalnie napisana instrukcje. Brzmiala ona mniej wiecej tak, zeby lekko nacisnac jeden z "pedalow" (z braku lepszego slowa) aby zalaczyc samo-balansujacy system, a kiedy swiatla po obu stronach sie zapala, postawic druga noge i zaczac jechac. Taaa... Tylko, ze kiedy ja czy Bi naciskalysmy pedal, deskorolka albo piknela i zgasla, albo zaczynala wirowac. Przejechala mi po palcach (jakie to diabelstwo ciezkie!!!), walnela kilka razy w meble, zostawila czarne slady z kol na podlodze... Porazka na calej linii. Stwierdzilam, ze moze deskorolka Bi jest felerna i sprobowalam Kokusia, ale zachowywala sie tak samo, jasne wiec bylo, ze to my robimy cos nie tak. W tym momencie Bi byla kompletnie spanikowana i bala sie nawet dotknac sprzetu. ;) Ja sama zglupialam, bo nigdy nie przypatrywalam sie jak takie cos obslugiwac, wiec... odpalilam YouTube. :D A tam, dziewczynka mlodsza chyba nawet niz Nik, weszla sobie na deskorolke i pojechala... A my sie meczymy pol godziny! Na szczescie malolata miala tez na tyle rozsadku, zeby w filmiku wspomniec wlasnie, ze jesli przytrzyma sie jedna strone, deskorolka zacznie sie krecic! Czyli to nie nasza wina, tylko instrukcja byla do doopy! Nie wiadomo, czy napisana zostala na jakis wczesniejszy model, czy po prostu zle sformuowali zdanie. W kazdym razie teraz, wiedzac juz co mam robic, zaczelam zbierac sie na odwage, zeby sprobowac ponownie. Po paru zdrowaskach oraz kilku glebokich wdechach, stanelam na ustrojstwie i chybotliwie, skaczac jak krolik, ujechalam ze dwa metry! Sukces! To dodalo odwagi Bi, ale ze to panikara, wiec dalej usilowala stawac na urzadzenie przytrzymujac sie mnie lub krzesla, nie miala rowno rozlozonego ciezaru, wiec deska zaczynala sie krecic, Starsza zeskakiwala z piskiem... i tyle. A na to wszystko przyszedl Nik, ktory wczesniej napierdzielal w nowe gry i byl calkiem nieswiadom naszych zmagan. Widzac, ze deskorolki naladowane, oczywiscie rowniez zapragnal sprobowac. Wytlumaczylam mu co i jak ma robic i Mlodszy... stanal i pojechal!!!
Tak po prostu zaczal sobie jezdzic wokol kominka! :O Tutaj Bi juz nie zdzierzyla i zaczela wyc, ze wszyscy umieja tylko ona nie i nigdy sie nie nauczy!!! Wyla i smarkala i na to zszedl na dol maz i ojciec, wsciekly bo go obudzilismy. Tyle, ze nikomu nawet nie powiedzial, ze idzie sie zdrzemnac!!! Na moje zaskoczenie, ze skad mielismy wiedziec, warknal, ze nie musi sie nam spowiadac. Taaa... spowiadac to moze nie, ale wspomniec "ide sie polozyc" to tak ciezko?! Nie mowiac juz, ze byl srodek dnia, a on nie zamknal nawet drzwi do sypialni! Kurcze, mamy na paluszkach chodzic i mowic szeptem o 15 po poludniu?! Oczywiscie obudzila go tak naprawde Bi, ale to na mnie M. skupil swoja zlosc. I dobrze wiem, ze ogolnie byl niezadowolony, ze Potworki dostaly te deskorolki, wiec obudzenie go to byl tylko pretekst do obrazy. Przypomnialam mu, ze dzien wczesniej obudzil mnie o 6:30 rano, bo poszedl na dol i wlaczyl na caly regulator radio! I jakos nie przejmowal sie, ze ktos moze jeszcze spac! I tak na dobra sprawe, to jestem budzona "przed czasem" co niedziela, bo wszyscy wstaja przede mna i nikt nie sili sie na cisze, niewazne czy dochodzi 8, czy jest grubo przed 7. Pan malzonek raz mial przerwana drzemke, o ktorej nikt nie wiedzial i jest wielka afera... :/
I tak skonczylo sie "cicha niedziela". ;)
Poniedzialek byl nielepszy. Niestety jedna z gorszych przywar M. jest to, ze jak jest obrazony, to wieki zajmuje mu zeby sie ogarnac i w tym czasie czepia sie absolutnie wszystkiego. Tego dnia Bi zaczela smarczec (pewnie efekt wychodzenia na dwor w sobote w samej sukience z krotkim rekawem) i dostalo jej sie, ze nikogo nie slucha, jest "najmadrzejsza" i teraz powinnismy oddac ja do szpitala na kilka dni (to slowa M., nie moje, zeby nie bylo) to moze sie nauczy ubierac kiedy rodzice prosza. Nik zul 5 minut mieso i dostal ochrzan, ze znowu bedzie jadl 1.5 godziny i zaraz ojciec mu zabierze talerz i nie dostanie nic do kolacji. Przyznaje, ze Mlodszy ostatnio doprowadza nas do bialej goraczki, bo ma jakis spadek apetytu i je po godzine albo dluzej, ale wybuch M. byl zupelnie niepotrzebny i dodatkowo skwasil i tak gesta juz atmosfere...
W miedzyczasie staralam sie, zeby ten wolny dzien (mielismy dlugi weekend) nie byl zupelnie stracony i zeby Potoworki mialy troche frajdy. Pogoda nadal nie wspolpracowala, od czasu do czasu kropilo i dopiero po poludniu temperatura laskawie podniosla sie do 18 stopni, a wczesniej uparcie bylo 13... :/ Rano pojechalismy na rowerach popatrzec na parade, ktora przechodzila wzdluz glownej ulicy naszego miasteczka. Wiecie, Hamerykanie uwielbiaja swoje parady, przy byle okazji... ;)
Strasznie nas owialo podczas jazdy i obawialam sie, ze dla Bi to raczej niewskazane. Ale ze to ona najbardziej chciala jechac, nie mialam serca jej odmowic. Szczegolnie, ze akurat w poniedzialek trudno bylo powiedziec, czy dolega jej cos poza katarem. Niby narzekala, ze jej zimno, poznym rankiem nawet przysnela na fotelu, ale nie miala goraczki, a od czasu do czasu odzyskiwala werwe... Parada okazala sie malo spektakularna. Poza pierwsza grupa - policjantow z bebnami oraz trabka, reszta to byly glownie dzieciaki z dwoch szkol, druzyn baseball'u, grup na ksztalt naszych "Zuchow", itd. Potworkom sie jednak podobalo, a ze jakas babka rozdawala male choragiewki, to w ogole mieli pelnie szczescia.
Dopiero w wiadomosciach wieczorem, przeczytalam, ze byl tam gdzies nawet gubernator naszego Stanu, bo ponoc nasze miasteczko jako pierwsze postanowilo przywrocic parade z okazji Memorial Day, ktora rok temu oczywiscie nigdzie sie nie odbyla. No i, na szczescie, "po" moglismy na rowerach od razu pojechac skrotem do domu, bo wszyscy z samochodami utkneli w gigantycznych korkach. ;)
Po poludniu zabralam Potworki na sciezke rowerowa obok naszego osiedla, zeby mogli wyprobowac nowe deskorolki. Pechowo dla mnie, sa one cholernie ciezkie, a Nik uprosil zebym mu jego poniosla az do szlaku (zreszta i tak balam sie, ze ja gdzies upusci...), zas z powrotem nioslam rowniez deskorolke Bi. A nie mogli sobie na nich jechac, bo zeby wyjsc z naszego osiedla, a potem na nie wrocic trzeba pokonac spora gorke i na "deskach" to dosc ryzykowne, a i w instrukcji obslugi odradzane... W kazdym razie myslalam, ze sie nie doczolgam na gore i oddalam im je jak tylko wylazlam na plaski teren. ;)
Musze przyznac, ze jak tylko doszlismy do tego, jak nalezy poprawnie ruszac, Potworki w mig zaczely jezdzic na tych deskorolkach jakby robily to cale zycie. Ciesze sie tez, ze wybralam model dla poczatkujacych, ktory nie pozwala na zbytnie rozpedzenie sie i dodatkowo piszczy wkurzajaco gdy zbliza sie do maksymalnej predkosci. Tak jak przewidywalam bowiem, Bi jezdzi spokojnie i ostroznie, natomiast Nik szaleje. Gdyby maszyna mu pozwolila, zapierniczalby jak samochodem. On od zawsze byl milosnikiem predkosci. :D
A pod wieczor w koncu nieco sie rozchmurzylo i choc bylo strasznie mokro i grzasko, nalozylam kalosze i ruszylam walczyc z warzywnikiem. ;) Koniecznie chcialam bowiem w koncu posadzic zakupione sadzonki (i tak straaasznie pozno w tym roku), tym bardziej, ze jeden z krzaczkow pomidorow zaczal wyraznie wiednac... Najpierw jednak musialam wyrwac wszystkie chwasty, ktore zdazyly tam wyrosnac. Warzywnik z daleka byl "zielony", wiec mozecie obie wyobrazic, ile tego bylo...
A jak juz posadzilam sadzonki, to okazalo sie, ze w zasadzie jest jeszcze troche czasu i z rozpedu posialam to, co szlo bezposrednio do gruntu. Teraz juz tylko czekac, czy urosnie. ;) Chcialam zrobic fote, zeby za tydzien sprawdzic czy widac roznice, ale wepchali mi sie "modele", szkoda tylko, ze nie jednoczesnie. Akurat wybuchla o cos klotnia i choc oboje chcieli byc na zdjeciu, to bron Boze razem! :D
We wtorek juz pomaszerowalismy do pracy i szkoly. Bi na szczescie odzyskala energie i wydaje sie, ze dopadlo ja po prostu paskudne przeziebienie. Niestety nadal byla solidnie zasmarkana, a ze nie sili sie na zaslanianie i te sprawy, tylko czekac az chorobsko przejdzie na kolejnych czlonkow rodziny. Najlepszy jest M., ktory przy kazdej okazji glosno utyskuje, ze on na pewno zaraz tez bedzie smarkal, gdy tymczasem w naszej rodzinie to ja zawsze wszystko lapie od Potworkow lub Potworki ode mnie (choc rzadziej, bo ja sie jednak bardziej pilnuje), a malzonek zazwyczaj choruje sobie osobno od reszty. A jednak za kazdym razem jak ktores jest chore, zrzedzi, ze on na pewno sie zarazi! :D W pracy niestety mentalnie mialam poniedzialek, bylam wiec zamulona i ogolnie niechetna obowiazkom, a jeszcze mielismy ponad godzinny meeting i okazalo sie, ze z waznym projektem, z ktorym mielismy ruszyc w polowie miesiaca, ruszamy... nastepnego dnia! :O Na gwaltu rety musialam wiec szykowac papierologie, a tu nie dosc, ze szef ociaga sie z podpisywaniem dokumentow, to jeszcze w drukarce zabraklo tuszu! Po prostu jeden schodek po drugim... Z ulga w koncu ucieklam do domu. ;) W tym tygodniu trenerki wznowily juz trening pilki noznej i Bi poleciala na nia jak na skrzydlach.
Wiedzialam, ze na boisku bedzie tez ulubiony kumpel Kokusia, wzielam go wiec ze soba. I potem zalowalam, bo chcialam na spokojnie pogadac przez telefon z kolezanka, tymczasem ciagle musialam zerkac co robi Mlodszy. Dziewczyny bowiem cwiczyly podania i prowadzenie pilki, chlopaki tymczasem...
Ciagle jakies zapasy i tarzanie sie po trawie. Co gorsza, kiedy ktoremus udalo sie w koncu powstac z ziemi, drugi wpadal na niego z impetem, zeby go przewrocic... Cud, ze zadnemu nic sie nie stalo, ale naprawde, chlopcy to inny gatunek... ;)
Tak jak sie obawialam, w srode rano zaczelo mnie podejrzanie drapac w gardle i zapychac nos... Ja to jednak nic, bo w czasie dnia drapanie pojawialo sie i znikalo. Za to Nik wrocil ze szkoly narzekajac, ze boli go gardlo i ma zapchany nos... Pieknie. Podajemy wirusika dalej... :/ W zwiazku z powyzszym, stwierdzilam, ze nie ma co ciagnac Potworkow na basen, choc przeszlo mi przez mysl, ze plukanie zatok chlorowana woda moze pomoc. ;) Bylo cieplo, 25 stopni, ale wial mocny wiatr i obawialam sie, ze ich dodatkowo zawieje kiedy wyjda z mokrymi glowami. Zawsze kaze im ubrac kaptury, ale czesto zanim sie doprosze, jestesmy juz w polowie drogi do auta... Na dodatek na niedziele jestesmy z kumpelami umowione w parku z fotografem na rodzinna sesje komunijna. Bi raczej juz do tego czasu przejdzie, Nik tez moze juz wychodzic na prosta, ale jak rozlozy mnie albo M., to nie wiem czy dotrzemy. :( Albo co to za foty beda z czerwonym, obtartym kinolem i zalzawionymi oczami... Skoro zas zostalismy w chalupie, poszlismy na spacer, a potem stwierdzilam, ze posadze kwiatki, ktorych sadzonki kupilam z warzywami, a ktore nadal siedzialy w malych doniczusiach... Tylko co z tego, skoro "trzymadla" na taras M. mi w zeszlym roku odkrecil kiedy go malowal i nie moge sie doprosic, zeby przywiercil je z powrotem. Tak samo z palakiem, na ktorym zawsze zawieszalam karmnik dla kolibrow. Ptaszki juz na pewno kraza, tym bardziej, ze to pora roku kiedy malo co dla nich kwitnie, a ja nie mam na czym zawiesic karmnika. :(
Noc ze srody na czwartek byla ciezka, bo Nik przechodzi przeziebienie jak na mezczyzne przystalo. Budzil sie, jeczal, poplakiwal... Ciekawe kiedy bedzie ne tyle duzy, ze w koncu przebudzi sie, wysmarka i pojdzie spac dalej, zamiast ryczec... :D Rano oczywiscie narzekal, ze nie moze oddychac i nie ma sily. Zdecydowanie ma to samo, co Bi. Za to ta ostatnia, na pytanie jak jej katar, burknela, ze "nie wiem, skad mam wiedziec?!". No tak, bo moze powinnam wyczytac w myslach, jak sie ta dziewczyna czuje? W kazdym razie, za sam ton glosu zazwyczaj czasami nalezaloby nia mocniej potrzasnac... ;) Poniewaz nie chodza teraz na karate, Potworki maja czwartki wolne. Dobra okazja, zeby posiedziec i podkurowac sie, szczegolnie, ze bylo pochmurno, ponuro i mzylo. Taka "kocykowa" pogoda, mimo, ze temperatura dochodzila do 20 stopni... Po poludniu wpadl chrzestny Potworkow, ze spoznionymi prezentami komunijnymi. Prezenty od niego oraz ciotki M. sa hmmm... tematyczne. :D Chrzestny uwielbia biwaki pod golym niebem, wedrowki po lesie, dlugie wycieczki rowerowe, itd. Zazwyczaj dzieciaki dostaja wiec do niego lunchbox'y, coolery, bidony, itd. Tym razem dostali znow po sniadaniowce z funkcja coolera. Coz, przydadza sie akurat na polkolonie. :D Od chrzestnej Nika, ktora jak wiekszosc rodziny malzonka jest mocno "kosciolkowa", dostali po lancuszku z medalikiem. Nik krzyzyk, Bi podobizne Matki Boskiej. Ech... Nie mam nic przeciwko medalikom jako takim. Ale serio, chrzescijanstwo jest mocno tendencyjne. Jak dla dziewczynki, to musi byc Maryja. Bo dziewczynka ma byc cicha, potulna, przyjmowac wszystko z pokora, byc nieskalana niczym lza. Bleh... No i szkoda, ze nikt z rodziny nie pomyslal, zeby podarowac Potworkom tansze medaliki srebrne, ktore mogliby nosic juz teraz. Tych zlotych im nie damy, tym bardziej, ze lancuszki maja cienkie i delikatne, bo na bank by je gdzies zerwali...
A na koniec posta, pokaze Wam obecny stan lazienki. Malzonek poczynil malutki postep, szkoda tylko ze zrobil go w poniedzialek i na poniedzialku sie skonczylo. ;) Niestety, M. nie rwie sie do roboty, zwyczajnie mu sie nie chce, ale tez wieczorami po prostu jest za malo czasu. Zanim sie ze wszystkim rozlozy, a potem zostawi czas na posprzatanie, na sama robote zostaje raptem godzinka, poltorej. A z docinaniem i dopasowywaniem, przez ten czas zdazy polozyc moze 2-3 kafle. Wobec tego nie kladzie w ogole i robota stoi... :/ No, ale macie maly przedsmak tego, co wymyslilismy. ;)
Przed nami weekend. W sobote zakonczenie roku w Polskiej Szkole. Fajna impreza w plenerze, ale my bedziemy pedzic na mecze, wiec tylko o nia zahaczymy. ;) Niedziela to bedzie znow bieg, bo rano mamy umowiona sesje z fotografem, a potem chcemy jechac na procesje Bozego Ciala (tu jest ono zawsze przenoszone na niedziele), bo Bi ma sypac kwiatki. Oczywiscie M. steka, ze po co ta cala sesja, ze on pierdzieli i moge jechac sama z dzieciakami, a Starsza sie rzuca, ze ona nie chce ubierac komunijnej sukienki, nie chce zdjec i zadnych kwiatkow sypac nie bedzie. Szlag mnie zaraz trafi i to ja pierdzielne i jednym i drugim i niech mnie wszyscy w doope pocaluja. Jestem przed okresem, wiec nie recze za siebie... :/
Piekni Komuniści! A tak serio to wzruszający wpis. Ja już zapomniałam jak to było u moich Pisklakow...Ślicznie wygladaliscie, choć u M. brakuje mi marynarki..
OdpowiedzUsuńZ innej beczki, Agata tobie należą się brawa, jak Ty to wszystko ogarniasz...i jeszcze samotnie walczysz! Możesz być z siebie dumna. Pozdrawiam serdecznie!
Ech, no wlasnie Ewciu, sama ciagne ten wozek, organizuje, jezdze, dopinam na ostatni guzik i nieraz czuje sie z tym potwornie samotna, bo maz nie tylko nie docenia, ale jeszcze uwaza, ze przesadzam i wymyslam... :(
UsuńBardzo ladnie wygladaly Potworki wystrojone komunijnie. Piekne dzieci, z dobrego domu.
OdpowiedzUsuńFajnie, ze chrzestna matka przyjechala az z daleka, bo wtedy mieliscie juz prawdziwe przyjecie, z roznymi goscmi. Na obczyznie, z ograniczonymi silami rodziny to duzy skarb miec takie mozliwosci towarzyskie.
Co do prezentow komunijnych w PRLu: oczywiscie dostawalo sie zawsze zegarek, rower i jakies slodycze. Ja do tego jeszcze zaliczylam wrotki, na ktorych jezdzilam dobre 10 lat (podczepiane do butow, rozciagaly sie, jak lyzwy w 19 wieku). Bo deskorolek jeszcze wtedy sie nie znalo - przynajmniej w Polsce. No i oczywiscie byly zlote lancuszki, krzyzyki, medaliki... Ktore pozniej sie rwalo i gubilo na plazy czy grajac w pilke.
Heh, tez mialam takie wrotki, ale za cholere nie pamietam, co sie z nimi stalo. :D
UsuńTak, ja rowniez ciesze sie, ze chrzestna Bi dojechala i to jeszcze z towarzyszem. To naprawde dodalo temu dniu wyjatkowosci.
Super, ze zrobilas Komunie dwa w jednym, aczkolwiek ja jestem antymaseczowa i dla mnie (wybacz Kochana, wiem, ze to niczyja wina) te wszystkie uroczystosci wygladaja nader smutno. Nie widac emocji, twarzy, usmiechu, wzruszenia. Tak pozamykali ludziom buzie. Udalo im sie.
OdpowiedzUsuńJa na Komunie dostalam rower z trzema biegami, alez to byl hit wtedy!!! Do dzisiaj mile to wspominam.
Uwazam, ze inwestycja w zloto (pierscionki, lancuszki, branzoletki) beda zawsze w cenie i dodatkowo piekna pamiatka, wiec ja jestem na tak. Deskorolki nie z mojej bajki mysle podobnie do M. ale najwazniejsze, ze dzieci sie cieszyly. Pozdrawiam
Znam Twoja opinie Miniu i zgadzam sie. Najbardziej mnie wkurzylo, ze fotograf - idiota zrobil Kokusiowi zdjecie podczas przyjmowania oplatka... z maseczka na buzi! Nie wiem gdzie mu sie spieszylo, ze nie poczekal tych 2 sekund, zeby Mlody maseczke sciagnal w dol. Nie omieszkam zrobic awantury przy odbiorze. :/
UsuńMi sie marzyl na Komunie po prostu nowy rower, bo ze starego juz wyrastalam. Niestety, nie doczekalam sie...
Pięknie wyglądały dzieci i pięknie wyglądaliście Wy. A widzisz, tak się bałaś jak Nik poradzi sobie z czytaniem :) Fajnie, że wszystko się udało i najważniejsze, że dzieci zadowolone. Oliwia tak jak pisałam też dostała tą deskorolkę i choć jest panikarą tak jak Bi, to idzie jej coraz lepiej. Choć ja nadal jestem zdania, że to bardzo niebezpieczne urządzenie, ale z drugiej strony, spadając z roweru czy nawet przewracając się na chodniku też można złamać rękę... Ona poza deskorolką dostała jeszcze zestaw wisiorek i kolczyki z bursztynem, który pozwalamy jej zakładać na niedzielę, bransoletkę z pereł - nosi tak jak wcześniejsze, bransoletkę - różaniec, która na razie jest dla niej za duża. Dostała też zwykły zegarek od Jasia, który nosi w niedzielę, na jakieś uroczystości rodzinne i czasami do szkoły, bo na co dzień woli nosić smartbanda, którego dostała od nas, bo lubi widzieć ile zrobiła kroków. Poza tym dostała sporo pieniędzy, które część zainwestowała w rower i nową komórkę, a resztę wpłaciliśmy na konto. O dziwo nie dostała złotego łańcuszka, a tego byłam pewna, bo to taki niby standard... Nie mniej, prezenty, które dostawaliśmy my, a dostają oni, to zupełnie inna galaktyka :D
OdpowiedzUsuńTo fakt, ze teraz te prezenty sa strasznie wypasione, ale to chyba tez dlatego, ze w obecnych czasach te nasze dzieciaki po prostu wszystko maja i zeby kupic cos wyjatkowego, trzeba naprawde sie naglowkowac. ;)
UsuńBi tez poczyna na tej deskorolce coraz smielej, ale jednak widac roznice miedzy nia, a Nikiem. On jezdzi tak, jakby deska byla przedluzeniem jego nog i dobrze, ze sprzet nie pozwala mu sie zanadto rozpedzic, bo az sie boje jak by zasuwal. :D
Ja uważam, że najpiękniejszą ma być uroczystość, a z tego, co piszesz tak właśnie było. Szkoda tylko, że buzie tak pięknie prezentujących się dzieci były zasłonięte. A Twoje pociechy wyglądały cudownie. Fajnie, że były zaangażowane w uroczystość. Czytania, dary. Będzie pamiątka na zdjęciach i filmie. Ja żałuję, że w naszych czasach nie było kamer. Śpiewałam psalm, więc możnaby popatrzeć. Dobrze, że udało się z restauracją. Jakie to jest fajne, że nie trzeba stać przy garach kilka dni. A i miłe jest to, że goście dopisali i mogliście świętować w większym niż na co dzień gronie. A tort ... W takich nerwowych sytuacjach wpadki się zdarzają, zwłaszcza że człowiekowi zależy. Koniec końców pięknie się prezentował. Czy dzieci, jak w Polsce, mają biały tydzień?
OdpowiedzUsuńPrezenty. Wiadomo, dzieciaki na nie czekają i nie da się ich uniknąć. Oby tylko uwaga nie skoncentrowała się tylko na nich. Trudno teraz coś wymyślić. Nawet jak patrzę na Tygrysa. Rower ma, zegarek też, Biblii kilka wydań. Pieniążki byłyby chyba najlepsze, ale dziecko chce mieć konkret. Choć sama pewnie nie kupiłabym deskorolki (choć nigdy nie wiadomo) to Ty znasz najlepiej własne dzieci i wiesz co dla nich najlepsze, co sprawi przyjemność, a widać że jest ogromna. Ja na swoją komunię dostałam pieniążki, za które rodzice kupili mi rower. Do dziś pamiętam- radziecki "aist" czyli bocian. U nas modne były zestawy z cieniutkim długopisem, zegarkiem i płaskim kalkulatorem. Szczyt nowoczesności. A ja czułam się wyróżniona, bo wszyscy dostali jednobarwne, a mój zestaw był taki mieniący się, jak były linijki, takie że zmieniającymi się obrazkami. I Biblia od Chrzestnej. Mamy dwie, bo Mąż dostał taką samą. Innych pewnie nie było. Jej. Nie mogę się doczekać komunii Tygrysa, choć przeraża mnie ta cała otoczka i wymysły mam. Będziemy mieli też zagwostkę czy pójdzie z dziećmi z klasy czy z parafii. Skłaniamy się kum pierwszej opcji, a wtedy będzie miał komunię tam, gdzie ja. Ale mamy jeszcze trzy lata.
Nie, tutaj bialego tygodnia nie ma i chyba dobrze, bo jak juz poznalam troche ten kosciol, musialabym caly tydzien wozic dzieciaki na 16. :D
UsuńMoi rodzice wynajeli skads kamerzyste na moja Komunie i to jest swietna pamiatka. Co prawda do kosciola chyba sie spoznil, ale potem nagral nas w domu, na spacerze... Swietna pamiatka. :)
To prawda, ze obecnie ciezko cokolwiek dzieciom kupic, bo one po prostu wszystko maja. Bi meczy mnie o komorke, bo podobno polowa klasy juz ma, ale na to, uwazam, ze jest za mala...
Piękna uroczystość <3
OdpowiedzUsuńDziekuje! :*
UsuńPotworki wyglądały wspaniale i Ty też! Super, że się wszystko udało. Sama pamiętam jaki to mega stres a jeszcze czeka mnie to raz! Miło, że pojawiła się również chrzestna.
OdpowiedzUsuńPs. Tortem się nie przejmuj. Raz każdemu może nie wyjść;))
Heh, ja z jednej strony ciesze sie, ze mam juz to z glowy za jednym zamachem, ale z drugiej, za drugim razem mozna poprawic niedociagniecia, a na to juz nie mam szans. ;)
UsuńNo i po wszystkim. Tak to jest, napina się człowiek, szykuje, a potem pstryk i pi wszystkim. Ale pewnie i tak się cieszysz, że już to za Wami i można odetchnac. Dzieciaki śliczne, Twoja sukienka olśniewająca, serio!
OdpowiedzUsuńPrezenty - gadanie tam takie, że one w tym wszystkim nie są najważniejsze. Pewnie ze są, zwłaszcza dla dzieciaków, dla mnie też były, ja wymarzyłam sobie zegarek podświetlany elektroniczny na rękę i .. klaser ? I dostałam, kasę i złoto zgarnęli pewnie rodzice i zapewne mi coś za to kupili. Złotych kolczyki i łańcuszków nie nosiłam, bo złota nigdy nie lubiłam, więc było mi to zbędne. Tymon też dostał i w sumie leży w kącie, no bo po co mu złoty łańcuszek itp biblię w kąt też rzucił, bo to mało interesująca lektura, podczas komunii czytał tekst na siłę i absolutnie nie było to dla niego nic podniosłego, a jedynie stres, a kasę wydał na komputer, a resztę wpłaciliśmy na konto mu. Z Zuzą dokładnie było tak samo, z Tolą będzie luz, bo tu raczej rezygnujemy z komunii. Szkoda, że nam nie pozwolono na to aby mogła iść za jednym zamachem z Tymonem. Fajnie, że Wam się udało.
U Was jednak troche wieksza roznica wieku. Miedzy Bi i Nikiem jest tylko rok, wiec w sumie laski nie robili. ;)
UsuńA moi, o dziwo, ucieszyli sie ze biora udzial w calej ceremonii. Co prawda nie uwazali tego za cos podnioslego, a bardziej za dodatkowa atrakcje, ale co tam. :D
Niestety, dla rodzicow liczy sie ceremonia, przyjecie, itd., a dla dzieciakow tylko prezenty i tyle. :D