Z wielkim niepokojem czytam o sytuacji w Polsce, ktora jest dla mnie wyznacznikiem tego, co czeka nas za kilka tygodni. Mam oczywiscie nadzieje, ze sie myle, ale historia z tegorocznej wiosny mowi, ze i nas zamkniecia nie omina... Tym bardziej, ze mamy wybranego nowego prezydenta i obawiam sie, ze bedzie chcial za wszelka cene pokazac, ze kontroluje pandemie lepiej niz jego poprzednik... :/ Poki co jednak, zycie plynie prawie normalnie. Potworki chodza do szkoly na pelen etat, maja zajecia pozalekcyjne, M. pracuje... I tylko ja jedna z rodziny utknelam w chalupie. Normalnie nie mialabym nic przeciwko temu. Lubie swoj dom i w koncu moge sie nim w pelni cieszyc (tylko ta zdalna praca w tle przeszkadza :D), ale obecnie przypomina mi to, ze jednak sytuacja mocno odbiega od "normalnej"... :(
Tak jak napisalam wyzej, poza moja zdalna praca, zycie toczy sie wlasciwie zwyczajnie, co oznacza, ze w piatek (6 listopada) po poludniu Nik mial ostatni trening pilki noznej.
Zastanawialam sie czy trener nie odwola go tak jak trenerki Bi, z racji ze duzo wczesniej robi sie teraz ciemno. Okazuje sie jednak, ze dla chcacego nie ma nic trudnego i tam gdzie trenerki Bi odwolywaly treningi z byle powodu i nie bawily sie w przesuwaniu na inny termin nie zagranych meczow, tak chlopcy wszystkie "stracone" mecze mieli przekladane na inny dzien, a trenowali i w sniegu i po zmianie czasu. Trener po prostu przesunal trening o 15 minut wczesniej. Da sie? Da. Z okazji ostatniego treningu, trener zarzadzil tez pamiatkowe zdjecie grupowe.
Smutne tylko, ze mimo, iz chlopcy stali w odstepach, to wiekszosc zalozyla maseczki i w ogole nie widac im buziek. :/ Poza tym, trening odbyl sie jak zwykle, oprocz tego, ze mlodziez tak pajacowala, ze trener (zwykle uosobienie cierpliwosci) pogrozil kilku delikwentom, ze jak nie zaczna sluchac, kolejnego dnia za kare nie beda grac w meczu. Podzialalo. :D
Pisalam juz o tym ostatnio, ale pogoda zwariowala! Tydzien wczesniej mielismy przymrozki w nocy i spadla pierwsza odrobina sniegu. A w poprzedni piatek przyszlo lato, ktore w dodatku postanowilo zostac z nami na dobrych kilka dni! Temperatury 24-25 stopni nie sa normalne w listopadzie! Czlowiek juz sie odzwyczail od takich klimatow i wydawalo sie po prostu nieznosnie goraco, choc ja i tak wole to, niz szczekanie zebami z zimna... ;)
W miniona sobote, Potworki mialy swoje ostatnie mecze. W tym samym miejscu, ale o roznych porach (wlasciwie to jedno po drugim), wiec na szczescie oboje mogli grac. Juz sobie wyobrazam te rozpacz, gdyby ktores nie moglo zagrac w ostatnim meczu w sezonie! :D Nik gral pierwszy, o 10:15, a rozgrzewka zaczynala sie o 9:45. Mamy listopad, jest ranek, w dodatku u nas (chyba przez to ze dom jest na wzgorzu, gdzie zawsze mocniej wieje) termometr zawsze pokazuje nizsza temperature, wiec kazalam dzieciom wziac bluzy, a sama ubralam dlugie spodnie i wzielam na wierzch taki "pelerynowy" sweter. I pierwsze co zrobilismy po przyjezdzie na miejsce i usytuowaniu sie z krzeselkami turystycznymi, to zaczelismy sie rozbierac! Bylo niemozliwie goraco i jak zawsze na boiskach wieje, tak tym razem byla tylko delikatna bryza. Po jednej stronie boiska, gdzie siedzieli czekajacy na swoja kolej gracze, bylo kilka drzewek i dzieciaki z ulga chowaly sie w ich cieniu. Po przeciwnej stronie, gdzie usadowili sie kibice, zero cienia. Kolejny juz raz stwierdzilam, ze jesli dzieci beda graly w pilke na wiosne (a chca, tylko ciekawe czy korona nie pokrzyzuje nam planow), to sprawie sobie krzeselko turystyczne z daszkiem. W sobote byloby jak znalazl. A tak... spalilam sobie czolo i nos, a na policzkach przybylo piegow, bo oczywiscie nie pomyslalam nawet o posmarowaniu kremem z filtrem... ;) W dodatku, przez wysokie temperatury, pobudzily sie osy, ktore powinny juz dawno wyzionac ducha i upierdliwie lataly. Siadaly nam na rece, buty, a jedna siadla na moim telefonie (od spodu) i cud, ze nie przesunelam palcow i jej nie przygniotlam... dopiero bym miala! :D Potworki oczywiscie panicznie sie os boja, wiec co chwila najpierw jedno (to, ktore nie gralo), potem drugie, zrywalo sie z piskiem i uciekalo gdzie pieprz rosnie. Na szczescie nikt w koncu nie zostal uzadlony. ;) A dla Bi dodatkowa "atrakcja" bylo to, ze tata dotrzymal slowa i przyjechal obejrzec jej mecz. Dobrze sie trafilo, ze zaczynal sie o 11:30, czyli M. akurat zdazyl prosto z pracy. Jak to on, wzdychal rzecz jasna, ze "o matko, cala godzine mam tu siedziec...?", na co przypomnialam, ze na zawodach plywackich siedzial nieraz cztery i jakos wytrzymal. Zreszta, rozumiem, ze byl po pracy, ze wstal o 4 nad ranem, ale do cholerki, ja kwitlam na boisku od 9:55 (spoznilismy sie troche na rozgrzewke Kokusia) do 12:30 i nie narzekalam!
Wyniki meczow byly do przewidzenia i nie odbiegly od tego, co obie druzyny pokazaly przez caly sezon. To znaczy u druzyny Bi, od tego, czego nie pokazala, czyli talentu albo farta. :D Druzyna Nika wygrala 4:0, a druzyna Starszej zremisowala 0:0.
Najlepsze, ze w ostatnich kilku minutach Bi strzelila gola, ale (podobno, bo ciezko bylo zobaczyc) byla za blisko bramki i nie zostal zaliczony. Szkoda. Gdyby sie udalo, bylby to jedyny wygrany mecz dziewczyn w tym sezonie, bo tak to albo przegraly albo zremisowaly wszystkie pozostale. Musicie tez wiedziec, ze w sobote mialam urodziny, ale ze M. nie jest z tych, co przypomna dzieciom o laurkach, wiec Potworki kompletnie zapomnialy. Rano zartobliwie powiedzialam im wiec, ze w takim razie moze niech kazde z tej okazji strzeli gola. ;) Nik natychmiast sie zachnal, ze nie da rady, ale ambitna Bi powiedziala, ze strzeli. I strzelila! :D Mimo wiec, ze sedzia go nie zaliczyl, po fakcie powiedzialam corci, ze dla mnie to byl ten urodzinowy gol i juz. ;) Trener Nika powiedzial chlopcom, ze mial im wreczyc trofea, ale nie przyszly na czas. Ma napisac do rodzicow jak juz je dostanie. Za to dziewczyny u Bi dostaly cukierki, ktore trenerki obiecaly im na Halloween. :)
Reszta soboty przeszla juz na snuciu sie z kata w kat. Nie wiem co jest z tymi sobotnimi porankami na meczach, ale "po" zawsze potwornie boli mnie glowa. Nie inaczej bylo tym razem. Mimo, ze pogoda byla przepiekna, poszlismy wiec tylko na rodzinny spacer, potem dzieciaki bawily sie z sasiadka, a ja poscinalam przekwitle i przywiedle wiechcie, ktore jeszcze dwa tygodnie temu byly astrami.
Przy okazji scielam jeszcze inne uschniete badyle i rzucilam je jak zwykle na ognisko. Poniewaz uzbierala sie tam juz niezla kupka, M. ja podpalil, a potem dolozylismy do ognia i korzystajac z cieplego i wczesnego wieczora, posiedzielismy przy ognisku.
Nie siedzielismy tak przy ogniu pod domem od zeszlego roku, kiedy mielismy gosci z Kanady, a teraz, na jesien, nas naszlo. :) Upieklismy tez zalegajaca w lodowce kielbase i w ten sposob mielismy pyszna kolacje, choc Potworkom trzeba bylo ja wciskac niemal na sile. Jakies niepolskie te nasze dzieci. ;)
Wiekszosc niedzieli minela calkiem milo. Pojechalismy do kosciola w Polakowie, na pozniejsza godzine, co zaowocowalo spokojnym rankiem, bez nerwow i pospiechu. Z tamtego kosciola mielismy tylko rzut beretem do mojego taty, postanowilismy wiec odwiedzic "dziadzia" i oszczedzic mu zwyczajowej, coniedzielnej jazdy do nas. Posiedzielismy, pogadalismy, Potworki jak zwykle obeszly dom dziadka wzdluz i wszerz i zajrzaly w kazdy zakamarek. Najchetniej zeszlyby nawet do ciemnej, betonowej piwnicy. ;) Potem pojechalismy po kawe i wrocilismy do domu z mysla, zeby przebrac sie w cos wygodniejszego i lzejszego (zrobilo sie 25 stopni!) i pojechac na przejazdzke rowerowa. Tutaj zaprotestowala Bi, co bylo juz pierwszym zgrzytem. Panna od rana kichala i wydawala sie "przytkana". Nie wiadomo czy od tego ciepla uaktywnila sie jakas alergia, czy sie przeziebila. Tak czy owak z tego korzystala i oznajmila, ze zle sie czuje i zeby zmierzyc jej goraczke. Pomacalam czolo - chlodne. :D Tak na wszelki wypadek, postraszylam tez ja, ze jesli bedzie w szkole jojczec, ze zle sie czuje, wysla ja na test na korone. Sama nie wiem czy powinnam jej cos takiego mowic, bo jest mozliwe, ze kiedys tam faktycznie bedzie musiala przejsc owy test, wiec nie chce jej zawczasu straszyc... Z drugiej strony, Bi to typ, ktory bedzie chodzil do pielegniarki tak czesto i upierdliwie, ze ta w koncu zadzwoni zeby ja odebrac, zeby chyba jej sie w koncu pozbyc. Wiem, bo juz to przerabialam. I chyba troche mialam nosa, bo kiedy ostrzeglam Bi, ze jak w szkole bedzie przynudzac, ze strasznie meczy ja katar i zaczyna kaszlec (bo w domu zmuszala sie do kaszlu, twierdzac, ze jest chora), wysla ja na test na korone, a panna beztrosko oznajmila, ze mozemy przeciez nie isc. Kiedy zaczelam tlumaczyc, ze nie bedzie mogla wrocic do szkoly az bedzie miala ujemny wynik testu, odpowiedziala, ze moge zadzwonic i powiedziec, ze jest ujemny. Widzicie wiec, ze wszystko jest duzo prostsze jak ma sie 9 lat. :D Dopiero kiedy wytlumaczylam, ze na slowo to mi nikt nie uwierzy i wynik testu bedzie musial wyslac lekarz, Bi troche zrzedla mina...
W kazdym razie, katar Bi, nie katar, postanowilismy przejechac sie rowerami cala rodzina, choc juz wtedy wydawalo sie to troche na sile. Potem okazalo sie, ze z tylnego kola roweru M. uszlo powietrze i malzonek rzucil wkurzony, ze jak w kazdym rowerze bedzie musial pompowac, to pierdzieli i nigdzie nie jedzie. Oho, w tym momencie wlasciwie odechcialo mi sie jazdy. Potem jednak rower M. okazal sie jedynym, ktory wymagal pompowania, pojechalismy i przez polowe wycieczki wydawalo sie super, az... przydarzyla sie katastrofa! Nik wyczynial jakies swoje rowerowe wariactwa, zle wymierzyl i wpadl prosto na M. O dziwo, choc Mlodszy zaliczyl dosc spektakularny upadek, zdarl tylko kolano, ale za to wyrwal szpryche w rowerze M. Rowerze, ktory ten kupil w maju i ktory kosztowal niemale pieniadze, musze dodac. Malzonek oczywiscie sie wsciekl. Kazal mnie i dzieciom wracac do domu, a sam zostal ogladac uszkodzenia w pojezdzie. W tym momencie uznalam nawet, ze to dobry pomysl, zeby M. mial szanse troche ochlonac. O ja naiwna! Zapomnialam, ze moj malzonek, jak sie wscieknie, to "trzyma go" spokojnie pare dni. I tym razem, zamiast sie uspokajac, tylko sie nakrecal. W koncu zaczal drzec sie na dzieciaki, zeby zabieraly wszystko ze stolu w kuchni, a kiedy odezwalam sie, zeby przestal sie wydzierac bez powodu, nastapila kulminacja. "Musimy sie rozstac na jakis czas, bo on ma juz dosc rodziny i musi od nas odpoczac, jest zmeczony, nie nadaje sie do tego, nie, on nie ma problemu z nami, tylko z samym soba, moze sobie wynajmie pokoj w hotelu na miesiac, bo ma dosc i musi sobie zrobic od nas przerwe". Mnostwo silnej woli mnie kosztowalo, zeby ugryzc sie w jezyk i nie powiedziec o slowo za duzo, wierzcie mi. Bo: on?! ON, ma ku*wa dosc?! Przepraszam bardzo, ale to JA spedzilam kilka miesiecy pracujac zdalnie, w tym samym czasie pomagajac dzieciom w nauce przez internet, ogarniajac dom i znudzone do potegi n-tej potomstwo! Czy jemu sie wydaje, ze nie mialam ochoty przynajmniej raz w tygodniu wystrzelic siebie lub Potwory w kosmos?! Ale to ku*wa ON ma dosc!!! No przeciez! Jak to jest, ze takie slowa padaja zazwyczaj z ust faceta, chociaz to kobieta ogarnia te cala domowa kuwete?! Na koncu jezyka mialam, zeby spadal w takim razie na drzewo i zeby sie nie zdziwil jesli potem nie bedzie mial dokad wracac. To byla najgorsza rzecz jaka uslyszalam z ust meza w ciagu 13 lat malzenstwa. Ciekawe jakby M. sie czul, gdybysmy ja i dzieci nastepnego dnia zgineli np. w wypadku samochodowym?! Albo cos sie stalo ktoremus z Potworkow?! Ja chyba nie wybaczylabym sobie takich slow. I wiem, ze M. najprawdopodobniej ponioslo, ze w nerwach klepie ozorem nie myslac co mowi, ale zrobilo mi sie niesamowicie przykro. Nawet nie ze wzgledu na siebie, ale dzieci. Ja, jakby nie patrzec, jestem dla M. obca. Ale dzieciaki?! Wlasna krew?! Jak mozna cos takiego powiedziec na glos przy dzieciach?! Tym bardziej, ze Nik cale popoludnie byl nieswoj, bo wiedzial, ze to on zawinil, a ja pocieszalam go jak moglam, ze to nie jego wina, ze jest tylko malym chlopczykiem i ze to tylko rower... I naprawde, przeciez to tylko szprycha w rowerze, a sprowokowala taka awanture?! Pisalam juz kilka razy, ze ten rok jest dla nas zdecydowanie kryzysowy i im dalej, tym w naszym malzenstwie gorzej... :(
Poniedzialek i cichy dzien #1 (albo 1.5, jesli liczyc niedzielne popoludnie). Moj cholerny malzonek, skoro obrazony (chociaz o co on jest obrazony, tego kompletnie nie kumam), to by chociaz siedzial w pracy. Ale nieee, o 11 zjawil sie w domu. Na szczescie zaraz gdzies zniknal, chyba na silowni. A potem, korzystajac z pieknej pogody, polozyl sie na lezaku na tarasie i tak przedrzemal kilka godzin. Cieszylam sie, ze tego dnia byl trening plywacki, choc jechalam na niego tylko z Nikiem, bo ulegajac marudzeniu Bi, zgodzilam sie, zeby odpuscila sobie poniedzialki.
Decyzja zaowocowala euforia az do wieczora, kiedy Bi oznajmila ponownie, zeby ja zupelnie wypisac. Czyli jak zwykle: dasz palec, chce cala reke... :/ M. juz drugi dzien pod rzad o 19:30 poszedl spac, ostentacyjnie zamykajac drzwi sypialni (normalnie zawsze zostawia je uchylone). A wczesniej zauwazylam, ze cos tam odzywa sie do dzieciakow i myslalam, ze mu moze troche przeszlo. Do mnie oczywiscie ani sloweczka, bo przeciez ja jestem najwyrazniej najbardziej winna... Winna czemu? Ch*j raczy wiedziec. :/
Wtorek. Powinien byc cichy dzien #2, ale malzonek napisal laskawie smsa, ze przeszla mu zlosc na samego siebie. Na samego siebie, czaicie to?! Nie wiem jak Wy, ale kiedy ja jestem zla na sama siebie, to raczej wzdycham nad wlasna glupota, a nie wyzywam sie na reszcie rodziny... Pojechalam do pracy, gdzie internetu dalej niet, wiec posiedzialam tylko 45 minut, a po powrocie zabralam psa na spacer, bo znow mielismy 23 stopnie.
Kiedy wrocilam, okazalo sie, ze M. przyjechal (znowu!) wczesniej z pracy i trzeba bylo sobie wyjasnic to i owo. Oczywiscie malzonek stwierdzil zebym nie sluchala tego, co on mowi w zlosci, ale nie ma tak dobrze. Postawilam sprawe jasno, zeby nauczyl sie gryzc w jezyk, bo jak kiedys jeszcze wyskoczy z podobnym tekstem, to niech sie nie zdziwi, jak mu wystawie walizki za drzwi i faktycznie wysle na "odpoczynek od rodziny". Moze troche ostro, bo choc czasem warczymy na siebie, to prawdziwe klotnie i ciche dni zdarzaja nam sie stosunkowo rzadko, ale tym razem to, co powiedzial naprawde mnie ubodlo. M. nie ma filtra i naprawde plecie co mu slina na jezyk przyniesie, albo wybucha zupelnie nieadekwatnie do sytuacji. Kiedys sie przejmowalam, szukalam winy w sobie, ale jestem coraz starsza i czuje sie juz tym zmeczona. Malzonek ma ponad 40 lat i chyba pora nauczyc sie odrobiny panowania nad soba. Niech idzie wymeczyc sie na silowni jak mu emocje buzuja. Mi ruch zawsze pomaga... W kazdym razie M. mocno skruszony, wyraznie mial ochote na "porzadne" pogodzenie, jesli wiecie co mam na mysli (;P), ale mi nadal zlosc do konca nie przeszla, wiec udalam, ze nie widze tego blysku w oku. :D
W ten wtorek tez, po raz pierwszy od polowy wrzesnia, Potworki nie mialy zadnych zajec. Mila odmiana, przyznaje, choc zastanawialam sie, co my zrobimy z taka iloscia czasu, tym bardziej, ze dzieciaki nie maja zadawanej pracy domowej w szkole dziennej. Oczywiscie taki "problem" to zaden problem. ;) Korzystajac z cieplutkiej pogody, Potworki gonily z sasiadka po podworku az do zmroku, ktory zreszta o tej porze roku zapada juz o 17. Potem odrobilismy czesc zadan do Polskiej Szkoly, czesc na religie i wieczor zlecial. Calkiem fajny oddech od zwyklej gonitwy na zajecia i z powrotem. Bi jednak co jakis czas powraca do tematu gimnastyki, wiec pewnie niedlugo trzeba bedzie poswiecic spokojny wtorek lub piatek (w te dni odpadla pilka nozna) na nowa "pasje". ;)
Sroda to meeting z praca i w koncu lepsze wiesci "wyplatowe". W ciagu kilku nastepnych tygodni szef ma nadrobic zalegle pensje. Coz... zobaczymy. Poza tym sroda jak sroda, czyli trening plywacki obu Potworkow. Dzien wczesniej Bi znow jojczala, zeby ja wypisac, ale juz w srode pojechala bez szemrania i jak zwykle wydawala sie niezle bawic. To dziecko chyba faktycznie marudzi dla zasady, tak wiecie, zeby matce za dobrze nie bylo. ;)
Stosunki miedzy mna a M. sa... ozieble. Nie wiem juz sama kto na kogo jest obrazony. Niby rozmawiamy (prawie) normalnie, ale atmosfera wydaje sie gesta. On idzie spac wczesniej i bez pozegnania (ale drzwi juz nie zamyka ;P), a ja jakos zobojetnialam. Dotychczas to ja czesciej przytulalam sie, dawalam buziaka, mowilam, ze doceniam, kocham, itd. A teraz... po prostu nie mam ochoty. Cieszylam sie, ze z powodu treningu dzieci mialam pretekst zeby zniknac na 1.5 godziny z domu.
Wieczorem Potworki rozsiadly sie na jednej z kanap, wiec zeby tez usiasc, musialabym klapnac obok M., na drugiej. Wybralam krzeslo przy stole w kuchni. Malzonek chyba wyczul moja niechec i mozliwe ze dlatego po prostu poszedl spac... Ogolnie niby chcialabym zeby wszystko wrocilo juz do normy, ale jednoczesnie nie mam ochoty wykonac kroku naprzod. Sama nie wiem czego oczekuje od malzonka, od siebie... Trudno, jakos moze samo sie na powrot ulozy.
W czwartek w koncu (niechetnie, ale jak mus to jablkowy ;P) wybralam sie zeby zaopatrzyc Potworki w garderobe jesienno - zimowa. W zasadzie glownie potrzebowal jej Nik, ktory portki drze na kolanach w takim tempie, ze nie nadazam z zaszywaniem, tudziez kupowaniem nowych. ;) A dodatkowo zaliczyl ostatnio spektakularny skok wzrostu i nagle tu przykrotka nogawka, tam rekawek 3/4, itd. Trzeba bylo syna odpowiednio wyposazyc. A jak kupowalam jemu, to i pare rzeczy "skapnelo" Bi, zeby nie bylo placzu, chociaz ona na wiosne dostala wielka torbe rzeczy po sasiadce i na dobra sprawe ani bluzek ani spodni nie potrzebuje. Przydalaby jej sie za to kurtka zimowa, bo choc obecna nadal pasuje, to Starsza przechodzila juz w niej dwa sezony i pora na zmiane. Jak na zlosc, akurat kurtki zadnej fajnej nie znalazlam, wiec znow pewnie posluze sie niezawodnym Amazonem. ;)
W czwartkowe popoludnie, w skrzynce na listy czekala na Bi niespodzianka - list od kuzynki z Polski! Starsza napisala do niej juz nawet nie pamietam kiedy, ale na pewno ponad miesiac temu. Przez jakis czas dopytywala, kiedy N. odpisze, ale przygotowana, ze korespondencja z Polski troche idzie, w koncu o tym zapomniala. A tu prosze! W dodatku, poza listem, babcia wsunela Bi do koperty pudeleczko z... kolczykami! No tu juz byl po prostu wybuch entuzjazmu oraz szczescia! :D
Ktory rownie szybko sie skonczyl kiedy przy wyjmowaniu jednego z kolczykow, Bi cos tam zadrapala, poleciala kropeleczka krwi, dziewcze kompletnie spanikowalo i az cale sie trzeslo. Pisalam niedawno jakie akcje odbywaja sie przy tej okazji. Wlasnie mielismy powtorke z rozrywki. ;) Oczywiscie Bi nie da sobie pomoc, ale domaga sie mojej obecnosci jako wsparcie moralne. Pol wieczora spedzilam wiec z dzieckiem w lazience, powtarzajac, ze da rade, ze jest dzielna, ze moze lekko zapiec, ale wytrzyma. ;) Bonusem za to byl odwolany w ostatniej chwili trening plywania, ktory umozliwil nam "zabawe" z kolczykami, ale tez dokonczenie na spokojnie pracy domowej do polskiej szkoly oraz religii. ;)
Moje obawy niestety sie sprawdzaja i doradcy nowego prezydenta juz przekonuja go, zeby wprowadzic kilkutygodniowy lockdown. :/ Oczywiscie, Trampek byl regularnie krytykowany za ignorowanie epidemii, wiec nowy rzad bedzie za wszelka cene chcial pokazac, ze oni inaczej do tego podchodza. :/ Szlag by to jasny trafil. :( Pocieszam sie tylko, ze (chyba) nie moga nic zrobic do oficjalnej inauguracji nowego prezydenta, a ta odbedzie sie pod koniec stycznia. Mam wiec cichutka nadzieje na chociaz spokojnego Indyka oraz Boze Narodzenie, chyba ze nasz gubrenator wczesniej pozamyka wszystko w pizdu. :(
Dotarlam do piatku, 13-ego w dodatku. Od rana bieganina, bo zaplanowalam zakupy spozywcze, a jak na zlosc w pracy tez sie pobudzili ze snu zimowego. Nie dosc, ze mam raport do sprawdzenia, to jeszcze maja przeprowadzic wazny eksperyment. Najpierw mysleli o srodzie, potem przeniesli na wtorek, a teraz stanelo na poniedzialku. I dawaj bombardowac mnie, ze potrzebny taki dokument czy inny... Dostalam tez maila z biblioteki, ze zamowione ksiazki (pisalam, ze teraz trzeba zamawiac je internetowo; nie mozna pochodzic i popatrzec na regalach?) czekaja na odebranie, a jak nie odbiore ich w piatek, to mozliwe bedzie to dopiero w poniedzialek, bo zamkneli biblioteke na weekendy, a nawet w tygodniu czynna jest tylko do 14. :/ Poza tym, w sklepie zabraklo recznikow papierowych. Zaczyna sie. :/ O dziwo mydla (nawet antybakteryjne) oraz plyny do dezynfekcji sa i poza tym nie zauwazylam jakichs wielkszych brakow. Moja tesciowa oczywiscie przez Skypa przezywala, zeby mieso kupic i zamrozic, MIEEESO!!! Bo miecho najwazniejsze, wiecie. ;) Moj tesc, choc twierdzi, ze w piatek mieska nie jada, je w ten dzien kurczaka, twierdzac, ze kurczak to nie mieso. :O :D Odpowiedzialam tesciowej, ze spokojnie, jak by cos, bedziemy jesc placki, nalesniki i kluchy pod wszelka postacia. Pewnie mnie teraz nie lubi. :D Aha, Bi posmarkala dwa dni, na trzeci oznajmila, ze juz jej katar nie meczy i przeszlo jej... na mnie. :/ Juz w czwartek czulam laskotanie w nosie, a w piatek puscilo mi sie rowno z jednej dziurki. Oczywiscie zyjemy w takich czasach, ze teraz mnie nurtuje, czy to tylko zwykly katar, czy same-wiecie-co? ;)
Na koniec, jak zwykle ostatnio, cos z neta:
A! W jednej ze stacji radiowych, graja... piosenki bozonarodzenowe! :O Matko i corko, mamy 2 tygodnie do Indyka jeszcze, dopiero docieramy do polowy listopada, a oni juz?! Chyba w tym roku, jeszcze bardziej niz zwykle, ludziska chca przeskoczyc te pare ostatnich tygodni do Swiat. Zaloze sie, ze niektorzy poubierali juz choinki... :D
M. modli się pod figurą, a diabła ma za skórą? Oj, chyba wielu ludziom ta nasza plandemia psychicznie mocno daje w kosc. Znam blizej rodzine, gdzie maz/ojciec niezwykle bogobojny pedzi co niedziele cala rodzine do kosciola, a potem od obiadu do kolacji kloci sie z kazdym w domu o rozne drobiazgi, majac/nie majac powody. Az wszyscy JEGO maja dosc. Moze M. sie boi o swoje zatrudnienie/zarobki i tak nerwowo odreagowuje stress?
OdpowiedzUsuńW moim domu z powodu COVIDu ekonomicznie i nastrojowo sie poprawilo - oczywiscie za sprawa wiekszych zarobkow, ale pamietam i u nas z przeszlosci okres trudnosci zawodowych i wielki stress z tym zwiazany. Klotnie, glupio robione zaczepki, nerwy bez powodu... Trzeba bylo to jakos przetrzymac. A gdy teraz czasami bywa zle, ja w takich momentach zawsze strasze meza, ze niedlugo zostanie sam, bo ja znikne w sina dal - tak bardzo bede miala go dosc. Albo pokazuje mu w restauracji/sklepie/gdzies na ulicy jakiegos samotnego faceta i mowie: Oto twoja przyszlosc. Bedziesz sam siedzial nad talerzem, bedzisz sam szedl z kubeczkiem kawy, sam bedziesz wybieral produkty w sklepie! A on wtedy: Nieee... Ja sie boje zostac sam! Ja juz bede dobry, grzeczny, cichy!
Duzo cierpliwosci zycze.
Heh, M. to osobnik butny i niepokorny. Gdybym powiedziala mu, ze pojde w sina dal, na bank odpowiedzialby, ze droga wolna. :D
UsuńTak to jest w tym naszym obecnym swiecie, ze o klotnie jakos tak latwiej Wydaje mi sie, ze niejasna sytuacja, presja otoczenia, nienormalne ograniczenia praw I wolnosci ludzkiej powoduje pernamentny stres.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi by bylo strasznie, gdybym uslyszala takie slowa od Meza szczegolnie, ze nie ukrywajmy, ale to Ty wszystko z nimi robisz.
Ale wiekszosc facetow nie zdaje sobie sprawy jak wiele obowiazkow ma na barkach Matka.
Oby taka sytuacja juz sie nie wydarzyla.
Ciekawa jestem rozwoju sytuacji politycznej w USA.
No i zazdroszcze takich temperatur w listopadzie!!
Sytuacja polityczna przez dwa miesiace byla napieta do granic. Po wczorajszej burzy, mam nadzieje, ze juz nadejdzie spokoj. Z drugiej strony, bardzo boje sie, co ten Biden wymysli... :/
UsuńJa poproszę takie anomalia pogodowe u nas. Ile bym dała za takie temperatury w listopadzie. Dwa lata temu do połowy października było u nas tak ładnie. No ale... zaciskam zęby i czekam... na wiosnę. Przykra ta akcja z M. I zgodzę się z Tobą, że jasne- charakter charakterem, ale trochę wyhamować chocby z racji wieku trzeba by było. Poza sporo można tłumaczyć temperamentem, ale jakby nie patrzeć to te słowa gdzieś tam jednak zostają W pamięci. Mnie na pewno byłoby bardzo przykro. Żal mi też Nika.
OdpowiedzUsuńTo Bi miała frajdę z przesyłki z Polski. U mnie ani jedna ani druga nie chce przekluc uszu. Lila już była blisko ale jednak strach wziął górę.
Powiem Ci, ze juz wiele razy zalowalam tego przeklucia uszu przez Bi. Kazda zmiana kolczykow to placz i stres. Niestety, moze nosic tylko zloto i srebro, inaczej uszy zaczynaja bolec. Na swieta zalozyla zwykle, metalowe i trzymala je w uszach dwa dni. Skonczylo sie bolem i kilkugodzinna afera przy zmianie ponownie na srebrne. Bi to histeryczka o niskim progu bolu, dlatego tez tak dlugo odstraszalam ja jak sie dalo od przeklucia. No ale teraz pozamiatane... :/
UsuńU nas też takie jazdy z mężem. Ale to wiesz ;) raz jest lepiej raz gorzej. Modlę się, byśmy nie ugrzęźli na jakiejś kwarantannie. Bo tego chyba nie przeżyję..
OdpowiedzUsuńAż zazdroszczę Wam tego słońca. U nas cały czas szarość.
Macie coś tknęło kilka dni przed info o zamknięciu galerii handlowych i wzięłam Klarę do sklepu zmierzyć jej buciki zimowe. I to było dobre posunięcie ;) bo teraz zamówiłam na necie i już.
Kombinezon na zimę upolowałam nowy na vinted :D
Taka sytuacja: rok temu skakałam ze szczęścia będąc w Budapeszcie. Dziś skakałam ze szczęścia będąc w Leroy Merlin 😬. W życiu bym nie pomyślała, że tak będzie ten rok wyglądał.
O świętach nawet nie myślę.
Niestety, dla nas tez byl to zdecydowanie rok kryzysowy. Trzynasty, moze dlatego. ;) Pandemia i niepewnosc z nia zwiazana tez nie pomaga. Poza tym, moj maz juz kilka razy powiedzial cos, co miedzy wierszami mozna odczytac jako zazdrosc, ze pracuje z domu, a on musi jezdzic do pracy. :O
UsuńJak dobrze, że bez wychodzenia z domu można ogarnąć zakupy. Ja to bym chciała częściej Młodemu coś kupować, ale tak wolno rośnie, że rzadko mam okazję. Ale od czasu do czasu coś tam dokupuję, choć najczęściej bieliznę, bo ciuchy dostajemy od znajomych, a babcia lubi biegac po sh.
OdpowiedzUsuńPrzykra sytuacja z M. Wyobrażam sobie, jak zabolały Cię te słowa i przykro, że dzieci musiały je usłyszeć. Poljechał chłop. Najgorzej, że ci nasi panowie myślą, że po jednym przepraszam wszystko będzie ok. Ból zostaje. Mam jednak nadzieję, że sytuacja się naprostuje a M. wyciągnie wnioski na przyszłość.
Uściski
Nik z kolei nie dosc, ze ostatnio intensywnie rosnie, to spodnie drze na kolanach bez opamietania. Nie nadazam z lataniem! ;)
UsuńPrzytulam mocno i mam nadzieję, że M. się w końcu ogarnie. Niestety panowie nie rozumieją jak wiele spraw jest na naszej głowie i wydaje im się, że to wszystko jest takie proste i nie męczące, bo przecież rolą kobiety jest zajmowanie się domem. Wcale Ci się nie dziwię, że czujesz się zraniona i nie masz ochoty wyciągać pierwsza rękę na zgodę. Takie słowa pozostają w człowieku, a jeszcze rzucone przy dzieciach bolą tym bardziej. Pewnie pandemia i niepewność związana z pracą robią swoje, ale M. ma swoje lata i powinien umieć nad sobą zapanować.
OdpowiedzUsuńFajnie, że zarówno Bi, jak i Nik mogli zagrać swój ostatni mecz i szkoda, że nie zaliczyli tego gola Bi. No i oczywiście wszystkiego najlepszego dla Ciebie z okazji urodzin :)
No dokladnie, M. czasem palnie nawet wrecz cos takiego, ze "jego mama to nie miala tego czy tamtego". Bo wiadomo, tesciowa niedoscignionym idealem. ;) Nauczylam mu sie odparowywac, ze moja jedna babcia musiala nosic wegiel z piwnicy zeby ogrzac mieszkanie. Druga nosila wode ze studni i pamietam z wczesnego dziecinstwa, ze gotowala na piecu na drewno i wegiel. Czy to znaczy, ze moja mama tez musiala? Ze nie powinna isc z duchem postepu? To go skutecznie zamyka. ;)
UsuńNaprawdę fajnie się czyta, że pomimo p(l)andemii u Was jeszcze praktycznie wszystko działa normalnie... Szkoda tylko, że tak jak mówisz, może się to niedługo skończyć. I jeszcze większa szkoda, że nie przez wzrotst zakażeń/zgonów, tylko przez zmianę prezydenta...
OdpowiedzUsuńW Grecji z dnia na dzień ogłosili najpierw lockdown, a potem godzinę policyjną od 21... Gdzie Grecy po południu mają sjestę, a dopiero wieczorami wychodzą z domów... To co się dzieje, to nie da się tego ogarnąć :(
Ja to odkąd mam dzieci, praktycznie wszystko kupuję przez internet, łącznie z butami dla Michalinki i póki co trafiam idelanie ;) Także dla mnie to nawet wygodniej, bo mogę ze spokojem wieczorem usiąść i pobuszować. Ale podejrzewam, że mając większe dzieci, które są w szkole albo mogą zostać np. z tatą, chętnie bym korzystała z pretekstu do wyjścia z domu ;)
I myślę, że już wszystkich nas ta pandemia wykańcza psychicznie, co oczywiście nie daje nikomu przyzwolenia na takie teksty w stosunku do żony i dzieci :/ Tym bardziej, że z tego co widzę, to nad wszystkim panujesz TY, to faktycznie, od czego On chce odpocząć? Strasznie bym się wkurzyła i wcale się nie dziwię, że nie masz ochoty pierwsza wyciągać ręki. Podejrzewam, że oboje potrzebujecie chwili na ochłonięcie, a najlepsza zawsze na takie sprawy jest spokojna rozmowa, bez wyrzucania sobie win. No tylko, że wtedy to obie strony muszą się czasem ugryźć w język. Wiem, że to trudne... W każdym razie, powodzenia ;*
Ja buty Bi tez najczesciej zamawiam przez internet. Ona ma taka noge, ze praktycznie zawsze pasuja. Za to Nik, olaboga! Tu cos cisnie, tam cos obciera... Zawsze cos mu nie pasuje. :D
UsuńOjjj myślę, że Mężu musiałby sie bardzo postarać, żeby mnie przeprosić gdyby przyszło mu kiedyś do głowy wypowiedzieć takie słowa. Nerwy nerwami, ale takie coś boli i mimo wszystko gdzies tam jest to ziarnko niepewności czy aby na pewno nie mówił poważnie. Nie oszukujmy się, to Ty ogarniasz wszystkie sprawy związane z dziećmi, więc nie mam pojęcia po czym jest WAMI tak zmęczony.
OdpowiedzUsuńZazdroszę temperatur - i tych wysokich, i tego śniegu :)
Teraz za to mamy temperatury jesienne i sniegu zero. :D
UsuńU nas to samo - musiałam kupić nowe bluzki dla Mamelka, bo WSZYSTKIE za krótkie;) Zdążyłam przed lockdownem! Kurtki na szczęście mamy nowiusie:) Kupiłam... dwa lata temu na wyprzedaży;))
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji urodzin:)) Niech się spełnią marzenia!
Akcja z M. gruba! Zawsze twierdziłam, ze słowem można najbardziej zranić...
Jeśli kiedyś się uda, to porozmawiajcie o tym... Teraz są jakieś chore czasy i ludziom często siada psychika - ale to go i tak nie tłumaczy oczywiście!!!
Trzymaj się!
Ja to czasem az boje sie patrzec na Nika jak sie ubiera. Bo bluzka tydzien wczesniej byla dobra, a teraz rekawek przykrotki. To samo z portkami. :D
UsuńKochana Agaciu, ściskam Cię serdecznie urodzinowo.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci zdrowia, miłości, spokoju w sercu i sił na ogarnianie codzienności. Naprawdę masz sporo na głowie, Potworki mają mnóstwo zajęć, Ty o tym wszystkim pamiętasz i trzymasz życie domowe w ryzach.
Tak naprawdę M. dobrze o tym wie, dlatego ma świadomość swojej winy. Zranił Was bardzo. Podejrzewam, że ta wyrwana szprycha w rowerze przelała czarę jakiegoś stresu, czy złości, która już wcześniej się w nim gromadziła.
Wiadomo, czasy są trudne, ludziom puszczają nerwy, puściły i jemu. Ale... uderzyło to w Ciebie i dzieciaki, dlatego trzeba to wyjaśnić, by uniknąć tego typu scysji w przyszłości i by wzmocnić Waszą relację.
Przepraszam, bo może brzmi to z mojej strony jak mądrowanie się, ale absolutnie nie to jest moją intencją.
Poza tym nie jestem ekspertką od relacji małżeńskich - w moim małżeństwie też nie zawsze jest różowo: Igotata jest cholerykiem z natury, wybucha o byle co. Z reguły zawsze go usprawiedliwiałam (ma stresy, odpowiedzialną pracę, za późno chodzi spać, taki ma temperament...), ale potem przestałam się na to godzić. Powiedziałam mu, że jego wybuchy złości ranią mnie i dzieci i nie będziemy się na nie godzić.
I wiesz, on wziął sobie to do serca i zaczął pracować nad emocjami - znalazł jakiś kurs w Internecie, jak okiełznać złość i stres, zaczął ćwiczyć swoje reakcje.
Teraz nawet jeśli zdarza mu się warknąć czy mocniej przekląć, widzi to i przeprasza. A dla mnie najważniejsze jest, że się stara, więc te starania zauważam i doceniam.
Ale ważne jest, by i on dostrzegał moje starania i to, co ja robię dla domu.
M. wraca z pracy i już jest zmęczony samym "obserwowaniem" życia domowego. A gdyby tak ubrał Twoje buty i spędził w nich choćby jeden dzień? Po tygodniu "bycia Agatą" tym bardziej miałby ochotę na czasową izolację.
Oczywiście nie chodzi o to, by się licytować, kto ma ciężej (każda rola niesie z sobą trudy i stres), ale o to, by tym bardziej się wspierać i doceniać.
Agaciu, może pomogą Wam wieczory dla siebie?
U nas się to sprawdziło.
Wyznaczacie je sobie np. co drugi, trzeci dzień.
Dzieci śpią, a Ty i M. wspólnie rozmawiacie o minionym dniu, o tym, co fajnego się wydarzyło, a potem oglądacie jakąś komedię lub serial na poprawę humoru, odstresowanie się?
Trzymam kciuki, by udało Wam się znaleźć czas "tylko dla rodziców" i by hasło "szprycha" odtąd wywoływało uśmiech na Waszych twarzach i było jak sygnał, dzwonek przypominający "Agacia, M. czas dla małżeństwa, nie tylko dla Potworków!":)
Ps. przepraszam, że się tak rozpisałam, ale Twój post wywołał we mnie ogromne emocje. Uściski, Kochana.
Kochana Igomamo, dziekuje bardzo za te cieple slowa. :* Dobrze jest poczytac, ze nie tylko u nas nerwy nieraz buzuja i jak sobie z tym radzic.
UsuńWiesz, mi tez przyszlo do glowy, ze za malo czasu spedzamy jako malzenstwo. Niestety, M. wstaje od poniedz. do soboty o 3:30 rano, wiec wieczorem pada z Potworkami o 21. W niedziele, kiedy jest wyspany, musi i tak klasc sie wczesnie, bo od poniedzialku znow kierat. Praktycznie nie mamy wieczorow dla siebie...
Urodzinowe uściski Agatko.
OdpowiedzUsuńI szacunek za to, że ogarniasz pracę, dzieci i chatę. To dwa etaty, co najmniej.
Domyślam się, że M jest w dużym stresie, ale....
Dorośli ludzie starają się ogarnąć swoje emocje, bo wiedzą, jaki efekt wywołuje powiedzenie kilku słów za dużo. Wiedzą, jak łatwo można stracić zaufanie, bliskość... I przede wszystkim są dorośli, więc mają świadomość swoich emocji.
Tyle w teorii... W praktyce mam ochotę udusić Męża, bo przenosi do domu stres z pracy. Tyle że dość szybko się hamuje i idzie wyładować frustrację w inny, bezpieczny sposób. Takie działanie kosztowało nasze małżeństwo mnóstwo rozmów, czasu, łez i przeprosin. Działa, choć do tej pory muszę od czasu do czasu wracać do ustaleń czy go stopować.
Myślę, że u Was jest podobnie. Twój mąż jest dorosły, a Wasza rodzina nie może być miejscem do rozładowania frustracji. Trzymam za Was kciuki.
Dzieki. Ostatnio jest troche lepiej, choc M. to jak tykajaca bomba zegarowa. Nie wiadomo kiedy wybuchnie. ;)
UsuńNajlepsze życzenia :)
OdpowiedzUsuńAleż te Twoje dzieciaki do siebie podobne, nie wyprą się pokrewieństwa !!
Heh, wiesz co, to tylko te blond wlosy. Tak naprawde, jak sie przyjrzec blizej, to maja inne nosy, inne oczy, wszystko inne. Bi jest podobna do M., Nik do mnie. :)
Usuń