Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 15 sierpnia 2020

Areszt domowy, tydzien #21 - katastrofa! + tydzien #22, w ktorym zaczynamy wychodzic na prosta

Anula sie martwila (dzieki jeszcze raz maila!), ale juz pisze co sie dzialo, a dzialo sie duzo i w duzej mierze niefajnie.

Ale po kolei.

Pierwszy dzien sierpnia rozpoczal sie znow pobudka wczesniejsza niz bym sobie zyczyla. Ale coz, jak druzyna plywacka wzywa. Tak na marginesie, to na 8 rano ma grupa poczatkujacych, natomiast srednio-zaawansowana przychodzi na 7:30, zas zaawansowana juz na 7! Swoja droga, ciekawa jestem ile osob przyjezdza, bo nawet w grupie zaawansowanej, wiekszosc mlodziezy ma najwyzej 14-15 lat, nie maja wiec prawka i jacys biedni rodzice musza ich dowozic na te nieludzka godzine. Nie mowiac juz, ze nastolatki slyna z tego, ze lubia sobie pospac. ;)
W tamta sobote w kazdym razie, obudzilam sie nawet w miare kontaktujaca, ale kiedy wstalam okazalo sie, ze Nik jeszcze w najlepsze spi. Rozwazylam powrot w pielesze, ale Bi byla juz na nogach i dopytywala o sniadanie, wiec stwierdzilam, ze poudaje choc raz troskliwa matke, ktora zrywa sie skoro swit zeby dzieciom sniadanko machnac. ;)
Na szczescie wystarczylo przemaszerowac pare razy korytarzem na dole, trzasnac drzwiami wypuszczajac psa i spiacy krolewicz sie obudzil. Przygotowania rowniez poszly nam jakos sprawniej i w ten sposob z garazu wyjezdzalismy o 8:02. I pal szesc, ze trening sie juz zaczal. ;) Zawsze to postep w porownaniu do zeszlego tygodnia (przypominam, ze wyjechalismy wtedy o 8:11) i tego sie trzymam. :D

Nikowi cos sie nie chce lewa noga odpowiednio odginac przy stylu "zabka". Trener kazal mu wyjsc z wody i maszerowac "na pingwinka" wzdluz brzegu :D

Na treningu jak to w sobote: cisza i spokoj, slonko i relaks. :) Po treningu dalam Potworkom 20 minut na zabawe w glebokiej czesci basenu, a potem pojechalismy.

Niechcacy uchwycilam Kokusia w locie ;)

Tak jak przewidywalam, plac zabaw po sobotnim treningu stanie sie chyba obowiazkowym punktem programu, choc tym razem Nik chcial jechac, a Bi nie. I wez tu dogodz obojgu. Poniewaz jednak po mrozone napoje chcieli juz jechac oboje, a plac byl po drodze, to stwierdzilam, ze na 15 minut mozemy sie zatrzymac. :)

Panna Bi oznajmila, ze zrobi karmnik dla ptakow, po czym, jak to ona, uparla sie, ze juz terazzaraznatychmiast musimy jechac po ziarna, a kiedy zaprotestowalam, obrazila sie i odmowila spojrzenia w aparat

Sobota byla znow upalna, wiec napisalam do sasiadki, czy jej dziewczynki nie chca przyjsc pochlapac sie w basenie. Zapytalam w sumie "pro forma", bo Bi suszyla mi glowe o spotkanie z przyjaciolka od dwoch tygodni. Tak naprawde to wlasnie dostalam okres i nie mialam ochoty na pilnowanie bandy dzieciakow. Spodziewalam sie, ze i tak pewnie beda mieli jakies weekendowe plany. Tymczasem: niespodzianka! Sasiadka odpisala, ze chetnie corki podesle. Cholercia... :D
W ten sposob mialam cale popoludnie z glowy. Dzieciarnia najpierw plawila sie w basenie, a pozniej zazyczyla bitwy na wodne balony. Potem znow wskoczyla do basenu, po czym oznajmila, ze jest glodna. ;)

Banda :)

Nie ma to jak pooblewac sie lodowata woda ;)

A na koniec, kiedy sasiadka przyszla w koncu po swoja progniture, zaproponowalam zebysmy usiadly sobie na tarasie ze szklankami soku, a ona, ku mojemu zaskoczeniu, sie zgodzila! Tak mam za bycie uprzejma, bo naprawde to chcialam, zeby juz zabrala swoje panny i zebym mogla w spokoju usiasc z ksiazka na fotelu. A tu doopa. ;) Ale nie ma tego zlego. Sasiadke szczerze lubie, a ze spotkanie z kolezanka mi nie wyszlo, to nadrobilam troche babskich plotek. ;) Bi wybawila sie z kumpela i tylko Nik, choc niby bawil sie z nimi, to momentami trzymal jednak troche na uboczu. Musze mu zaprosic kolege na ktores popoludnie, bo ma pecha, ze jego ulubieni kumple mieszkaja dalej i trzeba sie z nimi umawiac z wyprzedzeniem... ;)

Niedziela byla pochmurna, duszna i burzowa. Co chwila lalo jak z cebra i byl to pierwszy dzien od dawna, kiedy Potworki nie wskoczyly do basenu. Przyjechal za to dziadek i oddal sie z wnukiem "meskim" zabawom. ;)

Nik ostatnio ma manie biegania bez koszuli. Nie wiem, co to za nowa "moda", ale czasem awanturuje sie nawet, ze nie nalozy gory od pizamy :O

W poniedzialek wrocilo slonce, choc tylko na jeden dzien. Bylo znow niemozliwie goraco i zalowalam, ze mam okres i nie moge wlezc z Potworkami do basenu. ;) Oni jednak skorzystali, a potem jeszcze poprawili na treningu. Az im zazdroscilam. :D

A we wtorek dotarl do nas Isaias. Huragan, ktory jakos w weekend przemknal nad Floryda oraz reszta poludnia kraju i ktorym owo poludnie straszyli a koniec koncow nie wyrzadzil tam chyba jakichs niespodziewanie wielkich szkod. W miedzyczasie zdegradowano go z huraganu na "tropikalny sztorm" i na naszej polnocy nikt sie nim specjalnie nie przejal.

I to byl blad.

Poczatkowo nic nie zapowiadalo katastrofy. Wtorek zaczal sie duszno, pochmurno, z lekkim deszczem oraz mocnym wiatrem - ale bez szalu. Dopiero okolo poludnia, kiedy wyszlam z Potworkami na dwor, wichura zaczela sie wzmagac do tego stopnia, ze po 15 minutach stwierdzilam, ze moze lepiej wrocic do domu zanim cos nam spadnie na glowy. Jak sie pozniej okazalo, mysli mialam prorocze. :/
Od tamtego czasu robilo sie tylko gorzej. Deszcz zacinal od czasu do czasu, ale to nie on byl problemem, tylko wiatr. Wychowalam sie w Trojmiescie, wiec nadmorskie wichury sa mi niestraszne. Tutaj tez doswiadczylam kilku porzadnych wiatrow, a nawet i huraganu ktorejs tam kategorii. Podobno, bo mimo, ze Isaias byl "tylko" tropikalnym sztormem, to czegos takiego jeszcze nie widzialam. Moze to skutek mieszkania na osiedlu polozonym na wzgorzu, ale drzewa doslownie giely sie wpol i kazde wyjrzenie przez okno przyplacalam zoladkiem w gardle. Sasiadka powiedziala mi pozniej, ze na ich posesji jest kilka martwych drzew, ktorych nie zdazyli sciac i spedzili caly dzien w piwnicy, bojac sie, ze ktores zwali sie na dom.
Pracowalam sobie wiec dosc nerwowo, co chwila spogladajac za okno, gdzie nasze zabawki do basenu fruwaly po calym ogrodzie az wyladowaly gleboko w zagajniku z tylu domu. W ktoryms momencie weszlam do kuchni i odruchowo spojrzalam na kuchenke, a tam... nic. W sensie wyswietlacza. Ciemno. To samo na mikrofali. To zas oznaczalo tylko jedno - sztorm odcial nam prad! :/ Nosz kurna! Musicie wiedziec, ze w Hameryce, a przynajmniej na moim zadupiu, infrastruktura jest stara i prymitywna. Slupy elektryczne sa drewniane i mimo regularnej wymiany, przy kazdym wiekszym wietrze lamia sie niczym zapalki, ciagnac za soba linie energetyczne. Nie mowiac juz o liniach zerwanych przez liczne drzewa i przerosniete galezie. Oznacza to niestety, ze po kazdej burzy kilkadziesiat tysiecy ludzi zostaje bez pradu, ale jakos nie jest to wystarczajaca motywacja dla Stanu, zeby cos z tym w koncu zrobic. :/
I choc brak pradu poczatkowo zirytowal, szybko okazalo sie, ze to nie byl on naszym najwiekszym problemem. O 15:30, jak zwykle M. wrocil z pracy i choc sytuacja na dworze przypominala armagedon, zamiast szybko wejsc do domu, podreptal uprzejmie do sasiada, zeby zamknac im parasol latajacy po calym tarasie (sasiedzi byli na wakacjach). I w tym momencie, drzewo rosnace na pograniczu naszych posesji, zdecydowalo sie zlamac i runac! :O Moglo poleciec na taras sasiadow oraz stojacego tam, spanikowanego M. (mowil potem, ze slyszal jak trzaska, ale nie byl w stanie stwierdzic, ktore konkretnie drzewo i w ktora strone poleci), wybralo jednak... nasza przyczepke! :O

Tak, niestety, tyl naszej przyczepy, ktora wiernie sluzyla nam czwarty rok, zostal zmasakrowany... :(

Na zdjeciu z daleka nawet nie wyglada to az tak zle jak z bliska, ale uwierzcie mi, przyczepa nie powinna stac z "nosem" do gory ;)

Kiedy wieczorem wiatr zaczal przycichac, poszlismy obejrzec dokladniej te ruine, ktora zostala z naszego ogrodu. Najwyzsze galezie z korony zwalonego drzewa wpadly do basenu i cud, ze zadna go nie przebila.

To zdjecie zrobilam juz po scieciu przez M. galezi wiszacych i lezacych w basenie

Poza tym jednak moje kwiaty zostaly polamane lub zmiazdzone. Ciezar drzewa oraz sila uderzenia zwalila kilka kamieni z murku, a jego czesc w ogole przygiela na zewnatrz. Z dwoch moich cukini oraz kopru zostalo cale nic. Pomidory byly poprzewracane, ale po podniesieniu okazalo sie, ze nie odniosly wiekszych obrazen.
Najgorzej oberwala jednak przyczepa, bo na niej to cholerne drzewo sie zatrzymalo.

Tu widac "winowajce" oraz rozwalony dach oraz sciane przyczepy, choc z zewnatrz i tak to wszystko wygladalo nienajgorzej

Z pozoru zdrowy dab, dopiero kiedy polowa jego spadla, okazalo sie, ze ta odnoga musiala zaczac zycie jako galaz i byla tylko czesciowo przyczepiona do glownego pnia. :( Poczatkowo ciezko bylo nawet sprawdzic uszkodzenia, bo przyczepka stala deba. W srodku widac bylo, ze sufit nad lozkiem pietrowym kompletnie sie zapadl, lodowka jakos wysunela sie ze swojego schowka i nawet obudowa siedziska w jadalni wyskoczyla z ram i sie wygiela.

Tak wygladal tyl przyczepy od srodka. Niewiadomo gdzie sciana, gdzie sufit, gdzie drzwi...

Dopiero kilka dni pozniej, kiedy drzewo zostalo zdjete z przyczepy, mozna bylo zobaczyc, ze nie tylko cala czesc dachu byla wgieta, ale nad lozkiem dzieci oraz nad lazienka swiecily dwie wielkie dziury.

A tu widok na gorne lozko pietrowe. Po lewej wyrazna dziura pomiedzy sciana a sufitem. Jedna z trzech :/

Kolejna dziura, niewiadomo skad znalazla sie pod lozkiem Potworkow. Naokolo sufit smetnie zwisal, za polamanymi listwami widac bylo kable, laczenia, itd. Dodatkowo, poniewaz przyczepa przez pare dni utrzymywala sie podniesiona do gory oraz przekrzywiona na jedna strone i przygnieciona drzewskiem, jedna z osi sie wykrzywila i kolo wyraznie bylo odgiete w bok.
No obraz nedzy i rozpaczy po prostu. Zeby dodac jeszcze do naszego przygnebienia, w nadchodzacy weekend mielismy jechac na kolejny kemping. Poniewaz ten rok jest jaki jest, wszyscy tak na niego czekalismy... Znalazlam piekne miejsce ze szlakami spacerowymi przy wodospadach oraz basenem dla Potworkow... I doopa.

Reszte poprzedniego tygodnia spedzilam pograzona w jakims marazmie. Co spojrzalam na przyczepe, to plakac mi sie chcialo. Facet, ktory scina drzewa obiecal, ze zjawi sie w ciagu dwoch dni zeby sciagnac drzewo z przyczepy, po czym sluch po nim zaginal. Ubezpieczenie umylo rece i zaoferowalo jakies smiesznie niskie pieniadze... A na dodatek... nadal nie odzyskalismy cholernego pradu!
Na poczatku nie mialam nawet sily sie wsciekac. Raczej wyc mialam ochote. W miare jednak jak mijaly dni, rosla moja frustracja. Elektrownia w naszym Stanie rowno poleciala po bandzie! Dziewiec lat temu mielismy straszna pazdziernikowa burze sniezna (tak, sniezna, w pazdzierniku), ktora pozwalala drzewa, pozrywala linie i sparalizowala Stan. My nie mielismy wtedy pradu 10 dni! :O Po tym, nastapila wielka akcja scinania oraz przycinania wszystkich drzew rosnacych blisko lini. Kolejne dwa sezony wszystko bylo rowno ciete. A potem... elektrownia spoczela na laurach i kolejne 7-8 lat wszystko rozrastalo sie od nowa. Nie mowiac juz, ze nikt nie ma ochoty powymieniac drewnianych slupow na aluminiowe. Az przyszedl kolejny wiekszy sztorm, kiedy przewidywano, ze okolo 380,000 ludzi zostanie bez pradu! :O Juz samo to jest dla mnie chore. Przeciez, do cholery, jesli infrastruktura bylaby porzadnie utrzymana, tak naprawde nikt nie powinien stracic pradu, lub powinny to byc pojedyncze jednostki. Tymczasem elektrownia przewidywala juz 380 tysiecy (!) ludzi. Bez pradu zostalo zas niemal dwa razy tyle! W dodatku postepy w naprawie posuwaly sie do przodu w tempie iscie slimaczym. Obecnie Stan ma poprowadzic dochodzenie w sprawie przygotowania elektrowni do sztormu oraz niwelowania jego skutkow, bowiem kilkaset tysiecy ludzi potracilo prad na wiele dni. I o ile pierwsze dwa dni byly nadal rzeskie i bez wilgotnosci, to w kolejnych nadeszla fala upalow i bez klimy bardzo ciezko bylo wytrzymac, szczegolnie w nocy. Kiedy zaczynam pisac, w poniedzialek, nadal okolo 50,000 osob jest bez pradu. Tydzien po sztormie! Ja rozumiem, ze pozwalane drzewa, ktore trzeba pociac i zebrac z lini zanim uda sie je ponownie podlaczyc, ale TYDZIEN?! Teraz uwazam sie za szczesciare, bo u nas prad wlaczyli po 4 dniach oraz 6 godzinach.
Czas miedzy wtorkowym popoludniem oraz sobotnim wieczorem kiedy w koncu odzyskalismy prad (Bi oraz ja odtanczylysmy maly taniec radosci, a M. nie uwierzyl mi, kiedy wypadlam na taras krzyczac, ze prad, prad mamy! :D) minal mi na snuciu sie z kata w kat i czekaniu az go podlacza. Bez pradu nie mielismy internetu, a i siec komorkowa sie zbiesila i zasieg co chwila znikal. Sasiedzi maja telefony w zupelnie innej sieci i tez to samo sie dzialo, wiec slupy oraz anteny komorkowe rowniez oberwaly. Dlatego tez tak malo mnie tu bylo. Na szczescie i dzieki kempingom, mamy agregator. Nie taki typowy podlaczany do domow, tylko mniejszy, kompaktowy, ale dosc wydajny. Na szczescie mamy lato, wiec ogrzewanie nie bylo potrzebne. W dwa ostatnie dni bez pradu przydalaby sie klima, ale jakos wytrzymalismy. Najbardziej chodzilo nam o to, zeby podlaczyc lodowke i nie stracic jedzenia. Jak na zlosc, doslownie poprzedniego dnia przed sztormem M. zrobil wielkie zakupy spozywcze, lodowka pekala w szwach, a tu pradu zabraklo! Na szczescie agregator dal rade i nic sie nie popsulo. Niestety, poza tym mozna bylo tylko naladowac telefon (gdzie moj i tak byl praktycznie bezuzyteczny, bo ani nie moglam zadzwonic, ani wyslac smsa... dobrze, ze do mnie mozna sie bylo dodzwonic) i podlaczalam czajnik lub ekspres do kawy, ale agregator wtedy chodzil tak glosno, ze balam sie, ze nam padnie i co wtedy? Robilam to wiec maksymalnie dwa razy dziennie. Niestety, nie znosze zimnej kawy, wiec chodzilam dodatkowo nieszczesliwa. ;) Kuchenke mamy na prad, wiec nie moglam nawet nic odgrzac. Zywilam sie z dziecmi glownie suchym i zimnym prowiantem i tylko raz dziennie M. przywozil nam a to pizze, a to chinczyka, zeby zjesc cos cieplego. Paradoksalnie, kiedy odcielo prad, w pierwszej chwili pomyslalam, ze ok, w przyczepce mam kuchenke na gaz, to moge tam zawsze cos odgrzac. A pol godziny pozniej przyczepke trafil szlag. :/ Musialam tez przeprosic sie ze zmywaniem recznym, choc powiem Wam, ze zimna woda to mozna se... nie wiem co zrobic, ale na pewno nie dokladnie pozmywac. Jakims cudem, rury idace do lazienek na gorze musza przechodzic blisko zewnetrznych scian, a ze bylo goraco, woda leciala prawie ciepla. Nie goraca, ale cieplejsza niz letnia. Wiadomo, ze tylko przez chwile, ale wystarczylo, bo mycie sie zimna woda mnie przerasta. ;)

Napisze Wam tez, jakie z niektorych ludzi sa hieny. Wiecie, tutaj wielu Polakow okresla innych rodakow, pogardliwym slowem "polaczki". Zawsze mam troche mieszane uczucia kiedy to slysze (i czasem uzywam), bo w koncu sama jestem Polka, ale do niektorych osobnikow pasuje jak ulal.
Pamietacie, ze mielismy drzewo na przyczepie. Wiedzielismy, ze samemu bedzie M. bardzo ciezko to drzewo usunac, z racji, ze wbilo sie ono doslownie w dach. Zadzwonil wiec do faceta, ktory rok temu scial nam kilka drzew kolo szopki. Gosciu powiedzial, ze przyjedzie w srode lub czwartek, po czym... znikl. Nie przyjechal w zaden z tych dni, ani w piatek, nie zadzwonil, nic.

Dzieciarnia sie obok tej przyczepy beztrosko bawila, a ja panikowalam, zeby drzewo sie nie obsunelo i jej na kogos nie zwalilo

W piatek po pracy, M. stwierdzil, ze drzewsko lezy i miazdzy nam pol ogrodu, wiec sprobuje po kawaleczku je poodcinac, a jak dojdzie do przyczepy, to zobaczy czy uda mu sie cos wykombinowac. I tak caly wieczor moj malzonek odcinal galezie, a potem po kawalku pien. Ja odsuwalam zas kazda odcieta czesc na bok, az zrobily sie dla mnie za grube i za ciezkie.

W tych galeziach (ta kupa na zdjeciu to moze 1/10 tego, co lezalo na ogrodzie) Potworki urzadzily sobie tor przeszkod. Nie pytajcie, jak potem wygladaly ich nogi - zadrapanie na zadrapaniu...

W koncu M. dotarl do czesci drzewa, gdzie nie bylo juz zadnych odnog, tylko pojedynczy pien lezacy na przyczepie i opierajacy sie dalej o ziemie. Tutaj, przy kazdym ruchu pila, cale drzewo sie trzeslo, a przyczepka podniosla sie do gory i przegiela jeszcze bardziej niz wczesniej. M. wystraszyl sie, ze runie na bok i odpuscil nie wiedzac co robic.
Strasznie wiec sie ucieszylismy, kiedy facet od drzew znienacka zadzwonil w sobote rano, ze moze sie u nas zjawic za dwie godziny. Kiedy ekipa przyjechala, mialam ochote ich wszystkich usciskac! Wzieli podnosnik, przytrzymali drzewo, ucieli kawal, przczepka opadla na dol, a potem chlopom zostalo juz pociac pien na kawalki oraz zmielic wszystkie galezie oraz liscie.

Podnosza drzewo z naszej przyczepy. Wybaczcie jakosc zdjecia - zrobione przez okno. Jak widac podjazd zapelnil nam ciezki sprzet i nie chcialam sie tam platac

Po tym pozostalo oczywiscie sie rozliczyc i tu wlasnie dochodzimy do sedna oraz dlaczego ten konkretny wlasciciel firmy zasluguje na miano "polaczek". Ekipa ta, rok temu, za sciecie dwoch naprawde wielkich drzew oraz 4-5 mniejszych, wziela $1700. Tym razem wiec, za jedno drzewo, z ktorego 2/3 M. juz pocial, spodziewalam sie, ze zaplacimy nie wiecej niz $500. Tia... Wlasciciel nie tylko zaspiewal nam $1000, ale jeszcze bezczelnie skomentowal, ze jak na obecna sytuacje to naprawde dobra cena! Kuzwa, naprawde?! Fakt, ze wtedy byla wczesna wiosna i pewnie nie mieli wielu zlecen. Teraz, po sztormie, zwalilo sie tyle drzew, ze gosciu zapewne nie moze sie opedzic od roboty. No ale dla mnie tym bardziej! Masz kupe zlecen, to po co jeszcze z ludzi zdzierasz? Widzisz, ze mamy zmiazdzona przyczepe, ze nie mamy od kilku dni pradu, ze nie mamy wyjscia, bo ktos musi nam drzewo z dachu przyczepy sciagnac. I co robi taki "polaczek"? Zaciera rece, ze ma latwy zarobek od kogos, kogo sytuacja pozbawila mozliwosci powiedzenia "nie". :(
Mowie Wam, cala ta sytuacja pozostawila wiekszy niesmak niz "wybryki" elektrowni.

Caly tamten tydzien, to ogolnie byl jeden pech oraz kiepskie wiadomosci. Jedna z nich co prawda odebralam dopiero w ten poniedzialek, ale ze wyslana zostala w zeszla srode, wiec zaliczam ja do poprzedniego tygodnia. ;) Otoz, moj wspanialy szef, oglosil, ze kolejna wyplata zostanie opozniona o 1-3 tygodnie!!! Dodatkowy smaczek? Wyplaty dostajemy co dwa tygodnie, wiec jesli opozni sie o 3 tygodnie, zahaczy juz o kolejna! :O Powinnam sie chyba bardziej zalamac, ale ze juz cala wiosne byly opoznienia, ktore potem szef nadrobil, wiec jakos tak mam cien nadziei, ze i tym razem tak bedzie... Zobaczymy.

Bardziej zalamala mnie inna wiadomosc. Ta, mimo internetu w telefonie ktory pojawil sie i znikal, zdolala jakos przyjsc na skrzynke. Teraz mysle sobie, ze mogla nie przychodzic. Zylabym sobie dodatkowych kilka dni w blogiej nieswiadomosci. ;)
Wiadomosc tyczy sie rozpoczecia SZKOLY i pewnie mozecie sie domyslic, co zawierala. Otoz, ponad miesiac temu, gubernator naszego Stanu oglosil, ze w zwiazku z mala iloscia hospitalizacji oraz zgonow na covid-19, szkoly maja zostac we wrzesniu normalnie otwarte. To byla najlepsza wiadomosc od marca! Niestety, gubernator spotkal sie z protestami oraz pretensjami ze strony nauczycieli, rodzicow oraz urzednikow z wydzialu oswiaty. Wobec oporu, pozwolil rodzicom zdecydowac, czy chca poslac dzieci do szkoly, czy uczyc w systemie zdalnym, z domu. Niestety, to nie wystarczylo. Ugial sie w koncu pod presja i oglosil, ze kazde miasteczko moze samo zdecydowac, czy otworzy szkoly w normalnym systemie, czy w mieszanym (polaczenie nauczania w szkole oraz zdalnego). Tylko na wylacznie nauczanie zdalne, miasteczka musialyby miec pozwolenie zarzadu Stanu.
I co zrobil wydzial oswiaty w moim miasteczku?! Ktory, zaznacze, od miesiaca przygotowywal sie na powrot uczniow do szkoly na "pelen etat"? Czym predzej oznajmil, ze jednak powrot do szkoly odbedzie sie w systemie mieszanym! A niech ich, kuzwa, ges kopnie! I zeby jeszcze to nauczanie "mieszane" odbylo sie w stylu, ze dzieci beda w szkole 2-3 dni, a pozostale dni w domu. O nie! Za prosto i za logicznie by bylo!!! Pisalam juz chyba, ze nasze miasteczko (jakbym dorwala tego, kto to wymyslil, udusilabym golymi recami!) bedzie mialo rotacje uczniow tygodniowa! Poczatek roku bedzie wiec wygladal tak, ze szkola rozpocznie sie 2 wrzesnia, ale tego akurat dnia Potworki zostana w domu. Nowe nauczycielki wiec oraz nowych kolegow, poznaja... przez ekran komputera! Nastepne dwa dni, w czwartek oraz piatek, pojda jednak do szkoly, po czym kolejny tydzien... spedza w domu, na nauczaniu zdalnym. Okurwamacjaciepierdole!!! Jaki ch*j to wymyslil????

Mielismy wiec zmasakrowana przyczepe, brak pradu przez ponad 4 dni oraz taka wiadomosc! Czy ktos sie dziwi, ze bliska bylam zalamania nerwowego?! Pozniej doszla wiadomosc o wyplacie i pierwsza mysla bylo, ze o nie! Nie placicie, ja nic nie robie! Potem jednak przyszlo otrzezwienie, ze ku*wa, przy takim systemie szkoly, to naprawde nie jest pora na zmiane pracy! Juz widze jak mowie potencjalnemu pracodwacy, ze sorry, wie pan, ale ja moge pracowac co drugi tydzien... Smiech na sali! Ktos, kto wymyslil taki uklad, musi albo nie miec dzieci, albo miec je juz dorosle! Po prostu utrudnili maksymalnie zycie kazdego pracujacego rodzica! :/

Tak wlasnie minal tydzien #21. W zasadzie to pisze ostatnio od soboty do soboty, wiec teoretycznie skonczyl sie na usunieciu drzewa z przyczepy, ktore pozostawilo po sobie mocny niesmak.

Pozniej zas wydarzenia potoczyly sie blyskawicznie. Od wtorku zastanawialismy sie co zrobic z rozwalona przyczepa i co z pozostalymi dwoma kempingami. Nie chcielismy rezygnowac z wyjazdow kompletnie, tym bardziej, ze ten rok ogolnie byl i jest bezjajowy i do pupy. Niemrawo i bez humoru, rozgladalismy sie tez po ogloszeniach sprzedazy przyczep. Patrzylismy glownie pod katem jak wyglada rynek, bo dopoki stala nam na ogrodzie stara przyczepka, nie bylo mowy o kupnie czegokolwiek. Nie usmiechalo nam sie placic za przechowywanie nowej na jakims placu. Opcje ze stara tak naprawde mielismy mocno ograniczone. Pozostalo albo ja oddac jakiejs organizacji charytatywnej, odholowac na wysypisko (gdzie jeszcze musielibysmy doplacic za pozbycie sie jej!) albo sprobowac sprzedac. Oczywiscie sprzedac jako uszkodzona, liczac na to, ze znajdzie sie kupiec, ktory albo zna sie na tym i umie naprawic, albo skupuje takie przyczepy na czesci. Logicznym bylo wiec, ze sprobujemy ja opylic. M. uczciwie opisal uszkodzenia i wstawil zdjecia. I wiecie co? Ludzie to sa jednak w wiekszosci jelopy. Nie minelo 20 minut od zamieszczenia ogloszenia, a smsy po prostu rozsadzaly telefon! Z tym, ze 95% ludu pytalo podniecone, czy oferta nadal aktualna i ze oni moga juz za 15 minut u nas byc z pieniedzmi. Dopiero kiedy M. studzil ich entuzjazm pytaniem czy obejrzeli wszystkie zdjecia, po chwili odpowiadali, ze aaaa, to dziekuja, albo nie odzywali sie juz w ogole. Po prostu wiekszosci ludzi mignelo tylko przelotnie zdjecie, a przykuwala uwage cena. Z racji uszkodzen, wystawilismy przyczepe za mniej niz 1/3 jej wartosci gdyby byla cala i w efekcie ludzie, zamiast dokladnie wszystko sprawdzic, mysleli, ze lapia najlepszy interes swiata! ;)
Wsrod setek bezsensownych wiadomosci (z niektorych zrywalismy boki, jak np. "I need this camper, pleeeeaaase!") znalazlo sie jednak kilka, gdzie wyraznie ludzie znali sie na rzeczy, pytali konkretnie o uszkodzenia, ich czas, papierologie, itd. I wyobrazcie sobie, ze juz w niedziele rano nasza przyczepka trafila do nowego wlasciciela! Wiadomo, stracilismy na niej dobre kilka tysiecy dolarow, ale ze mielismy juz wizje doplacania do pozostawienia jej na wysypisku, to jakos to przelknelismy. ;)

Jeden problem mielismy z glowy. Teraz pozostala kwestia kempingow. Poniewaz na podworku zrobilo nam sie niespodziewanie miejsce, jeszcze tego samego dnia pojechalismy obejrzec inna przyczepe. Zerkalismy na nia od poprzedniego wtorku, spodziewajac sie jednak, ze zniknie zanim my zdolamy pozbyc sie starej. Na szczescie nie zniknela, urzadzilismy wiec sobie 2-godzinna wycieczke (w jedna strone), zeby ja obejrzec. Przyczepa uzywana, kilkuletnia, ale w swietnym stanie. Na taka sama, ale nowiutka, patrzylismy zeszlej jesieni, korcilo nas bowiem, zeby wymienic naszego "staruszka" na funkiel nowke niesmigana. Nie macie pojecia jak ja sie ciesze, ze wtedy ostatecznie dalismy sobie spokoj! Teraz bowiem drzewo wyladowaloby na nowiutkiej przyczepie, zamiast starej! :O
Obecnie tez przemknelo nam przez mysl, zeby kupic nowa, w koncu jednak zrezygnowalismy. Splacamy nadal auto M. oraz moje (od niedawna mam nowa fure!) i nie potrzeba nam kolejnych kredytow.
Koniec koncow, w poniedzialek M. wyszedl z pracy wczesniej, wybral z banku kase i odbylismy 2-godzinna podroz ponownie, wracajac juz z nowa przyczepa. ;)

Nowa przyczepa ma fajna, wysuwana jadalnie oraz loze malzenskie, ktore podnosi sie do gory, a pod nim znajduje sie kanapa. Dzieki temu robi sie naprawde przestronnie. A kto najbardziej cieszy sie z nowego nabytku? Dzieciaki, wiadomo ;)

Niestety, poprzedni wlasciciele nie mieli jej jeszcze splaconej, wiec po wplaceniu do banku roznicy, beda musieli dostac i przeslac nam pozniej akt wlasnosci. Dopiero wtedy bedziemy mogli zarejstrowac ja na siebie i gdzies jechac. Kemping, na ktory mielismy jechac w te niedziele, musialam wiec odwolac. Mam nadzieje, ze wyrobimy sie na kolejny...

A we wtorek... sprzedalismy moje stare autko! :D Od miesiaca wystawione na sprzedaz i nie wzbudzajace wiekszego zainteresowania, az tu nagle znalazl sie chetny, przyjechal i kupil! :O Podejrzewam, ze sasiedzi, ktorzy przygladali sie temu zza plota, stwierdzili, ze za nami nie da sie nadazyc. Tak samo okreslil to zreszta kolega M., z ktorym rozmawial w srode. ;)
A mnie scisnelo w gardle na widok odjezdzajacej przyczepy, a kiedy dwa dni pozniej nowa wlascicielka odjezdzala "moim" autem, autentycznie stanely mi lzy w oczach. Autko wiernie sluzylo mi przez 5 lat i bylo naprawde bezproblemowe. Pojechalismy nim raz do Poludniowej Karoliny (14 godzin), raz na Floryde (18 godzin), nie mowiac juz o niezliczonych lokalnych wycieczkach oraz codziennej jezdzie do pracy i nazad i zmienialismy w nim tylko olej. No i tej wiosny akumulator, po tym jak Bi zostawila drzwi otwarte, kompletnie go rozladowala i pozniej juz nie ladowal sie jak trzeba...

Jak widzicie, te dwa tygodnie to bylo szalenstwo, zarowno przykre, jak i pozytywne. Z tego wszystkiego, remont lazienki stanal w miejscu. Malzonek polozyl podloge, a potem zabraklo pradu i tyle.

Moja wymarzona mozaika <3 Nie mam aktualnego zdjecia, ale obecnie podloga jest juz skonczona i zafugowana

Za to stara muszla klozetowa, ktora nadal (!) stoi na tarasie, dorobila sie mieszkanca :D

Bi miala ochote go zatrzymac, ale balam sie, ze na spolke z Kokusiem zamecza (miloscia) stworzenie i kazalam wypuscic w ogrodzie ;)

Co dzialo sie przez reszte tygodnia? W srode w koncu znow ruszyly treningi.

Plynie sobie Bi...

W zeszlym tygodniu odbyl sie tylko poniedzialkowy, a potem klub, tak jak my, nie mal pradu. W ten poniedzialek prad juz byl, ale po tygodniu nie dzialajacych pomp, stan wody pozostawial sporo do zyczenia i trening znow odwolano. W srode na szczescie juz odbyl sie normalnie, ku radosci Potworkow.

Plynie i Nik... A matka siedzi na lezaczku, w cieniu, z ksiazka... :D

W srode tez, zostalam uzadlona i to przez... trzmiela, ze wszystkich owadow! :O To ja caly czas powtarzam dzieciakom, ze trzmiele to takie spokojne, wlochate misiaki i bez prowokacji nie uzadla i masz! ;) W sumie dobrze, ze padlo na mnie, a nie Potworki. Gorzej, ze nie mam pojecia, co go tak rozezlilo. Wyciagalam spokojnie zabawki z basenu i chowalam je do siatki, a tu nagle jak mi cos przeleci nad glowa raz, drugi, trzeci! Zamajtalam wlosami, ale zorientowalam sie, ze cos nie gra i zaczelam biec w kierunku domu. Za pozno. Usiadl mi skubaniec na przedramie i uzadlil! No i za co?! ;) Albo jakis oglupialy sie trafil, albo gdzies tam maja gniazdo i na nie nadepnelam. Dziwne to jednak, bo przeciez my wokol basenu ciagle lazimy i nigdy ani tam gniazda nie zauwazylam, ani nic nikogo wczesniej nie zaatakowalo... Boje sie tylko teraz, ze w koncu uzadlone zostanie ktores z Potworkow. :( Jeszcze kolejnego dnia lape wokol uzadlenia mialam podpuchnieta i swedziala jak jasna cholera...
Kolejnego dnia moja teoria z gniazdem runela, bo jakis wsciekly trzmiel zaczal wokol nas krazyc w zupelnie innej czesci ogrodu, a raczej zaraz kolo domu. Najpierw krazyl wokol Bi, ktora z wrzaskiem wbiegla na taras i z tamtad do srodka. Potem przeniosl sie na Nika, ktory probowal przemknac sie bokiem w strone garazu. Mlody uciekl z krzykiem, ale w tym momencie podeszlam ja i trzmiel zaczal gniewnie krazyc wokol mnie. Wbieglam do garazu i jeszcze tam slyszalam bzyczenie nad glowa. Nik z placzem dotarl do frontowych drzwi, bez goniacego go trzmiela, ufff. Tym razem na szczescie nikt nie zostal uzadlony, choc jest juz trzeci dzien, a moje ramie nadal swedzi. Dobrze, ze odzyskalo normalny kolor. Nie znam sie na obyczajach owadow na tyle, zeby zrozumiec co sie dzieje, tym bardziej, ze te "ataki" zdarzyly sie o roznych porach dnia i w roznych miejscach. A poza tym chodzimy po ogrodzie, dzieciaki biegaja, pies lata za pileczka i zaden trzmiel nas nie napastuje...

Co jeszcze...

Sezon na ogorki dobiegl konca, krzaczki pomalu obumieraja (nie pomaga, ze cos je strasznie zzera), ale udalo mi sie jeszcze zrobic 3 sloiki malosolnych:


Ze to koniec sezonu mozna poznac po ich ksztaltach. Albo barylki, albo jakies powykrecane na wszystkie strony. ;)



Potwory z apetytem wszamaja przerosniete okazy. :)


Jak mozna ukisic takiego giganta? ;)

Sezon na pomidory sie za to rozkrecil na dobre i M. oraz Bi nie nadazaja ze zjadaniem. Osobiscie za pomidorami nie przepadam i Nik ma to po mnie, wiec zostawiamy okazy duetowi: ojciec + corka. ;)

I codziennie tak po kilka... Kto to przeje?!

W miedzyczasie zakwitl mi kolejny mieczyk. Niestety, bylo to w czasie, kiedy nie mielismy pradu, za to mielismy rozwalona przyczepe, a ja nie mialam glowy do kwiatkow, wiec zanim rozkwitl, cos go niezle pogryzlo.

Kolor mial piekny, ale niestety za pozno zebralam sie, zeby go ratowac...

Na koniec zas, przedstawie Wam najwytrzymalszy kwiat swiata: MALWE! Te dwie byly rok temu regularnie koszone przez M. Rosna przy murku gdzie zwalilo sie drzewo i zostaly kompletnie przygniecione galeziami. Przez 3 dni lezaly tak przywalone, lodygi im troche do ziemi przygniotlo, a tymczasem, tamtaramtam... one kwitna!!!!

Slabo wyszlo na zdjeciu, ale po lewej jest rozowa (te widac), a po prawej biala, ktorej kwiaty zlewaja sie z murkiem

Polecam, zdecydowanie. :)

I tu zakoncze chyba najbardziej tasiemcowatego tasiemca w mojej karierze. Milego weekendu!

26 komentarzy:

  1. Wszystkie możliwe plagi Was dopadły! Trzymajcie się, niech Was już takie niespodzianki omijają!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nonono, az sie zdenerwowalam od samego czytania. Musze sie uspokoic jakims kawalkiem czekolady z kawusia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, ja caly tamten tydzien chodzilam na skraju zalamania nerwowego. :)

      Usuń
  3. Człowieka ciarki przechodzą od samego patrzenia na zdjęcia, a co dopiero przeżyć takie coś. Najważniejsze jednak, że nic Wam się nie stało. No i fajnie, że udało się już kupić nową :)

    My uwielbiamy pomidory, no może poza Jasiem. Ale nasza trójka mogłaby je jeść latem na okrągło. Ale tylko latem, bo zimą to już nie to samo.

    A co do Twojego szefa, to ręce opadają. Mają człowieka gdzieś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nistety. Moze to jakas chinska mentalnosc...
      Na szczescie nowa przyczepa kupiona i nawet juz wyprobowana. :)

      Usuń
  4. O rety.... no działo się u was naprawdę dużo.
    Szkoda przyczepki i zaplanowanych kempingów, ale z drugiej strony całe szczęście, że nikomu nic się nie stało. No i była okazja do wymiany przyczepki na nową.

    Braku prądu nie zazdroszczę. Mieszkałam parę lat pod miastem i to chyba najbardziej irytująca rzecz.

    Fajnie, że dzieciaki wróciły na basen, zwłaszcza, że mimo marudzenia dla zasady sprawia im to frajdę.

    Pomidorów i ogórków Wam zazdroszczę...

    Ze szkołą macie niezły sajgon, za to ja jeszcze nic nie wiem...

    Trzymajcie się już bez takich "przygód"

    Aha, podłoga w łazience zapowiada się super!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce szkola ruszyla jednak bez przeszkod, a u nas dalej sajgon... :/
      Brak pradu strasznie wkurza, a jeszcze jak sie ma wdomu wszystko elektryczne, to ech...

      Usuń
  5. O m g! Dobrze że to "tylko" przyczepa! A nie dom.
    My na prąd mamy wszystko, więc jak nie ma prądu to jest lipa ;)

    Mogę sobie wyobrazić tą rękę. Moją mamę, jak u nas była w Poznaniu, użądliła osa. Ręka spuchła, mama mówiła że tydzień bolało. A tydzień później Klarę użądliła! Na basenie byłyśmy. Na szczęście wieczorem nie było śladu.

    Super, że macie przyczepę. Teraz oby wakacje weekendowe się udały!!

    U nas dzieciaki niby idą do szkół. Mam nadzieję, że wrócą... Ale nie na tydzień dwa. Tylko na dłużej.
    Nasi rządzący podzielili Polskę..a w zasadzie Śląsk. Jesteśmy u moich rodziców.. w czerwonej strefie.. wróciły maseczki, obostrzenia.. ciekawe czy tutaj dzieciaki wrócą do szkół..
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtym, ciezkim tygodniu, tez sobie powtarzalismy, ze dobrze, ze to nie dom, ani zadne z nas...
      Po tym cholernym trzmielu, dwa tygodnie mialam pod skora taka gulke w miejscu uzadlenia! :O
      U nas dzieciaki wrocily tydzien temu. W jakims miasteczku wrocily w ten wtorek, pochodzily 2 dni, po czym szkoly zamkneli, bo jakis pracownik ma korone. :/

      Usuń
  6. Omg, tytul trzymajacy w napięciu, na wdechu przebiłam się przez początek posta :) Ale wydarzenia faktycznie niefajne, wspolczuje. Strachu zapewne sporo, żal przyczepki choc w rezultacie nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło :) puekna nowa elegancka przyczepka!! Trzymam kciuki abyscie jeszcze w te wakacji mogli z niej skorzystać.
    Sytuacja z "polaczkiem" jakze oczywista, ech brak slow - łaskawca.

    Awarii prądu nie zazdroszcze, to chyba najpotrzebniejsze media. Zaskoczyłaś mnie opisem zaniedbanej infrastruktury energetycznej. Dziwi mnie, że elektrownia po takich problemach jeszcze nie przerobiła tej sieci na podziemna. Czyli wszędzie te elektrownie takie z dupy, myslalam ze tylko Elblaska taka do kitu.
    Ja cisnę Mistrza aby wystąpił o pozwolenie na przycięcie mocno drzew w Sztutowie, bo mamy ogromne swierki a tu też nadbałtyckich wichur nie brakuje. Widzę wokol, ze sporo wszędzie drzew poprzycinane zapewne z tych samych obaw. Musze mu pokazać Twojego posta.

    Malwa bohaterka :) taka malutka i kwitnie, niezłomna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj z pradem to po prostu tragedia. Jedna wielka korporacja wykupila wszystkie mniejsze elektrownie w kilku sasiednich Stanach. Maja teraz monopol i wszystko w doopie, bo ludzie nie moga jakby cos, przeniesc sie do innej! :/
      Nowa przyczepka fajna, chociaz tej starej nadal troche szkoda...
      A Polacy, w kazdej branzy, slyna niestety z tego, ze na emigracji najbardziej zdzieraja wlasnie z rodakow. Zeby, Boze bron, zadnemu nie powodzilo sie lepiej od niego. Skurczysyny. :/

      Usuń
  7. O rany. Sam widok na zdjęciach przeraża, a co dopiero na żywo musieliśmy przeżyć. Strasznie współczuję ale dobrze, że tak się to skończyło.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej, bardzo wspolczuje rozwalonej przyczepki. Sila wiatru musiala byc piorunujaca. U nas czesto nawiedzaja nas storm'y,. Pamietam kiedys dali pomaranczowy alarm, a zabitych przywalonych przez drzewo bylo kilka osob. Powstala nagonka na tych, którzy prognozuja, ze alarm powinien byc czerwony (ale wtedy profit stracily by firmy, ktorych pracownicy nie musieli by sie pojawic w pracy). Ale zobacz Agatka jaka teraz macie cudna przyczepke I Super, ze macie generator. Sama mysle o zakupie na 'dni bez pradu'. Sciskam was mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten generator, paradoksalnie, mamy dzieki przyczepie, a konkretnie kempingom. Gdyby nie to, ze na polach kempingowych czesto nie ma pradu, pewnie do dzis nie mielibysmy agregatora...
      U nas tez czesto sa wichury, ale czegos takiego to jeszcze nie widzialam...

      Usuń
  9. Sam tytuł sprawił, że ciarki mi przeszły po plecach. Działo się u Was. Szkoda przyczepki, a przede wszystkim nerwów, ale najważniejsze, że Wy jesteście cali i zdrowi. A nowa przyczepa niezły wypas. Nasze marzenie, ale póki co nasz bączek nie pociągnie takich gabarytów. Mam andzieję, że jeszcze w końcu wakacji ruszycie z przyeczepką na przygodę.
    Tyle dni bez prądu... Szok. U nas w domu wszystko na prąd, więc agregat wskazany. W planach jest, choć pocieszające jest to, że mamy linię podziemną i jak dotąd nawet przy największych wichurach nie było zbyt długich przerw w dostwie prądu.
    Ze szkołą to jakiaś paranoja. Ciekawa jestem, jak u nas będzie. Mam nadzieję, że jednak na dłużej dzieciaki wrócą.
    A podłoga... w moim stylu :)
    Uściski dla Was

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasze cale osiedle ma linie elektryczne pod ziemia, tylko co z tego, skoro sa polaczone z okolica, gdzie linie ida po slupach. Jak wiec drzewo zwali na linie gdzies dalej, u nas tez prad szlag trafia. :(
      Nie, niestety, na przyczepe to juz trzeba miec auto - krowe. Malzonek czesto utyskuje, bo chcialby kupic mniejszy, bardziej ekonomiczny samochod, ale poki mamy przyczepke, nie da rady. ;)
      Ciesze sie, ze podloga sie podoba. Moj maz nadal nie jest do konca przekonany. :D

      Usuń
  10. Szczęście w nieszczęściu, że to drzewo nie przygniotło M. ... Przyczepy żal, wiadomo... Współczuję serdecznie tych Waszych przeżyć. Oby teraz już wszystko było dobrze. U nas z kolei dwa dni temu była gigantyczna ulewa, która wyrządziła wiele szkód w moim W.
    I tak to jest z tymi żywiołami...
    Trzymajcie się dzielnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak to jest. Ze dwa tygodnie pozniej mielismy znow sztorm, ktory uderzyl jednak w nieco inna czesc Stanu. Tam z kolei podobno przeszlo male tornado. :O

      Usuń
  11. Ile złego może zrobić kilka godzin wiatru... okropna siła.
    Współczuję straty przyczepy, mam nadzieję że nową pokochacie równie mocno. Dobrze, że skończyło się TYLKO na stratach materialnych i nic wam się nie stało.
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie. Nie do wiary ile szkod narobil "tylko" wiatr...

      Usuń
  12. O matko, ale mieliście tydzień... Ciężko to sobie wyobrazić i cieszę się, że jest już za Wami. Przyczepki bardzo mi było szkoda (jeszcze dziś rozmawialiśmy z T., że mooooże kiedyś też będziemy mieć;), ale jak zobaczyłam zdjęcie nowej zdobyczy, to już mi przeszło. Jak to się mówi, nie ma tego złego ;) Choć ja też zawsze w czasie burzy ze strachem spoglądam na drzewa sąsiadów... No ale najważniejsze, że Wy jesteście cali! Logistyki w związku z pomieszanym nauczaniem Potworków wcale nie zazdroszczę. Pogłupieli już kompletnie z tym wirusem. Pozdrawiam i powoli wracam na łono blogów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poglupieli, dokladnie. W jakims miasteczku, otworzyli szkoly, zeby po dwoch dniach je zamknac, bo jeden z pracownikow mial korone. :/
      Nowa przyczepa fajna, ale starej i tak troche szkoda... ;)

      Usuń
  13. O matko ale mieliście przygody! Współczuję.. Biedna przyczepa, ale fajnie, że tak szybko udało Wam się kupić nową :)

    OdpowiedzUsuń