Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 29 stycznia 2020

Brutalny powrot do rzeczywistosci

Jak wrocic do codziennosci z przytupem?
Dojechac w sobote z goracej Florydy, przezyc niedziele trzesac sie z zimna (pomimo wyraznie lagodnego stycznia i plusowych temperatur), a w poniedzialkowe popoludnie wyladowac na... stoku narciarskim! :D

Kiedy dojechalam, Bi wlasnie miala zajecia z instruktorem

Jak wiecie, narty bardzo lubie, ale nawet ja nie bylabym az tak szalona gdybym miala inne wyjscie. Niestety go nie mialam. W tamten poniedzialek ruszyly bowiem zajecia w szkolnym klubie narciarskim, do ktorego zglosilam sie jako opiekun. ;) Szkola Potworkow rozpoczela po-swiateczne zajecia juz 2 stycznia, pozostale dzieciaki, nauczyciele i rodzice mieli wiec kilka dni na ogarniecie sie z powrotem w obowiazkach. My wpadlismy w sam srodek tego wiru. :)

Klub narciarski to jedno, ale tamten, pierwszy po powrocie tydzien, w ogole obfitowal w sprawy do zalatwienia. W poniedzialek, jak juz pisalam, klub narciarski z Bi. W czwartek rano wizyta u dentysty z obojgiem Potworkow (na szczescie tylko kontrola), a wieczorem u adwokatki, zeby podpisac papiery zwiazane ze zmiania pozyczki za dom. Moj malzonek uparl sie bowiem zmienic ja na 15 lat i tak dlugo suszyl mi glowe i meczyl argumentami, az sie zgodzilam. Nie, no pewnie, ze fajnie bedzie miec dom splacony wiele lat przed emerytura, nie przecze, jednak wizja placenia $600 wiecej miesiecznie nie jest juz tak pociagajaca... To moglaby byc kasa na nowe autko, jesli zdecyduje sie wymienic moja Toyote! ;) Albo na pomoc w przyszlosci Potworkom w oplacie za college...
W kazdym razie papiery podpisane i klamka zapadla.
Do tego, do srody odkopywalam sie z prania po wakacjach i tego samego dnia Potworki mialy tez trening na basenie. Na meetingu w pracy, szef poprosil, zebym do konca miesiaca przygotowala i zaprezentowala 2-godzinne szkolenie. Dwugodzinne! On chyba oszalal! Oczywiscie powiedziec mu tego nie moge, wiec grzecznie tluke slajd za slajdem w PowerPoint'cie. :/
W piatek na szczescie odpadlo odrabianie lekcji do polskiej szkoly, ale tylko dlatego, ze Bi miala w sobote kolejne zawody plywackie. :)

No nie ma kiedy odpoczac po tym urlopie. :D

Z zawodami Bi byla niezla awantura, bo Starsza umyslila sobie, ze nie chce jej sie jechac. Nagle i bez powodu. Jeszcze w srode rozmawiala na treningu z kolezanka z druzyny o  tym, ze w sobote beda zawody, a w piatek wieczorem nagle uderzyla w bek, ze ona nie chce jechac! Ja naprawde wszystko rozumiem, wiem ze czasem sie nie chce, czasem czlowiek jest zmeczony i w ogole... Niestety, dzien przed zawodami to tak troche pozno zeby odwolac przybycie. Gdyby sie rozchorowala, to wiadomo, co innego. Ale ze nie chce jej sie?! Wieczor przed, kiedy wpisana jest juz na liste zawodnikow i ma ustawione wyscigi?! Te indywidualne to pal szesc, ale zawsze sa tez dwie sztafety, kiedy w wyscigu plyna cztery zawodniczki. Jesli jedna odpadnie, trenerzy musza szukac innej z tej samej grupy wiekowej, prosic ktoras zeby plynela dwa razy, lub po prostu wykreslic wyscig. Tlumaczylam wiec Bi, ze tak sie nie robi, ze druzyna na nia liczy, itd. Oczywiscie slyszalam, ze jej to nie obchodzi, ze ona nie chce i juz, ze ona nie wiedziala ze ma wyscig, ze przez wyscigi traci caly dzien, itd. Oczywiscie jest to tylko polowiczna prawda, bo zawody trwaja zwykle okolo 3-4 godzin. ;) A to, ze "nie wiedziala", w ogole bylo wierutna bzdura, bo jak pisalam wyzej, w srode na treningu rozmawiala o sobotnich zawodach z kolezanka! A ja stalam obok, wiec slyszalam kazde slowo! Jakas wybiorcza pamiec, czy co?!
Kiedy nastepnego ranka (w dzien zawodow) znow urzadzila awanture z tupaniem nogami, ze ona nie jedzie, nie wytrzymalam i w koncu podnioslam glos. A mowiac szczerze, to zjechalam pannice z gory na dol, przypominajac, ze dzien wczesniej o tym rozmawialysmy i wytlumaczylam na spokojnie dlaczego nie mozemy odwolac jej udzialu w zawodach! Skoro spokojne argumenty nie dzialaja, moze podziala porzadny opiernicz?! Bi poczatkowo poszla obrazona, ale po chwili wrocila i przeprosila za swoje zachowanie. Az sama bylam zaskoczona, bo juz myslalam, ze bede musiala ja na te zawody ciagnac wrzeszczaca i kopiaca. ;) Nastepne sa w niedziele i sama jestem ciekawa czy Bi bedzie chciala jechac. Ogolnie staram sie nie przymuszac, chcialabym zeby sama chciala (maslo maslane, wiem), a jak nie chce, to trudno. No chyba, ze tak jak ostatnio, odwidzi jej sie w ostatniej chwili. Na cos takiego nie pozwole. Kolejne zawody beda jednak juz ostatnimi przed mistrzostwami. A zeby zalapac sie na mistrzostwa, dziecko musi plynac w conajmniej trzech takich "towarzyskich" zawodach. Bi jak narazie plynela tylko w dwoch, bo jedne odbyly sie w dzien, kiedy w kosciele bylo Christmas Party dla dzieci i nie mialam serca jej tego pozbawiac, a jeszcze inne dzien po naszym powrocie z Florydy, kiedy nadal dochodzilismy do siebie po 27 godzinach jazdy. ;) Oczywiscie, jak sie uprze, to argument, ze nie zostanie dopuszczona do mistrzostw, Bi nie przekona. Powie, ze pierdzieli (nie takimi slowami oczywiscie) mistrzostwa. ;) Ale lepiej, zeby sama z nich zrezygnowala, niz zeby zostala tego wyboru pozbawiona bo jej sie umyslilo, ze nie chce jechac na zawody. ;)

W kazdym badz razie, w koncu na zawody pojechalismy (znaczy ja z dziecmi, bo M. pracowal) i co? I Bi zajela dwa pierwsze miejsca! Dodatkowo ich druzyna zajela dwa pierwsze miejsca w sztafetach, do czego Bi i jeszcze jedna dziewczynka wybitnie sie przyczynily. Grupy wiekowe sa bowiem rozdzielane najczesciej po dwa lata, np. 9-10 lub 11-12, ale najmlodsza grupa to po prostu "8 and under", czyli lat 8 i ponizej. Z racji, ze Bi i jeszcze jedna dziewczynka nie ukonczyly nadal 9 lat (choc rocznikowo juz je maja), plywaja nadal w tej najmlodszej grupie. Poza tym w naszej druzynie sa z tej grupy jeszcze tylko dwie sporo mlodsze dziewczynki, 6- i 7-letnia, ktore same nie mialyby szans na wygrana. Zeby jednak nie bylo za latwo, to w druzynie przeciwnej tez bylo kilka takich, na oko starszych, dziewczynek w najmlodszej grupie, wiec to nie do konca tak, ze wygrana mialy "w kieszeni". ;)

W stylu motylkowym Bi zostawila "konkurencje" daleko w tyle ;)

No i przyznaje, ze mam coraz bardziej mieszane uczucia co do plywania Bi. Z jednej strony nie chce cisnac ani przymuszac, ale z drugiej... Kurcze, dziewczyna ma naprawde talent, widac to nawet po jej technice w porownaniu z dziewczynkami w jej wieku, czyli 9-10-letnimi... Szkoda byloby go zmarnowac jak pannie sie plywanie odwidzi...

Zawodniczka. Ladnemu we wszystkim ladnie. Bi do twarzy nawet w czepku gladko przylegajacym do glowy ;)

Tego popoludnia przyszlo zupelnie szalone, jak na styczen, ocieplenie. Jeszcze w sobote temperatury byly w miare rozsadne, choc 14 stopni 11 stycznia to i tak "niezly" wynik. Kolejnego dnia jednak, temperatura okolo poludnia doszla do 18 stopni! :O Szok! Nik dopominal sie jednak o wyprawe na lyzwy i choc nie pasowaly mi one zupelnie do pogody, stwierdzilam, ze co tam. ;) Pojechalam z dzieciakami i... pocalowalismy klamke! :/ Lodowisko, na ktore zwykle jezdzimy, ktore zreszta wlasnie z tego powodu wybieram, jest na swiezym powietrzu. Ma dach, otoczone jest kilkoma budynkami (m.in. przebieralniami dla druzyn hokejowych oraz wypozyczalnia lyzew), ale naokolo ma wolna przestrzen. Niestety, z tego powodu pogoda musi nieco wspolpracowac z utrzymaniem lodu. Tym razem najwyrazniej maszyny nie wyrabialy, bo lodowisko zamknieto. Na szczescie polozone jest ono na terenie rozleglego centrum rekreacyjnego, ktore posiada spory plac zabaw.

Gdzie jest Bi? ;)

Zamiast zabawy typowo zimowej, Potworki mialy wiec zabawe bardziej wiosenna. ;)

Nik latal w samej bluzie i wyklocal sie, ze mu cieplo :)

Kolejny tydzien byl juz nieco spokojniejszy, chociaz u dentysty wyladowalam znow z dwojka Potworkow i tym razem juz na robote do wykonania. Nik, jak to Nik, spisal sie na medal i nawet nie pisnal. Natomiast Bi urzadzila placz i lekka histerie. Obecna dentystka ma do niej skuteczniejsze podejscie niz poprzednia, ale i tak slyszalam z poczekalni, ze niezle musiala sie nagadac i to duzo bardziej stanowczym tonem. :/

Poza tym, w poniedzialek znowu klub narciarski. Osobiscie ciesze sie, ze ten klub to tylko 5 wyjazdow na stok. Zapisalam sie jako opiekun bo jakos nie wyobrazalam sobie puscic Bi samotnie. Pedze tam jednak prosto z pracy, zmeczona po calym dniu, a dodatkowo cale szusowanie odbywa sie po zmroku, przy sztucznym swietle. Jestem w takich warunkach na wpol slepa, dodatkowo nie lubie, kiedy na stoku jest duzo cieni bo nie widac dobrze stanu sniegu, czy nie ma lodu, itd., wiec jazda sprawia mi srednia przyjemnosc.

Niestety, zdjecie slabej jakosci, musicie mi wiec uwierzyc na slowo, ze Bi macha mi tu kijkiem ;)

Poza tym okazalo sie, ze chociaz opiekunowie jezdza za darmo (co jest glowna atrakcja tego klubu), to karnety sa trzy, a opiekunow piatka. Ja dojezdzam ostatnia, wiec na pierwsza ture sie nie lapie, natomiast po przerwie (dzieciaki maja obowiazkowo zameldowac sie w stolowce o 17:30), rodzice sa srednio chetni zeby oddac karnet. Zreszta, nie dziwie sie, bo sama chcialabym pojezdzic ze swoim dzieckiem. Podziwiam za to koordynatorke, ktora to wszystko organizuje i pilnuje zeby bylo dopiete na ostatni guzik, a sama nie jest jezdzaca. Caly wieczor spedza siedzac w stolowce. Ze jej sie chce...

W srode Potworki mialy jak zwykle trening z druzyna plywacka, a w czwartek ruszyla kolejna tura zajec na lodowisku. W zasadzie ruszyla tydzien wczesniej, ale akurat tamtego popoludnia mielismy spotkanie u adwokatki. Jedne zajecia wiec Potworkom przepadly, a ze jest ich tylko 6, mam nadzieje, ze wiecej juz nie omina. ;) Zajecia w grupie na wyzszym poziomie, ale widze, ze poki co, utrwalaja to, czego nauczyli sie wczesniej. Bi jest jak zwykle ostrozna i stwierdzam, ze faktycznie moglam ja zapisac do tej grupy o nizszym poziomie. Musztarda po obiedzie. Na szczescie jakos strasznie nie odstaje, ale w grupie jest jeszcze kilkoro dzieci pokroju Nika, ktore szaleja na lodzie i widac, ze kompletnie sie nie boja. A Mlodszy znow jest gwiazda grupy i dlatego chyba tak mu sie te zajecia podobaja.

Nik pedzi pierwszy na zlamanie karku, a Bi... jeszcze nawet nie odjechala od scianki ;)

Znowu musze mu urzadzac pogadanke, ze to sa lekcje, wiec musi wykonywac polecenia. Ale nie, instruktorka kaze unosic noge do gory, a Nik machnie konczyna dwa razy od niechcenia i dalej zapiernicza naokolo. Dla niego, w kazdym sporcie, liczy sie szybkosc, technika juz niekoniecznie. :D Na szczescie instruktorke (ktora ma moze z 20 lat :D) maja nie tylko fajna, ale uwazna. Od kazdego dzieciaka wymaga, zeby jej pokazalo jak wykonuje cwiczenie, wiec Nik tez sie nie wymiga. ;)

W drugim pelnym tygodniu stycznia, Bi zostala w swojej klasie "student in the spotlight". W kazdej III klasie, co tydzien (pelny) jest nim inny uczen. Ma to chyba na celu sprawienie, zeby kazde dziecko czulo sie wyroznione. Pomysl mily sam w sobie, ale dla rodzica nieco problematyczny. Dziecko dowiaduje sie, ze jest "gwiazda" tygodnia, w piatek go poprzedzajacy. Czyli Bi machnela mi podekscytowana karteczka kiedy w piatek zdazylam dojechac z pracy. Zaczelam czytac... i wszystko mi opadlo. Po pierwsze, na poniedzialek przyniesc jakies zdjecia, bo w klasie bedzie plakat na temat dziecka. Ze wszelkimi zdjeciami, obrazkami, itd., ktore trzeba przyniesc do szkoly mam problem, bo moj laptok nie synchronizuje sie z drukarka, nie drukuje i ch*j. Pozostaje mi laptop M. lub stacjonarny, z czego oba to Apple i nie moge w nich dojsc do ustawien. Moge wydrukowac obrazek na cala kartke, natomiast nie daje rady ustawic skali zeby to mialo rece i nogi. Wszelkie obrazki do szkoly, drukuje w pracy. Powiedzialam wiec Bi, ze wydrukuje jej zdjecia na wtorek i choc niezadowolona, ale musiala to przelknac. Na wtorek miala tez przyniesc jakies przedmioty, ktore sa dla niej wazne i opowiedziec o nich w klasie, ale to ogarnelysmy bez wiekszych problemow. Na srode jednak miala przyniesc napisany przez rodzica list, w ktorym mama/tata wyznaja za co ja tak bardzo kochaja i dlaczego jest wyjatkowa! Czyli co? Czyli daja prace domowa dla rodzica! :D Przyznaje, ze ogolnie nie lubie pisac tego typu listow. Jak juz to krotkie, prywatne notki, ze kocham, ze jestem dumna, buzi-buzi i czesc. A tu nie dosc, ze list (albo wiersz, ale to juz na wstepie skwitowalam prychnieciem), to jeszcze napisany tak, zeby byl zrozumialy i ciekawy dla kilkunastu 8-9-latkow! :/ Krotko mowiac, porazka. Spedzilam caly wtorkowy wieczor klepiac w klawiature...
Za to na czwartek... rodzic zaproszony byl do szkoly na lunch! Nie jakis specjalny posilek, tylko zeby po prostu przyjechac do dziecka i z nim zjesc. Tu juz zazgrzytalam zebami, bo oczywiscie pracujacy rodzic nie ma co robic, tylko urywac sie zeby przyjechac do szkoly na pol godziny w samiutkim srodku dnia! Szczescie dla mnie, ze czwartek to dzien, w ktory przyjezdzam do szkoly pomoc w bibliotece, a lunch Bi konczy sie doslownie 5 minut po poczatku zajec w "ksiazkowni" Nika. :) Moglam wiec upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, oprocz tego, ze zamiast urwac sie z pracy na godzinke, nie bylo mnie ponad dwie...
Oczywiscie nie moglo sie obyc bez przygod. W ten konkretny dzien, kiedy mialam jechac do szkoly, a po poludniu dzieciaki mialy jeszcze lyzwy, wsadzilam Potworki w autobus, porzucalam Mai kilka minut pileczke, po czym zebralam wlasne toboly, wsiadlam do auta, przekrecilam stacyjke, a moj samochod zrobil "TRRRRRRR"... i nic! Ani drgnie! Poszedl akumulator! No szlag jasny po prostu! Nie ma mrozu, auto w garazu, a tu akumulator padl?! No fakt, ze nie wymieniany, a auto ma 7 lat, ale zeby tak bez ostrzezenia?! Telefon do meza zeby przyjechal i odpalil mi auto na kable. A maz wcale nie taki chetny zeby urywac sie z pracy, stwierdzil zebym zadzwonila po tate, bo przeciez on zima nie pracuje. Ale zeby tata lepiej zawiozl mnie do pracy, bo jak akumulator felerny, to nawet jak sie go zapali, to po calym dniu znow go pod praca nie odpale. :/ Telefon do taty, a ten pierwsze pytanie dlaczego ja do meza nie dzwonie! A potem, ze on wlasnie je sniadanie i jest nadal w pizamie, wiec bede musiala poczekac. Takimi pomocnymi chlopami jestem otoczona! :( Potem szybko wyslalam maila do nauczycielki Bi, ze auto mi sie zepsulo (nie chcialo mi sie wdawac w szczegoly) i czy moglaby przekazac jej, ze mamusi jest strasznie przykro, ale nie da rady dojechac. W miedzyczasie M. zadzwonil, zebym sprawdzila czy w aucie nie zostalo wlaczone jakies swiatelko, czy co, bo to bardzo dziwne, ze akumulator tak sobie kompletnie padl przez noc. Dzien wczesniej bylam przeciez z Potworkami na basenie, wrocilam do domu i nic nie wskazywalo ze cos sie dzieje. I tu musze mu przyznac, ze trafil na dobry trop, bo kiedy obeszlam auto naokolo, odkrylam, ze drzwi Bi byly niedomkniete! Niby zamkniete, ale nie do konca. Przez to wszystkie swiatelka nad glowami w aucie byly wlaczone i stad wyczerpany akumulator! :O Maz mi oczywiscie pozrzedzil, ze po dzieciach to trzeba wszystko sprawdzac i takie tam bla bla bla, ale po pierwsze, nigdy wczesniej nic takiego sie nie zdarzylo, a po drugie, wszystko przez to, ze w garazu nie zamykam auta kluczykiem. Wszedzie poza domem, klikam pilotem i wiem, ze jesli ktores drzwi sa niedomkniete, zabzyczy i nie pozwoli zamknac. A w garazu zostawiam auto jak stoi, przednie swiatla wylaczaja sie automatycznie, wiec nie musze ich pilnowac i stad nie wiedzialam nawet, ze ktores drzwi sa niedomkniete.
Wszystko na szczescie dobrze sie skonczylo. Udalo mi sie dojechac do pracy (jadac mocno okrezna droga zeby akumulator porzadnie podladowac), do szkoly, z powrotem do pracy, a po poludniu zabrac dzieciaki na lekcje lyzew, wszystko moja stara wozidupka. ;)

Okazuje sie, ze na taki "goscinny" lunch, eksmituja cie na korytarz! :O A jesli kogos dziwi, ze Bi je w kurtce, to bezposrednio po posilku, dzieci wychodza na dwor i 90% malolatow je w wierzchniej odziezy. A ja sie potem dziwie, ze Potworki nosza na kurtkach plamy po jedzeniu... :/

Kolejny weekend, drugi pelny od powrotu z urlopu, byl dla mnie i dzieciakow dlugi, bowiem szkoly byly zamkniete z okazji Dnia Martina Luthera Kinga. W sobote, poza Polska Szkola rano, nie dzialo sie nic specjalnego, oprocz tego, ze po poludniu lekko sypnelo nie widzianym od ponad miesiaca, sniegiem. Potworki oczywiscie zachwycone, mimo, ze tego sniegu bylo tak naprawde tyle, co kotek naplakal (nie zazdroscic prosze, bo teraz nie ma juz po nim sladu). ;) Mimo, ze juz sie sciemnilo, wyszli na podworko, Bi pomagac tacie w odsniezaniu, Nik, zeby wyprobowac jedno z aut, ktore dostal na Gwaizdke.

Bi elegancko odsniezyla schodki

Auto to jest wodoszczelne. Mialo juz chrzest bojowy w wannie, teraz przyszla kolej na snieg. Niestety, mimo, ze wilgoc mu nie szkodzi, jest troche za slabe i nawet taka warsteweczka puchu przeszkadzala mu w rozwinieciu predkosci. Co Nikowi zreszta w ogole nie przeszkadzalo. ;)

Tyle bylo tego sniegu - doslownie kilka cm :)

Nastepnego dnia, Potworki mialy rano trening skokow do wody. O dziwo tata zabral sie z nami, co musze zapisac ku pamieci, bo zdarza sie praktycznie wcale. ;) Bi skacze juz jak zawodowiec, trenerzy nie maja sie praktycznie do czego przyczepic.


Bi to ta ostatnia po prawej, w niebieskim stroju

Nik... coz, ciagle skacze nieco "na zabe", ale pod koniec treningu w koncu przestal plaskac o wode brzuchem. Nadal wprawdzie wpada do wody z rekoma i nogami niezdrabnie rozkraczonymi i wyglada troche jakby go ktos do niej wrzucil, ale przynajmniej glowa i ramiona ida pierwsze. ;)

"Zaba" :D

Caly problem w tym, ze basen, na ktorym Potworki normalnie cwicza, jest plytki (obecnie nawet Nik moze wystawic glowe ponad powierzchnie jesli odchyli ja do tylu i stanie na palcach) i nie moga cwiczyc skokow regularnie. A tych specjalnych treningow maja raptem 3-4 w sezonie, wiec jak maja sie nauczyc porzadnie skakac?

Po poludniu, z racji tego, ze w koncu spadlo nam troche sniegu, obiecalam Potworkom sanki. Pechowo dla Bi, urzadzila taki popis wrednego charakteru oraz humorow, ze w koncu zarobila sobie kare zarowno na sanki, jak i wizyte u kolezanki. Starsza, jak nieraz pisalam, ogolnie ma ciezki charakter (poszla w rodzine tatusia, haha!), ale tego dnia przeszla po prostu sama siebie... Wiecie, kiedy dziecko dostaje nakaz, zeby poszlo do swojego pokoju, to znaczy, ze przegielo (przynajmniej u nas). Kiedy jednak, po takim nakazie, nadal stoi ono na schodach, klocac sie, ze nie chce isc do pokoju i dlaczego w ogole musi i ojciec zmuszony jest wziac owo dziecko za ramie i do tego pokoju zaprowadzic, to juz wszystko opada z hukiem. Szkoda, ze szlaban na sanki oraz wizyte u przyjaciolki zrobil wrazenie na ukaranej tylko chwilowe... ;)

W kazdym razie wzielam samego Kokusia i okazalo sie, ze trafila mu sie niezla gratka. Poniewaz tydzien wczesniej lyzwy nam nie wyszly, stwierdzilam, ze upieke dwie pieczenie na jednym ogniu i zabralam Mlodszego najpierw na lodowisko, obok ktorego jest bardzo fajna gorka na sanki. A na lodowisku wpadl na nikogo innego, tylko na ulubionego kumpla z klasy! Myslalam, ze po prostu wyskoczy ze skory ze szczescia. Z kumplem byl jeszcze mlodszy brat, wiec chlopaki szaleli na lyzwach jak banda wariatow. ;)

Ten to jest artysta na lodzie! :D

A potem poszlismy z synem na gorke, poki mielismy jeszcze resztke dziennego swiatla. Nik pozjezdzal troche na "dupce", troche na sniegowej hulajnodze, po czym zaczelo sie zmierzchac, temperatura zaczela odczuwalnie leciec w dol i zebralismy sie do domu.

Te hulajnogi to byl naprawde dobry zakup. Dzieciaki je uwielbiaja, choc nie wiem, czy pozwolilabym im na nich zjezdzac z bardzo stromej gory... ;)

Kolejny dzien to byl poniedzialek, ale jak wspomnialam wyzej, Potworki nie mialy lekcji, a ja pracowalam z domu, zeby sie nimi zajac. Oczywiscie praca to jedno, ale chcialam tez zapewnic im troche frajdy. Od paru tygodni obiecalam Kokusiowi wypad na narty, bo chlopak nie moze przezyc, ze Bi jest w szkolnym klubie narciarskim, a on nie. Coz zrobic, klub jest od III klasy i Mlodszy sie w tym roku nie zalapal. Co poniedzialek slysze placz i pretensje, postanowilam wiec skorzystac z dnia wolnego od szkoly, liczac na to, ze na stoku bedzie mniej ludzi. Bi zaproponowalam, ze jesli nie chce jechac, moze zostac z dziadkiem, ale wybrala jednak narty. O dziwo, rowniez M., kiedy dowiedzial sie, ze definitywnie jedziemy, urwal sie z pracy i postanowil pojechac z nami. Dzieki temu (a moze przez to :D), zamiast jechac na najblizszy, niewielki stok, wybralismy sie nieco ponad godzine na polnoc, na troche wiekszy, z wieksza iloscia tras. Tego dnia pogoda byla wrecz wymarzona na narty. Byl lekki mroz, ktory troche dalej na polnoc i na wyzszej wysokosci n.p.m byl juz calkiem solidny (-7). Przy tym piekne slonce oraz lekki wiatr i dla zaprawionego narciarza warunki wrecz wymarzone. Niestety, Bi udzielil sie zly humor z dnia poprzedniego. Marudzenie zaczelo sie juz w aucie, ze tylko jedziemy i jedziemy i ona spedza caly dzien w samochodzie. Przypomne, ze trasa zajela nam tylko okolo godziny... Pozniej, juz na stoku, panna w ryk, ze tak strasznie, straaasznie zimno jej w rece! Dziwne to bylo, bo sama mam niskie cisnienie i zazwyczaj palce u rak i nog mi marzna, tym razem to byl jednak sam poczatek szusowania i jeszcze nie zdazylam nawet przemarznac. Bi ma porzadne, narciarskie rekawice i nigdy jeszcze nie zdarzylo sie, zeby w nich zmarzla.
Troche pozniej padlo pytanie kiedy zrobimy przerwe, zeby cos zjesc w restauracji przy stoku. Tu sama jestem sobie winna, bo poczatkowo zakladalam, ze pojade na narty sama z dziecmi. Mielismy pojechac duzo wczesniej, blizej, a wiec spedzic tam wiecej czasu i powiedzialam nieopatrznie Potworkom, ze zrobimy sobie przerwe na lunch. Potem jednak M. postanowil dolaczyc do nas, musielismy na niego poczekac, wyjechalismy pozniej, pojechalismy dalej i w koncu mielismy tylko jakies 3 godziny na jazde, chcielismy wiec wykorzystac je na maksa. Przed wyjazdem zaserwowalam Potworkom solidne drugie sniadanie zeby miec pewnosc, ze nie beda glodni, no ale Bi zapamietala to, co rano powiedzialam o przerwie i kiedy wytlumaczylam dlaczego przerwy jednak nie bedzie, uderzyla w ryk... :/
Reszta rozbila sie juz o warunki na stoku. Dla mnie (oraz M. i Kokusia) byly wspaniale. Puszysty snieg skrzypiacy pod nartami, slonce ale nie goraco...Miejscami szlaki byly oblodzone, ale naprawde tylko troche i wystarczylo te obszary szybko przejechac jak najmniej skrecajac. Ale nie Bi, ktora poczuwwszy pod nartami lod, zjezdzala w slimaczym tempie, co oczywiscie utrudnialo manewry i powodowalo, ze slizgala sie jeszcze bardziej! Dla mnie byl to szok, bo wiem przeciez z klubu narciarskiego, ze ona jezdzi duuuzo lepiej!

Nik przy mnie hamuje, w tle Bi zjezdza powolnym plugiem, a jeszcze dalej przyglada sie temu znudzony ojciec ;)

To jednak zdecydowanie nie byl dzien Bi. Ba, caly weekend nie byl jej! Calutkie trzy dni fochow, pretensji, placzu o wszystko i o nic. Na stoku to samo, placz, histeria i dopytywanie kiedy wracamy do domu... Ani ja ani M. nie chcielismy rezygnowac z jazdy, a do tego Nik byl caly szczesliwy, ze znow szusuje. Zapowiedzielismy Bi, ze przy nastepnym rodzinnym wyjezdzie na narty, nawet nie bedziemy jej pytac, tylko zawozimy ja do dziadka. ;)

Skonczylo sie tak, ze M. zabral ja ze stoku wczesniej, podczas gdy ja z Kokusiem zrobilismy jeszcze jedna rundke. Dowiedzialam sie przy okazji od syna, ze jestem "przyzwoitym" narciarzem ("You're a decent skier, mommy"). Slyszac takie slowa z ust 7-latka, nie wiem czy powinnam byc dumna, czy sie wstydzic. :D

Matka z synem <3

I w tym momencie raczej skoncze, kolejny weekend bowiem tez obfitowal w wydarzenia, a tymczasem juz splodzilam tasiemca... ;)

14 komentarzy:

  1. Kurcze zdziwilas mnie tym listem do szkoly, bo wydawac by sie moglo, ze jak tutaj piszesz takie tasiemce to o twojej milosci do B. Lekcji by nie starczylo. A jej zachowanie to wypisz wymaluj Starszak. I tez stoi na schodach uparciuch zamiast isc do pokoju przemyslec swoje zachowanie. U Nas tez raz przymrozki, a raz 10c na plusie. Pokichana ta pogoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym listem mialam problem, bo to sa jednak takie mocno osobiste sprawy, a jeszcze musial byc dosc interesujace dla dzieci z III klasy, bo byl czytany na glos. ;)

      Usuń
  2. Tej zimy to wam szczerze zazdroszcze. Narty, lyzwy, sanki i w miedzyczasie plywanie. Dobrze zyjecie, brawo!
    Fochy Bi sa chyba typowe dla dzieci w jej wieku, ale az mnie reka swedzi, zeby jej (lekko, ale zawsze!) przylac. Podziwiam cierpliwosc rodzicieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Droga, wierz mi, nie jestes jedyna, ktora reka swedzi! :D
      Wlasnie stwierdzam, ze troche za duzo sobie narzucilam. Tylko co zrobic, kiedy narty i lyzwy odbywaja sie o tej samej porze roku? A w tym samym czasie sa tez zawody plywackie, wiec szkoda Bi wypisac na ten czas z druzyny... I tak ciagne te 3 sroki za ogon, ale na szczescie zaraz koniec. ;)

      Usuń
  3. Bardzo lubię odwiedzać Twojego bloga. Gdy widzę nowy wpis, robię kawkę i czytam jak rozdział przyjemnej książki:) Zawsze tyle się u Was dzieje, jakby doba trwała dłużej w Ameryce;) Ale to zapewne kwestia bardzo dobrej organizacji czasu:) Pozdrawiam z Rumi, myślę że skoro pochodzisz z Gdyni, to kojarzysz tę mieścinę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, ze kojarze! Podrawiam rodzinne strony! :)
      Nasza doba tez ma tylko 24 godziny, tylko sama sobie narzucilam taki ped. ;)

      Usuń
  4. Przede wszystkim ogromne brawa i gratulacje dla Bi :) A że wygrana poprzedzona fochem, no cóż, gwieździe pływackiej to nawet przystoi przecież ;)
    Trzymam kciuki, aby jej się zachciało dalej trenować, bo żal faktycznie predyspozycji jakie ma.
    Fiu fiu 18C w styczniu, nieźle, w Wawie padł rekord bezśnieżnej zimy niedawno, pierwszy śnieg przybył teraz 29 stycznia i choć padał obficie to wraz z ddeszczem i przy plusowej temperaturze, to spowodował breję i koszmarny armagedon na drogach - a ja akurat musiałam wybrać się do samego centrum w godzinach szczytu... Mialam ochoptę gryźć. W takich sytuacjach powinni weryfikować i zabierać niektórym prawo jazdy, bo totalnie nie nadają się na kierwowcó jeśli powodują takie zatory z powodu błota śniefgowego na drogach - co wcale aż tak do końca nie było, bo wiele głownych drtóg szybciutko oczyściły służby.
    Nie pokaże nawet Twoich zdjęć śnieżnych Tymonowi, bo serce mu pęknie. On był taki szczęśliwy jak zobaczył przez okno w szkole tego 29.01 śnieg sypiący, a wieczorem już go nie było :/ Tu co prawda 18C nie ma, raczej 0-6C średnio, ale śniegu po za tą jednodniową chwilową breją nie uświadczyliśmy jeszcze ani grama tej zimy..

    Haha, wiem jak takie auto odmawiające nagle posłuszeństwa może pokrzyżowac plany - przerobiliśmy to tydzień temu, tyle że nasze odjechało na lawecie i też nic nie zwiastowało, że tak się to potoczy.
    Ale światełko kiedyś też zostawiłam w swoim na cały weekend, mocno się w poniedziałek zdziwiłam ;)
    Matko, przyzwoity narciarzu, pięknego żeś tasiemca powiła. Co się dziwić, jak Wy w kółko w ruchu i z przygodami. Nik jak moje te Szałaputy, jak łyżwy to szalona prędkość :) nie przepadam za nartami, kiedyś próbowaliśmy się przekonać z Mistrzem, ale jakoś nie specjalnie nas porwał ten sport, ale zbieramy się i zebrać nie możemy, żeby te nasze Dzieci spróbowały, może im bardziej to podejdzie. Chociaż już drugie zimowiska karate z elementami nauki jazdy na nartach Tymon odrzucił, własnie z powodu tych nart. Tak jak piszesz, nic na siłę, ale spróbowac może warto.
    Bycie Gwiazdą tygodnia w waszej szkole to nie lada wyzwanie!
    Sciskam, spróbuję jak zdążę teraz nadrobić drugą część Florydy, pa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiekszosc dzieci narty lapie w mig i lubi. Im to przychodzi znacznie latwiej niz doroslemu. Ale sa i takie co sprobowaly i nie podeszlo, jak corka sasiadki. Byla wowczas w wieku Tymona i zapisala sie wlasnie do szkolnego klubu narciarskiego, jak Bi. Musiala obowiazkowo odbebnic godzine z instruktorem, ale jak przychodzil czas na wolna jazde, juz na stok nie wracala. I w tym roku juz do klubu sie nie zapisala. Roznie wiec to bywa. :)
      My to wiadomo - tata wychowany w Zakopanem, jezdzacy po najtrudniejszych szlakach. Chociaz zrobil sie z niego taki piecuch, ze sam przyznaje, ze gdybym to ja nie ciagnela na narty, on sam by juz raczej nie jezdzil. Ja zaczelam jako 22-latka i z miejsca pokochalam ten sport, choc wyczynowcem nie bede. Ciagne jednak te moje maluchy i Nik szczerze to uwielbia, a Bi to nasza "diva", wiec ogolnie chyba lubi tylko czasem zwyciezaja humory. :D
      Od tamtego opadu u nas wylacznie deszcz, a Potworki tez dopytuja kiedy znow spadnie snieg. Poki co Bi widuje go na stoku, choc tam warunki sa tez paskudne. Za cieplo i za mokro, ale coz...

      Usuń
  5. Gratulacje dla Bi!!! Faktycznie ma dziewczyna talent i szkoda, żeby go zmarnowała.
    Fajnie, że mieliście chociaż trochę śniegu. My w tym sezonie jeszcze go nie widzieliśmy i prawdę mówiąc tracę już nadzieję, że jeszcze zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas, poza poczatkiem grudnia, tez ze sniegiem krucho, ale choc tyci go mielismy. Ponownie jednak narazie sie nie zapowiada.

      Usuń
  6. pięknie wyszło z tym basenem!!! gratulacje dla Bi! Superowoo! my śniegu również nie widzieliśmy. Tzn po świętach u dziadków kilka cm było na trawie :D przyjechaliśmy nawet do Karpacza i co? leje deszcz. :/ buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Slyszalam wlasnie, ze w Polsce bieda w tym roku ze sniegiem, nawet w Zakopanem go mniej niz zwykle. U nas styczen byl rekordowo cieply i suchy. Zobaczymy co z lutym. Poki co deszcz i 5-7 stopni na plusie. :/

      Usuń
  7. Fajne te hulajnogi na śnieg! (szkoda tylko, że w UK śniegu nie ma:(
    Gratulacje dla Bi za wygrane w pływaniu!
    A dla Ciebie medal, że zniosłaś dzielnie trzydniowe fochy;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi fochami to przekichane, bo trafily mi sie jakies marudne egzemplarze. Jak nie jedno, to drugie marudzi i ma jakies pretensje... ;)
      Ciesze sie, ze dalam te hulajnogi Potworkom przed Mikolajkami, to inaczej nie mieliby prawie okazji ich uzyc. Najwiecej sniegu mielismy bowiem na samiutkim poczatku grudnia. :O

      Usuń