Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 8 maja 2018

Niech ktos zatrzyma ten czas!!! ;)

Poniewaz zeszlotygodniowy post zostal calkowicie poswiecony urodzinom Bi, mam do nadrobienia niemal dwa tygodnie... Chyba wyjdzie mi kolejny tasiemiec. ;) A swoja droga, to chociaz nie dzieje sie nic specjalnego, zycia towarzyskiego praktycznie nie mamy, obracamy sie w schemacie: dom - praca - szkola dzieci - jakies zakupy i tak w kolko, to czas leci jak szalony, a mi wiecznie go na wszystko brakuje. Kto mi skurczyl dobe, przyznac sie! ;)

Od czego tu zaczac... Moze od basenu?
Ostatnio chwalilam sie, ze Nik wrocil na zajecia, co obtrabilam jako swoj prywatny, maly sukces. Coz... Sukces okazal sie polowiczny. ;)
Nie nie, mlody nadal na plywanie chodzi i obylo sie bez wiekszej histerii... Pisze "wiekszej", bowiem humor Kokusia podczas zajec, zalezy scisle od obecnosci jednego, jedynego chlopczyka w jego grupie. Pech, ze ow chlopiec jest zawsze przynajmniej kilka minut spozniony. I Nik zaaawsze ma niewyrazna mine dopoty, dopoki kolega nie dojedzie. Podczas ktorychs zajec, chlopiec spoznil sie solidnie - prawie 10 minut. I co zrobil moj syn? Nagle rozryczal sie w glos! Tym razem jednak, nauczona doswiadczeniem, pogrozilam mu palcem, po czym udawalam, ze na niego nie patrze, bo wiem, ze gdybym podeszla i probowala go uspokoic, zazadalby wyciagniecia z wody i powtorzylaby sie historia z jesieni, kiedy to mlodziez odmowila dalszych zajec... :/ Na szczescie w tym momencie chlopiec wpadl na basen, a moje dziecko dokonczylo lekcje z... usmiechem na buzi. :O


Zostaly juz tylko dwa zajecia w tej sesji, wiec mam nadzieje, ze juz tyle Nik wytrzyma. ;)

Jesli o Kokusiu mowa, to znow przyszla pora na postrzyzyny... I tu niestety rozczarowala mnie fryzjerka. Wiecej chyba juz do niej nie pojde (dobrze, ze to nie moja ulubiona Pani Wiola! :D). Doskonale wiem, ze Nikowi lepiej jest w dluzszych wlosach i chetnie zostawilabym je takie "poldlugie". Niestety, Mlody bardzo sie poci, a juz latem to w ogole tragedia, caly czas glowe ma mokra! Dodatkowo, wlosy Nika musza byc albo dosc dlugie, albo bardzo krotkie, inaczej stercza na wszystkie strony. Powiedzialam wiec pani, zeby podgolila Kokusiowi glowe krociutko, tylko gore zostawila troszke dluzsza. I pani miala z tym ewidentny problem. Marudzila, ze ojeju, ale ona nie moze, ale szkoda... Sciela raz. Prosze zeby zrobic to jeszcze krocej, bo beda mu sterczec wlosy. Ona na to, ze i tak beda sterczec, bo Mlody ma tak usytuowane "gniazdo". Upieram sie, zeby jednak krocej. Podciela ledwie zauwazalnie. Zgrzytnelam zebami, ale juz nie skomentowalam. Za to co rano wzdycham, bo Nik ma na glowie sterczaca na wszystkie strony strzeche... :/
Naprawde, nie lubie konfrontacji, dlatego na wiele rzeczy macham przyslowiowa reka, ale kurcze, jak prosze zeby obciac moje dziecko jak najkrocej i podaje ku temu racjonalne powody, to docenilabym gdyby mnie posluchano... :(

Z milszych wydarzen:
Pierwszego maja, w szkole Potworkow, odbyl sie May Day. Jest to swieto wiosny, ktorego tradycja w krajach europejskich siega wiekow wstecz. Najbardziej jest chyba znane na Wyspach Brytyjskich (poprawcie mnie, jesli sie myle). W potworkowej szkole jest to podobno ponad 50-letnia, doroczna tradycja i ciesze sie, ze Bi oraz Nik wzieli w niej udzial. Miejmy tez nadzieje, ze nigdzie sie juz nie przeprowadzimy i beda brali udzial w wystepach do ukonczenia podstawowki (czyli do IV klasy ;P). Fajnie bylo popatrzec jak kazdy rocznik tanczyl troche bardziej skomplikowany uklad. Najstarsze klasy pokazaly robiacy spore wrazenie North Skelton Sword Dance (z plaskimi kijami zamiast mieczy :D). Tak przebierali tymi "mieczami", tak je przekladali, ze na koniec kazda grupa z polaczonych kijow utworzyla gwiazde! :O

Troche slabo to widac, ale zdjecie "pozyczylam" ze stronki szkoly

Publicznosc bila naprawde glosne brawa! No i najstarsze klasy (tylko 3 w tej malutkiej szkole), rowniez tanczac, owinely wstazkami "maypole". To chyba najbardziej znana tradycja.


Przezylismy tez chwile grozy, kiedy slup sie solidnie zachwial i niemal przewrocil (na tanczace dzieciaki). Potem do konca juz jeden z nauczycieli go trzymal. ;)

Mialam pecha, bo chociaz usiadlam zaraz za kocami rozlozonymi dla dzieciakow, to zarowno klasa Kokusia, jak i Bi, ustawila sie do tanca po drugiej stronie boiska... :(

Zieloni zerowkowicze :)

Czerwoni pierwszoklasisci - niestety Bi byla nie tylko daleko, ale dodatkowo odwrocona tylem :(

Moglam co prawda pobiec na druga strone, ale nie wiedzac nic o ich ukladach tanecznych, ani gdzie w koncu wyladuja, dalam sobie spokoj... Moze za rok bede miala wiecej szczescia? ;)

A po uroczystosci? Book fair! Czyli kiermasz ksiazek. ;) To juz drugi, ktory zaliczylam w tym roku szkolnym - jeden w starej szkole, drugi w nowej. ;) Majatek poszedl, bo Potworki dodatkowo odwiedzily kiermasz ze swoimi klasami, ale za to mamy stosik nowych ksiazek do czytania. :) Przyznaje tez, ze w porownaniu ze stara szkola, tutaj maja wszystko lepiej zorganizowane. W poprzednim miejscu, dzieciaki mogly odwiedzac kiermasz samopas, co jesli pamietacie, zaowocowalo kupnem przez nich calej fury glupot - dlugopisow, gumek, zabawek, etc. Tym razem poszli na kiermasz raz ze mna, raz orientacyjnie z nauczycielkami (a panie bibliotekarki pomogly im ulozyc liste ksiazek, ktore chcieliby kupic), po czym wrocili z klasami w okreslone dni i kupili juz wybrane pozycje ze swoich list. Co prawda oboje kupili po kilka egzemplarzy z dolaczonymi naszyjnikami, zebami rekinow, itd, ale na szczescie byly to drobiazgi dolaczone do ksiazek, a nie same glupoty. ;)
Musze tez pochwalic Bi, ktora kupila sobie ksiazke do samodzielnego czytania. Ksiazka nosi tytul "Ranger in time" i opowiada o psie, ktory podrozuje w czasie pomagajac roznym dzieciom. Znajac poziom czytania Bi zastanawiam sie, ile ona z tej ksiazki rozumie, bo pozycja jest dla nieco starszych czytelnikow, ale najwazniejsze, ze czyta i nie traci zapalu. ;)

Urodziny Bi swietowalismy na dwie raty. ;)
Pierwsze, mini - obchody odbyly sie w dzien urodzin. Rano dalam Starszej prezenty od nas - rolki oraz hatchimal. Nie wiem czy te ostatnie sa w Polsce znane, a jesli sa to nie mam pojecia pod jaka nazwa. ;) W kazdym razie, jest to interaktywne zwierzatko - stworek, ktore dziecko otrzymuje w jajku. Zabawka najpierw musi sie bowiem "wykluc". Stworki te to obecny szal wsrod 6-7-letnich dziewczynek i Bi, za sprawa kolezanek z klasy, koniecznie zapragnela miec swojego. ;) Nie bylam przekonana co do tego prezentu, bowiem kolezanka z pracy straszyla mnie, ze jej corka dostala takiego stworka na Gwiazdke dwa lata temu i rzucila w kat, bo zabawka nie chciala sie wykluc z jaja. Bi jednak uparcie powtarzala, ze chce hatchimal i koniec, wiec co bylo robic? Uleglam. :)
Nie wiem czy dwa lata wczesniej zabawka spotkala sie z ostra krytyka, czy kolezance trafil sie felerny egzemplarz, ale Bibusiowy stworek wyklul sie juz po godzinie! ;) To byl szal! Musze przyznac, ze i na mnie zrobilo to wrazenie, bo zabawka byla w jajku przytwierdzona do mechanizmu, dzieki ktoremu obracala sie i stukala dziobem w jajo (ktore w gornej czesci specjalnie mialo cieniutki plastik), dzieki czemu wydawalo sie, ze naprawde sie wykluwa.
Poza tym jednak, to stworek (ten Bi przypomina sowe) cos tam mruczy po swojemu, oczy zmieniaja mu kolor kiedy jest mu zimno, chce byc glaskany lub jest spiacy i... to wszystko. Po tygodniu, juz glownie stoi na polce i sie kurzy. Oprocz wykluwania to nuuuda... ;)

Oprocz zabawy stworkiem, Bi ambitnie cwiczy jazde na rolkach. Narazie po domu. Wzielam ja raz na podworko, ale nasz podjazd to gorka, cala nasza ulica idzie pod katem, nie mowiac juz o tym, ze chodniki sa potwornie nierowne, Starsza sie wystraszyla i ostatecznie jazda na zewnatrz ograniczyla sie do... garazu. :D Musze ja wziac na sciezke rowerowa nieopodal, tylko czasu ciagle brak...

Cwiczenia garazowe. W zeszlym tygodniu bylo tak goraco, ze w koncu wyciagnelismy krotkie rekawki :)

W zeszla srode, w dzien urodzin Bi, pojechalam specjalnie do sklepu po maly torcik, zeby Starsza mogla zdmuchnac swieczke w faktycznym dniu swojego swieta. Cala nasza czworka odspiewala Sto Lat oraz Happy Birthday i mielismy fajna, kameralna uroczystosc. :)

Nie wgrywalam od razu zdjec wiedzac, ze na weekend mielismy zaproszona reszte naszej miniaturowej rodzinki. I to byl blad.
W czwartek rano bowiem, moj telefon postanowil wyzionac ducha. :( Po niemal idealnie roku czasu! :O Najpierw wydawalo sie, ze po prostu padla bateria, chociaz bylo to dosc dziwne, bo wieczorem mial jeszcze 20% i spokojnie powinien byl wytrzymac do rana. Podlaczylam go jednak do ladowarki i przez niemal pol godziny nic sie nie dzialo. Po tym czasie, z racji, ze to srajfon, pojawil sie bialy ekran z czarnym jabluszkiem. I tak juz zostalo. Minelo pol godziny, godzina, trzy godziny i nic sie nie zmienialo. Poniewaz bez telefonu jak bez reki (my nawet nie mamy domowego!), urwalam sie z pracy i popedzilam do sklepu, modlac sie, zeby nie zlapac po drodze gumy, bo nie mialabym nawet jak zadzwonic po pomoc! Tak, zawsze w takich sytuacjach widze kolejne, pietrzace sie wypadki i przypadki. :D W sklepie naszej sieci stwierdzili, ze nic nie moga zrobic i odeslali do sklepu Apple. Na szczescie oznaczalo to tylko drugi koniec galerii handlowej. ;) Tam poczatkowo pan stwierdzil ze spora dawka pewnosci siebie, ze zaraz zresetuja oprogramowanie, sprawdza czy nic nie jest fizycznie uszkodzone i telefon bedzie jak nowy. Taaa... Telefonik postanowil dac pstryczka w nos i jemu, bo nawet podlaczony do ich sieci, nawet nie drgnal. ;) I tak, po roku czasu, dostalam nowiutkiego srajfona! ;) Mialam farta, bowiem 8 dni pozniej mijal rok od kupna poprzedniego (i jeszcze zostalo mi $200 splaty!) i musialabym juz kupic nowy, a tak dostalam go za darmo. Pechowo jednak, zachowane w telefonie mam tylko to, co zapisane bylo na iCloud. A ze skonczyla mi sie na nim pamiec w lutym, to telefon mam wlasnie cofniety do lutego. ;) Na szczescie wiekszosc zdjec i filmow mialam zgrane na komputer. Stracilam niestety kilka fotek z dnia urodzin Bi oraz swietny filmik z wykluwania sie hatchimal'sa Starszej. Ale coz, moglo byc gorzej... ;) Jedynym zdjeciem, malutkim i niewyraznym jest to:


Mimo, ze nowy telefon ma pamiec wymazana do lutego, jakims cudem, folder "mapy" zachowal malutka ikonke ostatniego zdjecia pstryknietego starym aparatem. W ten sposob mam namiastke urodzinowej pamiatki. ;) To kolorowe pod pacha Bi, to wlasnie jej stworek. :)

Cale szczescie, ze na niedziele zaplanowalismy swietowanie urodzin Bi w nieco wiekszym gronie. ;)
Zanim to jednak nastapilo, pojechalismy na urzadzone w pobliskim parku "Touch a truck", czyli pokaz wszelkich pojazdow. Pechowo, po zeszlotygodniowych upalach, akurat w niedziele bylo zaledwie 17 stopni i co chwila padalo. :/ Nik biegal od auta do auta jak urzeczony, Bi w wiekszosci narzekala, ze nie bylo tam nic dla dziewczyn (nawet betoniarka pomalowana na rozowo nie pomogla ;P), posiedzieli w wozie strazackim, ale najwieksza frajda okazal sie... plac zabaw, a konkretnie takie mini koparki, od ktorych nie moglismy ich odciagnac przez dobry kwadrans. ;)


Potem musielismy jednak pedzic do domu, bo goscie mieli sie zjawic lada chwila. :)

Tort Oreo. Tym razem, za rada Matki Kaszubki (dzieki Kochana!), do kremu na wierzchu dodalam utluczone na kawalki ciastka (krem w srodku zostawilam bialy). Niestety, jak to bywa ze zlosliwoscia rzeczy martwej, biszkopy zamiast urosnac, zmienily sie w placki. :/ Byly za cienkie, zeby przeciac je na pol. :/ M. obcial troche gory z jednego oraz dolu z drugiego, ale tu z kolei nadal byly za grube. Nie przeszly az tak dobrze kremem i ciezko bylo odkrawac kawaleczki widelcem. Ale goscie jednoglosnie oswiadczyli, ze tort, mimo niedociagniec, jest pyszny, a to najwazniejsze.

Niestety, male przyjecie Bi, choc zaczelo sie milo, skonczylo sie raczej przykro. Solenizantka, chyba juz zmeczona po calym dniu wrazen i opchana slodyczami, dala taki popis zlego humoru oraz jeszcze gorszych manier, ze bylo mi za nia zwyczajnie wstyd. :/
Troche tu zawinila ciotka M., ktora uparla sie, ze chce zeby Bi miala "po niej" pamiatke. Mowila tak, jakby zabierala sie na tamten swiat, a nie do Polski. ;) W kazdym razie umyslila sobie, ze ona chce kupic Bi jakas sukienke oraz buciki, bo zamierza dac kase "na szkole" w kopercie, ale wiadomo, ze dziecko nie zna wartosci pieniadza. Chce wiec kupic jej tez cos "namacalnego". Tlumaczylam, ze Potworki to jeszcze male dzieci i najlepszym prezentem dla nich jest zabawka. Moze byc mala, bzdurna, a oni i tak sie ciesza. Ale ciotunia nie, bo ona wie lepiej, bo Potworki maja zabawek multum i jeszcze troche, a ona chce kupic cos na pamiatke. Nie wiem jak ubrania maja byc pamiatka, szczegolnie, ze pytala mnie o aktualny rozmiar i kupila rzeczy na styk. Za rok beda juz za male i tyle z "pamiatki". Mysle, ze ona, stara panna nie posiadajaca potomstwa, po prostu uparla sie, ze nie kupi zabawki i koniec. I niestety Bi swoim zachowaniem pokazala jej dokladnie, co o tym mysli. ;) Kto bowiem kupuje 7-latce lakierkowe sandalki na obcasiku, no kto?! Bo ona widuje dziewczynki w butkach na obcasie i to tak slodko wyglada! Taaa... Pewnie jak te niemowlaki z przeklutymi uszami... :/ Nie powiem, sandalki sie Bi na poczatku bardzo spodobaly, ubrala i chodzila w nich, ale po godzinie je zdjela narzekajac, ze bola ja nogi i wcale sie jej nie dziwie.
Najprzykrzejsza sytuacja wynikla jednak z sukienkami od cioci. Otoz, nie byla ona pewna czy beda pasowac. Ja juz na oko widzialam, ze beda, ale ciotka dopytywala czy aby na 100% i ze ona specjalnie zatrzymala rachunki, itd. Wydawalo mi sie, ze jest zachwycona tymi wybranymi przez siebie kiecuszkami i chce w nich zobaczyc Bi. Niestety, Starsza stanela okoniem i jak zazwyczaj uwielbia sie stroic i przymierzac, tak tym razem, jak na zlosc uparla sie, ze nie i juz. Wzielam ja na strone i wytlumaczylam, ze cioci bedzie przykro, ze nie chce przymierzyc sukienki od niej, ze rzeczywiscie trzeba sprawdzic czy pasuje, ze prosze ja o ubranie tylko jednej z nich i dam jej juz spokoj. W koncu Bi z fochem, ale pozwolila ubrac sobie jedna z sukienek. Ufff... Ale kiedy triumfalnie wprowadzilam Starsza do salonu pokazujac cioci, ze kiecka pasuje jak ulal, ta oznajmila, ze o tej to ona wiedziala, ze bedzie pasowac, to co do drugiej ma watpliwosci! :/ Tu juz cierpliwosc Bi sie skonczyla i uciekla z wrzaskiem "Nieeeee!!!!" do kuchni, a kiedy niemal zmusilam ja do ubrania drugiej sprezentowanej sukienki, urzadzila histerie polaczona z tupaniem nogami i szarpaniem za ubranie, drac sie, ze ta ja drapie, ze ona chciala cala sukienke zolta (ta ma gdzieniegdzie male, rozowe poziomki), ze obiecalam, ze przymierzy tylko jedna, a teraz kaze jej zalozyc druga, itd.!
W tym momencie mialam ochote udusic je obie: Bi oraz ciotke! ;)
Musze jednak przyznac, ze do sceny z sukienkami Bi zachowywala sie wzorowo. W zasadzie to niemal jej nie bylo widac i slychac. Moj tata bowiem, sprezentowal jej lalke. Nawet nie Barbie tylko cos barbio-podobnego, ale z zestawem ubranek, butow, torebek i tak dalej. Bi jak w to wsiakla, to zapomniala o bozym swiecie. To tylko dowod, ze jednak dla mlodszego dziecka, nie ma jak zabawka, chocby mialo ich juz tysiace. ;) Ubrania beda super jak skonczy 12-13 lat, kiedy bedzie miala upatrzone firmowki, ktorymi zaszpanuje kolegom. ;)

Mimo, ze na nude absolutnie nie narzekam, juz poczatek tego tygodnia dostarczyl mi dodatkowych atrakcji. ;)

W poniedzialkowy poranek, przemaszerowal nam przed oknami w pracy niedzwiedz! :O


Zdjecia oddalaja, wiec trudno ocenic odleglosc, ale misiek szedl sobie wzdluz lini drzew, zaczynajac doslownie 20m od naszego okna i pomalu sie oddalajac. Trawnik bowiem sie rozszerzal, przesuwajac poczatek lasu dalej od budynku. Coz, chyba koniec z przechadzkami podczas lunch'u. ;)

Jakby malo bylo niedzwiedzia, to we wtorek ledwie dojechalam do pracy, ledwie zaparzylam sobie kawe i siadlam przy biurku, otrzymalam telefon ze szkoly Potworkow! Nik przewrocil sie w autobusie i rozcial sobie glowe o rame okna! :( I to tak fest! Pielegniarka polecila go odebrac i zawiezc do lekarza, zeby ocenil czy nie potrzebne sa szwy! Koszulka, bluza, cale na karku przesiakniete krwia! A takze spodnie, bo Mlodszy macal sie po tej glowiznie i potem wycieral paluchy o uda! :/ Na szczescie po drodze do domu mamy klinike, do ktorej nie trzeba sie wczesniej umawiac, tylko mozna wejsc z marszu. Zajechalam tam od razu z Mlodszym i niestety, dorobil sie trzech "klamr" na glowie. Co gorsza, przydalaby sie jeszcze chyba czwarta, bo juz w domu, ogladajac bajki, ocieral glowa o fotel i z jednej strony znow zaczela mu sie saczyc krew. :/

Wiem, wiem, zdjecie z lekka makabryczne ;) Trzeba sie dobrze przyjrzec, ale wsrod tej blond czupryny widac 3 "klamry"

Dostalam polecenie, zeby zatrzymac go w w domu i obserwowac, bo jednak walnal sie dosc mocno w glowe. Na szczescie Nik caly dzien byl wesoly i aktywny i nic nie wskazywalo, zeby przyplatalo sie jakies wstrzasnienie mozgu. Poplakal sie tylko, kiedy zabronilam jazdy na rowerze. Po pierwsze, on na tym pojezdzie wyczynia takie akrobacje, ze serce mi staje, a jak na jeden dzien dosc mialam stresu. A po drugie, ze wzgledu na klamry, Nik i tak nie moze zalozyc kasku. A bez kasku nie ma jazdy, szczegolnie takiej w Nikowym stylu. ;)
Za to za tydzien musimy wrocic na zdjecie klamr. To dopiero bedzie "zabawa"! :(

Takie to u nas ciekawostki. ;) Chcialabym, zeby choc jeden tydzien minal bez dodatkowych wydarzen. Chociaz wtedy pewnie narzekalabym na nude. ;)

22 komentarze:

  1. Nie dziwię się Bi, że była zła zwłaszcza, że jeszcze była zmęczona. Junior dostał kiedyś od mojej babci czapkę z daszkiem z motywem "Psiego patrolu", który uwielbia i co zrobił? Wyrzucił ją do kosza, bo mu się nie podoba i nie będzie w niej chodzić. Schowalismy ja jak nie widział, a teraz nosi ja codziennie i nie chce ubrać innej. Ot dzieciaki 😉 tak, u nas hatchimalsy też są mega popularne.
    Udało Ci się z tym telefonem. Widział kiedy się zepsuć 😜
    I całe szczęście, że u Nika skończyło się na tych kilku klamrach.
    Fajnie macie z tymi niedzwiedziami, aż strach wyjść na zewnątrz 😜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy "fajnie" jest slowem, ktore chcialym uzyc. ;)
      Licze wlasnie, ze Bi zapomni o sukienkowej aferze i nastepny razem kiedy wyciagne ja z szafy, ubierze bez mrugniecia okiem. ;)
      A telefon tak - mial niesamowite wyczucie czasu. :D

      Usuń
  2. Nam starsze dzieci zrobiły sceny na przyjęciu komunijnym u bratanka męża... Takiego marudzenia i płaczów to już nie pamiętam od dawna. Jakby tego było mało, to na poprawinach znów zaczęli xD Wreszcie cała sala zaczęła się nami interesować, a my płonęliśmy ze wstydu. Przynajmniej Rozia była angielsko grzeczna i cierpliwa :) Ale na samą myśl, że w te niedzielę Komunia u drugiego bratanka, to aż słabo mi się robi ze strachu. Także foch Bi przy tym to anielska cierpliwość. Ona zresztą przynajmniej miała powód do krzyku ;)

    A tort wyszedł bardzo fajny :) Ja chciałam mężowi zrobić tort oreo w marcu na urodziny, ale spaliłam biszkopt, musiałam go okroić i wyszło coś w stylu babki przesmarowanej kremem ;) Teraz siedzę w grupie tortowej na Facebooku i się od nich uczę. Właśnie piekę tort Else na kinderbal Gisi... Stres jest, zwłaszcza że solenizantka mówi o tym torcie od kilku miesięcy ;p

    A niedźwiedź zwalił mnie z nóg o.O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedzwiedz zwalil z nog polowe skrzydla w naszym budynku. Wszyscy rzucili sie do okna, zeby zrobic zdjecie! :D
      Tort nastepnym razem WIEM, ze musi miec ciensze biszkopty. :/ Dopiero 3 dni po przyjeciu, kiedy dobrze zwilgotnialy od siedzenia w lodowce, biszkopt zrobil sie miekki. Coz, czlowiek uczy sie na bledach... ;)
      Oj tak, dzieci potrafia narobic wstydu jak nikt. Potworki w miejscach publicznych i wsrod ludzi po prostu glupieja. Biegaja z obledem w oczach, przepychaja sie, tupia nogami i rycza w glos o wszystko... A sa sporo starsze od Jerzyka i Gisi i przynajmniej od Bi mysle, ze moge juz oczekiwac nieco lepszego zachowania... :/

      Usuń
  3. U nas w szkole nie świętujemy May Day, więc nie znam tego święta;)

    A nam się popsuł kombibojler;) 1300 funtów jak nic:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Auc z tym kombibojlerem... :(

      No prosze, a ja myslalam, ze w Anglii to w kazdej szkole dzieciaki tancuja wokol "maypole". ;)

      Usuń
  4. Ciasto wyglada apetycznie I po trochu rozumiem Bi. Dzieci bywaja marudne jak jest za "duzo" emocji. Biedny Nik z ta glowa. Cos o tym wiem. Chlopcy maja po takiej jednej pamiatce na glowce... :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cos chlopaki jednak maja w sobie, ze wiecej im sie przydarza wypadkow. To chyba ten nadmiar energii i potrzeba bodzcow. Bo Bi, choc pozornie tez ja energia rozpiera, jest jednak duzo ostrozniejsza...
      Ja po trosze tez Bi rozumiem. Co nie zmienia faktu, ze jednak zachowala sie brzydko, a znajac ciotke M., juz po rodzinie poszla plotka, ze nie umiemy dzieci wychowac. ;)

      Usuń
  5. Biedny Nik ;( Współczuję.. Dobrze, że tylko tak się skończył ten wypadek!

    Mój Junior też nigdy nie cieszy się, gdy dostaje ubrania w prezencie ;)

    A jesje chodzi o pogodę to słaba ta wiosna u Was w tym roku.. U nas wręcz letnio :)
    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak czytam o pogodzie na polskich blogach, to wyc mi sie chce! ;) U nas niestety nie tylko, ze wiosna, to jeszcze chlodna i deszczowa. :/
      Wlasnie z Bi jest ten szkopol, ze ona normalnie uwielbia dostawac ciuchy. Dlatego jak ciotka M. pytala mnie wczesniej o te ubrania, napomknelam tylko o zabawce, bo stwierdzilam, ze Starsza bedzie zachwycona nowymi kieckami. I oczywiscie zawsze musi byc na odwrot - tym razem jakby cos w nia wstapilo! :D
      Ja tez ciesze sie, ze pomimo stresu, jazd po lekarzach zeby zalozyc, a potem zdjac klamry, to skonczylo sie tylko na rozcieciu, a nie wstrzasnieniu mozgu...

      Usuń
  6. Tak niby u Was nudno, bo praca- dom- dzieciaki, a tu proszę. Czyta się z zapartym tchem.
    Wcale się Bi nie dziwię, bo co to za zmuszanie dziecka do przymierzania sukienki skoro nie chce? Ciocia powinna to zrozumieć i pozwolić, żebyś przymierzyła jej sukienkę, gdy Bi będzie miała na to ochotę.
    Dobrze, że Nikowi nic poważniejszego się nie stało. Ale ja i tak w tej sytuacji chyba nie umiałabym zachować zimnej krwi, straszna panikara ze mnie w takich momentach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Niby taka zwykla codziennosc, ale zawsze jest o czym pisac. :)
      Z Nikiem, tym razem jakos zupelnie spokojnie to przyjelam. Moze dlatego, ze juz kiedys mial rociecie na czole i wtedy bylam potwornie przerazona i zestresowana, ale wszystko dobrze sie skonczylo, wiec teraz tez wiedzialam, ze trzeba mu lepetyne polatac i juz. ;) Martwilam sie tylko o te wstrzasnienie mozgu, ale tu juz pielegniarka mnie uspokoila, ze na to nie wyglada. W domu zostalam juz tylko na wszelki wypadek.
      Z ciotka M. jest problem, ze ona jest stara panna i ma czesto zupelnie odrealnione zdanie co do tego co dzieci lubia i jak powinny sie zachowac. Ona oczywiscie uwaza sie za wielka ekspertke z racji, ze w Polsce w sasiedztwie mieszkala jej starsza siostra z rodzina, wiec siostrzency oraz siostrzenica czesto przybiegali do jeje domu i czasem musiala z nimi zostac. Czasem mam ochote jej wygarnac, ze nawet gdyby zostala z siostrzencami na tydzien, albo i miesiac, to niegdy nie bedzie to samo, co byc za te dzieci odpowiedzialnym od ich urodzenia, az po wlasna smierc. To zupelnie inna perspektywa. Ale nie mam ochoty zaczynac rodzinnej klotni, wiedzac, ze ona i tak tego nie pojmie i tylko stwierdzi, ze jestm zlosliwa. ;)

      Usuń
  7. Bi rosnie jak na drozdzach i jako 7-latka jest piekna dziewczynka. A ciotka jest namolna, jak kazda stara panna, niestety. Dobrze, ze dziadek utrafil z prezentem i Bi miala udana zabawe z nowa lalka. Iphone trafil w dziesiatke z terminem padniecia. A Nik nie trafil, albo trafil za mocno, ale przynajmniej pozniej - zaklamrowal na tydzien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, niestety, Nik trafil niefortunnie, bo we framuge i w dodatku za mocno. ;)
      Telefon mial za to idealne wyczucie czasu. :D
      Ciotka M. jest niestety typowa stara panna. Ma swoje zyciowe "madrosci", ktore czesto z rzeczywistoscia maja niewiele wspolnego i coz jej zrobic. Na szczescie wraca juz na stale do polski i nie bede musiala wysluchiwac jej wywodow, chociaz szkoda mi troche, ze potworki traca jedyna poza dziadkiem, osobe z rodziny, ktora mamy na miejscu...

      Usuń
  8. No na nudę to Wy zdecydowanie nie narzekacie 😉
    Wcale się Bi nie dziwię. Też bym się wkurzyła😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasciwie to mi sie wydaje, ze prowadzimy raczej nudne zycie. W sensie, ze nie udzielamy sie towarzysko i ostatnio nawet nigdzie nie wyjezdzamy. Ale poza tym, to faktycznie, nie nudzi nam sie. ;)

      Usuń
  9. Wbrew nazwie bloga, zawsze u Ciebie jest kolorowo. Dosłownie i w przenośni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doslownie to rzeczywiscie, w koncu przemalowalismy pokoje i zniknela nudna biel, za to pojawila sie kapka koloru. ;) W przenosni... zalezy. Czasem kolor, czasem szarosc, czasem czarne chmury. ;)

      Usuń
  10. Rety, w komórce nie wyświetliło mi całego wpisu i nie zauważyłam głowy Nika... Biedaczek! :(

    OdpowiedzUsuń
  11. O raaaaany, biedny Nik. No to miał przygodę :( Szczęście w nieszczęście, że wstrząs mózgu Go ominął. Ciotka pewnie nie chciała źle, choć pomysł ubranek na pamiątkę jest... śmieszny :) No chyba, że zostawisz Bi te kiecki, ale... serio? Lila też nie lubi przymierzać czegoś na zawołanie, myślę, że zareagowałaby identycznie jak Bi.
    ten misiek... ech. przerażający!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerazajacy, wlasnie. A najgorzej, ze niedzwiedzie sa tu tak "popularne", ze nikt sie w sumie nie przejmuje. A niech sobie lazi... :/
      Dokladnie, gdzie sukienka czy buty maja byc pamiatka? ;) Ksiazka z dedykacja, jakas figurka to moze, ale ubranie, z ktorego dziecko zaraz wyrosnie? ;) Idiotyczny pomysl.
      I tu wlasnie jest chyba pies pogrzebany. Bi normalnie uwielbia przymierzac, jak przywoze jej ze sklepu ciuch, to zaraz musi zobaczyc jak w nim wyglada. Tutaj jednak i ciotka i matka naciskaly na nia, zeby sie przebrala, wiec sie zbuntowala na amen. ;)

      Usuń